Narzeczona z Brazylii - ebook
Narzeczona z Brazylii - ebook
Max Leonelli niczego nie odmówiłby Andrew Graysonowi, któremu wiele zawdzięcza. Jednak prośba, by poślubił jego wnuczkę, jest trudna do spełnienia, bo Max jest przeciwnikiem ślubów. Mimo to jedzie do Brazylii i odnajduje Tię Grayson. Gdy ją poznaje, wizja małżeństwa zaczyna mu się nagle podobać. Jednak wychowana w klasztornym rygorze Tia pragnie wolności i nie chce za niego wychodzić. Max musi wymyślić jakiś sposób, żeby się wywiązać z obietnicy złożonej Andrew…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-4318-6 |
Rozmiar pliku: | 991 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Chodzi o wielką przysługę i wiem, że nie mam prawa prosić cię o to – przyznał niechętnie Andrew Grayson, kierując swój fotel na kółkach bliżej w stronę kominka. Jego blada twarz zdradzała napięcie.
Max Leonelli, finansowy multimilioner w wieku dwudziestu ośmiu lat, który znał Andrew, od kiedy po raz pierwszy przekroczył progi tego domu, gdy miał dwanaście lat, spojrzał na niego uważnie.
– Co tylko chcesz – zadeklarował, bez cienia wahania.
Andrew spoglądał na młodego mężczyznę ze spokojną dumą. Było już zbyt późno, by przyznać, że powinien był poślubić ciotkę Maxa i go adoptować. Siostrzeniec gospodyni pojawił się w jego życiu jako bezdomny nastolatek, przerażony i nieufny po trudnych przejściach. Ale po tych cechach nie pozostał nawet najmniejszy ślad w silnym i wyrafinowanym biznesmenie, jakim stał się Max.
Kobiety za nim szalały. Piękny chłopiec ze spojrzeniem przepełnionym bólem wyrósł na uderzająco przystojnego mężczyznę, o wysportowanym ciele i oczach, które rzucały wyzwanie. Max był twardy, a jego skromne pochodzenie i okropne dzieciństwo nie tylko go wzmocniły, ale także nauczyły bezwzględnej lojalności. Od kiedy pogorszający się stan zdrowia Adrew odsunął go od codziennych stresów międzynarodowego finansowego imperium, Max przejął stery i kontrolę nad firmą. Był to jego chrzest ogniowy i dowiódł, że jest bardziej niż gotów na to wyzwanie.
– Ale chodzi o coś naprawdę szczególnego i to ci się nie spodoba – ostrzegł go Andrew.
Max spojrzał na niego lekko zdezorientowany, bo Andrew zwykle przechodził od razu do rzeczy.
– Słucham więc…
Andrew wziął głęboki oddech.
– Chciałbym, żebyś poślubił moją wnuczkę.
Ciemne oczy zalśniły niczym topaz w płomieniach ognia na kominku. Max spojrzał na starszego pana ze szczerym, zdumionym niedowierzaniem.
– Twoja wnuczka jest przecież w klasztorze, w Brazylii.
– Tak, i chciałbym, żebyś ją poślubił. To jedyny sposób, w jaki mogę o nią zadbać, gdy mnie już nie będzie – stwierdził Andrew z przekonaniem. – Powinienem był to przewalczyć z jej ojcem, gdy nie pozwalał, bym do niej pojechał, ale aż do zeszłego roku miałem nadzieję, że Paul wróci do domu. Sądziłem, że będzie mógł przejąć firmę i nie chciałem występować przeciw niemu. Ostatecznie to była jego córka, nie moja. Miał prawo decydować o tym, jak ją chciał wychowywać.
Max zorientował się, że od dłuższej chwili wstrzymywał oddech. Miał poślubić dziewczynę, której nigdy nie spotkał? Kobietę wychowaną w klasztorze, która nie mieszkała w Anglii? To była naprawdę dziwna prośba, ale też jedyne poważne poświęcenie, o jakie kiedykolwiek Andrew go poprosił. I to była prawdopodobnie ostatnia prośba, bo Andrew umierał. Na tę myśl Maxa zapiekły oczy, jakby się zanadto zbliżył do ognia.
– Tia jest wszystkim, co mi pozostało. Moją jedyną żyjącą krewną – przypomniał mu Andrew, głosem przepełnioną żałobą za utraconymi synami.
Minęły już trzy lata, od kiedy jego starszy syn, Steven, umarł bezdzietnie. A zaledwie dwa miesiące temu Andrew dowiedział się o śmierci swojego młodszego syna, Paula, który zmarł nagle na atak serca w Afryce. Tia była jego jedyną córką, owocem krótkiego małżeństwa z brazylijską top modelką.
– Powinna się stać częścią naszego życia już dawno temu – westchnął Andrew.
– Tak – przyznał Max, zastanawiając się, jak niewiele wiedział o jej ojcu. Był młodszy od synów Andrew o jedno pokolenie. Znał tylko Stevena, który pracował dla ojca przez lata, sumiennie, ale bez szczególnego entuzjazmu. Paul, jak mu mówiono, był o wiele bardziej bystry i obiecujący, jako przyszły następca, ale zostawił firmę dość szybko i postanowił poświęcić się pomaganiu innym, zrywając więzy z ojcem i ze światem biznesu. Dla szykownej żony Paula ta sytuacja szybko stała się nie do zniesienia i porzuciła męża oraz małą córeczkę, odchodząc z bogatym Włochem. Paul, nie zastanawiając się zbytnio, umieścił córkę w klasztorze i nadal poświęcał się wyczerpującej pracy dla biednych w najtrudniejszych warunkach, jakie mógł znaleźć.
– Dlaczego chcesz, żebym ją poślubił? – spytał Max łagodnie.
– Zastanów się – tłumaczył Andrew. – Ona nic nie wie o naszym świecie, a z dnia na dzień stanie się bogatą dziedziczką. To by było jak rzucić niewinną owieczkę na pożarcie rekinom. Będzie desperacko potrzebować kogoś, kto będzie się o nią troszczył i pomoże jej, aż sama stanie na nogach.
– Nie jest już dzieckiem – zauważył Max. – Ma już… ile? Dwadzieścia jeden lat?
– Prawie dwadzieścia dwa – przyznał Andrew. – Ale potrzebuje bezpiecznej przystani w tym nieubłaganym świecie finansów. Ty możesz jej do zapewnić.
– Być może jest w stanie poradzić sobie lepiej, niż myślisz.
– Wątpię, a ponieważ grube tysiące miejsc pracy zależą od stabilności moich firm, nie mogę podejmować takiego ryzyka. Im także jestem winien opiekę i bezpieczeństwo. Tia będzie narażona na wszelkich łowców łatwych fortun. Rozmawiałem ostatnio z matką przełożoną. Obawiałem się, czy nie będzie chciała zostać zakonnicą, ale najwyraźniej nigdy o tym nie wspominała.
– Dlaczego więc wciąż mieszka w klasztorze, choć jest już pełnoletnia? – spytał Max ze zdziwieniem.
– O ile dobrze rozumiem, pracuje tam. Nie sądź jej zbyt surowo, Max. Nigdy nie znała innego życia. Paul tak naprawdę zawsze chciał mieć syna. Córka była dla niego zmartwieniem i rozczarowaniem. Miał obsesję na punkcie trzymania jej z dala od złych wpływów współczesnego świata. Być może wierzył, że jako zakonnica poświęci się pracy misjonarskiej, podobnie jak on.
– Ale tego nie zrobiła – stwierdził Max, podchodząc do stolika z alkoholami i nalewając sobie whisky.
Doskonale rozumiał, co Andrew miał na myśli. Jako dziedziczka finansowego imperium Graysonów, Tia będzie bacznie obserwowana i każdy będzie się starał przeciągnąć ją na swoją stronę. Wiedział o tym, bo i on znalazł się w tej sytuacji, jak tylko zarobił swój pierwszy milion. Wiedział, co to znaczy podobać się wyłącznie ze względu na swoje bogactwo. Nie miał wątpliwości, że wszystkie kobiety, które uganiały się za nim i mu schlebiały, robiłyby dokładnie to samo, nawet gdy byłby stary i brzydki.
– Na szczęście! Gdyby tak się stało, wszystko, na co poświęciłem całe moje życie zostałoby sprzedane i przekazane na ten klasztor, gdyby była jedną z jego sióstr. Chciałbym, abyś ją poznał…
– Oczywiście – uśmiechnął się Max. – Ale nie muszę w tym celu się z nią żenić.
– Jak ty nic nie rozumiesz – westchnął Max. – Przecież to oczywiste, że chciałbym zostawić mój majątek wam obojgu.
– Nam obojgu? – powtórzy Max, nie dowierzając.
– Jako małżeństwu. Jeśli weźmiecie ślub, Tia i ty staniecie się rodziną, a moje imperium w całości będzie wasze. Wiem też, że niezależnie od tego, co będzie między wami, będziesz chronił moją wnuczkę, gdy mnie już zabraknie, i dbał o jej interesy jak o własne. Ufam ci. Tylko ciebie mogę prosić o coś takiego.
– Nie mówisz poważnie – wykrztusił Max, któremu nigdy przez myśl nie przeszło, że mógłby odziedziczyć cokolwiek po Andrew.
– Jak najpoważniej – zapewnił go starszy pan. – Sporządziłem już testament.
– W ten sposób chcesz mnie przekupić, żebym poślubił twoją wnuczkę? – spytał coraz bardziej zaskoczony.
– To nie łapówka. Powiedzmy… wynagrodzenie. Wiem, że dużo cię będzie kosztowało zrezygnowanie z tej twojej wolności, którą tak bardzo sobie cenisz. Wiem, że nie zamierzałeś się tak szybko ustatkować. Nie wiemy też, jaką kobietą stała się Tia po tym dziwnym wychowaniu, jakie musiała odebrać w klasztorze. Na pewno bardzo się różni od kobiet, z którymi zwykłeś się spotykać.
Max nie skomentował ostatnich słów Andrew, być może dlatego, że jego z kobietami spotkania zwykle ograniczały się do seksu. Nie interesowały go randki ani związki. Podchodził do kobiet niezwykle luźno, nigdy nie oferując im kwiatów, wyjaśnień czy wyłączności. W ten sposób nie było nieporozumień, oczekiwań, niebezpiecznej rutyny czy stałości. Nie widział w tym nic złego. Lubił seks i nie potrzebował zobowiązań, by się nim cieszyć.
– Z drugiej strony, doskonale zdaję sobie sprawę, że to wasze małżeństwo może nie przetrwać. Pewnego dnia jedno i drugie może chcieć odzyskać wolność. Nie mogę tego wykluczyć. Ale wierzę, że zachowasz się w stosunku do mojej wnuczki jak należy, nawet jeśli zdecydujecie się na rozstanie. A więc co masz do stracenia?
– Widzę, że wszystko przewidziałeś – zauważył Max nieodgadnionym tonem.
– A ty nie odmówiłeś – triumfował Andrew.
– Zakładasz, że Tia będzie chciała mnie poślubić. Tak bardzo jesteś tego pewien?
– Max, romansujesz z kobietami, od kiedy skończyłeś czternaście lat.
– Nie mam szczególnie romantycznej natury – skrzywił się. – Nie zamierzam jej okłamywać. Przemyślę to. Nic więcej nie mogę ci obiecać.
– Czas biegnie – przypomniał mu Andrew ze smutkiem w głosie. – Rozmawiałem z matką przełożoną, poinformowałem o mojej chorobie i uprzedziłem, że przylecisz do Brazylii odebrać Tię i przywieźć ją do domu. Ta kobieta okazała się prawdziwym detektywem. Wypytywała mnie o mnóstwo rzeczy. O ciebie też.
– Nie wątpię – mruknął Max, pocierając skroń. Czuł, jak żelazna obręcz zaciska się coraz mocniej na jego głowie. Migreny prześladowały go jeszcze w dzieciństwie i czuł, że właśnie nadchodzi kolejny atak.
– Tia może się okazać miłością twojego życia – zachęcał Andrew niezmordowany. – Nie bądź takim pesymistą.
Max pożegnał się i wyszedł, powiadamiając pielęgniarkę, że zostawia pacjenta samego. Wchodząc po szerokich schodach wielkiego domu nie przestawał się zastanawiać nad tym, co właśnie usłyszał. Miłość? Tylko Andrew, któremu dane było szczęśliwe małżeństwo ze wspaniałą żoną, która niestety zmarła na krótko przed pojawieniem się Maxa w tym domu, mógł z taką ufnością i wiarą mówić o miłości.
Max nigdy jej nie doświadczył. Jego rodzice go nie kochali, a ciotka Carina, była gospodyni Andrew, która zapewniła mu dach nad głową, gdy tego potrzebował, także go nie kochała. Nie była zbyt sentymentalną kobietą. Wypełniła powinność wobec syna zmarłej siostry, nic więcej. Ale Max nie winił jej za ten chłód. Jeśli on radził sobie z trudem ze wspomnieniami z dzieciństwa do tego stopnia, że nigdy z nikim o tym nie rozmawiał i nienawidził nawet o tym myśleć, o ile trudniejsze musiało to być dla siostry jego matki. Jak mogła czuć do niego cokolwiek? Nic przecież nie mogło zmienić faktu, że był synem swojego ojca.
Max miał powody, by nie wierzyć w miłość, bo wiedział, jakie szkody może wyrządzić. Zakochał się po raz pierwszy, gdy był jeszcze bardzo młody, ale został bezlitośnie wykorzystany. Zrozumiał więc szybko, jak krzywdząca może się okazać miłość do niewłaściwej osoby.
Nie szukał więc miłości w swoim życiu. Choć nie wykluczał, że któregoś dnia może go dopaść, gdy nie będzie wystarczająco ostrożny. Ale jak dotąd tak się nie stało. Jego serce było puste, a kobiety zmieniały się jedna za drugą, nie pozostawiając po sobie żadnych wspomnień. Nie marzył o nich ani nie tęsknił za nimi.
Żona jednak była czymś zupełnie innym i na samą myśl oblewał go zimny pot. Żona byłaby obok niego przez cały czas, nieodłącznie, zależna i oczekująca wsparcia. Oczywiście, mógł powiedzieć „nie”, nieprawdaż?
Niestety, Max kierował się w życiu dwoma niewzruszonymi zasadami. Jedną z nich była lojalność, a drugą ambicja. Andrew przedstawił mu ofertę, która odpowiadała im obu. Był dla niego jak ojciec. Wszystko mu zawdzięczał, od kosztownej edukacji, po wartościowe doświadczenie, które pozwoliło mu rozwinąć skrzydła w biznesie. Nawet jeśli jego szczodrość nie okazała się tak całkiem bezinteresowna, nie zmieniało to faktu, że bez niego Max nic by nie osiągnął. Jak więc mógł odmówić wsparcia i pomocy jedynej wnuczce swojego dobroczyńcy?
A w dodatku Andrew wypowiedział to magiczne słowo: rodzina. Max, poślubiając Tię, stałby się jego rodziną. To brzmiało tajemniczo i pociągająco, ale jednocześnie niosło dziwny niepokój. Zawsze był sam. Jego przeszłość, której nie mógł zapomnieć, izolowała go skutecznie od innych. Już w ekskluzywnej szkole zrozumiał, że musi utrzymać swoje dzieciństwo w tajemnicy, by się nad nim nie litowano. Nigdy nie miał prawdziwej rodziny, a to, co powiedział Andrew, wstrząsnęło nim mocniej, niż się spodziewał.
Max jeszcze nigdy w swoim życiu nie widział takiej ulewy. Droga zamieniła się w niebezpieczne bagno, w którym jego wynajęty samochód z napędem na cztery koła mógł utknąć w każdej chwili. Była to jednak jedyna możliwość, by dotrzeć z Belém do klasztoru Świętej Cecylii. Gdy wreszcie dojechali na miejsce, nie zobaczył kamiennych murów i strzelistych wież, jak tego oczekiwał. Blaszane przyczepy i namioty bardziej przywodziły na myśl obóz dla uchodźców. Jego kierowca coś mówił, pewnie chcąc mu wytłumaczyć, co właśnie widzą, ale rozumiał ledwie jedno słowo na dziesięć, bo choć mówił płynnie w kilku językach, to portugalski akurat znał słabo.
– Estamos aqui! Jesteśmy na miejscu – oznajmił szofer z dumą. Max był śmiertelnie zmęczony po wielogodzinnej podróży. Miał jednak nadzieję, że matka przełożona powita go smacznym posiłkiem i będzie mógł wziąć gorącą kąpiel. Choć przede wszystkim z niecierpliwością oczekiwał, aż wreszcie pozna Konstancję Grayson i będzie się mógł przekonać, czy ostatnie życzenie Andrew ma szansę się spełnić.
Nieświadoma przyjazdu Maxa Tia, owinięta w plastikowe ponczo przeciwdeszczowe, karmiła małego pieska czekającego na nią cierpliwie przy wejściu do kaplicy.
– Teddy – wyszeptała z poczuciem winy, rozglądając się niepewnie dookoła i sprawdzając, czy nikt jej nie przyuważył, zanim podała psu małe kąski.
Zwierzęta były zabronione w klasztorze. Tam, gdzie nie starczało pożywienia dla ludzi, dzielenie się nim ze zwierzętami nie było przyjęte. Tia powtarzała sobie, że dzieli się z psem swoją porcją i nikomu nic nie odbiera, ale i tak czuła się winna. Wstydziła się, że przekupiła Benta, starszego mężczyznę, który pilnował bramy, by nie naprawiał dziury w ogrodzeniu, którą jej mały przyjaciel dostawał się do środka. Skłamała też, gdy matka przełożona spytała ją o psa, którego już raz przegoniła z klasztoru. Oszukiwała też za każdym razem, gdy ukrywała pożywienie, by je oddać psu zamiast głodującym.
Ale kochała to małe zwierzę. Był jednym żyjącym stworzeniem, które uważała za własne. Wystarczyło, by zobaczyła, jak merda ogonkiem na jej widok, aby poczuć się lepiej i uśmiechnąć z nadzieją. Co się z nim teraz stanie, gdy miała jechać do Anglii? Ale czy to w ogóle było możliwe? Po przeszło dwudziestu latach w klasztorze nie była w stanie sobie wyobrazić, że mogłaby mieszkać gdzie indziej.
Dlaczego nagle dziadek się nią zainteresował, podczas gdy ignorował jej istnienie przez te wszystkie lata? Właśnie teraz kogoś po nią wysłał. Matka przełożona twierdziła, że nie pojawił się ze względu na złą pogodę, ale Tia nie była przekonana. Przyzwyczaiła się już do złamanych obietnic i marzeń, które nigdy nie miały się spełnić. Ile już razy ojciec podczas odwiedzin sugerował, że mogłaby opuścić klasztor i pracować razem z nim? Tylko że to nigdy się nie stało. A ponad dwa lata temu odwiedził ją po raz ostatni i oświadczył, że nadszedł czas, by stała się samowystarczalna, bo nie będzie już mógł dłużej łożyć na jej utrzymanie. Gdy zaproponował, żeby została zakonnicą, spytała, czy nie mogłaby wyjechać razem z nim i wspierać go, ale odpowiedział jej bez ogródek, że młoda atrakcyjna dziewczyna zawadzałaby mu tylko w pracy, a dbanie o jej bezpieczeństwo przysporzyłoby mu niepotrzebnych zmartwień.
Po jego śmierci prawnik przekazał jej, że nie odziedziczyła żadnych pieniędzy. Paul Grayson pozostawił wszystko co miał swojej misji. Tia nie była w najmniejszym stopniu zaskoczona, że nie wymienił jej w testamencie. Zawsze było dla niej jasne, że nie interesował się zbytnio córką. Nikt nie wiedział lepiej od niej, jak to jest być porzuconą. Najpierw opuściła ją matka, a potem ojciec, gdy podrzucił ją do klasztoru. Nie pozostawił jej wielkiego wyboru, nie pomógł w zdobyciu wykształcenia, dzięki któremu mogłaby się stać niezależna i od niego, i od klasztoru. A teraz ona miałaby porzucić Teddy’ego?
Teddy miał tylko ją. Jego życie i przetrwanie było możliwe tylko dzięki niej. Jej serce ścisnęło się na myśl, że mógłby tu zaglądać rozpaczliwie po jej wyjeździe i nie znaleźć już nic do jedzenia.
Gdy wróciła do pokoju, zdjęła przemoczone ponczo i roztrzepała wilgotne włosy. Po chwili usłyszała pukanie do drzwi. Jedna z sióstr przyszła jej zakomunikować, że matka przełożona ją wzywa.
– Twój gość przyjechał – poinformowała ją siostra Mariana z tajemniczym uśmiechem.
A więc jednak przyjechał, pomyślała szczerze zaskoczona. Czy to oznaczało, że naprawdę pojedzie do Anglii i do dziadka, którego nigdy nie widziała?
– Tia jest bardzo miłą, serdeczną i szczodrą dziewczyną. Może się wydawać bardzo spokojna – mówiła przełożona klasztoru – ale potrafi być uparta, niestabilna i zbuntowana. Trzeba jej bardzo pilnować. Łamie reguły, z którymi się nie zgadza. Choćby teraz, karmi przybłąkanego psa, chociaż wie, że to zabronione.
– Nie jest już dzieckiem – zauważył Max z łagodnym wyrzutem wobec tej zasadniczej kobiety.
– To prawda, ale choć bardzo chce być niezależna, nie mam wrażenia, żeby można jej było na zbyt wiele od razu pozwolić.
– Będę o tym pamiętał – zapewnił Max, w duchu ciesząc się z ulgą, że Tia pragnie niezależności. Z obrazu, jaki przedstawił mu Andrew, widział pobożną i poukładaną dziewczynę, która robiła tylko to, co jej mówiono. Opis przełożonej bardziej go zachęcił, niż odstraszył.
Ale gdy drzwi się otworzyły, wszystkie myśli uleciały mu z głowy na widok młodej kobiety o nadzwyczajnej urodzie. Przez chwilę nie wiedział, co powiedzieć, co było dla niego kompletnie nowym doświadczeniem, jeśli chodziło o kobiety.
Tia po wejściu do biura przełożonej zatrzymała się jak wryta. Jedno spojrzenie na Maxa i wprost zaparło jej dech w piersiach. Miał jedną z tych typowych męskich renesansowych twarzy, które widziała na zdobionych manuskryptach. Był olśniewająco piękny. Nagle, w jednej chwili, spłynęła na nią świadomość, co to znaczy być kobietą. Nerwowo wygładziła zmiętą spódnicę.
– Tio, to Maximiliano Leonelli, którego przysłał twój dziadek – oświadczyła matka przełożona.
– Możesz mówić Max – zachęcił, wyciągając rękę w geście powitania.
– Tia – wyszeptała.
Ma oczy swojego dziadka, zorientował się Max, zastanawiając się, jaka figura kryje się pod tym bezkształtnym workiem, który służył jej za sukienkę. Uderzyła go skromność jej ubioru i zniszczone sandały. Wyglądały jak z darów dla biednych. Nie wiedział tak naprawdę, kogo powinien winić, czy Paula, za bycie lichym ojcem, czy Andrew, za to, że nie próbował wcześniej zająć się wnuczką.
– Możesz zaprowadzić pana Leonellego do jego pokoju i upewnić się, że podadzą mu kolację – zaproponowała przełożona. – Jutro nas opuścisz, Tio.
Tia odwróciła się z niedowierzaniem.
– Naprawdę?
– Tak – potwierdził Max.
Nagle rozbrzmiały dzwony wzywające na modlitwę.
– Nie musisz uczestniczyć w dzisiejszej mszy – oświadczyła jej matka przełożona. – Pan Leonelli nie jest praktykującym katolikiem.
– A co z potrzebami twojej duszy? – spytała zdezorientowana.
– Moja dusza radzi sobie doskonale bez mszy – odpowiedział jej gładko. – Będziesz się musiała przyzwyczaić do świeckiego życia.
Tia spostrzegła, jak matka przełożona ostrzegawczo kręci głową, i nie powiedziała ani słowa, choć przerażała ją myśl o dziadku, który także nigdy nie uczęszczał na mszę. Tata opowiadał jej, że jego ojciec, a jej dziadek, żyli w świecie bez Boga, i wyglądało na to, że mówił prawdę.
– Domyślam się, że msze są nieodłącznym elementem życia w klasztorze – zauważył Max, gdy podążali korytarzem.
– Oczywiście.
– Będziesz mogła chodzić na mszę w Anglii – zapewnił ją. – To będzie twój wybór.
Tia przytaknęła, z niedowierzaniem myśląc o perspektywie, że w ogóle będzie mogła dokonywać jakichkolwiek wyborów.
– Na czym polega twoja praca w klasztorze?
– Zwykle robię to, co potrzeba. Gotuję, sprzątam, opiekuję się dziećmi w sierocińcu i uczę je angielskiego.
Uśmiechnęła się nieśmiało, a Max wpatrywał się z zachwytem w linię jej szczodrych ust. Ja jej pożądam, pomyślał skonsternowany. Ale przecież, tłumaczył sobie, aby ją poślubić, musiał jej pragnąć. Nie mógł się ożenić z kobietą, której by nie uznał za atrakcyjną. Dlaczego starał się zdusić naturalną fizyczną reakcję? Wnuczka Andrew była absolutnie klasyczną pięknością. To oczywiste, że reagował na nią w ten sposób.
Tia pokazała mu skromny pokój, przypominający ogołoconą celę, z żelaznym łóżkiem i drewnianym krucyfiksem na ścianie.
– Łazienka jest na korytarzu. A może najpierw chcesz pójść na kolację? – spytała, wpatrując się w niego intensywnie. Zdała sobie sprawę, że próba odwrócenia swej uwagi od tego mężczyzny jest dla niej poważnym wyzwaniem.
– Tak. Jestem głodny – wyznał.
– Zabiorę cię do refektarza.
– Opowiedz mi o psie. O ile dobrze zrozumiałem, masz psa.
– Kto ci powiedział o Teddym? – wykrzyknęła przerażona. – Mój Boże, a więc matka przełożona się dowiedziała!
– Chyba niewiele umyka uwadze tej kobiety, nawet jeśli to tylko mały pies – stwierdził szczerze. – Jeśli chcesz go zabrać do Anglii, będziemy go musieli zaszczepić przed podróżą.
Jej twarzyczkę rozjaśniła nagła radość.
– Będę mogła zabrać Teddy’ego ze sobą? Jesteś pewny?
– Oczywiście, że możesz – odpowiedział, zahipnotyzowany szczerą emocją w jej pięknych oczach.
– Trudno uwierzyć, że mogę go wziąć, tak po prostu – wyznała. – Czy to nie będzie za dużo kosztować?
– Twój dziadek jest bardzo zamożny i chce, żebyś była szczęśliwa w Anglii.
– Och, dziękuję ci, dziękuję, dziękuję! – bez chwili wahania Tia entuzjastycznie rzuciła mu się na szyję i mocno uściskała z wdzięczności.
Przez chwilę Max stał oniemiały, ponieważ nie był przyzwyczajony do takich uścisków. Prawdę mówiąc, nie mógł sobie przypomnieć, żeby ktokolwiek kiedykolwiek to robił. Powoli podniósł ramiona i niezgrabnie położył ręce na jej barkach. – Nie dziękuj mnie, ale swojemu dziadkowi, gdy go zobaczysz. Wykonuję tylko jego prośbę.
Przepełniona szczęściem Tia zabrała Maxa do refektarza i chętnie odpowiadała na pytania.
– A ty lubisz psy?
– Nigdy nie miałem żadnego, ale twój dziadek miał psy. – Przebiegły wewnętrzny głos podszepnął mu, by wychwalał nie tylko Andrew, jeśli ma zamiar zrobić na niej wrażenie.
Na nieszczęście, Max nie miał pojęcia, jak się do tego zabrać. Nigdy wcześniej nie musiał tego robić, a diamentowe kolczyki czy bransoletka raczej nie zdałyby egzaminu w tym wypadku. Ale wiedział, że musi otworzyć sobie drzwi do jej serca i zdobyć zaufanie.
A więc ten przystojny Max był gotów się zająć wszystkimi formalnościami, by bezdomny mały piesek mógł pojechać za ocean, pomyślała Tia z rosnącym zachwytem. Podziwiała go i była mu ogromnie wdzięczna. To na pewno miły, wrażliwy mężczyzna, stwierdziła beztrosko. A gdy podczas kolacji w refektarzu, gdzie okazało się, że potrafi rozmawiać z pielgrzymami z Francji, Niemiec czy Hiszpanii w ich ojczystym języku, była coraz bardziej pod wrażeniem. Dzięki tym rozmowom dowiedziała się, że był kawalerem i nie ożenił się jeszcze, bo nie spotkał „tej właściwej”.
Gdy kolacja dobiegła końca i Max niestety odrzucił propozycję wspólnego oglądania DVD z ostatniej pielgrzymki Papieża Franciszka, Tia była już przekonana, że nigdy nie spotkała tak wyjątkowego mężczyzny. Nie, żeby miała w tych sprawach duże doświadczenie, ale gdy Max patrzył jej prosto w oczy i uśmiechał się do niej, czuła dreszcz w całym ciele, a jej serce biło tak mocno, że kręciło jej się w głowie.
– Muszę przyznać, że czuję się tu dziwnie – przyznał, gdy odprowadzała go do celi, w której miał spędzić noc.
– Mogę to zrozumieć. Mam tylko nadzieję, że nie będę się czuła podobnie w domu dziadka.
– Obiecuję, że zrobię wszystko, byś czuła się tam jak najlepiej – zapewnił instynktownie, czując się śmiesznie z tym opiekuńczym zapędem, którego powodów wolał nie zgłębiać.
– Też mieszkasz z moim dziadkiem? – spytała z nadzieją w głosie.
– Nie, ale często go odwiedzam.
– To dobrze – uśmiechnęła się.
Jej szczerość i bezbronność działały na niego jak najsilniejszy afrodyzjak. Napięcie było tak silne, że musiał użyć wszystkich zasobów samokontroli, by nad nim zapanować.
– Muszę zadzwonić do Andrew. Na pewno czeka na wieści – wyjaśnił.
Tia przytaknęła.
– Złapię Teddy’ego przed śniadaniem, żeby nie zniknął potem na cały dzień i nie stracił swojej szansy na podróż życia – zażartowała, odwracając się i odchodząc, najwyraźniej nieświadoma, że Max pragnął chwycić ją w ramiona i pocałować.
Z coraz mocniej bijącym sercem, jak mężczyzna, który wspiął się na szczyt, ale przed sobą zobaczył jeszcze większy do zdobycia, Max postanowił wziąć zimny prysznic. Szybko się zorientował, że był to faktycznie najzimniejszy prysznic, pod jakim przyszło mu się kąpać, ale przynajmniej na chwilę udało mu się uwolnić od dręczącego go pożądania.