Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • Empik Go W empik go

Należysz do mnie. Baleary #3 - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
18 października 2024
39,90
3990 pkt
punktów Virtualo

Należysz do mnie. Baleary #3 - ebook

Patrick Alvarez-Talavera od dwudziestu lat zarządza należącymi do rodziny Vitielli kasynami u wybrzeży Morza Śródziemnego, próbując utrzymać kruchą równowagę między Wschodem i Zachodem. Kiedy jednak konkurencja zaczyna wkraczać na tereny jego organizacji, opracowuje z kuzynką diaboliczny plan, który ma na celu przejęcie terytorium rywala. Potrzebna jest jedynie odpowiednia przynęta. Po nieudanej próbie wykorzystania do tego celu Sofii szybko nadarza się kolejna okazja. Patrickowi wpada w oko "nieudany projekt" Ethana - Anja. Trzeba ją tylko najpierw odpowiednio oswoić... Co może pójść nie tak, kiedy na Baleary trafi temperamentna rudowłosa Polka? Czy pójście na żywioł z kobietą, która wprowadza skrajne emocje do logicznego i uporządkowanego świata matematycznego geniusza, to na pewno dobry pomysł, gdy trzeba zrealizować skomplikowany plan i zachować zimną krew?

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788367355186
Rozmiar pliku: 987 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Moja dro­ga z pra­cy do domu była co­dzien­nie taka sama. Te same uli­ce. Ten sam ko­rek. Te same zło­rze­cze­nia. Co dru­gi dzień si­łow­nia prze­pla­ta­na grą w siat­ków­kę.

I TAK CAŁY CZAS.

PO­WTA­RZAL­NIE.

DO ZNU­DZE­NIA!

– _I be­lie­ve I can see the fu­tu­re, ‘Cau­se I re­pe­at the same ro­uti­ne_¹ – śpie­wa­łam ra­zem z Nine Inch Na­ils. – Co, kur­wa, ro­bisz, de­bi­lu! – krzyk­nęłam na kie­row­cę ogrom­ne­go SUV-a, któ­ry za­miast wrzu­cić kie­run­kow­skaz, po pro­stu zje­chał mi przed ma­skę. – Co za fra­jer! – pie­kli­łam się. Pod­kręci­łam ra­dio i ryk­nęłam swo­im gło­sem skrze­czącej żaby przed wi­wi­sek­cją: – _Eve­ry day is exac­tly the same, eve­ry day is exac­tly the same. The­re is no love here and the­re is no pain. Eve­ry day is exac­tly the same_². Moje ży­cie jest jak ta pio­sen­ka – mruk­nęłam do sie­bie pod no­sem, opie­ra­jąc gło­wę o kie­row­ni­cę w bez­sil­nym ge­ście. – Mu­szę zro­bić coś, żeby prze­sta­ło być ta­kie nud­ne i mo­no­ton­ne.

Na środ­ko­wej kon­so­li auta wy­świe­tli­ła mi się wia­do­mo­ść przy­cho­dząca. Bam­bi py­ta­ła, czy za­mie­rzam się po­ja­wić, czy jed­nak dzi­siaj de­zer­te­ru­ję.

– Chcia­ła­bym! Chcia­ła… – za­in­to­no­wa­łam. – A gdy­bym był młot­ko­wym… To bym, kur­wa, wy­sia­dła z tego sa­mo­cho­du i na­je­ba­ła temu fa­jan­sia­rzo­wi, któ­ry skręca w pra­wo. I OCZY­WI­ŚCIE musi blo­ko­wać pas na wprost, bo mu się na­gle ob­ja­wi­ło, że on będzie skręcał! I tak co­dzien­nie! – wrza­snęłam w kie­run­ku za­wa­li­dro­gi. – Je­ba­ny sło­iku! Bab­cia Cze­sia robi tak za­je­bi­ste ko­tle­ty, że trze­ba co week­end je­chać?!

Do­ta­rłam pod halę spor­to­wą wście­kła. Jesz­cze wi­sien­ka na tor­cie – nie mia­łam gdzie za­par­ko­wać. Ja­nu­sze na­szych cza­sów po­sta­no­wi­li po­roz­sta­wiać się po uli­cy, jak­by ka­żdy z nich był nie­pe­łno­spraw­ny. Umy­sło­wo na pew­no!

– Mu­szę coś zro­bić ze swo­im ży­ciem – za­ga­da­łam do Gosi, gdy po­szły­śmy na kawę po me­czu.

– Mu­si­my w ko­ńcu ob­lać two­ją ma­gi­ster­kę.

– W ra­mach ob­le­wa­nia już so­bie zro­bi­łam pre­zent. Ze­rwa­łam z fa­ce­tem.

– Nie­ee nooo… – prze­ci­ągnęła gło­ski. – Jemu się zbie­ra­ło! Ale ja mó­wię se­rio. Zrób coś dla sie­bie. Tyl­ko dla sie­bie. Urlop na przy­kład.

– Urlop, urlop, urlop? – po­wta­rza­łam po­wo­li, jak­by sma­ku­jąc to sło­wo. – A co to ta­kie­go?

– Dwa­dzie­ścia sze­ść dni w roku, któ­re spędzasz, re­lak­su­jąc się w ja­ki­mś mi­łym miej­scu?

– Nie wiem, o czym mó­wisz. To chy­ba ta sama ka­te­go­ria co ser­ce, za­miast któ­re­go ja mam bry­łę lodu.

Pac­nęła mnie ły­żecz­ką w gło­wę.

– Ty nie masz bry­ły lodu, ty masz po pro­stu pe­cha, bo ża­den fa­cet nie jest w sta­nie nadążyć za two­im mó­zgiem. Może szu­kasz w złych miej­scach?

– W psy­chia­try­ku jesz­cze nie pró­bo­wa­łam. – Za­śmia­łam się.

– Za wcze­śnie na no­wo­rocz­ne po­sta­no­wie­nia.

– Na­dal zo­sta­ło mi kil­ka na li­ście z ubie­głych lat – przy­po­mnia­łam. – I żad­nej do­brej wy­mów­ki, dla­cze­go wci­ąż do nich do­pi­su­ję i nic nie wy­kre­ślam.

– Czy fon­tan­ny w Du­ba­ju na­dal na niej są?

– Tak samo jak Au­stra­lia i kan­gu­ry. – Uśmiech­nęłam się sztucz­nie.

Spoj­rza­ła na mnie za­chęca­jąco.

– Do­sta­łaś ten bo­nus za ma­gi­ster­kę, może czas?

– Ale, że co? Wszech­świat prze­ma­wia? – za­kpi­łam.

– Mo­żesz być przez chwi­lę po­wa­żna? Spraw­dźmy tę teo­rię. Jak do­sta­niesz w tym ty­go­dniu ma­ila z pro­mo­cją na bi­le­ty i Du­ba­jem w na­zwie, re­zer­wu­jesz. – Wy­ci­ągnęła do mnie rękę. – Za­kła­dasz się?

Po­da­łam jej dłoń.

– Za­kład! Ale wiesz, że do ko­ńca ty­go­dnia zo­sta­ły dwa dni? – Unio­słam brwi i po­ru­szy­łam nimi su­ge­styw­nie.

– Wszech­świat prze­ma­wia, więc go słu­chaj.

Wszech­świat mil­czał w so­bo­tę.

Tak samo w nie­dzie­lę.

A po­nie­dzia­łek znów przy­sze­dł zbyt szyb­ko.

Za­spa­na do­ta­rłam do biu­ra na całe pięć mi­nut przed dzie­wi­ątą. Mój szef nie ra­czył się dzi­siaj zja­wić, wy­słał mi tyl­ko ma­ila, że­bym za­wio­zła jego pasz­port do pani Ire­ny do biu­ra pod­ró­ży, bo mie­li ja­kiś pro­blem z wy­sta­wie­niem bi­le­tu. Moje ży­cie asy­stent­ki po­le­ga­ło na za­ła­twia­niu za nie­go ró­żnych pry­wat­nych spraw. Wpa­ro­wa­łam do biu­ra pod­ró­ży przy No­wo­grodz­kiej chwi­lę po dzie­si­ątej, ale pani Ire­ny nie było w za­si­ęgu wzro­ku. Przy jed­nym z biu­rek sie­dział mło­dy czło­wiek.

– Szu­kam pani Ire­ny – za­ga­iłam.

– Pani od pana Zie­li­ńskie­go?

– Tak.

– Pani sia­da – za­chęcił. Opa­dłam na krze­se­łko. – Będzie za parę mi­nut, sko­czy­ła do skle­pu po dru­gie śnia­da­nie. – Od­wró­cił się do ko­le­żan­ki z tyłu. – Hel­ka, a tę pro­mo­cję na bi­le­ty do Du­ba­ju wrzu­ci­łaś już w sys­tem?

– Tak, sie­dzi już. A co? Nie dzia­ła?

Zmarsz­czy­łam lek­ko brwi.

_Raz ko­zie śmie­rć. Co ma być, to będzie. Niech się dzie­je, co chce_, po­wta­rza­łam so­bie w gło­wie ha­se­łka, któ­ry­mi lu­dzie zwy­kle mo­ty­wo­wa­li się do dzia­ła­nia. Naj­częściej wte­dy, jak mie­li od­wa­lić coś, cze­go gorz­ko po­ża­łu­ją_._

– A jaka pro­mo­cja? – spy­ta­łam ostro­żnie.

– Li­nie Emi­ra­tes dają nie­mal pi­ęćdzie­si­ąt pro­cent zni­żki na łączo­ne loty. Leci pani, po­wiedz­my, do Du­ba­ju, po­tem na przy­kład do Sin­ga­pu­ru, a wra­ca pani przez Du­baj albo inne Abu Zabi. Za­miast pła­cić pra­wie trzy koła, mo­żna to mieć za ty­si­ąc pi­ęćset. W Du­ba­ju ho­te­li jest ogrom, oni się szy­ku­ją do Expo 2020. Bu­du­ją na po­tęgę. A jak woli pani bar­dziej eg­zo­tycz­nie, to może Kapsz­tad? Taki ko­niec świa­ta? Gar­den Ro­ute? – na­ma­wiał.

Spędzi­łam z kon­sul­tan­tem nie­mal go­dzi­nę i wy­szłam z biu­ra pod­ró­ży lżej­sza o trzy ty­si­ące i dwu­ty­go­dnio­wą kom­bi­no­wa­ną wy­ciecz­kę: Du­baj, Kapsz­tad, Du­baj. Naj­wy­żej stra­cę trzy ty­si­ące i dwa ty­go­dnie. Raz się żyje! Niech cho­ciaż coś z tego wyj­dzie.

Ni­g­dy, prze­nig­dy nie po­win­nam była wsia­dać do tego sa­mo­lo­tu.ROZDZIAŁ 1

Patrick
_Du­baj, ZEA_³

Była pra­wie pierw­sza, ale po­wie­trze na­dal nie ochło­dzi­ło się na tyle, by wie­czór stał się zno­śny. Na im­pre­zie zo­sta­ło nas już tyl­ko kil­ka osób. Przy ba­se­nie na dole pa­li­ły się lam­py, oświe­tla­jąc dro­gę do środ­ka. Noc pach­nia­ła do­brą whi­sky i ja­śmi­nem pnącym się po ścia­nie. Pra­wie jak w domu.

Pra­wie.

– Stra­ci­łeś rękę?

Mój roz­mów­ca spoj­rzał na mnie, marsz­cząc brwi. Naj­wy­ra­źniej nie ro­zu­miał, co mam na my­śli. Do­pie­ro kie­dy szkla­necz­ką w dło­ni wska­za­łem na roz­gry­wa­jącą się nad ba­se­nem sce­nę, do­ta­rło do nie­go, że po­kpi­wam z jego nie­mal le­gen­dar­nej umie­jęt­no­ści two­rze­nia nie­wol­nic ide­al­nych. Za­ci­snął usta.

– Po­wi­nie­nem się jej po­zbyć – wark­nął ze znu­że­niem i upił łyk al­ko­ho­lu. – Ale za­wsze mi szko­da to­wa­ru.

_Ale pier­do­li!_ By­łem pew­ny, że za­bi­łby ją bez mru­gni­ęcia okiem. Mu­sia­ła mieć war­to­ść do­da­ną. Py­ta­nie tyl­ko jaką. Dziew­czy­na na­dal szar­pa­ła się z po­staw­nym ochro­nia­rzem. Bez­sprzecz­nie nie mia­ła szans w star­ciu z taką kupą mi­ęśni, ale na­dal pró­bo­wa­ła. Nie sły­sza­łem słów, ale z ru­chów ewi­dent­nie od­czy­ty­wa­łem gniew.

– Co po­szło nie tak?

– Wszyst­ko.

Trze­ba jej od­dać, że sko­rzy­sta­ła z wy­so­kich szpi­lek. Gło­śne prze­kle­ństwo wy­rwa­ło się z gar­dła ochro­nia­rza. Uśmiech­nąłem się, a on skrzy­wił. W ko­ńcu nad­sze­dł dru­gi i bez­ce­re­mo­nial­nie ude­rzył ją pi­ęścią w szczękę. Ża­den z nich się nie obej­rzał, kie­dy upa­dła ci­ężko na zie­mię. Ethan unió­sł brew i po­ci­ągnął łyk al­ko­ho­lu. Mia­łem ocho­tę prze­wró­cić ocza­mi, ale mu­sia­łem być ostro­żny. Nie­zwy­kle ostro­żny. Nasz go­spo­darz nie był de­bi­lem, a ja już po­sia­da­łem jed­ne­go ko­nia z jego staj­ni. Nie mo­głem so­bie po­zwo­lić na po­pe­łnie­nie błędu.

– Wi­dzia­łem ją wcze­śniej przy ba­se­nie.

Ochro­niarz za­mie­rzył się nogą na nie­przy­tom­ną dziew­czy­nę, ale się po­wstrzy­mał, kie­dy zo­ba­czył nas na ta­ra­sie. Pod­nió­sł ręce do góry w uni­wer­sal­nym ge­ście „no, kur­wa, sam wi­dzia­łeś”.

– Od kie­dy in­te­re­su­jesz się tą częścią mo­je­go biz­ne­su? – Wzrok Etha­na stał się czuj­ny.

Wzru­szy­łem ra­mio­na­mi.

– Nu­dzę się.

Ni­ższy z ochro­nia­rzy za­rzu­cił so­bie nie­przy­tom­ną na ra­mię. Pa­trzy­łem, jak obaj od­cho­dzą w stro­nę bu­dyn­ku. Mil­cza­łem przez dłu­ższą chwi­lę. Nie śpie­szy­ło mi się ni­g­dzie. Nie dzi­siaj.

– Jest ozna­czo­na?

– Nie.

Z tego jed­ne­go sło­wa Etha­na wy­wnio­sko­wa­łem coś nie­pa­su­jące­go do sche­ma­tu, któ­rym za­zwy­czaj się po­słu­gi­wał. Wszyst­kie jego dziw­ki na dzień do­bry otrzy­my­wa­ły ta­tu­aż. Po­je­dyn­cza li­te­ra E na we­wnętrz­nej stro­nie le­we­go nad­garst­ka. Taki znak, że prze­cho­dzi­ły przez jego cen­trum trans­ak­cyj­ne. Mógł nie ozna­czać to­wa­ru, je­śli wie­dział, że do­sta­nie za nie­go kupę for­sy. Ta jed­nak nie wy­gląda­ła na to­war luk­su­so­wy. Taki za­zwy­czaj sta­no­wi­ły aryj­skie blon­dyn­ki z przej­mu­jąco nie­bie­ski­mi ocza­mi. Po­dob­nie jak ru­dziel­ce z elek­try­zu­jący­mi zie­lo­ny­mi tęczów­ka­mi, a jesz­cze le­piej nie­bie­ski­mi.

– Nie je­stem w sta­nie suki zła­mać – przy­znał nie­chęt­nie.

_Ide­al­na kan­dy­dat­ka_, prze­mknęło mi przez gło­wę.

– Po co so­bie w ogó­le za­wra­ca­łeś dupę?

Wy­rwa­ło mu się wes­tchnie­nie.

– Je­den z agen­tów wy­pa­trzył ją na pla­ży w Du­ba­ju. Nie­kom­pe­tent­ny skur­wiel. Przy­je­cha­ła sama. Uznał, że to do­bry po­my­sł.

– Naj­wy­ra­źniej my­śle­nie nie jest jego moc­ną stro­ną.

– Ra­czej nie! – Ethan pod­sze­dł i rzu­cił się na fo­tel. – Jak bar­dzo się nu­dzisz?

– Wszyst­ko za­le­ży od ceny – od­pa­rłem, a on par­sk­nął śmie­chem. – Niech to będzie pre­zent, znak do­brej woli. Je­steś mi coś wi­nien po tym, co się sta­ło z So­fią.

– Znaj­dźmy za­tem ja­kiś kom­pro­mis.

– Kom­pro­mis jest taki, że ty chcesz się jej po­zbyć, a ja ofe­ru­ję po­moc.

Uśmiech Etha­na stał się prze­bie­gły.

– Nie za dar­mo.

– Oczy­wi­ście – mruk­nąłem iro­nicz­nie pod no­sem.

Wy­mie­nił kwo­tę. Te­raz ja się ro­ze­śmia­łem.

– Mowy nie ma. Ewen­tu­al­nie po­ło­wę, ale bar­dziej skła­nia­łbym się do tego, że na­le­ży mi się za­do­śću­czy­nie­nie za po­przed­ni to­war, na któ­re­go do­pro­wa­dze­nie do sta­nu uży­wal­no­ści wy­da­łem ma­jątek.

– Tam­to to był wy­pa­dek przy pra­cy.

– Wy­pa­dek, któ­ry kosz­to­wał mnie parę mi­lio­nów. – Mu­sia­łem za­grać naj­sil­niej­szą kar­tą. – O mil­cze­niu nie wspom­nę, gdyż jest bez­cen­ne, a plot­ka, że wzi­ąłem coś two­je­go, ro­ze­szła­by się mi­giem.

– Je­stem do­zgon­nie wdzi­ęcz­ny i tym ra­zem od­dam ją nie­na­ru­szo­ną. – Unió­sł dło­nie. – Ma za sobą parę „lek­cji”, ale na­dal nie chce się pod­dać.

– Hisz­pan­ka?

Do­sko­na­le wie­dzia­łem, że nie. Uro­dę mia­ła bar­dziej sło­wia­ńsko-nor­dyc­ką.

– Po­lka. – Cmok­nął z dez­apro­ba­tą. – A one mają tem­pe­ra­ment.

– Za­zwy­czaj mó­wisz tak o Włosz­kach.

Skrzy­wił się.

– Przy niej Włosz­ki są jak zim­ne ryby. Za­zwy­czaj ten tem­pe­ra­ment dzia­ła na moją ko­rzy­ść, bo daję im to, cze­go podświa­do­mie pra­gnęły, ale nie mo­gły do­stać od swo­ich fa­ce­tów.

Ro­ze­śmia­łem się na ten ab­surd. Pod­da­wa­ły się, po­nie­waż tra­ci­ły na­dzie­ję, że uda im się wró­cić do domu, i ro­bi­ły wszyst­ko, aby prze­trwać.

– Ale nie tym ra­zem.

– Nie, kur­wa, nie tym ra­zem – przy­znał. – Poza tym to kiep­ska gru­pa wie­ko­wa.

Unio­słem brew.

– Dwu­dzie­sto­pa­ro­lat­ki nie są już mod­ne?

Ro­ze­śmiał się po­now­nie.

– Są, ale ona zde­cy­do­wa­nie prze­kro­czy­ła trzy­dzie­ści.

Par­sk­nąłem z nie­do­wie­rza­niem.

– Twój agent po­je­chał po ban­dzie. Chcesz, że­bym ura­to­wał two­ją re­pu­ta­cję?

Oka­zja, żeby był mi win­ny przy­słu­gę, ku­si­ła. _Zbyt ide­al­na_, ostrze­głem sam sie­bie, ale po­sta­no­wi­łem za­ry­zy­ko­wać. Nie mo­głem po­zwo­lić, żeby umknęła mi sprzed nosa.

Czy będę tego ża­ło­wał, to się jesz­cze zo­ba­czy.Anja

Od­zy­ska­łam przy­tom­no­ść w sa­mo­lo­cie.

_W sa­mo­lo­cie!? Jak się tu zna­la­złam?_

Usły­sza­łam ja­kieś po­ru­sze­nie, więc od­wró­ci­łam gło­wę, prze­ły­ka­jąc ci­ężko śli­nę. W czasz­ce mi dud­ni­ło, bo­la­ło na­wet mru­ga­nie. _Po co się roz­glądam?_ Mu­sia­łam przy­mknąć po­wie­ki, żeby opa­no­wać pul­so­wa­nie w skro­niach. Nie mo­głam się sku­pić, jak­bym dry­fo­wa­ła w chmu­rze.

Zer­k­nęłam w pra­wo i do­strze­głam sie­dzące­go obok mężczy­znę. Przez dwa od­de­chy za­uwa­ży­łam tyl­ko, że miał na so­bie ciem­ne spodnie i czar­ną ko­szu­lę. Nie mo­głam sko­ja­rzyć, gdzie go wi­dzia­łam. Mój mózg nie pra­co­wał tak, jak po­wi­nien. Kie­dy za­uwa­żył, że otwo­rzy­łam oczy, odło­żył trzy­ma­ny w ręku ta­blet i pod­nió­sł się z bu­tel­ką wody w ręku. Od­kręcił ją i wło­żył słom­kę.

– Po­wo­li i spo­koj­nie – po­pro­sił, ku­ca­jąc obok.

Miał za­je­bi­ste oczy. Zie­lo­ne. Kry­sta­licz­nie czy­ste, błysz­czące. Przy­stoj­niak, ale nie w ten kla­sycz­ny spo­sób. Kwa­dra­to­wa szczęka po­kry­ta ciem­nym za­ro­stem i krót­kie, czar­ne, za­cze­sa­ne do góry wło­sy nada­wa­ły mu sek­sow­ny wy­gląd.

Jaki on jest nie­re­al­ny!

Gdy­bym była sobą, od­wró­ci­ła­bym wzrok, prze­cież nikt taki jak on nie zwró­ci­łby uwa­gi na ko­goś ta­kie­go jak ja. _Chy­ba że to sen! Tak, zde­cy­do­wa­nie mu­szę śnić! Ale w su­mie faj­ny sen…_ Wpa­try­wa­łam się w nie­go jak w ja­kąś fa­ta­mor­ga­nę na pu­sty­ni. Sło­ńce mi za­szko­dzi­ło? Jak ina­czej wy­tłu­ma­czyć, że śni mi się fa­cet, któ­ry wy­gląda jak Theo Ja­mes, tyl­ko jest bar­dziej su­ro­wy, pier­wot­ny? Może so­bie to wszyst­ko wy­obra­żam? W ko­ńcu wie­lo­krot­nie mie­wa­łam świa­do­me sny. Czy to je­den z nich?

– Kim je­steś?

– Two­im no­wym wła­ści­cie­lem.

_AB­SURD!_

Roz­chy­li­łam usta, gdy de­li­kat­nie na­ci­snął słom­ką na moją dol­ną war­gę, za­chęca­jąc do zwi­lże­nia gar­dła. Upi­łam nie­zgrab­nie kil­ka ły­ków.

– Nie wie­dzia­łem, że masz cu­krzy­cę. Źle za­re­ago­wa­łaś na leki. Je­ste­śmy w sa­mo­lo­cie i zmie­rza­my na Ba­le­ary. – Po­gła­skał mnie po po­licz­ku. – Prze­śpij się jesz­cze.

Wes­tchnęłam i przy­mknęłam oczy, co­raz trud­niej było mi za­cho­wać świa­do­mo­ść. Ten sen wy­da­wał się rów­nie sur­re­ali­stycz­ny jak po­przed­nie. Może tym ra­zem obu­dzę się w domu? We wła­snym łó­żku?Patrick
_Ba­le­ary_

Adam wsze­dł do mo­je­go ga­bi­ne­tu jak do sie­bie. Na­wet nie chcia­ło mu się za­pu­kać. W su­mie mi to nie prze­szka­dza­ło. W ko­ńcu nie mie­li­śmy se­kre­tów, któ­rych wcze­śniej by­śmy ra­zem nie stwo­rzy­li. Uzna­wa­łem go za swo­ją pra­wą rękę, wi­ąza­ła nas też przy­si­ęga bra­ci we krwi.

– Mam pa­pie­ry, o któ­re pro­si­łeś.

– To wszyst­ko? – Po­pa­trzy­łem scep­tycz­nie na ko­per­tę, któ­rą mi po­dał.

– Tłu­ma­cze­nie do­ku­men­ta­cji me­dycz­nej zaj­mie nie­co wi­ęcej cza­su, po­nie­waż jest jej na­praw­dę spo­ro, ale czło­wiek od Nic­kie­go zro­bił krót­kie stresz­cze­nie.

Wy­jąłem pa­pie­ry i po­ło­ży­łem na lap­to­pie. Stro­na po stro­nie za­głębia­łem się w in­for­ma­cje, któ­re uda­ło nam się zna­le­źć o naj­now­szej bran­ce.

_Im da­lej w las, tym go­rzej_, prze­mknęło mi przez myśl.

– Przy­naj­mniej wie­my, dla­cze­go ją wy­bra­li – mruk­nąłem pod no­sem.

Adam roz­siał się wy­god­nie w fo­te­lu.

– Sa­mot­na ko­bie­ta lądu­jąca w Emi­ra­tach po dro­dze do Kapsz­ta­du to jak pier­do­lo­na czer­wo­na fla­ga dla ka­żdej or­ga­ni­za­cji, któ­ra ob­ra­ca ży­wym to­wa­rem.

– Co to za ko­leś z Emi­ra­tów? – Prze­rzu­ci­łem kil­ka kar­tek. – Na­sir? Jest po­wi­ąza­ny z Etha­nem?

– Nie, po­zna­ła go przez ja­kąś la­skę z Fa­ce­bo­oka – od­pa­rł, pa­trząc w swój te­le­fon. – Po­ka­zał jej mia­sto, ale po­noć spła­wi­ła go, kie­dy chciał, żeby się od­wdzi­ęczy­ła w zwy­cza­jo­wy spo­sób.

– A wie­my to…? – Wy­ko­na­łem za­chęca­jący gest ręką.

– Fa­ce­bo­ok. Na­pi­sa­ła tak do la­ski, któ­ra jej po­le­ci­ła tego fa­ga­sa. W ogó­le jej ta­bli­ca jest jak ko­pal­nia wie­dzy.

Mo­głem to so­bie wy­obra­zić. Nic nie ro­bi­ło tak do­brze jak ude­rze­nie en­dor­fin wy­wo­ła­ne po­wia­do­mie­niem o po­lu­bie­niu po­stu albo ko­men­ta­rzu zna­jo­mych. Mil­le­nial­si byli ska­zą na twa­rzy pla­ne­ty. Uza­le­żnie­ni od te­le­fo­nów, elek­tro­ni­ki i tech­no­lo­gii. Ge­ne­ral­nie uza­le­żnie­ni lu­dzie sta­no­wi­li naj­gor­szy typ. Dla jed­nych pu­łap­ką oka­zy­wa­ły się me­dia spo­łecz­no­ścio­we: Fa­ce­bo­ok, In­sta­gram, Twit­ter, Tik­Tok, żeby wy­mie­nić tyl­ko parę. Dla in­nych pod­nie­tą sta­wa­ły się nie­le­gal­ne wal­ki, dla ko­lej­nych prze­myt, di­ler­ka i nar­ko­ty­ki. Dla mnie? Mnie kręci­ły ma­te­ma­tycz­ne wzo­ry, che­mia i pie­ni­ądze. Nie­bez­pie­cze­ństwo zwi­ąza­ne z pra­cą dla ma­fii z Chi­ca­go do­star­cza­ło mi en­dor­fin. Tak samo jak ka­sy­na.

– A Kapsz­tad? – spy­ta­łem, zer­ka­jąc na skró­co­ny ra­port me­dycz­ny.

– Zna­jo­my zna­jo­mych z Port Eli­za­beth miał ją za­brać na Gar­den Ro­ute.

– Ład­na wy­ciecz­ka.

– Zro­bi­ła ma­gi­ste­rium. To mia­ła być taka na­gro­da dla sa­mej sie­bie.

Prze­gląda­łem da­lej do­star­czo­ne in­for­ma­cje. Do­ta­rłem do Face­bo­oka i za­lo­go­wa­łem się na jej kon­to. Nie za­gląda­ła tam dwa ty­go­dnie, a nikt ze zna­jo­mych tego nie za­uwa­żył ani na­wet nie wy­słał wia­do­mo­ści. Przez dłu­ższą chwi­lę czy­ta­łem za­war­to­ść pry­wat­nej skrzyn­ki – przy­naj­mniej tę część ko­re­spon­den­cji, któ­ra była po an­giel­sku. Pol­skiej, z przy­czyn oczy­wi­stych, nie mo­głem, ale z tym też so­bie po­ra­dzi­łem za po­mo­cą trans­la­to­ra stwo­rzo­ne­go przez Fa­bia­na.

Obej­rza­łem pro­fil, któ­re­go ta­bli­cę wy­pe­łnia­ły głów­nie memy o ró­żnej tre­ści. Mój wzrok padł na plan­szę z na­pi­sem: „Cza­sem za­sta­na­wiam się, czy nie po­win­nam być w domu wa­ria­tów. Po­tem roz­glądam się i mam wra­że­nie, że już tu je­stem”. Nie mo­żna jej od­mó­wić po­czu­cia hu­mo­ru w naj­lep­szym wy­da­niu z mo­żli­wych – sar­ka­stycz­nym.

Za zdjęcie pro­fi­lo­we słu­żył Anji ob­ra­zek o tre­ści: „Złe kró­lo­we to ksi­ężnicz­ki, któ­rych nikt ni­g­dy nie ura­to­wał”. To dało mi do my­śle­nia. _Kto nie ura­to­wał cie­bie? Kto po­zwo­lił, że­byś sama prze­mie­rza­ła świat? Czy­żbyś w głębi du­szy pra­gnęła ksi­ęcia z baj­ki? Mnie do ta­kie­go zde­cy­do­wa­nie da­le­ko._ Na­stęp­ne parę stron utwier­dzi­ło mnie w prze­ko­na­niu, że jed­nak woli złe cha­rak­te­ry niż wy­baw­cę na bia­łym ko­niu. Do­brze wie­dzieć, że lu­bi­ła wy­ta­tu­owa­nych, umi­ęśnio­nych mężczyzn.

Roz­my­śla­nia prze­rwał mi Aiden. Za­pu­kał raz, a po­tem – tak samo jak Adam – wla­zł jak do sie­bie. W ręku miał lap­top i te­le­fon.

– Ze­sta­wio­ne, tak jak chcia­łeś. Fabi spraw­dził wszyst­ko. Coś, co mu­szę o niej wie­dzieć?

– Ni­g­dy nie lek­ce­waż ko­biet – rzu­ci­łem men­tor­skim to­nem, prze­gląda­jąc ko­lej­ną stro­nę ra­por­tu.

– Nie mam tego w zwy­cza­ju. Mia dała nam wszyst­kim do­brą na­ucz­kę.

Fakt, Mia i Ta­lia zo­sta­wi­ły po so­bie nie­smak.

– Co chcesz po­wie­dzieć Lil­ly? – spy­tał Adam.

Nie pod­nio­słem wzor­ku znad ko­lej­nej stro­ny.

– Że Anja jest na­szym go­ściem. Je­śli chce­my, aby wspó­łpra­co­wa­ła, do­brze by­ło­by od po­cząt­ku mieć ją po na­szej stro­nie. Nie będzie wi­ęźniem, ale też nie po­zwo­lę jej uciec czy wró­cić do domu. Damy jej czas na za­akli­ma­ty­zo­wa­nie się i zo­ba­czy­my, z czym mamy do czy­nie­nia.

– Cze­mu ty? – spy­tał Aiden.

Zer­k­nąłem na nie­go i unio­słem brwi.

– Bo nie Adam.

Z nas wszyst­kich okre­śli­łbym sie­bie jako naj­bar­dziej „nor­mal­ne­go”, o ile ta­kie sło­wo w ogó­le od­no­si­ło się do na­szej szóst­ki. Da­rius od­pa­dał, po­nie­waż się oże­nił. Adam miał So­fię. Ales­si i Mar­co to męskie dziw­ki. Aiden… Oba­wia­łem się, że Anja za­tłu­kła­by go bu­tem – a szko­da buta… – albo od razu za­częła trak­to­wać jak przy­ja­cie­la, ni­czym So­fia Ales­sie­go. Król zer i je­dy­nek ra­czej nie był w jej gu­ście. Ża­den z nich nie był. Poza mną. Po­do­bie­ństwo do Theo Ja­me­sa dzia­ła­ło na moją ko­rzy­ść.

– Wy dwaj ma­cie nie­re­ali­stycz­ne po­de­jście do ko­biet – ode­zwał się Mar­co od drzwi.

– A ty nie­re­ali­stycz­ne za­ło­że­nie, że ka­żda jest głu­pia i da sobą ma­ni­pu­lo­wać – od­pa­rł Adam ma­chi­nal­nie. Mar­co sprze­dał mu środ­ko­wy pa­lec, co tyl­ko spra­wi­ło, że mój do­rad­ca uśmiech­nął się sze­rzej.

– Sko­ro Ethan jej nie zła­mał, jak ty za­mie­rzasz to zro­bić? – Mar­co spoj­rzał na mnie py­ta­jąco. – Dasz jej ro­mans god­ny ekra­ni­za­cji Net­fli­xa?

_Do­bre py­ta­nie i na­wet zna­łem już na nie od­po­wie­dź._

– Ona woli _Dumę i uprze­dze­nie_ – od­pa­rłem, prze­wi­ja­jąc pro­fil Anji na Fa­ce­bo­oku. – Ale chy­ba sku­szę się na _Pi­ęk­ną i Be­stię_.

– Ja pier­do­lę – mruk­nął Aiden. – Czy ja będę mu­siał co­dzien­nie oglądać ro­mans do po­rzy­ga­nia?

– Nie – za­prze­czy­łem. – Dam jej za­grać Be­stię. Przy­naj­mniej do pew­ne­go stop­nia, do­pó­ki nie zro­zu­mie, że tak na­praw­dę nie ona nią jest w tej hi­sto­rii. Po­zwo­lę jej być sar­ka­stycz­ną suką, za jaką się uwa­ża.

Na to stwier­dze­nie wszyst­kim wy­rwa­ły się roz­ba­wio­ne par­sk­ni­ęcia.

– Czy to ko­lej­na So­fia? – spy­tał z nutą cie­ka­wo­ści Aiden. Wie­dzia­łem, co mu cho­dzi­ło po gło­wie. W ko­ńcu wie­lo­krot­nie nam udo­wod­ni­ła, że jego środ­ki bez­pie­cze­ństwa nie uwzględ­nia­ją ko­bie­ce­go spo­so­bu my­śle­nia.

– Tego nie wiem. – Nie­mal się uśmiech­nąłem na wi­dok ko­lej­ne­go cy­ta­tu na jej ta­bli­cy: „Ja cię nie ob­ra­żam. Ja cię opi­su­ję”.

– Masz coś do mo­jej ko­bie­ty? – za­py­tał zwod­ni­czo spo­koj­nym gło­sem Adam.

– Dużo zdro­we­go re­spek­tu – od­pa­rł Aiden na­tych­miast.

– Jaki mamy plan? – wtrącił się Mar­co.

– Nie mamy żad­ne­go, i to jest naj­lep­szy plan – pod­su­mo­wa­łem, a on rzu­cił mi scep­tycz­ne spoj­rze­nie. – Wy­lu­zuj, Mar­co. To nie ty je­steś za nią od­po­wie­dzial­ny, tyl­ko ja. A w dru­giej ko­lej­no­ści Adam.

– A co na to So­fia? – za­cie­ka­wił się Aiden.

– Prze­stań my­śleć fiu­tem – po­ra­dził mu mój do­rad­ca.

– My­ślę w ka­te­go­riach za­zdro­snej ko­bie­ty – od­gry­zł się.

– Jak­byś miał o tym ja­kie­kol­wiek po­jęcie – rzu­cił z prze­kąsem Adam. – Moja ko­bie­ta nie ma, nie mia­ła i nie będzie mia­ła po­wo­dów do za­zdro­ści, a to dla­te­go, że za­mie­rzam ją wta­jem­ni­czyć w hi­sto­rię Anji – oświad­czył twar­do. – Uwa­żam wręcz, że oko­licz­no­ści są ide­al­ne. Prze­szły mniej wi­ęcej to samo, więc nie po­win­ny mieć pro­ble­mu z tym, żeby się do­ga­dać.

– Anja jest w złym sta­nie? – Ton Mar­ca zro­bił się opie­ku­ńczy jak za­wsze, kie­dy cho­dzi­ło o ko­bie­ty po prze­jściach.

Pod­nio­słem na nie­go wzrok.

– Fi­zycz­nie ma tyl­ko parę si­ńców. Psy­chicz­nie… zo­ba­czy­my.

Mil­cze­li­śmy, aż w ko­ńcu Mar­co za­dał ko­lej­ne py­ta­nie.

– Czy na­praw­dę po­trze­bu­je­my tej kom­pli­ka­cji przed Rus­sem?

– Bez prze­sa­dy, to tyl­ko ko­bie­ta – sark­nął Aiden.

– Wła­śnie o tym mó­wię.

– Będzie do­brym od­wró­ce­niem uwa­gi – od­pa­rłem, prze­gląda­jąc pro­fil Anji, tym ra­zem ten na Tik­To­ku. – Poza tym spra­wę Rus­sa mamy pod kon­tro­lą, praw­da? – Spoj­rza­łem wy­mow­nie na Ada­ma.

– Cze­ka­my na fi­nal­ną do­sta­wę – po­twier­dził.

– Sa­mo­chód też jest go­to­wy – do­dał Aiden.

Wszy­scy spoj­rze­li­śmy na Mar­ca.

– Nie no, kur­wa, oczy­wi­ście, zwal­cie wszyst­ko na mnie – mruk­nął, ale od razu do­dał: – U mnie też jest już wszyst­ko do­pi­ęte.Anja
_Ba­le­ary_

Znów obu­dził mnie pul­su­jący w gło­wie ból. Uchy­li­łam po­wie­ki i spoj­rza­łam w stro­nę okna. Za szy­bą prze­ta­cza­ły się sta­lo­wo­sza­re chmu­ry, a o po­sadz­kę ta­ra­su bęb­ni­ły gru­be kro­ple. W po­wie­trzu uno­sił się za­pach desz­czu i je­dy­ny w swo­im ro­dza­ju aro­mat per­fum Ken­zo. Roz­po­zna­łam go od razu, po­nie­waż za­chwy­ca­łam się nim od lat. Tak wła­śnie miał pach­nieć mój ko­cha­nek ide­al­ny. Od­ru­cho­wo zlo­ka­li­zo­wa­łam mężczy­znę, któ­ry go uży­wał. W mo­jej gło­wie po­ja­wi­ło się nie­wy­ra­źne wspo­mnie­nie. Wi­dzia­łam go już nad ba­se­nem, a po­tem chy­ba w… sa­mo­lo­cie?

– Kim je­steś? – wy­szep­ta­łam nie­mal do sie­bie.

– Pa­trick Alva­rez-Ta­la­ve­ra.

_No ja­sne! Czy to po­win­no mi coś po­wie­dzieć? Ce­le­bry­ta? Ja­kiś sław­ny ak­tor? Jezu, prze­cież ja na­wet nie czy­tam Pu­del­ka! Tyl­ko ser­wi­sy in­for­ma­cyj­ne. Jego na­zwi­sko nic mi nie wy­ja­śni­ło. Żad­ne­go ob­ja­wie­nia ani aniel­skich chó­rów._

Usły­sza­łam, jak wsta­je. W za­si­ęgu mo­je­go wzro­ku po­ja­wi­ła się bu­tel­ka z wodą. Unio­słam się nie­zgrab­nie i opa­rłam o we­zgło­wie, zer­ka­jąc w dół, gdy koc ota­rł się o nagą skó­rę ra­mion. Przy­naj­mniej mia­łam na so­bie ubra­nie. Chwy­ci­łam na­pój, unio­słam wzrok i za­ma­rłam. Do­brze, że nie zdąży­łam się na­pić, bo jak nic bym się za­krztu­si­ła.

Fa­cet ubrał się tyl­ko w wi­szące ni­sko na bio­drach szor­ty, dzi­ęki cze­mu mo­głam bez prze­szkód po­dzi­wiać za­sło­ni­ęte wcze­śniej w sa­mo­lo­cie wy­ćwi­czo­ne mi­ęśnie. I ta­tu­aże. Nie­przy­zwo­icie wle­pi­łam w nie­go wzrok, za­sta­na­wia­jąc się jed­no­cze­śnie, czym mnie na­szpry­co­wa­no.

_O mat­ko i cór­ko! To mu­sia­ły być za­je­bi­ste prosz­ki! Wła­ści­wie co mi szko­dzi po­pa­trzeć so­bie jesz­cze chwi­lę…_

Po­wo­li po­wędro­wa­łam spoj­rze­niem w górę, przez sze­ścio­pak, aż po roz­bu­do­wa­ne ra­mio­na. Po­licz­ki mężczy­zny po­kry­wał kil­ku­dnio­wy za­rost, któ­ry nie­co ma­sko­wał wąskie usta i pod­kre­ślał orli nos. Ciem­ne, krót­ko ostrzy­żo­ne wło­sy oraz prze­ni­kli­wie zie­lo­ne oczy do­pe­łnia­ły wi­ze­run­ku. Iro­nicz­nie unie­sio­ne brwi zmu­si­ły mnie do na­tych­mia­sto­we­go ock­ni­ęcia się. Od­wró­ci­łam wzrok.

_Mu­szę się obu­dzić! Mu­szę!_, stro­fo­wa­łam samą sie­bie. _Do dia­bła! O co w tym cho­dzi?_

– Gdzie je­ste­śmy? – brzmia­łam jak za­rzy­na­na żaba.

– Na Ba­le­arach.

_Gdzie po­dział się mózg, kie­dy go po­trze­bo­wa­łam? I te wszyst­kie bez­war­to­ścio­we lek­cje geo­gra­fii w li­ceum? Szko­da, że bar­dziej na nich nie uwa­ża­łam, ale co było ro­bić, jak baba za­wsze fa­wo­ry­zo­wa­ła chłop­ców. Pod­stępem wy­sępi­łam czwór­kę. Żeby do­stać coś lep­sze­go, mu­sia­ła­bym mieć fiu­ta! Anja, skup się, na mi­ło­ść bo­ską! Ba­le­ary, Ba­le­ary? Nie mo­gła­bym tego wy­go­oglo­wać? Czy to na­dal Eu­ro­pa? Jak da­le­ko je­stem od domu?_

Ostro­żnie upi­łam łyk z bu­tel­ki.

_Je­śli nie pod­nio­sę wzro­ku, będę się wpa­try­wać w jego spoden­ki. I za­sta­na­wiać nad ich za­war­to­ścią! A to skąd mi się, kur­na, wzi­ęło? Jak to skąd?_, kpił mój mózg. _Prze­cież fa­cet wy­gląda jak ka­żdy twój mo­kry sen. A te­raz wy­cho­dzisz na de­bil­kę, bo wśle­piasz gały w jego przy­ro­dze­nie z tym swo­im idio­tycz­nym wy­ra­zem twa­rzy su­ge­ru­jącym, że opra­co­wu­jesz w gło­wie uni­wer­sal­ny lek na no­wo­two­ry._

Pod­nio­słam gło­wę, a on cof­nął się parę kro­ków do drzwi bal­ko­no­wych.

– Dla­cze­go tu je­stem?

Uśmiech­nął się de­li­kat­nie.

– Po­wiedz­my, że coś, co dla ko­goś jest nie­uda­nym pro­jek­tem, dla ko­goś in­ne­go może być ab­so­lut­nym uni­ka­tem.

_Te­raz to już nie wiem, któ­re z nas coś bra­ło!_

– Ale pier­do­lisz! – wy­mam­ro­ta­łam, uwa­żnie ob­ser­wu­jąc jego re­ak­cje. Przy­naj­mniej na tyle, na ile po­zwa­lał mi mózg uno­szący się na chmur­ce z waty cu­kro­wej.

– W po­rząd­ku. – Wzru­szył ra­mio­na­mi. – Za­pro­po­no­wa­łem Etha­no­wi, że po­zba­wię go pro­ble­mu.

Moje oczy roz­sze­rzy­ły się ze stra­chu, krew od­pły­nęła z twa­rzy. A więc całe to gów­no na­praw­dę się wy­da­rzy­ło i nie śni­łam.

– Więc… – Ob­li­za­łam usta. – Ku­pi­łeś mnie? – Nie do­wie­rza­łam.

– Chcesz zo­ba­czyć fak­tu­rę? – za­kpił.

_Fak­tu­rę? Ja pi­to­lę. Czy za kup­no dziw­ki do­sta­je się fak­tu­rę jak za za­ku­py w skle­pie? VAT dwa­dzie­ścia trzy pro­cent? Gwa­ran­cja i zwro­ty? A co było w gra­ti­sie?_

– I co te­raz?

– Nic.

Prze­chy­li­łam gło­wę na bok, wpa­tru­jąc się w nie­go scep­tycz­nie.

– Nie ro­zu­miem.

Ode­rwał się od fra­mu­gi i ru­szył w stro­nę wy­jścia.

– Ten apar­ta­ment jest do two­jej dys­po­zy­cji. Ła­zien­ka i gar­de­ro­ba są tam. – Wska­zał na ciem­ne drzwi po le­wej. – Prze­śpij się jesz­cze. Albo mo­że­my ze­jść na dół i po­roz­ma­wiać.

Mój pęcherz miał jed­nak inne prio­ry­te­ty. Nie­zgrab­nie zsu­nęłam się z łó­żka.

– Naj­pierw ła­zien­ka.

Za­chwia­łam się. W paru kro­kach zna­la­zł się obok i po­mó­gł utrzy­mać rów­no­wa­gę. Zła­pa­łam go za ra­mię. Bar­dzo twar­de, umi­ęśnio­ne ra­mię.

_Czy ten fa­cet nie miał tkan­ki tłusz­czo­wej? I czy na­praw­dę mu­siał pach­nieć tak dez­orien­tu­jąco?_

Prze­szli­śmy do ła­zien­ki. Za­ła­twi­łam swo­je po­trze­by, ale za­częło mi się kręcić w gło­wie, więc za­pa­ko­wał mnie z po­wro­tem do łó­żka. Nie mia­łam siły, żeby za­cho­wać przy­tom­no­ść. Sko­ńczy­ła mi się ener­gia.

– Może jed­nak prze­śpij się jesz­cze? – za­pro­po­no­wał. – Świat ni­g­dzie się nie wy­bie­ra.

_Może i się nie wy­bie­ra, ale ja zde­cy­do­wa­nie za­śpie­wa­ła­bym w tej chwi­li za Anną Ma­rią Jo­pek: „Niech ktoś za­trzy­ma wresz­cie świat, ja wy­sia­dam”!_ Po­wie­ki opa­dły, za­bie­ra­jąc mnie do kra­iny snu.

Gdy obu­dzi­łam się po­now­nie, wo­kół pa­no­wa­ła ciem­no­ść. Do po­ko­ju przez otwar­te drzwi bal­ko­no­we wpa­da­ły cie­płe po­dmu­chy wia­tru. Nie by­łam sama. Na moim bio­drze spo­czy­wa­ła ci­ężka ręka. Po­wio­dłam wzro­kiem w górę, od dło­ni aż do ra­mie­nia. Pa­trick spał ze mną. Za­miast przy­pły­wu pa­ni­ki po­czu­łam spo­kój. To prze­cież nie mo­gło się dziać na­praw­dę!

_Za­je­bi­sty sen._

Opa­dłam z po­wro­tem na po­dusz­ki i za­snęłam.Anja
_Pal­ma, Ba­le­ary_

Wró­cił po dwóch dniach, ale od razu za­szył się w bi­blio­te­ce, da­jąc mi ko­lej­ne go­dzi­ny na two­rze­nie w gło­wie sce­na­riu­szy. Lil­ly oznaj­mi­ła, że ko­la­cja będzie na pa­tio w ogro­dzie, i za­su­ge­ro­wa­ła wło­że­nie cze­goś ład­ne­go. Na szczęście mia­łam już kil­ka sztuk od­po­wied­nich ubrań. Adam prze­ci­ągnął mnie przez po­ło­wę Bar­ce­lo­ny. W pierw­szym skle­pie jesz­cze mi od­pu­ścił, w dru­gim też, ale w pi­ątym zo­rien­to­wał się, że spe­cjal­nie wy­brzy­dzam, i ja­sno dał mi do zro­zu­mie­nia, że nie będzie­my się tak ba­wić. Na od­czep­ne­go wy­bra­łam więc kil­ka par bu­tów – w ko­ńcu nie będę ucie­kać boso – ale sze­ść su­kie­nek pó­źniej wrzesz­cza­łam w my­ślach, chcąc jak naj­szyb­ciej wró­cić do ci­szy i spo­ko­ju wy­spy. Obie­ca­łam mu na­wet, że zro­bię ogrom­ne za­ku­py on­li­ne.

Ni­g­dzie nie zo­sta­wa­łam sama na­wet na mi­nu­tę, a Adam za­ser­wo­wał mi jed­ną, ale sku­tecz­ną po­gró­żkę: „We­zwij po­mo­cy, a oni wszy­scy zgi­ną. I ty będziesz na to pa­trzeć”. Parę ty­go­dni temu bym nie uwie­rzy­ła, te­raz tyl­ko bez sło­wa ski­nęłam gło­wą. Nie zła­mał mnie Ethan i jego znęca­nie się nad moim cia­łem, ale stru­chla­łam na myśl o krzyw­dzie wy­rządzo­nej in­nym, je­śli się sprze­ci­wię.

Wró­ci­łam z tej wy­pra­wy psy­chicz­ne po­ko­na­na. Czte­rech ochro­nia­rzy śle­dzi­ło ka­żdy mój krok i gest, tak samo jak prze­chod­nie wpa­tru­jący się w nas chci­wie i za­sta­na­wia­jący, czy to ja je­stem ja­kąś ce­le­bryt­ką, czy może Adam sław­nym ak­to­rem, pio­sen­ka­rzem lub in­nym in­flu­en­ce­rem. Ta­kie za­mie­sza­nie nie­zwy­kle szyb­ko wy­czer­py­wa­ło moje za­so­by ener­gii.

A te­raz sta­łam w gar­de­ro­bie i dy­wa­go­wa­łam, czy wło­żyć su­kien­kę, czy bar­dziej za­cho­waw­czo – spodnie, bo w ko­ńcu „ład­nie” to po­jęcie względ­ne. Na myśl o wy­ta­pe­to­wa­niu twa­rzy ko­sme­ty­ka­mi pot sper­lił mi się na czo­le. Sta­nęło na tu­szu do rzęs, niech so­bie fa­cet nie wy­obra­ża, że będę się dla nie­go sta­rać. Sta­rza­łam się z ka­żdym dniem i bez tego!

Efekt ko­ńco­wy wy­glądał za­do­wa­la­jąco. Przy­naj­mniej dla mnie. Upi­ęłam wło­sy do góry, bo mimo pó­źnej pory żar wci­ąż lał się z nie­ba, a pot ciur­kiem pły­nął mi po ple­cach i udach.

Sta­ra­łam się nie za­da­wać py­tań do mo­men­tu, kie­dy ko­la­cja się sko­ńczy­ła.

– Ja­kie masz względem mnie ocze­ki­wa­nia? – Nie wy­trzy­ma­łam w ko­ńcu. Pa­trick spoj­rzał na mnie i zmarsz­czył brwi. – Czym je­stem? Roz­ryw­ką? Chwi­lo­wą za­chcian­ką?

– Po­trze­bu­jesz ety­kiet­ki?

Skrzy­wi­łam się. Taka tak­ty­ka do ni­cze­go nas nie do­pro­wa­dzi.

– Więc ina­czej… Z ja­kie­go po­wo­du do­brze wy­gląda­jący mężczy­zna i przede wszyst­kim – za­to­czy­łam ręką wo­kół sie­bie – bo­ga­ty na­by­wa so­bie ko­bie­tę?

– Może mam dziw­ne pre­fe­ren­cje sek­su­al­ne?
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij