- promocja
- W empik go
Następca tronu. Royalteen. Tom 1 - ebook
Następca tronu. Royalteen. Tom 1 - ebook
Zakochać się w księciu to nie bajka, jeśli ukrywasz sekret, o którym nikt nie może się dowiedzieć.
Następca tronu to współczesna historia o miłości, o ponoszeniu konsekwencji za popełnione błędy, o przezwyciężaniu strachu – oraz o tym, jak to jest rządzić w mediach społecznościowych.
Siedemnastoletnia Lena przeprowadza się z rodzicami do Oslo, by zacząć wszystko od nowa. Nauka w liceum Elisenberg okazuje się sporym wyzwaniem. Na najsłynniejszym w całym kraju szkolnym dziedzińcu rządzą bliźnięta z rodziny królewskiej, Kalle i jego siostra Magrethe. Lena nawiązuje nowe przyjaźnie w kręgu ich znajomych, ale musi też mierzyć się z niechęcią ze strony Margrethe. No i oczywiście zakochuje się w księciu po uszy – z wzajemnością – ale boi się, że jej przeszłość może wszystko zniweczyć.
Lena skrywa bowiem pewne tajemnice i nie chce, by dowiedzieli się o nich jej nowi znajomi. Jednak, pod wpływem przełomowego wydarzenia, jakim jest zawał serca jej mamy, zdobywa się na odwagę i wyznaje światu prawdę…
Kopciuszek spotyka księcia, a pełen blichtru świat Plotkary zderza się z nastoletnim światem SKAM!
Jeszcze w tym roku ekranizacja Netflix!
Kategoria: | Young Adult |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8266-171-2 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
NOWY POCZĄTEK
– Ej, no weź, Lena!
Głos, świeży jak poranek, ale wyraźnie zniecierpliwiony, napłynął z kuchni wraz z zapachem kawy.
– Już wstałam, mamo!
Lena zapatrzyła się na pulchne policzki chłopca. Ten widok nigdy jej się nie nudził. Niedawno na buźce Theodora pojawiły się nawet dołeczki, małe wgłębienia po obu stronach ust. Pokazywały się tylko wtedy, kiedy śmiał się z czyjejś miny albo kiedy łaskotała go po brzuszku. Zresztą śmiał się niemal przez cały czas, a wtedy ona też się śmiała, nawet teraz, mimo tak wczesnej pory i śmiertelnego zmęczenia. Stał w łóżeczku i kiwał na boki małą pupką, pogrubioną pieluchą. Lena pochyliła się, przycisnęła nos do policzka Theodora i wciągnęła w nozdrza jego zapach. Śmierdział mlekiem i bąkami.
Dobiegł ją odgłos szurania kapci. Po chwili w drzwiach stanęła mama z rękami splecionymi na piersi.
– Mocna przesada. Owszem, fizycznie wstałaś z łóżka, ale nic poza tym. Ubieraj się!
Sama miała na sobie ten niemożliwie paskudny różowy szlafrok, który nosiła chyba od stu lat. Wzięła Theodora na ręce, a on radośnie zamachał krótkimi nóżkami.
– Wiesz, że o ósmej masz być w szkole? Pierwszego dnia raczej nie należy się spóźniać. Chyba wszyscy uczniowie muszą być na miejscu, zanim zjawi się… tych dwoje?
Lena ruszyła w kierunku łazienki, powłócząc nogami.
– Ze wszystkich klas we wszystkich szkołach musiałam trafić akurat do tej. Theo, wiesz, że wolałabym zostać tu z tobą, prawda?
Mama pokręciła głową.
– Nasz młody szef na pewno zgadza się z moją opinią, że jesteś prawdziwą szczęściarą. Wiesz, ile osób marzy, by znaleźć się w tej klasie? Włóż coś ładnego, córeczko. I uczesz się!
Lena puściła oko do Theodora, zamknęła drzwi do łazienki i weszła pod prysznic. Stała pod strumieniem ciepłej wody, z zaciśniętymi powiekami, trochę za długo niż mogła sobie na to pozwolić.
W końcu wyszła z zaparowanej łazienki, w jednym ręczniku okręconym wokół ciała, a drugim na głowie. Otworzyła szafę, ściągnęła z wieszaka białą bluzę, wyłowiła dżinsy z wysokim stanem. Wszystko na autopilocie, nie zastanawiała się, czy strój jest odpowiedni na tę okazję ani jaki sygnał wyśle, jak to kiedyś miała w zwyczaju. W innym pokoju, innym mieście, Liv pewnie właśnie stała przed szafą i przymierzała połowę jej zawartości, nie mogąc podjąć decyzji. A może przygotowała ubranie poprzedniego wieczoru? Sławna dwójka zaś na pewno planowała takie rzeczy z kilkudniowym wyprzedzeniem.
Teraz ten temat wydawał się nieistotny.
Kiedy weszła do kuchni, mama siedziała z Theodorem przy stole i karmiła go kaszką. Lena wyjęła chleb i dżem. Zjadła przy blacie, jednocześnie robiąc kanapkę do szkoły, po raz pierwszy od ponad roku. Popiła ostatni kęs mlekiem i ruszyła do łazienki. Odprowadził ją sztucznie radosny głos mamy:
– Powiem mleku, żeby pomogło dżemowi wrócić do lodówki!
Zwykle Lena by odparła: „Dżem sam da sobie radę” czy coś w tym stylu. Dzisiaj jednak nic nie odpowiedziała. Szorując zęby powolnymi ruchami, czuła w środku ohydną mieszaninę napięcia i obojętności.
Nie była gotowa na rozpoczęcie tego dnia.
Nie była gotowa na rozpoczęcie tego roku szkolnego.2
ELISENBERG
Liceum Elisenberg nie przypominało żadnej ze szkół, do których Lena wcześniej chodziła.
Stanęła przed bramą i zapatrzyła się na ogromny, pomalowany na żółto murowany budynek. Przypominał pałac. Wielkie okna, niektóre prostokątne, inne łukowate. Szerokie, białe parapety. Stary, ale wyglądał na odnowiony i świeży, jakby nałożył makijaż przed rozpoczęciem roku szkolnego. Nie było to dziełem przypadku, w takim miejscu nie toleruje się odłażącej farby i rozklekotanych klamek.
W przeciwieństwie na przykład do szkoły w Horten. Gimnazjum Orerønningen – popularnie zwane Kurworønningen – również odnowiono kilka lat temu, ale budynek nadal wyglądał jak szary tandetny barak. W ogóle jej dawne rewiry w porównaniu z tą częścią Oslo przypominały – tak, właśnie, przechodzoną kurwę. Na Frogner wszystko było takie… wymuskane. Stare, dobrze utrzymane budowle pyszniły się swoją urodą z niezmąconą pewnością siebie. Jakby stały tam od zarania dziejów. I w sumie tak właśnie było. Ta szkoła powstała ponad sto lat temu, jak wyczytała Lena w Wikipedii. Teraz dziedziniec powoli się zapełniał. Dziewczyny o długich prostych włosach i chłopcy w cienkich bomberkach przechadzali się dumnie jak wystrojone konie cyrkowe, z wysoko uniesionymi głowami. Niedostępni. Ale nie zamierzała się tym przejmować.
Nie przyszła tu po to, żeby zdobyć nowych przyjaciół.
Rodzice nieustannie powtarzali, że „mają nadzieję, że przeprowadzka do stolicy będzie dla niej szansą na odzyskanie życia towarzyskiego”. Sądzili, że wszystko się ułoży, jeśli tylko Lena zacznie, jak to określali, „od czystej karty”. Ona jednak marzyła tylko o tym, żeby mieć te trzy lata jak najszybciej z głowy, odebrać świadectwo i ruszyć dalej. Rodzice niczego nie rozumieli. Jej młodość się skończyła.
Równie dobrze mogli zostać w Horten. Tam też dawała sobie radę całkiem sama, odkąd wszyscy się od niej odwrócili. Dokładnie wiedziała, jak ma się zachowywać oraz kiedy i dokąd chodzić, żeby nie wyjść na osamotnioną ani nie wpaść na znajomych. Jakoś to wszystko działało. Ale kiedy tata dostał propozycję pracy w Oslo, rodzice uznali, że świetnie się składa, skoro Lena ma wrócić do szkoły, i nagle się okazało, że przeprowadzka do stolicy całą rodziną to doskonały pomysł. Podejrzewała, że myśleli głównie o sobie. Na pewno też mieli ochotę zacząć wszystko od nowa.
Z zamyślenia wyrwał ją dzwonek wzywający na lekcje. Drgnęła, na chwilę zamarła, ale w końcu przenikliwy dźwięk ucichł, znów słyszała własne myśli. Zrobiła głęboki wdech, napełniła płuca powietrzem i wypuściła je powoli przez nos. „No to ruszamy”, powiedziała cicho do siebie i weszła do budynku.3
LENA Z „A” NA KOŃCU
Usiadła w wolnej podwójnej ławce na samym końcu, pod oknem.
Na razie wszystko przebiegało bez zakłóceń. Łysy nauczyciel o imieniu Ove przywitał się radośnie. Najwyraźniej nie napinał się w związku z tym, że to ich pierwszy dzień w liceum. Lena omiotła wzrokiem pozostałych uczniów. Część siedziała pojedynczo, nie odzywając się do nikogo, tak jak ona. Niektórzy jednak chyba dobrze się znali. Może wcześniej chodzili do tego samego gimnazjum? Jedno było pewne, w tej dopiero co powstałej klasie już istniała klika: kilka bardzo ładnych i bardzo szczupłych dziewczyn w, na oko, bardzo drogich ciuchach. I chłopak z lekką nadwagą, zaraźliwym śmiechem i pewnością siebie świadczącą o tym, że nie brakuje mu pieniędzy i znajomych.
Na szczęście nikt nie próbował do niej zagadywać. Chciała pozostać obserwatorką. Na razie udało jej się zauważyć, że mama miała rację. Tych dwoje zamierzało pojawić się na samym końcu.
Otworzyła torbę i wyciągnęła zeszyt, nieużywany od ponad roku. Ogarnęło ją dziwne uczucie na widok własnego pisma na okładce. Justin Bieber w serduszku. Jezu, co za dziecinada. A obok: Lena+Liv 4-ever. To wszystko należało do jakiegoś innego życia. Jej dawna najlepsza przyjaciółka właśnie zaczynała naukę w drugiej klasie liceum w Horten. Ciekawe, czy dalej była na profilu sportowym. Lena wyobraziła sobie Liv jako pewną siebie, wdrożoną w szkolną rutynę drugoklasistkę. Może udzielała się jako przewodniczka pierwszaków? Lena zaczęła zamalowywać napis w serduszku. Nagle poczuła bolesne ukłucie tęsknoty.
Z zamyślenia wyrwał ją głośny warkot silnika. Spojrzała za okno i zobaczyła, jak tuż przed wejściem zatrzymuje się czarny lśniący samochód. Przyciemniane szyby nie pozwalały zajrzeć do środka. Z przodu wysiadł mężczyzna w zwyczajnym ubraniu, ale ze słuchawką w uchu. Rozejrzał się uważnie, po czym dał znak pasażerom. Tylne drzwi otworzyły się niemal jednocześnie z obu stron i z wnętrza auta wynurzyli się następca tronu Karl Johan i księżniczka Margrethe. On miał na sobie niebieską bluzę z kapturem, dżinsy i białe sportowe buty. Ona – białe spodnie, czerwoną koszulkę i sandały. Oboje byli opaleni, a włosy mieli jaśniejsze niż zapamiętała. Przede wszystkim uderzyło ją to, jacy są… zwyczajni. No, ale oczywiście! To ona była zwykłą wsiurą i nie mogła przestać się na nich gapić. To było po prostu niesamowite na własne oczy ujrzeć królewskie bliźnięta, które tyle razy oglądała w telewizji, gazetach i na plotkarskich blogach, zobaczyć, jak wysiadają z samochodu niczym normalni ludzie z krwi i kości. Karl Johan i Margrethe rozmawiali uśmiechnięci w drodze do wejścia, jakby kontynuowali pogawędkę rozpoczętą w samochodzie.
Kilka sekund później stanęli w drzwiach do sali.
– Chwała ojczyźnie! – wykrzyknął radośnie książę, na co wszyscy się zaśmiali.
– Przepraszamy za spóźnienie – powiedziała do nauczyciela księżniczka Margrethe. – Wina Kallego, za dużo czasu poświęca fryzurze.
– Nic się nie stało – odparł z uśmiechem Ove. – Siadajcie. Możemy zaczynać. Witam wszystkich w liceum Elisenberg!
Margrethe zajęła miejsce w pierwszym rzędzie i uściskała obie sąsiadki. Wyglądało na to, że sporo osób zna ją i brata, pozostali gapili się na nich oczami wielkimi jak spodki. Lena starała się nie patrzeć, nie było to jednak takie proste. To naprawdę oni! Karl Johan zdawał się nic sobie nie robić ze spojrzeń, uśmiechał się szeroko do wszystkich i nikogo konkretnie zarazem, pewnym krokiem zmierzając w stronę tylnych ławek.
O rany, chyba nie zamierza tu usiąść? Lena wbiła wzrok w blat. Żałowała, że zajęła miejsce w podwójnej ławce. O nie. Kątem oka dostrzegła, jak książę siada na wolnym krześle. Czuła, że na nią patrzy. Na szczęście w tej samej chwili nauczyciel głośno odchrząknął, przesunął palcem po iPadzie, zmrużył oczy i powiódł wzrokiem po klasie.
– Witajcie w pierwszej A. Co tu jeszcze dodać? Wyglądacie na fajną ekipę. Aha, parę osób dołączy dopiero za kilka dni.
Zawahał się, znów spojrzał na ekran. Lena zastanawiała się, czy Ove się denerwuje. A niby dorosły człowiek.
– Ale zacznijmy od tych, którzy już są na miejscu – dodał i zaczął odczytywać listę obecności: – Karl Johan?
– Kalle – z uśmiechem poprawił go książę.
Kiedy rozbrzmiał dzwonek, wszyscy wstali, zbierając się do wyjścia, ale następca norweskiego tronu nie ruszał się ze swojego miejsca. I nagle wyciągnął rękę. Lena odwróciła się w jego stronę i uścisnęła ją, starając się uśmiechać przy tym tak niewymuszenie i naturalnie, jak tylko potrafiła.
– Lena.
– Miło cię poznać, Lene.
– Lena – poprawiła go mechanicznie.
– Hm?
– Mam na imię Lena. Z „a” na końcu. Jak w tej piosence, Ej no weź, Lena.
– Hm?
– No, jak w piosence. Håkan Hellström?
Wyciągnęła ramiona i wykonała kilka tanecznych ruchów.
– No wiesz… „Duduidudi, ej no weź, Leena”.
Wzrok Kallego zdradzał niepomierne zdumienie. Mówiła coraz szybciej i szybciej, brnęła dalej.
– Jak w tej starej piosence. Moja mama po prostu uwielbia Håkana Hellströma i dała mi imię na cześć tego utworu. A więc Lena. Cześć.
Kalle z rozbawieniem wzruszył ramionami.
– Nie mam pojęcia, o czym mówisz. Ale niech będzie. Hej, Lena – powiedział, mrużąc oczy.
Do tej pory nie zwróciła uwagi na to, jakie są niebieskie.
– Jak już mówiłem, miło cię poznać.
Zarzucił torbę na ramię i poszedł. Lena przycisnęła dłonie do rozgrzanych zaczerwienionych policzków. Idiotka. Książę jej się przedstawia, a ona bredzi coś o mamusi i Håkanie Hellströmie, a do tego jeszcze śpiewa? I tańczy!5
W LESIE
Lena rozpięła stanik, ściągnęła bluzę i spodnie, tym samym zdejmując z siebie cały pierwszy dzień w nowej szkole. W samych majtkach zaczęła grzebać w jednym z wielkich brązowych pudeł przeprowadzkowych stojących na rozgrzanym poddaszu, które teraz należało do niej. Odnalezienie cienkich letnich sukienek było z góry skazane na porażkę. Włożyła to, co w miarę się nadawało: sprane czarne, bawełniane szorty z H&M i za dużą koszulkę na ramiączkach. Długie jasne włosy wprawnym ruchem spięła w koczek.
Gotowe. Nareszcie wolna.
Zbiegła na dół. Na schodach stały kolejne pudła i wielka donica, która nadal nie znalazła swojego miejsca. W przedpokoju na parterze też było ciasno. A wszystko spowijała woń smażonej cebuli. Z salonu dochodził fałszujący śpiew Håkana Hellströma. Mama podkręciła muzykę na ful, żeby zagłuszyć szum kuchennego wyciągu. Theo siedział na swoim krzesełku, wpatrzony w mamę radośnie pląsającą nad garnkiem pełnym beszamelu.
Lena nie miała ochoty zostać w tym miejscu.
Weszła do kuchni, wzięła Theodora na ręce, wsunęła stopy w klapki i zaczęła wyciągać spod schodów wielki wózek dziecięcy.
– Idziemy na spacer – zawołała, próbując przekrzyczeć Håkana i szum wyciągu.
– Teraz? Tylko wróć najpóźniej wpół do szóstej, zapiekanka rybna akurat będzie gotowa! Zabierasz Theodora? Nie musisz!
– Dodatkowy trening – zawołała Lena w odpowiedzi, manewrując nieporęcznym wózkiem.
Był stary i potwornie ciężki, ale „równie dobry jak nowy”, zdaniem mamy, która radośnie odgrzebała antyk na strychu, gdy urodził się Theo. Nie trafiły do niej żadne argumenty, że na rynku można znaleźć lżejsze modele, nawet nie wspominając o tym, że ładniejsze.
Maszerując wzdłuż szeregu domów na skraju lasu, Lena otworzyła mapę w telefonie. Przeprowadzka miała przynajmniej tę dobrą stronę, że dostarczyła jej nowych miejsc na spacery. Lena przeszła pod wiaduktem i ruszyła ku zielonym wzniesieniom, za którymi według mapy znajdował się szpital uniwersytecki.
Sierpniowe słońce przypiekało jej nagie ramiona. Podniosła budkę przy wózku, żeby nie świeciło na Theodora. Tego dnia wiele osób postanowiło poszukać w lesie spokoju i cienia. Ścieżka prowadząca na Nordmarkę, w głąb lasów przylegających do miasta, była pełna spacerowiczów w każdym wieku. Lena pospiesznie minęła grupę dziewczyn z ręcznikami zarzuconymi na ramiona i muzyką dudniącą z torby plażowej. Pewnie rozłożą się na jakiejś skałce, żeby omówić pierwszy dzień w szkole. Kilka z nich kojarzyła z Elisenberg. Może miały swoje stałe miejsce tak jak kiedyś ona i Liv. O tej porze roku po szkole biegły do domu, rzucały plecaki w przedpokoju, wsiadały na rowery i jechały na Reverompę, wskakiwały do wody, a potem rozkładały na pomoście ręczniki i leżały tam aż do zachodu słońca.
Lena przyspieszyła. Właściwie dlaczego idzie w ciszy? To do niej niepodobne. Otworzyła apkę z podcastami, wetknęła słuchawki do uszu i odnalazła najnowszy odcinek Harma i Hesetha, by przegonić dokuczliwe myśli. Zrobiła głośniej, lekko pokręciła głową. Próbowała wczuć się w rozważania na temat Kardashianek. Ze wzrokiem wbitym w korony drzew rytmicznym krokiem maszerowała przed siebie. Wózek gładko sunął po wygodnej drodze. Przegoniła komara, który wylądował niebezpiecznie blisko jej oka, i ku swojej irytacji stwierdziła, że policzek jest mokry.
Ogarnij się.
W środku kolejnego odcinka podcastu nagle przystanęła. Powinna już zbliżać się do chaty, którą obrała za cel wycieczki, a tymczasem wyrosło przed nią strome zbocze, wznoszące się pod kątem niemal dziewięćdziesięciu stopni. Dopiero teraz zorientowała się, że droga opustoszała i właściwie już nie przypomina drogi. Zmieniła się w ścieżkę, pokrytą plątaniną grubych korzeni, ostrymi kamieniami i wielkimi szyszkami.
Lena spojrzała na mapę. Przecież to w tym kierunku wskazywała tamta niebieska tablica z napisem „Ullevålseter 3 km”. Co najmniej cztery kilometry stąd! Na ekranie mignęła informacja: „zostało 10%”. Dupa. Natychmiast włączyła tryb oszczędzania energii. Zdążyła jeszcze zobaczyć, że jest już za kwadrans szósta – za kwadrans szósta! – i ekran zrobił się czarny.
Podwójna dupa.
Poczuła, że kamyk uwiera ją w stopę. Czemu, do cholery, musiała wybrać się do lasu w klapkach? I jak to możliwe, że tu jest tak pusto? Podobno Oslo to tętniące życiem miasto, pełne nadludzi trenujących do kolejnego maratonu.
Trzeba zawrócić. Mama pewnie już się zastanawiała, gdzie też się podziali. Lena wyjęła słuchawki z uszu i wsadziła martwy telefon do kieszeni przy wózku. I nagle ten dźwięk. Pszszsz – świszczący odgłos z dołu. Pochyliła się.
Potrójna dupa!
Najwyraźniej jedna z opon nie zniosła trudnego terenu, bo teraz leżała płasko na ziemi. Lena próbowała popchnąć wózek, ale okazało się to niewykonalne. Odwróciła się więc i zaczęła ciągnąć. Jakby przesuwała potwornie ciężką drewnianą skrzynię. Nagle poczuła, że od długiej przerwy w szkole nic nie jadła. Może Theo też nie? Pogrzebała w torbie, zawsze leżącej pod siedzeniem. No, dalej, dalej… Proszę.
– Yes! – wykrzyknęła, czując pod palcami plastikowy korek.
Wyciągnęła saszetkę z jedzeniem, odkręciła i podała Theodorowi, który z radosną miną chwycił ją obiema rączkami. A więc przynajmniej nie umrą z głodu. W każdym razie Theo, dodała w myślach, przyciskając dłonie do burczącego brzucha. Od chwili, gdy skręciła z drogi pełnej ludzi, idąc za niebieską strzałką wskazującą w stronę Ullevålseter, minął niemal cały odcinek podcastu. A więc godzina. Może zostawić wózek i wziąć Theodora na ręce?
Usiadła na ścieżce. Theodor z zapałem wciągał przecier truskawkowy, jego policzki wydawały się jeszcze bardziej okrągłe niż zwykle.
– Hej, tłusty głuptasie. Co robimy? Naprawdę mam cię nieść na rękach taki kawał?
Theo uśmiechnął się i zagulgotał.
– Daaa – odparł.
Lena westchnęła i położyła się na ziemi.6
POD GÓRKĘ
Najpierw usłyszała ciężkie dyszenie. A potem odgłos kroków. Po stromym wzniesieniu długimi susami zbiegał chłopak w szortach i bez koszulki. Lena usiadła. Zdążyła pomyśleć, że powinna poprosić go o pomoc albo przynajmniej zjechać wózkiem ze ścieżki, żeby nie doszło do kolizji, ale nagle chłopak zawrócił i zaczął biec pod górę. Na szczycie wzniesienia znowu zawrócił i powoli pobiegł na dół – a potem znowu do góry.
Na szczycie pokazał się ktoś jeszcze, również w stroju treningowym, tyle że on nie biegł. Przystanął i wlepił wzrok w telefon. Poproszę, żeby mi pożyczył, ucieszyła się. Mężczyzna przez cały czas stał na wzniesieniu, a chłopak w szortach ponownie ruszył w dół. Ciacho. Opalone na złoto ciało, sześciopak błyszczący od potu. Szorty kończyły się w połowie uda, elastyczny materiał przylegał do skóry. Jasne włosy skręcały się w pukle nad czołem. Dopiero kiedy je odgarnął, Lena uświadomiła sobie, na kogo patrzy.
– Hej, Kalle – powiedziała. Podniosła się i otrzepała spodenki z igieł.
Kalle oderwał wzrok od zegarka.
– Lena?
Z zadowoleniem dostrzegła, że na jego już i tak zarumienionej od treningu twarzy pokazała się dodatkowa warstwa różu. Próbowała nie cieszyć się za bardzo z faktu, że zapamiętał jej imię. Następcy tronu na pewno przechodzą ostrą tresurę w tego rodzaju umiejętnościach. Poza tym wygłosiła przecież całą przemowę na ten temat.
– Co ty tu robisz? Trenujesz? Też lubisz biegi pod górkę?
Słowa płynęły z jego ust nieprzerwanym strumieniem. Czyżby się denerwował? Lena zdołała tylko pokręcić głową, a on mówił dalej:
– Bo to wzniesienie jest najlepsze w całym mieście, ale ludzie nigdy tu nie przychodzą. Nie mów nikomu. A ty… Pracujesz jako niania czy co? – Ruchem głowy wskazał wózek.
– Tak. To znaczy nie, to mój brat. Przebiłam oponę, nie mogę ruszyć tej landary. Chciałam dojść do Ullevålseter, przez całą drogę pilnowałam niebieskich tabliczek, ale nagle droga znikła, wózek nawalił, komórka padła, a mama na nas czeka… Oto, co tu robię. – Próbowała się uśmiechnąć, ale ku swemu przerażeniu poczuła, że jej wargi zmieniają się w krzywą drżącą kreskę.
O nie. Nie może się teraz poryczeć!
Kalle popatrzył na nią z powagą i powiedział, już wolno i spokojnie:
– Jeśli chcesz się dostać z wózkiem do Ullevålseter, musisz trzymać się drogi. A na pewno nie schodzić na letnią trasę. – Ukucnął przed wózkiem i pokazał język Theodorowi, który zapiszczał z radości.
– Jak to?