- W empik go
Najwyższe prawo - ebook
Wydawnictwo:
Data wydania:
19 czerwca 2020
Ebook
4,99 zł
Audiobook
7,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Najwyższe prawo - ebook
Świat pełen jest istot różniących się od siebie znacząco. Kalan znał wiele z nich, wszystko dzięki swojej pracy – był kupcem, musiał handlować w różnych częściach świata. Jednak gościa, który zdecydował się go odwiedzić, zupełnie się nie spodziewał... Ale czy na pewno był to przypadek?
Kategoria: | Science Fiction |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-265-2438-3 |
Rozmiar pliku: | 300 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
NAJWYŻSZE PRAWO
Poprzednim razem spotkałem tego człowieka wśród Agunów, czarnego, dzikiego ludu, mieszkającego na skraju Śpiewających Piasków. Jeszcze wcześniej, jakieś trzy lata temu, w kraju Bantu, gdzie zajmował się skupowaniem wszelkich pism i ksiąg. Nie wyglądał na kogoś, kto opływa w dostatki, a tym bardziej na takiego, który sens życia widzi w ślęczeniu nad słowem pisanym.
Jest wysoki, dobrze umięśniony, jego ruchy przywodzą na myśl polującego kota. Mógłbym się założyć, że w jego krwi, choć to wydaje się mało prawdopodobne, znajduje się domieszka krwi Gontów, koczowników z Północy. Właśnie stamtąd wróciłem i mam świeżo w pamięci ich wygląd: charakterystyczne ostre rysy, głęboko osadzone siwe oczy i ciemne włosy o popielatym połysku, miękkie i lekko wijące się na końcach. Ale to przecież dzikie plemię, wędrujące z miejsca na miejsce, śpiące w ziemiankach lub jaskiniach, ledwo umiejące się porozumiewać urywanym charkotem. Wojownicze, a jednocześnie bojące się własnego cienia, gnuśne i zamknięte na świat zewnętrzny.
Tak, on na pewno nie jest Gontem.
Lecz w takim razie kim jest? Skąd pochodzi? Ja wiem, że nie powinienem interesować się sprawami, które mnie nie dotyczą, ale jest w tym człowieku coś, co mnie intryguje, jakaś przemożna siła kierująca jego myślami, krokami. Coś jakby Zadanie. Przeznaczenie. A może Zemsta?
Jeszcze przed chwilą, zanim znów go ujrzałem, rozkrzyczany i buchający żarem i przeróżnymi zapachami bazar w Lardanie wydawał mi się najzwyklejszym, najnudniejszym miejscem pod słońcem. Tu przecież jest mój dom, to jest moje miasto, które znam na wskroś, od podszewki. Wszystkich kupców i ich nałożnice, karczmarzy i ich pachołków, wszystkich strażników i złodziei... każda z tych warstw jest częścią mojego życia – na samym jego początku byłem złodziejem, teraz jestem kupcem.
Stoję więc w żarze południa przy swoim straganie na środku największego bazaru w Lardanie i widzę człowieka, który jedynie swą obecnością sprawił, że poczułem muśnięcie tajemnicy: lodowaty powiew Nieznanego.
Stał naprzeciw mnie i silną, twardą dłonią przesuwał pieszczotliwie po pięknych niedźwiedzich i tygrysich skórach, które przywiozłem z Północy. Przyjrzałem mu się dokładniej. Nie był już młody, miał ze czterdzieści parę lat... długich i trudnych lat, które wyżłobiły na jego twarzy pamięć o sobie.
– Sam upolowałeś czy kupiłeś za jakieś nędzne grosze? – usłyszałem nagle jego głos, twardy, lekko chrapliwy, z silnym akcentem, którego nie mogłem rozpoznać.
– Te kupiłem – odparłem.
– Te – powtórzył. – A upolowałeś coś?
– Owszem, ale nie są na sprzedaż.
Zmrużył oczy, chcąc dojrzeć mnie w cieniu namiotu, który rozstawiłem, by ochronić się przed palącymi promieniami słońca.
– Wyjdź, abym mógł cię zobaczyć – rozkazał, a ja... posłuchałem – Byłeś tam, na Północy?
– Właśnie stamtąd wróciłem.
Skinął głową. Zacisnął na moment wąskie, mocne usta.
– Dotarłeś do Lodowej Krainy?
– Poszedłem na tydzień w głąb. Dlaczego pytasz?
Zignorował moje pytanie.
– Widziałeś tam ludzi?
Był Gontem, teraz byłem tego pewien. I z tego powodu intrygował mnie coraz bardziej. Znałem przecież tych półludzi. Powiedziałem ostrożnie:
– Widziałem tam plemię Gontów. To od nich kupiłem te skóry za noże, siekiery i krzemień.
Skinął głową z aprobatą.
– Dobra zapłata, przydatny towar.
Nie widziałem jego oczu, bawił się futrem tygrysa, przyglądając się gładkiej sierści. Kiedy spojrzał na mnie, jego oczy miały dziwnie łagodny wyraz.
– Nie mogę kupić tych skór – powiedział cicho. – Ale mógłbym... nie, bardzo chciałbym posłuchać o Północy... za wino w oberży „Pod Gryfem”. Nazywam się Darn, pochodzę stamtąd.
Zamknąłem stragan, dziś i tak handel nie szedł.
Noc już zapadła, kiedy rozstaliśmy się przed moim domem. Czy wiedziałem już o nim więcej? Wiem, że czegoś szuka – czego, nie chciał mi powiedzieć. Zjechał cały świat – z wyjątkiem Północy. Choć tam się urodził, jakaś dziwna niechęć powstrzymuje go przed powrotem, choćby na krótko.
I to wszystko. A on wyciągnął ze mnie całe moje życie. Przy trzecim czy czwartym dzbanie powiedział:
– Nie zabij mnie za to, o co cię teraz poproszę. Chciałabym zobaczyć twoje włosy.
Dotknąłem machinalnie rękojeści noża zatkniętego za pasem, ale powstrzymałem się. Odetchnąłem parę razy głęboko. Szkoła Mistrza daje wyniki. Gdyby nie to, Darn byłby trupem... a może nie. Wygląda na szybkiego.
– Nie mów tego nigdy więcej – powiedziałem cicho. – To nie są żarty.
Zupełnie wyraźnie zobaczyłem, jak rozluźnia spięte gotowością obronną ciało. Wiedział, co robi, a jednak zrobił to. Dlaczego?
W domu kazałem Sakowi podać wino, a potem zamknąłem się w sypialni. Stanąłem przed lustrem i zdjąłem turban.
No cóż, włosy jak włosy, ani gorsze. ani lepsze od innych. Turban nosiłem zawsze, od kiedy pamiętam. Jeszcze zanim poznałem prawa Zardów, czułem żywą niechęć do zdejmowania go przy ludziach. Mistrz Agar mówił, że kiedy znaleziono mnie pod murami miasta, już go miałem, choć liczyłem raptem pół roku. Widać moi nieznani rodzice byli Zardami, wierzącymi głęboko, że urok rzucony przez wiedźmę lub szamana, nie mówiąc o potężniejszych Panach Daru, wplata się we włosy i poprzez nie dociera do wnętrza człowieka.
Czy ja w to wierzę? Gdy jestem sam lub rozmawiam z Mistrzem, śmieję się z tego przesądu. Ale wystarczy, że ktoś chce zdjąć tę szmatę z mojej głowy lub jedynie wyrazi taką chęć, rzucam się, by zabić. Tak nie reagują nawet Zardowie, znani ze szczególnej drażliwości pod tym względem. Dzięki staraniom Agora i moim ciężkim ćwiczeniom teraz jestem w stanie opanować owe mordercze odruchy.
2.
Myśl o Darnie nie dawała mi spokoju. Postanowiłem wybrać się do Mistrza.
Poznałem go, będąc jeszcze dzieckiem. Wychowywał mnie stary Zard, nie da się ukryć – złodziej. Miałem być jego następcą. W ramach nauki „rzemiosła”, a jednocześnie normalnej pracy, za którą dostawałem utrzymanie, próbowałem okraść Agora. Oto zarozumiałość dziecka, któremu się wydaje, że zawsze wszystko będzie mu się udawać. Mimo że ostrzegano mnie przed nim, mimo że wiedziałem, iż to czarodziej, byłem pewien, że MNIE się uda.
Nie udało się, ale dzień ten był zwrotnym w moim życiu. Agor powoli stawał się moim nauczycielem, mistrzem, wreszcie przyjacielem. To on ukazał mi, że ze złodziejskiego fachu nie żyje się najlepiej, i że na Lardanie, choć to stolica i najwspanialsze miasto, świat się nie kończy. To dzięki niemu jestem dziś tym, kim jestem.
Agor mieszkał po drugiej stronie miasta. Idąc tam, trzeba przejść obok muru oddzielającego miasto od zamku władcy Lardanu – Dreosa. Trzeba iść szybko, nie patrząc na mur, nie wolno wzbudzić podejrzeń strażników, bacznie obserwujących przechodniów. Dreos, na chwałę swej nieufności, zbudował głębokie lochy, zapełnione ofiarami jego strachu. Tu, w pobliżu zamku, jest cicho i spokojnie. Nawet żebracy wyglądają dostojniej i są mniej nachalni.
Wielka jest potęga strachu, jego i naszego. Oto źródło siły władców i posłuszeństwa poddanych. „Iluzja” – mówi Agor. „To wszystko iluzja. Pałac bez fundamentów. Wcześniej czy później runie, przeżarty od wewnątrz.”
Pewnie runie, ale na razie trwa i trzeba być ostrożnym.
Ulica, na której mieszka stary czarodziej, jest ulicą kupców. Domy są porządne, choć wcale nie bogate. Wielcy kupcy mieszkają gdzie indziej. Ta ulica jest wąska, gliniasta, wrzaskliwa, pełna brudnych dzieci bawiących się drewnianymi zabawkami, oślich odchodów i wykłócających się, jędzowatych kobiet. Już dawno nauczyłem się nie słyszeć jazgotu ludzi, którzy krzykiem i nienawiścią starają się zagłuszyć swoje niezaspokojone pragnienia. Oto dwie kobiety, z pewnością żony kupców. Widać po nich, że nie znają biedy, Ubrane są nie w szmaty, lecz całe suknie, noszą ozdoby. Jedna z nich zachowała jeszcze ślady dawnej urody – może gdyby miała więcej szczęścia, byłaby żoną któregoś z bogaczy? Ale nie jest, jazgocze więc z tą drugą nad stosikiem potłuczonych, glinianych skorup. W jej spojrzeniu kryje się rozpacz przesłonięta przez wściekłość i nienawiść. Nienawiść do siebie, do męża, do tej rozpalonej, cuchnącej ulicy, do tej kobiety, która rozbiła garnek, zmuszając ją do niezaplanowanego zakupu... i do tego zmarnowanego życia, za które nie wiadomo kogo oskarżać.
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.
Poprzednim razem spotkałem tego człowieka wśród Agunów, czarnego, dzikiego ludu, mieszkającego na skraju Śpiewających Piasków. Jeszcze wcześniej, jakieś trzy lata temu, w kraju Bantu, gdzie zajmował się skupowaniem wszelkich pism i ksiąg. Nie wyglądał na kogoś, kto opływa w dostatki, a tym bardziej na takiego, który sens życia widzi w ślęczeniu nad słowem pisanym.
Jest wysoki, dobrze umięśniony, jego ruchy przywodzą na myśl polującego kota. Mógłbym się założyć, że w jego krwi, choć to wydaje się mało prawdopodobne, znajduje się domieszka krwi Gontów, koczowników z Północy. Właśnie stamtąd wróciłem i mam świeżo w pamięci ich wygląd: charakterystyczne ostre rysy, głęboko osadzone siwe oczy i ciemne włosy o popielatym połysku, miękkie i lekko wijące się na końcach. Ale to przecież dzikie plemię, wędrujące z miejsca na miejsce, śpiące w ziemiankach lub jaskiniach, ledwo umiejące się porozumiewać urywanym charkotem. Wojownicze, a jednocześnie bojące się własnego cienia, gnuśne i zamknięte na świat zewnętrzny.
Tak, on na pewno nie jest Gontem.
Lecz w takim razie kim jest? Skąd pochodzi? Ja wiem, że nie powinienem interesować się sprawami, które mnie nie dotyczą, ale jest w tym człowieku coś, co mnie intryguje, jakaś przemożna siła kierująca jego myślami, krokami. Coś jakby Zadanie. Przeznaczenie. A może Zemsta?
Jeszcze przed chwilą, zanim znów go ujrzałem, rozkrzyczany i buchający żarem i przeróżnymi zapachami bazar w Lardanie wydawał mi się najzwyklejszym, najnudniejszym miejscem pod słońcem. Tu przecież jest mój dom, to jest moje miasto, które znam na wskroś, od podszewki. Wszystkich kupców i ich nałożnice, karczmarzy i ich pachołków, wszystkich strażników i złodziei... każda z tych warstw jest częścią mojego życia – na samym jego początku byłem złodziejem, teraz jestem kupcem.
Stoję więc w żarze południa przy swoim straganie na środku największego bazaru w Lardanie i widzę człowieka, który jedynie swą obecnością sprawił, że poczułem muśnięcie tajemnicy: lodowaty powiew Nieznanego.
Stał naprzeciw mnie i silną, twardą dłonią przesuwał pieszczotliwie po pięknych niedźwiedzich i tygrysich skórach, które przywiozłem z Północy. Przyjrzałem mu się dokładniej. Nie był już młody, miał ze czterdzieści parę lat... długich i trudnych lat, które wyżłobiły na jego twarzy pamięć o sobie.
– Sam upolowałeś czy kupiłeś za jakieś nędzne grosze? – usłyszałem nagle jego głos, twardy, lekko chrapliwy, z silnym akcentem, którego nie mogłem rozpoznać.
– Te kupiłem – odparłem.
– Te – powtórzył. – A upolowałeś coś?
– Owszem, ale nie są na sprzedaż.
Zmrużył oczy, chcąc dojrzeć mnie w cieniu namiotu, który rozstawiłem, by ochronić się przed palącymi promieniami słońca.
– Wyjdź, abym mógł cię zobaczyć – rozkazał, a ja... posłuchałem – Byłeś tam, na Północy?
– Właśnie stamtąd wróciłem.
Skinął głową. Zacisnął na moment wąskie, mocne usta.
– Dotarłeś do Lodowej Krainy?
– Poszedłem na tydzień w głąb. Dlaczego pytasz?
Zignorował moje pytanie.
– Widziałeś tam ludzi?
Był Gontem, teraz byłem tego pewien. I z tego powodu intrygował mnie coraz bardziej. Znałem przecież tych półludzi. Powiedziałem ostrożnie:
– Widziałem tam plemię Gontów. To od nich kupiłem te skóry za noże, siekiery i krzemień.
Skinął głową z aprobatą.
– Dobra zapłata, przydatny towar.
Nie widziałem jego oczu, bawił się futrem tygrysa, przyglądając się gładkiej sierści. Kiedy spojrzał na mnie, jego oczy miały dziwnie łagodny wyraz.
– Nie mogę kupić tych skór – powiedział cicho. – Ale mógłbym... nie, bardzo chciałbym posłuchać o Północy... za wino w oberży „Pod Gryfem”. Nazywam się Darn, pochodzę stamtąd.
Zamknąłem stragan, dziś i tak handel nie szedł.
Noc już zapadła, kiedy rozstaliśmy się przed moim domem. Czy wiedziałem już o nim więcej? Wiem, że czegoś szuka – czego, nie chciał mi powiedzieć. Zjechał cały świat – z wyjątkiem Północy. Choć tam się urodził, jakaś dziwna niechęć powstrzymuje go przed powrotem, choćby na krótko.
I to wszystko. A on wyciągnął ze mnie całe moje życie. Przy trzecim czy czwartym dzbanie powiedział:
– Nie zabij mnie za to, o co cię teraz poproszę. Chciałabym zobaczyć twoje włosy.
Dotknąłem machinalnie rękojeści noża zatkniętego za pasem, ale powstrzymałem się. Odetchnąłem parę razy głęboko. Szkoła Mistrza daje wyniki. Gdyby nie to, Darn byłby trupem... a może nie. Wygląda na szybkiego.
– Nie mów tego nigdy więcej – powiedziałem cicho. – To nie są żarty.
Zupełnie wyraźnie zobaczyłem, jak rozluźnia spięte gotowością obronną ciało. Wiedział, co robi, a jednak zrobił to. Dlaczego?
W domu kazałem Sakowi podać wino, a potem zamknąłem się w sypialni. Stanąłem przed lustrem i zdjąłem turban.
No cóż, włosy jak włosy, ani gorsze. ani lepsze od innych. Turban nosiłem zawsze, od kiedy pamiętam. Jeszcze zanim poznałem prawa Zardów, czułem żywą niechęć do zdejmowania go przy ludziach. Mistrz Agar mówił, że kiedy znaleziono mnie pod murami miasta, już go miałem, choć liczyłem raptem pół roku. Widać moi nieznani rodzice byli Zardami, wierzącymi głęboko, że urok rzucony przez wiedźmę lub szamana, nie mówiąc o potężniejszych Panach Daru, wplata się we włosy i poprzez nie dociera do wnętrza człowieka.
Czy ja w to wierzę? Gdy jestem sam lub rozmawiam z Mistrzem, śmieję się z tego przesądu. Ale wystarczy, że ktoś chce zdjąć tę szmatę z mojej głowy lub jedynie wyrazi taką chęć, rzucam się, by zabić. Tak nie reagują nawet Zardowie, znani ze szczególnej drażliwości pod tym względem. Dzięki staraniom Agora i moim ciężkim ćwiczeniom teraz jestem w stanie opanować owe mordercze odruchy.
2.
Myśl o Darnie nie dawała mi spokoju. Postanowiłem wybrać się do Mistrza.
Poznałem go, będąc jeszcze dzieckiem. Wychowywał mnie stary Zard, nie da się ukryć – złodziej. Miałem być jego następcą. W ramach nauki „rzemiosła”, a jednocześnie normalnej pracy, za którą dostawałem utrzymanie, próbowałem okraść Agora. Oto zarozumiałość dziecka, któremu się wydaje, że zawsze wszystko będzie mu się udawać. Mimo że ostrzegano mnie przed nim, mimo że wiedziałem, iż to czarodziej, byłem pewien, że MNIE się uda.
Nie udało się, ale dzień ten był zwrotnym w moim życiu. Agor powoli stawał się moim nauczycielem, mistrzem, wreszcie przyjacielem. To on ukazał mi, że ze złodziejskiego fachu nie żyje się najlepiej, i że na Lardanie, choć to stolica i najwspanialsze miasto, świat się nie kończy. To dzięki niemu jestem dziś tym, kim jestem.
Agor mieszkał po drugiej stronie miasta. Idąc tam, trzeba przejść obok muru oddzielającego miasto od zamku władcy Lardanu – Dreosa. Trzeba iść szybko, nie patrząc na mur, nie wolno wzbudzić podejrzeń strażników, bacznie obserwujących przechodniów. Dreos, na chwałę swej nieufności, zbudował głębokie lochy, zapełnione ofiarami jego strachu. Tu, w pobliżu zamku, jest cicho i spokojnie. Nawet żebracy wyglądają dostojniej i są mniej nachalni.
Wielka jest potęga strachu, jego i naszego. Oto źródło siły władców i posłuszeństwa poddanych. „Iluzja” – mówi Agor. „To wszystko iluzja. Pałac bez fundamentów. Wcześniej czy później runie, przeżarty od wewnątrz.”
Pewnie runie, ale na razie trwa i trzeba być ostrożnym.
Ulica, na której mieszka stary czarodziej, jest ulicą kupców. Domy są porządne, choć wcale nie bogate. Wielcy kupcy mieszkają gdzie indziej. Ta ulica jest wąska, gliniasta, wrzaskliwa, pełna brudnych dzieci bawiących się drewnianymi zabawkami, oślich odchodów i wykłócających się, jędzowatych kobiet. Już dawno nauczyłem się nie słyszeć jazgotu ludzi, którzy krzykiem i nienawiścią starają się zagłuszyć swoje niezaspokojone pragnienia. Oto dwie kobiety, z pewnością żony kupców. Widać po nich, że nie znają biedy, Ubrane są nie w szmaty, lecz całe suknie, noszą ozdoby. Jedna z nich zachowała jeszcze ślady dawnej urody – może gdyby miała więcej szczęścia, byłaby żoną któregoś z bogaczy? Ale nie jest, jazgocze więc z tą drugą nad stosikiem potłuczonych, glinianych skorup. W jej spojrzeniu kryje się rozpacz przesłonięta przez wściekłość i nienawiść. Nienawiść do siebie, do męża, do tej rozpalonej, cuchnącej ulicy, do tej kobiety, która rozbiła garnek, zmuszając ją do niezaplanowanego zakupu... i do tego zmarnowanego życia, za które nie wiadomo kogo oskarżać.
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.
więcej..