Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Należysz do mnie. Baleary #3 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
18 października 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Należysz do mnie. Baleary #3 - ebook

Patrick Alvarez-Talavera od dwudziestu lat zarządza należącymi do rodziny Vitielli kasynami u wybrzeży Morza Śródziemnego, próbując utrzymać kruchą równowagę między Wschodem i Zachodem. Kiedy jednak konkurencja zaczyna wkraczać na tereny jego organizacji, opracowuje z kuzynką diaboliczny plan, który ma na celu przejęcie terytorium rywala. Potrzebna jest jedynie odpowiednia przynęta. Po nieudanej próbie wykorzystania do tego celu Sofii szybko nadarza się kolejna okazja. Patrickowi wpada w oko "nieudany projekt" Ethana - Anja. Trzeba ją tylko najpierw odpowiednio oswoić... Co może pójść nie tak, kiedy na Baleary trafi temperamentna rudowłosa Polka? Czy pójście na żywioł z kobietą, która wprowadza skrajne emocje do logicznego i uporządkowanego świata matematycznego geniusza, to na pewno dobry pomysł, gdy trzeba zrealizować skomplikowany plan i zachować zimną krew?

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788367355186
Rozmiar pliku: 987 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Moja dro­ga z pra­cy do domu była co­dzien­nie taka sama. Te same uli­ce. Ten sam ko­rek. Te same zło­rze­cze­nia. Co dru­gi dzień si­łow­nia prze­pla­ta­na grą w siat­ków­kę.

I TAK CAŁY CZAS.

PO­WTA­RZAL­NIE.

DO ZNU­DZE­NIA!

– _I be­lie­ve I can see the fu­tu­re, ‘Cau­se I re­pe­at the same ro­uti­ne_¹ – śpie­wa­łam ra­zem z Nine Inch Na­ils. – Co, kur­wa, ro­bisz, de­bi­lu! – krzyk­nęłam na kie­row­cę ogrom­ne­go SUV-a, któ­ry za­miast wrzu­cić kie­run­kow­skaz, po pro­stu zje­chał mi przed ma­skę. – Co za fra­jer! – pie­kli­łam się. Pod­kręci­łam ra­dio i ryk­nęłam swo­im gło­sem skrze­czącej żaby przed wi­wi­sek­cją: – _Eve­ry day is exac­tly the same, eve­ry day is exac­tly the same. The­re is no love here and the­re is no pain. Eve­ry day is exac­tly the same_². Moje ży­cie jest jak ta pio­sen­ka – mruk­nęłam do sie­bie pod no­sem, opie­ra­jąc gło­wę o kie­row­ni­cę w bez­sil­nym ge­ście. – Mu­szę zro­bić coś, żeby prze­sta­ło być ta­kie nud­ne i mo­no­ton­ne.

Na środ­ko­wej kon­so­li auta wy­świe­tli­ła mi się wia­do­mo­ść przy­cho­dząca. Bam­bi py­ta­ła, czy za­mie­rzam się po­ja­wić, czy jed­nak dzi­siaj de­zer­te­ru­ję.

– Chcia­ła­bym! Chcia­ła… – za­in­to­no­wa­łam. – A gdy­bym był młot­ko­wym… To bym, kur­wa, wy­sia­dła z tego sa­mo­cho­du i na­je­ba­ła temu fa­jan­sia­rzo­wi, któ­ry skręca w pra­wo. I OCZY­WI­ŚCIE musi blo­ko­wać pas na wprost, bo mu się na­gle ob­ja­wi­ło, że on będzie skręcał! I tak co­dzien­nie! – wrza­snęłam w kie­run­ku za­wa­li­dro­gi. – Je­ba­ny sło­iku! Bab­cia Cze­sia robi tak za­je­bi­ste ko­tle­ty, że trze­ba co week­end je­chać?!

Do­ta­rłam pod halę spor­to­wą wście­kła. Jesz­cze wi­sien­ka na tor­cie – nie mia­łam gdzie za­par­ko­wać. Ja­nu­sze na­szych cza­sów po­sta­no­wi­li po­roz­sta­wiać się po uli­cy, jak­by ka­żdy z nich był nie­pe­łno­spraw­ny. Umy­sło­wo na pew­no!

– Mu­szę coś zro­bić ze swo­im ży­ciem – za­ga­da­łam do Gosi, gdy po­szły­śmy na kawę po me­czu.

– Mu­si­my w ko­ńcu ob­lać two­ją ma­gi­ster­kę.

– W ra­mach ob­le­wa­nia już so­bie zro­bi­łam pre­zent. Ze­rwa­łam z fa­ce­tem.

– Nie­ee nooo… – prze­ci­ągnęła gło­ski. – Jemu się zbie­ra­ło! Ale ja mó­wię se­rio. Zrób coś dla sie­bie. Tyl­ko dla sie­bie. Urlop na przy­kład.

– Urlop, urlop, urlop? – po­wta­rza­łam po­wo­li, jak­by sma­ku­jąc to sło­wo. – A co to ta­kie­go?

– Dwa­dzie­ścia sze­ść dni w roku, któ­re spędzasz, re­lak­su­jąc się w ja­ki­mś mi­łym miej­scu?

– Nie wiem, o czym mó­wisz. To chy­ba ta sama ka­te­go­ria co ser­ce, za­miast któ­re­go ja mam bry­łę lodu.

Pac­nęła mnie ły­żecz­ką w gło­wę.

– Ty nie masz bry­ły lodu, ty masz po pro­stu pe­cha, bo ża­den fa­cet nie jest w sta­nie nadążyć za two­im mó­zgiem. Może szu­kasz w złych miej­scach?

– W psy­chia­try­ku jesz­cze nie pró­bo­wa­łam. – Za­śmia­łam się.

– Za wcze­śnie na no­wo­rocz­ne po­sta­no­wie­nia.

– Na­dal zo­sta­ło mi kil­ka na li­ście z ubie­głych lat – przy­po­mnia­łam. – I żad­nej do­brej wy­mów­ki, dla­cze­go wci­ąż do nich do­pi­su­ję i nic nie wy­kre­ślam.

– Czy fon­tan­ny w Du­ba­ju na­dal na niej są?

– Tak samo jak Au­stra­lia i kan­gu­ry. – Uśmiech­nęłam się sztucz­nie.

Spoj­rza­ła na mnie za­chęca­jąco.

– Do­sta­łaś ten bo­nus za ma­gi­ster­kę, może czas?

– Ale, że co? Wszech­świat prze­ma­wia? – za­kpi­łam.

– Mo­żesz być przez chwi­lę po­wa­żna? Spraw­dźmy tę teo­rię. Jak do­sta­niesz w tym ty­go­dniu ma­ila z pro­mo­cją na bi­le­ty i Du­ba­jem w na­zwie, re­zer­wu­jesz. – Wy­ci­ągnęła do mnie rękę. – Za­kła­dasz się?

Po­da­łam jej dłoń.

– Za­kład! Ale wiesz, że do ko­ńca ty­go­dnia zo­sta­ły dwa dni? – Unio­słam brwi i po­ru­szy­łam nimi su­ge­styw­nie.

– Wszech­świat prze­ma­wia, więc go słu­chaj.

Wszech­świat mil­czał w so­bo­tę.

Tak samo w nie­dzie­lę.

A po­nie­dzia­łek znów przy­sze­dł zbyt szyb­ko.

Za­spa­na do­ta­rłam do biu­ra na całe pięć mi­nut przed dzie­wi­ątą. Mój szef nie ra­czył się dzi­siaj zja­wić, wy­słał mi tyl­ko ma­ila, że­bym za­wio­zła jego pasz­port do pani Ire­ny do biu­ra pod­ró­ży, bo mie­li ja­kiś pro­blem z wy­sta­wie­niem bi­le­tu. Moje ży­cie asy­stent­ki po­le­ga­ło na za­ła­twia­niu za nie­go ró­żnych pry­wat­nych spraw. Wpa­ro­wa­łam do biu­ra pod­ró­ży przy No­wo­grodz­kiej chwi­lę po dzie­si­ątej, ale pani Ire­ny nie było w za­si­ęgu wzro­ku. Przy jed­nym z biu­rek sie­dział mło­dy czło­wiek.

– Szu­kam pani Ire­ny – za­ga­iłam.

– Pani od pana Zie­li­ńskie­go?

– Tak.

– Pani sia­da – za­chęcił. Opa­dłam na krze­se­łko. – Będzie za parę mi­nut, sko­czy­ła do skle­pu po dru­gie śnia­da­nie. – Od­wró­cił się do ko­le­żan­ki z tyłu. – Hel­ka, a tę pro­mo­cję na bi­le­ty do Du­ba­ju wrzu­ci­łaś już w sys­tem?

– Tak, sie­dzi już. A co? Nie dzia­ła?

Zmarsz­czy­łam lek­ko brwi.

_Raz ko­zie śmie­rć. Co ma być, to będzie. Niech się dzie­je, co chce_, po­wta­rza­łam so­bie w gło­wie ha­se­łka, któ­ry­mi lu­dzie zwy­kle mo­ty­wo­wa­li się do dzia­ła­nia. Naj­częściej wte­dy, jak mie­li od­wa­lić coś, cze­go gorz­ko po­ża­łu­ją_._

– A jaka pro­mo­cja? – spy­ta­łam ostro­żnie.

– Li­nie Emi­ra­tes dają nie­mal pi­ęćdzie­si­ąt pro­cent zni­żki na łączo­ne loty. Leci pani, po­wiedz­my, do Du­ba­ju, po­tem na przy­kład do Sin­ga­pu­ru, a wra­ca pani przez Du­baj albo inne Abu Zabi. Za­miast pła­cić pra­wie trzy koła, mo­żna to mieć za ty­si­ąc pi­ęćset. W Du­ba­ju ho­te­li jest ogrom, oni się szy­ku­ją do Expo 2020. Bu­du­ją na po­tęgę. A jak woli pani bar­dziej eg­zo­tycz­nie, to może Kapsz­tad? Taki ko­niec świa­ta? Gar­den Ro­ute? – na­ma­wiał.

Spędzi­łam z kon­sul­tan­tem nie­mal go­dzi­nę i wy­szłam z biu­ra pod­ró­ży lżej­sza o trzy ty­si­ące i dwu­ty­go­dnio­wą kom­bi­no­wa­ną wy­ciecz­kę: Du­baj, Kapsz­tad, Du­baj. Naj­wy­żej stra­cę trzy ty­si­ące i dwa ty­go­dnie. Raz się żyje! Niech cho­ciaż coś z tego wyj­dzie.

Ni­g­dy, prze­nig­dy nie po­win­nam była wsia­dać do tego sa­mo­lo­tu.ROZDZIAŁ 1

Patrick
_Du­baj, ZEA_³

Była pra­wie pierw­sza, ale po­wie­trze na­dal nie ochło­dzi­ło się na tyle, by wie­czór stał się zno­śny. Na im­pre­zie zo­sta­ło nas już tyl­ko kil­ka osób. Przy ba­se­nie na dole pa­li­ły się lam­py, oświe­tla­jąc dro­gę do środ­ka. Noc pach­nia­ła do­brą whi­sky i ja­śmi­nem pnącym się po ścia­nie. Pra­wie jak w domu.

Pra­wie.

– Stra­ci­łeś rękę?

Mój roz­mów­ca spoj­rzał na mnie, marsz­cząc brwi. Naj­wy­ra­źniej nie ro­zu­miał, co mam na my­śli. Do­pie­ro kie­dy szkla­necz­ką w dło­ni wska­za­łem na roz­gry­wa­jącą się nad ba­se­nem sce­nę, do­ta­rło do nie­go, że po­kpi­wam z jego nie­mal le­gen­dar­nej umie­jęt­no­ści two­rze­nia nie­wol­nic ide­al­nych. Za­ci­snął usta.

– Po­wi­nie­nem się jej po­zbyć – wark­nął ze znu­że­niem i upił łyk al­ko­ho­lu. – Ale za­wsze mi szko­da to­wa­ru.

_Ale pier­do­li!_ By­łem pew­ny, że za­bi­łby ją bez mru­gni­ęcia okiem. Mu­sia­ła mieć war­to­ść do­da­ną. Py­ta­nie tyl­ko jaką. Dziew­czy­na na­dal szar­pa­ła się z po­staw­nym ochro­nia­rzem. Bez­sprzecz­nie nie mia­ła szans w star­ciu z taką kupą mi­ęśni, ale na­dal pró­bo­wa­ła. Nie sły­sza­łem słów, ale z ru­chów ewi­dent­nie od­czy­ty­wa­łem gniew.

– Co po­szło nie tak?

– Wszyst­ko.

Trze­ba jej od­dać, że sko­rzy­sta­ła z wy­so­kich szpi­lek. Gło­śne prze­kle­ństwo wy­rwa­ło się z gar­dła ochro­nia­rza. Uśmiech­nąłem się, a on skrzy­wił. W ko­ńcu nad­sze­dł dru­gi i bez­ce­re­mo­nial­nie ude­rzył ją pi­ęścią w szczękę. Ża­den z nich się nie obej­rzał, kie­dy upa­dła ci­ężko na zie­mię. Ethan unió­sł brew i po­ci­ągnął łyk al­ko­ho­lu. Mia­łem ocho­tę prze­wró­cić ocza­mi, ale mu­sia­łem być ostro­żny. Nie­zwy­kle ostro­żny. Nasz go­spo­darz nie był de­bi­lem, a ja już po­sia­da­łem jed­ne­go ko­nia z jego staj­ni. Nie mo­głem so­bie po­zwo­lić na po­pe­łnie­nie błędu.

– Wi­dzia­łem ją wcze­śniej przy ba­se­nie.

Ochro­niarz za­mie­rzył się nogą na nie­przy­tom­ną dziew­czy­nę, ale się po­wstrzy­mał, kie­dy zo­ba­czył nas na ta­ra­sie. Pod­nió­sł ręce do góry w uni­wer­sal­nym ge­ście „no, kur­wa, sam wi­dzia­łeś”.

– Od kie­dy in­te­re­su­jesz się tą częścią mo­je­go biz­ne­su? – Wzrok Etha­na stał się czuj­ny.

Wzru­szy­łem ra­mio­na­mi.

– Nu­dzę się.

Ni­ższy z ochro­nia­rzy za­rzu­cił so­bie nie­przy­tom­ną na ra­mię. Pa­trzy­łem, jak obaj od­cho­dzą w stro­nę bu­dyn­ku. Mil­cza­łem przez dłu­ższą chwi­lę. Nie śpie­szy­ło mi się ni­g­dzie. Nie dzi­siaj.

– Jest ozna­czo­na?

– Nie.

Z tego jed­ne­go sło­wa Etha­na wy­wnio­sko­wa­łem coś nie­pa­su­jące­go do sche­ma­tu, któ­rym za­zwy­czaj się po­słu­gi­wał. Wszyst­kie jego dziw­ki na dzień do­bry otrzy­my­wa­ły ta­tu­aż. Po­je­dyn­cza li­te­ra E na we­wnętrz­nej stro­nie le­we­go nad­garst­ka. Taki znak, że prze­cho­dzi­ły przez jego cen­trum trans­ak­cyj­ne. Mógł nie ozna­czać to­wa­ru, je­śli wie­dział, że do­sta­nie za nie­go kupę for­sy. Ta jed­nak nie wy­gląda­ła na to­war luk­su­so­wy. Taki za­zwy­czaj sta­no­wi­ły aryj­skie blon­dyn­ki z przej­mu­jąco nie­bie­ski­mi ocza­mi. Po­dob­nie jak ru­dziel­ce z elek­try­zu­jący­mi zie­lo­ny­mi tęczów­ka­mi, a jesz­cze le­piej nie­bie­ski­mi.

– Nie je­stem w sta­nie suki zła­mać – przy­znał nie­chęt­nie.

_Ide­al­na kan­dy­dat­ka_, prze­mknęło mi przez gło­wę.

– Po co so­bie w ogó­le za­wra­ca­łeś dupę?

Wy­rwa­ło mu się wes­tchnie­nie.

– Je­den z agen­tów wy­pa­trzył ją na pla­ży w Du­ba­ju. Nie­kom­pe­tent­ny skur­wiel. Przy­je­cha­ła sama. Uznał, że to do­bry po­my­sł.

– Naj­wy­ra­źniej my­śle­nie nie jest jego moc­ną stro­ną.

– Ra­czej nie! – Ethan pod­sze­dł i rzu­cił się na fo­tel. – Jak bar­dzo się nu­dzisz?

– Wszyst­ko za­le­ży od ceny – od­pa­rłem, a on par­sk­nął śmie­chem. – Niech to będzie pre­zent, znak do­brej woli. Je­steś mi coś wi­nien po tym, co się sta­ło z So­fią.

– Znaj­dźmy za­tem ja­kiś kom­pro­mis.

– Kom­pro­mis jest taki, że ty chcesz się jej po­zbyć, a ja ofe­ru­ję po­moc.

Uśmiech Etha­na stał się prze­bie­gły.

– Nie za dar­mo.

– Oczy­wi­ście – mruk­nąłem iro­nicz­nie pod no­sem.

Wy­mie­nił kwo­tę. Te­raz ja się ro­ze­śmia­łem.

– Mowy nie ma. Ewen­tu­al­nie po­ło­wę, ale bar­dziej skła­nia­łbym się do tego, że na­le­ży mi się za­do­śću­czy­nie­nie za po­przed­ni to­war, na któ­re­go do­pro­wa­dze­nie do sta­nu uży­wal­no­ści wy­da­łem ma­jątek.

– Tam­to to był wy­pa­dek przy pra­cy.

– Wy­pa­dek, któ­ry kosz­to­wał mnie parę mi­lio­nów. – Mu­sia­łem za­grać naj­sil­niej­szą kar­tą. – O mil­cze­niu nie wspom­nę, gdyż jest bez­cen­ne, a plot­ka, że wzi­ąłem coś two­je­go, ro­ze­szła­by się mi­giem.

– Je­stem do­zgon­nie wdzi­ęcz­ny i tym ra­zem od­dam ją nie­na­ru­szo­ną. – Unió­sł dło­nie. – Ma za sobą parę „lek­cji”, ale na­dal nie chce się pod­dać.

– Hisz­pan­ka?

Do­sko­na­le wie­dzia­łem, że nie. Uro­dę mia­ła bar­dziej sło­wia­ńsko-nor­dyc­ką.

– Po­lka. – Cmok­nął z dez­apro­ba­tą. – A one mają tem­pe­ra­ment.

– Za­zwy­czaj mó­wisz tak o Włosz­kach.

Skrzy­wił się.

– Przy niej Włosz­ki są jak zim­ne ryby. Za­zwy­czaj ten tem­pe­ra­ment dzia­ła na moją ko­rzy­ść, bo daję im to, cze­go podświa­do­mie pra­gnęły, ale nie mo­gły do­stać od swo­ich fa­ce­tów.

Ro­ze­śmia­łem się na ten ab­surd. Pod­da­wa­ły się, po­nie­waż tra­ci­ły na­dzie­ję, że uda im się wró­cić do domu, i ro­bi­ły wszyst­ko, aby prze­trwać.

– Ale nie tym ra­zem.

– Nie, kur­wa, nie tym ra­zem – przy­znał. – Poza tym to kiep­ska gru­pa wie­ko­wa.

Unio­słem brew.

– Dwu­dzie­sto­pa­ro­lat­ki nie są już mod­ne?

Ro­ze­śmiał się po­now­nie.

– Są, ale ona zde­cy­do­wa­nie prze­kro­czy­ła trzy­dzie­ści.

Par­sk­nąłem z nie­do­wie­rza­niem.

– Twój agent po­je­chał po ban­dzie. Chcesz, że­bym ura­to­wał two­ją re­pu­ta­cję?

Oka­zja, żeby był mi win­ny przy­słu­gę, ku­si­ła. _Zbyt ide­al­na_, ostrze­głem sam sie­bie, ale po­sta­no­wi­łem za­ry­zy­ko­wać. Nie mo­głem po­zwo­lić, żeby umknęła mi sprzed nosa.

Czy będę tego ża­ło­wał, to się jesz­cze zo­ba­czy.Anja

Od­zy­ska­łam przy­tom­no­ść w sa­mo­lo­cie.

_W sa­mo­lo­cie!? Jak się tu zna­la­złam?_

Usły­sza­łam ja­kieś po­ru­sze­nie, więc od­wró­ci­łam gło­wę, prze­ły­ka­jąc ci­ężko śli­nę. W czasz­ce mi dud­ni­ło, bo­la­ło na­wet mru­ga­nie. _Po co się roz­glądam?_ Mu­sia­łam przy­mknąć po­wie­ki, żeby opa­no­wać pul­so­wa­nie w skro­niach. Nie mo­głam się sku­pić, jak­bym dry­fo­wa­ła w chmu­rze.

Zer­k­nęłam w pra­wo i do­strze­głam sie­dzące­go obok mężczy­znę. Przez dwa od­de­chy za­uwa­ży­łam tyl­ko, że miał na so­bie ciem­ne spodnie i czar­ną ko­szu­lę. Nie mo­głam sko­ja­rzyć, gdzie go wi­dzia­łam. Mój mózg nie pra­co­wał tak, jak po­wi­nien. Kie­dy za­uwa­żył, że otwo­rzy­łam oczy, odło­żył trzy­ma­ny w ręku ta­blet i pod­nió­sł się z bu­tel­ką wody w ręku. Od­kręcił ją i wło­żył słom­kę.

– Po­wo­li i spo­koj­nie – po­pro­sił, ku­ca­jąc obok.

Miał za­je­bi­ste oczy. Zie­lo­ne. Kry­sta­licz­nie czy­ste, błysz­czące. Przy­stoj­niak, ale nie w ten kla­sycz­ny spo­sób. Kwa­dra­to­wa szczęka po­kry­ta ciem­nym za­ro­stem i krót­kie, czar­ne, za­cze­sa­ne do góry wło­sy nada­wa­ły mu sek­sow­ny wy­gląd.

Jaki on jest nie­re­al­ny!

Gdy­bym była sobą, od­wró­ci­ła­bym wzrok, prze­cież nikt taki jak on nie zwró­ci­łby uwa­gi na ko­goś ta­kie­go jak ja. _Chy­ba że to sen! Tak, zde­cy­do­wa­nie mu­szę śnić! Ale w su­mie faj­ny sen…_ Wpa­try­wa­łam się w nie­go jak w ja­kąś fa­ta­mor­ga­nę na pu­sty­ni. Sło­ńce mi za­szko­dzi­ło? Jak ina­czej wy­tłu­ma­czyć, że śni mi się fa­cet, któ­ry wy­gląda jak Theo Ja­mes, tyl­ko jest bar­dziej su­ro­wy, pier­wot­ny? Może so­bie to wszyst­ko wy­obra­żam? W ko­ńcu wie­lo­krot­nie mie­wa­łam świa­do­me sny. Czy to je­den z nich?

– Kim je­steś?

– Two­im no­wym wła­ści­cie­lem.

_AB­SURD!_

Roz­chy­li­łam usta, gdy de­li­kat­nie na­ci­snął słom­ką na moją dol­ną war­gę, za­chęca­jąc do zwi­lże­nia gar­dła. Upi­łam nie­zgrab­nie kil­ka ły­ków.

– Nie wie­dzia­łem, że masz cu­krzy­cę. Źle za­re­ago­wa­łaś na leki. Je­ste­śmy w sa­mo­lo­cie i zmie­rza­my na Ba­le­ary. – Po­gła­skał mnie po po­licz­ku. – Prze­śpij się jesz­cze.

Wes­tchnęłam i przy­mknęłam oczy, co­raz trud­niej było mi za­cho­wać świa­do­mo­ść. Ten sen wy­da­wał się rów­nie sur­re­ali­stycz­ny jak po­przed­nie. Może tym ra­zem obu­dzę się w domu? We wła­snym łó­żku?Patrick
_Ba­le­ary_

Adam wsze­dł do mo­je­go ga­bi­ne­tu jak do sie­bie. Na­wet nie chcia­ło mu się za­pu­kać. W su­mie mi to nie prze­szka­dza­ło. W ko­ńcu nie mie­li­śmy se­kre­tów, któ­rych wcze­śniej by­śmy ra­zem nie stwo­rzy­li. Uzna­wa­łem go za swo­ją pra­wą rękę, wi­ąza­ła nas też przy­si­ęga bra­ci we krwi.

– Mam pa­pie­ry, o któ­re pro­si­łeś.

– To wszyst­ko? – Po­pa­trzy­łem scep­tycz­nie na ko­per­tę, któ­rą mi po­dał.

– Tłu­ma­cze­nie do­ku­men­ta­cji me­dycz­nej zaj­mie nie­co wi­ęcej cza­su, po­nie­waż jest jej na­praw­dę spo­ro, ale czło­wiek od Nic­kie­go zro­bił krót­kie stresz­cze­nie.

Wy­jąłem pa­pie­ry i po­ło­ży­łem na lap­to­pie. Stro­na po stro­nie za­głębia­łem się w in­for­ma­cje, któ­re uda­ło nam się zna­le­źć o naj­now­szej bran­ce.

_Im da­lej w las, tym go­rzej_, prze­mknęło mi przez myśl.

– Przy­naj­mniej wie­my, dla­cze­go ją wy­bra­li – mruk­nąłem pod no­sem.

Adam roz­siał się wy­god­nie w fo­te­lu.

– Sa­mot­na ko­bie­ta lądu­jąca w Emi­ra­tach po dro­dze do Kapsz­ta­du to jak pier­do­lo­na czer­wo­na fla­ga dla ka­żdej or­ga­ni­za­cji, któ­ra ob­ra­ca ży­wym to­wa­rem.

– Co to za ko­leś z Emi­ra­tów? – Prze­rzu­ci­łem kil­ka kar­tek. – Na­sir? Jest po­wi­ąza­ny z Etha­nem?

– Nie, po­zna­ła go przez ja­kąś la­skę z Fa­ce­bo­oka – od­pa­rł, pa­trząc w swój te­le­fon. – Po­ka­zał jej mia­sto, ale po­noć spła­wi­ła go, kie­dy chciał, żeby się od­wdzi­ęczy­ła w zwy­cza­jo­wy spo­sób.

– A wie­my to…? – Wy­ko­na­łem za­chęca­jący gest ręką.

– Fa­ce­bo­ok. Na­pi­sa­ła tak do la­ski, któ­ra jej po­le­ci­ła tego fa­ga­sa. W ogó­le jej ta­bli­ca jest jak ko­pal­nia wie­dzy.

Mo­głem to so­bie wy­obra­zić. Nic nie ro­bi­ło tak do­brze jak ude­rze­nie en­dor­fin wy­wo­ła­ne po­wia­do­mie­niem o po­lu­bie­niu po­stu albo ko­men­ta­rzu zna­jo­mych. Mil­le­nial­si byli ska­zą na twa­rzy pla­ne­ty. Uza­le­żnie­ni od te­le­fo­nów, elek­tro­ni­ki i tech­no­lo­gii. Ge­ne­ral­nie uza­le­żnie­ni lu­dzie sta­no­wi­li naj­gor­szy typ. Dla jed­nych pu­łap­ką oka­zy­wa­ły się me­dia spo­łecz­no­ścio­we: Fa­ce­bo­ok, In­sta­gram, Twit­ter, Tik­Tok, żeby wy­mie­nić tyl­ko parę. Dla in­nych pod­nie­tą sta­wa­ły się nie­le­gal­ne wal­ki, dla ko­lej­nych prze­myt, di­ler­ka i nar­ko­ty­ki. Dla mnie? Mnie kręci­ły ma­te­ma­tycz­ne wzo­ry, che­mia i pie­ni­ądze. Nie­bez­pie­cze­ństwo zwi­ąza­ne z pra­cą dla ma­fii z Chi­ca­go do­star­cza­ło mi en­dor­fin. Tak samo jak ka­sy­na.

– A Kapsz­tad? – spy­ta­łem, zer­ka­jąc na skró­co­ny ra­port me­dycz­ny.

– Zna­jo­my zna­jo­mych z Port Eli­za­beth miał ją za­brać na Gar­den Ro­ute.

– Ład­na wy­ciecz­ka.

– Zro­bi­ła ma­gi­ste­rium. To mia­ła być taka na­gro­da dla sa­mej sie­bie.

Prze­gląda­łem da­lej do­star­czo­ne in­for­ma­cje. Do­ta­rłem do Face­bo­oka i za­lo­go­wa­łem się na jej kon­to. Nie za­gląda­ła tam dwa ty­go­dnie, a nikt ze zna­jo­mych tego nie za­uwa­żył ani na­wet nie wy­słał wia­do­mo­ści. Przez dłu­ższą chwi­lę czy­ta­łem za­war­to­ść pry­wat­nej skrzyn­ki – przy­naj­mniej tę część ko­re­spon­den­cji, któ­ra była po an­giel­sku. Pol­skiej, z przy­czyn oczy­wi­stych, nie mo­głem, ale z tym też so­bie po­ra­dzi­łem za po­mo­cą trans­la­to­ra stwo­rzo­ne­go przez Fa­bia­na.

Obej­rza­łem pro­fil, któ­re­go ta­bli­cę wy­pe­łnia­ły głów­nie memy o ró­żnej tre­ści. Mój wzrok padł na plan­szę z na­pi­sem: „Cza­sem za­sta­na­wiam się, czy nie po­win­nam być w domu wa­ria­tów. Po­tem roz­glądam się i mam wra­że­nie, że już tu je­stem”. Nie mo­żna jej od­mó­wić po­czu­cia hu­mo­ru w naj­lep­szym wy­da­niu z mo­żli­wych – sar­ka­stycz­nym.

Za zdjęcie pro­fi­lo­we słu­żył Anji ob­ra­zek o tre­ści: „Złe kró­lo­we to ksi­ężnicz­ki, któ­rych nikt ni­g­dy nie ura­to­wał”. To dało mi do my­śle­nia. _Kto nie ura­to­wał cie­bie? Kto po­zwo­lił, że­byś sama prze­mie­rza­ła świat? Czy­żbyś w głębi du­szy pra­gnęła ksi­ęcia z baj­ki? Mnie do ta­kie­go zde­cy­do­wa­nie da­le­ko._ Na­stęp­ne parę stron utwier­dzi­ło mnie w prze­ko­na­niu, że jed­nak woli złe cha­rak­te­ry niż wy­baw­cę na bia­łym ko­niu. Do­brze wie­dzieć, że lu­bi­ła wy­ta­tu­owa­nych, umi­ęśnio­nych mężczyzn.

Roz­my­śla­nia prze­rwał mi Aiden. Za­pu­kał raz, a po­tem – tak samo jak Adam – wla­zł jak do sie­bie. W ręku miał lap­top i te­le­fon.

– Ze­sta­wio­ne, tak jak chcia­łeś. Fabi spraw­dził wszyst­ko. Coś, co mu­szę o niej wie­dzieć?

– Ni­g­dy nie lek­ce­waż ko­biet – rzu­ci­łem men­tor­skim to­nem, prze­gląda­jąc ko­lej­ną stro­nę ra­por­tu.

– Nie mam tego w zwy­cza­ju. Mia dała nam wszyst­kim do­brą na­ucz­kę.

Fakt, Mia i Ta­lia zo­sta­wi­ły po so­bie nie­smak.

– Co chcesz po­wie­dzieć Lil­ly? – spy­tał Adam.

Nie pod­nio­słem wzor­ku znad ko­lej­nej stro­ny.

– Że Anja jest na­szym go­ściem. Je­śli chce­my, aby wspó­łpra­co­wa­ła, do­brze by­ło­by od po­cząt­ku mieć ją po na­szej stro­nie. Nie będzie wi­ęźniem, ale też nie po­zwo­lę jej uciec czy wró­cić do domu. Damy jej czas na za­akli­ma­ty­zo­wa­nie się i zo­ba­czy­my, z czym mamy do czy­nie­nia.

– Cze­mu ty? – spy­tał Aiden.

Zer­k­nąłem na nie­go i unio­słem brwi.

– Bo nie Adam.

Z nas wszyst­kich okre­śli­łbym sie­bie jako naj­bar­dziej „nor­mal­ne­go”, o ile ta­kie sło­wo w ogó­le od­no­si­ło się do na­szej szóst­ki. Da­rius od­pa­dał, po­nie­waż się oże­nił. Adam miał So­fię. Ales­si i Mar­co to męskie dziw­ki. Aiden… Oba­wia­łem się, że Anja za­tłu­kła­by go bu­tem – a szko­da buta… – albo od razu za­częła trak­to­wać jak przy­ja­cie­la, ni­czym So­fia Ales­sie­go. Król zer i je­dy­nek ra­czej nie był w jej gu­ście. Ża­den z nich nie był. Poza mną. Po­do­bie­ństwo do Theo Ja­me­sa dzia­ła­ło na moją ko­rzy­ść.

– Wy dwaj ma­cie nie­re­ali­stycz­ne po­de­jście do ko­biet – ode­zwał się Mar­co od drzwi.

– A ty nie­re­ali­stycz­ne za­ło­że­nie, że ka­żda jest głu­pia i da sobą ma­ni­pu­lo­wać – od­pa­rł Adam ma­chi­nal­nie. Mar­co sprze­dał mu środ­ko­wy pa­lec, co tyl­ko spra­wi­ło, że mój do­rad­ca uśmiech­nął się sze­rzej.

– Sko­ro Ethan jej nie zła­mał, jak ty za­mie­rzasz to zro­bić? – Mar­co spoj­rzał na mnie py­ta­jąco. – Dasz jej ro­mans god­ny ekra­ni­za­cji Net­fli­xa?

_Do­bre py­ta­nie i na­wet zna­łem już na nie od­po­wie­dź._

– Ona woli _Dumę i uprze­dze­nie_ – od­pa­rłem, prze­wi­ja­jąc pro­fil Anji na Fa­ce­bo­oku. – Ale chy­ba sku­szę się na _Pi­ęk­ną i Be­stię_.

– Ja pier­do­lę – mruk­nął Aiden. – Czy ja będę mu­siał co­dzien­nie oglądać ro­mans do po­rzy­ga­nia?

– Nie – za­prze­czy­łem. – Dam jej za­grać Be­stię. Przy­naj­mniej do pew­ne­go stop­nia, do­pó­ki nie zro­zu­mie, że tak na­praw­dę nie ona nią jest w tej hi­sto­rii. Po­zwo­lę jej być sar­ka­stycz­ną suką, za jaką się uwa­ża.

Na to stwier­dze­nie wszyst­kim wy­rwa­ły się roz­ba­wio­ne par­sk­ni­ęcia.

– Czy to ko­lej­na So­fia? – spy­tał z nutą cie­ka­wo­ści Aiden. Wie­dzia­łem, co mu cho­dzi­ło po gło­wie. W ko­ńcu wie­lo­krot­nie nam udo­wod­ni­ła, że jego środ­ki bez­pie­cze­ństwa nie uwzględ­nia­ją ko­bie­ce­go spo­so­bu my­śle­nia.

– Tego nie wiem. – Nie­mal się uśmiech­nąłem na wi­dok ko­lej­ne­go cy­ta­tu na jej ta­bli­cy: „Ja cię nie ob­ra­żam. Ja cię opi­su­ję”.

– Masz coś do mo­jej ko­bie­ty? – za­py­tał zwod­ni­czo spo­koj­nym gło­sem Adam.

– Dużo zdro­we­go re­spek­tu – od­pa­rł Aiden na­tych­miast.

– Jaki mamy plan? – wtrącił się Mar­co.

– Nie mamy żad­ne­go, i to jest naj­lep­szy plan – pod­su­mo­wa­łem, a on rzu­cił mi scep­tycz­ne spoj­rze­nie. – Wy­lu­zuj, Mar­co. To nie ty je­steś za nią od­po­wie­dzial­ny, tyl­ko ja. A w dru­giej ko­lej­no­ści Adam.

– A co na to So­fia? – za­cie­ka­wił się Aiden.

– Prze­stań my­śleć fiu­tem – po­ra­dził mu mój do­rad­ca.

– My­ślę w ka­te­go­riach za­zdro­snej ko­bie­ty – od­gry­zł się.

– Jak­byś miał o tym ja­kie­kol­wiek po­jęcie – rzu­cił z prze­kąsem Adam. – Moja ko­bie­ta nie ma, nie mia­ła i nie będzie mia­ła po­wo­dów do za­zdro­ści, a to dla­te­go, że za­mie­rzam ją wta­jem­ni­czyć w hi­sto­rię Anji – oświad­czył twar­do. – Uwa­żam wręcz, że oko­licz­no­ści są ide­al­ne. Prze­szły mniej wi­ęcej to samo, więc nie po­win­ny mieć pro­ble­mu z tym, żeby się do­ga­dać.

– Anja jest w złym sta­nie? – Ton Mar­ca zro­bił się opie­ku­ńczy jak za­wsze, kie­dy cho­dzi­ło o ko­bie­ty po prze­jściach.

Pod­nio­słem na nie­go wzrok.

– Fi­zycz­nie ma tyl­ko parę si­ńców. Psy­chicz­nie… zo­ba­czy­my.

Mil­cze­li­śmy, aż w ko­ńcu Mar­co za­dał ko­lej­ne py­ta­nie.

– Czy na­praw­dę po­trze­bu­je­my tej kom­pli­ka­cji przed Rus­sem?

– Bez prze­sa­dy, to tyl­ko ko­bie­ta – sark­nął Aiden.

– Wła­śnie o tym mó­wię.

– Będzie do­brym od­wró­ce­niem uwa­gi – od­pa­rłem, prze­gląda­jąc pro­fil Anji, tym ra­zem ten na Tik­To­ku. – Poza tym spra­wę Rus­sa mamy pod kon­tro­lą, praw­da? – Spoj­rza­łem wy­mow­nie na Ada­ma.

– Cze­ka­my na fi­nal­ną do­sta­wę – po­twier­dził.

– Sa­mo­chód też jest go­to­wy – do­dał Aiden.

Wszy­scy spoj­rze­li­śmy na Mar­ca.

– Nie no, kur­wa, oczy­wi­ście, zwal­cie wszyst­ko na mnie – mruk­nął, ale od razu do­dał: – U mnie też jest już wszyst­ko do­pi­ęte.Anja
_Ba­le­ary_

Znów obu­dził mnie pul­su­jący w gło­wie ból. Uchy­li­łam po­wie­ki i spoj­rza­łam w stro­nę okna. Za szy­bą prze­ta­cza­ły się sta­lo­wo­sza­re chmu­ry, a o po­sadz­kę ta­ra­su bęb­ni­ły gru­be kro­ple. W po­wie­trzu uno­sił się za­pach desz­czu i je­dy­ny w swo­im ro­dza­ju aro­mat per­fum Ken­zo. Roz­po­zna­łam go od razu, po­nie­waż za­chwy­ca­łam się nim od lat. Tak wła­śnie miał pach­nieć mój ko­cha­nek ide­al­ny. Od­ru­cho­wo zlo­ka­li­zo­wa­łam mężczy­znę, któ­ry go uży­wał. W mo­jej gło­wie po­ja­wi­ło się nie­wy­ra­źne wspo­mnie­nie. Wi­dzia­łam go już nad ba­se­nem, a po­tem chy­ba w… sa­mo­lo­cie?

– Kim je­steś? – wy­szep­ta­łam nie­mal do sie­bie.

– Pa­trick Alva­rez-Ta­la­ve­ra.

_No ja­sne! Czy to po­win­no mi coś po­wie­dzieć? Ce­le­bry­ta? Ja­kiś sław­ny ak­tor? Jezu, prze­cież ja na­wet nie czy­tam Pu­del­ka! Tyl­ko ser­wi­sy in­for­ma­cyj­ne. Jego na­zwi­sko nic mi nie wy­ja­śni­ło. Żad­ne­go ob­ja­wie­nia ani aniel­skich chó­rów._

Usły­sza­łam, jak wsta­je. W za­si­ęgu mo­je­go wzro­ku po­ja­wi­ła się bu­tel­ka z wodą. Unio­słam się nie­zgrab­nie i opa­rłam o we­zgło­wie, zer­ka­jąc w dół, gdy koc ota­rł się o nagą skó­rę ra­mion. Przy­naj­mniej mia­łam na so­bie ubra­nie. Chwy­ci­łam na­pój, unio­słam wzrok i za­ma­rłam. Do­brze, że nie zdąży­łam się na­pić, bo jak nic bym się za­krztu­si­ła.

Fa­cet ubrał się tyl­ko w wi­szące ni­sko na bio­drach szor­ty, dzi­ęki cze­mu mo­głam bez prze­szkód po­dzi­wiać za­sło­ni­ęte wcze­śniej w sa­mo­lo­cie wy­ćwi­czo­ne mi­ęśnie. I ta­tu­aże. Nie­przy­zwo­icie wle­pi­łam w nie­go wzrok, za­sta­na­wia­jąc się jed­no­cze­śnie, czym mnie na­szpry­co­wa­no.

_O mat­ko i cór­ko! To mu­sia­ły być za­je­bi­ste prosz­ki! Wła­ści­wie co mi szko­dzi po­pa­trzeć so­bie jesz­cze chwi­lę…_

Po­wo­li po­wędro­wa­łam spoj­rze­niem w górę, przez sze­ścio­pak, aż po roz­bu­do­wa­ne ra­mio­na. Po­licz­ki mężczy­zny po­kry­wał kil­ku­dnio­wy za­rost, któ­ry nie­co ma­sko­wał wąskie usta i pod­kre­ślał orli nos. Ciem­ne, krót­ko ostrzy­żo­ne wło­sy oraz prze­ni­kli­wie zie­lo­ne oczy do­pe­łnia­ły wi­ze­run­ku. Iro­nicz­nie unie­sio­ne brwi zmu­si­ły mnie do na­tych­mia­sto­we­go ock­ni­ęcia się. Od­wró­ci­łam wzrok.

_Mu­szę się obu­dzić! Mu­szę!_, stro­fo­wa­łam samą sie­bie. _Do dia­bła! O co w tym cho­dzi?_

– Gdzie je­ste­śmy? – brzmia­łam jak za­rzy­na­na żaba.

– Na Ba­le­arach.

_Gdzie po­dział się mózg, kie­dy go po­trze­bo­wa­łam? I te wszyst­kie bez­war­to­ścio­we lek­cje geo­gra­fii w li­ceum? Szko­da, że bar­dziej na nich nie uwa­ża­łam, ale co było ro­bić, jak baba za­wsze fa­wo­ry­zo­wa­ła chłop­ców. Pod­stępem wy­sępi­łam czwór­kę. Żeby do­stać coś lep­sze­go, mu­sia­ła­bym mieć fiu­ta! Anja, skup się, na mi­ło­ść bo­ską! Ba­le­ary, Ba­le­ary? Nie mo­gła­bym tego wy­go­oglo­wać? Czy to na­dal Eu­ro­pa? Jak da­le­ko je­stem od domu?_

Ostro­żnie upi­łam łyk z bu­tel­ki.

_Je­śli nie pod­nio­sę wzro­ku, będę się wpa­try­wać w jego spoden­ki. I za­sta­na­wiać nad ich za­war­to­ścią! A to skąd mi się, kur­na, wzi­ęło? Jak to skąd?_, kpił mój mózg. _Prze­cież fa­cet wy­gląda jak ka­żdy twój mo­kry sen. A te­raz wy­cho­dzisz na de­bil­kę, bo wśle­piasz gały w jego przy­ro­dze­nie z tym swo­im idio­tycz­nym wy­ra­zem twa­rzy su­ge­ru­jącym, że opra­co­wu­jesz w gło­wie uni­wer­sal­ny lek na no­wo­two­ry._

Pod­nio­słam gło­wę, a on cof­nął się parę kro­ków do drzwi bal­ko­no­wych.

– Dla­cze­go tu je­stem?

Uśmiech­nął się de­li­kat­nie.

– Po­wiedz­my, że coś, co dla ko­goś jest nie­uda­nym pro­jek­tem, dla ko­goś in­ne­go może być ab­so­lut­nym uni­ka­tem.

_Te­raz to już nie wiem, któ­re z nas coś bra­ło!_

– Ale pier­do­lisz! – wy­mam­ro­ta­łam, uwa­żnie ob­ser­wu­jąc jego re­ak­cje. Przy­naj­mniej na tyle, na ile po­zwa­lał mi mózg uno­szący się na chmur­ce z waty cu­kro­wej.

– W po­rząd­ku. – Wzru­szył ra­mio­na­mi. – Za­pro­po­no­wa­łem Etha­no­wi, że po­zba­wię go pro­ble­mu.

Moje oczy roz­sze­rzy­ły się ze stra­chu, krew od­pły­nęła z twa­rzy. A więc całe to gów­no na­praw­dę się wy­da­rzy­ło i nie śni­łam.

– Więc… – Ob­li­za­łam usta. – Ku­pi­łeś mnie? – Nie do­wie­rza­łam.

– Chcesz zo­ba­czyć fak­tu­rę? – za­kpił.

_Fak­tu­rę? Ja pi­to­lę. Czy za kup­no dziw­ki do­sta­je się fak­tu­rę jak za za­ku­py w skle­pie? VAT dwa­dzie­ścia trzy pro­cent? Gwa­ran­cja i zwro­ty? A co było w gra­ti­sie?_

– I co te­raz?

– Nic.

Prze­chy­li­łam gło­wę na bok, wpa­tru­jąc się w nie­go scep­tycz­nie.

– Nie ro­zu­miem.

Ode­rwał się od fra­mu­gi i ru­szył w stro­nę wy­jścia.

– Ten apar­ta­ment jest do two­jej dys­po­zy­cji. Ła­zien­ka i gar­de­ro­ba są tam. – Wska­zał na ciem­ne drzwi po le­wej. – Prze­śpij się jesz­cze. Albo mo­że­my ze­jść na dół i po­roz­ma­wiać.

Mój pęcherz miał jed­nak inne prio­ry­te­ty. Nie­zgrab­nie zsu­nęłam się z łó­żka.

– Naj­pierw ła­zien­ka.

Za­chwia­łam się. W paru kro­kach zna­la­zł się obok i po­mó­gł utrzy­mać rów­no­wa­gę. Zła­pa­łam go za ra­mię. Bar­dzo twar­de, umi­ęśnio­ne ra­mię.

_Czy ten fa­cet nie miał tkan­ki tłusz­czo­wej? I czy na­praw­dę mu­siał pach­nieć tak dez­orien­tu­jąco?_

Prze­szli­śmy do ła­zien­ki. Za­ła­twi­łam swo­je po­trze­by, ale za­częło mi się kręcić w gło­wie, więc za­pa­ko­wał mnie z po­wro­tem do łó­żka. Nie mia­łam siły, żeby za­cho­wać przy­tom­no­ść. Sko­ńczy­ła mi się ener­gia.

– Może jed­nak prze­śpij się jesz­cze? – za­pro­po­no­wał. – Świat ni­g­dzie się nie wy­bie­ra.

_Może i się nie wy­bie­ra, ale ja zde­cy­do­wa­nie za­śpie­wa­ła­bym w tej chwi­li za Anną Ma­rią Jo­pek: „Niech ktoś za­trzy­ma wresz­cie świat, ja wy­sia­dam”!_ Po­wie­ki opa­dły, za­bie­ra­jąc mnie do kra­iny snu.

Gdy obu­dzi­łam się po­now­nie, wo­kół pa­no­wa­ła ciem­no­ść. Do po­ko­ju przez otwar­te drzwi bal­ko­no­we wpa­da­ły cie­płe po­dmu­chy wia­tru. Nie by­łam sama. Na moim bio­drze spo­czy­wa­ła ci­ężka ręka. Po­wio­dłam wzro­kiem w górę, od dło­ni aż do ra­mie­nia. Pa­trick spał ze mną. Za­miast przy­pły­wu pa­ni­ki po­czu­łam spo­kój. To prze­cież nie mo­gło się dziać na­praw­dę!

_Za­je­bi­sty sen._

Opa­dłam z po­wro­tem na po­dusz­ki i za­snęłam.Anja
_Pal­ma, Ba­le­ary_

Wró­cił po dwóch dniach, ale od razu za­szył się w bi­blio­te­ce, da­jąc mi ko­lej­ne go­dzi­ny na two­rze­nie w gło­wie sce­na­riu­szy. Lil­ly oznaj­mi­ła, że ko­la­cja będzie na pa­tio w ogro­dzie, i za­su­ge­ro­wa­ła wło­że­nie cze­goś ład­ne­go. Na szczęście mia­łam już kil­ka sztuk od­po­wied­nich ubrań. Adam prze­ci­ągnął mnie przez po­ło­wę Bar­ce­lo­ny. W pierw­szym skle­pie jesz­cze mi od­pu­ścił, w dru­gim też, ale w pi­ątym zo­rien­to­wał się, że spe­cjal­nie wy­brzy­dzam, i ja­sno dał mi do zro­zu­mie­nia, że nie będzie­my się tak ba­wić. Na od­czep­ne­go wy­bra­łam więc kil­ka par bu­tów – w ko­ńcu nie będę ucie­kać boso – ale sze­ść su­kie­nek pó­źniej wrzesz­cza­łam w my­ślach, chcąc jak naj­szyb­ciej wró­cić do ci­szy i spo­ko­ju wy­spy. Obie­ca­łam mu na­wet, że zro­bię ogrom­ne za­ku­py on­li­ne.

Ni­g­dzie nie zo­sta­wa­łam sama na­wet na mi­nu­tę, a Adam za­ser­wo­wał mi jed­ną, ale sku­tecz­ną po­gró­żkę: „We­zwij po­mo­cy, a oni wszy­scy zgi­ną. I ty będziesz na to pa­trzeć”. Parę ty­go­dni temu bym nie uwie­rzy­ła, te­raz tyl­ko bez sło­wa ski­nęłam gło­wą. Nie zła­mał mnie Ethan i jego znęca­nie się nad moim cia­łem, ale stru­chla­łam na myśl o krzyw­dzie wy­rządzo­nej in­nym, je­śli się sprze­ci­wię.

Wró­ci­łam z tej wy­pra­wy psy­chicz­ne po­ko­na­na. Czte­rech ochro­nia­rzy śle­dzi­ło ka­żdy mój krok i gest, tak samo jak prze­chod­nie wpa­tru­jący się w nas chci­wie i za­sta­na­wia­jący, czy to ja je­stem ja­kąś ce­le­bryt­ką, czy może Adam sław­nym ak­to­rem, pio­sen­ka­rzem lub in­nym in­flu­en­ce­rem. Ta­kie za­mie­sza­nie nie­zwy­kle szyb­ko wy­czer­py­wa­ło moje za­so­by ener­gii.

A te­raz sta­łam w gar­de­ro­bie i dy­wa­go­wa­łam, czy wło­żyć su­kien­kę, czy bar­dziej za­cho­waw­czo – spodnie, bo w ko­ńcu „ład­nie” to po­jęcie względ­ne. Na myśl o wy­ta­pe­to­wa­niu twa­rzy ko­sme­ty­ka­mi pot sper­lił mi się na czo­le. Sta­nęło na tu­szu do rzęs, niech so­bie fa­cet nie wy­obra­ża, że będę się dla nie­go sta­rać. Sta­rza­łam się z ka­żdym dniem i bez tego!

Efekt ko­ńco­wy wy­glądał za­do­wa­la­jąco. Przy­naj­mniej dla mnie. Upi­ęłam wło­sy do góry, bo mimo pó­źnej pory żar wci­ąż lał się z nie­ba, a pot ciur­kiem pły­nął mi po ple­cach i udach.

Sta­ra­łam się nie za­da­wać py­tań do mo­men­tu, kie­dy ko­la­cja się sko­ńczy­ła.

– Ja­kie masz względem mnie ocze­ki­wa­nia? – Nie wy­trzy­ma­łam w ko­ńcu. Pa­trick spoj­rzał na mnie i zmarsz­czył brwi. – Czym je­stem? Roz­ryw­ką? Chwi­lo­wą za­chcian­ką?

– Po­trze­bu­jesz ety­kiet­ki?

Skrzy­wi­łam się. Taka tak­ty­ka do ni­cze­go nas nie do­pro­wa­dzi.

– Więc ina­czej… Z ja­kie­go po­wo­du do­brze wy­gląda­jący mężczy­zna i przede wszyst­kim – za­to­czy­łam ręką wo­kół sie­bie – bo­ga­ty na­by­wa so­bie ko­bie­tę?

– Może mam dziw­ne pre­fe­ren­cje sek­su­al­ne?
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: