Narzeczona gangstera - ebook
Narzeczona gangstera - ebook
Dan Camerman to dla wielu brutalny typ, dla innych morderca, dla przyjaciół wspólnik. Dla Aurory to narzeczony, którego nie widziała od ponad dwóch lat. Podobno zginął, ale ona nie potrafi w to uwierzyć. Problem w tym, że zranione serce w odwecie może zrobić wiele głupstw, w tym nawet dopuścić się zdrady. Zasada jest jedna – Dan Camerman zawsze wraca. I teraz też wróci. Aurora była szarą myszką. Taką, która ginie pośród tłumu ludzi, zupełnie nie wyróżniając się na tle innych. On zaś facetem, którego na pewno nie powinna była pokochać. Niestety, jeszcze wtedy nie wiedziała, że miłość może okazać się zabójcza. Uświadomiła sobie swój błąd dopiero, kiedy mężczyzna jej marzeń zniknął bez żadnego wyjaśnienia. Wyparował z jej życia z dnia na dzień, jakby w ogóle nie istniał. On miał wrócić. Ona miała czekać. Najpierw minął miesiąc, potem rok, wreszcie dwa lata… Ile jeszcze to miało, cholera, trwać? – Kiedy zamierzasz wrócić? – zapytała, siląc się na spokojny, wyważony ton. Ale były to marne próby, w ostatnim słowie głos się jej załamał. Aurora zacisnęła gwałtownie wargi, nie chcąc, by zduszony szloch przedarł się na zewnątrz. On mimo wszystko nie zrobił kroku na przód. Nie podszedł, nie pocieszył jej, a po prostu stał te kilka metrów dalej. Opanowany jak zawsze. Nieskażony strachem oraz tym, co zamierzał uczynić. Patrzył na Aurorę niczym bezduszny posąg. Zawsze był przecież dobrym aktorem. – Jak będzie bezpiecznie – odrzekł po chwili napiętej ciszy. Zmrużył powieki, a potem odwrócił się w kierunku ogrodzenia. Bez jakiegokolwiek pożegnania. Bez przeprosin, które był winien Aurorze. Ona też nie zamierzała się o nie ubiegać, mimo że wyobrażała sobie, iż za nim krzyczy, powstrzymuje go w ostatnim momencie i mężczyzna wcale nie przekracza furtki, a potem nie wsiada na czarny motor, Aurora zaś nie słyszy dźwięku odpalania maszyny i nie patrzy, jak po dłużących się minutach ta zanika pośród innych pojazdów, za zakrętem. Angelika Psarska – autorka powieści fantasy Damaris. Powrót czarodziejki. Urodzona w 1998 roku w Zbąszynku. Artystyczna dusza, pozytywna i oddana swoim pasjom. Pisze od dwunastego roku życia, kocha króliki i ma ogromną słabość do tatuaży. W wolnym czasie również rysuje.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: | brak |
ISBN: | 978-83-8290-332-4 |
Rozmiar pliku: | 636 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
PROLOG
ROZDZIAŁ 1
ROZDZIAŁ 2
ROZDZIAŁ 3
ROZDZIAŁ 4
ROZDZIAŁ 5
ROZDZIAŁ 6
ROZDZIAŁ 7
ROZDZIAŁ 8
ROZDZIAŁ 9
ROZDZIAŁ 10
ROZDZIAŁ 11
ROZDZIAŁ 12
ROZDZIAŁ 13
ROZDZIAŁ 14
ROZDZIAŁ 15
ROZDZIAŁ 16
ROZDZIAŁ 17
ROZDZIAŁ 18
ROZDZIAŁ 19
ROZDZIAŁ 20
ROZDZIAŁ 21
ROZDZIAŁ 22
ROZDZIAŁ 23
ROZDZIAŁ 24
ROZDZIAŁ 25
ROZDZIAŁ 26
ROZDZIAŁ 27
ROZDZIAŁ 28
ROZDZIAŁ 29
ROZDZIAŁ 30
ROZDZIAŁ 31
ROZDZIAŁ 32
ROZDZIAŁ 33
ROZDZIAŁ 34
ROZDZIAŁ 35
ROZDZIAŁ 36
ROZDZIAŁ 37
ROZDZIAŁ 38
ROZDZIAŁ 39
ROZDZIAŁ 40
ROZDZIAŁ 41
ROZDZIAŁ 42
ROZDZIAŁ 43
EPILOGPROLOG
Miłość – iluzja skrzydeł, a rzeczywistość łańcuchów.
Sydney Smith
Dwa lata temu Aurora Smith stała na szczycie schodów, patrząc pustym wzrokiem w dal. Mimo że wokół niej roztaczał się obraz na idealnie przystrzyżony, pokryty śniegiem trawnik, rząd niedawno posadzonych krzewów oraz dopiero co pomalowany wysoki, oszroniony płot, to nie im poświęcała uwagę. Wzrok wciąż kierowała otępiale na ulicę, gdzie jeszcze chwilę temu stał czarny motor. Teraz już go tam nie było i może dlatego Aurora przedstawiała sobą taką bezradność.
Delikatna uroda powodowała to, że w tym momencie, czując się opuszczoną przez mężczyznę, któremu oddała całe swoje życie, wyglądała niczym mały, skrzywdzony ptaszek. Powtarzała sobie w głowie, że da radę przetrwać, ale ten ptaszek już teraz ćwierkał doprawdy cicho. Mimo tego więcej już nie zapłakała na werandzie.
Przetarła oczy, naciągnęła mocniej bluzę na chude ramiona i odwróciła się, w duchu czując, że z każdą sekundą zaczyna się sypać. Uniosła spojrzenie na olbrzymie drzwi domu. Jeszcze do niedawna cała posiadłość robiła na niej wrażenie, lecz aktualnie nie zachwycała się żadnym jej elementem. Dlatego podeszła z kluczykami do zamka i otworzyła go bez żadnego słowa. Zresztą nie miała do kogo się odezwać. Była sama. Całkowicie sama.ROZDZIAŁ 1
Matka często mawiała, że siłą kobiety jest władza nad mężczyzną. Aurora wtedy słuchała jej zapamiętale, wierząc w każde, przesiąknięte dozą pewności słowo. Ale prawda była taka, że po tych długich latach wcale nie uważała, żeby ta miała rację. Jeśli istotnie by tak było, to czy Dan nie powinien być tutaj z nią?
Dana zaś nie było. Nie było go, precyzując, od przeszło ponad dwóch lat, gdy żegnała go, stojąc samotnie na cholernej werandzie, i patrzyła, jak czarny motor znika pomiędzy obcymi samochodami. Tamtego dnia nie wiedziała, co ze sobą zrobić, więc nie zrobiła nic. Właściwie można było uznać, że nie robiła nic, odkąd Dan zniknął.
Dlatego jej życie przypominało niekończącą się udrękę. Wychodziła z domu tylko po to, aby zrobić zakupy albo żeby pójść do kościoła. Nie miała przyjaciół ani rodziny, ponieważ wyrzekła się ich pięć lat temu, gdy oddała serce pewnemu brutalnemu typowi o ciemnych włosach i szczeniackim spojrzeniu, więc istniała sama dla siebie. Samotnie gotowała, samotnie jadła, samotnie oglądała cholerne seriale Netflixa. Dni przeraźliwe jej się dłużyły, noce z kolei wydawały się nieustającym koszmarem. Czasami nie mogąc zasnąć, przypominała sobie Daniela i serce zaczynało walić jej tak przeraźliwe, że łzy samoistnie nachodziły do oczu. Potem płakała przez następne godziny, aż zmęczenie ją usypiało.
Taki właśnie tryb życia wiodła, więc nic dziwnego, że powoli się dusiła.
Obejrzała po południu tysięczny raz Titanica, co jeszcze bardziej przyprawiło ją o mdłości. Niemniej zacisnęła zęby i przemyła twarz, by się uspokoić. Wspomnienia nie były czymś, czego właśnie w tym momencie potrzebowała. Szczerze mówiąc, zbyteczne przenoszenie się do przeszłości niemal Aurorę zabijało. Wydawała się wtedy wrakiem człowieka. Jego marną imitacją.
– Cholera! – warknęła, gdy nagle rozległo się przytłumione pukanie do drzwi.
Nie spodziewała się ani tego, ani usłyszenia po chwili donośnego dzwonka, który przeniknął brutalnie przez wszystkie ściany posiadłości, oznajmiając, że przybył niezapowiedziany gość.
Aurora drgnęła, zerknęła odruchowo w lustrzane odbicie w łazience i zobaczyła zmęczoną, drobną dziewczynę o niepewnym, strachliwym spojrzeniu.
Potem szybko oderwała wzrok od brązowych oczu i ruszyła do holu.
Nim otworzyła cztery zamki, zerknęła przez wizjer. Nie zdziwiła się, widząc starszego listonosza, ponieważ to była jedyna osoba, która zwykła ją odwiedzać. Chociaż czasami zdarzyło się, że jacyś nowi sąsiedzi próbowali nawiązać z nią kontakt, zaprzyjaźnić się, Aurora stanowczo dystansowała się w takich chwilach, pamiętając, co obiecała Danowi.
Uchyliła drzwi, nie odpinając przy tym łańcucha. Listonosz, już do tego przyzwyczajony, jedynie podał jej do ręki listy przez małą szparę. Aurora dostrzegła, że z trudem powstrzymał się przed wywróceniem oczami.
– Nie zabiję pani przecież – mruknął pod nosem.
Aurora wychwyciła tę niezbyt przyjemną uwagę, ale jedynie pospiesznie zatrzasnęła wejście. Skrzywiła się odruchowo, analizując jego słowa. Mimo że wiedziała, iż miejscowi uważają ją za wariatkę, to i tak czasami ją to naprawdę bolało.
W każdym razie zaraz potem przejrzała nadesłane wiadomości. Wszystkie dotyczyły opłat, oprócz trzeciego listu, który był ofertą pracy. Nie żeby to ją dziwiło. Odłożyła papierzyska na blat stołu w przestronnej kuchni. Postanowiła, że potem zajmie się przelewami na komputerze, a teraz po prostu zrobi coś na kolację.
– Może później coś przeczytam – mruknęła do siebie, otwierając lodówkę.
Coraz częściej zdawała się rozmawiać sama ze sobą, ponieważ cisza w tak dużym domu była iście przerażająca. Szczególnie nocą, kiedy ciemność owiewała każdy zakamarek, a okna skrzypiały z podmuchami wiatru. Drżała w takich chwilach na całym ciele, bojąc się, że zaraz ukaże się jej jakaś zmora, albo gorzej – człowiek. A konkretnie intruz nadesłany przez wrogów Daniela.
Zdziwiła się, zauważając, że skończyły się jej jajka. I mleko. Chciała zrobić sobie omlet, ale nie mogła przez brak produktów. Zerknęła na wiszący zegarek nad szafką. Wskazywał dziewiętnastą, więc nie było aż tak późno.
Wychyliła się do małego okna i odsunęła białe firanki. Faktycznie na dworze nie panowały jeszcze egipskie ciemności. Było dość szarawo, aczkolwiek lampy uliczne już się włączyły, powodując przyjemną, dość romantyczną atmosferę. Ludzie zresztą wciąż tłoczyli się na chodnikach grupkami.
Aurora naprawdę chciała zjeść ten pieprzony omlet i, niewiele myśląc, zdecydowała się przejść do pobliskiego sklepu. Zgarnęła klucze, włożyła zamszową kurtkę, wsunęła przetarte trampki i po chwili wybiegła na zewnątrz.
Przywitało ją rześkie, przyjemne powietrze. Nie było zimo, jedynie gdy sporadycznie wiał wiatr, chłód przenikał przez ubrania. Ale nawet to jej się podobało. Rzadko opuszczała swoją bezpieczną przystań, chociaż naprawdę marzyła, by móc częściej to robić. Niestety, wpojone przez Dana zasady skutecznie ją od tego odwodziły. W myślach słyszała jego surowy ton głosu, mówiący, że ma być ostrożna.
Przeszła obok bawiących się dzieciaków sąsiadów. Te natychmiast zamilkły. Taka sytuacja nie była jednak pierwszą ani ostatnią, więc Aurora się tym nie przejęła. Wiedziała, że dzieciaki mówią między sobą, iż jest nawiedzona. Poza tym sama się za taką miała.
Przygryzła wargę, nagle gwałtownie przystając, gdy przed nią wyrósł dość postawny policjant z surową miną. Najpierw z zainteresowaniem i lekkim przestrachem zerknęła na niego, potem dopiero na widowisko za nim. Zobaczyła żółte taśmy, odgradzające przejście, oraz rząd samochodów, kilka z nich należało do stróżów prawa. Syrena dopiero po chwili zawyła, jakby z opóźnieniem, a może Aurora była tak pochłonięta własnymi myślami, że jej wcześniej nie usłyszała.
– Musi pani iść naokoło, bo to trochę potrwa, nim ten bajzel ogarniemy – powiedział do niej donośnym, acz spokojnym barytonem.
Aurora skinęła głową, mimowolnie idąc w stronę, którą wskazał policjant. Przeszła w bok i wylądowała na niezbadanej dróżce. Oczywiście teoretycznie znała tę drogę na skróty, ale w praktyce nigdy nie miała okazji tędy przechodzić.
Stawiała niepewne kroki, co rusz oglądając się na policjanta, który wciąż stał w oddali i z widoczną irytacją wymalowaną na twarzy się jej przyglądał. Aurora stwierdziła, że jedynie robi z siebie durnia, więc już więcej nie zerkała w tamtym kierunku. Ruszyła sprawniej, zauważając, że dróżka teraz się rozszerzyła, a ona wylądowała w epicentrum, zdawało się, miasta. Przyuważyła znajome sklepy oraz lśniące neony. Dodatkowo usłyszała głośne dźwięki muzyki. Niefortunnie dla niej, zorientowała się, że przed sobą ma jakiś klub nocny.
Ludzie tłoczyli się przed nim i Aurora nie zdążyła przejść przez ulicę, bo ta była już zagrodzona przez samochody, które stanęły na czerwonym świetle, pół metra od siebie. Miała ochotę przekląć, gdy zmuszona była przepchać się przez ten szerzący się tłum. Naciągnęła kaptur na głowę, żeby nikt się do niej przypadkiem nie doczepił, i z głębokim wdechem ruszyła, starając się wyminąć nieznajomych.
Niemal z ulgą dotrwała do końca chodnika i już uśmiechnęła się z satysfakcją, że przetrwała, ale właśnie wtedy wpadła na czyjeś umięśnione, potężne ciało, które odruchowo ją przytrzymało, kiedy prawie upadła. Ręce na biodrach były silne i wyraźnie pewne tego, co robiły.
Aurora zadarła głowę, ale zobaczyła jedynie lśniące oczy, których koloru nie potrafiła określić – było tak ciemno, a przytłumione światła niewiele dawały. Była jednak pewna, że mężczyzna ma lepszy widok na jej twarz. Stali przy latarni, z której to sylwetkę Aurory oświetlała żółta poświata.
Jedyne, co dostrzegła, to zmarszczone, wysokie czoło. Mężczyzna patrzył na nią w jawnym zaintrygowaniu, wciąż mocno przytrzymując. Serce Aurory mocno zabiło w nagłej panice. Ale nie potrafiła się ruszyć, niczym zamrożona.
– Przepraszam. – W końcu usta uformowały słowa, bez jej świadomości.
Nieznajomy nagle ją puścił i Aurora z nasilającym się strachem zrobiła krok, potem następny, aż w końcu w popłochu wycofała się całkowicie. I gdy niknęła w kolejnym tłumie, miała dziwne wrażenie, że te pogrążone w cieniach oczy wciąż się w nią wpatrują. Z jawną fascynacją.ROZDZIAŁ 2
Philip stał jeszcze chwilę pod zadaszeniem klubu Virginia, patrząc na oddalające się plecy dziewczyny, która wpadła na niego przed momentem.
Zmrużył leniwie powieki, wciąż z widocznym błyskiem zaintrygowania w oczach. To wydarzenie nie tyle go zaskoczyło, co pozytywnie rozbawiło. Odruchowo sięgnął do skórzanej kurtki, by wciągnąć z niej telefon i przy okazji papierosa.
Zapalił, a wokół jego kanciastej, przystojnej twarzy powstała otoczka z szarawego dymu. Potem przyłożył smartfon do ucha, wybrawszy numer z listy kontaktów.
– Nie uwierzysz, na kogo wpadłem – szepnął, nie siląc się na czcze przywitania.
***
Aurora nie potrafiła się pozbierać, nawet gdy przekroczyła próg sklepu. Jedna z ekspedientek zerknęła na nią dziwnie, kiedy ta nagle wbiegła do środka i dopiero potem odetchnęła, by móc wziąć koszyk. Jej palce delikatnie drżały, mimo że nie wiedziała, z czego to konkretnie wynika. Co ją tak przeraziło? Ten nieczytelny, przytłumiony wzrok obcego faceta czy świadomość tego, jak bezbronna była w tamtym momencie? Właśnie dlatego mimowolnie pomyślała, że nie lubi się szlajać wieczorami. Gdyby facet okazał się jakimś brutalnym, napitym osiłkiem, nie byłoby nikogo, kto mógłby ją ochronić, nie mogłaby też zadzwonić na policję, bo tak naprawdę nie miała prawdziwej tożsamości. I mimo że nosiła za pasem spodni niewielki nóż – nawet w domu się z nim nie rozstawała – miała bolesną świadomość, że gdyby przyszło jej go użyć, na niewiele by się to zdało. Mogliby zrobić z nią, co tylko chcieli.
Dan przed rozstaniem wielokrotnie wspominał, że w razie czego ma uciekać, nie bacząc na nic, uciekać. Oczywiście też zapewniał, że powinna być bezpieczna w tej dużej mieścinie, szczególnie że ktoś taki jak Aurora Smith nie istniał. Miała tylko zbyt często nie wychodzić, nie wychylać się, kupować wszystko za gotówkę i potulnie czekać na jego powrót. Powrót, który nie nadchodził.
Przymknęła oczy wciąż zdenerwowana. Zatrzymała się w dziale mięsnym i właśnie stała przed mrożonkami, mizernie udając, że próbuje coś wybrać. Tak naprawdę nie miała w głowie zakupów, ponieważ ta konfrontacja poruszyła w niej wiele dziwnych, sprzecznych emocji. Jednocześnie cholernie się bała, ale z drugiej strony w końcu coś się wydarzyło w jej pieprzonym, smutnym życiu. Ostatnio niemal wariowała, a teraz zażyła choć trochę wolności w tej krótkiej sekundzie, gdy skrzyżowała spojrzenie z nieznanym mężczyzną. To nie było puste spojrzenie, więc Aurora odczuła, że wreszcie istnieje, nie jest tylko niemym duchem we wszechświecie, a nieznajomy zdaje sobie sprawę z jej egzystencji. Tak, tylko co to mogło oznaczać?
– Jeśli nic nie kupujesz, to można? – zapytała niespodziewanie osoba z boku.
Aurora poruszyła się, obracając w stronę dziewczęcego głosu. Nie spodziewała się zobaczyć wysokiej, szczupłej dziewczyny w traperskich butach, powycieranych jeansach oraz lateksowym topie. Do tego czarne włosy z niebieskimi końcówkami i dwa kolczyki w nosie doszczętnie ją speszyły, szczególnie że melodyjny głos był zupełnym przeciwieństwem tego, co nieznajoma sobą reprezentowała. Aurora natychmiast pomyślała o swoim bracie, który również lubił i piercing, i tatuaże. Mogła się założyć, że obca ma pod ubraniem sporo malowniczych dzieł na bladej skórze.
– Jasne – potaknęła Aurora, przesuwając się.
Mimowolnie patrzyła, jak dziewczyna nachyla się, otwiera zamrażalkę i wsadza do koszyka parę zafoliowanych kurczaków. Gdy zamknęła klapę, z powrotem zainteresowała się Smith.
Widząc na sobie badawczy wzrok, chciała już się wycofać. Dziewczyna jednak chwyciła ją za nadgarstek, przytrzymując w miejscu. Uśmiechnęła się szeroko do Aurory, jakby pokrzepiająco.
– Jestem Amy House – przedstawiła się donośnie, nie bacząc, że właśnie przechodzili jacyś staruszkowie, a za nimi wnuczęta, które darły się wniebogłosy. – Mieszkam obok ciebie, niedawno się wprowadziłam.
– Och – mruknęła Aurora.
Nie sądziła, że ktokolwiek może ją kojarzyć bez niechęci na licu. W takim jednak przypadku nie trudziła się przedstawianiem się, bo wolała uniknąć niezręczności – Amy musiała wiedzieć, z kim ma do czynienia, nawet jeśli tylko pobieżnie. Niedługo i tak dotrze do niej więcej plotek.
– Miło mi.
Chciała już odejść, ale palce na nadgarstku nie puszczały. Było to niezwykle dziwne i niepokojące jednocześnie. Amy jednak nadal uśmiechała się jakby nigdy nic.
– Słuchaj, nie chcę ci się narzucać – zaczęła swobodnie – ale…
– Ale właśnie to robisz – osądziła uszczypliwie Aurora, wyswabadzając się z jej uścisku. Cofnęła się. – Ja nie mogę… ja nie szukam przyjaciół. Pewnie już i tak o mnie słyszałaś, więc wiesz, że wolę samotność. Nie zadaję się z nikim…
– Ja zazwyczaj też – wtrąciła Amy. – Chciałam tylko zaprosić cię na kawę czy coś. Ale jeśli nie chcesz, nie będę naciskać. Jestem nowa w tej dziurze i rzadko z kimkolwiek się trzymam, lecz nowy start do czegoś zobowiązuje, sama rozumiesz.
Przez młodą, radosną twarz Amy przebiegł grymas, który jednak szybko się oddalił.
Mimo tego Aurora go nie przeoczyła. Naprawdę poczuła się zaniepokojona, bo to brzmiało, jakby Amy też nosiła na sobie jakieś brzemię przeszłości. Może uciekła do nowego miasta przed mężem albo przed kimkolwiek innym?
W każdym razie Aurora nie zamierzała się nad tym wnikliwiej zastanawiać. Nie mogła mieć przyjaciół ani znajomych. Kontakty międzyludzkie musiały być ograniczone do minimum, nieważne, jak bardzo marzyła o takich zwykłych pogawędkach, choćby w sklepie.
– Może wpadnę do ciebie kiedyś – osądziła Aurora i pospiesznie ewakuowała się z działu mięsnego.
Do jej uszu dobiegło jeszcze kpiące „jasne”, które oznaczało, że Amy wcale się nie nabrała. Zresztą Aurora nawet nie zapytała, gdzie konkretnie House mieszka. Powiedziała tylko, że wprowadziła się obok, ale przy posiadłości Aurory stało wiele innych domostw, a że ona sama nie interesowała się tym, co się dzieje na osiedlu, nie wiedziała, który dom był do niedawna na sprzedaż lub wynajem.
Ostatecznie Aurora wyszła ze sklepu bez pieprzonego mleka i jajek, ale nie planowała się wracać. Nie, po prostu stwierdziła, że zrobi sobie kanapkę, choćby z samym masłem, poza tym ochota na jedzenie jakoś jej przeszła. Teraz liczyło się tylko to, aby jak najszybciej wrócić do czterech, komfortowych ścian. I pomyśleć, że jeszcze do niedawna chciała czegoś ekscytującego od życia.
Strasznie się obawiała przejść przez tą samą drogę, co wcześniej. Szczególnie że znów musiała minąć klub. Teraz jednak na całe szczęście samochody przerzedziły się na ulicy i przeszła na drugą stronę. Nie zerkała przy tym na tłum ludzi. Nie chciała szukać wzrokiem tamtego mężczyzny, bojąc się, że jednak znajdzie go wśród obcych osób. Czuwającego i patrzącego na nią.
Dlatego naprawdę ucieszyła się, gdy spokojnie wkroczyła w wąską dróżkę, wybyła z niej i w końcu weszła na swoją posesję. Było już niesamowicie ciemno, gdy przekroczyła próg drzwi. W domu przede wszystkim. Dopiero gdy włączyła światła, strach się trochę oddalił. Ale wciąż gdzieś tam, na dnie jej jaźni, był.
– Może sobie kupię psa – powiedziała do siebie Aurora.
Ten pomysł wielokrotnie pojawiał się w jej głowie i wielokrotnie stwierdzała, że nie może wciągać w to wszystko jeszcze niewinnego stworzenia. Dlatego tylko parsknęła pod nosem, zatrzaskując wszystkie cztery zamki i wchodząc do cichego, otulonego mroczną aurą holu.
Ten dom po zmroku wydawał się nie bezpieczną przystanią, acz więzieniem. Niekończącą się udręką, która niemal z niej szydziła. Oto była w klatce ze złota, w imię żałosnej miłości. Dla wiary w to, że Dan, pieprzony Camerman, żyje. Ale czy żył? Czy, cholera, jeszcze dychał? A jeśli tak, to czy pamiętał o niej? O tym, że na niego tutaj czekała?
Te pytania przeszywały na wskroś serce Aurory. Na żadne z nich jednak nie potrafiła odpowiedź. Nie odpowiadała więc, wyciszała je, ponieważ to wychodziło jej najlepiej. Udawanie, że wszystko jest w porządku. Przekręciła w skupieniu pierścionek na palcu, czując się jeszcze gorzej niż chwilę temu.