Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • Empik Go W empik go

Należę do ciebie. Baleary #4 - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
8 marca 2025
39,90
3990 pkt
punktów Virtualo

Należę do ciebie. Baleary #4 - ebook

Co jest lepsze: gorzka wolność czy słodka niewola? Anja zadawała sobie to pytanie wiele razy, od kiedy została porwana i trafiła w ręce mafii. Choć wiedzie na Balearach życie pełne luksusów, to ciągle złota klatka, a ona sama pozostaje tylko zabawką w rękach Patricka Alvareza-Talavery, który chce się nią posłużyć do realizacji jakiegoś niejasnego planu. Z biegiem czasu kobieta łapie się jednak na tym, że jej uczucia ewoluowały, a ucieczka przestała być wymarzonym celem. Tylko czy można się zakochać w potworze? I co zrobi ten potwór, kiedy się o tym dowie? To nie kolejna odsłona historii Pięknej i Bestii, a życie to nie bajka. Kiedy Anja po raz kolejny boleśnie przekonuje się, że jej zdanie nic nie znaczy, upokorzona i zraniona obiecuje sobie, że nigdy więcej nie pokocha i nie będzie do nikogo należała… Tylko czy w jej wypadku to jest wykonalne?

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788397440807
Rozmiar pliku: 1,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZDZIAŁ 1

Anja
_La Pal­ma, Ba­le­ary_

Po ak­cji w Pa­ler­mo ode­sła­no mnie na Ba­le­ary. Do­kład­nie tak się czu­łam: jak­bym zo­sta­ła kar­nie ze­sła­na do Al­ca­traz Ma­jor­ka i od­sia­dy­wa­ła wy­rok. Tyle że nie bar­dzo wie­dzia­łam za co, a sędzia nie kwa­pił się do wy­ja­śnień! Zno­si­łam jed­nak swój los z god­no­ścią, wró­ciw­szy do prze­te­sto­wa­nej już wcze­śniej przy­jem­nej ru­ty­ny, w któ­rej Pa­trick był mi po­trzeb­ny jak ry­bie ro­wer!

Oczy­wi­ście zda­wa­łam so­bie spra­wę, że za­sło­ni­ęcie fa­ce­ta w ka­mi­zel­ce ku­lo­od­por­nej to idio­tyzm, ale za­dzia­ła­łam od­ru­cho­wo. Sęk w tym, że uzmy­sło­wi­łam so­bie, jak mi na nim za­le­ży, i prze­ra­zi­ła mnie in­ten­syw­no­ść wła­snych uczuć. Co­raz częściej ła­pa­łam się na tym, że do­brze się ba­wię w roli „bran­ki”. Nie że­bym przy­my­ka­ła oczy na to, że fa­cet, z któ­rym sy­piam, to gang­ster pierw­szej wody. Ot, po pro­stu spy­cha­łam ten fakt na dno świa­do­mo­ści.

A nie taki był plan!

Mia­łam po­znać wro­ga, od­kryć jego sła­bo­ści, wy­ko­rzy­stać je do uwol­nie­nia się i spier­da­lać w pod­sko­kach do domu.

I to tyle z mo­jej mi­ster­nej stra­te­gii!

Za­częły we mnie kie­łko­wać uczu­cia, któ­rych nie prze­wi­dzia­łam.

Przy­zna­nie się do nich…

NIE!

Sta­now­czo nie!

Mia­łam kom­plet­ny mętlik w gło­wie. Z jed­nej stro­ny Pa­trick mnie ku­pił i nie zro­bił tego z do­bro­ci ser­ca. Z dru­giej – oka­zy­wał mi czu­ło­ść i dbał, żeby ni­cze­go mi nie bra­ko­wa­ło – sło­wem ide­ał fa­ce­ta, o któ­rym się ma­rzy pod­czas bez­sen­nych nocy. Nie by­łam na­iw­na, a ży­cie na­uczy­ło mnie już, że wy­obra­że­nia to jed­no, a rze­czy­wi­sto­ść – dru­gie. Ksi­ążko­wi bad boye? Po­dzi­ęku­ję. Ale czter­dzie­sto­let­ni fa­cet o ugrun­to­wa­nej ka­rie­rze w… eee… mi­ędzy­na­ro­do­wej or­ga­ni­za­cji prze­stęp­czej? To wła­ści­wie sta­bil­na po­sad­ka z furą kasy. Mo­żna by go w su­mie okre­ślić mia­nem biz­nes­me­na, któ­ry osi­ągnął suk­ces, gdy­by nie to, że ka­sy­na sta­no­wi­ły gi­gan­tycz­ne pral­nie pie­ni­ędzy dla wie­lu ma­fij­nych świat­ków.

Żyć nie umie­rać, mo­żna by po­wie­dzieć.

A jed­nak gdzieś z tyłu gło­wy za­gnie­ździ­ło mi się prze­czu­cie, że to tyl­ko gra w celu uro­bie­nia mnie. Szó­sty zmy­sł nie da­wał spo­ko­ju. Mimo że nikt mnie nie wta­jem­ni­czał w „in­te­re­sy”, nie by­łam prze­cież śle­pa i głu­cha. Ale co­kol­wiek się do tej pory wy­da­rzy­ło, nie wi­ąza­ło się z za­ku­pem w Du­ba­ju. Za­pew­ne „to” do­pie­ro nad­cho­dzi­ło.

W czar­nym – ale chy­ba naj­bar­dziej praw­do­po­dob­nym – sce­na­riu­szu ko­ńczy­łam ze zła­ma­nym ser­cem. Pa­trze­nie na So­fię i Ada­ma nie po­ma­ga­ło my­śleć ina­czej. Co­raz częściej do­cho­dzi­łam do wnio­sku, że je­stem jej sub­sty­tu­tem. Do cze­go mnie po­trze­bo­wa­li? Py­ta­nie po­zo­sta­wa­ło otwar­te. Ża­ło­wa­łam, że Pa­trick nie po­tra­fił wy­ło­żyć kawy na ławę i po­pro­sić o po­moc. Nie mia­łam in­ne­go wy­jścia, jak tyl­ko cze­kać na roz­wój wy­da­rzeń i ko­rzy­stać z ka­żde­go dnia.

Kie­dy Pa­tric­ka nie było w domu, cen­trum mo­je­go wszech­świa­ta sta­no­wi­ła al­tan­ka na ty­łach ogro­du. Wi­ęk­szo­ść jej prze­strze­ni zaj­mo­wa­ło ogrom­ne drew­nia­ne łó­żko z czte­re­ma słup­ka­mi w ru­sty­kal­nym sty­lu, pod­pie­ra­jący­mi bal­da­chim z bia­łej, prze­zro­czy­stej tka­ni­ny. Obok sta­ły sto­lik i pufy. Ten pierw­szy przy­ci­ągnęłam bli­żej już pierw­sze­go dnia, by móc na nim usta­wić owo­ce i szklan­kę. Na pu­fie ukła­da­łam ksi­ążkę, te­le­fon i co tam jesz­cze przy­tar­ga­łam z domu. Jak na przy­kład ręcz­nik kąpie­lo­wy, żeby od cza­su do cza­su móc się ochło­dzić w ba­­se­nie.

Moja mała cu­dow­na ru­ty­na.

Prysz­nic, ksi­ążka, leki, cza­sem śnia­da­nie. Dużo wody, na­po­jów i owo­ców. I tyl­ko ja. Od cza­su do cza­su za­gląda­ła Lil­ly, je­śli nie po­ja­wia­łam się w kuch­ni po do­kład­ki przy­sma­ków, któ­re wy­cza­ro­wy­wa­ła ka­żde­go dnia. Sta­now­czo oznaj­mi­łam, że kie­dy prze­by­wa­my same w domu, ma nie go­to­wać tyl­ko dla mnie, chy­ba że za­mie­rza kar­mić ochro­nia­rzy, bo ja z pew­no­ścią nie ma­rzy­łam o go­rących po­si­łkach w tro­pi­kach. Cza­sem le­d­wo uda­wa­ło mi się prze­trwać dzień bez ukry­wa­nia się w kli­ma­ty­zo­wa­nym domu, a co do­pie­ro gdy­bym mia­ła się opy­chać pa­ru­jącym ma­ka­ro­nem z pe­sto czy chi­li con car­ne.

Ba­le­ary ja­wi­ły mi się za­wsze jako miej­sce wiecz­nie świe­cące­go sło­ńca, ale dzi­siaj dla od­mia­ny pa­da­ło. Deszcz zda­wał się cu­dow­nie cie­pły, więc po­drep­ta­łam boso po mo­krej tra­wie do swo­jej kry­jów­ki. Dźwi­ęk ude­rza­jących o dach kro­pli spra­wił, że za­snęłam. Obu­dził mnie chłód pe­łza­jący po skó­rze. Le­ża­łam chwi­lę, wsłu­chu­jąc się w deszcz. Na­dal pa­da­ło, ale już nie tak in­ten­syw­nie.

Prze­kręci­łam gło­wę na bok i do­strze­głam śpi­ące­go za mo­imi ple­ca­mi Pa­tric­ka. Nie miał na so­bie ko­szul­ki, tyl­ko same spodnie tre­nin­go­we. Zsu­nęłam się z ma­te­ra­ca. Prze­szłam na jego stro­nę łó­żka i si­ęgnęłam po koc, któ­ry Lil­ly przy­nio­sła wczo­raj, kie­dy za­częło się ochła­dzać. Przy­kry­łam go de­li­kat­nie, sta­ra­jąc się go nie obu­dzić. Wy­glądał tak… spo­koj­nie.

Za­mie­rza­łam usi­ąść w fo­te­lu i po­czy­tać, ale nie zdąży­łam się od­wró­cić, kie­dy zła­pał mnie za dłoń, przy­pra­wia­jąc o pal­pi­ta­cję ser­ca.

– Hej – szep­nęłam. Przez chwi­lę wpa­try­wał się we mnie za­spa­ny, po czym za­mknął oczy. – Śpij.

– Nie od­cho­dź – po­pro­sił sen­nie.

Prze­szłam nad nim i uło­ży­łam się za jego ple­ca­mi. Po­ci­ągnęłam za koc, żeby też sko­rzy­stać z cie­pła, i po­now­nie za­pa­dłam w drzem­kę. Mu­siał być na­praw­dę zmęczo­ny, bo kie­dy prze­bu­dzi­łam się na­stęp­nym ra­zem i wy­szłam z łó­żka, na­dal spał. Prze­ło­ży­łam te­le­fon Pa­tric­ka na swo­ją stro­nę. Uło­ży­łam go na ręcz­ni­ku, więc na­wet kie­dy wi­bro­wał przy przy­cho­dzącym po­łącze­niu, nie było go sły­chać. Za­kry­łam go wkrót­ce, bo iry­to­wa­ło mnie to, że ekran mi­gał z często­tli­wo­ścią sa­mo­lo­tów pod­cho­dzących do lądo­wa­nia na He­ath­row.

Uło­ży­łam so­bie wy­god­nie po­du­chy pod ple­cy i si­ęgnęłam po ksi­ążkę. Lil­ly zaj­rza­ła do nas, ale po­ło­ży­łam pa­lec na ustach, na­ka­zu­jąc jej mil­cze­nie. Po­pa­trzy­ła uwa­żnie naj­pierw na nie­go, a po­tem na mnie.

– Daj mu po­spać – szep­nęłam. – Zje, jak wsta­nie.

Zmarsz­czy­ła brwi.

– Wte­dy może i do­pad­nie go głód, ale ape­tyt będzie miał nie na moje je­dze­nie… Nie da się żyć mi­ło­ścią – po­uczy­ła mat­czy­nym to­nem.

– Tlen jest wa­żniej­szy. – Prze­wró­ci­łam ocza­mi, a ona po­gro­zi­ła mi pal­cem.

Zo­sta­wi­ła ta­lerz z cia­stecz­ka­mi i cia­stem mar­chew­ko­wym dla mnie. Na­praw­dę do­ce­nia­łam jej sta­ra­nia w pil­no­wa­niu mo­jej die­ty cu­krzy­co­wej. Po­chła­nia­łam ko­lej­ny ka­wa­łek, kie­dy po­czu­łam na so­bie wzrok Pa­tric­ka. Wpa­try­wa­li­śmy się w sie­bie dość dłu­go.

– Hej. – Od­gar­nęłam mu ko­smyk wło­sów z czo­ła.

Prze­kręcił się na ple­cy i po­ta­rł twarz dło­ńmi. Si­ęgnął za sie­bie na sto­lik. Za­pew­ne po ko­mór­kę.

– Któ­ra go­dzi­na?

Wy­jęłam jego te­le­fon spo­mi­ędzy fałd ręcz­ni­ka.

– Do­cho­dzi czwar­ta – od­pa­rłam, po­da­jąc mu to, cze­go szu­kał.

Wzi­ął go do ręki, wa­żył chwi­lę i rzu­cił za sie­bie na sto­lik bez spraw­dza­nia wia­do­mo­ści. Zer­k­nęłam przy oka­zji na swój. Bez nie­spo­dzia­nek: ani jed­ne­go po­wia­do­mie­nia. Na­wet So­fia i Ni­co­la o mnie za­po­mnia­ły!

– Coś do je­dze­nia? Pi­cia? – spy­ta­łam mi­ęk­ko.

Po­gła­ska­łam go po gło­wie, więc znów za­mknął oczy, a ja wró­ci­łam do czy­ta­nia. Kie­dy jego od­dech się wy­rów­nał, prze­sta­łam to ro­bić. Te­le­fon znów za­czął mnie wku­rzać, więc wy­lądo­wał po­now­nie w ręcz­ni­ku.

– Cho­ler­stwo – mruk­nęłam.

Na­ło­ży­łam słu­chaw­ki i pu­ści­łam so­bie ście­żkę dźwi­ęko­wą z fil­mu. Pod­ja­da­jąc tru­skaw­ki, za­to­nęłam w lek­tu­rze. Adam zja­wił się go­dzi­nę pó­źniej. Na wi­dok tej siel­skiej sce­ny po­kręcił gło­wą z re­zy­gna­cją. Wy­pchnęłam go z al­tan­ki na taką od­le­gło­ść, żeby nie obu­dzić Pa­tric­ka.

– Daj mu spo­kój – za­żąda­łam, bio­rąc się pod boki.

Zmie­rzył mnie spoj­rze­niem, któ­re pew­nie mia­ło mnie prze­stra­szyć, ale i tak za­stąpi­łam mu dro­gę.

– Se­rio? – spy­tał, uno­sząc brwi z iry­ta­cją.

– Se­rio – od­pa­rłam tym sa­mym to­nem. – Świat się nie sko­ńczy, je­śli na je­den dzień znik­nie i od­pocz­nie. W du­pie mam, czy ci się to po­do­ba, czy nie.

Mie­rzy­li­śmy się spoj­rze­nia­mi, ale w ko­ńcu od­sze­dł, mam­ro­cząc coś po por­tu­gal­sku. Pa­trick obu­dził się, kie­dy czy­ta­łam ksi­ążkę, le­żąc na boku zwró­co­na w jego stro­nę. Wci­na­łam przy tym ko­lej­ną por­cję tru­ska­wek z bitą śmie­ta­ną.

Tak, wiem, dupa ro­śnie.

Za­nu­rzy­łam tru­skaw­kę w śmie­ta­nie i prze­su­nęłam po jego war­gach.

– Nie?

Nie za­re­ago­wał, więc zja­dłam ją sama, po czym po­chy­li­łam się i zli­za­łam śmie­ta­nę z jego ust. Po­ca­ło­wa­łam go de­li­kat­nie. Prze­su­wa­jąc war­ga­mi po jego, chwy­ta­łam raz gór­ną, raz dol­ną mi­ędzy swo­je, ko­niusz­kiem języ­ka ob­ry­so­wa­łam ich kszta­łt. Ode­rwa­łam się od nie­go i jak­by ni­g­dy nic si­ęgnęłam po ko­lej­ną tru­skaw­kę. Na ta­le­rzy­ku mia­łam też ana­na­sa. Kie­dy kro­pel­ka soku spa­dła na jego usta, ob­li­zał war­gi. Uśmiech­nęłam się i wsu­nęłam mu so­czy­sty ka­wa­łek do buzi. Na prze­mian ja­dłam tru­skaw­kę i kar­mi­łam go ana­na­sem. Wol­ną ręką gła­ska­łam go po gło­wie.

– Ostat­ni – rzu­ci­łam z prze­pra­sza­jącym uśmie­chem.

Zer­k­nęłam za sie­bie. Lil­ly zo­sta­wi­ła też wi­no­gro­na i me­lo­ny. Wło­ży­łam za­kład­kę w ksi­ążkę i odło­ży­łam ją na sto­lik. Za­nim wsta­łam, pal­cem ze­bra­łam resz­tę śmie­ta­ny z mi­secz­ki i ob­li­za­łam.

– Chcesz coś jesz­cze? – Od­sta­wi­łam na­czy­nia na sto­lik.

– Je­steś pi­ęk­na – szep­nął.

Po­ci­ągnął mnie w dół, aż uklękłam na ma­te­ra­cu. Naj­wy­ra­źniej na­dal był za­spa­ny, bo bez ma­ki­ja­żu, w bia­łym to­pie, mi­ęk­kim sta­ni­ku bez fisz­bin i spodniach od dre­su nie mo­gła­bym pre­ten­do­wać nie tyl­ko do kan­dy­do­wa­nia na Miss World, ale na­wet do by­cia fa­wo­ryt­ką oko­licz­ne­go kem­pin­gu.

– Po­ca­łuj mnie.

Po­chy­li­łam się i zro­bi­łam, o co pro­sił. De­li­kat­nie. Spo­koj­nie, jak­by­śmy mie­li cały czas świa­ta. Ca­ło­wa­li­śmy się bez po­śpie­chu, jak­by to był nasz pierw­szy po­ca­łu­nek. Czu­łe mu­śni­ęcie warg bez krzty za­chłan­no­ści. Opa­rłam się o jego bok i le­że­li­śmy zwró­ce­ni twa­rza­mi do sie­bie. Nie cho­dzi­ło o na­mi­ęt­no­ść, a o bli­sko­ść i za­ufa­nie.

– Za­wsze kie­dy cię ca­łu­ję, wy­da­jesz z sie­bie ten sam dźwi­ęk – szep­nął. – A ja się za­sta­na­wiam, ja­kie jesz­cze mogę z cie­bie wy­do­być, je­śli do­tknę cię w in­nym miej­scu?

Uśmiech­nęłam się. Zde­cy­do­wa­nie jego mózg na­dal fun­cjo­no­wał w opa­rach snu, ina­czej nie ser­wo­wa­ła­by mi tych ckli­wych, ro­man­tycz­nych wy­nu­rzeń, któ­re, choć tego nie chcia­łam, po­wo­do­wa­ły słod­ki ból w ser­cu. Pro­wa­dzi­li­śmy ry­zy­kow­ną grę, usi­łu­jąc prze­chy­trzyć tę dru­gą stro­nę w uwo­dze­niu i na­gi­na­niu do swo­jej woli. I Pa­trick zde­cy­do­wa­nie wy­gry­wał.

– Lu­bię cię ca­ło­wać – po­wie­dzia­łam ci­cho.

– Co jesz­cze lu­bisz ze mną ro­bić?

– Lu­bię, kie­dy ca­łu­jesz mój kark, obej­mu­jesz w ta­lii, przy­ci­skasz do ścia­ny, a ta­kże ten mo­ment, kie­dy się po­chy­lasz, żeby mnie po­ca­ło­wać. – Opusz­ka­mi gła­dzi­łam li­nię jego szczęki. – Kie­dy mnie przy­ci­ągasz do sie­bie i do­mi­nu­jesz. Two­je wędru­jące po moim cie­le ręce, wtu­la­nie się w cie­bie, kie­dy wbi­jasz się we mnie pod­czas sek­su. Jak po­ka­zu­jesz, kto tu rządzi, i przej­mu­jesz kon­tro­lę w łó­żku – ci­ągnęłam. Te­raz on gła­dził mnie po twa­rzy i szyi. – Kie­dy się ze mną dra­żnisz, obej­mu­jesz od tyłu, mó­wisz, co za­mie­rzasz ze mną zro­bić, jak wró­ci­my do domu. Spra­wiasz, że ro­bię się mo­kra, kie­dy pie­ścisz mój kark i ra­mio­na, gdy je­ste­śmy w miej­scu pu­blicz­nym. Nie prze­szka­dza mi, że tra­cę kon­tro­lę, a wręcz kręci mnie, że mi ją od­bie­rasz. I za­wsze chcę wi­ęcej…

Znów go po­ca­ło­wa­łam. Po pro­stu nie mo­głam się po­wstrzy­mać. Kie­dy na­sze usta się roz­łączy­ły, zsu­nęłam się i przy­tu­li­łam do nie­go, a on okrył nas ko­cem. Dłu­go le­że­li­śmy, cie­sząc się ci­szą, spo­ko­jem i bli­sko­ścią.

Pa­trick prze­ta­rł twarz dło­nią.

– Jak dłu­go spa­łem?

– Jest siód­ma.

Wes­tchnął. Od­wró­cił się, by si­ęgnąć po te­le­fon.

– Jest na krze­śle przy we­jściu, w ręcz­ni­ku – po­in­for­mo­wa­łam. Zerk­nął na mnie py­ta­jąco. Prze­wró­ci­łam ocza­mi. – Iry­to­wał mnie i roz­pra­szał.

– Mogę so­bie wy­obra­zić licz­bę nie­ode­bra­nych po­łączeń.

Wspa­rłam się na łok­ciu i spoj­rza­łam na nie­go z góry.

– Adam przy­sze­dł tu ja­kieś dwie go­dzi­ny temu.

Mu­snął mój po­li­czek kciu­kiem.

– Po­win­naś była mnie obu­dzić.

– Po­trze­bo­wa­łeś snu.

Po­ca­ło­wał mnie de­li­kat­nie i wstał z łó­żka. Opa­dłam na po­dusz­ki z wes­tchnie­niem, za­my­ka­jąc na chwi­lę oczy, żeby nie wi­dział w nich roz­cza­ro­wa­nia. Wpa­try­wa­łam się z upo­rem w su­fit, wy­rzu­ca­jąc so­bie od idio­tek. Prze­cież wie­dzia­łam, że or­ga­ni­za­cja będzie za­wsze na pierw­szym miej­scu, ni­g­dy nie sta­nę się prio­ry­te­tem.

Ta­kie chwi­le kra­dzio­ne­go spo­ko­ju zła­mią mi ser­ce. Po­win­nam so­bie po­wta­rzać, że to nie jest praw­dzi­we. To tyl­ko gra w uda­wa­nie, żeby osi­ągnąć cel.

– Mu­szę iść.

Nie ode­zwa­łam się, bo i po co? Drzwi otwo­rzy­ły się, a po­tem za­mknęły. Okręci­łam się ko­cem i wró­ci­łam do czy­ta­nia. W ko­ńcu nie mo­żna zo­sta­wić głów­nej bo­ha­ter­ki ksi­ążki w za­wie­sze­niu tuż przed upra­wia­niem sek­su. Włączy­łam play­li­stę z iPho­ne’a. Pół go­dzi­ny pó­źniej zro­bi­ło się już za ciem­no na czy­ta­nie. Ze­bra­łam swo­je za­baw­ki i po­bie­głam do domu, po czym wró­ci­łam po na­czy­nia. Za dru­gim prze­jściem się nie śpie­szy­łam. Pa­da­ło, ale deszcz był przy­jem­nie cie­pły.

Żeby do­stać się do sy­pial­ni, mu­sia­łam prze­jść przez hol do scho­dów, po dro­dze za­ha­cza­jąc o kuch­nię. Za­to­pio­na w po­nu­rych my­ślach, nie­szcze­gól­nie zwra­ca­łam uwa­gę na oto­cze­nie, w efek­cie cze­go wpa­dłam na ko­goś, a na­czy­nia jed­no za dru­gim za­częły spa­dać na ka­mien­ną podło­gę. Sta­ra­łam się je zła­pać, ale bez­sku­tecz­nie. Skrzy­wi­łam się na dźwi­ęk roz­bi­ja­nej por­ce­la­ny. Mężczy­zna, z któ­rym się zde­rzy­łam, wrza­snął coś, cze­go nie zro­zu­mia­łam, zła­pał mnie za ra­mio­na i po­trząsnął. Cu­dow­nie, tyl­ko tego było mi trze­ba! Prze­stra­szy­łam się, że tra­fi­łam na ja­kie­goś in­tru­za, i in­stynk­tow­nie ude­rzy­łam go w splot sło­necz­ny, tak jak mnie uczył Aiden. Fa­cet cof­nął się, ale nie­mal od razu wzi­ął się w ga­rść i dał mi w twarz z taką siłą, że po­le­cia­łam do tyłu i wy­lądo­wa­łam na ty­łku. Przy­ło­ży­łam dłoń do po­licz­ka, wsłu­chu­jąc się w jego wrza­ski. Cho­ciaż za­częłam się już uczyć lo­kal­ne­go języ­ka, wy­rzu­cał z sie­bie sło­wa tak szyb­ko, że do­cie­rał do mnie je­dy­nie nie­zro­zu­mia­ły be­łkot.

– Wszyt­ko okej? – do­sze­dł mnie z tyłu głos Ada­ma.

Co za głu­pie py­ta­nie! Prze­cież sie­dzę na podło­dze po­środ­ku po­roz­bi­ja­nych na­czyń, a ja­kiś pa­jac z prze­ro­śni­ętym ego i syn­dro­mem dam­skie­go bok­se­ra wy­wrza­sku­je pew­nie ja­kieś obe­lgi. Nor­mal­ka, nie ma na co pa­trzeć!

– Jezu, nie śpiesz się tak z po­mo­cą, bo do­sta­niesz za­dysz­ki – sark­nęłam, usi­łu­jąc się pod­nie­ść na ko­la­na. – Po­wiedz mu, żeby prze­stał się wy­dzie­rać. Nie wpa­dłam na nie­go spe­cjal­nie.

Pa­no­wie wy­mie­ni­li parę zdań. Było jed­no sło­wo, któ­re do­sko­na­le ro­zu­mia­łam w tym języ­ku: „dziw­ka”. Adam od­po­wie­dział coś ostro, nie pod­no­sząc na­wet gło­su. Fa­cet od­sze­dł, ale na­dal ner­wo­wo wy­ma­chi­wał ra­mio­na­mi, a na­wet mam­ro­tał coś pod no­sem.

– A on jaki ma pro­blem? – spy­ta­łam non­sza­lanc­ko, zbie­ra­jąc co wi­ęk­sze sko­ru­py.

– Co się sta­ło? – Adam zła­pał mnie za ra­mię, po­wstrzy­mu­jąc przed sprząta­niem.

W przy­dy­mio­nym świe­tle ko­ry­ta­rza mo­gło mu się wy­da­wać, że za­ru­mie­ni­łam się z wy­si­łku albo za­że­no­wa­nia sy­tu­acją, ale wie­dzia­łam, jak do rana będzie wy­glądać moja twarz. Wy­swo­bo­dzi­łam się, bo w moim in­te­re­sie le­ża­ło od­da­lić się stąd, i to w try miga, za­nim czer­wień po ude­rze­niu zmie­ni się w gra­nat po­pęka­nych na­czy­nek.

– Nic – skła­ma­łam. – Mu­szę po­sprzątać, za­nim ktoś na to sta­nie i zro­bi so­bie krzyw­dę. Za­pew­ne by­ła­bym to ja, bo tyl­ko ja za­su­wam tu na bo­sa­ka, więc się od­wal i daj mi to ogar­nąć. Zaj­mij się le­piej ne­an­der­tal­czy­kiem.

– Zo­staw to Lil­ly.

Aż sap­nęłam z obu­rze­nia. Ta ko­bie­ta się nie roz­dwoi.

– Nie. – Zbie­ra­łam da­lej sko­ru­py. – Ja na­roz­ra­bia­łam i ja po­sprzątam.

Prze­cze­sał wło­sy z fru­stra­cją.

– Cze­mu je­steś tak cho­ler­nie upar­ta?

– Bo mogę, a cie­bie to wku­rza – przy­zna­łam zgod­nie z praw­dą.

– Kur­wa! – wark­nął.

Prze­sła­łam mu swój spe­cjal­ny, trium­fal­ny uśmiech, któ­re­go szcze­rze nie­na­wi­dził.

– Jak kre­atyw­nie – sark­nęłam.

Po­drep­ta­łam do kuch­ni. Pod czuj­nym spoj­rze­niem go­spo­si wzi­ęłam szczot­kę i szu­fel­kę.

– Na two­im miej­scu – ode­zwa­ła się Lil­ly – naj­pierw przy­ło­ży­ła­bym coś do po­licz­ka, żeby nie spu­chł.

Ta ko­bie­ta zde­cy­do­wa­nie była zbyt spo­strze­gaw­cza, ale w kuch­ni, w od­ró­żnie­niu od ko­ry­ta­rza, pa­li­ło się ja­sne świa­tło.

– Za pó­źno – wy­mam­ro­ta­łam. – Mam ska­zę na­czy­nio­wą. Kru­cho­ść na­czyń krwio­no­śnych.

– To le­piej się ni­ko­mu nie po­ka­zuj. – Ode­bra­ła mi szczot­kę i szu­fel­kę. – I po­sma­ruj to czy­mś szyb­ko.

– Mogę sama… – za­pro­te­sto­wa­łam.

– Nie mo­żesz – od­pa­rła, wska­zu­jąc na moje bose sto­py.

– Nic mi nie będzie. Cze­mu wszy­scy trak­tu­ją mnie tu­taj, jak­by bra­ko­wa­ło mi pi­ątej klep­ki? – wes­tchnęłam nie­cier­pli­wie.

Ob­rzu­ci­ła mnie zi­ry­to­wa­nym spoj­rze­niem su­ge­ru­jącym, że do­kład­nie tak jest.

– Weź lód z za­mra­żar­ki i idź na górę. I to szyb­ko, chy­ba że chcesz mieć oka­zję zo­ba­czyć, co się dzie­je w tym domu z mężczy­zną, któ­ry bije ko­bie­ty.

_Jak­by to ko­goś ob­cho­dzi­ło!_

– Ha! – mruk­nęłam, wzru­sza­jąc ra­mio­na­mi. – Adam nie wy­da­wał się zbyt­nio prze­jęty.

Wy­da­wa­ła się za­szo­ko­wa­na na tyle, żeby od­wró­cić się w we­jściu do kuch­ni.

– Po tym, co się przy­da­rzy­ło So­fii? Nie­mo­żli­we.

– No do­brze – przy­zna­łam. – Przy­sze­dł, jak już sie­dzia­łam na podło­dze.

– Wie, co się sta­ło?

– A ma to zna­cze­nie?

Lil­ly wy­da­wa­ła się zre­zy­gno­wa­na. Po­kręci­ła gło­wą z dez­apro­ba­tą i po­drep­ta­ła przed sie­bie.

– Pro­szę, nie mów ni­ko­mu – za­wo­ła­łam za nią.

Za­częła coś mam­ro­tać pod no­sem. Przy­ło­ży­łam opa­tru­nek lo­do­wy, ale nie­wie­le to po­mo­gło. Za­nim po­szłam spać, si­niec zmie­nił ko­lor na pur­pu­ro­wy. Cu­dow­nie. Po­sma­ro­wa­łam obi­te miej­sce że­lem ar­ni­ko­wym. Cie­ka­we, czy Pa­trick znów gdzieś wy­je­dzie bez po­że­gna­nia i nie będzie go przez kil­ka dni?

Zmęczo­na za­snęłam, nim po­ja­wił się w łó­żku. Po­ra­nek nad­sze­dł zde­cy­do­wa­nie za szyb­ko.

– Co ci się, kur­wa, sta­ło?! – Wście­kły głos wda­rł się bru­tal­nie w cie­plut­ki ko­kon snu.

Skrzy­wi­łam się, uchy­la­jąc po­wie­kę. Pa­trick wpa­try­wał się we mnie z fu­rią. A mia­łam taki przy­jem­ny sen z nim w roli głów­nej… Szko­da, że po prze­bu­dze­niu za­miast piesz­czot cze­ka­ło mnie star­cie z roz­gnie­wa­nym fa­ce­tem. Ja to mam szczęście! Je­den wczo­raj, dru­gi dzi­siaj. Może się za­ra­ził wście­kli­zną od tam­te­go ne­an­der­tal­czy­ka?

– Cze­mu krzy­czysz? – wy­szep­ta­łam.

Prze­kręci­łam się na bok i za­kry­łam ko­cem, ale od­wró­cił mnie na ple­cy. Nad­zwy­czaj de­li­kat­nie ujął moją twarz tak, by przyj­rzeć się si­ńco­wi.

– Za­kła­dam, że żel z ar­ni­ki zbyt­nio nie po­mó­gł? – wy­mam­ro­ta­łam, zdu­sza­jąc ziew­ni­ęcie.

Wi­dzia­łam, jak bie­rze głębo­ki od­dech, usi­łu­jąc za­pa­no­wać nad sobą.

– Co. Ci. Się. Kur­wa. Sta­ło?! – wy­skan­do­wał.

Wie­dzia­łam, że jest wście­kły nie na mnie, ale na tego, kto mnie skrzyw­dził. Naj­wy­ra­źniej nie do­wie­dział się o tym wcze­śniej, co by ozna­cza­ło, że Adam nie do­strze­gł śla­du ude­rze­nia na mo­jej twa­rzy.

– Nic, mam sła­be na­czy­nia krwio­no­śne.

Z fru­stra­cją prze­cze­sał wło­sy pal­ca­mi.

– Na­praw­dę mam ocho­tę tobą po­trząsnąć.

– Na­praw­dę uwa­żasz, że coś by to dało? – si­li­łam się na sar­kazm.

– Cze­mu je­steś taka upar­ta?

Po­chy­lił się nade mną. Pew­nie chciał mnie onie­śmie­lić, ale prze­sta­łam się go bać już daw­no temu. Nie był w sta­nie mnie fi­zycz­nie skrzyw­dzić, to wie­dzia­łam na sto pro­cent od in­cy­den­tu po przy­jęciu. Opa­dł ni­żej na przed­ra­mio­na, wi­ężąc mnie pod swo­im cia­łem.

– Bo cię to wku­rza – wy­zna­łam z sa­tys­fak­cją. – A mu­szę mieć ja­kąś roz­ryw­kę.

– Wła­ści­wie – zmie­nił odro­bi­nę po­zy­cję nade mną – to mnie nie­sa­mo­wi­cie kręci, kie­dy mi się sta­wiasz.

Ujęłam jego gło­wę w swo­je dło­nie.

– No to będziesz cały czas w eks­ta­zie!

Bar­dziej po­czu­łam, niż zo­ba­czy­łam, że się uśmie­cha, za­nim mnie po­ca­ło­wał. Mężczy­źni byli tacy ła­twi w ma­ni­pu­la­cji, zwłasz­cza kie­dy zma­ga­li się z po­ran­ną erek­cją. Po­tem ich za­spo­ko­jo­ny i na­ła­do­wa­ny ener­gią mózg funk­cjo­no­wał na mniej­szej ilo­ści te­sto­ste­ro­nu, czy­ni­ąc ich mniej za­bor­czy­mi, a bar­dziej roz­sąd­ny­mi. W teo­rii. Mo­jej. Do tego spraw­dzo­nej w prak­ty­ce w po­przed­nich zwi­ąz­kach. Po­sta­no­wi­łam za­tem wy­ko­rzy­stać wła­sne cia­ło, żeby go tro­chę „wy­ci­szyć”.

Mia­łam wła­śnie do­jść, a całe moje cia­ło za­sty­gło w ocze­ki­wa­niu na falę przy­jem­no­ści, kie­dy Pa­trick ode­rwał usta i za­py­tał spo­koj­nie, jak­by cała gra wstęp­na zu­pe­łnie go nie pod­nie­ci­ła:

– Co się sta­ło?

Jęk­nęłam prze­ci­ągle, sfru­stro­wa­na, że or­gazm ucie­kł mi sprzed nosa. Przy­mknęłam oczy, roz­chy­la­jąc usta i ocie­ra­jąc się su­ge­styw­nie o jego dłoń wci­ąż tkwi­ącą mi­ędzy mo­imi uda­mi. Co praw­da pie­ścił mnie, ale nie w taki spo­sób, że­bym do­szła. W my­ślach po­gra­tu­lo­wa­łam mu po­dziel­no­ści uwa­gi oraz tak­ty­ki, ale ja też nie by­łam ama­tor­ką.

– Wej­dź we mnie – bła­ga­łam, ste­ru­jąc jego dło­nią. – Mu­szę po­czuć cię w so­bie.

Usły­sza­łam rzu­co­ne na wy­de­chu so­czy­ste prze­kle­ństwo i już wie­dzia­łam, że prze­grał.

Czy może, że obo­je wy­gra­li­śmy?

Bez wy­si­łku prze­kręcił mnie na bok. Boże, ile on miał siły! I jak mnie to nie­sa­mo­wi­cie kręci­ło, że nie bał się tej siły uży­wać w sy­pial­ni. Pie­ści­łam dło­ńmi ka­żdy do­stęp­ny skra­wek opa­lo­nej skó­ry, czu­jąc pod pal­ca­mi twar­de mi­ęśnie. Wsu­wał się do środ­ka po­wo­li, cen­ty­metr po cen­ty­me­trze. Świa­do­mie za­ci­snęłam na nim mi­ęśnie, a on w od­po­wie­dzi chwy­cił moc­niej moje bio­dro.

– Do­pro­wa­dzasz mnie do sza­łu – wy­mru­czał.

Gdy­bym do tej chwi­li nie sta­ła się ro­ze­dr­ga­nym kłęb­kiem ner­wów, zo­rien­to­wa­nym tyl­ko na od­czu­wa­nie, pew­nie sark­nęła­bym: „I kto to mówi?”. Nie­ste­ty w obec­nym sta­dium pod­nie­ce­nia by­łam w sta­nie tyl­ko jęk­nąć, pod­da­jąc się piesz­czo­tom zdol­nych pal­ców, któ­re gła­dzi­ły łech­tacz­kę.

Po dłu­ższym cza­sie le­ża­łam wy­czer­pa­na, de­lek­tu­jąc się cu­dow­ną bło­go­ścią krążących w ży­łach en­dor­fin. Za­czy­na­łam przy­sy­piać, kie­dy usły­sza­łam jego ci­chy głos.

– Po Etha­nie przy­rze­kłem so­bie, że ni­g­dy wi­ęcej nie spo­tka cię nic złe­go – przy­znał. – A te­raz coś sta­ło ci się w moim domu. Czy wiesz, jak się czu­ję?

Echa nie­daw­nych przy­jem­no­ści na­tych­miast zni­kły, ustępu­jąc miej­sca wy­rzu­tom su­mie­nia. Boże, ten fa­cet po­tra­fił ma­ni­pu­lo­wać jesz­cze le­piej niż ci­ężar­na ko­bie­ta na hor­mo­nal­nym haju. Nie chcia­łam wy­znać praw­dy, to trze­ba było mnie wzi­ąć pod włos!

– Nic się nie sta­ło – skła­ma­łam po raz ko­lej­ny.

– Jak mo­żesz tak mó­wić?

Wes­tchnęłam z re­zy­gna­cją.

– Bo w su­mie to moja wina. I ja za­ata­ko­wa­łam pierw­sza – wy­zna­łam.

Wpa­try­wał się we mnie in­ten­syw­nie. Chcia­łam od­wró­cić wzrok, ale mi nie po­zwo­lił.

– Nie, patrz na mnie – roz­ka­zał ostro. – Nie je­steś w sta­nie kła­mać, kie­dy pa­trzysz mi w oczy.

– In­te­re­su­jące, ale nie­praw­dzi­we! – za­prze­czy­łam, na co unió­sł brwi. – Nie­wa­żne… Wra­ca­jąc do te­ma­tu. W skró­cie: on mnie zła­pał, ja za­re­ago­wa­łam i ude­rzy­łam, jak uczył Aiden, on mi od­dał. Ko­niec hi­sto­rii.

Za­ci­snął zęby, a w jego oczach po­ja­wi­ły się iskry fu­rii.

– Kto? – wy­ce­dził.

– Fa­cet.

– Jak wy­glądał?

Mam mu po­dać ry­so­pis jak w _Kto­kol­wiek wi­dział, kto­kol­wiek wie_?

– Dwie nogi, dwie ręce…

– Prze­stań! – roz­ka­zał gniew­nie, pra­wie mną po­trząsa­jąc. – Po­trak­tuj to po­wa­żnie.

– Nie za­mie­rzam. – Wes­tchnęłam z re­zy­gna­cją. – Na­wet gdy­bym uwa­ża­ła, że zro­bił to spe­cjal­nie, i tak nie przy­bie­gła­bym się po­ska­rżyć.

Zmarsz­czył brwi.

– Dla­cze­go?

Mu­siał być na­praw­dę wście­kły, sko­ro nie za­da­wał pre­cy­zyj­nych py­tań, pro­wo­ku­jąc mnie do pod­sy­ca­nia bu­zu­jących emo­cji.

– Dla­cze­go nie przy­bie­gła­bym się po­ska­rżyć czy dla­cze­go nie trak­tu­ję tego po­wa­żnie?

– I jed­no, i dru­gie – wy­ce­dził przez zęby.

Cie­ka­we, czy wyj­dzie z tego dru­ga run­da gniew­ne­go sek­su?

– Za duża je­stem, żeby się ska­rżyć, no i sama za­częłam. W ra­mach kary chcia­łam po­sprzątać, bo ro­zu­miesz, na­ba­ła­ga­ni­łam przez swo­ją nie­uwa­gę, to mo­głam i po­sprzątać. – Chciał coś po­wie­dzieć, ale uci­szy­łam go, kła­dąc dłoń na jego ustach. – Nie, Lil­ly nie po­win­na mi usłu­gi­wać. Je­stem już dużą dziew­czyn­ką i sama so­bie wi­ążę buty, to mogę też ogar­nąć baj­zel, któ­ry ro­bię. A po dru­gie, to ja mam trau­mę po Etha­nie, to ja ude­rzy­łam pierw­sza, to ja się prze­stra­szy­łam, kie­dy mnie zła­pał. Może po pro­stu chciał mi po­móc. Adam nas roz­dzie­lił.

Wi­dzia­łam, jak w jego oczach prze­my­ka­ją ró­żne emo­cje. Mo­głam so­bie tyl­ko wy­obra­zić, jak jego mózg roz­wi­ja pręd­ko­ści nadświetl­ne, ana­li­zu­jąc dane. Mo­ment, w któ­rym wszyst­ko zło­ży­ło się w ca­ło­ść, zbie­gł się z moc­nym za­ci­śni­ęciem szczęki.

– Nie chciał.

Od­su­nął się ode mnie i usia­dł na skra­ju łó­żka.

– Słu­cham?

– Te­raz już wiem, kto to był, i z całą pew­no­ścią nie chciał ci po­móc.

Pod­nio­słam się, okry­wa­jąc prze­ście­ra­dłem.

– Wiesz, ja­kim jest czło­wie­kiem, a jed­nak wpusz­czasz go do swo­je­go domu, w któ­rym je­stem ja… – za­wie­si­łam zna­cząco głos. Wy­szłam spod po­ście­li i na­ci­ągnęłam na sie­bie ko­szul­kę. – Dzi­ęki, Pa­trick. Te­raz już z całą pew­no­ścią nie masz pra­wa nic mu zro­bić.

– Nie mia­ło go tam być! I nie by­ło­by, gdy­bym nie spał.

Przez chwi­lę mnie za­tka­ło po tym oświad­cze­niu.

– O! To te­raz ja je­stem ta zła, bo po­zwo­li­łam ci spać? To świet­nie! – fuk­nęłam. – Sama so­bie naj­wy­ra­źniej za­słu­ży­łam.

Zła­pał za skraj mo­jej ko­szul­ki, ale szyb­ko roz­pi­ęłam gu­zicz­ki z przo­du i zo­sta­ła mu w ręku. Mi­nęłam go łu­kiem i po­szłam do ła­zien­ki.

– Jesz­cze z tobą nie sko­ńczy­łem – za­wo­łał za mną.

– Ja z tobą tak – mruk­nęłam ze zło­ścią, za­trza­sku­jąc z pa­sją drzwi do ła­zien­ki i blo­ku­jąc za­mek. – Od­wal się.

Po se­kun­dzie na­my­słu otwo­rzy­łam za­mek, bo to gów­no i tak by go nie po­wstrzy­ma­ło.Patrick

Jak tyl­ko znik­nęła za drzwia­mi, wzi­ąłem do ręki te­le­fon.

– Już jadę – przy­wi­tał się ze mną Mar­co.

– Mam dla cie­bie inne za­da­nie. – Z ła­zien­ki do­sze­dł mnie szum wody. – Znaj­dź Sala i spo­tkaj­my się w Ob­li­vio­nie. Wy­ci­ągnij od Fa­bie­go albo Aide­na na­gra­nie z domu, z wczo­raj­sze­go wie­czo­ru.

Jak za­wsze nie za­da­wał zbęd­nych py­tań.

– Za go­dzi­nę?

– Dwie. Może zjem śnia­da­nie z moją „ofia­rą”.

– Chy­ba losu – za­żar­to­wał.

– Obej­rzyj za­pis z ka­mer. Ja z pew­no­ścią tak zro­bię, za­nim przy­ja­dę.

– Mam się nim za­jąć?

– Nie. Zo­sta­wiam so­bie tę przy­jem­no­ść. – Roz­łączy­łem się z nim.

Roz­wa­ża­łem przez chwi­lę, czy bar­dziej mam ocho­tę znów się z nią ko­chać, czy za­je­bać tego chu­ja, któ­ry po­zo­sta­wił ślad na jej ślicz­nej twa­rzy. Naj­pierw rze­czy naj­wa­żniej­sze. Czy­li żądza krwi. Mój ku­tas wy­da­wał się na ra­zie usa­tys­fak­cjo­no­wa­ny, za to be­stia we mnie do­ma­ga­ła się ze­msty. W po­ko­ju ochro­ny za­sta­łem tyl­ko jed­ne­go z lu­dzi Aide­na. Przy­wi­tał się ze mną uprzej­mie.

– Kto sie­dział wczo­raj wie­czo­rem na mo­ni­to­rach?

– Jay.

– Znaj­dź na­gra­nia z Anją po siód­mej wie­czo­rem, we­jście od al­ta­ny po tej go­dzi­nie. Sama cię po­pro­wa­dzi – po­pro­si­łem.

Za­czął prze­ska­ki­wać mi­ędzy pli­ka­mi z ró­żnych sek­cji domu. Parę mi­nut pó­źniej zna­la­zł, co chcia­łem. Wi­dzia­łem, jak Sal ude­rzył ją w twarz. Moja be­stia ryk­nęła gło­śno. Za­ci­snąłem dło­nie w pi­ęści. Ochro­niarz aż sap­nął.

– Co za skur­wiel!

– Mnie bar­dziej in­te­re­su­je, ja­kim cu­dem Jay tego nie wi­dział. – Chło­pak po­bla­dł nie­znacz­nie na te sło­wa.

– Może za­ło­żył, że Adam się tym za­jął, sko­ro tam był?

– To jest aku­rat pierw­sze py­ta­nie, któ­re mam za­miar za­dać.

Po­zo­sta­wi­łem w do­my­śle, któ­re­mu z nich. Nie mu­sia­łem na­wet dzwo­nić po Ada­ma. Do­łączył do nas, za­my­ka­jąc za sobą drzwi.

– Co jest?

Spoj­rza­łem na nie­go po­nu­ro.

– Od­twórz to jesz­cze raz – roz­ka­za­łem ochro­nia­rzo­wi.

– Kur­wa! Nie wi­dzia­łem tego! – wark­nął Adam, kie­dy na­gra­nie się sko­ńczy­ło. – Ja pier­do­lę, za­je­bię go­ścia.

– Za pó­źno! Te­raz ja się nim zaj­mę – po­wie­dzia­łem śmier­tel­nie po­wa­żnie.

Prze­cze­sał wło­sy pal­ca­mi, za­nim się ode­zwał.

– Za­cho­wy­wa­ła się, jak­by nic się nie sta­ło! Kur­wa, za­je­ba­łbym go na miej­scu! – Pod­pa­rł się pod boki. – Cze­mu ona jest tak upar­ta?

– Bo może, a cie­bie to wkur­wia.

Spoj­rzał na mnie, przy­mru­ża­jąc oczy.

– Do­kład­nie to po­wie­dzia­ła wczo­raj.

Ja­koś nie osła­bi­ło to mo­je­go gnie­wu. By­łem wście­kły na Ada­ma, bo nie za­re­ago­wał, ale zda­wa­łem so­bie spra­wę, że nie wi­dział, co się na­praw­dę sta­ło. Zna­la­zł się na miej­scu, kie­dy ona sie­dzia­ła już na ty­łku. A po­tem zro­bi­ła wszyst­ko, żeby nie zo­ba­czył jej twa­rzy. Upar­ta be­styj­ka. Nie wiem, na co li­czy­ła? Że się nie do­wiem?

– Kto sie­dział na mo­ni­to­rach?

– Jay – od­pa­rł ochro­niarz na­tych­miast.

– Znaj­dź go! – wark­nął Adam. – Sal?

– Wy­sła­łem po nie­go Mar­ca – od­pa­rłem.

– Ob­li­vion?

Po­ki­wa­łem gło­wą.

Anji nie było przy sto­le. Lil­ly wska­za­ła na al­tan­kę. A więc po­sta­no­wi­ła znów się ukry­wać i uda­wać ob­ra­żo­ną. Zje­dli­śmy z Ada­mem w ci­szy. Do­jazd do klu­bu za­jął nam nie­ca­łe pół go­dzi­ny. Mar­co stał opar­ty o bar, bęb­ni­ąc pal­ca­mi po bla­cie.

– Wi­dzia­łem na­gra­nie. Co za ku­tas! Za­pro­si­łem go już na dół.

Sal sie­dział przy­wi­ąza­ny do krze­sła na środ­ku na­sze­go po­ko­ju prze­słu­chań. Da­łem znak, żeby zdjąć mu kne­bel.

– Co jest, kur­wa? – wrzu­cił z sie­bie ze zło­ścią. – Tak trak­tu­je­cie wspól­ni­ków?

– Wiesz, cze­mu tu je­steś? – Usi­ło­wa­łem opa­no­wać w so­bie po­trze­bę prze­fa­so­no­wa­nia mu ryja.

– Gdy­bym, kur­wa, wie­dział, to­bym nie py­tał – nie­mal z sie­bie wy­pluł.

– To nie ma nic wspól­ne­go z in­te­re­sa­mi. Wpu­ści­łem cię do swo­je­go domu – za­cząłem gro­bo­wym gło­sem – a ty pod­nio­słeś rękę na ko­bie­tę, któ­ra w nim prze­by­wa­ła.

– To tyl­ko ja­kaś pier­do­lo­na słu­żąca!

Ża­den z nich nie zdążył za­re­ago­wać, kie­dy za­ser­wo­wa­łem mu pierw­szy cios. Chy­ba się go nie spo­dzie­wał. W ci­szy roz­le­gł się dźwi­ęk prze­sta­wia­nej chrząst­ki, a krew try­snęła ze zła­ma­ne­go nosa. Fa­cet za­wył, jak­bym go ob­dzie­rał ze skó­ry. Co za piz­da! Spo­dzie­wa­łem się po nim cze­goś wi­ęcej, w ko­ńcu był wy­słan­ni­kiem ro­dzi­ny Del­ga­da.

– Może Del­ga­do po­zwa­la dam­skim bok­se­rom ukry­wać się w jego sze­re­gach – wark­nąłem. – Chuj mnie to ob­cho­dzi. Ale kie­dy do­ty­kasz mo­jej ko­bie­ty… – za­wie­si­łem głos. Strach w jego oczach wska­zy­wał, że w ko­ńcu za­try­bił. – Mo­jej ko­bie­ty! – ryk­nąłem. – W moim domu!

– To tyl­ko ko­bie­ta! – od­szczek­nął.

Fa­cet miał IQ mar­chwi i zero in­stynk­tu sa­mo­za­cho­waw­cze­go!

– Nie dość, że dam­ski bok­ser, to jesz­cze głu­pi jak but – do­szły mnie wy­po­wie­dzia­ne z po­li­to­wa­niem sło­wa Mar­ca.

Fa­cet nie ro­zu­miał za­sad. Mia­łem w du­pie, czy Del­ga­do po­zwa­la swo­im lu­dziom mal­tre­to­wać ko­bie­ty. Ta jed­na na­le­ża­ła do mnie! I ni­ko­mu nie wol­no jej do­ty­kać. Za­cząłem go okła­dać pi­ęścia­mi, usi­łu­jąc ostu­dzić pa­lące emo­cje. Już daw­no nie czu­łem ta­kiej przy­jem­no­ści z ręcz­nej ro­bo­ty. Nie­wa­żne, że ob­tar­te kost­ki bo­la­ły.

W ko­ńcu Adam od­ci­ągnął mnie do tyłu.

– Kur­wa, za­bi­jesz go – wark­nął. – Zo­staw coś dla nas.

Strząsnąłem z sie­bie jego dło­nie. Sta­nął mi­ędzy mną a tym po­je­bem, po­py­cha­jąc mnie do tyłu. Fa­cet wy­da­wał z sie­bie bo­le­sne jęki.

– Czy te­raz moja ko­lej? – za­py­tał mrocz­nie Mar­co, pro­stu­jąc się.

– Czy żonę Del­ga­da też byś ude­rzył? – spy­tał Adam zwod­ni­czo spo­koj­nym gło­sem.

– Nie była ozna­czo­na! – be­łko­tał Sal, pró­bu­jąc się bro­nić.

– I to ci pew­nie ura­tu­je dzi­siaj ży­cie.

Drzwi się otwo­rzy­ły. Do środ­ka we­szli Aiden i Jay. Twarz tego dru­gie­go była w nie­co lep­szej for­mie niż Sala. Po­ru­szał się dość sztyw­no, czy­li Aiden się nie opier­da­lał. Mo­głem się osta­tecz­nie na to zgo­dzić, bo to jego czło­wiek. On po­wi­nien się z nim roz­pra­wić. Nie żeby mnie to sa­tys­fak­cjo­no­wa­ło, ale od­bi­ję so­bie na Ada­mie, jak tyl­ko sko­ńczy­my. Mar­co wy­ci­ągnął nóż.

– Sal, to twój szczęśli­wy dzień. Wiesz, dla­cze­go? – Zła­pał go za wło­sy i wy­pro­sto­wał bru­tal­nie. – Mia­łeś kupę szczęścia, że ude­rzy­łeś ją lewą ręką, sko­ro je­steś pra­wo­ręcz­ny.

Bez dal­sze­go ga­da­nia od­ci­ął mu naj­mniej­szy pa­lec u le­wej ręki. Ja bym skur­wie­lo­wi od­je­bał całą dłoń. Fa­cet za­wył jak za­rzy­na­ne pro­się. Na­praw­dę, kur­wa, ża­ło­sne. Jay wy­glądał, jak­by miał się po­cho­ro­wać, ale pod moim spoj­rze­niem wy­pro­sto­wał się na­tych­miast. Na­dal był bla­dy jak ścia­na. Lu­dzie od Aide­na po­trze­bu­ją wi­ęcej wpra­wy.

– Za­bierz to gów­no sprzed mo­ich oczu, za­nim, kur­wa, zmie­nię zda­nie i go po pro­stu od­je­bię – wy­ce­dzi­łem do Aide­na, po czym zwró­ci­łem się do Sala. – Wy­pier­da­laj z mo­jej wy­spy!

– Do­pil­nu­je­my jego bez­piecz­nej pod­ró­ży – za­pew­nił Aiden.

Zo­sta­wi­li­śmy ich i prze­nie­śli­śmy się parę drzwi da­lej, do si­łow­ni.

– Wszy­scy wy­pier­da­lać! – za­wo­łał Mar­co.

Dwóch lu­dzi, któ­rzy byli na ma­cie, prze­rwa­ło po­je­dy­nek. Nikt nie śmiał dys­ku­to­wać z wy­ra­źnie pod­mi­no­wa­nym eg­ze­ku­to­rem. Zwłasz­cza że my dwaj sta­li­śmy z tyłu. Zdjąłem ko­szul­kę. Choć było już na to tro­chę za pó­źno, Mar­co rzu­cił mi owij­ki.

– Zo­sta­wię was, że­by­ście so­bie upu­ści­li nie­co pary – stwier­dził i za­mknął za sobą drzwi.

Adam chy­ba nie spo­dzie­wał się mo­je­go pierw­sze­go cio­su, któ­ry nie­mal po­słał go na matę. Pod­nió­sł się szyb­ko. Ota­rł kącik ust i zli­zał krew. Na jego twa­rzy po­ja­wił się de­mo­nicz­ny uśmiech.

– Może za­słu­ży­łem na jed­ne­go.

– Se­rio?! – wark­nąłem, na­cie­ra­jąc na nie­go z tłu­mio­ną do­tąd wście­kło­ścią.

Na­sza „po­ga­dan­ka” trwa­ła nie­mal go­dzi­nę, ale mo­głem po niej wy­je­chać spo­koj­niej­szy, wie­dząc, że będzie miał Anję na oku. I to bar­dziej niż do­tych­czas.ROZDZIAŁ 2

Anja
_Mo­na­ko_

Mar­co ode­brał nas z lot­ni­ska. Otwo­rzył mi drzwi do BMW i wsia­dł po dru­giej stro­nie. Mia­łam na­dzie­ję, że będzie­my mo­gli po­roz­ma­wiać, ale za kie­row­ni­cą już sie­dział De­me­trio. I to sku­tecz­nie za­mknęło mi usta. Ja i De­me­trio nie by­li­śmy wro­ga­mi, ale naj­lep­szy­mi przy­ja­ció­łmi też nie! Je­śli mo­głam unik­nąć jego to­wa­rzy­stwa, scho­dzi­łam mu z dro­gi.

– Mu­szę z tobą po­ga­dać – rzu­ci­łam na­gląco do Mar­ca, pa­trząc na nie­go wy­mow­nie i wska­zu­jąc ocza­mi De­me­tria.

– Wiem.

– Cze­mu nie mogę je­chać z So­fią? – Obej­rza­łam się na auto za nami.

– Względy bez­pie­cze­ństwa.

– Jaka wy­god­na wy­mów­ka – wy­mam­ro­ta­łam do sie­bie pod no­sem.

Do­je­cha­li­śmy do wil­li w to­tal­nej ci­szy. Nie gra­ło na­wet ra­dio, ale nic mnie to nie ob­cho­dzi­ło. W gło­wie two­rzy­łam sce­na­riu­sze tego, co się może stać, kie­dy do­trze­my na miej­sce. Nie po­dzi­wia­łam na­wet kra­jo­bra­zu za oknem.

Mo­na­ko było chłod­niej­sze niż Ba­le­ary. Moje cia­ło po­kry­ła gęsia skór­ka, i to nie tyl­ko z po­wo­du tem­pe­ra­tu­ry. Cała ta sy­tu­acja była idio­tycz­na. Za­cho­wa­nie Mar­ca i De­me­tria świad­czy­ło, że coś jest nie tak. Obaj przy­pra­wia­li mnie o dresz­cze nie­po­ko­ju. BMW, któ­re za­bra­ło So­fię, sta­ło już za­par­ko­wa­ne przed we­jściem. Cie­ka­we, czy zro­bi­li to ce­lo­wo? Dy­wer­sja? Roz­dzie­lić i prze­słu­chać osob­no?

Ro­bi­ło mi się co­raz zim­niej. Z ka­żdym kro­kiem mój in­stynkt co­raz gło­śniej krzy­czał, że po­win­nam ucie­kać. A jed­nak po­tul­nie szłam za moim ochro­nia­rzem, a po­chód za­my­kał De­me­trio. Ner­wo­wo wy­ta­rłam dło­nie o po­ślad­ki, drzwi otwo­rzy­ły się i do­sze­dł nas gwar roz­mów. Roz­po­zna­łam gło­sy Ales­sie­go i Da­riu­sa. Mar­co wpu­ścił mnie przo­dem, a roz­mo­wa na­tych­miast uci­chła. Eks­tra! Tego mi było trze­ba! Za­trzy­ma­łam się tuż za drzwia­mi, ale kie­dy do­tknął mo­ich ple­ców, nie­mal pod­sko­czy­łam i od­su­nęłam się poza za­si­ęg jego rąk.

Żo­łądek za­ci­snął mi się ze stra­chu. Cała szóst­ka w kom­ple­cie. Tyle te­sto­ste­ro­nu, że mo­żna ze­mdleć z ra­do­ści! Gdy­bym nie była prze­ra­żo­na, po­dzi­wia­ła­bym wi­dok. A było na czym za­wie­sić oko. Ka­żdy z nich był inny, a jed­nak ka­żdy z nich pre­zen­to­wał się nie­sa­mo­wi­cie męsko i na swój wła­sny spo­sób roz­ta­czał aurę wła­dzy. Z pew­no­ścią ka­żdy za­wró­cił w gło­wie nie­jed­nej ko­bie­cie. Wszy­scy ra­zem sta­no­wi­li bal­sam dla oczu, zwłasz­cza ubra­ni tak ele­ganc­ko jak te­raz.

W in­nych oko­licz­no­ściach za­pew­ne do­ce­ni­ła­bym tę ja­kże ró­żno­rod­ną ko­lek­cję męskich wdzi­ęków. Adam opie­rał się o fra­mu­gę okna, Da­rius stał obok nie­go. Ales­si sie­dział na jed­nym fo­te­lu, a na dru­gim Aiden. Pa­trick zaj­mo­wał miej­sce za biur­kiem. Pod­nió­sł się, a ja nie wie­dzia­łam, czy oka­że się moją bez­piecz­ną przy­sta­nią, czy ka­tem. Sze­ść do jed­ne­go. By­łam bez szans. I na sto pro­cent mia­łam za mały de­kolt, żeby go roz­pro­szyć.

Im bli­żej Pa­trick pod­cho­dził, tym bar­dziej wy­ła­my­wa­łam drżące pal­ce.

– Nie zro­bi­łam nic złe­go – wy­szep­ta­łam nie­mal pro­sząco.

Nie ode­zwał się sło­wem, ale ujął moją twarz w dło­nie i mnie po­ca­ło­wał. Opa­rłam pal­ce w zgi­ęciu jego łok­ci, gdzie ko­ńczy­ły się pod­wi­ni­ęte ręka­wy gra­na­to­wej ko­szu­li. Ca­ło­wał mnie, aż ca­łkiem nie uleg­łam i nie za­częłam od­da­wać się przy­jem­no­ści.

– W po­rząd­ku? – spy­tał, szu­ka­jąc cze­goś w mo­ich oczach. Piesz­czo­tli­wie prze­su­nął pal­cem po za­ma­sko­wa­nym ma­ki­ja­żem si­ńcu.

– Nie – od­pa­rłam, przy­my­ka­jąc po­wie­ki. – Cze­mu oni są tu w kom­ple­cie?

– Nie patrz na nich.

– Nie da się! Wy­gląda­cie jak świ­ęta in­kwi­zy­cja na chwi­lę przed roz­po­częciem pro­ce­su. Bra­ku­je wam tyl­ko czer­wo­nych wdzia­nek i krzy­ży na pier­siach.

Wy­rwa­ło mu się zdu­szo­ne par­sk­ni­ęcie. Po­ci­ągnął mnie do sofy i po­sa­dził ty­łem do wszyst­kich poza nim i Mar­kiem, któ­ry opa­rł się przed­ra­mio­na­mi na opar­ciu fo­te­la, spla­ta­jąc pal­ce.

– Opo­wiedz, co się dzi­siaj wy­da­rzy­ło w re­stau­ra­cji.

Wbi­łam pa­znok­cie w skó­rę wnętrza dło­ni.

– By­li­śmy na obie­dzie. Ja, So­fia i Ales­si. Po­szłam do ła­zien­ki.

Chcia­łam zer­k­nąć na Ales­sie­go, ale Pa­trick mi nie po­zwo­lił.

– Nie patrz na nich – po­le­cił ci­cho.

– Jak wy­szłam z ka­bi­ny, drzwi ta­ra­so­wał fa­cet, któ­ry przed­sta­wił się jako Nick Bu­chan­nan. Po­wie­dział, że jest z In­ter­po­lu. Wie­dział o Du­ba­ju, jak się na­zy­wam, o mo­jej ro­dzi­nie… O to­bie.

Nie wy­da­wał się za­sko­czo­ny tymi sło­wa­mi. Ani tym bar­dziej zły czy obu­rzo­ny.

– Cze­go chciał?

– Po­wie­dział, że ko­muś ta­kie­mu jak ja ła­two by­ło­by usły­szeć przy­pad­kiem coś, cze­go on mó­głby użyć. – Zer­k­nęłam na wła­sne dło­nie, sku­bi­ąc skór­ki. – Chy­ba nie ma po­jęcia, że dzie­wi­ęćdzie­si­ąt pro­cent cza­su spędzam sama – do­da­łam z nutą pre­ten­sji.

– Co mu po­wie­dzia­łaś?

Zmarsz­czy­łam brwi i przy­mru­ży­łam oczy. _Czy on su­ge­ru­je…?_

– Żar­tu­jesz, praw­da? – Prze­cze­sa­łam wło­sy pal­ca­mi.

Za­czy­nał mnie wku­rzać. Może i ku­pił mnie w Du­ba­ju, może nie wszyst­ko jest ide­al­ne, może i seks jest za­je­bi­sty, może i chcia­ła­bym wró­cić do domu, a może i nie, ale, do dia­bła!, nie mia­łam sa­mo­bój­czych za­pędów. Pierw­sze za­sko­cze­nie za­stąpił gniew.

– Anja – rzu­cił ostrze­gaw­czo Mar­co, kie­dy się nie ode­zwa­łam.

_PA­RA­NO­JA!_

Opa­dłam do tyłu na po­dusz­ki i skrzy­żo­wa­łam bun­tow­ni­czo ra­mio­na na pier­si. Prze­nio­słam spoj­rze­nie mi­ędzy Mar­kiem a Pa­tri­ckiem. By­łam wście­kła na­wet za samą su­ge­stię.

– Obaj, kur­wa, żar­tu­je­cie? Praw­da?

– Nie zna­la­złaś się tu­taj z wła­snej woli… – za­czął Mar­co.

– Przy­tar­ga­łeś mnie tu­taj w kaj­da­nach? – od­pa­ro­wa­łam z ro­snącą wście­kło­ścią, po czym spoj­rza­łam na Pa­tric­ka. – A ty pew­nie mu­sisz mnie brać siłą za ka­żdym ra­zem? Że też tak spraw­nie to ro­bisz, że nie mam śla­dów na nad­garst­kach – iro­ni­zo­wa­łam.

– Bądź po­wa­żna przez chwi­lę – wtrącił się Adam.

Aż sap­nęłam z obu­rze­nia, od­wra­ca­jąc się.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij