Napastnik. Opowieść o Viktorze Orbánie - ebook
Napastnik. Opowieść o Viktorze Orbánie - ebook
Książka o Viktorze Orbánie to opowieść o jednym z najbardziej barwnych i kontrowersyjnych przywódców politycznych ostatnich lat.
Zaczął jako młody, wojowniczy liberał, którzy podczas symbolicznego pogrzebu Imre Nagya w 1989 roku, w słynnym przemówieniu do milionów Węgrów, wezwał sowieckie wojska do opuszczenia Węgier. Zszokował tym i ówczesnych komunistów, i ówczesną opozycję.
W następnych latach Orbán przeszedł ewolucję duchową i polityczną. Doprowadził najpierw do rozłamu w swojej partii a potem do budowy silnego, konserwatywnego ugrupowania. Skonsolidował całą węgierską prawicę i dziś jest hegemonem na węgierskiej scenie politycznej. Przeprowadza głębokie reformy, które wywołują kontrowersje w całej Europie.
Jednak to nie polityka jest największą pasją jego życia. Tym, co wywołuje prawdziwe emocje u premiera Węgier, jest piłka nożna. Do niedawna był jeszcze zawodnikiem wiejskiej drużyny, w której barwach występował nawet, kiedy był premierem. Do dziś regularnie trenuje i strzela gole. Zbudował niezwykłą, nowoczesną Akademię Futbolu, w wiosce, z której pochodzi.
Autor książki, znany dziennikarz, ukazuje Orbána jako żywego człowieka, z jego emocjami i sympatiami, a przez pryzmat jego życia – także historię Węgier ostatnich lat. Opisuje, w jaki sposób doszło tam do dramatycznych podziałów, jakich nie ma dziś w żadnym innym europejskim kraju, wskazuje też historyczne korzenie tych podziałów. Taksiążka to żywa, barwna opowieść o ciekawym człowieku, historia twardego, czasem cynicznego polityka i ciepłego ojca pięciorga dzieci, który przyciąga dziś uwagę całej Europy.
TEMAT TYGODNIA w najlepiej sprzedającym się tygodniku opinii „Uważam Rze”.
Kategoria: | Biografie |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7427-881-2 |
Rozmiar pliku: | 5,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wstęp
Umrzeć za drużynę
Siła pięści i dom na końcu wsi
13 grudnia z karabinem i ostrą amunicją
Rewolucyjny akademik
„Czułem, że zbliża się koniec systemu”
Koniec komunizmu
Narodziny przywódcy
Pomarańczowe szaleństwo w parlamencie
Dwie tradycje, dwa narody
Wojna Viktora z Gáborem
Przesłanie umierającego premiera
Droga na prawo
Do czego służą intelektualiści
Młodzi piękni kontra starzy skorumpowani
Odważmy się być wielkimi. Fidesz rządzi
Klęska
Viktor i Pan Bóg
Przepis na partię
Pojedynek, część pierwsza
Pojedynek, część druga
Pojedynek, część trzecia i ostatnia
Rewolucja
Media z partią (jedną albo drugą)
Władza i misja
Węgry i Europa Viktora Orbána
PodziękowaniaWstęp
O walce, postkomunizmie i bardzo długim westernie, który można obejrzeć piętnaście razy.
„Kur… no…, teraz to przesadził!” – Adam Michnik zaklął siarczyście, stojąc na placu Bohaterów w Budapeszcie wśród tłumu Węgrów. Był 16 czerwca 1989 roku. Słoneczny dzień. Kilkaset tysięcy ludzi na placu, miliony przed telewizorami. Nad głowami powiewały czerwono-biało-zielone flagi z wypaloną dziurą w środku. Na uroczystym, symbolicznym pogrzebie Imre Nagya, młody przywódca Fideszu, 26-letni Viktor Orbán, wezwał wojska sowieckie do opuszczenia Węgier. Jak się okazało, było to najważniejsze przemówienie w jego życiu. Uroczystość transmitowała państwowa telewizja. Przemówienie Orbána także.
Węgrów przeszły dreszcze, gdy usłyszeli radykalne słowa młodego działacza. W Czechosłowacji rządzili jeszcze komuniści, w Bukareszcie mocno trzymał się reżim Ceaușescu. Tylko w Polsce trwał już Okrągły Stół. Ale tak daleko w swoich żądaniach nie posuwali się nawet polscy radykałowie. Orbán mówił rzeczy, które wywracały system. Węgrzy pokochali go za jego bezpośredniość. Wypowiedział to, o czym wielu marzyło. Na ulicach Budapesztu zapanowała fiesta.
Zawsze był zdecydowany. Radykalny. Zwykle kilka kroków przed innymi. Zawsze widział daleki cel. Ktokolwiek go pamięta z wcześniejszych czy późniejszych lat, przyznaje: to niezwykle twardy, pracowity i konsekwentny facet.
Chłopak z biednego, prostego domu na samym końcu małej wsi. Od dzieciństwa musiał walczyć o siebie. Do wszystkiego dochodził sam. Wie, ile kosztuje każdy krok, wie, ile trzeba pracować, żeby coś zdobyć, ile trzeba się uczyć, by do czegoś dojść. Musiał pracować i uczyć się więcej niż inni. I po kolei pokonywał wszystkich.
Pełen emocji w środku i opanowany na zewnątrz. Kiedy trzeba – czarujący, wyluzowany i dowcipny. Kiedy trzeba – brutalny i zimny. Piekielnie inteligentny. Niezwykle wymagający. Na co dzień – normalny, miły, uprzejmy. Dobry kompan do rozmowy, sympatyczny gość. Ale umie też grać ludźmi, przestawiać ich tak, by nikt nie zagroził jego pozycji. Pilnować, by w jego rękach były wszystkie decyzje.
Umie budować zespół oddanych sobie ludzi. Zaczynał od grupy kilkunastu osób. Po dwudziestu kilku latach kieruje największą i najlepiej zorganizowaną partią w Europie Środkowej. Ma potężną władzę. „Jego formalna władza jest ogromna. Nieformalna – jeszcze większa” – mówi jeden z jego współpracowników. Podporządkowuje sobie wszystko i wszystkich. Oczekuje bezwzględnej lojalności i umie ją egzekwować.
Wchodzi w konflikty i nie waha się ich prowokować, jeśli wymaga tego cel, który chce osiągnąć. Nie unika walki. Wielu twierdzi, że ją uwielbia. „Jeżeli ma wybór, otworzyć drzwi klamką czy je wyważyć, to Viktor zawsze je wyważy” – mówi jeden z jego przyjaciół. Ma wielu wrogów. Śmiertelnych. Trudno znaleźć polityka, który wywołuje większe emocje. Miliony go kochają, ale setki tysięcy szczerze nienawidzą.
Kiedy rzucił wyzwanie Związkowi Sowieckiemu, był w swoim żywiole. Kiedy musi zmagać się z całym węgierskim aparatem postkomunistycznym, z niechętnymi mu lewicowymi mediami, nabiera wiatru w żagle. Kiedy naprzeciwko niego staje niemal cała Unia Europejska, wie, że to wyzwanie. Przez dwadzieścia lat nauczył się używać różnych narzędzi. Umie być odpowiedzialnym mężem stanu, ale też obiecującym złote góry populistą. Jednego dnia w Brukseli mówi o europejskiej wspólnocie, drugiego dnia w Budapeszcie – o kolonizacji Węgier przez obce siły. Jest w stanie dokonywać wolt. Był radykalnym, antyklerykalnym, popierającym wolny rynek liberałem. Dziś publicznie mówi o bojaźni Bożej, potrzebie interwencjonizmu państwowego i o tym, że eksperyment neoliberalny poniósł porażkę.
Umie przekonywać. Jest znakomitym mówcą. Doskonale wyczuwa nastroje ludzi. Kiedy czuje, że ma rację, nie ustaje w dążeniu do celu. W przekonywaniu innych. W szukaniu argumentów.
Trudne sytuacje tylko go motywują. Uczy się na porażkach. Nie wszystkie stosowane przez niego metody są czyste i szlachetne. Od początku rozumiał dobrze, czym jest polityka. Traktuje ją jak zawód. Wie, że aby wygrywać, potrzebny jest wielki cel. Potrzebne są idee i program. Ale to nie wystarczy. Równie ważne są pieniądze, struktura partyjna, lojalni działacze i życzliwe media. Pracuje nad ideami i programem tak samo, jak nad zapleczem materialnym partii i wpływami w mediach. Powołuje think-tanki i zatrudnia ekspertów. Kiedy jest u władzy, firmy związane z jego ugrupowaniem wygrywają większość państwowych przetargów. By zrównoważyć wpływy socjalistów w biznesie, buduje nowe układy oligarchiczne. By zrównoważyć medialną przewagę niszczącego go przez wiele lat postkomunistycznego układu, buduje media całkowicie zależne od jego partii. Nie waha się używać wszelkich metod, by osiągnąć upragniony cel.
Jest pewny siebie. Jak mówi jego przyjaciel jeszcze z lat szkolnych, widać to nawet po tym, jak chodzi. „On idzie zawsze w charakterystyczny sposób. Jeśli przechodzi przez pokój w skarpetkach, słychać to tak, jakby miał ciężkie buty na sobie”.
Orbán od ponad dwudziestu lat stoi na czele partii. Nie ma dziś polityka w Europie, który tak długo byłby na szczycie, choć po drodze zaliczał dramatyczne zwroty akcji i porażki. Cały czas prze jak taran.
Poza polityką w jego życiu są ważne jeszcze dwie rzeczy. Pierwsza to rodzina: żona Anikó Lévai i pięcioro dzieci. To jego azyl. W swoim domu premier Węgier nie ma nawet własnego gabinetu ani biurka. W domu nie ma polityki. Jest normalne życie.
Druga – piłka nożna. Orbán całe życie gra. Jako chłopak marzył o karierze wielkiego piłkarza. Dziś chce odbudować węgierską piłkę nożną.
Zabierając się za pisanie tej książki, zastanawiałem się nad jednym, podstawowym pytaniem: co kieruje Viktorem Orbánem? O czym mam opowiedzieć tę historię? O walce o władzę? Przecież cała droga Orbána to walka z władzą, o władzę, albo o jej utrzymanie. Niemniej taka historia byłaby uproszczeniem. To prawda – Orbán to człowiek walki. Uwielbia strzelać gole i pokonywać przeciwnika. Jest napastnikiem na boisku, w kampanii wyborczej, codziennej polityce. Ale w przeciwieństwie do wielu znanych mi polityków, jego celem nie jest władza sama w sobie.
Od samego początku publicznej działalności Orbána widać, że chodzi mu o coś więcej niż tylko panowanie nad innymi. Od zawsze miał jasny cel. Obalić komunizm. Skończyć z postkomunizmem. Postawić Węgry na nogi. Odbudować zniszczoną przez komunistów klasę średnią. Oddać Węgrom ich historię i dumę. Zbudować silne, suwerenne państwo. Wszystko, co robi, służy osiągnięciu tego celu.
Ta książka jest o walce komunizmem. Z komunizmem, który najpierw trzeba było obalić, a potem plenić jego resztki, których wszędzie ciągle jeszcze pełno: w gospodarce, w szkołach, na uczelniach, w służbie zdrowia, w sądach, we wszelkich instytucjach państwowych. W myśleniu. Droga Orbána to droga chłopaka, który zorientował się, gdzie w jego świecie jest zło i postanowił to zło pokonać.
László Kéri, dawny profesor Orbána, powiedział mi, że ulubionym filmem Viktora jest ciągnący się prawie trzy godziny spaghetti western „Pewnego razu na Dzikim Zachodzie”. „On go widział piętnaście razy, wyobrażasz to sobie? Taki długi, nudny film, piętnaście razy?!”
Kiedy spotkałem się pierwszy raz z Viktorem Orbánem, zapytałem go, czy to prawda, że oglądał film Sergia Leone tyle razy. „Co najmniej piętnaście…” – zaśmiał się. Co go w tym filmie zafascynowało? „Wszystko. Heroiczna historia. Na początku sytuacja jest beznadziejna. Przeszkody pojawiają się dniami i nocami. Żeby być dobrym i wygrać, konieczne są nie tylko umiejętność strzelania i posiadanie muskułów, ale też używanie umysłu i wielkoduszność. To bardzo ważne. Musisz zrozumieć swoich wrogów, musisz zrozumieć ich prawdziwe intencje i wreszcie, kiedy przychodzi do zakończenia, nie unikaj walki, walcz i wygraj!”
Film Sergia Leone z Henry’m Fondą, Charlesem Bronsonem i Claudią Cardinale zaczyna się od dramatycznej sceny. Źli ludzie zabijają całą rodzinę kobiety, która przyjeżdża z Nowego Orleanu na Zachód, by przy powstającej linii kolejowej założyć z mężem farmę – zaczątek przyszłego miasta. Mają kawałek ziemi, mąż postawił dom, chcą zbudować sobie zamożność i szczęśliwe życie rodzinne. To taka przyszła klasa średnia, która wszystko osiągnęła pracą swoich rąk. Rodzinę zabijają źli ludzie nasłani przez właściciela firmy budującej linię kolejową, który chce, by ten teren był jego.
Ten pełen symbolicznych obrazów film jest prostą opowieścią o walce ze złem, o zemście i o dążeniu do celu. Charles Bronson pojawia się w nim jako człowiek znikąd. Nie wiadomo, kim jest, skąd jest, wiadomo tylko, że umie błyskawicznie i celnie strzelać, i ma porachunki z głównym gangsterem, który wystrzelał rodzinę kobiety. Przez cały film szuka sposobu, by dopaść bandytę i zmierzyć się z nim w pojedynku. W jednej z ostatnich scen dowiadujemy się, że kiedy był małym chłopcem, ten sam facet męczył i zamordował jego starszego brata, a on był tego świadkiem. Całe życie chce rozprawić się ze złem. Na koniec osiąga swój cel: w czystym pojedynku zabija złoczyńcę. Wypełnia się sprawiedliwość. Świat wraca do swojego porządku. Kobieta zarządza domem, wokół którego szybko rozwija się dostatnie miasto.
Chyba nic innego nie mówi o przywódcy Fideszu tyle, ile ta historia o obejrzanym piętnaście razy filmie. Polityka jest u niego jak western. Viktor Orbán nie jest aniołem. Jest wojującym kowbojem. Napastnikiem prącym do przodu. Z całych sił.Umrzeć za drużynę
O tym, jak premier Węgier regularnie grał mecze w wiejskiej drużynie piłkarskiej, jak w trakcie ważnych posiedzeń sprawdza wyniki Ligi Mistrzów i jak wybudował Akademię Futbolu obok swojego domu. Bo bez piłki nożnej nie da się zrozumieć, kim jest Viktor Orbán.
„Prezydent, podaj, prezydent na lewo, wychodzisz!” – krzyczą koledzy z wiejskiej drużyny Felcsút do premiera Węgier, kiedy gra z nimi w piłkę. Prezydent – to brzmi na wpół poważnie, z szacunkiem, na wpół zabawnie. „Prezydent” to inaczej „przewodniczący”, bo chodzi o przewodniczącego Fideszu. „Viktor, słabo ci dziś idzie!” – tak też czasem krzyczą.
Dwa, trzy razy w tygodniu, bladym świtem albo późnym wieczorem, premier Węgier Viktor Orbán trenuje piłkę na jednym z boisk w cichej, małej wsi Felcsút, oddalonej o 46 kilometrów od Budapesztu. Spędził tam dzieciństwo i ma dom. „Jest pracowity, ale ostatnio tyje” – narzeka Mihály Takács, jego osobisty trener. Zwykle robią we dwóch normalny, futbolowy trening. Bieganie, ćwiczenia kardio, zagrywki. Co jakiś czas grają mecz z kolegami. Orbán gra bardzo twardo. Mobilizuje innych: „Do przodu, gramy, idziemy!”. Lubi organizować grę.
Na wsi mówią o nim po prostu „Viktor”. Mieszkańcy są z niego niezwykle dumni, ale traktują go jak zwyczajnego sąsiada. Zachowuje się normalnie, nie wywyższa, jest ciągle pokornym zawodnikiem – przekonują. „Viktor to Viktor, znamy go od dzieciństwa, on jest stąd”. Kiedy przyjeżdża do Felcsút, nie ma gadania o polityce. Rozmawiają o piłce, o znajomych, o rodzinie. „Ten, który do nas przyjeżdża, to inny Viktor niż ten z telewizji. Normalny facet. Jeden z nas” – opowiadają.
Jakiś czas temu, przed jednym z meczy piątoligowej drużyny, zawodnicy przebierali się w szatni. Orbán usiadł nie na swoim miejscu. Jeden z piłkarzy, który przyszedł chwilę później, podszedł do niego i powiedział: „To moje miejsce”. „Aaa, sorry” – odpowiedział premier i się przesiadł. Inna opowieść: „Jeszcze zanim drugi raz został premierem, umówiliśmy się na mecz w jednej wsi. Szatni nie było. Przechodzę obok jakiegoś samochodu na parkingu, a tam Orbán w gaciach przebiera się na ulicy. Jak wszyscy”.
Viktor Orbán nie zostanie już gwiazdą piłki. Ale marzenia ojca być może spełni jego syn Gáspár. Dwudziestoletni brunet jest piłkarzem i niedawno debiutował w Videotonie. Spotykam go w Felcsút przed boiskiem. „Piszę książkę o twoim ojcu”. „To świetnie, bardzo chętnie ją przeczytam” – odpowiada uprzejmie. Ma na sobie niebieski strój Videotonu. „To może pogadamy, chciałbym dowiedzieć się, czym dla was jest piłka” – mówię. „Chętnie, ale przepraszam, teraz muszę na boisko”. Siedzę na trybunach z Györgyem Szöllősim, szefem magazynu piłkarskiego „FourFourTwo”, mieszkańcem Felcsút: „Gáspár to bardzo miły chłopak, ale nie masz szans. Nie chce udzielać żadnych wywiadów. Wie, że wszyscy interesują się nim z powodu ojca, a on chce sam zapracować na własny wizerunek”. Gáspár Orbán unika mediów. Chce pokazać światu, że umie strzelać gole. Ojciec jest z niego niezwykle dumny.Powiedzieć, że Viktor Orbán pasjonuje się futbolem, to mało. Futbol to jego drugie życie. „W życiu politycznym może się walić i palić – Viktor zachowuje spokój – ale gdy nasi sportowcy walczą, emocje wylewają się z niego” – opowiada jedna z najbliższych mu osób. Potwierdzają to wszyscy, którzy byli kiedykolwiek z Orbánem na stadionie, albo choć oglądali z nim mecz w telewizji. Kiedy piłkarze biegają po boisku, on nie może usiedzieć w jednym miejscu. Szaleje, komentuje, nie da się z nim rozmawiać o niczym innym. „Oglądałem z nim niedawno mecz Real Madryt – FC Barcelona. O każdym piłkarzu miał swoje zdanie” – opowiada jeden z jego przyjaciół. Kiedy współpracownicy Orbána umawiali mnie na spotkanie z premierem, ostrzegali: Jeśli pójdziesz z nim na mecz, nie próbuj nawet rozmawiać o czymkolwiek innym niż piłka. A najlepiej w ogóle się nie odzywaj.
Viktor Orbán kocha piłkę nożną, kocha Węgry i kocha politykę. I wszystkie te sprawy są ze sobą ściśle złączone. Wie, że piłka to nie jest tylko gra, to coś ważnego dla ducha Węgier. Jest przekonany, że piłka nożna jest jednym z bardzo istotnych elementów mogących posłużyć do tego, by społeczeństwo węgierskie odzyskało siłę. By się odbudowało, było zdrowe, dynamiczne i przedsiębiorcze. Orbán marzy o odbudowie silnego państwa i silnej węgierskiej piłki, o silnym społeczeństwie, pewnym siebie, dumnym ze swych dokonań i ze swych piłkarzy. Uwielbia futbol także dlatego, że to gra strategiczna. Można planować, przygotować taktykę. Są emocje, jest szansa wygranej, wielka radość, gorycz porażki. Potrzebna jest wiara, determinacja, myślenie i ciężka praca. Wszystko to, co Orbán lubi. Na boisku i w polityce jest napastnikiem lub rozgrywającym.
Piłka nożna fascynowała Viktora od zawsze. Jako mały chłopiec, mieszkając jeszcze na wsi Alcsútdoboz, położonej obok Felcsút, był bardzo mocno związany ze swoim dziadkiem Mihályem. Dziś wokół tej relacji dobudowuje się wiele legend. Dziadek przekazywał mu najważniejsze wartości, był człowiekiem walki, twardym, religijnym facetem, trzymającym się w życiu zasad. Takim, jak potem Viktor. Zapewne wiele z tego jest prawdą. Ale jest też prawda bardziej banalna. Mieszkali razem w jednym, niewielkim domu. Viktor najwięcej czasu spędzał w pokoju dziadka. Czy dlatego, że słuchał tam bohaterskich i patriotycznych opowieści? Raczej dlatego, że w pokoju dziadka stał telewizor, w którym mógł oglądać mecze.
Jako chłopiec grał, gdzie się tylko dało. W liceum był jednym z najlepszych graczy. „Dziewięćdziesiąt procent wolnego czasu poświęcałem piłce nożnej. Pozostałe dziesięć zostawało na dziewczyny. Na inne sprawy było już mało czasu” – opowiada mi Viktor Orbán podczas obiadu w jednej z naddunajskich restauracji. Kiedy mówi o dziewczynach – uśmiecha się. Kiedy o piłce nożnej – jest śmiertelnie poważny.
Jeśli chodził na wagary, to po to, by grać w piłkę. Piłka zawsze walczyła u niego z nauką, pracą, polityką, rodziną. Ze wszystkim. Podczas służby w wojsku, aby obejrzeć jakiś mecz, chował się gdzieś w jednostce, albo po prostu uciekał na kilka godzin. Potem spotykały go za to surowe kary, z karcerem włącznie. Jednak piłka była ważniejsza.
Na studiach rzucił się w wir działalności społecznej i politycznej. Ale oprócz polityki, wina i koleżanek, w jego życiu dalej najważniejsza była piłka. Od razu wszedł do sześcioosobowej drużyny, jakich w Budapeszcie było wtedy kilkaset. Takie małe zespoły były bardzo popularne na Węgrzech. W lidze uniwersyteckiej rozgrywał regularnie mecze, ale też dalej grał w profesjonalnej drużynie. Najpierw w Felcsút SE, potem w drużynie z Székesfehérvár, później już w Budapeszcie. Na treningi poświęcał bardzo wiele czasu. I w szkole, i na studiach, i potem jako polityk.W 1989 roku był środkowym napastnikiem w małym budapeszteńskim klubie Erdért. Nigdy nie opuszczał treningów, ale pewnego czerwcowego dnia poprosił swojego trenera o kilka dni wolnego. János Jakab zgodził się bez problemu. Gdy kilka dni później trener jechał samochodem, ku swemu kompletnemu zaskoczeniu usłyszał w radiu głos swojego podopiecznego. Wzywał właśnie w przemówieniu wojska sowieckie do opuszczenia Węgier. Jakab zrozumiał wtedy, że ten zawodnik może mu zniknąć na dłuższy czas. Nie zniknął. Szybko wrócił do gry. Panowie do dziś się przyjaźnią, razem oglądają mecze.
Kiedy został szefem partii, z treningami było trochę trudniej, ale praktycznie do momentu ponownego objęcia rządów w 2010 roku był zawodowym piłkarzem kolejnych drużyn. Najwięcej czasu spędził w piątoligowej Felcsút SE – drużynie ze swojej wioski. Grał tam regularnie, nawet gdy był szefem rządu w latach 1998–2002. Jak to premier – w tygodniu pracował od rana do nocy, a w weekendy, kiedy tylko miał wolną chwilę, pędził do Felcsút na treningi i mecze. Jego żona Anikó Lévai często narzekała z tego powodu.
W 2001 roku odwołał raz zaplanowane posiedzenia rządu, bo jego drużyna wyjeżdżała na treningi do Poreč w Chorwacji. Kiedy sam nie gra w piłkę, ogląda mecze. Kiedy nie może oglądać, stara się chociaż śledzić wyniki piłkarskich spotkań. Kiedy nie może śledzić wyników osobiście, prosi o to swoich współpracowników. „Pytał mnie często o szczegóły meczów. Co kto robi, gdzie gra, kto trenuje. To nie było łatwe. Ja byłem korespondentem na wielu mistrzostwach futbolowych. Wiem naprawdę dużo o piłce i mam spore doświadczenie. Ale on wie więcej niż ja. On myśli, jak zmienić ustawienia zespołu, jaką taktykę która drużyna powinna przyjąć” – opowiada Gábor Borókai, rzecznik prasowy pierwszego rządu Orbána. Co robił wcześniej rzecznik prasowy rządu? Był dziennikarzem sportowym, specjalistą od piłki nożnej – premier Orbán musi mieć wokół siebie ludzi, z którymi dobrze się rozumie.
Gdy Orbán drugi raz został premierem w 2010 roku, niewiele się zmieniło. Pewnego dnia poleciał do Brukseli na posiedzenie Rady Europejskiej. Odbywały się wtedy ważne negocjacje w gronie szefów państw. Doradcy musieli pozostać za drzwiami. W sali nie było dostępu do Internetu. Premier Węgier zobowiązał swoich doradców, żeby w trakcie posiedzenia podsyłali mu SMS-em informacje, jak rozwija się jeden z meczów Ligi Mistrzów.Kiedy w lipcu 2012 roku oficjalne relacje słowacko-węgierskie były napięte, co za jego rządów nie należało do rzadkości, umówił się z premierem Robertem Fico w Bratysławie na meczu, który Videoton FC i Slovan Bratysława grały w eliminacjach do Ligi Europejskiej. O swojej woli pojawienia się na meczu poinformował oficjalną notą dyplomatyczną. Stosunki międzyrządowe uległy szybkiej poprawie. Fico chodzi czasem na mecze, ale nie jest aż tak szalonym kibicem, jak jego węgierski partner. „Viktor Orbán jest dosłownie fanatykiem futbolu” – mówił wprost szef słowackiego rządu. Po meczu powiedział, że węgierski premier tak był przejęty grą, iż trudno było mówić o tym, co dzieli, więc komentowali mecz i rozmawiali o tym, co łączy oba kraje i jak mogą poprawić wzajemne relacje. Piłkarze zachowali się dyplomatycznie i zremisowali 1:1. Potem premierzy przy śliwowicy i winie omawiali plany budowy stadionów piłkarskich w swoich krajach.
Kiedy w tym samym roku Orbán leciał na szczyt NATO do Chicago, poprosił współpracowników, żeby sprawdzili, czy można lecieć przez Monachium, bo na Allianz Arena odbywał się właśnie finał Ligi Mistrzów. Ku jego rozczarowaniu, nie było dobrego połączenia. Pojawił się za to później na meczu otwarcia Euro 2012, kiedy Polska grała z Grecją. Zaprosił go Donald Tusk i nie miał wątpliwości, że premier Węgier się stawi. Zwłaszcza, że równie mocno jak na piłce nożnej, zależy mu na dobrych relacjach z Polską. Orbán wsparł publicznie polski rząd, kiedy ten apelował, by nie bojkotować finału Euro 2012 w Kijowie.
Człowiek, który całe życie poświęcił polityce, zbudował potężną partię i jest jednym z najbardziej znanych polityków w Europie, twierdzi, że gdyby urodził się jeszcze raz, wolałby zostać piłkarzem. Najlepszym, sławnym piłkarzem, takim jakim był Ferenc Puskás. Puskás to symbol sukcesu węgierskiego futbolu. Symbol waleczności i nieistniejącej już potęgi Węgier. Jeden z najwybitniejszych i najsłynniejszych piłkarzy na świecie. Duma Węgier. Idol Orbána. Nazwisko Puskás zna każdy chłopak nad Dunajem. „Galopujący major” – tak go nazywali.
Żeby zrozumieć dzisiejsze Węgry, ich ambicje i kłopoty, marzenia i traumę, żeby zrozumieć Viktora Orbána, trzeba choć trochę poznać historię tamtejszego futbolu. W latach 50. XX wieku węgierska „złota jedenastka” święciła triumfy. Od maja 1950 do lipca 1954 roku narodowa drużyna Węgier nie przegrała żadnego z 32 meczów! Całe Węgry kochały futbol i żyły tym, co robili najsłynniejsi wówczas gracze, wielkie gwiazdy europejskiego futbolu: Ferenc Puskás, Sándor Kocsis, József Bozsik i Nándor Hidegkuti.
W 1952 roku węgierska jedenastka zdobyła złoty medal na Igrzyskach Olimpijskich. 25 listopada 1953 roku mieli zagrać na Wembley przeciwko Anglii. Brytyjczycy do tego dnia nie przegrali żadnego meczu na własnym stadionie. Wtedy przegrali 6:3. Puskás strzelił dwa gole. Węgry oszalały. To był mecz stulecia. W 1998 roku węgierski reżyser Péter Tímár nakręcił film fabularny „6:3”, w którym więźniowie ściskają się z radości z pilnującymi ich klawiszami, gdy padają gole dla Węgrów.Latem 1954 roku węgierska drużyna doszła do finału Mistrzostw Świata. Grali mecz z Niemcami. Byli zdecydowanymi faworytami. W fazie grupowej pokonali Niemców 8:3, wydawało się więc pewne, że zostaną mistrzami. Zaczęło się dobrze, Węgry prowadziły 2:0, ale ostatecznie przegrały 2:3. Nikt w Budapeszcie nie mógł w to uwierzyć. Węgrzy płakali. To nie była już tylko sprawa sportowa, zrobiła się z tego sprawa polityczna. Na ulicach stolicy wybuchły zamieszki, padały oskarżenia, że wynik był „ustawiony” przez służby specjalne i polityków. Ta przegrana była wielkim dramatem Węgrów. Brytyjski pisarz węgierskiego pochodzenia, Tibor Fischer, napisał: „Ta noc pokazała, że Węgrzy nie przejmują się tak bardzo dyktaturą. Ale naprawdę szczerze nienawidzą przegrywać meczów”. Jednak prawdziwy dramat dopadł węgierski futbol dwa lata później. W 1956 roku Honvéd Budapeszt, drużyna, w której grały największe gwiazdy węgierskiego futbolu, pojechał do Hiszpanii na mecz z Athletic Bilbao. Wyjechali z kraju w czasie, kiedy wybuchła rewolucja, szybko i krwawo stłumiona przez wojska sowieckie. Nie było po co wracać. Prawie cała drużyna, najwspanialsi piłkarze, jakich wydał ten kraj, zostali za granicą. Puskás grał jako napastnik w Realu Madryt. Trzy razy zdobył z tą drużyną Puchar Europy Mistrzów Klubowych. Przyjął obywatelstwo hiszpańskie. Po stłumieniu rewolucji 1956 roku, jak szacuje wspomniany już György Szöllősi, Węgry opuściło 12 tysięcy piłkarzy. Nie udało się tego odbudować. Puskás był trenerem wielu drużyn na całym świecie. Po upadku komunizmu wrócił na Węgry i na krótko został trenerem narodowej drużyny, ale nie zdołał już wiele zrobić. W dzień jego śmierci ogłoszono w całym kraju żałobę narodową. Portal Index.hu tego dnia opublikował tekst zatytułowany „Jeśli nie ma Puskása, to nie ma węgierskiej piłki nożnej”. Od kilku dziesięcioleci Węgrzy raczej przegrywają mecze. Kompletnie się nie liczą w europejskiej piłce. Stadiony i boiska świecą pustkami. Liga gra na marnym poziomie, ciągle padają oskarżenia o korupcję, narodowa drużyna nie przechodzi przez żadne eliminacje. Niewielu młodych ludzi w ogóle chce grać w piłkę.
„Po 1956 roku władze komunistyczne uznawały za niebezpieczne niemal wszystkie wspólne przedsięwzięcia, które sprzyjały jednoczeniu się narodu, tak jak w ‘56” – tłumaczy Orbán w bardzo długim wywiadzie poświęconym wyłącznie futbolowi, na stronie internetowej Akademii Piłki Nożnej w Felcsút 1. „Zlikwidowali je świadomie, wręcz zbombardowali, począwszy od sfery życia umysłowego, poprzez drużyny sportowe, aż po świat polityki”.
Dziś na Węgrzech gra w piłkę około 100 tysięcy ludzi, gdy na przykład w Czechach – 800 tysięcy. „Węgierski futbol został oskalpowany. Mówię o młodym narybku, o podwórkach, o boiskach. Zabrano mnóstwo pieniędzy, w pierwszej kolejności poprzez likwidację obiektów – zabrano je dzieciom. Nie profesjonalnym klubom, lecz małym drużynom z Budapesztu i prowincji” – mówi Orbán. Wiele rozmów poświęcił temu, jak odbudować węgierską piłkę. Wie, że najważniejsze jest zachęcenie młodych ludzi, przywrócenie im radości grania, spowodowanie, by naród, tak jak w latach 50., zaczął się ekscytować rozgrywkami ligowymi i narodową jedenastką.
Naprawa stanu węgierskiej piłki nożnej stała się jednym z celów osobistych i politycznych Viktora Orbána. Postanowił sam zostać po części menedżerem futbolu. Kiedy po upadku swojego pierwszego rządu był w głębokiej opozycji, założył w 2007 roku w Felcsút Akademię Piłki Nożnej im. Ferenca Puskása. Zajął się koncepcją i organizowaniem ekonomicznego zaplecza tego projektu. Namówił szefów wielkich węgierskich firm OTP i MOL, by zainwestowali w piłkę. Mówił: „Opozycja zwykle wprowadza tylko destrukcję, my musimy robić pozytywne rzeczy. Rząd robi destrukcję, my budujmy”.
Nad tym projektem zaczął pracować już w 2004 roku. Założył fundację i został jej szefem. Przekonywał biznesmenów, sprawdzał, jak takie akademie działają w Wielkiej Brytanii. Chciał stworzyć system, w którym dzieci mogą trenować, uczyć się i wychowywać. I stworzył. Trzy lata później Akademia została otwarta.
Klub z Felcsút podpisał umowę z Videotonem, jednym z czołowych węgierskich klubów. Młodzież z Felcsút ma szanse zasilić pierwszoligową drużynę. A drużyna Felcsút SE stała się oficjalnie II drużyną Videotonu i gra dziś w V lidze.
Na wsi wyrosło pięć pięknych boisk, kompleks budynków projektowanych przez słynnego węgierskiego architekta Imre Makovecza. Nieżyjący już Makovecz był ważną postacią na Węgrzech, bliską sposobowi myślenia Orbána. Przywiązywał wielką wagę do tradycji, zawsze podkreślał swą węgierskość. Jest czołowym reprezentantem nurtu tzw. architektury organicznej. Jego budynki są zawsze wtopione w krajobraz, swoimi kształtami przypominają rośliny, mają wiele roślinno-zwierzęcych motywów. Jak mówi Orbán, kiedy ktoś przychodzi, od razu widzi, że takich budynków nie buduje się nigdzie indziej na świecie, tylko tutaj.
W Akademii szkoli się setka młodych piłkarzy – uczniów w wieku 12–19 lat. Przyjeżdżają tu na co najmniej pół roku. Na lekcje są codziennie dowożeni do pobliskiej szkoły publicznej. W 2012 roku otwarto nową szkołę, w której oprócz młodych piłkarzy uczą się też miejscowe dzieci.
Młodzi zawodnicy mieszkają na terenie Akademii. Wszędzie jest czysto, dużo zieleni, cisza. Duże wrażenie robią te budynki o niezwykłych kształtach. W środku wiszą gigantyczne zdjęcia Ferenca Puskása. Całością zarządza pastor – trener i wychowawca w jednym. „Uczymy ich nie tylko grać w piłkę. Staramy się ich wychowywać – to dla nas bardzo ważne” – opowiada, oprowadzając mnie po budynkach i boiskach. „Viktor bywa tu regularnie. To jego oczko w głowie. Pamięta każdego chłopca, który tu jest. Co tydzień przyjeżdża, rozmawia z nimi, ogląda mecze”. Przyjeżdża tu również młodzież z wielu krajów świata, by ćwiczyć i grać z młodymi Węgrami.
1 Dalsze cytaty z wypowiedzi Viktora Orbána w tym rozdziale pochodzą z dwóch wywiadów na stronie Akademii, których udzielił Györgyowi Szöllősiemu w 2011 i w 2012 roku, por: pfla.hu/?q=news/2996 oraz pfla.hu/?q=news/2103Największym sukcesem futbolowej szkoły z Felcsút było podpisanie umowy z Realem Madryt w 2011 roku. Na wsi pod Budapesztem powstało wspólne przedsięwzięcie słynnego hiszpańskiego klubu i Akademii – Real Institute, który ma się zajmować integracją młodych Romów ze społeczeństwem poprzez sport, naukę i pomoc społeczną.
W 2009 roku do Felcsút przyjechał szef FIFA Sepp Blatter, by wspólnie z Viktorem Orbánem ogłosić ustanowienie FIFA Puskás Award – nagrody za najpiękniejszy gol strzelony w sezonie. Pierwszy raz dostał ją CR7, czyli Cristiano Ronaldo, za bramkę, którą strzelił F.C. Porto w barwach Manchester United w ćwierćfinale Ligi Mistrzów 15 kwietnia 2009 roku. Wszystko – i umowę z Madrytem, i ustanowienie nagrody FIFA – załatwiał sam Orbán.
Przeciwnicy polityczni oskarżają dziś Orbána, że wykorzystuje swoją pozycję do budowania Akademii w swojej rodzinnej wiosce. Tymczasem Akademia powstała w czasach, kiedy był on politykiem opozycyjnym. Nie miał dostępu do żadnych rządowych środków. Do zainwestowania w budowę i sponsoring przekonał kilka przedsiębiorstw. Teraz, kiedy Akademia ciągle się rozbudowuje, opozycja i niechętne Orbánowi media tropią, czy na przykład nie pozyskuje on nielegalnie terenów pod budowę. Krążą opowieści o rozległych posiadłościach Orbána. Akademia rzeczywiście położona jest tuż przy jego wiejskim domu. To skromny, prosty, niewielki domek, niespecjalnie różniący się wyglądem od innych. Nie widać ani strażników, ani bud z ochroną. W weekendy w Felcsút można spotkać spacerującego albo biegającego w sportowym stroju premiera. Jego widok nie wzbudza tam żadnej sensacji.W wiosce Alcsútdoboz rodzina Orbanów kupiła dom, który należał do dziadka premiera i w którym Viktor Orbán spędził pierwsze dziesięć lat swojego życia. Po remoncie oddali go w użytkowanie Akademii – mieszkają tam dziś chłopcy przyjeżdżający do Felcsút na treningi.
Latem 2012 roku piłkarska legenda i szef UEFA Michel Platini spotkał się z Viktorem Orbánem. Gdy Platini pochwalił go, że to bardzo dobrze, że premier rządu poświęca swój wolny czas futbolowi, Orbán zażartował: „To nieprawda. Ja pracuję dla futbolu, a w czasie wolnym zajmuję się sprawami państwa”.
Orbán chce jeszcze zbudować Instytut Ferenca Puskása – zgromadzić wszystkie pamiątki po nim, pokazać, jaki był, aby młodzi ludzie brali z niego przykład, by stał się na nowo ich idolem i by chcieli być tacy jak on. Orbán ciągle wierzy, że węgierski futbol będzie jeszcze wielki.
Kiedy Orbán został premierem po raz drugi, w 2010 roku, jedną z jego pierwszych decyzji było wprowadzenie odpisów podatkowych, mających zachęcić biznes do finansowania sportu, budowy boisk, akademii futbolu, wspierania młodzieży. Dziś na Węgrzech istnieje już pięć takich akademii jak ta w Felcsút. Niedawno szef węgierskiego rządu zapowiedział budowę trzech nowych stadionów, w tym między innymi całkowitą renowację stadionu narodowego im. Ferenca Puskása. Obecnie stadion wygląda tak jak warszawski stadion X-lecia, zanim został Stadionem Narodowym.
Wiosną 2012 roku w Felcsút odbyła się V edycja Pucharu Puskás-Suzuki (Orbán namówił do sponsorowania imprezy największego producenta samochodów na Węgrzech) – turniej młodzieżówek najbardziej znanych drużyn europejskich. Drużyna Videoton-Akademia im. Puskása zremisowała z Realem Madryt 2:2. Orbán był bardzo szczęśliwy. Zobaczył przyszłość dla węgierskiego futbolu. Bardzo w to wierzy. O Akademii Futbolu w Felcsút mówi: „To najważniejsze dzieło mojego życia”.
Czym dla Viktora Orbána jest piłka nożna, najlepiej mówi on sam w wywiadzie, który można przeczytać na stronie internetowej Akademii: „Potrafimy umrzeć za drużynę reprezentantów, ponieważ, mimo że to tylko jedenastka ludzi na boisku, czujemy, że to nasze wspólne, narodowe przedsięwzięcie. (…) Futbol jest dla nas życiem. Życiem, którym żyjemy my, Węgrzy”.