Nakarmię cię miłością - ebook
Nakarmię cię miłością - ebook
Miałaś przeminąć jak jedna z pór roku...
Dla kilku przyjaciółek wieczór panieński ma być przede wszystkim dobrą zabawą i odskocznią od codzienności. Warszawski klub, muzyka, alkohol i dodatkowa atrakcja – losowanie zadań, które ma wykonać każda z uczestniczek. To, które przypadnie w udziale Laurze, przykładnej pracownicy banku, okazuje się wyzwaniem równie trudnym, co ekscytującym. Pocałunek z przystojnym nieznajomym… W ten sposób dziewczyna poznaje Tobiasza, charyzmatycznego muzyka. Wypełnienie zadania doprowadza do niezwykle zaskakującego poranka, a kiepski dowcip Tobiasza wywołuje nieprzewidziane skutki.
Kategoria: | Powieść |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-65676-20-7 |
Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Laura
Delikatnie objęłam Pawła w pasie, wtulając twarz w jego plecy. Nie pragnęłam od niego zbyt wiele, nie wymagałam deklaracji, której ostatnie zdanie brzmiałoby: „Aż do śmierci”. Chciałam jedynie, aby przy mnie był, śmiał się, a gdyby zaszła taka konieczność — zapłakał. Ale on wciąż się oddalał, tak jak teraz, zdejmując z siebie moje dłonie. Krzątał się chwilę po swoim mieszkaniu, udając, że pilnie czegoś poszukuje. Może i szukał tego, co gdzieś po drodze zgubiliśmy…
Nasze dłonie nie splatały się we wzajemnym uścisku, nasze oczy nie spoglądały w jednakowym kierunku. Płynęliśmy razem, a jednak osobno, pod prąd, wiedząc, że obraliśmy niewłaściwy kierunek. A ja bałam się odejść, nie wierząc, że posiadam w sobie tyle siły, by to zrobić. By zostawić papierowy związek, który zaczął się drzeć na nierówne strzępy, i rozpocząć wszystko od nowa. By nie słyszeć, jak Paweł wciąż mi odmawia.
— Może odwiedzimy Izę i Adama w ten weekend? — zapytałam nieśmiało, siadając na sofie w jego salonie. Obserwowałam jego zdenerwowanie i dziwne zakłopotanie, gdy nie mógł odnaleźć zaginionej rzeczy.
— Wiesz dobrze, że nie mam czasu na głupoty — odparł zdawkowo.
— To dla mnie ważne.
— Idź sama.
— Wciąż wszędzie chodzę sama — oznajmiłam, wpatrując się w lekko zakurzony ekran telewizora. — Oni wyprawiają urodzinowe przyjęcie niespodziankę — próbowałam nakłonić go do zmiany zdania.
— Złóż im ode mnie najlepsze życzenia urodzinowe — powiedział z sarkazmem.
— Ale to nie ich urodziny — odparłam cicho, czując, że powinnam szybko wstać z tej sofy i wyjść z jego mieszkania, głośno trzaskając drzwiami.
— Oj, daj mi spokój, Lauro, nie widzisz, że jestem zajęty?! — krzyknął podenerwowanym głosem, wysyłając zapewne ważną wiadomość ze swojego smartfona.
— Paweł, to będą moje urodziny — powiedziałam spokojnie, spoglądając odważnie na zaskoczenie malujące się na jego twarzy.
Jak zawsze nie pamiętał… Nigdy nie podarował mi kwiatów, nawet zwiędłego tulipana. Nie obdarzył komplementem, odkąd zaczęliśmy być ze sobą. Nie spoglądał w moje oczy z miłością, jak powinien spoglądać zakochany mężczyzna. Nigdy ze mną nie zatańczył, choć bardzo tego pragnęłam. Był przy mnie tylko wtedy, kiedy nachodziła go ochota, a później otwierał mi szeroko drzwi i wypychał na zewnątrz niczym intruza.
— Jezu, boli mnie głowa, a ty od rana musisz tak marudzić. Okres ci się zbliża czy co?
„Przegiął” — pomyślałam, czując rosnącą w przełyku gulę żalu.
Wstałam z sofy, włożyłam szpilki na bose stopy i zakomunikowałam:
— Do zobaczenia w pracy.
— Muszę jeszcze jechać na stację paliw, a to trochę potrwa, więc masz rację, lepiej zobaczymy się na miejscu — odparł, pojawiając się nagle trzy kroki ode mnie.
Wzięłam głęboki wdech, by nie roześmiać mu się pros- to w twarz. Czyżby się przede mną tłumaczył? Czyżby uważał mnie za kompletną idiotkę niemającą pojęcia, ile czasu trwa tankowanie auta, nawet jeśli trzeba pięć minut poczekać na swoją kolejkę?
— Nigdy po mnie nie przyjeżdżasz, bo codziennie ci nie po drodze, więc nie musisz się tłumaczyć. Przywyk- łam, tak samo jak i do tego, że jesteśmy razem, choć tak naprawdę od dawna nas już nie ma.
— Daj spokój, Lauro! Chyba wstałaś z łóżka lewą nogą!
— Zdecyduj się, Paweł, albo noga, albo okres! Na razie! — rzuciłam oschle, wychodząc z jego mieszkania. Tym razem nie trzasnęłam drzwiami, jeszcze nie teraz…
Tobiasz
— Którego misia zechce pan obejrzeć? Różowego czy niebieskiego? — zapiszczała przymilnym głosikiem stara sprzedawczyni, która usłyszawszy, że zostanę tatusiem, stała się słodka niczym cukierek, a właściwie przeterminowana landrynka. Stukot jej długich tipsów o sklepowy blat doprowadzał mnie do szału.
— Właściwie to nie wiem. Nie wiem, czy będzie chłopiec, czy dziewczynka — powiedziałem i złośliwie zapytałem: — Czy stukanie takimi długimi paznokciami o blat, stół czy w czoło męża to najnowszy patent na odmłodzenie?
— Jest pan nieuprzejmy! — zawarczała ekspedientka, urażona moją szczerością. Grunt, że poskutkowało, schowała swoje pomarszczone dłonie z różowymi szponami, do których żywiłem wyraźną awersję. I nastała przyjemna dla mych uszu cisza.
— Teraz mogę się skupić — powiedziałem. — Poproszę różowego i niebieskiego.
— Więc będą bliźniaki?
— Skoro pokazały się dwie czerwone kreski na teście ciążowym, to muszą być dwa misie.
— Nie wolno kupować niczego dla dzieci tak wcześnie, bo to przynosi pecha.
— Jednak musi być pani naprawdę superstara, jeśli wierzy pani w takie zabobony! Czary też pani praktykuje? Właściwie proszę spróbować odprawić czary-mary z kulą, miałaby pani o co stukać tym różowym badziewiem przyczepionym do paznokci.
Rumieniec zawstydzenia i złości, który oblał twarz kobiety, był widokiem bezcennym.
— Czterdzieści złotych — powiedziała oschle, więc rzuciłem jej należność i wyszedłem bez słowa, zabierając ze sobą dwa misie o pociesznych mordkach.
„Będę ojcem!” — krzyczały moje myśli, zachowując się tak samo głośno jak rozwrzeszczane dzieciaki na szkolnym boisku w czasie przerwy.
— Będę tatą — powtarzałem cały czas to zdanie, przemierzając centrum Warszawy. Czułem się jak w stanie nietrzeźwości, tylko tym razem byłem pijany ze szczęścia. Ja i moja ukochana Joasia zostaniemy rodzicami. Dla tej małej istotki, której serduszko biło pod sercem kobiety, którą kochałem ponad wszystko, przestaniemy nawet brać prochy. Obydwoje byliśmy trudni i nieokiełznani, ale dzieci uczyły pokory. Mocno w to wierzyłem, że nasze maleństwo właśnie tego nas nauczy.
Kiedy dotarłem przed drzwi mieszkania Asi, nie zapukałem. Chciałem wejść jak najciszej, wręczyć jej dwa misie i zapewnić, ile dla mnie znaczy, jak bardzo ją kocham, czyli wypowiedzieć te słodkie zdania, które powinna słyszeć każda kobieta w czasie ciąży, gdy gospodarka hormonalna zaczyna wariować, by mogła jedocześnie popłakać się ze wzruszenia i roześmiać przepełniona radością.
Dźwięk, który dobiegł do moich uszu, znałem tak doskonale. Potrafiłem odtworzyć w myślach każdy jej jęk i bezwstydny szept.
Skrzypienie łóżka i rytmiczny stukot sprawiły, że krew, która krążyła w moich żyłach, stanęła, następnie zaczęła odpływać, a ja poczułem, że umieram.
Ostatkiem sił bezszelestnie zakradłem się do pokoju, w którym stało łóżko. Na tym samym materacu i w tej samej pościeli pieściłem cudowne ciało Joanny ubiegłej nocy. A teraz…
Stałem i wpatrywałem się, jak moja ciężarna kobieta ujeżdżała jakiegoś starego kolesia z napompowanym brzuchem. Jego dłonie sunęły po gładkiej skórze jej pleców, by po chwili dotrzeć do karku. Zacisnął mocno palce na jej szyi, wreszcie przyciągnął do swojej twarzy. Wepchnął obśliniony jęzor głęboko do wnętrza ust Joanny, wywołując u mnie torsje. Cisnąłem dwa misie za siebie i walnąłem z całej siły pięścią w ścianę, by przerwać ten cały cyrk. Poskutkowało, a ja niemal zakrztusiłem się wymiocinami, które podeszły mi do gardła, i spływającymi po policzkach łzami.
Joanna ubrała się, jakby nigdy nic, nakazała grubasowi opuścić swoje mieszkanie, stanęła bardzo blisko i dotknęła mojej twarzy swą małą dłonią. Jej ciało było brudne, pachniała innym mężczyzną. Przesiąkło jego śliną, potem i spermą. Nie wytrzymałem i ponownie zwymiotowałem na podłogę. Mój świat runął w gruzach. Joanna zniszczyła moje przekonanie, że miłość zawsze jest piękna.
— Jak mogłaś mi to zrobić? — zapytałem, dygocząc nie z zimna, lecz z bólu rozpadającego się na kawałki serca.
— Nie powinieneś był tego zobaczyć — powiedziała całkiem naturalnie. Bez emocji, nie unosząc się żalem.
— Ale zobaczyłem. Skąd mam wiedzieć, że to moje dziecko?! — wykrzyczałem jej prosto w bladą twarz z rozmazaną od niezdarnych pocałunków szminką.
— Nie ma dziecka. Usunęłam je, Tobiasz. Pozbyłam się go, słyszysz?
Mój świat nie runął w gruzach, tak jak sądziłem przed chwilą. On przestał istnieć wraz z usłyszaną informacją o bestialskim czynie Joanny. W jednej chwili poczułem, że całym sobą zaczynam nienawidzić tej kobiety, z którą tworzyłem w myślach słowo „rodzina”.
Wychodząc, nadepnąłem na coś miękkiego — niebieskiego pluszowego misia.
— Kurwa! — zakrzyknąłem na cały głos, opuszczając mieszkanie wypełnione pustymi obietnicami i kłamstwami.
Może ekspedientka miała rację, mówiąc, że prezenty podarowane zbyt wcześnie nienarodzonym dzieciom przynoszą pecha?
Mojego dziecka już nie było wśród żywych…