Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja

Napoleon. Tom 1 - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
25 października 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Napoleon. Tom 1 - ebook

Max Gallo w fascynujący sposób opisał historię życia Napoleona, który odniósł największe zwycięstwo – żyje w pamięci potomnych. Jest nieśmiertelny.

Pierwsza część zbeletryzowanej biografii najsłynniejszego Francuza. Opowiada o początkach niezwykłego losu człowieka, który wyrósł w czasach rewolucji francuskiej, w chwili zaś jej zakończenia był już generałem. Miał za sobą błyskotliwą karierę we Włoszech i już snuł marzenia na miarę Aleksandra Wielkiego.

W roku 1799 roku trzydziestoletni Napoleon zostaje pierwszym konsulem. Pięć lat później jest już cesarzem i wkrótce pod Austerlitz rozgromi koalicję antyfrancuską. Czy udałoby mu się zrobić tę zawrotną karierę, gdyby nie geniusz, energia i upór, dzięki którym pokonywał wszelkie przeszkody na swej drodze?

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8338-800-7
Rozmiar pliku: 1,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

UWERTURA

Ta równina byłaby wspaniałym polem bitwy

Był 4 kwiet­nia 1805 roku, tuż po świ­cie.

Napo­leon Bona­parte, cesarz Fran­cu­zów, uno­sił się w strze­mio­nach, ścią­ga­jąc wodze swego araba, który nie­cier­pli­wie grze­bał kopy­tami. Cau­la­in­co­urt, wielki koniu­szy i adiu­tant, oraz ofi­ce­ro­wie cesar­skiego orszaku trzy­mali się w pew­nej odle­gło­ści. Konie drep­tały, wpa­dały na sie­bie, sza­ble pobrzę­ki­wały.

Cesarz znaj­do­wał się na czele, sam. Patrzył na wyła­nia­jące się z mgły ruiny zabu­do­wań. Pozna­wał aleję lipową i na jej końcu klasz­tor fran­cisz­ka­nów. To wszystko, co pozo­stało po szkole woj­sko­wej w Brienne, gdzie spę­dził pięć lat; tra­fił tam jako dzie­się­cio­letni chło­piec, z któ­rego inni się wyśmie­wali, ponie­waż nosił dziwne, cudacz­nie brzmiące cudzo­ziem­skie nazwi­sko Napo­le­one Buona­parte, i aby go spro­wo­ko­wać, pod­śpie­wy­wali rymo­wankę: „Napo­le­one Buona­parte, _Paille-au-nez_¹”.

Minęło zale­d­wie dwa­dzie­ścia lat i oto 2 grud­nia 1804 r. w kate­drze Notre Dame przy­jął z rąk papieża Piusa VII cesar­ską koronę, aby się nią samemu uko­ro­no­wać. Był Napo­le­onem Bona­parte, cesa­rzem Fran­cu­zów. I wkro­czył dopiero w trzy­dzie­sty szó­sty rok życia.

Przy­był z Paryża poprzed­niego dnia, gdyż chciał raz jesz­cze zoba­czyć te strony i szkołę woj­skową; nie wie­dział, że została po niej tylko kupa gruzu – świa­dec­two burz­li­wych wyda­rzeń ostat­nich dwu­dzie­stu lat. Zamknięto ją w 1793 roku, sprze­dano jako dobro naro­dowe i zamie­niono w manu­fak­turę jasz­czy arty­le­ryj­skich, a póź­niej, po prze­nie­sie­niu warsz­ta­tów, odstą­piono za bez­cen i w 1799 roku roze­brano na cegły.

Spę­dził tu pięć naj­cięż­szych lat swego życia, sam jeden w kraju, gdzie prak­tycz­nie był obcy. Ale został Napo­le­onem Bona­parte, cesa­rzem Fran­cu­zów, choć minęło tylko dwa­dzie­ścia lat.

30 marca 1805 roku w Paryżu papież Pius VII zło­żył mu wizytę przed swym powro­tem do Włoch. Napo­leon poin­for­mo­wał go, że on także opusz­cza Paryż i udaje się do Medio­lanu, gdzie w kate­drze kar­dy­nał Caprara nałoży mu na głowę koronę króla Włoch, i Pius VII raz jesz­cze skło­nił głowę przed cesa­rzem, a nie­ba­wem także i kró­lem.

Napo­leon wyje­chał z Paryża 31 marca, kie­ru­jąc się w stronę Troyes. Zgo­dził się spę­dzić jedną noc w góru­ją­cym nad mia­stecz­kiem zamku Brienne, trak­tu­jąc to jako piel­grzymkę do miejsc swego samot­nego dzie­ciń­stwa i tam­tych lat nauki w szkole woj­sko­wej.

Wzdłuż całej trasy z Paryża do Brienne roz­brzmie­wały grom­kie wiwaty. Napo­leon wychy­lał się przez drzwiczki karety, a przy wjeź­dzie do miast i mia­ste­czek dosia­dał swego araba i wypro­sto­wany odpo­wia­dał na powi­ta­nia.

3 kwiet­nia 1805 roku, póź­nym ran­kiem, wje­chał do Brienne. Tłum oko­licz­nych wie­śnia­ków zapeł­niał ulice. Napo­leon roz­po­znał pod­jazd pro­wa­dzący do oto­czo­nego roz­le­głymi ogro­dami placu, na któ­rym wzno­sił się zamek.

Pani de Brienne już cze­kała na scho­dach, by powi­tać go z hono­rami i poka­zać mu apar­ta­menty, które dla niego przy­go­to­wała i w któ­rych, jak ciszej dodała, zatrzy­mał się kie­dyś książę Orle­ań­ski.

Napo­leon pod­szedł, otwo­rzył okno i popa­trzył na wiej­ski pej­zaż Szam­pa­nii, który wyda­wał mu się taki wrogi, tak nie­zna­jomy i obcy, kiedy zna­lazł się tutaj sam jako dzie­się­cio­let­nie dziecko.

W ciągu pię­ciu lat spę­dzo­nych w szkole woj­sko­wej w Brienne setki razy sły­szał opo­wie­ści o polo­wa­niach i uro­czy­sto­ściach, jakie pań­stwo de Brienne urzą­dzali w zamku i nale­żą­cych do nich lasach. Czę­sto odgłosy muzyki i kon­nych kawal­kad dobie­gały aż do szkol­nego dzie­dzińca. Ale raz tylko Napo­le­ona wraz z kole­gami zapro­szono do zamku.

Było to w dniu Świę­tego Ludwika, 25 sierp­nia 1783 roku. Pani de Brienne zwró­ciła uwagę na tego chu­dego ucznia o oliw­ko­wej kar­na­cji i tak dziw­nym nazwi­sku: Napo­le­one Buona­parte, ale było to z jej strony jedy­nie prze­lotne zain­te­re­so­wa­nie. Zagu­bił się wśród setki uczniów szkoły, owej ano­ni­mo­wej masy chłop­ców w mun­dur­kach z błę­kit­nego sukna, w kurt­kach o bia­łym pod­szy­ciu, z czer­wo­nymi wyło­gami, man­kie­tami i koł­nie­rzem oraz bia­łymi guzi­kami z her­bem szkoły woj­sko­wej.

W zam­ko­wych ogro­dach Napo­leon cho­dził alej­kami, gdzie cisnęła się cała lud­ność z sąsiedz­twa, zapro­szona przez gospo­da­rzy z oka­zji kró­lew­skiego święta. Wznie­siono estrady dla akro­ba­tów, śpie­wa­ków i akto­rów. Prze­cią­gnięto liny dla lino­skocz­ków. A sprze­dawcy pier­ni­ków i napoju z lukre­cji prze­ci­skali się przez tłum, pro­po­nu­jąc swoje spe­cjały. Buona­parte prze­cha­dzał się w mil­cze­niu, z rękami zało­żo­nymi do tyłu.

To było dwa­dzie­ścia dwa lata temu.

Teraz Napo­leon był cesa­rzem Fran­cu­zów, a pani de Brienne pro­siła go, by zasiadł do stołu, a następ­nie prze­szedł do salonu. Przy­by­wali ludzie pra­gnący, by ich przed­sta­wiono cesa­rzowi.

Pro­boszcz z sąsiedz­twa, ubrany w brą­zowy sur­dut, zbli­żył się zgięty, utrzy­mu­jąc, że był jed­nym z pro­fe­so­rów Napo­le­ona w szkole woj­sko­wej pro­wa­dzo­nej przez fran­cisz­ka­nów.

– Kim pan jest? – spy­tał cesarz, jakby nie dosły­szał.

Pro­boszcz powtó­rzył.

– Sutanna – odrzekł Napo­leon – została księ­żom dana na to, aby ich zawsze roz­po­zna­wano z bli­ska i z daleka, nie poznaję pro­bosz­cza w sur­du­cie. Pro­szę iść się prze­brać.

Pro­boszcz znik­nął, powró­cił zmie­szany i pokorny.

– Teraz księ­dza poznaję – rzekł Napo­leon – i bar­dzo się cie­szę, że księ­dza widzę.

Był prze­cież cesa­rzem Fran­cu­zów.

Przy obie­dzie zaczął się nie­cier­pli­wić. Współ­bie­siad­nicy umil­kli. Och­mistrz z wra­że­nia prze­wró­cił sosjerkę na obrus przed cesa­rzem. Napo­leon wybuch­nął śmie­chem i atmos­fera się roz­ła­do­wała.

Goście ode­szli od stołu wśród gwaru roz­mów, potem cesarz udał się do sie­bie. Spał nie­wiele, już o świ­cie był na dzie­dzińcu, wsiadł na swego araba i opu­ścił zamek, aby raz jesz­cze zoba­czyć tę szkołę woj­skową i stwier­dzić, gdy tylko mgła się roz­pro­szyła, że popa­dła ona w ruinę. Nie warto było nawet myśleć o jej odbu­do­wie. Kosz­to­wa­łoby to miliony. Nie można odbu­do­wać prze­szło­ści.

Nagle dwoma szyb­kim ude­rze­niami ostrogi pobu­dził konia i popę­dził samot­nie przez mia­steczko Brienne i dalej, drogą do Bar-sur-Aube. Po kilku minu­tach znik­nął. Rumak, długo powstrzy­my­wany, gnał peł­nym galo­pem, prze­ska­ku­jąc rowy, zapusz­cza­jąc się w zagaj­niki, stu­ka­jąc kopy­tami po kamien­nych dro­gach. A cesarz, zmie­nia­jąc co chwila kie­ru­nek, roz­po­zna­wał to jakiś widok, to znów jakąś wio­skę.

Sam, wciąż sam, ściga swoje wspo­mnie­nia po polach, wyobraża sobie Cau­la­in­co­urta i zde­ner­wo­wa­nych ofi­ce­rów, któ­rzy usi­łują go odna­leźć.

Ciszę nasiąk­niętą mgłą roz­darł wystrzał. To sygnał od Cau­la­in­co­urta. Trzeba znów ruszać w drogę.

Cesarz wró­cił, wciąż patrząc na wieże zamku Brienne. Galo­po­wał ponad trzy godziny. Nie wie któ­rędy, mówi swym zdzi­wio­nym ofi­ce­rom.

Jego koń jest wyczer­pany, pokryty potem, a z jego noz­drzy ciek­nie krew.

Jesz­cze tego samego dnia, 4 kwiet­nia, cesarz opu­ścił Brienne i wyru­szył do Medio­lanu, gdzie cze­kała go korona króla Włoch. Zanim zamek znik­nął z oczu, cesarz wychy­lił się z okna karety i kazał się zatrzy­mać. Zam­kowe wieże ską­pane były w słońcu, które roz­bły­ski­wało także na pochwach sza­bli i ozdo­bach mun­du­rów.

– Ta rów­nina – mówi Napo­leon – byłaby wspa­nia­łym polem bitwy.

1.

_Paille-au-nez_ (dosł. „słoma w nosie”) wyma­wia się „pajo’ne”, co two­rzy rym z wło­ską wer­sją „Napo­le­one” (przyp. tłum.).Rozdział 1

Chło­piec, który 15 maja 1779 roku wszedł do roz­mów­nicy Kró­lew­skiej Szkoły Woj­sko­wej w Brienne, nie ukoń­czył jesz­cze dzie­się­ciu lat, gdyż uro­dził się 15 sierp­nia 1769 roku w Ajac­cio, jako syn Carla Marii Buona­parte i Lety­cji Ramo­lino.

Ręce trzy­mał zało­żone na plecy, był wypro­sto­wany, miał szczu­płą nie­ru­chomą twarz o wysta­ją­cym pod­bródku, kasz­ta­no­wate, bar­dzo krótko przy­cięte włosy i szare oczy, jego wątłe ciało wci­śnięte było w ciem­no­nie­bie­skie ubra­nie. Wyda­wał się nie­wzru­szony, nie­malże obo­jętny, w tej wiel­kiej zim­nej sali, gdzie się zna­lazł, cze­ka­jąc, aż przyj­mie go pryn­cy­pał szkoły, ojciec Lelue, z zakonu fran­cisz­ka­nów, któ­rzy zarzą­dzali szkołą.

Chło­piec wie­dział jed­nak, że pozo­sta­nie w szkole przez wiele lat, nie mogąc jej opu­ścić ani na jeden dzień, i że będzie osa­mot­niony w tym kraju, któ­rego języka dopiero zaczął się uczyć.

1 stycz­nia 1779 roku przy­je­chał do Autun z ojcem Car­lem. Był to piękny wysoki męż­czy­zna o regu­lar­nych rysach twa­rzy, o wyglą­dzie zadba­nym, a nawet wykwint­nym, i pań­skim spo­so­bie bycia.

Kor­syka, uliczki Ajac­cio, zapach morza, sosen, pista­cji, drzew poziom­ko­wych, mirtu – cały ten świat, który był dla chłopca wszyst­kim, teraz pozo­stał daleko, stał się intym­nym sekre­tem. Trzeba było zaci­snąć zęby i zagryźć wargi, kiedy ojciec odje­chał, zosta­wia­jąc w kole­gium w Autun swo­ich dwóch synów, star­szego Józefa, uro­dzo­nego 7 stycz­nia 1768 roku, i Napo­le­ona – jed­nego prze­zna­czo­nego dla Kościoła, dru­giego dla armii.

W Autun w ciągu nie­spełna czte­rech mie­sięcy, od 1 stycz­nia do 21 kwiet­nia, nale­żało się nauczyć fran­cu­skiego – języka obcego, języka, w któ­rym wykrzy­ki­wali zwy­cię­scy żoł­nie­rze na uli­cach Ajac­cio. Ojciec wła­dał nim, matka nie. Jedy­nym języ­kiem, któ­rego nauczono synów, był wło­ski.

Uczyć się, uczyć: dzie­wię­cio­letni chło­piec zaci­skał pię­ści, ukry­wał smu­tek, tęsk­notę, strach i poczu­cie opusz­cze­nia w tym kraju desz­czu, zimna, śniegu i sza­ro­ści, gdzie zie­mię czuć było próch­nicą i bło­tem, a ni­gdy nie pach­niała ona gęstą, bujną roślin­no­ścią.

Nowy język należy opa­no­wać, ponie­waż to język tych, któ­rzy poko­nali jego ziom­ków i oku­po­wali wyspę. Natęża się. Czyta na głos. Powta­rza, dopóki słowa się nie pod­da­dzą. Ten język będzie mu pew­nego dnia potrzebny, aby poko­nać tych zaro­zu­mia­łych Fran­cu­zów, któ­rzy natrzą­sają się z jego nazwi­ska i do któ­rych nie chce się nawet zbli­żać.

Prze­cha­dza się samot­nie po dzie­dzińcu kole­gium w Autun, zamy­ślony i pochmurny. Jego brat Józef – prze­ciw­nie – jest grzeczny, spo­kojny i nie­śmiały. Lecz Napo­leon iry­tuje innych swym zacho­wa­niem, w któ­rym duma upo­ko­rzo­nego dziecka mie­sza się z gory­czą poko­na­nego.

Draż­nią go więc i pro­wo­kują. Z początku mil­czy, lecz gdy mu mówią, że Kor­sy­ka­nie są tchó­rzami, ponie­waż pozwo­lili się pod­bić, gesty­ku­luje i wyrzuca w gnie­wie: „Gdyby Fran­cu­zów było tylko cztery razy wię­cej, to ni­gdy nie zdo­by­liby Kor­syki. Ale ich było dzie­sięć razy wię­cej”.

Mówią mu o Pasqu­ale Paolim, przy­wódcy ruchu oporu prze­ciw Fran­cu­zom, poko­na­nym 9 maja 1769 roku w bitwie pod Ponte Nuovo.

Jesz­cze raz się opa­no­wuje. Pamięta. Wie, że jego ojciec i matka byli pod­opiecz­nymi Pasqu­ale Paolego. Jako mło­dzi ludzie, mający zale­d­wie osiem­na­ście i czter­na­ście lat, prze­by­wali w oto­cze­niu Paolego, w Corte, w latach krót­kiej nie­pod­le­gło­ści Kor­syki, pomię­dzy pano­wa­niem genu­eń­skim a fran­cu­ską inter­wen­cją w roku 1767. W 1764 roku to Pasqu­ale Paoli wywiera nacisk na rodzinę Lety­cji Ramo­lino, aby pozwo­lono dziew­czy­nie poślu­bić Carla Marię Buona­parte. Słowo Babbo, czyli „ojca”, jak nazy­wano Pasqu­ale Paolego, ma swoją wagę. Ślub się odbywa. Wkrótce rodzi się i umiera dwoje dzieci. Potem, po uro­dze­niu Józefa, Lety­cja jest znowu brze­mienna, w chwili gdy woj­ska króla Ludwika XV zwy­cię­żają patrio­tów kor­sy­kań­skich. I trzeba ucie­kać ścież­kami przez zaro­śla makii, trzeba prze­kra­czać rzeki w bród.

Lecz w kole­gium w Autun dzie­wię­cio­la­tek nie może tego powie­dzieć ojcu Char­do­nowi, który mię­dzy dwiema lek­cjami fran­cu­skiego pyta go zara­zem dobro­tli­wie i iro­nicz­nie:

– Dla­czego zosta­li­ście pobici? Mie­li­ście prze­cież Paolego, a on ucho­dził za dobrego gene­rała.

Chło­piec nie może się poha­mo­wać:

– Tak, pro­szę księ­dza, i chciał­bym być do niego podobny.

Jest Kor­sy­ka­ni­nem. Nie­na­wi­dzi tego kraju, jego kli­matu i miesz­kań­ców. Mru­czy: „Wyrzą­dzę tym Fran­cu­zom tyle złego, ile tylko zdo­łam”.

Jest kimś w rodzaju dobro­wol­nego więź­nia, synem poko­na­nego jeńca. Nie może ani się zwie­rzać, ani pła­kać.

Przy­po­mina sobie wie­czory w rodzi­ciel­skim domu, przy ulicy Saint-Char­les, wśród obfi­to­ści zapa­chów. Przy­po­mina sobie łagodne głosy. Matka bywała szorstka, potra­fiła go spo­licz­ko­wać albo spra­wić mu lanie, ale była piękna i kochała go. Sia­dała pomię­dzy swo­imi dziećmi – znowu brze­mienna, spo­kojna i nie­ugięta. Opo­wia­dała o woj­nie, o ucieczce po klę­sce pod Ponte Nuovo.

Babka ze strony ojca, Maria Save­ria Buona­parte, przy­rodni wuj Joseph Fesch (ponie­waż matka Lety­cji ponow­nie wyszła za mąż), matka chrzestna Ger­trude Para­vi­cini, mamka Napo­le­ona Camilla Ilari oraz słu­żąca Save­ria – jedyna słu­żąca rodziny – wszy­scy słu­chali. A pobożna babka, która uczest­ni­czyła w dzie­wię­ciu mszach dzien­nie, czę­sto żegnała się zna­kiem krzyża.

Napo­leon przy­po­mi­nał sobie naj­drob­niej­sze szcze­góły opisu rzeki Lia­mone o wzbu­rzo­nych nur­tach. Lety­cja chciała prze­być rzekę w bród, lecz koń, porwany przez prąd, stra­cił grunt pod nogami. Carlo rzu­cił się do wody, chcąc rato­wać cię­żarną żonę i syna Józefa, Lety­cji udało się jed­nak opa­no­wać wierz­chowca i skie­ro­wać go w stronę dru­giego brzegu.

Cóż ci wszy­scy Fran­cuzi – ksiądz Char­don, ucznio­wie kole­gium w Autun – mogą wie­dzieć o Kor­syce i Kor­sy­ka­nach, skoro nie znają szumu morza, zacisz­nych uli­czek przy por­cie i góru­ją­cej nad zatoką Ajac­cio for­tecy o bar­wie ochry?

Napo­leon roz­my­ślał o swo­ich wypra­wach, bój­kach, jakie sta­czał, sta­wia­jąc czoło innym dzie­ciom, które cza­sami wyśmie­wały się z niego, z jego zanie­dba­nego wyglądu, lecz które tak jak on pocho­dziły z Połu­dnia i mówiły tym samym peł­nym cie­pła i wyrazu języ­kiem.

_Napo­le­one di mezza cal­zetta_

_Fa l’amore a Gia­co­mi­netta._¹

Rzu­cał się na nich, zabie­rał Gia­co­mi­nettę, kole­żankę z klasy, do szkoły pro­wa­dzo­nej przez sio­stry, gdzie uczył się wło­skiego. Póź­niej, w wieku ośmiu lat, prze­mie­rzał z nią nabrzeża por­towe. Ale wtedy już odda­lał się od niej. Uczył się aryt­me­tyki, zaszyty w budce z desek zbu­do­wa­nej na tyłach domu. Racho­wał sam, samiutki przez cały dzień, wycho­dził dopiero wie­czo­rem, obszar­pany, obo­jętny, roz­ma­rzony.

Nic o tym wszyst­kim nie mówić. Zacho­wać dla sie­bie. Nauczyć się fran­cu­skiego.

Żoł­nie­rze zwy­cię­skiego króla defi­lo­wali i para­do­wali po uli­cach Ajac­cio, po mie­ście, które jesz­cze wibro­wało od nie­daw­nych walk, starć pomię­dzy stron­nic­twami, mię­dzy tymi, któ­rzy wybrali Pasqu­ale Paolego, zbie­głego do Anglii, a tymi, któ­rzy przy­łą­czyli się do Fran­cu­zów. Chło­piec wie­dział dobrze, że jego ojciec, Carlo Buona­parte, nale­żał do tych dru­gich. Guber­na­tor Kor­syki, pan de Mar­beuf, był mile widziany w domu przy ulicy Saint-Char­les. Sta­rego uwo­dzi­ciela przy­cią­gała może także uroda Lety­cji.

Carlo Buona­parte, z rodziny szla­chec­kiej od czte­rech poko­leń – jak zaświad­czali to heral­dycy z Toska­nii, skąd wywo­dzili się jego przod­ko­wie, zawo­jo­wał guber­na­tora, który szu­kał opar­cia wśród nota­bli goto­wych przejść na stronę Fran­cu­zów.

Carlo sta­wiał na tę kartę. Tak było trzeba, aby otrzy­my­wać sta­no­wi­ska, renty, sub­sy­dia. 8 czerwca 1777 roku został wybrany na depu­to­wa­nego szlachty Kor­syki do Sta­nów Gene­ral­nych do Wer­salu. Wró­cił olśniony potęgą kró­le­stwa Fran­cji, jego mia­stami i pała­cami, jego orga­ni­za­cją i tym nowym dobro­tli­wym władcą, Ludwi­kiem XVI. Nie usta­wał w sta­ra­niach o sty­pen­dia dla synów: star­szego, Józefa – prze­zna­czo­nego do stanu duchow­nego, oraz młod­szego, Napo­le­ona, który ma zro­bić karierę woj­skową.

Ośmio­la­tek w domu w Ajac­cio sły­szał to wszystko.

Śle­dzi defi­lady na uli­cach mia­sta. Fascy­nują go ci ofi­ce­ro­wie o pięk­nej posta­wie w nie­bie­sko-bia­łych mun­du­rach. Rysuje żoł­nie­rzy, usta­wia swoje figurki w szyku bojo­wym. Bawi się w wojnę. Jest dziec­kiem Połu­dnia. Biega po uli­cach, wspina się aż do cyta­deli, tarza po ziemi, prze­wo­dzi ban­dzie urwi­sów, wysta­wia się na deszcz, ponie­waż przy­szły żoł­nierz musi być wytrzy­mały. Wymie­nia swój biały chleb na razowy chleb żoł­nierza, ponie­waż należy się przy­zwy­cza­jać do żoł­nier­skiego wiktu.

Gdy się dowia­duje, że ojciec uzy­skał sty­pen­dium dla niego oraz Józefa i że obaj jadą się uczyć do kole­gium w Autun, gdzie Józef pozo­sta­nie, ponie­waż jest prze­zna­czony dla Kościoła, a on, kiedy tylko nauczy się fran­cu­skiego, wstąpi do Kró­lew­skiej Szkoły Woj­sko­wej, to aż drży z entu­zja­zmu i jed­no­cze­śnie czuje się roz­darty na myśl o opusz­cze­niu matki, rodziny, swego domu i mia­sta.

Ale tak trzeba. Rodzą się inne dzieci: w 1775 roku Lucjan, w 1777 – Marianna Eliza. Potem przyjdą na świat Ludwik (1778), Pau­lina (1780), Maria Annun­cjata Karo­lina (1782) i Hie­ro­nim (1784).

Oczy­wi­ście rodziny Buona­parte i Ramo­lino nie są biedne. Posia­dają trzy domy, win­nice, fol­wark w Milelli i szkółkę mor­wową, młyn, nie­ru­cho­mo­ści w Ucciani, w Boco­gnano, w Baste­lice. Mają także wpływy. Ich rodziny two­rzą praw­dziwy klan. Trzeba jed­nak myśleć o karie­rze dzieci, utrzy­mać pozy­cję wśród szlachty kró­le­stwa, w któ­rego skład weszła Kor­syka.

Józef zatem zosta­nie księ­dzem, a Napo­leon żoł­nie­rzem.

Pan de Mar­beuf przy­rzeka Józe­fowi jedno z tych bene­fi­cjów kościel­nych, któ­rymi dys­po­nuje jego bra­ta­nek Yves Ale­xan­dre de Mar­beuf, biskup Autun. Jeśli cho­dzi o sty­pen­dium Napo­le­ona w szkole woj­sko­wej – potwier­dza je.

15 grud­nia 1778 roku dzie­wię­cio­ipół­letni chło­piec uści­skał matkę i bli­skich. Trzy­mał się mię­dzy ojcem, dum­nym i ele­ganc­kim, który znów wybie­rał się do Wer­salu, by zawieźć pro­po­zy­cje szlachty kor­sy­kań­skiej, a bra­tem Józe­fem. Razem z nimi odjeż­dżał szwa­gier ojca Joseph Fesch, który miał kon­ty­nu­ować stu­dia w semi­na­rium w Aix, oraz kuzyn Aurèle Varèse, mia­no­wany sub­dia­ko­nem przy bisku­pie de Mar­beuf.

Oczy chłopca są suche. Wstę­puje na pokład statku zmie­rza­ją­cego w kie­runku Mar­sy­lii i patrzy, jak Kor­syka zaciera się w dali. Jesz­cze długo po jej znik­nię­ciu czuje zapach tej ziemi, zapach ojczy­zny.

To o niej marzył z otwar­tymi ustami i szkla­nym wzro­kiem w kla­sie kole­gium w Autun, kiedy ksiądz Char­don pod­su­mo­wy­wał lek­cję fran­cu­skiego. Na wyrzuty pro­fe­sora, że nie uważa, chło­piec zerwał się z miej­sca i odpo­wie­dział wład­czym tonem, w któ­rym prze­bi­jała melo­dia jego ojczy­stego języka:

– Pro­szę księ­dza, ja to już umiem.

Uczył się rze­czy­wi­ście szybko. Chło­pak był w kole­gium osa­mot­niony, tylko z bra­tem Józe­fem mógł cza­sem powspo­mi­nać dzie­cięce zabawy. Czy Józef pamięta ich walki? I jak cza­sem bywał powa­lony na zie­mię przez młod­szego brata, bit­nego i roz­gnie­wa­nego? Czy pamięta księ­dza Recco, który uczył ich aryt­me­tyki? Napo­leon już wtedy celo­wał w tym przed­mio­cie, pasjo­no­wały go rachunki. Czy pamięta ten dzień, gdy ksiądz Recco podzie­lił klasę na Kar­ta­giń­czy­ków i Rzy­mian? Józef, star­szy – tra­fił do Rzy­mian, Napo­leon – do Kar­ta­giń­czy­ków, a więc do poko­na­nych. I Napo­leon tak długo się zło­ścił, aż zamie­niono braci miej­scami to i on zna­lazł się w obo­zie zwy­cięz­ców.

Czy pamięta święto 5 maja 1777 roku, nie­całe dwa lata wcze­śniej, gdy do Ajac­cio przy­je­chał dzier­żawca Buona­par­tych z dwoma roz­hu­ka­nymi końmi? I jak po odjeź­dzie dzier­żawcy Napo­leon wsko­czył na jed­nego z wierz­chow­ców i puścił się galo­pem? Miał wtedy tylko osiem lat. W dro­dze na fol­wark dogo­nił wie­śniaka i zadzi­wił go, obli­cza­jąc, ile zboża dzien­nie miele młyn.

Samo­wolny jest ten dzie­ciak, ale ma głowę, a do tego nie­po­skro­mioną wolę.

Po krót­kim poby­cie w kole­gium w Autun opa­no­wuje fran­cu­ski, język pana de Mar­beuf, język kró­lew­skich żoł­nie­rzy, język zwy­cięz­ców Pasqu­ale Paolego.

„Był u mnie tylko przez trzy mie­siące – zwie­rza się ojciec Char­don. – W tym cza­sie nauczył się fran­cu­skiego wystar­cza­jąco, by mógł swo­bod­nie pro­wa­dzić roz­mowę, a nawet doko­ny­wać nie­wiel­kich tłu­ma­czeń z fran­cu­skiego i na fran­cu­ski”.

Ponie­waż sta­ra­nia jego ojca o potwier­dze­nie szla­chec­kich przod­ków uwień­czone zostały suk­ce­sem, Napo­leon mógł wyru­szyć do Kró­lew­skiej Szkoły Woj­sko­wej w Brienne. A w reje­strach kole­gium w Autun prze­ło­żony zapi­sał: „Pan Neapo­le­one de Buona­parte, za trzy mie­siące i dwa­dzie­ścia dni sto jede­na­ście liw­rów, dwa­na­ście sou i osiem dena­rów”.

Tak wła­śnie nazy­wają tego chłopca cudzo­ziemca!

Zaci­ska pię­ści. Stoi pro­sto, żeby nie oka­zać sła­bo­ści, nie pod­dać się wzru­sze­niu na dzie­dzińcu kole­gium w Autun, gdzie już czeka wóz, który zawie­zie go do Brienne.

Jego brat Józef, który będzie kon­ty­nu­ował w kole­gium stu­dia kla­syczne, by zostać kie­dyś księ­dzem, ulega nastro­jowi, przy­ci­ska Napo­le­ona do sie­bie.

Młod­szy z braci wie, że w ten spo­sób na wiele lat zrywa ostat­nie więzy łączące go z rodziną, że będzie odtąd miesz­kał wśród Fran­cu­zów, któ­rych języka led­wie co się nauczył, że zawiozą go dalej w głąb tej zim­nej i desz­czo­wej Szam­pa­nii, tak daleko od morza. Lecz pozo­staje twardy.

„Byłem cały zapła­kany – opo­wiada Józef. – Napo­leon uro­nił tylko jedną łezkę, którą na próżno sta­rał się ukryć. Ksiądz Simon, zastępca prze­ło­żo­nego kole­gium, świa­dek naszego poże­gna­nia, powie­dział mi po odjeź­dzie Napo­leona: «Ta jedna łza świad­czy o nie mniej­szym bólu roz­sta­nia niż wszyst­kie twoje łzy»”.

Chłopca powie­rzono panu de Cham­pe­aux, który zawiózł go naj­pierw do swego zamku w Tho­isy-le-Désert. Napo­leon odkrywa tam zupeł­nie nie­znany mu świat fran­cu­skich rodzin szla­chec­kich, o któ­rych oby­cza­jach nie miał poję­cia.

Mil­czy. Obser­wuje. Jesz­cze bar­dziej się har­tuje. Odbywa dłu­gie prze­jażdżki po oko­li­cach, któ­rych pofa­lo­wane pagórki nie prze­stają go zadzi­wiać. Myśli o suchych i sło­necz­nych kra­jo­bra­zach Kor­syki, o figow­cach, na które się wspi­nał, by opy­chać się czer­wo­nym miąż­szem owo­ców. I jak cza­sem zja­wiała się matka i dawała mu klapsa za karę, że zry­wał figi wbrew zaka­zowi. Szczę­śliwe czasy mat­czy­nych kar, bia­łego soku, od któ­rego kle­iły się palce.

Nie należy niczego dać poznać po sobie, trzeba słu­chać, pod­chwy­ty­wać powie­dze­nia, odga­dy­wać sens nowych słów. Po trzech tygo­dniach ksiądz Hemey d’Aube­rive, wikary biskupa de Mar­beuf, wezwany przez cho­rego pana de Cham­pe­aux, przy­jeż­dża po Napo­le­ona do zamku Tho­isy-le-Désert, aby towa­rzy­szyć mu do Brienne.

I oto, 15 maja 1779 roku, Napo­leon Bona­parte, chło­piec o sza­rym spoj­rze­niu, zna­lazł się w szkole woj­sko­wej, gdzie miał spę­dzić prze­szło pięć lat.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1.

Napo­leon z kiep­skiej gliny cho­dzi nocą do Żakliny.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: