Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Narcydzieło - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
15 września 2025
28,00
2800 pkt
punktów Virtualo

Narcydzieło - ebook

Przesłanie książki brzmi: „Przede wszystkim kochaj siebie samego i przenigdy nie poświęcaj własnego szczęścia”. Nie należy rozumieć tego jednak w sposób dosłowny. Autor nie nawołuje do kierowania się tylko swoimi pragnieniami i do realizacji jedynie własnych zamierzeń, nie namawia, by całe życie postępować w sposób egoistyczny. Chodzi mu raczej o dobry egoizm. O to, by analizować swoje potrzeby i potrzeby innych. Aby analizować, czy to, jakie są względem nas oczekiwania otoczenia, nie jest ze strony tego właśnie otoczenia nadużyciem. Każdy z nas ma bowiem prawo do szczęścia – nie kosztem innych, oczywiście. Ale nikt nie może od nas wymagać bezwzględnego oddania, posłuszeństwa, rezygnacji z własnych pragnień. Autor poświęcił dwadzieścia lat życia kobiecie, która nie była warta ani miłości, ani poświęconego jej czasu, która nie potrafiła docenić wsparcia, jakie miała ze strony męża. I w pewnym momencie dała świadectwo temu, że sama kierowała się tylko egoizmem. Nie było w niej żadnej wdzięczności. Czyli czas ten można uznać w pewnym sensie za zmarnowany.
W swej książce D. Lewandowski porusza wiele naprawdę trudnych tematów: alkoholizm, zaniedbywanie dzieci, problemy rodzinne, choroba, śmierć, samotność. Można się zastanowić, czy warto po nią sięgnąć, skoro traktuje o tak poważnych sprawach. W moim przekonaniu – warto. Bo po pierwsze zawsze znajduje się jakieś pocieszenie, choćby minimalne, w tym, że innych też dopadają nieszczęścia i że nie jesteśmy w tych naszych smutkach odosobnieni. A po drugie – skoro innym udało się wyjść z opresji obronną ręką, to i nam się uda. I jeśli bohater w końcu zetknął się z miłością bezinteresowną i taką, która pomaga odbić się od dna i znów nabrać wiatru w żagle, to może takie uczucie stanie i na naszej drodze. Życzmy sobie tego.
Fragment recenzji Anny Kowalskiej

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8308-931-7
Rozmiar pliku: 962 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

MAMA I JA

Najodleglejsze wspomnienie, które jestem w stanie przywołać, zabiera mnie do czasu, kiedy byłem małym chłopcem. Czasu, w którym ojciec wyjechał do sanatorium, by poddać się rehabilitacji po poważnej operacji kręgosłupa.

Nie miałem z nim najbliższego kontaktu, więc jego nieobecność nie miała dla mnie najmniejszego znaczenia. Fakt, że mama była obok mnie, był wystarczającym sygnałem, by beztroska mojego dzieciństwa trwała bez najmniejszych zakłóceń.

Ja i mama – moje kilkuletnie, dziecinne niebo, w którym uwielbiałem przebywać. Matczyny głos, podśpiewujący do muzyki Czesława Niemena, i zapachy dobiegające z kuchni. Zlewając się z odgłosami ulicy i podwórka, pozwalały mi odczuwać niesamowity spokój i były idealnym tłem doskonałego dzieciństwa.

I tak też to wszystko wyglądało aż do kilku ostatnich dni przed powrotem ojca.

To właśnie wtedy po raz pierwszy w życiu ujrzałem swoją mamę cierpiącą z jakiegokolwiek powodu. Nie było to nic niezwykle poważnego. Zwyczajna grypa w może troszeczkę poważniejszej formie.

Leżała na łóżku i bezradnie próbowała się powstrzymać od dreszczy wywołanych wysoką temperaturą. Strach, który mnie wówczas ogarnął, był niemalże nie do opisania. Jestem przekonany, że był on widoczny, bo gdy mama mnie zobaczyła, starała się podnieść, zapewniając mnie, że wszystko jest w porządku.

Nic dziwnego, że moje dzieciństwo było aż tak beztroskie. Wszystkie możliwe zmartwienia były skutecznie minimalizowane.

Na widok mamy borykającej się z dolegliwościami stanąłem jak wryty. Postanowiłem przy niej zostać. Podać kolejny koc. Zaparzyć herbatę. Cokolwiek, by poczuła się choć odrobinę lepiej. Wydawałoby się, że była to raczej normalna reakcja dziecka na cierpienia matki, lecz moja starsza siostra udowodniła, że domniemanie to nie miało absolutnie żadnych podstaw.

Miała już zaplanowane popołudnie i nic nie było w stanie wpłynąć na zmianę jej planów. Najzwyczajniej w świecie wzruszyła ramionami i po prostu wyszła.

Reakcja, której bym się nigdy nie spodziewał. Jako wystraszone dziecko szukałem w niej wsparcia, a otrzymałem pierwszą paraliżującą lekcję życia.

Cóż, odkąd tylko pamiętam, była ona samolubną wiedźmą. Niestety to, choć szokujące, nie jest w stanie nawet w najmniejszym ułamku dorównać temu, do czego posunęła się później, kiedy sama była już matką…

Siedziałem więc tak sam przy mamie całymi dniami, serwując jej herbatki czy przynosząc kanapki, a gdy zapadał zmrok, usypiałem w jej ramionach. Kilkuletni chłopaczyna, śmiertelnie przerażony sytuacją, która go absolutnie przerastała.

Pewnego dnia usłyszałem pukanie do drzwi. Kolega z podwórka wpadł zapytać, czy wyjdę, bo nie widzieliśmy się już jakiś czas. Bez zastanowienia odparłem, że nie mogę, podając mu powód, na co się uśmiechnął i powiedział:

– Przecież ona jest tylko chora, a nie umiera. Ty też bywasz chory, nie?

To, co mówił, miało sens, lecz i tak postanowiłem przy niej zostać. Już od małego miałem inne podejście do świata niż moi rówieśnicy. Zamiast beztrosko się bawić, pogrążałem się w zamartwianiu o bliskie mi osoby, zwłaszcza o mamę. Odkąd pamiętam, myśl o tym, że pewnego dnia mogłoby mi jej zabraknąć, napawała mnie ogromnym strachem.

Po krótkiej rozmowie z kolegą wróciłem do pokoju i kiedy zapytała, kto to był, powtórzyłem jej rozmowę z nim. Oczywiście upierała się, bym wyszedł, z nadzieją, że skuszony zabawą tak uczynię, a ona nie będzie musiała przez chwilę udawać zdrowej.

Najwyraźniejszym jednak wspomnieniem tamtego dnia jest jej spojrzenie, kiedy spod koca wyciągnęła dłoń i dotknęła nią mojego policzka.

– Mój aniołku – szepnęła, patrząc mi głęboko w oczy.

Jej spojrzenie miało szczególną moc, lecz nie każdy mógłby ją odczuć. Czułem, jakby jej oczy były w stanie przeniknąć do mojego serca i otwierały przede mną jej duszę, pozwalając mi na to samo. Jej spojrzenie wypełniało mnie wyjątkowym uczuciem spełnienia. Wiedziałem, że dla niej byłem kimś wyjątkowym.

Niesamowita więź oparta na bezgranicznej miłości i zaufaniu, z biegiem czasu osiągała coraz większą moc, upewniając mnie w przekonaniu, że bez względu na okoliczności zawsze będę miał w niej wsparcie.

Moja troska i serdeczność wykazane przeze mnie w tamtym czasie oraz w późniejszych latach były przez mamę obficie nagradzane. Nigdy nie skarżyłem się na brak miłości i zaufania z jej strony. Nie musiałem też tego w żaden sposób nadużywać, a ukrywanie czegokolwiek przed nią nie przyszłoby mi nawet do głowy.

Niestety cechy takie jak serdeczność i zaufanie, wyostrzone i wynagradzane przez wyśmienite zdolności wychowawcze mamy, stały się później również moim przekleństwem i w myśl jakże mądrego przysłowia wpłynęły na twardość moich pośladków. Później uświadomiło mi to również, jak ciężkie mogą być losy empaty, zwłaszcza gdy wpadnie on w nieodpowiednie łapska.

Oczywiście jako młody, dorastający mężczyzna nie byłem niewiniątkiem. Nakazywały to hormony i otoczenie rówieśników. Zdolności wychowawcze mojej mamy nie skupiały się wyłącznie na zapewnianiu beztroskiego dzieciństwa. Jako perfekcyjna nauczycielka była również wyrocznią i nie szczędziła pasa, kiedy dochodziło do wymierzenia kary.

Po raz ostatni przekonałem się o tym, mając dziesięć lat.

Któregoś dnia, w związku z tym, że zajęcia w szkole zaczynały się dość późno, zaprosiłem do siebie kolegę. Byliśmy sami, gdyż rodzicie pracowali.

Nauka absolutnie nie była brana pod uwagę i skupiliśmy się tylko na zabawie. Kiedy już wszystkie rozsądne opcje na zabicie nudy się skończyły, naszą uwagę przyciągnął znajdujący się w kuchni ogromny słój pełen jajek.

Zupełnie jak na życzenie pod oknami zaparkował szklarz. Przyjechał wymieniać okna sąsiadom. Nie mógł wybrać lepszego dnia na remont.

Bez żadnych słów, niczym członkowie sił specjalnych, przystąpiliśmy do bombardowania. Sześćdziesiąt jaj uderzyło w cel. Sto procent dokładności!

Kontynuując nasze natarcie, zaczęliśmy składać i puszczać samoloty z papieru. Szybowce wydawały się jednak zbyt nudne, więc postanowiliśmy dodać odrobinę dramatycznego efektu. Postanowiliśmy, że spryskamy je perfumami i podpalimy tuż przed wypuszczeniem. Tak też zrobiliśmy.

Cóż to była za bitwa i wspaniałe zwycięstwo. Doskonały początek dnia. Przepełnieni dumą wymaszerowaliśmy do szkoły. Do domu wróciłem krótko przed dziewiętnastą. Był jesienny wieczór. Końcówka szarego i ponurego dnia. Otworzyłem drzwi, używając klucza noszonego na szyi, i usłyszałem głos mamy dobiegający z pokoju:

– Dareczku, chodź na chwilę, muszę z tobą porozmawiać.

Czułem, że nie będzie to najprzyjemniejsza z rozmów. Ton jej głosu sugerował, że będzie to coś zupełnie przeciwnego. Coś, czego będę żałował i co z pewnością zapamiętam na długo.

– Co stało się z jajkami w kuchni? – zapytała spokojnie.

– Nie wiem – odparłem po cichu.

Chwyciła mnie za rękę i zaprowadziła do kuchni.

Wskazała palcem na podłogę, z lekkim zdenerwowaniem pytając:

– A co się stało z tym jajkiem?

W milczeniu, podążając za jej dłonią, opuściłem wzrok i ujrzałem rozbite jajko leżące na podłodze.

„Jasny gwint! Wojtek upuścił jedno i nie zauważyłem”, pomyślałem.

Poczułem również niewielkie rozczarowanie, spowodowane spadkiem naszej skuteczności strzeleckiej, wraz z ogromną ulgą, że nie został wspomniany nalot papierowej floty.

Uczucie ulgi zniknęło w kilku kolejnych sekundach.

– A co to za historia z samolotami? – zadała kolejne i ostatnie już wtedy pytanie.

Stałem tak bez słowa, przygotowując się na nadejście kary. Cóż innego mogłem zrobić?

Kłamstwa nie wchodziły w grę, bo prawda była oczywista, a ta kobieta wiedziała wszystko i znała mnie na wylot. Wina wypisana na mojej twarzy była oczywista, mama nie dała mi nawet szansy na żadną odpowiedź. Zaciągnęła mnie w nerwach z powrotem do pokoju, po drodze chwytając pas. Tego, co wydarzyło się chwilę później, nie będę opisywał.

Oczywisty jest raczej fakt, że kara była sroga i w pełni zasłużona. Pozwoliły mi to poczuć okropnie piekące pośladki. Takiego bólu nie poczułem nigdy dotąd i długi czas nie byłem w stanie na nich usiąść.

Doskonałość mojej mamy zapewniała również wyśmienite ukojenie na zadany przez nią ból. Wiedząc to, w poczuciu pokory i ogromnego żalu, powróciłem, by ją przeprosić.

Szepcząc najzwyklejsze „przepraszam”, wyciągnąłem ręce i objąłem jej szyję. Z wzajemnością objęła mnie w pasie i w milczeniu posadziła na swoich kolanach.

Ręce, które przed chwilą były w stanie zadać mi największy dotąd ból, koiły go z równą potęgą. Niepojęta wówczas dla mnie moc nakazywała mi podejmować wszelkie kroki tak, by wywołać w niej tylko dumę. Nie potrafiłem znieść świadomości, że mogłaby się przeze mnie denerwować, smucić lub, co gorsze, płakać.

Jako dziecko czy już później jako dorosła osoba zawsze starałem się ją uszczęśliwiać i dążyłem do tego, by czuła wyłącznie samą dumę ze mnie.

Odkąd tylko zacząłem pracować, wszelkie zarobione pieniądze przynosiłem do domu. Nie potrafiłem ich wydawać na siebie, wiedząc, że rodzice czasami się borykali z problemami finansowymi. W przeciwieństwie do mojej siostry, wymagającej wiecznej pomocy finansowej, swoje wydatki uzgadniałem wcześniej z mamą.

Dość często zdarzało się tak, że żałosne wybory życiowe siostry, mieszkającej z dala od nas, miewały negatywny wpływ na sytuację materialną w domu. Nikt jednak na to się nie uskarżał i jako rodzina wszyscy oferowaliśmy naszą pomoc.

Często bywało tak, że ona wyolbrzymiała swoje kłopoty w celu uzyskania łatwych dochodów. Nie ma przecież łatwiejszej ofiary niż rodzina. Zawsze pomogą i jak trzeba, to również o tym zapomną.

Siostra wielokrotnie załatwiała sprawy tylko z ojcem i bez wiedzy mamy, z obawy przed jej wykładami, bo mama nigdy nie szczędziła swojej opinii i przy każdej nadarzającej się okazji ją wyrażała.

Byliśmy zatem zdani na siebie. Mama i ja w nieodmiennej harmonii wspieraliśmy się wzajemnie. Bez zbędnych pytań i tłumaczeń, w całkowitym zaufaniu zawsze mogliśmy na sobie polegać. Zawsze, dopóki nasze drogi biegły równolegle obok siebie.

Sytuacja ta zmieniła się jednak diametralnie, kiedy od siebie się oddaliliśmy.

MY

Kolejna z naszych wizyt w rodzinnym domu. Przyjechaliśmy całą rodziną na wakacje, by spędzić kilka tygodni w ukochanym miejscu.

Żona, tak jak dzieci i ja, tęskniła za ciepłem matczynego serca. Niczym magnes przyciągało nas ono każdego roku. Nie było miejsca, które mogłoby zapewnić większy komfort.

Nasze miasto, w którym się oboje urodziliśmy, wychowywaliśmy, stawialiśmy pierwsze kroki, poznawaliśmy pierwsze miłości, jak również samych siebie, wyśmienicie zapewniało wiele urlopowych atrakcji. Coroczne wizyty były dla mnie odskocznią od przygnębiającej realności życia na emigracji, chwilową ucieczką do korzeni, pozwalającą choć na chwilę powrócić do stanu umysłowego spokoju.

Takie uczucia z pewnością mi towarzyszyły. Jeżeli chodzi o żonę, to mam coraz większe przekonanie, że miała to głęboko gdzieś i absolutnie nie miało to na nią żadnego wpływu.

Moje coroczne upragnione wyciszenie rozkołatanych nerwów wymieszane z nadzieją, że ona tak jak ja może poczuje tę rozkosz i zatęskni za tym, co ważne i z czego kiedyś byliśmy tak dumni. Za każdym razem, odwiedzając dom, miałem nadzieję, że jakoś cudownie się przebudzi i na nowo doceni swoje szczęście, które zatapiane przez alkohol wydawało się tracić znaczenie.

To była nasza ostatnia wspólna wizyta przed śmiercią mamy i jednym jedynym, niezwykle wymownym, wywołującym we mnie wstyd spojrzeniem mamy, zapisała się w moim sercu.

Obserwowała nas oczywiście przez cały czas. Nie wypowiadając ani słowa, przeprowadzała analizę i dzięki tamtemu spojrzeniu wiedziałem, że jej wyniki były trafne. Jak dotąd dokładnie mogłem odczytać jej każdą myśl. W trakcie naszego pożegnania mówiła:

– Co się z wami dzieje? Co się z tobą dzieje, Dareczku?!

Z ogromnym poczuciem wstydu opuściłem wzrok i przytuliwszy ją po raz ostatni, wsiadłem do samochodu.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij