Namaluj mi słońce - ebook
Namaluj mi słońce - ebook
„Słyszałem, że miłość to dwie samotności, które spotykają się po to, by im było lżej w życiu”.
Sabina ma niecodzienny zawód. Założyła „Stowarzyszenie Ludzi Samotnych” i spotyka się z tymi, którzy szukają bliskości drugiego człowieka, bo chcą wyrzucić z siebie to wszystko, co skrywają na dnie swoich serc. Kobieta wspiera innych, choć sama czuje się opuszczona i nieszczęśliwa.
Pewnego dnia Sabina poznaje siedmioletnią Marysię, która ma tylko jedno życzenie. Prosi o namalowanie słońca. Między kobietą a dzieckiem tworzy się bardzo silna więź. Sabina z każdym dniem czuje się za dziewczynkę coraz bardziej odpowiedzialna. Z czasem poznaje też ojca swojej małej przyjaciółki. Maks to mężczyzna tajemniczy i nieprzewidywalny. Niesie ze sobą bagaż życiowych doświadczeń i jest przy tym szalenie intrygujący.
Jak potoczą się losy tej trójki? Co się stanie, gdy spotkają się dwie potłuczone dusze? Czy będą w stanie zbudować wspólną przyszłość?
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67551-16-8 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Kiedyś mnie zapytała:
— Czy przyjaciołom wybacza się więcej?
— Ludziom, których się kocha, można wybaczyć wszystko.
— Nawet jeśli cię zawiodą?
— Nawet jeśli zawiodą.Rozdział 1
Nie pozwalałam sobie na to, by jakiś facet wciskał mi kit albo nawijał makaron na uszy. Dlatego śmiać mi się chciało z przystojnego blondyna, który od kilku minut usilnie próbował mnie poderwać. Kiedy pojawiał się na horyzoncie pan Niewłaściwy, w mojej głowie dzwonił ostrzegawczy dzwoneczek, a po chwili wył już alarm. Co ciekawe, próbowali mnie zaczepiać sami niewłaściwi faceci. Niepotrzebne było mi złamane serce ani szlochanie w poduszkę, albo gapienie się w telefon i wyczekiwanie na wiadomość od pana IKSA bądź IGREKA. Wysłuchałam w swoim życiu setek historii, w których pan Wspaniały okazywał się panem Dupkiem. Życie singielki miało zdecydowanie wiele swoich dobrych stron.
— To co, napije się pani ze mną? — Blondyn nie dawał za wygraną.
— Mam już kieliszek wina, dziękuję.
— W takim razie może coś mocniejszego?
Spojrzałam na niego. Miał około czterdziestki, lekko łysiał na skroniach, ale wydawał się intrygujący i pewny siebie.
— Jest pan sam? — Nie zauważyłam, by z kimś przyszedł.
— Tak. — Skinął głową. — A pani? Zawsze pije pani samotnie?
— Nie chodzę do pubów. Dzisiaj zrobiłam wyjątek.
— I trafiliśmy na siebie. To musi być przeznaczenie.
— Raczej przypadek.
— Nie miałaby pani ochoty czasem zaszaleć? — Wbił we mnie wzrok.
— Nie.
— Dlaczego?
— Bo nie jestem z tych, co lubią szaleć. Jestem przewidywalną nudziarą, która lubi mieć wszystko zaplanowane.
— Zatem za pani plany! — Wzniósł toast.
— Za moje plany. — Uniosłam do góry kieliszek i dopiłam resztkę wina. — Muszę już iść.
— Ma pani kogoś? Nie zauważyłem obrączki na palcu.
— Ale ja na pana palcu tak. — Uśmiechnęłam się kpiąco.
Puścił tę uwagę mimo uszu.
— Odprowadzę panią — nalegał.
— To nie najlepszy pomysł. Pan ma żonę, ja jutro muszę wcześnie wstać. Poza tym nie lubię niczym się dzielić, a w szczególności mężczyzną.
— Trudno. — Wzruszył ramionami.
— Żegnam. — Zapłaciłam rachunek i ruszyłam w stronę drzwi.
— Do miłego. — Usłyszałam jego głos.
Nocny autobus podjechał na przystanek z kilkuminutowym opóźnieniem. Weszłam do środka za grupką roześmianej i lekko podpitej młodzieży. Usiadłam koło okna i zatopiłam się w swoich myślach. Ostatnio przeczytałam artykuł o tym, że coraz mniej jest „prawdziwych facetów”. Zapewne to dlatego nie ostał się żaden sympatyczny mężczyzna, z którym mogłabym stworzyć udany związek. Ci najlepsi są już zajęci. Dziewięciu na dziesięciu facetów woli nastoletnie kociaki od statecznej kobiety po trzydziestce. Jakaś część mężczyzn to geje, a kolejna to życiowi nieudacznicy lub żonaci, którzy szukają panienki na jedną noc w barze. Dobrze jest, jak jest. Nie potrzeba mi nieprawdziwego faceta, a tym bardziej takiego, który szuka taniej rozrywki.
Oczywiście, czasem myślałam o tym, że fajnie jest kogoś mieć, ale to było tylko czasem. Nie tęskniłam do żadnego z mężczyzn, z którymi byłam w przeszłości. Moje związki określało jedno słowo: PORAŻKA, i to pisana wielkimi literami. Dwa miesiące starań, umizgów z ich strony, słodkiego pierdzenia na temat mojego wyglądu w zamian za późniejsze pranie, gotowanie, sprzątanie i świadczenie usług seksualnych. Czy tacy są mężczyźni, czy tylko mi się trafiali ci wybrakowani? Jedynie ktoś zupełnie wyjątkowy zdołałby mnie przekonać do tego, by jeszcze raz spróbować wejść w związek, absolutnie i bezsprzecznie wyjątkowy. Tylko gdzie, kiedy i jak odnaleźć takiego mężczyznę? „To ponoć się czuje” — zaśmiałam się w duchu. Przecież ja czułam „to” za każdym razem. Na początku pachniało konwaliami, a potem śmierdziało zgniłym jajcem albo gówienkiem.
Tak więc z braku faceta jestem osobą samotną. Teraz mówi się: singielką. Mieszkam w dużym mieście, na trzecim piętrze, w starej kamienicy. Moje mieszkanko jest małe, aczkolwiek przytulne. Dwa pokoiki. Jeden jest sypialnią, a drugi pokojem dziennym i czytelnią. Uwielbiam czytać książki. Romanse i kryminały. Przy pierwszych dużo marzę, a drugie mnie odprężają. Lubię rozwiązywać zagadki, co daje mi lektura książki. Jestem wysoka i szczupła. Przez długi czas byłam pulchna, a kiedy miałam naście lat — wręcz otyła. Ponoć mam miły uśmiech, który wzbudza zaufanie. Mam swoje rytuały, a raczej staropanieńskie nawyki, które powtarzam każdego dnia. Budzę się i biorę prysznic. Co drugi dzień myję włosy. Robię delikatny makijaż, oprócz weekendów. W soboty i niedziele moja twarz ma wolne od wszystkich mazideł, tuszy i pomadek. Następnie jem śniadanie. Owsiankę na mleku, do tego filiżanka mocnej kawy bez mleka. W niedzielę tost z masłem i miodem. Od poniedziałku do piątku wychodzę do pracy o siódmej trzydzieści. Zawsze idę do mojego gabinetu spacerkiem. Dla zdrowia. Wieczorem wracam do domu, jem obiadokolację i czytam książki lub oglądam film. Czasami zadzwonię do mamy. Moje życie jest uporządkowane. Lubię żyć według ustalonego rytmu. Ktoś by powiedział, że w moim życiu powiewa nudą. Większość ludzi ma nudne życie. Matki, które codziennie wyprawiają swoje pociechy do szkoły, pracownicy firm, sklepów, magazynów każdego dnia wykonujący podobne czynności. Tylko nieliczni mają ekscytujący żywot. Reporterzy, którzy codziennie są w innym miejscu, fotografowie, aktorzy. To jedynie niewielki odsetek ludzi. Inni przywiązani są do danego miejsca. Więc może nie mam najgorzej? Mam fajną pracę, jestem zdrowa, mam gdzie mieszkać i na swój sposób czuję się szczęśliwa.
Nie mam za dużo znajomych. Wszystkie przyjaźnie się rozluźniły, kiedy moje koleżanki powychodziły za mąż i urodziły dzieci. Każda moja znajoma ma przynajmniej jedno dziecko, a ja nie. Przez długi czas próbowałam się wpasować w ten krąg mam i żon, ale jakoś mi nie wyszło. Dziewczyny traktowały mnie ciepło i serdecznie, ale czułam, że do nich nie pasuję, kiedy zacięcie dyskutowały o kolkach, ząbkach, kupkach, zarwanych nocach. Ja nie miałam takich problemów. Mogłam sobie wychodzić z domu, kiedy chciałam, i spać do oporu. W sumie doszłam do wniosku, że nie chcę mieć dziecka. Nie przepadam za dziećmi, większość mnie denerwuje. Nie potrafię nawiązać z nimi kontaktu. Nie zachwycają mnie słodkie buźki ani gaworzenie.
Kiedy moja zwariowana kuzynka urodziła córeczkę, w jednej chwili zamieniła się w stateczną mamuśkę. Całą życiodajną energię wraz z mlekiem wyssała z niej mała dziewczynka. Pamiętam dzień, kiedy ją odwiedziłam. Siedziała w fotelu, szara, zmęczona, z podkrążonymi oczami, przyciskając dziecko do piersi.
— O, ciocia Sabinka przyszła nas odwiedzić — powiedziała moja kuzynka w stronę zawiniątka.
— Cześć — powiedziałam cicho, ni to w stronę dziecka, ni kuzynki. — Jak się macie?
— Wiesz, jestem taka szczęśliwa — odpowiedziała słabo kuzynka. Jakoś nie widziałam szczęścia malującego się na jej twarzy. — Teraz czas na ciebie.
— Na mnie?
— Jesteś już po trzydziestce.
— I co z tego?
— To, że zegar coraz głośniej tyka.
— Jakoś go nie słyszę.
Kuzynka wręczyła mi dziecko. Gdy tylko mała istotka zdała sobie sprawę, że nie jest przy cycku mamy, zrobiła dziwny grymas, po czym cała poczerwieniała na twarzy i zaczęła głośno płakać. Nie, to nie był płacz, a wrzask.
— Polulaj ją — powiedziała do mnie kuzynka — Albo zagulgaj.
— Że co?
— Powiedz coś milutkiego.
Oddałam jej płaczącą córeczkę. Nie miałam ochoty gulgać, gruchać czy co tam jeszcze. Czy do dziecka nie można zwracać się jak do człowieka? Trzeba używać wszystkich tych dziwnych, wymyślonych słów i zdrobnień? Koniecznie dużo zdrobnień, typu: bobasiu, słodziaczku, tyci, tyci, mleczko, kaśka, pielusia, kupcia. To nie dla mnie. Zdecydowanie nie nadaję się na matkę.
*
Po studiach nie mogłam znaleźć pracy. Potencjalni pracodawcy chcieli zatrudnić kogoś młodego, z kilkuletnim doświadczeniem i znającego biegle co najmniej dwa języki.
Oprócz tego, że byłam młoda, to nie spełniałam kryteriów.
Zahaczyłam się na pół roku w agencji reklamowej. To było tylko zastępstwo, za kobietę, która przebywała wówczas na macierzyńskim. Wykonywałam dobrze swoje obowiązki, jednak kiedy ona wróciła, dla mnie nie było już etatu. Długo szukałam pracy, aż w końcu postanowiłam, że będę prowadziła Stowarzyszenie Ludzi Samotnych. Skąd taki pomysł? Przeglądałam kiedyś ogłoszenia o pracę i natknęłam się na stronę, na której ludzie poszukiwali kogoś, z kim mogliby po prostu porozmawiać. Wtedy pomyślałam, że przecież ja mogłabym być taką osobą, która wysłuchiwałaby zwierzeń.
Użyczam ludziom swojego towarzystwa i czasu. Niektórzy nie mają siły ani sposobności na zawieranie bliższych znajomości, a niekiedy chcieliby z kimś pogadać, o rzeczach błahych lub poważnych problemach. Wtedy pojawiam się ja. Wszystko odbywa się legalnie, a spotkania ze mną absolutnie nie obejmują usług seksualnych. Nie jest to więc żadna przykrywka dla agencji towarzyskiej.
Odwiedzam również domy starców, szpitale i hospicja, za te wizyty dostaję pieniądze. Rozmawiam z osobami starszymi, ciężko schorowanymi, które nie mają bliskich.
Nie, ja nie jestem terapeutką. Do tego trzeba odpowiedniego wykształcenia. Może kiedyś je zdobędę, a może nigdy. Wolę być przyjazną duszą, która wysłucha, porozmawia, a czasem po prostu przy kimś pomilczy. Ludzie chcą być wysłuchani. Mówią mi o różnych sprawach. Czasem narzekają na pracę, rodzinę, pogodę. Czasem dzielą się ze mną swoim szczęściem. Otwierają się przede mną i dużo o sobie opowiadają. Każdy ma przecież swoją historię…
Większość historii łączy wspólny mianownik: samotność. Każdy przeżywa ją inaczej. Samotni z wyboru, samotna matka, którą zostawił ukochany mąż, samotny mężczyzna, od którego wciąż się wymaga, by kochał, zarabiał, był romantyczny, zadbany. Samotny starzec, któremu się wydaje, że przeżył już wszystko, samotna kobieta u boku ukochanego mężczyzny. Dla tych wszystkich ludzi jestem, przez te kilka chwil.
Kiedy zakładałam działalność, nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak wielu ludzi jest samotnych. Moimi klientami są zazwyczaj samotni mężczyźni, którzy wychodzą ze mną do teatru bądź na kolację. Mam też kilka stałych klientek. „Przyjaciela” wynajmują ludzie także wtedy, kiedy potrzebują porady kogoś z zewnątrz, kto nic o nich nie wie i pomoże im, jako postronna osoba, podjąć ważną dla nich decyzję. W mojej pracy liczy się cierpliwość, nie mogę też psuć relacji z klientem, okazując mu nieporadnie współczucie. Nikt nie chce litości, ludzie potrzebują wsparcia. Moja praca dużo mnie nauczyła, wręcz zmieniła moje życie. Dostrzegłam, że tak naprawdę wiele mam, że są ludzie, którzy są bogaci, a nie mogą liczyć na nikogo bliskiego. Są sami jak palec. Nauczyłam się też, że nie wolno oglądać się za siebie ani za bardzo wybiegać w przyszłość, bo w jednej chwili wszystko może runąć jak domek z kart. Życie to krucha konstrukcja.
Staram się też akceptować to, kim jestem, chociaż nie zawsze mi to wychodzi, ale już jest lepiej, niż było kilka lat temu. Wynajmuję biuro, mały pokoik w kamienicy z widokiem na park, jednak przeważnie klienci chcą się spotykać w kawiarniach bądź restauracjach. Nie zarabiam kokosów, ale da się z tego żyć.
*
Był ciepły, słoneczny dzień, jak zwykle wyszłam na przerwę o godzinie trzynastej. Koło mojego gabinetu jest duży park, gdzie przyjemnie się odpoczywa. Usiadłam na murku i zaczęłam jeść kanapkę. Kiedy skończyłam, zamknęłam oczy, a twarz odwróciłam w stronę słońca.
— Cześć. — Usłyszałam tuż nad swoim uchem dziecięcy głosik. Otworzyłam oczy i zobaczyłam przed sobą uśmiechniętą dziewczynkę, która miała pewnie nie więcej niż osiem lat, blond włoski związane w dwa kucyki, niebieskie oczęta i pełne usteczka. Dziewczę przyglądało mi się uważnie.
— Cześć — rzuciłam oschle. Nie miałam ochoty rozmawiać z tą dziewczynką.
— To moja nowa lalka. — Mała pokazała mi szmacianą zabawkę.
— Mhm — zamruczałam. W duchu prosiłam, aby to blond stworzenie jak najszybciej sobie poszło.
— Tata mi ją kupił, aby mi nie było smutno.
— Mhm.
— Dlaczego nie chcesz ze mną rozmawiać? — zapytała.
— Bo nie lubię dzieci — powiedziałam odrobinę za ostro.
— Ale ja nie jestem dzieckiem. — Pokręciła główką, a blond kucyki zabawnie jej podskoczyły do góry.
— A kim?
— Dziewczynką.
— Z dziewczynkami też nie lubię rozmawiać.
— A to dlaczego?
Mój Boże, jeśli ta mała zaraz nie zamilknie, to stracę cierpliwość.
— Bo nie.
— To nie jest żadna odpowiedź.
— Słuchaj, czego ty ode mnie chcesz?
— Pogadać — powiedziała z rozbrajającą szczerością, wciąż się na mnie gapiąc. — I chciałabym cię prosić, żebyś namalowała mi słońce.
— A ja chciałabym księcia z bajki — rzuciłam. Dziewczynka zaczęła się śmiać. Kiedy się tak śmiała, w policzkach zrobiły jej się dwa słodkie dołeczki. — Dlaczego nie jesteś w szkole?
— Są wakacje.
— Mama nie czeka na ciebie z obiadkiem?
— Nie. Moja mama nie żyje — powiedziała z powagą w głosie. W jednej chwili naprawdę zrobiło mi się szkoda tej małej.
— Przepraszam, nie wiedziałam.
— Nie szkodzi. — Machnęła rączką. — Skąd mogłaś wiedzieć.
— Masz dużo przyjaciół? — zapytała.
— Nie — odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
— To możemy się zaprzyjaźnić. Widziałam cię tutaj wczoraj i w zeszłą środę.
— Raczej nie. Dzieli nas zbyt duża różnica wieku.
— To namalujesz mi słońce? — Wyjęła z plecaczka kredki i zmiętą kartkę.
— Innym razem.
Nic nie odpowiedziała, tylko znów pokiwała główką.
— Teraz muszę już iść do domku, ale sądzę, że jeszcze się spotkamy. — Schowała swoje przybory z powrotem do plecaczka, a lalkę chwyciła w małe dłonie i mocno przytuliła do piersi.
— Możliwe.
— Obiecałaś, że namalujesz mi słońce.
— Nic takiego nie powiedziałam.
— Ale powiedziałaś: „innym razem”.
— No tak.
Mała ruszyła ścieżką przed siebie. Po kilku krokach odwróciła się w moją stronę i pomachała mi na pożegnanie.
— To cześć.
Twarz dziewczynki była uśmiechnięta. Odmachałam jej i niespodziewanie też się do niej uśmiechnęłam.Rozdział 3
Dzień był pogodny, postanowiłam zjeść kanapkę na zewnątrz. Usiadłam na murku.
— Cześć. — Przede mną, nie wiadomo skąd, pojawiła się dziewczynka, którą spotkałam dwa dni temu. Była naprawdę śliczna. Jej włosy mieniły się w promieniach słonecznych. Miały barwę złota lub dojrzałych kłosów pszenicznych. A jej oczy były jak woda w morzu w upalny dzień, błękitne. Dzisiaj miała na sobie sukieneczkę w drobną łączkę.
— To znowu ty? — Naprawdę nie miałam ochoty na rozmowę z tą małą.
— Przyniosłam blok i kredki, porysujesz ze mną? — spytała z nadzieją w głosie.
— Nie! — krzyknęłam.
— Dlaczego? — Jej wielkie niebieskie oczy w jednej chwili zrobiły się smutne.
Wzruszyłam ramionami.
— Pamiętasz o obietnicy?
— O słońcu?
— Tak. — Przekrzywiła główkę, a w drobną dłoń chwyciła żółtą kredkę.
— Dobrze, namaluję ci to słońce. — W jednej chwili zrobiło mi się jej szkoda. — Przepraszam za ten wybuch. Mam po prostu zły dzień. — Usprawiedliwiłam się.
— Też tak czasem mam. — Rozłożyła na murku papier, obok położyła kredki. — Najpierw ty. — Wcisnęła mi w dłoń żółtą kredkę. — Potem ja coś namaluję.
— Dlaczego uparłaś się na to cholerne słońce?
— Tatuś mówi, że nie można przeklinać.
— Tatuś ma rację, przepraszam.
— Słońce jest żółciutkie, cieplutkie, ładniutkie — powiedziała z uśmiechem na ustach. — Mama malowała mi zawsze słońce. Mówiła, że nic jej tak nie wychodzi jak słońce.
Namalowałam uśmiechnięte słońce. Na pewno musi jej brakować mamy, może dlatego tak do mnie lgnie.
— A teraz namaluj mi dziewczynkę z lizakiem. A potem ja namaluję chmurki i drzewka.
— Nikt się tobą nie opiekuje? — spytałam, gdyż dziewczynka już drugi raz była w parku sama.
— Opiekuje.
— To gdzie jest twój opiekun?
— Mariolka jest w domu i mnie obserwuje przez okno. — Dziewczynka główką wskazała na duży biały dom w okolicach parku.
— Ach tak. A kim jest Mariolka?
— Córką sąsiadki, a moją opiekunką. Tatuś jest w pracy.
„Niezła opiekunka” — pomyślałam z przekąsem. Dziecko puściła samopas, a sama siedzi sobie w domku. W sumie to nie moja sprawa, a jej taty.
— Rozumiem. Jak masz na imię? — zapytałam.
— Marysia. A ty? — Dziewczynka odłożyła kredkę i wyciągnęła w moim kierunku rączkę.
— Sabina — odparłam i potrząsnęłam jej dłonią.
— Ładnie.
— Dzięki. — Uśmiechnęłam się.
— Chociaż Paulina bardziej mi się podoba. Sabina też, ale mniej, nie obraź się.
Na mojej twarzy pojawił się jeszcze większy uśmiech.
— No coś ty, nie obrażę się — zapewniłam.
— Mogę się do ciebie przytulić? — zapytała nieoczekiwanie.
— Ale… — Nie zdążyłam dokończyć, bo jej rączki złapały mnie wpół.
— Mhmhmh. — Wtuliła główkę w moją pierś. W jednej chwili poczułam, że ten przytulaniec jest bardzo przyjemny. — Ładnie pachniesz, konwaliowo — powiedziała.
— Dzięki. A ty czekoladowo.
— Bo lubię jeść czekoladę.
— Ja też. — Wybuchnęłyśmy śmiechem.