- promocja
- W empik go
Namiętny buntownik. Dirty wild. Tom 1 - ebook
Namiętny buntownik. Dirty wild. Tom 1 - ebook
Cade Warren odniósł w życiu niebywały sukces. Ten trzydziestoletni biznesmen jest współwłaścicielem jednej z największych firm marketingowych na świecie. Nikt nie podejrzewa, że mężczyzna ma za sobą trudną przeszłość, pełną mrocznych tajemnic i bolesnych przeżyć. Jest pewien, że pozostawił ten rozdział za sobą - do chwili, gdy na jego drodze ponownie staje Jolie Stark.
Siedemnaście lat temu, po zakończeniu liceum, Cade i Jolie postanowili razem uciec od swoich rodzin. Jolie nie zjawiła się jednak na miejscu spotkania i bez wyjaśnienia zniknęła z życia zdruzgotanego Cade’a. Większym zaskoczeniem od tego, że kobieta powraca, jest powód, dla którego to robi. Jolie szuka zemsty, a jedyną osobą, która może jej pomóc, jest mężczyzna, którego serce złamała prawie dwie dekady temu.
Cade nigdy nie sądził, że stać go na to, by odebrać komuś życie. Ponowne spotkanie z Jolie uświadamia mu jednak, że wciąż jest zdolny zrobić dla niej wszystko.
Kategoria: | Erotyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67335-56-0 |
Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Ponownie przemierzyłem całą długość gabinetu Donovana, po czym spojrzałem na zegarek po raz trzeci – w ciągu trzech minut. Nie była jeszcze spóźniona, ale czułem w trzewiach supeł będący oznaką obawy, że się nie pojawi. Po ostatnim razie było to dość naturalne założenie. Ileż to czasu czekałem na nią tamtego wieczora? I w którym momencie nabrałem przekonania, że mnie wystawiła?
Wtedy byłem jeszcze nastawiony optymistycznie. Czekałem wiele godzin. Teraz kierowałem się doświadczeniem. Jeśli w ogóle planowała się pojawić, Jolie, którą znałem, przyszłaby przed czasem.
Tak naprawdę już od dawna jej jednak nie znałem.
Poza tym miała na imię Julianna, nie Jolie. Nikt oprócz mnie nie mówił jej „Jolie”. A i ja nie miałem obecnie na to ochoty. Nie zasługiwała na to. Przez tydzień, od kiedy otrzymałem od niej e-maila, ćwiczyłem to raz po raz: Julianna, Julianna, Julianna. Jolie już nie było. Jolie zniknęła tego wieczora, gdy czekałem na nią w zdezelowanym pikapie na parkingu supermarketu CTown. Żegnaj, Jolie.
Ponownie spojrzałem na zegarek. Nie minęło nawet trzydzieści sekund. Czas mijał w iście ślimaczym tempie. Pokręciłem szyją. Trzasnęło. Poluzowałem krawat. Zdjąłem już wcześniej marynarkę, a i tak się pociłem. To grudniowa sobota, do cholery! Byłem w biurze Reach zupełnie sam. Czy oni zostawiali tu ogrzewanie włączone na weekend? Nic dziwnego, że rachunki w Nowym Jorku były takie wysokie.
Podszedłem do termostatu i ku swojemu zdziwieniu stwierdziłem, że jest on nastawiony na iście arktyczną temperaturę, akceptowalną jedynie dla jakiegoś dupkowatego liczykrupy – co miało sens, bo obaj z Donovanem reprezentowaliśmy właśnie taki typ człowieka. Kiedy razem kierowaliśmy biurem w Tokio, mieliśmy najszczuplejszy budżet ze wszystkich filii Reach. Roztył się nieco, kiedy Donovan przeniósł się do Stanów, a ja nie miałem już czasu go pilnować. Od jakiegoś czasu nie przyglądałem się również finansom biura w Nowym Jorku, ale obstawiałem, że na pewno są w jak najlepszym porządku, dzięki Donovanovi.
Niezależnie od firmowych wydatków i kropli potu na moim czole obecne ustawienie termostatu było bardzo nieprzyjazne. Byłbym złym gospodarzem, pozwalając na taką temperaturę. Przez chwilę rozważałem tę możliwość, po czym niechętnie zmieniłem ustawienie na maksymalne grzanie. Miałem nadzieję, że pomieszczenie nagrzeje się nieco, nim zjawi się Jolie.
Nie Jolie.
Julianna.
Kurwa, to wszystko była jedna wielka pomyłka. Nie powinienem był otwierać maila od niej. I na niego odpowiadać. Ani pisać jej, że będę na weselu, na które w sumie wcale nie planowałem iść. A już na pewno nie powinienem był rzucać wszystkiego, wsiadać w samolot i lecieć przez pół świata, by teraz spacerować nerwowo w biurze Donovana, czekając na nią. I wiedząc doskonale, że notorycznie zdarza jej się nie zjawiać.
Gdybym szukał zadośćuczynienia i sprawiedliwości, tym razem to ja bym ją wystawił.
To nie zadośćuczynienia jednak pragnąłem od Julianny Stark. Pragnąłem domknięcia spraw. I dlatego właśnie się tu zjawiłem – dla siebie, nie dla niej. I niech Bóg ma ją w opiece, jeśli znów mnie wystawi…
Zmusiłem się, by przysiąść na krawędzi biurka. Nie była to zbyt wygodna pozycja, ale lepsze to, niż wychodzić dziurę w dywanie. Nadal podenerwowany wyciągnąłem telefon z kieszeni i ponownie przeczytałem e-maila od niej, choć znałem go już na pamięć.
Cade,
wiem, że nie mam prawa się do Ciebie odzywać, ale nie mam się do kogo zwrócić…
Przesunąłem wzrokiem na jej podpis. „Jolie”. Pogrywała sobie ze mną. Z moimi uczuciami. Jebać ją za to. I za wszystko inne.
Poczułem kolejną falę niepokoju. Wsunąłem telefon z powrotem do kieszeni i wziąłem głęboki wdech. Nie dam się sprowokować, kiedy w końcu się pojawi. Oparłem dłonie o uda i powiodłem wzrokiem po pokrywających je tatuażach. Tej sztuczki nauczyłem się jakieś dziesięć lat temu, gdy większe zadania nieraz nadmiernie mnie przytłaczały i musiałem jakoś odwrócić uwagę od nerwów. Nie praktykowałem tej metody, od kiedy wszedłem w interesy z Donovanem i pozostałymi chłopakami. Co prawda świat reklamy nie był wolny od stresów, co to to nie, ale przynajmniej była to działalność legalna. Bułka z masłem w porównaniu z tym, czym się parałem wcześniej.
Mój sposób na nerwy nadal się sprawdzał. Gdy po raz piąty przesunąłem wzrokiem po tatuażach, mój oddech stał się bardziej regularny i choć ogrzewanie zaczęło działać, było mi wystarczająco chłodno, by sięgnąć po marynarkę.
Zapinałem właśnie guzik mojego ciemnogranatowego armaniego, gdy usłyszałem sygnał przybycia windy, a po nim odgłos wydawany przez dwie pary butów kroczące po marmurowej posadzce. Pojawiła się, a ja miałem zamiar wziąć się w garść, niezależnie od tego, ile mnie to miało kosztować.
Przesunąłem dłonią po brodzie, wygładziłem krawat, po czym zakląłem pod nosem i nacisnąłem przycisk, który zmieniał ustawienia szklanej ściany – z nieprzejrzystej na przezroczystą – i stanąłem przed nią.
Musiałem poczekać, aż przybysze wyjdą zza rogu korytarza. Pierwsza pojawiła się Fran, pracownica ochrony, której dałem w łapę stówę, by osobiście odeskortowała mojego gościa do biura na tyłach. Czy było to konieczne? Wmawiałem sobie, że to przez gościnność, ale tak naprawdę nie chciałem być sam, gdy w końcu ją zobaczę.
Gdy Jolie – no dobra, poddaję się, nie jestem w stanie myśleć o niej jako o Juliannie – w końcu ukazała się moim oczom, wiedziałem, że postąpiłem słusznie. Nawet ze spuszczoną głową i wzrokiem wbitym w podłogę działała na mnie jak magnes na opiłki żelaza. Gdybyśmy byli sami, nie wiem, czy oparłbym się jej przyciąganiu.
Cholera, nawet obecność Fran mogła nie zadziałać.
Dzięki Bogu za szklaną ścianę.
To, że była łaskawa się dziś pojawić, nie rekompensowało faktu, że wtedy się nie pojawiła.
Na wypadek gdyby to nie wystarczyło, zmusiłem się, by przypomnieć sobie, co się wydarzyło, gdy za nią podążyłem. Żebra zabolały mnie na samą myśl o tym. Złamana niegdyś kość ramienia zaćmiła. A roztrzaskane na kawałki serce nadal krwawiło.
I nagle, jak ręką odjął, jej magnetyzm przestał na mnie działać. Niemal całkowicie.
– Dzięki, Fran, możesz już iść! – zawołałem. Usłyszała mnie pomimo szklanej ściany, gdyż drzwi do biura były otwarte.
Obie przystanęły na dźwięk mojego głosu. Jolie uniosła głowę i spojrzała mi w oczy. Choć próbowałem nie wyobrażać sobie za wiele i nie wracać myślami do przeszłości, natychmiast ujrzałem dziewczynę, którą kiedyś była Owszem, miała ostrzej zarysowane kości policzkowe, bujniejsze krągłości. Naturalnie ciemne włosy zafarbowała na blond i ostrzygła do wysokości ramion. Jej oczy były jakby jaśniejsze. A jednak rozpoznałbym ją wszędzie.
To tyle, jeśli chodzi o moje naiwne marzenia, że się zmieniła.
– Jasne, już mnie nie ma! – odpowiedziała Fran tonem sugerującym, że nie zapracowała na hojną łapówkę, jaką jej wcześniej wręczyłem. Wahała się jeszcze przez chwilę, jakby się zastanawiając, czy nie powinna mi oddać tych pieniędzy. – Daj mi znać, kiedy będziesz wychodził. Zrobię obchód i włączę za ciebie alarm.
– Super, dzięki. – Alarm mogłem wyłączyć sam, za pomocą przycisku w telefonie, chciałem jednak, żeby już sobie poszła, więc nie wdawałem się w dyskusje. Potrzebowałem jej wyłącznie jako bufora, ale teraz wiedziałem już, że to był beznadziejny pomysł. Jak zwykle widziałem tylko Jolie, nikt inny się nie liczył.
Ona też nie była w stanie oderwać ode mnie wzroku.
Mijały sekundy. Minęła cała wieczność. Gdzieś w innym świecie rozległy się kroki Fran, która podążyła z powrotem w kierunku windy. Rozbrzmiał sygnał otwierania drzwi. Żadne z nas nie powiedziało nic, póki winda nie ruszyła w podróż na parter.
– Cześć – Jolie odezwała się pierwsza. Ja byłem zbyt wielkim tchórzem. Pomimo oddzielającej nas szyby usłyszałem nutę niepewności w jej głosie. Wiedziałem, że jej też nie jest łatwo.
Odchrząknąłem jakby za nas dwoje.
– Myślę, że będzie ci wygodniej, jak usiądziesz. – Zaprosiłem ją gestem do biura, czując złośliwą satysfakcję, że to ona musi podejść do mnie.
Wykrzywiła pełne usta i skinęła głową. Czyżby była świadoma, jaki będzie ton tego spotkania?
– Tak, pewnie tak.
Zawód w jej oczach był aż nazbyt oczywisty. I nadal sprawiał mi ból, tak samo jak dawniej. Przez chwilę żałowałem, że nie powiedziałem czegoś innego, czegoś milszego.
A potem stwierdziłem: jebać żale i wyrzuty sumienia. To nie było nostalgiczne spotkanie po latach. To było zakończenie, domknięcie. I im szybciej w końcu powie mi, czego ode mnie chce, tym szybciej owo domknięcie nastąpi.
Doskonale to rozumiałem, a jednak kiedy podążała ku mnie krokiem raźnym jak niegdyś, nagle zamarzyłem, by zwolniła, by ta chwila trwała wieczność. Straciliśmy w końcu tyle czasu…
Kurwa, byłem w tarapatach.
Obrzydzony sobą odsunąłem się od szyby i dotarłem do barku w momencie, gdy weszła do biura.
– Siadaj – rzuciłem, skupiając się na pustych szklankach. – Chcesz coś do picia?
– Poproszę wodę.
Otworzyłem minilodówkę, zadowolony, że mam pretekst, by obrócić się do niej plecami.
– Gazowana czy niegazowana?
– Obojętnie.
Wyciągnąłem z lodówki butelkę wody gazowanej, powstrzymując się jednocześnie, by nie nalać sobie whiskey. Musiałem zachować trzeźwy umysł.
Gorzej, że musiałem się do niej zbliżyć, by podać jej wodę. Cholera, mogłem się jednak czegoś napić.
Zdjęła płaszcz i przewiesiła go przez oparcie krzesła, razem z torebką. Jednak nie usiadła, pomimo mojego zaproszenia. Wcale nie sprawiło to, że było mi łatwiej się do niej zbliżyć. Wolałbym nad nią górować. I nie musieć patrzeć jej w oczy. Choć dołożyłem wszelkich starań, by nie dopuścić do kontaktu fizycznego, chemia między nami była niemal namacalna. Jakby Jolie wydzielała energię elektryczną, która rozpaliła we mnie miliard gorących, jarzących się żarówek.
Natychmiast się od niej odsunąłem.
– Dzięki. – Nie otworzyła butelki. Wpatrzyłem się w jej dłoń i zauważyłem brak obrączki. A więc nie wyszła za mąż. Chociaż tyle.
Tyle że brak obrączki wcale nie oznaczał, że jest sama. Zresztą nie obchodziło mnie jej życie uczuciowe. A już na pewno nie chciałem, by pomyślała, że mnie obchodzi. Uniosłem wzrok i spojrzałem jej w oczy. Wpatrywała się we mnie. Analizowała zmiany w moim wyglądzie: brodę, tatuaże, muskulaturę, którą zbudowałem po dwudziestce, nieustannie surowy wyraz twarzy.
– Dobrze wyglądasz – skomentowała po dłuższej chwili.
Wcale nie wyglądałem dobrze. Byłem nieprzytomny po podróży samolotem, cierpiałem na syndrom nagłej zmiany strefy czasowej. Kiedy to powiedziała, uwierzyłem jej jednak. Zawsze jej wierzyłem. Stare nawyki.
– Ty się nic nie zmieniłaś.
Wydała odgłos, który mógł być zduszonym śmiechem.
– To nieprawda, ale dzięki.
Wzruszyłem ramionami, niepewny, co mógłbym odpowiedzieć. Naprawdę się nie zmieniła – w każdym razie nie w istotny sposób. I to był, kurwa, spory problem. Bo nie mogłem oderwać od niej wzroku. I nie byłem w stanie odsunąć się od niej dalej niż na wyciągnięcie ręki.
– Nie wystroiłam się za bardzo – rzuciła, spoglądając po sobie. Była ubrana w jeansy i sweter. Jako nastolatka faktycznie ubierała się bardziej wyjściowo, ale też w tamtych czasach oboje nosiliśmy głównie mundurki szkolne, a w czasie wolnym Jolie ubierała się tak, jak dyktował jej ojciec, więc nie miała okazji wypracować własnego stylu.
Wyglądała dobrze. Jej strój pasował do moich wyobrażeń o kobiecie, którą mogła się stać w dorosłości. O kimś, komu nie zależy, by robić wrażenie na innych. Kimś, kto ubiera się praktycznie i wygodnie. I ma w nosie, co pomyślą ludzie.
Chociaż może na moim zdaniu jednak jej zależało? Wydawało się, że pragnie akceptacji. I choć nie miałem wcale ochoty poprawiać jej nastroju, musiałem coś odpowiedzieć.
– Ubrałaś się stosownie do pogody.
– I nie spodziewałam się, że ty się tak odstawisz. Garnitur?
– Idę później na ślub – przypomniałem jej. Ślub, na który nie miałem szans zdążyć, gdyż rozpoczął się dwadzieścia minut temu. Zresztą i tak wcale nie chciałem na niego iść.
– A tak, fakt. – Nie spieszyło jej się. Rozejrzała się po biurze. Podeszła do regału z książkami. Jej wzrok natychmiast padł na jedyne zdjęcie na regale, na którym się znajdowałem. Uśmiechnęła się i pochyliła, by mu się lepiej przyjrzeć. Jej uśmiech wywołał prawdziwą rewolucję w moich trzewiach. Jej usta jak noże rozcinały moje najciemniejsze warstwy i wpuszczały do środka niemile widziane promienie słońca.
Weź się w garść, Cade!
A jednak nie wiedzieć kiedy znalazłem się za nią i spoglądałem jej przez ramię. Nie miałem pojęcia, czym moje zdjęcie zasłużyło sobie na ten uśmiech. Byliśmy na nim w piątkę: ja, Donovan, Weston, Nate i Dylan, ubrani w najlepsze garnitury i pykający cygara.
– Interesujące, nigdy nie wyobrażałam sobie ciebie z cygarem – skomentowała.
Pewnie dlatego, że kiedy mnie znała, paliłem papierosy. Rzuciłem ponad dziesięć lat temu, ale nagle poczułem, że mam przemożną chęć zapalić. To pewnie jej wpływ. Przywoływała tyle wspomnieć i emocji z przeszłości…
Ciekawe, czy ona też rzuciła? Czy może miała w swojej wielkiej torebce paczkę fajek? Kusiło mnie, by zapytać. By dotknąć ustami czegoś, co należało do niej.
– To cygaro w ramach świętowania – wyjaśniłem, próbując zebrać rozpierzchłe myśli.
– A co świętowaliście?
– Otwarcie tego biura.
– To pierwsza filia, którą otworzyliście? Mówiłeś, że byłeś w Tokio.
Zacząłem mówić, nim zdążyłem się powstrzymać.
– Od samego początku planowaliśmy trzy lokalizacje. Najpierw otworzyliśmy się w Nowym Jorku, po trzech miesiącach w Tokio, a kilka miesięcy później w Londynie.
– Fenomen na skalę globalną. – W jej głosie pobrzmiewała duma. Zrobiło mi się miło. I się wkurzyłem. Nie miała prawa być ze mnie dumna. Nie miało prawa jej obchodzić, jak mi się ułożyło w życiu. Nie miała prawa tak pachnieć: znajomo i jednocześnie nieznajomo. Od tego zapachu zakręciło mi się w głowie. Serce waliło mi jak szalone, bałem się, że pęknie.
Zwróciła ku mnie twarz. Byliśmy tak blisko, że mogłem policzyć piegi na jej policzkach – zawsze ich nienawidziła. Śniły mi się po nocach, jak gwiazdy na moim własnym niebie.
– Zawsze wiedziałam, że wyrośniesz na szychę – wyszeptała.
W swoim mniemaniu byłem szychą już jako nastolatek. Bo byłem jej.
Ale to nie wystarczyło.
Odsunąłem się gwałtownie.
– Może w końcu powiesz mi, czego ode mnie chcesz, Julianno? – wymówiłem jej imię dobitnie, zadowolony, że się nie zająknąłem.
Obróciła się ku mnie i przesunęła językiem po dolnej wardze.
– Jolie. Nie zmieniłam formalnie imienia, ale teraz używam tylko tego.
I tak nie byłem w stanie myśleć o niej inaczej jak o Jolie, ale ta informacja mnie wkurzyła. Mimo że było to nieracjonalne. Kiedyś tylko ja tak do niej mówiłem. I choć nie spodziewałem się, że zachowam ten przywilej, irytowało mnie, że teraz wszyscy się tak do niej zwracają.
I na pewno nie miałem zamiaru sam tak do niej mówić.
– Jakkolwiek się teraz określasz, niedługo muszę się zbierać na ten ślub, więc…
– Racja, wybacz. – Nadal potrafiła w mgnieniu oka zamknąć się w sobie. Jakby ktoś zasunął żaluzje w jej wnętrzu. W jednej chwili była jak otwarta księga, w następnej jak zatrzaśnięty sejf.
I dobrze. Tak było dla mnie lepiej.
Cholera, ale mi się chciało palić…
Przeszła obok mnie i usiadła elegancko na krawędzi krzesła – jak prawdziwa dama. Tak, jak nauczył ją ojciec, z dłońmi złożonymi luźno na kolanach. Obszedłem biurko, ale nie usiadłem. Splotłem ramiona na piersi. Jej ojciec na pewno uznałby tę pozę za przejaw braku szacunku.
Taki język ciała sygnalizował bunt. Langdon Stark na pewno bardziej zasłużył na takie traktowanie niż jego córka, ale w pewien sposób oboje stanowili w mojej jaźni jedność. Moje uczucia w stosunku do obojga były co najmniej skomplikowane.
Tyle że nigdy nie kochałem dyrektora Starka, w przeciwieństwie do Jolie. I chyba nadal ją kochałem. W końcu od naszego rozstania nie powiedziałem „kocham cię” żadnej innej.
To właśnie dlatego potrzebowałem domknięcia.
Skinąłem głową, milcząco ponaglając ją, by przeszła do rzeczy.
– Myślę, że powinieneś usiąść – zasugerowała.
– Dobrze mi tak, jak jest.
– Okej. – Westchnęła ciężko. – No więc… Muszę cię poprosić o pomoc. – Zawahała się. Ponagliłem ją gestem dłoni.
– Napisałaś, że tylko ja mogę ci pomóc. Przyznam, że mnie zaintrygowałaś. Co takiego mogę dla ciebie zrobić? Zwłaszcza po niemal dwudziestu latach braku kontaktu. Na pewno w tym czasie zdążyłaś zbałamucić innych facetów.
Cios poniżej pasa, ale zadziałał.
– Potrzebuję twojej pomocy w zabiciu mojego ojca.ROZDZIAŁ DRUGI
Miała rację. Powinienem był usiąść.
Zaśmiałem się pod nosem i opadłem ciężko na krzesło. Pogładziłem nerwowo brodę. Musiałem się przesłyszeć.
– Powtórz, proszę, bo chyba źle cię usłyszałem. Jestem niemal pewien, że powiedziałaś, że potrzebujesz mojej pomocy w zabójstwie ojca.
Jolie nawet nie mrugnęła.
– Tak, dokładnie – odparła.
Utrzymałem z nią kontakt wzrokowy. Próbowałem coś wyczytać z jej oczu. Wydawała się najzupełniej szczera. Ale cóż, już kiedyś dałem się jej nabrać.
Wbiłem się w oparcie krzesła. Nie ustąpiło. Donovan najwyraźniej lubił siedzieć wyprostowany jak kij. Sam wolałem się rozwalać i odchylać, ale w tej chwili nie to było moim największym zmartwieniem.
– Robisz sobie ze mnie jaja, prawda?
– To nie żart.
– Chcesz uśmiercić ojca.
Zmieniła pozycję na krześle, zakłopotana.
– Nie musisz tego w kółko powtarzać.
Znów niemal się roześmiałem.
– Nie jesteś w stanie nawet tego słuchać, a wydaje ci się, że tego właśnie chcesz. Pięknie. – Protekcjonalny ton wydawał mi się najlepszym wyjściem. Kiedy chciałem, potrafiłem być dupkiem na zawołanie.
Nastoletnia Jolie nie dałaby sobie w kaszę dmuchać. Dorosła Jolie to zupełnie inna historia.
– Nie była to dla mnie łatwa decyzja.
– Och, to zupełnie zmienia postać rzeczy. Właściwie zaplanowana zbrodnia powinna kosztować człowieka choć jedną nieprzespaną noc.
Uśmiechnęła się przelotnie, acz sarkastycznie.
– Dalej, wyrzuć z siebie wszelkie dowcipne komentarze. Ulżyj sobie. Ja poczekam.
– To wcale nie jest śmieszne!
– A jednak nie traktujesz mnie poważnie.
Przyjrzałem jej się uważnie w milczeniu. Nadal byłem przekonany, że to po prostu żart, którego puenty jeszcze nie pojąłem. A jednak Jolie miała poważny wyraz twarzy.
A więc nie żartowała?
Byłem w szoku.
– Kurwa, Julianna, co mam ci odpowiedzieć? – Byłem pewien, że nawet Google nie podsunąłby mi właściwej odpowiedzi.
– Jolie – poprawiła mnie. – Oczywiście rozumiem, że pozwalam sobie na wiele. Już samą obecnością tutaj, a co dopiero tym, o co cię proszę. Ale rozumiesz, mam nadzieję, że nie przyszłabym z tym do ciebie, gdybym miała jakiekolwiek inne wyjście.
– A więc jestem ostatecznością. – W sumie zasugerowała to już w mailu. A jednak i tak zabolało. Głupek. Czego się spodziewałem? Że się odezwała, bo mnie potrzebuje? Bo nikt inny nie jest w stanie zaspokoić jej potrzeb?
Powinienem był bardziej racjonalnie podchodzić do swoich oczekiwań.
Nie umknęła jej gorycz w moim głosie.
– Nie tak to miało wyglądać…
– Spokojnie, wszystko jasne. – Nie potrzebowałem jej współczucia. Za mało i za późno, kurwa. – Nie śmiałbym zakładać niczego więcej.
Zacisnęła usta. Ciekawe, co chciała powiedzieć… Nieważne, musiałem odzyskać kontrolę nad rozmową. Nie czekałem, aż się odezwie.
– Czemu?
– Co czemu? Znaczy co dokładnie? – Założyła nogę na nogę. Ciekawe, czy zdawała sobie sprawę, jak seksownie wygląda.
Na pewno. Już od najmłodszych lat wiedziała, jak wykorzystać swoją kobiecość jako oręż. Z biegiem czasu na pewno tylko udoskonaliła swoje umiejętności.
Nie mogłem zapomnieć, że ona pewnie nigdy nie była niewinną istotą.
– Może zaczniemy od tego, czemu ci się wydaje, że chcesz uśmiercić ojca? – Nie zamierzałem się z nią patyczkować. Jeśli naprawdę rozważała popełnienie morderstwa… Nie, to niemożliwe. Jolie, którą znałem, nie byłaby do tego zdolna, a przecież ludzie nie mogą się aż tak zmieniać. Skoro jednak była już na tyle bezczelna i odważna, by rozmawiać o tym na głos z facetem, który w zasadzie jest jej kompletnie obcy, musiała wiedzieć, na czym stoimy i jakie są zasady gry.
Chyba zrozumiała. Wzdrygnęła się co prawda, ale nie skomentowała mojego doboru słów.
– Musisz pytać?
– Muszę.
– Przecież doskonale wiesz, jaki z niego potwór.
– Wiem, jaki był z niego potwór. Siedemnaście lat temu.
– A myślisz, że się zmienił?
Nie, nie wierzyłem w to. Tak samo jak w to, że ona się zmieniła. Fakty jednak były takie, że…
– To już nie mój problem.
Jolie syknęła przez zęby.
– To nie w twoim stylu. Ty nie jesteś taki zimny i obojętny.
Nie byłem pewien, co wkurza mnie bardziej: to, jaka była przemądrzała, czy to, że próbowała ze mną pogrywać.
– Proszę cię, nie udawaj, kurwa, że coś o mnie wiesz. Jeszcze jedna taka uwaga i koniec rozmowy. – Udało mi się zapanować nad tonem głosu. Spokój i opanowanie. Wyraźnie postawiłem granicę.
Poniekąd się spodziewałem, że zacznie przepraszać, wycofywać się. Albo przynajmniej zmieni taktykę.
Ale nie, to przecież była Jolie kurwa Stark – ustępowanie pola nie było w jej stylu.
– To była uwaga oparta o fakty. Próbowałeś go przecież pozwać kilka lat po… – Odchrząknęła. – Po twoim odejściu.
Byłem zaskoczony, że o tym wiedziała, ale nie dałem tego po sobie poznać.
– Skoro o tym wiesz, wiesz też, że nie miałem szans z nim wygrać. Co innego, gdyby ktoś zdecydował się poprzeć moje zeznania.
– Mi nie uwierzyliby tak samo jak tobie.
– Nie wiem, skąd ta pewność…
Zignorowała moje wtrącenie i ciągnęła:
– Dlatego właśnie trzeba go załatwić w inny sposób.
Mogłem się dalej z nią spierać, ale prawda była taka, że miała rację. Nie w kwestii morderstwa, ale w sprawie ograniczeń systemu prawnego. Głównym powodem, dla którego mój pozew został oddalony, był fakt, że moje oskarżenia wyglądały jak próba zemsty na człowieku, który nie życzył sobie, bym zbliżał się do jego córki. Jakiekolwiek wsparcie ze strony Jolie zostałoby potraktowane podobnie.
A poza tym sama też próbowała raz na niego donieść. Jeszcze zanim pojawiłem się w jej życiu. Z tego, co mi opowiedziała, wynikało, że nie miała zamiaru popełnić tego błędu ponownie.
Kiedyś byłby to dla mnie wystarczający powód, by rozważyć zlikwidowanie jej starego. Ale przecież myśleliśmy, że wystarczy dotrwać do ukończenia szkoły, by się od niego uwolnić. I zrobiliśmy to. Przetrwaliśmy.
A kiedy już mogła odejść, być wolna – postanowiła zostać.
– Okej, zatem kolejne pytanie z cyklu „czemu?”. Czemu teraz? Jesteś dorosła. Nie mieszkasz już z nim pod jednym dachem. Nie kontroluje cię teraz. Chyba nie zaczęłaś się nagle przejmować tym, co może robić innym uczniom…?
– Nigdy tego nie robił… nie innym. Tylko mnie.
– I mnie, nie zapominajmy o tym. Czuję się taki wyróżniony…
Nie było do końca zgodne z prawdą, że ucierpieliśmy tylko my dwoje. Dyrektor Stark może i nie pozostawił fizycznych śladów na nikim innym, ale znał wiele innych sposobów na spierdolenie ludziom życia. Był sadystą z prawdziwego zdarzenia – nie wybrzydzał w kwestii metod sprawiania innym bólu i nie miałem wątpliwości, że od czasu, kiedy skończyliśmy szkołę, skrzywdził dziesiątki, jeśli nie setki uczniów.
Niestety – przemoc psychiczna była jeszcze trudniejsza do udowodnienia niż fizyczna.
– Powtarzam pytanie: czemu teraz?
Jolie odwróciła wzrok – po raz pierwszy, od kiedy zrzuciła na mnie swoją małą bombę
– To nie ma znaczenia.
– Chuja tam nie ma. Jeśli mam z tobą dalej rozmawiać na ten temat, wyjaśnij mi to.
Spojrzała na mnie.
– Na pewno tego chcesz? Nie wolisz nie mieć powodów do podejrzeń?
– To tak nie działa. Na pewno masz jakiś motyw, inaczej by cię tu nie było. A ja nie chcę usłyszeć o nim dopiero od jakiegoś gliniarza, który zapuka do moich drzwi. Więc lepiej powiedz mi wszystko od razu.
Nie żebym na poważnie myślał o podjęciu jakichkolwiek działań.
– Chyba w końcu odkryłam źródło całego spierdolenia w moim życiu. Wszystko, co dla mnie coś znaczyło, wszystko, co dobre, przepadło z jego winy.
Rany, ale była dobra w te klocki. Dwuznaczności i sugestie. Wszystko miało sprawić, żebym sobie pomyślał, że mówi o nas. O tym, że mnie straciła. Manipulacja najwyższej klasy.
Jaki ojciec, taka córka.
– A co, coś ostatnio straciłaś? Bo jeśli nie, zapytam ponownie: czemu teraz?
Zamrugała nerwowo.
– To skomplikowane.
Jasne, chuja tam skomplikowane. Całe życie słyszałem, jak ludzie wycierają sobie gębę tym słowem. Moja matka, Jolie, prawnik, który próbował reprezentować mnie w sądzie. Miałem tego słowa po dziurki w nosie. Było po prostu wybiegiem, wymówką, by urwać rozmowę. Miałem go tak dość, że celowo i umyślnie ułożyłem sobie życie tak, by było jak najprostsze. Zero bliskich relacji. Zero zobowiązań. Nawet mój kontrakt podpisany z resztą chłopaków z Reach zawierał jasną i klarowną klauzulę ucieczkową. Cokolwiek i z kimkolwiek robiłem, zawsze miałem wyjście awaryjne.
Nie angażowałem się już w skomplikowane sytuacje. Gdybym myślał choć odrobinę racjonalnie, w tej chwili wskazałbym jej drzwi.
Gdybym myślał racjonalnie, nie odpowiedziałbym nawet na jej e-maila. Ni z tego, ni z owego, po tylu latach? Mogła napisać: „To skomplikowane” w temacie wiadomości.
A jednak, wbrew zdrowemu rozsądkowi, nadal z nią rozmawiałem. Co doprowadziło mnie do najważniejszego „czemu?”.
– Czemu ja? – Pochyliłem się ku niej, nagle pełen obaw przed jej odpowiedzią. – A w zasadzie to czemu ktokolwiek prócz ciebie? Skoro chcesz się go pozbyć, czemu nie załatwisz tego sama?
– Nie mam pojęcia, jak to zrobić. Jeśli kupię legalnie broń, łatwo będzie ją ze mną powiązać po fakcie. A nie mam bladego pojęcia o czarnym rynku. Brałam pod uwagę truciznę, ale nie mam go jak otruć. Poza tymi dwiema opcjami nie wpadłam na nic innego, nie mam dość bujnej wyobraźni.
Innymi słowy, nie miała genu zabójcy. Nic nowego.
– A więc kiedy zdałaś sobie sprawę, że potrzebujesz pomocy, zaczęłaś się zastanawiać, kto z twoich znajomych byłby zdolny do popełnienia zbrodni? I wtedy przyszedł ci do głowy stary, dobry Cade Warren? Buntownik z wyboru? Powinienem czuć się zaszczycony? Mile połechtany?
W zasadzie to byłem zaskoczony. Może i nie byłem w młodości grzecznym chłopcem – wręcz przeciwnie. Ale też daleko mi było do urodzonego mordercy. Owszem, byłem blisko zabicia kogoś – nawet parę razy – w przeszłości, w mojej poprzedniej „pracy”, z której uratował mnie Donovan. Ale Jolie nie znała mnie jako tego gościa. Nie miała jak się o tym dowiedzieć.
– Nie skontaktowałam się z tobą, bo uważam cię za… – Westchnęła sfrustrowana. – To nie tak.
– A jak? Czemu ja, Julianno?
Wzdrygnęła się.
– Pomyślałam sobie, że co dwie głowy, to nie jedna. A poza tym ty również masz powody, by go nienawidzić.
– Nienawidzić? Owszem. Ale żeby go zabić? – Nie czekałem, aż odpowie. Owszem, nie raz to sobie wyobrażałem. Ze szczegółami. Mógłbym na ten temat napisać książkę. Ale nie oznaczało to, że wprowadziłbym myśli w czyn.
– A jeśli już chciałbym go zabić – ciągnąłem, zdając sobie sprawę, że pora uściślić pytanie – to czemu miałbym z tym zwlekać dwadzieścia lat? Chyba nie wyobrażałaś sobie, że siedzę na tyłku i czekam, aż ktoś mi da pozwolenie? Jeślibym chciał, żeby skurwiel nie żył, to już by nie żył. Nie potrzebowałbym twojej zachęty ani pozwolenia.
– Wiem – odparła poważnym tonem. – Pytam cię o to wyłącznie dlatego, że sama sobie nie poradzę. I wiem, że nie mam prawa niczego od ciebie oczekiwać, Cade. Naprawdę to wiem.
– A jednak i tak z tym do mnie przyszłaś.
– Tak.
Miałem jeszcze jedno pytanie z cyklu „czemu?”. Czemu choć przez chwilę liczyła, że się zgodzę. Nie musiałem jednak go zadawać na głos. Odpowiedź widziałem aż za dobrze w jej oczach. I słyszałem w pełnym nadziei głosie. Myślała, że się zgodzę, bo zakładała, że tak jak niegdyś jestem dla niej gotów zrobić wszystko.
– Wiesz co, Julianno? Nie.
– Nie?
– Nie. – Po tym, jak złamała daną mi obietnicę? Jak mnie wystawiła? Odepchnęła mnie, ignorując moje próby nawiązania kontaktu? Po tym, jak zniknęła? Po siedemnastu latach? – Nie. I pierdol się za to, że w ogóle miałaś czelność zapytać.
Wzdrygnęła się lekko.
– Zasłużyłam sobie.
Owszem, zasłużyła. Według mnie nawet na wiele więcej.
– Skoro już jesteśmy w temacie… – Wstałem i wyprostowałem się, by nad nią górować. – Pierdol się też za to, jak zniknęłaś. I za to, jak się nagle zjawiasz, sądząc, że jestem ci cokolwiek winien…
– Wcale tak nie myślałam – wtrąciła.
– Zatem pierdol się za to, że myślałaś, że istnieje jakakolwiek szansa, że odwalę za ciebie brudną robotę…
– Nie za mnie. Zrobilibyśmy to razem.
– Pierdol się za te swoje kłamstewka. Ze mną takie gierki? Serio? Nie potrafisz zabić nawet muchy, a oczekujesz, że uwierzę, że wzięłabyś udział w zabójstwie?
Poczułem przypływ złośliwej satysfakcji. Szkoda, że się nie popłakała. Albo jeszcze lepiej – że nie padła na kolana i nie zaczęła błagać. No ale cóż, jej pełne przygnębienia milczenie i tak było bardzo satysfakcjonującym zakończeniem naszej relacji. Postanowiłem, że uznam je za swoje zwycięstwo. Wielkie, tłuściutkie, soczyste zwycięstwo.
Nic nie mówiąc, sięgnęła po kartkę papieru z notesu na biurku Donovana.
– Jolie – rzuciła, zapisując coś.
– Nie mam zamiaru się tak do ciebie zwracać
Zignorowała przytyk.
– To mój numer telefonu… – Położyła kartkę na biurku i wstała, po czym wzięła płaszcz i torebkę. – Będę w mieście jeszcze parę dni, gdybyś zmienił zdanie.
– Nie zmienię… – Rzuciłem do jej pleców. Odpuściłem sobie dalszą gadkę, najwyraźniej nie miała już zamiaru mnie słuchać. Co sprawiło, że cała satysfakcja uleciała ze mnie jak powietrze z przebitej dętki. To miało być moje domknięcie. A jednak pieprzona Julianna Stark znów miała ostatnie słowo.