Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Napisane fastrygą - ebook

Format:
EPUB
Data wydania:
17 sierpnia 2025
20,00
2000 pkt
punktów Virtualo

Napisane fastrygą - ebook

Zbiór poruszających, zmysłowych i pełnych życiowej prawdy opowiadań, które jak ściegi fastrygi łączą codzienność z głęboką refleksją. Autor – były mistrz krawiecki z Gdyni – z wrażliwością pisarza i precyzją rzemieślnika odsłania historie utkane z emocji, wspomnień i przeżyć. To proza autentyczna, mądra i pełna ciepła, która zostaje w pamięci na długo po lekturze.

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Opowiadania
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
Rozmiar pliku: 558 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Wstęp

Z reguły, krawcy miarowi to ludzie zapracowani, „zaszyci na śmierć”. No, może wyłamał się Reymont – on jeden zamienił mozolne ślęczenie nad kapotą – na pisanie i to, zamienił z takim talentem, że otrzymał Nagrodę Nobla. Ze mną, z facetem, który przepracował w krawiectwie przeszło 60 lat i coś tam pod koniec życia próbuje w literaturze - to całkowicie inna, zagmatwana sprawa, ale tak czy inaczej, parę książek wydałem i to nawet, nawet z jakimś tam literackim sukcesikiem. Nie ujrzałyby światła dziennego i te, moje “Pisane fastrygą” opowiadania, felietony, i różnego rodzaju zapiski, gdyby nie mój przyjaciel Adam Stawarz. To On, dziennikarz i informatyk uznał, że warto je wydać.

Obyście Państwo zechcieli wchłonąć je od A do Z. Życzę wytrwałości.Cud

Chłopaki to aż mu zazdrościli. Piotrek, ze zgrają kumpli, mógł balować od rana do nocy. Mógł, bo w domu najczęściej nikt na niego nie czekał, nikt nie przywoływał go na obiad czy kolację, nikt nie pilnował tego, czy odrobił lekcje. Ojca nie miał, matka pracowała w największej w mieście fabryce, na portierni i żeby zarobić „trochę więcej”, często brała dyżury „za kogoś”. Bywało, że nie było jej w domu nawet i dwie, trzy doby. Dzisiaj jednak, Piotrek wrócił do domu wcześniej, zaraz po szkole. Sam pamiętał, że o osiemnastej, w przykościelnej, katechetycznej salce ma lekcje religii. Przygotowania do Pierwszej Komunii w kwietniu, chcąc nie chcąc, przybierały na intensywności – przecież „za chwilę” odbędzie się wzniosła uroczystość „Przyjęcia Ciała Chrystusa”. W końcu, w końcu po ciągłym odkładaniu i on tego dostąpi.

Już nie powtórzą się ubiegłe lata. Wtedy, dwa lata temu w kwietniu, prawie przed samą komunią, spadł z kamienicznych ruin pozostałych jeszcze po czasach wojny. Szpital… Potem, ortopedyczny kołnierz, noga w gipsie i… żadnych szans przystąpieniu do komunii. Teraz tak wielka uroczystość już nie przeleci mu koło nosa. W szafie, na półce, czeka nowiutka, jeszcze nienoszona biała koszula. Na wieszaku wisi granatowy garniturek (dobrze, że wtedy kupiony „na wyrost”) Pod nim, połyskują glancem czarne, też odrobinę wtedy za duże (powinien jeszcze zmieścić się z tyłu palec) trzewiki. Chłopiec, już od dawna umie na pamięć zadane pacierze i modlitwy. Również, jakoś tak same wleciały mu do głowy słowa pięknych, melodyjnych, kościelnych pieśni o Bogu, Panu Jezusie i Najświętszej Panience. Piotrek ładnie rysuje, jego zeszyt do religii jest jedynym, w którym promienieją piątki - niczym aureola nad Najświętszą Panienką.

Taaak, Piotrek dogłębnie wierzy w Boga, w „jedyną prawdę”, którą nasączali go od dziecka księża i zakonne siostry katechetki. Wierzy w Jezusa Ukrzyżowanego i Zmartwychwstałego, wierzy w Trójcę Przenajświętszą (tu, jednak - tak na „słowo honoru” - bo nijak nie może zrozumieć tego zawiłego, boskiego trójkąta). Uwierzył w Niepokalaną Maryję i Świętego Józefa, wierzy we wszystkich świętych - a szczególnie… Taaak, Piotrek, od narodzin jest wiernym, oddanym katolikiem, chrześcijaninem, na którego za dobre uczynki czeka niebo – a, nie daj Boże! (tego wystrzegał się ponad miarę) za grzechy - piekło. Pan Bóg wszystko widzi! Wisiała nad nim groźba, o której na każdym kroku przypominali księża, katechetki i matka.

Bywało jednak, że tak na osobności, w skrytości ducha, niby się modląc, Piotrek próbował przekomarzać się z Bogiem nieśmiało zadając pytania, które go coraz częściej nurtowały: - Boże, Ty Wszechmogący pozwoliłeś na tak okrutną wojnę? Na zabijanie milionów ludzi? Na zamienienie naszego domu w Warszawie w gruzy? Na umęczenie mojego taty w Dachau? Mama opowiadała mi, że tata, tak bardzo mnie kochał, a Ty nie pozwoliłeś mi nawet zakosztować tej ojcowskiej miłości!

Tak, podobne pytania chodziły po głowie Piotrka, ale czy tak naprawdę, tak na głos, kiedykolwiek zadał je Bogu? – Tak, raczej bojaźliwie dusił je w sobie. Nie śmiał, kapłani wpoili mu, że nawet samymi myślami może obrazić cierpiącego na krzyżu Jezusa, a co dopiero zadawać pytania na głos. Przestraszony grzesznymi myślami, szybko wracał do ojczenaszów i zdrowaśmaryjek, które wyklepywał najczęściej bez zastanowienia.

- Chłopcy! Proszę! Proszę w tej chwili u-spo-kuj-cie-się! Na-tych-miast!

– Sioooostrooo, ktoś pierdnął – fuj…. - To on, to on! - nagle, wszyscy zaczęli odsuwać się od Piotrka. Chłopak robi się purpurowy, zszokowany nie umie wydobyć z siebie głosu, ledwie wyjąkuje: - To, to, nie ja, nie… - Jak Boga… To, nie ja… - głośny śmiech owładnął katechetyczną salką, chłopcy przekrzykują się, chichot i wrzawa wypełniają pomieszczenie.

- Spokój! Spokój! Smarkacze! (I do siostrzyczki doszedł zapach skręcający jej nos). Grzesznicy! Za karę! Za karę! Ustawiać się w pary! Do kościoła! Natychmiast! Przeprosicie za Wasze haniebne zachowanie! Poprosicie o przebaczenie Przenajświętszą Panienkę! Grzesznicy! Za Was! Za takich jak Wy… na krzyżu! Pan Jezus!...

Msza dobiega końca, również grupa „skruszonych”, przyszłych komunikantów, modlących się przed ołtarzem Świętej Panienki, Niepokalanej Maryi, niecierpliwie wyczekuje na zezwolenie wyjścia z kościoła. Tylko Piotrek…

Boczna nawa, którą inni ominęli bez zwrócenia uwagi - dla niego jest miejscem świętym, nadzwyczajnym, zaczarowanym. Ołtarz w nawie, przy którego stopniach teraz klęczy Piotrek, poświęcony jest kultowi Świętego Dominika Savio. Ukwiecony białymi kaliami, dużych rozmiarów portret, przedstawia niespełna szesnastoletniego, gustownie ubranego (jak na XIX wiek przystało) włoskiego chłopca o twarzy aniołka. Ten, urodzony w okolicach Turynu w 1842 roku chłopiec - ponoć czyniący cuda ministrant, patron dzieci, młodzieży, jak i kobiet w ciąży (teraz Google). Ten Święty Dominik Savio, o którym tak nieskończenie pięknie opowiadała na lekcjach siostra katechetka – również na Piotrka podziałał magicznie, niczym, cudotwórca. Tu, przy ołtarzu, Piotrek i Dominik ufni sobie, zaprzyjaźnieni, gadają, rozmawiają… Święty nawet mówi do Piotrka po polsku; - Wiem, wiem, że to nie ty pierdnąłeś, wiem - to Wiktor. On już taki jest i taki będzie przez całe swoje życie, ale… On już ma niedużo tego swojego życia, niebawem zachoruje, umrze… – Umrze? - Piotrek w majakach dziwi się niesamowicie i zaczyna prosić: - Dominiku, wybacz mu. Niech nie umiera, zrób coś - Ty możesz, przecież Ty czynisz cuda. On nie ma rodziców, wychowuje go ciotka, jego wujek to pijak - sam wiesz, nie ma lekko, pomóżmy mu!

Gadają, rozmawiają, są tak blisko siebie i jak to chłopaki, nawet od czasu do czasu wybuchają wesołym śmiechem. Są ze sobą jeszcze wtedy, gdy już opustoszał kościół, gdy pogasły światła, gdy kościelny mrok poddał się ciemnościom nocy. Czy są ze sobą jeszcze wtedy, gdy, zwinięty prawie w kłębek Piotrek, leży u stóp portretu Świętego Dominika Savio? Piotrek przysnął, a, może zemdlał? Co on jadł dzisiaj?

Gdy się ocknął i uświadomił sobie, gdzie się znajduje, wystraszony, biegając po ciemnych przestworzach kościoła zaczął panicznie szukać wyjścia. W końcu znajduje drzwi. Jedne, drugie - pozamykane. Jest teraz przy głównych, szarpie klamką, wali w nie pięściami, woła, co sił w głosie o ratunek. Nagle, w okolicach zakrystii zapalają się boczne światła.

- Kto?! Kto?! Kto tu…Złodziej! Złodziej!

Piotrek, biegnąc w kierunku usłyszanego kobiecego głosu, stara się go przekrzyczeć: - Nie! Nie! Ja nie jestem złodziejem! Ja… - brakuje mu słów, bo kim jest, tu teraz, w nocy, we wnętrzu zamkniętego kościoła? - Nie! Nie! Proszę mnie wypuścić! Ja nic nie ukradłem! Ja… - co ja…? – Piotrkowi brakuje słów.

- Co Ty tu robisz? Chłopcze…? W środku nocy, w zamkniętym kościele? - światła zakrystyjnych kinkietów, niemrawo oświetlają kobiecą postać w luźno założonym habicie, bez obwiązanej sznurem talii, bez przełożonego przez głowę szkaplerza, bez nakrycia głowy - głowy całej w gęstych, czarnych, ale krótko ściętych włosach.

- Co Ty tu robisz chłopcze? Co Ty robisz w nocy, w zamkniętym kościele?!

Kościelną kruchtę otaczają zabudowania. Najdalej oddaloną od kościoła jest plebania. Potem barak z katechetyczną salą, a najbliższym, połączonym łącznikiem z zakrystią - dwupiętrowy budynek, w którym zamieszkują zakonnice. Tu też, pokoik najbliższy drzwi zakrystii, zajmuje siostra Łucja. Na wąskim, metalowym łóżku, na którym jeszcze tak niedawno smacznie spała, ona - teraz pozwoliła przysiąść chłopcu. Światło wiszącej u sufitu żarówki pomaga Siostrze Łucji wnikliwiej przyjrzeć się mizernej, wystraszonej twarzy chłopca. Kręcąc z politowaniem głową, spogląda na jego zrobiony na drutach z wielu kolorów włóczki porozciągany sweter, na szare, wytarte na kolanach drelichowe spodnie, na mocno sfatygowane trampki na nogach.

- Nooo, powiedz, opowiadaj mi tu chłopcze, jakim cudem, w środku nocy, znalazłeś się we wnętrzu zamkniętego kościoła.

- Jaaa… się modliłem do świętego Dominika Savio. Ja się modliłem, rozmawiałem z nim i chyba… zasnąłem, albo… może zemdlałem. Nie wiem, nie pamiętam. Proszę mnie wypuścić pobiegnę do domu.

- Co ja mam teraz z Tobą począć? Przecież nie puszczę Cię tak samego, w środku nocy. Co ja mam teraz z Tobą począć? Co…? Gdzie ty mieszkasz? Na pewno rodzice cię szukają.

Chłopiec wodząc wzrokiem za poruszającą się po małym pokoiku siostrą, dyskretnie, rękawem swetra wyciera nos i łkając szepcze: - Mnie nikt nie szuka. Ja mam tylko mamę, ale jej nie ma w domu. Mama jest w pracy, pracuje na portierni, na zmiany…

- Co, co ja mam z Tobą począć? Co?... Chyba… zostaniesz tu u mnie… Nie możesz teraz włóczyć się po nocach. Rano wrócisz do domu… Jesteś zapewne głodny? Chodź, pokażę Ci gdzie jest łazienka, umyjesz się, zrobisz siusiu… Tylko cichutko, żebyśmy nikogo nie obudzili… Ja w tym czasie przyniosę Ci coś z kuchni.

Sikał długo do damskiego sedesu, jeszcze dłużej obmywał pod zlewem twarz i oczy niemogące przestać łzawić. Wychodząc z łazienki na ciemny korytarz, przez chwilę pomyślał o ucieczce, ale załamany, zagubiony dał sobie spokój. Gdy wrócił, siostra Łucja już w długiej do ziemi, szarej koszuli, krzątała się po pokoju. Na stoliku przysuniętym do zamurowanego okna, teraz zrobionego „na ołtarzyk ze stojącą w nim Matką Boską w świecącej gwiazdkami aureoli”, czekał talerz z pachnącą ogórkową zupą i trzy kromy posmarowanego masłem chleba. Patrząc na łakomie jedzącego chłopca zakonnica z politowaniem kręci głową, a gdy zjadł, nakłoniła go do zwierzeń, z niedowierzaniem wysłuchując dalszych opowieści o jego „cudownej bliskości” ze Świętym Dominikiem Savio.

Co ja mam z Tobą począć? Co?... Zakonnym siostrom nie wolno przyjmować obcych. My tu nie mamy wolnych pokoi. Słuchaj, nikt nie może dowiedzieć się, że tu jesteś, że byłeś… Pamiętaj! Gdzie ja mam Cię teraz położyć? Takie wąskie łóżko… - siostra Łucja już, już czuje wypieki na twarzy, czuje wilgoć pod pachami i nie tylko… Ile Ty chłopcze masz lat? Takie wąskie łóżko… Ile Ty chłopcze masz lat? – bezwiednie powtarza i w końcu, decyduje: - Położysz się w nogach. Musimy się jakoś zmieścić… - zdejmuj sweter i spodnie: - No, szybko, jest noc, przeżegnaj się i pod kołdrę. Gaszę światło.

- Ale… ja… nie mam nic pod swetrem i… nie mam majtek – mówi prawie niedosłyszalnie zawstydzony do głębi Piotrek.

Zakonna siostra Łucja, podchodzi do chłopca z matczyną, a może i… z kobiecą czułością, przeczesuje mu swoimi długimi palcami dawno niestrzyżoną czuprynę, potem, jej dłoń gładzi mu policzek, a opuszki palców muskają pełne, czerwone chłopięce wargi. - No i co teraz…? Pyta dziwnym szeptem. Chłopca? Siebie? Zakonnica Łucja po raz pierwszy, po raz pierwszy w swoich prawie trzydziestu latach życia czuje, że… Żaden wiszący nad łóżkiem na krzyżu Jezus, żadne zakonne przysięgi ani przywdziewany codziennie habit - teraz, nie są w stanie zahamować… Po raz pierwszy w życiu, kobieta Łucja odczuwa pożądanie. - Dam Ci moją koszulę… Zdejmij sweter - daj, pomogę Ci… Spodnie też… Mnie nie musisz się wstydzić… Ja jestem zakonnicą… Jestem taką samą świętą jak i ten twój Dominik Savio. Mnie nie musisz… - mówiąc, Łucja nie może pozbyć się myśli przywołujących słowa chłopca: „Ale… ja… nie mam nic pod swetrem i… nie mam majtek.”

Ręce Łucji drżą, gdy rozpina parciany pasek okalający wątłe biodra chłopca. Pinnndelek… Pinnndelciu… śliiiiczny… Klęcząc przed Piotrkiem, zakonnica patrzy z namiętnym zaciekawieniem jak w jej dłoni ten chłopięcy „Pindelek” rośnie, sztywnieje, jak napletek coraz bardziej odsłania nabrzmiewającą żołądź… Łucja obejmuje go palcami, przesuwa to w dół, to w górę zaciśniętą na nim dłoń… Bawi się, bawi… szybciej, coraz szybciej… W końcu, nie mogąc powstrzymać żądzy, bierze do ust. Chłopiec instynktownie, bezwstydnie wypina swoje podbrzusze ku twarzy zakonnicy i chwytając ją za krótkie włosy, rytmicznie porusza jej głową i swoimi biodrami. Pławią się, pławią w cudzie doznań, których jeszcze nigdy wcześniej nie zaznała ani zakonna siostra Lucja - ani on, nastoletni chłopiec.

Tej dziwnej nocy, jeszcze parę razy „w niebo wstępowali” zarówno Piotrek, jak i siostra Łucja, która to, w swoim bez opamiętaniu, ucząc chłopca zachowań, do których zapewne skłaniał ją sam Lucyfer - co chwilę, wzywała na pomoc Boga - Och! Och! O, Boże! O, Och, Boże, Boże…!

- By, w końcu, o świtaniu - wracając do opamiętania - opuścić przykościelne zabudowania i uciekać, uchodzić... Piotrek pędem do domu - a, zakonna Siostra Łucja, z walizeczką w ręku na kolejowy dworzec.Koszula

– Tak, tę „koszulę” noszę od… - jeszcze od czasów ogólniaka. Teraz, zdejmę ją tu przed Wami i tu, przed Wami, pierwszy raz ją „wypiorę”.

Nie byłem nigdy dobrym uczniem. Ja smarkacz, jakoś tak zawsze beztrosko, nieodpowiedzialnie podchodziłem do nauki, do wykształcenia - a może w ogóle do życia? Niestety, na mojej drodze, nie znalazł się nikt - kto by mnie przypilnował, skłonił do wysiłku, wytargał porządnie za uszy bym zainteresował się tą życiową wartością, jaką niesie wykształcenie, głębia wiedzy. Ja głupek, ubzdurałem sobie, że wystarczy mi, jak to się mówiło wtedy mała matura. Dzisiaj po dziesiątkach przeżytych lat, zdaję sobie sprawę, że strasznie głupio, nieodpowiedzialnie postępowałem za młodu. - No cóż, powiadają, że na naukę nigdy nie jest za późno…

Rok 1957 (ale to strasznie odległy czas!) trzecia klasa ogólniaka… Zbliża się akademia z okazji którejś tam „Rocznicy Rewolucji Październikowej”! Nic w szkole nie jest ważniejsze! W dodatku, naszą szkołę ma zaszczycić swoją obecnością wybitny delegat Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich! Bohater spod Lenino uczestnik II Wojny Światowej.

Na uroczystej akademii, nasza klasa oprócz rewolucyjnych pieśni, wzniosłych haseł na transparentach i poetyckich deklamacji na cześć Niezwyciężonego Związku Radzieckiego i, jego Wodza Wisarionowicza Józefa Stalina – ma na scenie odtańczyć kozaka.

Ja „Kozak” do wszystkiego oprócz nauki, do tego tańca zgłosiłem się pierwszy. Ośmiu chłopców i osiem dziewcząt zamiast matmy, fizyki czy chemii - niestrudzenie, przez dwa tygodnie ćwiczymy kozaczoka! Za skrzyżowanie na piersi rąk, za kucane podskoki i podrygi z wyciąganiem do przodu na przemian to prawej to lewej nogi - mnie chwalono najbardziej. Zostałem solistą. Może, w końcu znajdę się na gazetce ściennej w gronie Przodowników Pracy?! - Duma mnie rozpierała. W końcu, w czymś jestem najlepszy!

Na próbach, moje solowe pajacowate wygibasy przerywały wbiegając na scenę w tanecznych podskokach dziewczęta - potem łączyliśmy się w pary i, w korowodowym szalonym wirze…

Anita, to ona wybrała mnie do pary. To z nią po swoich solowych wygibasach wiruję w kozackich podskokach na scenie szkolnej auli. I, w tym czasie, tylko w tym czasie ta znienawidzona, zasrana moja szkoła - wydaje mi się najpiękniejszym miejscem na świecie! Tańcząc w parze z Anitą - czuję się niczym Adam z Ewą w Raju i to w trakcie konsumpcji jabłka. (Przez całą podstawówkę jakiś facet w sukience, robił wszystko z naszymi nieukształtowanymi, młodziutkimi umysłami, z moim szczególnie - byśmy całą tę nawijankę o Bogu uważali za świętą prawdę. Facet w sukience wtedy najczęściej przysiadał na skraju mojej ławki i głaskając mnie po głowie powtarzał; „Ładny, ładny chłopczyk – tylko, troszeczkę, troszuuuunię nie grzeczniuuuutki…” – Przysiadał i głaskał mnie po głowie do momentu… aż raz przysiadł na rozsypanych pineskach. Po jakimś czasie, z ogólniaka przenieśli religię do przykościelnych sal katechetycznych - i ok. Tam dalej faceci w sukienkach mogli opowiadać o cudach, w które sami nie wierzyli. Ja na religię więcej nie uczęszczałem.

Tak, Anita moja partnerka w tańcu i moja miłość „na całe życie” była nie tylko najpiękniejszą uczennicą w klasie. W Anicie kochali się wszyscy. Wszyscy chłopcy, z całego ogólniaka. Szczególnie ci, którym przesłaniały rozum brudne myśli i sterczące już coraz częściej kuśki. A z tym sterczeniem, mimo groźby grzechu, którym od podstawówki straszył nas klecha - chciał nie chciał trzeba było jakoś sobie poradzić, coś zrobić. Myślę, że w takich momentach nie jeden miał przed oczami obraz pięknej naszej koleżanki niekoniecznie w fartuszku.

Zbliżała się „Rewolucja”, zbliżała się premiera naszego występu. Do tej pory na scenie tańczyliśmy ubrani po roboczemu - tak jak nakazywał wtedy szkolny regulamin. Zarówno my chłopcy jak i dziewczęta chodziliśmy w granatowych fartuszkach plus jakieś porcięta – dziewczęta spódniczki obowiązkowo za kolano. Tarcza z numerem szkoły na przedramieniu – konieczna! Fartuszki były przyozdobione białym kołnierzykiem. Po tej „bieli” można było wykapować nie tylko zamożność rodziny ucznia. Mój jednak mimo naszej rodzinnej bidy, był z reguły biały - matka o moją schludność i czystość dbała wyjątkowo.

Na scenie jednak, w dniu Święta Rewolucji - my tancerze, powinniśmy wyglądać tak jak prawdziwi Ruscy Kozacy! – gwałtu rety! „Ruska” - tak przezywaliśmy nauczycielkę od jedynego obcego języka nauczanego wtedy w ogólniaku - a więc, Ruska - inspicjent i reżyser w jednej osobie staje na głowie, by zrobić z nas prawdziwych Kozaków! - Niestety, mowy nie ma o jakimś tam szyciu strojów – lata pięćdziesiąte XX w. - socjalistyczna bida.

- Rebiata, katóryj z was ma w damoj biełu soroczku – to znaczy koszulę?! – zapytała Ruska stojąc przed grupą przyszłych Kozaków.

Nieśmiało i ja podniosłem rękę. Wiedziałem, że w szafie leżą wyprane, wyprasowane, złożone w kostkę aż dwie. Wiedziałem jednak też, że tylko wtedy mogę je założyć - gdy pozwoli mi na to matka. Zdarzało to się raczej rzadko - jedynie w niedzielę do kościoła, no i w religijne święta.

Nu charaszo, a katoryj z was ma w damoj biełyje kalesony? – zapytała nauczycielka od języka naszych ówczesnych przyjaciół.

Nieśmiało, zaczerwieniony na gębie - bo obserwowała na mnie Anita, podobnie do innych chłopaków, podniosłem i ja rękę. Wiem, że w szafie mam takich parę (z trokami na dole przy nogawkach, i z długimi rozporkami bez guzików).

Charaszo… Biełyje krossowki - to znaczy tenisówki - ma każdyj z was… – ni to pytanie ni to stwierdzenie Ruskiej. Wiedziałem, jak się to robi – wystarczyła szkolna kreda wyskrobana do spodka z wodą, lepiej z mlekiem, albo proszek do mycia zębów, szczoteczka i - tenisówki były bielsze od nowych. Nawet i te moje zszargane, miejscami przedarte od bębnienia w nich ciągle w gałę.

Charaszo… Biełyje noski – znaczy skarpetki… Poloski - znaczy paski… Nie, poloski nienada – swiazy – krawaty. Przewiążecie się w talii kolorowymi krawatami. Ojcowie na pewno wam pozwolą, pożyczą… Ruska inspicjent i reżyser w końcu mówi do nas tylko po naszemu – no, może z widocznym zmiękczeniem literki l.

Kurka wodna, nie mam ojca, nie mam w domu krawata, ale - ja kozak wykombinuję!

Dobrze, chłopcy, przyniesiecie to wszystko na jutro. Spróbujemy, poprzymierzamy, coś tam skrócimy, wydłużymy i zobaczymy jak to wszystko nam wyjdzie. Dziewuszki – wy, białe bluzki… - Nie, lepiej koszule - koszule będą wyglądały lepiej. Przewiążemy je w pasie też krawatami. Do tego czarne spódniczki, długie, szerokie. - Jak takich nie macie – pożyczycie sobie od matek, albo od babci. Jak będą za szerokie w pasie to ściśniemy je pod koszulą - poradzimy sobie. – Tak więc, dziewczęta, postarajcie się o białe koszule - najlepiej męskie. A więc; koszule, spódnice, krawaty, białe podkolanówki, białe tenisówki… A na głowach wianki. – Wianki zrobimy sobie z kolorowej bibuły.

Z grona dziewcząt nieśmiało unosi się ręka Anity: Ale, mój tato jest bardzo duży i gruby. Na mnie jego koszula będzie za duża…

Ruska, ruchem ręki przerywa Anicie i pyta: Który z chłopców ma dwie białe koszule - kto może pożyczyć Anicie?

Nie mogłem pozwolić, żeby jakiś gnojek mnie wyprzedził – Ja! – wykrzyknąłem o wiele za głośno. Dalej, jeszcze chyba przez godzinę po lekcjach omawialiśmy jak, w jaki sposób upodobnimy się, staniemy się prawdziwymi Kozakami. A ja, już cały czas kombinowałem jak tu wynieść z domu koszulę dla Anity tak, by matka nie daj boże zauważyła jej brak. Byłem pewien, znałem moją matkę na tyle, że wiedziałem - nie zgodzi się na pożyczanie „jakiejś tam dziewusze” nowej mojej białej koszuli. Nie pozwoli i już, żebym nie wiem, jak ją przekonywał, błagał.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij