- W empik go
Narożne okno - Des Vetters Eckfenster - ebook
Narożne okno - Des Vetters Eckfenster - ebook
Narrator poszukuje w Berlinie swojego kuzyna, schorowanego pisarza. „Zgryźliwy inwalida” nie jest w stanie opuścić swojego mieszkania, jednak z „narożnego okna” ma widok na cały plac teatralny i obserwuje razem z jego gościem zgiełk na rynku. Z dialogu kuzynów rysują się sylwetki niektórych znajdujących się tam „aktorów”. Okazjonalnie dochodzi również do dyskusji na temat stosunku inwalidy do przemysłu literackiego. Chory chce przybliżyć cieszącemu się dobrym zdrowiem narratorowi ideę „przejrzenia sztuki”, jednego z elementów pisarstwa. Znane berlińskie ulice jak Charlottenstraße i Unter den Linden znajdują się w pobliżu mieszkania schorowanego pisarza. Opowiadanie jest częścią biografii ciężko chorego E.T.A. Hoffmanna. (http://pl.wikipedia.org/wiki/Narożne_okno)
In Berlin sucht der Ich-Erzähler seinen Vetter, einen kranken Schriftsteller, auf. Der Vetter, der „durch eine hartnäckige Krankheit den Gebrauch seiner Füße gänzlich verloren“ hat, kann seine Wohnung nicht mehr verlassen, doch von seinem Eckfenster aus übersieht er den „Theaterplatz“ und beobachtet gemeinsam mit dem Besucher das Markttreiben unterm Fenster. In einem Dialog der Vettern werden Beobachtungen und Geschichten zu einigen Marktleuten und Besuchern des Markttages ausgetauscht. Bei der Gelegenheit kommt u.a. das Verhältnis des Kranken zur Literatur zur Sprache. Dabei will der Kranke seinem jungen Besucher die „Kunst zu schauen“, eine der Grundlagen der Schriftstellerei, nahebringen. Berlin: Gendarmenmarkt um 1815. (http://de.wikipedia.org/wiki/Des_Vetters_Eckfenster)
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7950-259-2 |
Rozmiar pliku: | 997 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Opowiadanie
Memu biednemu kuzynowi przypadł los podobny, jak znanemu Scarronowi. Mój krewny, tak jak Scarrron, stracił zupełnie władzę w nogach i zmuszony był z łóżka do lektyki wysłanej poduszkami, a z lektyki do łóżka przenosić się przy pomocy tęgiej kuli i sprężystego ramienia zrzędnego inwalidy, który z upodobaniem pielęgnuje chorych. Ale jeszcze jedno podobieństwo łączy mego kuzyna z owym. Francuzem, który, mimo szczupłej twórczości, zajął poczesne miejsce w literaturze francuskiej dzięki humorowi osobliwego rodzaju, odmiennemu od dowcipu francuskiego. Podobnie jak Scarron pisuje mój kuzyn; jak on, posiada szczególną, żywą wesołość i własny sposób wypowiadania dziwacznych żartów. Jednak na chwałę pisarza niemieckiego należy zaznaczyć, że nigdy nie uważał za konieczne przyprawiać swoje małe pikantne miseczki asafetydą, aby drażnić podniebienie czytelnika niemieckiego, który podobnej potrawy by nie zniósł. Wystarczała mu szlachetna przyprawa, która podniecając pokrzepia zarazem. Publiczność chętnie czyta jego pisma; mają być dobre i zabawne; nie znam się na tym. Mnie osobiście bawiła raczej rozmowa z moim kuzynem i przyjemniej mi było z nim gawędzić, niż go czytać. Jednak ten niezwalczony pociąg do pisania czarne nieszczęście sprowadził na mego biednego kuzyna; najcięższa choroba nie zmogła kołowacizny jego fantazji, która w nim wewnątrz wciąż pracowała, tworząc wciąż a wciąż rzeczy nowe. Tak się złożyło, że opowiadał mi nieustannie rozmaite nader zabawne historie, które pomimo niezmiernych cierpień fizycznych ciągle mu przychodziły do głowy. Ale drogę, którą musi przepłynąć myśl, aby się utrwalić na papierze, zamknął zły demon choroby. Kiedy mój kuzyn chciał coś pisać, nie tylko palce mu odmawiały usługi, ale i sama myśl rozpraszała się i ulatniała. Z tego powodu popadł w najczarniejszą melancholię.
— Kuzynie, koniec mój nadchodzi. Jestem jak ów stary, szaleństwem złamany malarz, który całymi dniami siedział przed czystym płótnem, umocowanym na ramach, i wobec wszystkich gości, którzy go odwiedzali, wysławiał niezwykłe zalety wspaniałego obrazu, który właśnie wykończył. Zaniechałem czynnego, twórczego życia, które przybrawszy określoną formę opuściło mnie, radując się światem. Duch mój ciągnie do swej własnej pustelni.
Od tego czasu mój kuzyn nie pokazywał się ani mnie, ani komukolwiek. Stary, mrukliwy inwalida wyrzucał nas za drzwi, zrzędząc i mamrocząc jak złośliwy brytan.
Trzeba zaznaczyć, że mój kuzyn mieszka dość wysoko, w małych, niskich pokoikach. Jest to obyczaj pisarzy i poetów. Jakież znaczenie ma niska powała izby? Fantazja się unosi i buduje sobie wysokie, radosne sklepienie na błękitnym, promienistym niebie, na wyżynach. I podobnie jak ten ciasny dom poety, tak i jego ogród, zamknięty między czterema murami, dziesięć stóp szeroki i długi, wysokość ma przecie znakomitą. W dodatku mieszkanie mego kuzyna leży w najpiękniejszej części miasta stołecznego, mianowicie przy wielkim, otoczonym wspaniałymi budynkami rynku, na którego środku stoi olbrzymi, genialnie obmyślany gmach teatralny. Mój kuzyn mieszka w domu narożnym, a z okna małego gabineciku jednym spojrzeniem mógł objąć panoramę wspaniałego placu.
Był właśnie dzień jarmarczny, gdy przeciskając się przez tłum ludu, wszedłem w ulicę, z której z oddali już widać narożne okno mego kuzyna. Niemało się zdziwiłem, gdy mi w oknie zabłysła dobrze znana czerwona czapeczka, którą mój kuzyn zwykł był nosić za swoich dobrych czasów. Bliżej podszedłszy spostrzegłem, że mój kuzyn włożył też swój wspaniały warszawski szlafrok i wypuszczał dym ze świątecznej tureckiej fajki. Kłaniałem mu się, chustką powiewałem; udało mi się zwrócić na siebie jego uwagę; przyjaźnie kiwnął głową. Cóż za nadzieja!
Z szybkością błyskawicy biegłem po schodach. Inwalida drzwi mi otworzył; twarz jego zwykle pomarszczona i sfałdowana, podobna do przemoczonej, starej rękawiczki, teraz pod wpływem jakiegoś promienia słonecznego wygładziła się, przybrała znośny wyraz. Wyjaśnił mi, że pan siedzi w fotelu i można z nim porozmawiać. Pokój był czysto wysprzątany, a do kotary łóżka przymocowany był arkusz papieru, na którym wielkimi literami wypisano:
Et si male nunc, non olim sic erit.Des Vetters Eckfenster
Erzählung
Meinen armen Vetter trifft gleiches Schicksal mit dem bekannten Scarron. So wie dieser hat mein Vetter durch eine hartnäckige Krankheit den Gebrauch seiner Füße gänzlich verloren, und es tut not, daß er sich, mit Hilfe standhafter Krücken und des nervichten Arms eines grämlichen Invaliden, der nach Belieben den Krankenwärter macht, aus dem Bette in den mit Kissen bepackten Lehnstuhl, und aus dem Lehnstuhl in das Bette schrotet. Aber noch eine Ähnlichkeit trägt mein Vetter mit jenem Franzosen, den eine besondere, aus dem gewöhnlichen Gleise des französischen Witzes ausweichende Art des Humors trotz der Sparsamkeit seiner Erzeugnisse in der französischen Literatur feststellte. So wie Scarron schriftstellert mein Vetter; so wie Scarron ist er mit besonderer lebendiger Laune begabt und treibt wunderlichen humoristischen Scherz auf seine eigne Weise. Doch zum Ruhme des deutschen Schriftstellers sei es bemerkt, daß er niemals für nötig achtete, seine kleinen pikanten Schüsseln mit Asa fötida zu würzen, um die Gaumen seiner deutschen Leser, die dergleichen nicht wohl vertragen, zu kitzeln. Es genügt ihm das edle Gewürz, welches, indem es reizt, auch stärkt. Die Leute lesen gerne, was er schreibt; es soll gut sein und ergötzlich; ich verstehe mich nicht darauf. Mich erlabte sonst des Vetters Unterhaltung, und es schien mir gemütlicher, ihn zu hören, als ihn zu lesen. Doch eben dieser unbesiegbare Hang zur Schriftstellerei hat schwarzes Unheil über meinen armen Vetter gebracht; die schwerste Krankheit vermochte nicht den raschen Rädergang der Phantasie zu hemmen, der in seinem Innern fortarbeitete, stets Neues und Neues erzeugend. So kam es, daß er mir allerlei anmutige Geschichten erzählte, die er, des mannigfachen Wehs, das er duldete, unerachtet, ersonnen. Aber den Weg, den der Gedanke verfolgen mußte, um auf dem Papiere gestaltet zu erscheinen, hatte der böse Dämon der Krankheit versperrt. Sowie mein Vetter etwas aufschreiben wollte, versagten ihm nicht allein die Finger den Dienst, sondern der Gedanke selbst war verstoben und verflogen. Darüber verfiel mein Vetter in die schwärzeste Melancholie. »Vetter!« sprach er eines Tages zu mir, mit einem Ton, der mich erschreckte, »Vetter, mit mir ist es aus! Ich komme mir vor wie jener alte, vom Wahnsinn zerrüttete Maler, der tagelang vor einer in den Rahmen gespannten grundierten Leinewand saß und allen, die zu ihm kamen, die mannigfachen Schönheiten des reichen, herrlichen Gemäldes anpries, das er soeben vollendet; – ich geb's auf, das wirkende, schaffende Leben, welches, zur äußern Form gestaltet, aus mir selbst hinaustritt, sich mit der Welt befreundend! – Mein Geist zieht sich in seine Klause zurück!« Seit der Zeit ließ sich mein Vetter weder vor mir, noch vor irgendeinem andern Menschen sehen. Der alte grämliche Invalide wies uns murrend und keifend von der Türe weg wie ein beißiger Haushund. –
Es ist nötig zu sagen, daß mein Vetter ziemlich hoch in kleinen niedrigen Zimmern wohnt. Das ist nun Schriftsteller- und Dichtersitte. Was tut die niedrige Stubendecke? Die Phantasie fliegt empor und baut sich ein hohes, lustiges Gewölbe bis in den blauen glänzenden Himmel hinein. So ist des Dichters enges Gemach, wie jener zwischen vier Mauern eingeschlossene, zehn Fuß ins Gevierte große Garten, zwar nicht breit und lang, hat aber stets eine schöne Höhe. Dabei liegt aber meines Vetters Logis in dem schönsten Teile der Hauptstadt, nämlich auf dem großen Markte, der von Prachtgebäuden umschlossen ist und in dessen Mitte das kolossal und genial gedachte Theatergebäude prangt. Es ist ein Eckhaus, was mein Vetter bewohnt, und aus dem Fenster eines kleinen Kabinetts übersieht er mit einem Blick das ganze Panorama des grandiosen Platzes.
Es war gerade Markttag, als ich, mich durch das Volksgewühl durchdringend, die Straße hinab kam, wo man schon aus weiter Ferne meines Vetters Eckfenster erblickt. Nicht wenig erstaunte ich, als mir aus diesem Fenster das wohlbekannte rote Mützchen entgegenleuchtete, welches mein Vetter in guten Tagen zu tragen pflegte. Noch mehr! Als ich näher kam, gewahrte ich, daß mein Vetter seinen stattlichen Warschauer Schlafrock angelegt und aus der türkischen Sonntagspfeife Tabak rauchte. – Ich winkte ihm zu, ich wehte mit dem Schnupftuch hinauf; es gelang mir, seine Aufmerksamkeit auf mich zu ziehen, er nickte freundlich. Was für Hoffnungen! – Mit Blitzesschnelle eilte ich die Treppe hinauf. Der Invalide öffnete die Türe; sein Gesicht, das sonst, runzlicht und faltig, einem naßgewordenen Handschuh glich, hatte wirklich einiger Sonnenschein zur passabeln Fratze ausgeglättet. Er meinte, der Herr säße im Lehnstuhl und sei zu sprechen. Das Zimmer war reingemacht und an dem Bettschirm ein Bogen Papier befestigt, auf dem mit großen Buchstaben die Worte standen:
Et si male nunc, non olim sic erit.