Następczyni - ebook
Mrożący krew w żyłach strach. Palący niczym ogień gniew. Bezdenna rozpacz. To moi wierni towarzysze. Mam na imię Deirdre, a karty mojej historii są splamione krwią.
| Kategoria: | Dla młodzieży |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8414-176-2 |
| Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Przedmowa
Cześć! Nazywam się Oliwia Gwizdalska i jestem… no właśnie, kim? Autorką powieści? Aktorką? Nauczycielką z tendencją do autodestrukcji? A może business woman, posiadającą ukryty motyw i obmyślającą najlepszy plan morderstwa? Nic z tych rzeczy! Jestem zwykłą kobietą, pracującą na etacie, wiodącą najnormalniejsze życie.
Piszę odkąd pamiętam. Proza czy poezja — nie ma to znaczenia. Liczy się tylko, aby pisać. Ćwiczyć swój umysł, ubierać myśli w słowa, kształtować swoją kreatywność i wyobraźnię w sobie tylko znane kształty. Twoja głowa jest jedynym narzędziem, jakiego potrzebujesz. Ważne, aby mieć otwarty umysł na wszelkie pomysły. Bo — tak między nami — w literaturze nie ma rzeczy niemożliwych. To, co powołasz do życia słowem, istnieje.
Ale dość o mnie. Jeżeli czytacie ten tekst to znaczy, że prawdopodobnie zakupiliście moją książkę. Dlaczego? Może jestem Wam w jakiś sposób bliska. Albo szukaliście czegoś do czytania i moja książka w jakiś sposób trafiła Wam w ręce. A może po prostu chcecie wyłapać wszystkie moje błędy lub skrytykować samą historię. I wiecie co? To też jest w porządku.
Książka, którą trzymacie w rękach bądź wyświetlacie na ekranach swoich urządzeń została przeze mnie napisana w wieku szesnastu lat. Długo się wstrzymywałam, aby pokazać ją światu, zawsze pisałam do przysłowiowej „szuflady”. Ale w końcu nadszedł czas, aby podzielić się stworzoną przeze mnie historią. Od momentu napisania powieści minęło prawie trzynaście lat. Gdybym miała stworzyć podobną historię teraz, wiem, że najprawdopodobniej wyglądałaby zupełnie inaczej. Użyłabym innego stylu, języka, zmieniłabym fabułę, dodałabym wiele elementów. Ale zależało mi, żeby pozostawić ją w stanie pierwotnym. Dlaczego? — spytacie. Szczerze? Kompletnie nie mam pojęcia. Może z sentymentu i nostalgii. A może ze zwykłego uporu.
W każdym razie nie wierzyłam, że uda mi się kiedykolwiek wydać moją powieść. To tylko dowodzi tego, jak człowiek niewiele wie o przyszłości. Dlatego zaklinam Was, nie bójcie się marzyć i spełniać tych marzeń. Nawet jeżeli ma minąć aż trzynaście lat do osiągnięcia celu.
A teraz, nie przedłużając więcej, życzę Wam przyjemnej lektury!Prolog
Niebo przybrało ciemną, granatową barwę. Noc okryła wszystko czarną płachtą, której nie rozjaśniał blask gwiazd czy światło księżyca. Nic. W królestwie Alyrii, a może i na całym świecie, zapadła cisza. Cisza wyczekiwania.
Błyskawice pojawiły się znienacka. Rozświetliły niebo, ukazując zamek w upiornym świetle. Potem zaczął padać deszcz. Ciężkie krople lądowały na ziemi z głuchym łoskotem, tworząc kałuże lub — co gorsza — wsiąkając w glebę, czego skutkiem było gęste niczym krew błoto. Następnie pojawił się wiatr. Silny i pełen energii. Usuwał wszystko, co pojawiło się na jego drodze. Był wszędzie. Rozpętała się prawdziwa nawałnica.
Huragan ciskał deszczem we wszystkie strony. Pioruny straszyły, że wedrą się do zamku, by rozpocząć wojnę ze wszystkim, nieważne — żywym czy martwym. Ale to była tylko groźba. W zachodnim skrzydle zamku toczyła się prawdziwa walka.
W komnacie płonęły świece, rozświetlając mrok nocy. Wiatr trząsł złowrogo okiennicami. Ciszę mącił dźwięk zawieruchy na zewnątrz i rozlegający się od czasu do czasu głośny krzyk. Wysoki wrzask, pełen bólu, który mogła wydać tylko jakaś nadprzyrodzona istota, przenikał ciało o wiele bardziej niż ziąb, który panował w pomieszczeniu.
— Pani, słyszysz mnie? — stara kobieta pochyliła się nad o wiele młodszą, która krzyknęła kolejny raz — Już prawie, Wasza Wysokość. Niedługo będzie po wszystkim. Jeszcze troszeczkę.
— Nie dam rady…. — głos królowej był jak zefirek. Ulotny i słaby.
— Obmyj jej czoło — rozkazała stara akuszerka swojej pomocnicy. Tamta, ledwie podlotek, szybko spełniła polecenie.
— Teraz, Wasza Wysokość. Teraz!
Kobieta leżąca na łożu wrzasnęła, ale zaczęła przeć. Włożyła w to całą swoją siłę i nadzieję. Po jej twarzy spływały pot i łzy, łącząc się ze sobą w dzikim tańcu. Pragnęła teraz tylko usłyszeć kwilenie nowonarodzonego dziecka. Spazmy bólu przeszywały jej ciało raz po raz, powodując kolejne krzyki.
— Mocniej, Wasza Wysokość. Mocniej!
Starała się, naprawdę się starała. Ale nie miała tyle siły, a z każdym kolejnym wysiłkiem, jaki wkładała w wydanie dziecka na świat, słabła. Poczuła na czole chłodną szmatkę. Dyszała ciężko, jej twarz była rozpalona, a ciało wycieńczone. Nie wiedziała, jak długo jeszcze jest w stanie wytrzymać.
Akuszerka pierwsza uświadomiła sobie, że coś jest nie tak. Nie chodziło o to, że dziecko nie chciało przyjść na świat. Ono po prostu nie mogło.
— Źle się ułożyło — akuszerka spojrzała na twarz swojej królowej. Strach ścisnął starą kobietę za gardło. Oblicze władczyni lśniło od potu, spojrzenie miała ledwo przytomne — Pani, spróbuję je przekręcić, ale jest w takiej pozycji, że… — zawiesiła głos.
Ciężarna wiedziała, o co chodzi. Mimo obezwładniającego bólu wyczytała to w twarzy pochylającej się nad nią kobiety, dostrzegła grozę czającą się głęboko w jej oczach. Przyszedł czas wyboru. Jeśli chodzi o nią, decyzja była prosta. Akuszerka dostrzegła to w jej twarzy i zaciśniętych ustach — determinację.
— Lera, biegnij po króla. Natychmiast!
Młodej pomocnicy nie trzeba było powtarzać dwa razy. Rzuciła szmatkę, którą ocierała władczyni czoło i wybiegła z pomieszczenia. Akuszerka nakazała królowej oddychać głęboko, ale ta zamiast tego złapała ją za rękę.
— Ratuj… ratuj dziecko — wydyszała — To nie jest prośba.
Stara kobieta zawahała się. Jednak jedno spojrzenie w oczy władczyni, ślady zębów na bladych wargach i zduszony krzyk bólu, wywołany przez kolejny skurcz, sprawiły, że wiedziała co powinna zrobić. Powoli, z powagą skinęła głową i zabrała się do wykonania swojej powinności.
Była opanowana, tego wymagało jej zajęcie. Mimo wątpliwości zrobiła to, czego od niej wymagano i już po chwili w komnacie rozległo się kwilenie dziecka. Zawinęła je w czyste prześcieradło i w tym samym czasie do pomieszczenia wpadła Lera, krzycząc, że król już biegnie — i to dosłownie. Kiedy młoda dziewczyna zobaczyła dziecko zapiszczała z wrażenia, a jej twarz rozjaśniła się. Za chwilę jednak zbladła, zobaczywszy swoją władczynię, leżącą bez ruchu na wielkim łożu. Jej oczy rozszerzyły się z przerażenia.
W tym momencie król wbiegł do komnaty. Rozejrzał się roztargniony. Pierwsze, co zobaczył, to szok na twarzy młodziutkiej pomocnicy. Sama akuszerka miała na swoim obliczu wypisany taki smutek, że władca poczuł, jak wszystkie wnętrzności zaplątują mu się w supeł.
— To dziewczynka, Wasza Wysokość — powiedziała stara kobieta drżącym głosem, wyciągając ku niemu płaczące niemowlę. Mężczyzna nawet nie spojrzał na dziecko. Jego twarz kolorem przypominała marmur. Ruszył na chwiejnych nogach do łoża, gdzie spoczywała jego żona. Upadł na kolana i złapał jej bezwładne ręce. Podniósł je do ust i ucałował. A potem gorzko zapłakał.
W taki właśnie sposób przyszła na świat Królewska Córa.
Mam na imię Deirdre, a to moja historia.Rozdział 1
_Widziałem, jak razy spadają na ciało dziewczynki. Siła, z jaką gałąź uderzała, była zadziwiająca. W oczach oprawczyni widziałem płomienie gniewu, jej twarz wykrzywiała dzika furia. A mimo to również była dzieckiem, zupełnie jak jej ofiara…_
— Dlaczego to zrobiłaś?
Surowy wzrok ojca spoczął na mojej drobnej postaci. Wbiłam spojrzenie w kamienną posadzkę. Zdawałam sobie sprawę z okropności mego czynu. I nie miało znaczenia, że sprawił mi on przyjemność. Wcześniej nigdy nie pomyślałabym, że jestem zdolna do czegoś takiego. Do takiego okrucieństwa, do zupełnej utraty kontroli nad sobą. Wiedziałam, że to było złe, ale świadomość tego faktu w żaden sposób nie mogła mi pomóc. Zrobiłam, co zrobiłam, nieważne czy miałam powód, nie usprawiedliwiało mnie to. I teraz musiałam ponieść tego konsekwencje.
Dzień zaczął się zwyczajnie. Rano garderobiana pomogła mi włożyć suknię i upięła moje długie, ciemne włosy w wytworny kok. Pozwoliłam jej na to i po prostu cierpliwie czekałam, aż skończy. W końcu cofnęła się, podziwiając swoje dzieło.
— Gotowe, pani — ukłoniła się nisko.
— Dziękuję. Możesz się oddalić.
Kobieta dygnęła raz jeszcze, a potem wycofała się z pomieszczenia. Zostałam sama. Dotknęłam lekko moich upiętych włosów i westchnęłam. Wolałam, kiedy swobodnie opadały na plecy, ale mogłam na to pozwolić jedynie w zaciszu własnej komnaty. Publicznie było to uważane za gorszące i nie mogłam dopuścić, aby widziano mnie w rozpuszczonych włosach. Miałam dopiero dziesięć lat, ale już wymagano ode mnie obeznania z całą dworską etykietą, wszystkimi tytułami zamożnych panów i pań, i wszystkiego, co powinna umieć Królewska Córa. Przestrzeganie zasad stanowiło dla mnie wyzwanie. Nie tak jak dla mojej siostry. Alysia mogła się stroić całymi dniami, przebierając się w barwne stroje i co godzinę zmieniając pantofle. Pozwalała, żeby na jej głowie codziennie pojawiały się coraz to wymyślniejsze fryzury, a jej szyję ozdabiały liczne perły. Była delikatna, łagodna i pełna wdzięku, a przy tym niezwykle charyzmatyczna. Po matce odziedziczyła drobną budowę, filigranową cerę, jasne oczy i złociste włosy. W przeciwieństwie do niej, ja miałam urodę po ojcu. Szczupła sylwetka, ciemne, proste włosy i lazurowe tęczówki. Różniłyśmy się zarówno wyglądem, jak i charakterem. Byłyśmy niczym ogień i woda, dzień i noc, światło i mrok.
Dwa lata temu Alysia wyszła za mąż, za Królewskiego Syna z odległego kraju zza morza. Nie widziałam jej od tamtego czasu, ale wydawała się szczęśliwa, kiedy wyjeżdżała. Mimo niesnasek między nami, życzyłam jej jak najlepiej. Bądź co bądź, była moją siostrą, moją rodziną, moją krwią. Ojciec zawsze powtarzał, że życie bez rodziny i bliskich nie ma żadnej wartości.
Westchnęłam raz jeszcze i wygładziłam materiał sukni. Uniosłam lekko głowę, a na twarz przywołałam serdeczny uśmiech. Wyszłam z komnaty energicznym krokiem.
— Moja pani! — zatrzymał mnie nagle okrzyk. Odwróciłam się i zobaczyłam zmierzającego w moją stronę lorda Borunda. Uśmiechnęłam się wesoło.
Ten mężczyzna w średnim wieku oficjalnie był osobistym doradcą mojego ojca, jego prawą ręką, jak i również jego najlepszym przyjacielem. Ja sama uwielbiałam Borunda, był dla mnie niczym drugi ojciec, a przynajmniej jak wuj, którego nigdy nie miałam. Zawsze mogłam liczyć na jego pomoc lub chociażby ciepłe słowo bądź radę. Jego obecność przy boku ojca dodawała mi otuchy. Ludzi u władzy zawsze otacza kłębowisko żmij, a świadomość, że ojciec nie stawia im czoła samotnie, działa pokrzepiająco.
— Dokąd się tak spieszysz, moja pani? — ukłonił się, a w jego oczach dostrzegłam błysk rozbawienia.
— Szukam moich Towarzyszek. Widziałeś je może?
— Ach, tak. Grupka papużek, których ćwierkanie słychać nawet z drugiego końca zamku.
Uśmiechnęłam się szeroko na te słowa, jako że zawierały w sobie całą prawdę. Moje Towarzyszki słynęły z tego, że usta im się nie zamykały. Plotkowały, opowiadały anegdotki i raz po raz wybuchały perlistym śmiechem. Cztery dziewczynki, córki ważnych lordów, były czymś w rodzaju mojej świty. Każda Królewska Córa powinna je mieć - usłyszałam kiedyś w odpowiedzi na moje protesty.
— Owszem, właśnie ich szukam. Czy masz jakieś pojęcie, gdzie w tej chwili mogą być?
— Wydaje mi się, że poszły na przechadzkę po ogrodzie. Z przyjemnością ujrzą Waszą Wysokość.
— Dziękuję, Borundzie. W takim razie dołączę do nich. Do widzenia, życzę miłego dnia.
— Tobie również, pani.
Oddaliłam się, tym razem wiedząc dokąd się kierować. Znałam zamek jak własną komnatę, więc już po chwili wychodziłam tylnym wyjściem do ogrodu. Wciągnęłam głęboko w płuca świeże powietrze i uśmiechnęłam się, kiedy poczułam woń kwitnących kwiatów. Rozejrzałam się, szukając moich Towarzyszek. Ujrzałam je daleko, w głębi ogrodu, pod rozłożystym dębem. Zmarszczyłam brwi. Nigdy się tam nie zapuszczałyśmy, ponieważ w wyniku mocnych wiatrów z drzewa często spadały gałęzie, które nieostrożnego wędrowca mogły ugodzić w głowę. Teraz jednak stały tam, blisko siebie i szeptały o czymś z przejęciem.
Ruszyłam w ich stronę. W połowie drogi wpadłam na pomysł, żeby je lekko przestraszyć. Na paluszkach podeszłam bliżej i już miałam otworzyć usta lub wskoczyć między nie z wrzaskiem, gdy usłyszałam swoje imię. Mimowolnie zamarłam, a uszy wyłapały dalsze słowa, wypowiadane przez Floirene.
— …podobno Deirdre zabiła własną matkę! Rozumiecie? ZABIŁA MATKĘ. Królewska Córa jest morderczynią. Słyszałam o potworach, które przychodząc na świat rozrywają swoje rodzicielki! Jeśli to prawda, to…
Dalsze słowa nie docierały do mnie. Poczułam, jakby ktoś uderzył mnie pięścią w brzuch. Po pierwszym, kilkusekundowym szoku, przyszedł gniew. Jak ona śmie rozpowiadać takie plotki? Poczułam gorąco na twarzy. Moje oczy pałały nienawiścią, kiedy spojrzałam na Floirene. Ręce zaczęły mnie świerzbić. Nie wiedząc właściwie co robię, schyliłam się i podniosłam z ziemi gałąź. Ścisnęłam ją w dłoni.
Pierwszy cios trafił ją w twarz. Floirene krzyknęła i zasłoniła się rękoma. Za drugim uderzeniem dziewczynka upadła z rozdzierającym wrzaskiem. Po trzecim zaszlochała. Przy czwartym po twarzy spływała jej krew. Prawie nie słyszałam pozostałych Towarzyszek, bo w uszach mi szumiało, a serce dudniło głośno. Kolejny raz smagnęłam Floirene gałęzią. Krew na policzkach mieszała jej się ze łzami. Spojrzała na mnie błagalnie przez palce, a z jej ust wydobył się jęk. Ale ja nie miałam dla niej litości. Kolejny raz uniosłam rękę nad głowę… ale nie zdążyłam zadać ciosu. Ktoś złapał mnie wpół i odciągnął od ofiary mego gniewu. Wrzasnęłam i wierzgnęłam, próbując się wyrwać. Machnęłam moją bronią, próbując jeszcze dosięgnąć dziewczynki, ale była już poza moim zasięgiem.
Byłam wściekła na tego, kto miał czelność mnie powstrzymać. Chciałam mu też zadać ból. Ale przede wszystkim chciałam dopaść Floirene. Byłam jak dzikie zwierzę, gotowe kąsać, drapać i gryźć. Gotowe zabijać.
— Pani, przestań! Wystarczy, dostała nauczkę! Pani…. Deirdre, spójrz na mnie!
To właśnie moje imię sprawiło, że przestałam się wyrywać. Spojrzałam na Borunda, który trzymał mnie w stalowym uchwycie. Nie wiem, co chciałam mu przekazać wzrokiem, ale po chwili poddałam się i opadłam bezwiednie w jego uścisku. Mężczyzna pogładził mnie po włosach, szepcząc coś. Zwierzę we mnie powoli się uspokajało. Jak przez mgłę słyszałam zamieszanie wokół. Po chwili Borund zwrócił się w kilku słowach do otaczających nas ludzi i powlókł mnie do zamku.
Właśnie w taki oto sposób stałam teraz w Sali Tronowej, naprzeciwko ojca. Czułam się podle, ale nie z powodu mojego czynu. Nie było we mnie poczucia winy, nie było skruchy. To reakcja ojca napawała mnie strachem, poczucie, że go zawiodłam. To najbardziej wdzierało mi się w serce. Jego stalowe spojrzenie onieśmielało mnie. Moja twarz wciąż nosiła na sobie ślady niedawnych emocji. Drżące ręce schowałam w fałdach sukni. Wbiłam wzrok z posadzkę i czekałam. Po kilku minutach usłyszałam głębokie westchnięcie ojca.
— Borundzie, zostaw nas samych.
— Panie…
— Natychmiast — władczy ton ojca przeszył powietrze. Zagryzłam wargę. Nigdy nie używał tego głosu na swoim doradcy i przyjacielu. Nigdy.
Lord Borund już więcej nie protestował. Zszedł z podwyższenia, na którym mój ojciec zasiadał na tronie. Kiedy mężczyzna przechodził obok mnie, podniosłam lekko głowę. Próbowałam uchwycić jego spojrzenie, uśmiech otuchy, cokolwiek. Chciałam poczuć, że przynajmniej jego nie zawiodłam. Jednak on nawet na mnie nie spojrzał.
Dopiero kiedy był przy drzwiach, zatrzymał się i doleciał mnie jego głos.
— Pamiętasz, Wasza Wysokość, jak wspominałem, że dziewczynka potrzebuje matki? — wyczułam, że posyła ojcu porozumiewawcze spojrzenie. A potem wyszedł. Wielkie, podwójne drzwi zatrzasnęły się za nim, a ja zostałam sama z ojcem w wielkiej komnacie. Przez chwilę panowała cisza, a potem król westchnął, przełamując aurę oficjalnej rozmowy.
— Deirdre, moje dziecko, co ja mam z tobą zrobić?
Podniosłam wzrok na jego majestatyczną postać. Już nie patrzył na mnie z gniewem. Po prostu wyglądał na… zmęczonego.
— Przepraszam, ojcze — powiedziałam cicho — Nie chciałam tego uczynić. Ona… sprowokowała mnie.
Król zmarszczył brwi. Pomiędzy nimi pojawiła się zmarszczka. W jego oczach, tak podobnych do moich, widziałam nieme pytanie. Wzięłam głęboki oddech i powtórzyłam mu wszystko, co mówiła Floirene. Kiedy skończyłam, zapanowało milczenie. W końcu to ja przerwałam ciszę.
— Czy to prawda? — spytałam — Matka umarła… kiedy przyszłam na świat?
Ojciec przyjrzał mi się uważnie. A potem powoli skinął głową.
Zamknęłam oczy, czując pod powiekami łzy. Floirene miała rację. Jestem potworem. Pierwszym moim uczynkiem po przyjściu na świat było morderstwo. Zamordowałam własną matkę.
— Zabiłam ją — szepnęłam i ukryłam twarz w dłoniach. Dłużej nie mogłam powstrzymywać łez. Poczułam ich mokrą, słoną strukturę na moich policzkach.
Po chwili poczułam na ramieniu mocną dłoń. To ojciec stanął przy mnie. Podniosłam ku niemu zalaną łzami twarz.
— Nie zabiłaś jej — szepnął — To nie twoja wina. Nie powinnaś nawet tak myśleć. To był wypadek. Twoja matka… kiedy wyzionęła ducha była szczęśliwa. Bo ty żyłaś. Przetrwałaś. Taki był jej wybór. Moja Lynette oddała życie, abyś ty zobaczyła świat. To był jej dar. Dar dla ciebie. Dar dla mnie. Dar dla Alyrii — przyłożył czoło do mojego czoła, jakby łącząc się ze mną w bólu. Trwaliśmy tak przez kilka minut, a kiedy ojciec się ode mnie odsunął, już nie płakałam.
— Przepraszam — powiedziałam.
— Nie masz za co. Łzy nie są oznaką słabości, moje dziecko.
— Powiedziałeś, że to był jej wybór — przypomniałam — Ale czy był też twój?
Ojciec milczał dłuższą chwilę.
— Nie dane mi było go dokonać — odrzekł w końcu.
Nie zapytałam, jaką decyzję by powziął, gdyby to zależało od niego. Historie o miłości jego i mojej matki krążyły po całym królestwie i słyszałam już nie jedną. Były wypowiadane z nabożną czcią, niczym legendy.
— Ale… nie jesteś zły? — chciałam mieć pewność — Zły, że to ja żyję, a matka odeszła do bogów?
— Nie — spojrzał mi prosto w oczy, jakby chcąc udowodnić prawdziwość swoich słów- Jesteś moją córką, moją krwią. Moją Następczynią.
Teraz to ja spojrzałam na niego zaskoczona. Ojciec wyczuł pytanie, bo uśmiechnął się lekko. Potem odwrócił się i podszedł do tronu. Właściwie było to po prostu siedzenie z grubo ciosanego kamienia. Wręcz brzydkie, lekko kanciaste i nie nadające się dla Władcy Alyrii, jeżeli ktoś pytałby mnie o zdanie.
— Wiesz, czemu tron wygląda tak, a nie inaczej? — spytał ojciec, zupełnie jakby czytał mi w myślach. Pokręciłam głową — Aby nikt nie mógł zasiąść na nim wygodnie. Widzisz, królowi nie powinno sprawiać przyjemności rządzenie. Sprawowanie władzy nie ma być przywilejem, a obowiązkiem. Władca musi pamiętać o tym, jaka spadła na niego odpowiedzialność. Nie tylko za naszą stolicę, Irveron, gdzie mieszkamy, ale też za całą Alyrię. Za pomniejsze wioski, za całą ludność chłopską. Król musi być na tyle silny, aby unieść całe królestwo na swoich barkach. A do tego nie są potrzebne żadne wygody czy piękno. To, co piękne, jest w duszy. W tym, jaki człowiek jest i czego dokonał przez całe swoje życie. Nie w tym, jak wygodnie żyje, co planował zrobić lub co obiecywał. Ale w faktycznym czynie. A władca może zrobić wiele dobrego, jak i złego. Ale sprawiedliwy król musi wziąć za to odpowiedzialność. Za wszystkie swoje decyzje, za swoje błędy.
— Czy popełniłeś jakieś pomyłki, ojcze?
— Całe mnóstwo, moje dziecko — mężczyzna uśmiechnął się lekko.
— Ale przecież jesteś królem — nie do końca rozumiałam.
— Owszem — ojciec pokiwał głową — ale oprócz tego jestem też człowiekiem. W naturze człowieka leży popełniane błędów. Odwagą jest przyznanie się do nich.
— Nie chciałabym tutaj siedzieć — skrzywiłam się, patrząc na Kamienny Tron. Ojciec wybuchnął gromkim śmiechem.
— Mam nadzieję, że kiedyś zmienisz zdanie.
— Dlaczego?
Król nie odpowiedział. Zamiast tego powiódł mnie do wykuszu i spojrzał gdzieś w dal, ręce krzyżując za plecami.
— Deirdre, rozumiesz, że władza jest dziedziczna, prawda?
— Tak. Przechodzi z ojca na syna — przypomniałam sobie ustęp księgi o prawie Alyrii.
— Zgadza się. Ale ja nie mam syna. I zapewne już się go nie doczekam. Co w takiej sytuacji powinienem zrobić?
Spojrzałam na niego zdziwiona, że pyta o to właśnie mnie. Nie byłam jeszcze dorosła i nie ode mnie zależały decyzje króla. A jednak wydawało mi się, że ojcu zależy na mojej opinii. Zastanowiłam się chwilę, starając się dać mu odpowiedź, z której byłby dumny.
— Może… Mógłbyś wyznaczyć kogoś na swojego następcę?
— Owszem. Ale kto, według ciebie, powinien to być? — nie znałam odpowiedzi na to pytanie — Jedyną opcją, która przychodzi mi do głowy, a która wydaje się rozsądna… — zamilkł na chwilę, ale zaraz dokończył zdanie — … to, żeby moje dziecko zasiadło na Kamiennym Tronie. Ale jako, że nie mam syna… — głos mu lekko zadrżał — …musi to być córka.
Zachłystnęłam się. Mimo młodego wieku rozumiałam powagę sytuacji. To, o czym mówił mój ojciec, jeszcze nigdy się nie zdarzyło. Wręcz przeciwnie, ta opcja była pogardzana przez rzeszę ludzi pisma, a w _Świętym Prawie Alyrii_ potępiana z całą mocą.
— Ojcze, masz na myśli… Alysię?
Spojrzały na mnie niebieskie tęczówki i już wiedziałam, co za chwilę usłyszę.
— Masz rację, moje dziecko. Alysia jest najstarsza, więc to ona powinna przejąć władzę. Ale nie może, z powodu swojego ślubu. Będzie rządzić w innym królestwie, a prawo mówi, że żadna władza nie może być podwajana.
_Mówi też, że kobieta nie może zostać Następczynią —_ przemknęło mi przez myśl.
— Mówię o tobie, Deirdre.
Miałam pustkę w głowie. Ja, Następczynią? Przecież to śmieszne! Nie mam żadnego prawa do tronu, oprócz krwi ojca w moich żyłach. A to nie wystarczy. Podniesie się bunt, ludzie będą protestować. Rada będzie protestować. To ostatnie zdanie wypowiedziałam na głos.
— Owszem. Będziemy musieli sobie z tym poradzić. Ale wierzę, że postawimy na swoim. W końcu to mój głos jest ostateczny.
— Ojcze… nie wiem, czy się nadaję. Dzisiaj… straciłam nad sobą panowanie. Władca.. Władczyni powinna być opanowana. Ja nie potrafię… jestem….
— …tylko człowiekiem — wtrącił ojciec — I w dodatku dzieckiem jeszcze. Ale kiedyś dorośniesz i dojrzejesz. Spojrzysz na to wszystko inaczej. Obiecuję.
Chciałam coś powiedzieć, ale nie wiedziałam co. W głowie wirowało mi tyle myśli, że zachwiałam się lekko. Ojciec zauważył to i przytrzymał mnie ręką.
— Powinnaś chyba iść odpocząć. Łoże i kubek gorącego mleka powinny pomóc. Miałaś wystarczająco dużo wrażeń jak na jeden dzień.
Przytaknęłam. Tak, wiele się zdarzyło przez te kilka godzin. Musiałam to wszystko poukładać sobie w głowie. Ruszyłam w stronę wielkich drzwi od Sali Tronowej.
— Deirdre? — dobiegł mnie głos ojca — Nie mów o tym nikomu jeszcze, dobrze? Muszę… wszystko zorganizować. I najlepiej nie myśl już o tym.
Skinęłam głową. Już miałam wyjść, kiedy zatrzymała mnie jeszcze jedna rzecz. Nie chciałam do tego wracać z obawy przed gniewem i rozczarowaniem ojca, wewnętrzny spokój nie pozwalał mi jednak odejść bez ustalenia jeszcze jednej rzeczy.
— A co z Floirane?
— Nie martw się — król zmarszczył brwi — Zajmę się nią. Chcę jednak, abyś obiecała mi jedno.
— Tak?
— Postaraj się, aby podobna sytuacja już się nie powtórzyła. Jeśli będzie miało miejsce coś takiego, po prostu przyjdź do mnie, dobrze?
— Tak jest, ojcze — dygnęłam lekko i opuściłam salę tronową.
Następnego dnia nie zobaczyłam Floirene. Ani żadnego kolejnego.Rozdział 2
_Moja żałoba trwała zbyt długo. Cała Alyria opłakiwała moją ukochaną Lynette. I kiedy lud zajął się własnymi sprawami, a ich żal po utracie królowej przygasł, ja wciąż cierpiałem. Zamknąłem się we własnej komnacie na wiele miesięcy, które przerodziły się w lata. Dopiero później zdałem sobie sprawę z ogromu mego błędu. Musiałem zatroszczyć się o królestwo, a także o moje potomstwo i ich przyszłość._
Dwa lata później ojciec sprowadził do zamku Nathairę. Nigdy nie zapomnę dnia, w którym po raz pierwszy ją zobaczyłam.
Był przyjemny poranek. Słońce delikatnie przygrzewało, aż miło było wystawić ku niemu twarz. Nic mnie nie kłopotało i bez przeszkód mogłam cieszyć się piękną pogodą, spacerując po dziedzińcu. Mój spokój zaburzył wóz, który wjechał przez bramę i zatrzymał się przed schodami prowadzącymi do zamku. Nie był to byle jaki wóz. Był ozdobiony ornamentami ze złota i srebra, które mieniły się w blasku słońca. Woźnica zeskoczył z kozła i szarmanckim gestem otworzył drzwi. Z daleka można było zauważyć, ze nawet jego strój jest bogato wyszywany złotą nicią. Przystanęłam zaintrygowana.
Z wozu wyłoniła się jakaś postać. Kobieta. Już z daleka widziałam, że jest piękna. Piękniejsza od jakiejkolwiek ludzkiej istoty, jaką widziałam. Wysoka i wiotka, z alabastrową skórą, bez żadnej skazy. Miała delikatne rysy twarzy, a jej włosy były tak jasne, że aż prawie białe i łagodnymi falami opadały jej na plecy. Bladoniebieskie oczy otulał wachlarz długich rzęs, rzucających cień na jej policzki. Pierwszym skojarzeniem, które nasunęło mi się na myśl, kiedy ją zobaczyłam, było światło. Bił od niej czysty blask.
Nie przypatrywałam jej się dłużej, bo zobaczyłam mojego ojca. Zszedł po schodach ku tej zadziwiającej niewiaście. Uśmiechał się szeroko. Dawno nie widziałam takiego uśmiechu na jego twarzy. Stanął przy niej i skłonił się. Ona dygnęła. Perfekcyjnie. Przy niej moje ukłony wyglądały na chłopską zabawę, chociaż mogłam poszczycić się odpowiednią ilością wdzięku, jak na Córkę Króla przystało. Kobieta podała mojemu ojcu dłoń, a on ją ucałował. Niewiasta nakryła usta drugą ręką.
Byłam coraz bardziej zaintrygowana. Widziałam, że ojciec coś mówi, a kobieta mu odpowiada. Ruszyłam wolnym krokiem w ich stronę, nie chcąc, by przybyła pomyślała, że jej wizyta zrobiła na mnie wrażenie. Zatrzymałam się kilka metrów od nich i wpatrzyłam w przyjezdną z uprzejmym wyrazem zainteresowania na twarzy.
— Och, ty pewnie jesteś Deirdre, prawda? — odezwała się delikatnym, śpiewnym głosem.
Zamurowało mnie. Zwracała się do mnie z poufałością, do której nie miała prawa. Stałam od niej o wiele wyżej. Powinna co najmniej skłonić się i przywitać poprzez tytułowanie mojej osoby. Nie zrobiła tego jednak. Stała i patrzyła na mnie, uśmiechając się. Zamrugałam szybko, aby ukryć zaskoczenie.
— Owszem, tak brzmi moje imię. Czy w takim razie mogłabym poznać twoje?
— Nathaira — przedstawiła się. Nadal nie dygnęła. A co dziwniejsze, patrzyła mi się prosto w oczy. Emanowała z niej olbrzymia pewność siebie.
— A czy mogłabym wiedzieć, Nathairo — pół świadomie położyłam nacisk na jej imię — co sprowadza cię do mojego ojca?
Tym razem to kobieta wydawała się zaskoczona. Przeniosła spojrzenie ze mnie na Króla.
— Nie powiedziałeś jej?
Bardziej zaskoczyło mnie to, że ojciec ma przede mną jakieś tajemnice, niż to, z jaką poufałością zwróciła się do niego kobieta. Mój wzrok również spoczął na królu. No dalej — mówiło moje spojrzenie. Uniosłam brwi i oparłam się o kamienny murek przy schodach wiodących do zamku.
— O czym mi nie powiedziałeś, ojcze? — zapytałam na głos.
Mężczyzna odchrząknął i pokręcił głową. Przez jego oblicze przemknął cień. Mruknął coś nowoprzybyłej na ucho, a na jej twarzy pojawił się cień zrozumienia. Następnie ojciec wydał polecenie, aby ktoś sprowadził Lorda Borunda. Jeden z uwijających się na dziedzińcu służących posłusznie czmychnął do zamku. Po chwili wrócił, a wraz z nim Główny Doradca.
— Wasza Wysokość — Lord Borund skinął głową, pełnym szacunku gestem. Uśmiechał się przy tym szeroko. Zaczynały mnie już denerwować te ich dzisiejsze uśmiechy. Potem złożył ukłon przy mojej osobie, a Nathairę obdarzył również kiwnięciem głową. Zagryzłam wargę, nie mając pojęcia czemu wszyscy traktują tę kobietę z taką czcią.
— Borundzie, czy byłbyś tak uprzejmy i zaprowadził Lady Nathairę do jej komnat?
— Absolutnie, Wasza Miłość. Tędy, proszę — wskazał na wejście do zamku, przepuszczając kobietę pierwszą. Ta uśmiechnęła się delikatnie i ruszyła po schodach. Lord Borund gestem nakazał kilku służącym zająć się bagażami Lady Nathairy, a sam spojrzał na mojego ojca.
— Cieszę się z Twojej decyzji, panie — powiedział — Wszystkim wyjdzie to na dobre. Tobie, Twojej córce i całemu królestwu.
— Mam taką nadzieję, Borundzie. Lady Nathaira jest… szczególna, jeśli mogę użyć takiego słowa. Jestem wdzięczny za podsunięcie jej kandydatury.
— Zawsze służę radą, panie.
— Wiem. Jesteś prawdziwym przyjacielem.
Lord Borund znowu uśmiechnął się szeroko i ruszył za Lady Nathairą, a za nimi objuczeni bagażami służący. Ojciec poczekał, aż wszyscy znajdą się w środku, a dopiero wtedy odwrócił się w moją stronę. Nie ruszałam się z miejsca, czekając z założonymi rękami na jakiekolwiek wyjaśnienie. Król westchnął.
— Przejdźmy się.
***
— A więc.. kim ona jest? — spytałam, kiedy zostaliśmy całkowicie sami.
Czekałam na słowa wyjaśnienia, które rzucą trochę światła na to, co wydarzyło się na dziedzińcu. Wpatrywałam się w ojca tak uporczywie, aż w końcu westchnął i zaczął mówić.
— Lady Nathaira jest córką lorda Północnej Doliny, Renolda Melhorna, który jest moim lojalnym poddanym.
— Poddany czy nie, to wciąż nie tłumaczy obecności jego córki w Irveronie.
— Nie, nie tłumaczy. Mam nadzieję, że zostaniecie przyjaciółkami i że lady Nathaira będzie miała dobry wpływ na ciebie.
— Na mnie? Co lady Nathaira ma wspólnego ze mną?
Ojciec nie odpowiedział od razu. Zapatrzył się w jakiś odległy punkt, jakby szukał odpowiednich słów.
— Właściwym wyjaśnieniem jest… — urwał i pokręcił głową — Powiem wprost. Potrzebujesz matki. Ja potrzebuję żony. Królestwo potrzebuje królowej.
W mojej głowie pojawił się cień zrozumienia.
— Masz zamiar się ożenić?! — mój krzyk rozdarł powietrze, kiedy zrozumiałam co ojciec chce mi powiedzieć — A co z matką? Ojcze, nie możesz…
— Deirdre — przerwał mi łagodnie, ale stanowczo — Właśnie dlatego to robię. Żałoba, która ogarnęła moje serce po śmierci mojej ukochanej Lynette trwa już za długo. Nie mogę pozwolić jej się kontrolować. Muszę zacząć myśleć o Alyrii, o poddanych… i o tobie.
Milczałam. Moje serce kazało mi krzyczeć, protestować i wpaść w furię, ale rozum nakazywał spokój. Z jednej strony uważałam, że ślub z Lady Nathairą będzie zbezczeszczeniem pamięci mojej zmarłej matki, a z drugiej strony wydawało mi się, że rozumiem. Nie chciałam jednak tego przyznać ani przed ojcem, ani tym bardziej przed samą sobą. Tak dla zasady.
— Czy Alysia wie? — spytałam w końcu.
— Tak — ojciec był rad, że nie zareagowałam gwałtowniej — Napisałem do niej kilka tygodni temu. Twoja siostra jest nawet zadowolona. Uważa, że postępuję właściwie i mam jej błogosławieństwo.
— Zawsze była dziwna — ojciec uśmiechnął się na moje słowa.
— Tak, zawsze byłyście inne. Ale myślę, że skoro Alysia przyjęła to tak dobrze, ty również z czasem przekonasz się do lady Nathairy.
— Nigdy nie zastąpi mi matki — powiedziałam, patrząc ojcu w oczy.
— Nie proszę cię o to. Chcę, abyście się zaprzyjaźniły, a jeśli nie potraficie, to przynajmniej obdarzyły siebie nawzajem szacunkiem.
— Spróbuję, ojcze — powiedziałam powoli. Król kiwnął głową i otworzył usta. Zawahał się jednak, więc zachęciłam go spojrzeniem.
— Chodzi o to, że skoro nie znałaś matki to może… będzie ci łatwiej.
— To nie ma żadnego znaczenia — oburzyłam się — To, że jej nie znałam, nie znaczy, że nie tęsknię — zdawałam sobie sprawę, jak niegrzecznie to zabrzmiało, ale ten dzień wytrącił mnie z równowagi i miałam prawo być nieco rozgoryczona — To prawda, że matkę znam tylko z opowieści. Twoich, lorda Borunda, Alysii. Wiem, co mówią o niej poddani. Łagodna, ciepła, złotowłosa piękność. Tylko tyle wiem. Tak naprawdę nie wiem jak wyglądała, ani jaka była — teraz ja zapatrzyłam się gdzieś w dal — Ale czasem wyobrażam ją sobie. Jak stoi przede mną i się uśmiecha. Szukam jej… wszędzie. W każdym podmuchu wiatru czy promieniu słońca, w drzewach, które oddychają, w pięknie kwiatów, w najmniejszym źdźble trawy…. wszędzie, gdzie mogę.
Poczułam na ramieniu silną, ojcowską dłoń. Spojrzałam na niego; widziałam jak przez mgłę, bo w moich oczach pojawiły się łzy. Król również miał szklisty wzrok.
— Wiesz, ojcze, czego się boję najbardziej? — wyszeptałam — Że kiedyś przestanę. Zapomnę o niej i pozwolę jej odejść na zawsze. A nie mogę tego uczynić. Potrzebuję jej.
Ojciec objął mnie ramionami, a ja skryłam twarz przed światem. Nie szlochałam, ale pozwoliłam łzom popłynąć. Nie byłam w stanie ich zatrzymać. Po chwili wyswobodziłam się z uścisku ojca i zadarłam głowę, aby spojrzeć mu w twarz.
— Mam nadzieję, że wiesz, co robisz, ojcze- powiedziałam — Nie chodzi o to, czy to pochwalam czy nie. Nie zaprzyjaźnię się z lady Nathairą, ale okażę jej taki szacunek, na jaki zasługuje. I będę służyć jej pomocą, jeśli takowej będzie potrzebować. Ale nie licz na więcej. Nie zastąpi mi matki, której nigdy nie miałam.
Ojciec kiwnął głową. Zdawał sobie sprawę, że to najlepsza rzecz, która mogła paść z moich ust. Nie jestem jak moja siostra. Nie uginam się, nie zapominam o ludziach, nawet jeśli już dawno ich prochy zabrał wiatr.
— Myślę, że w tym momencie matka byłaby z ciebie dumna — rzekł ojciec, a ja poczułam lekkie ukłucie w sercu.
Chciałabym, by tak było.
***
Wieść o ślubie króla bardzo szybko obiegła całą Alyrię i ludzie zewsząd zjeżdżali się do Irveronu, aby zobaczyć jego wybrankę, córkę lorda Północnej Doliny, lady Nathairę z rodu Melhorn. Wszyscy poddani przeżywali tą uroczystą chwilę, kiedy Alyria znów zyska dwójkę władców. Służący wywietrzyli i wysprzątali każdą komnatę w zamku, od lochów po Południową Wieżę, najwyższy punkt budynku; z kuchni wydobywały się opary takich zapachów, że ślinka sama napływała do ust; każdy koń w stajni był porządnie umyty i wyszczotkowany, a ich grzywy były tak miękkie, że wszyscy chcieli ich dotknąć; dziedziniec i główną bramę zamku ozdobiono licznymi kwiatami — czerwonymi, będącymi atrybutami władzy i białymi, symbolizującymi czystość panny młodej. Zieleń liści oznaczała zgodę bogini Natury na połączenie dwóch rodów węzłem małżeńskim.
Sam ślub nie był huczny, ale nie można go było nazwać skromnym. Zjechała się większość lordów, podlegających mojemu ojcu, w towarzystwie swoich rodzin, żon i dzieci. Cały ten czas musiałam spędzić zabawiając swoich rówieśników. Nie podobało mi się to. Nie mogłam pozbyć się wrażenia, że wszyscy oni są identyczni. Te same gesty, spojrzenia czy zainteresowania. Te same pochlebstwa i życzenia. Dziewczęta rozmawiały tylko o sukniach, fryzurach, zamkach, balach, ucztach i chłopcach. Płeć męska za to dyskutowała o bitwach, w jakich przyjdzie im brać udział, o wielkich wyprawach, koniach, polowaniach i przyszłych żonach, na każdym kroku pokazując pewność siebie okraszoną ogromną pychą.
Pod koniec wesela wszyscy, którzy nie ukończyli trzynastu lat, zostali wyproszeni, w tym również moja osoba. Wiedziałam, że teraz nastąpi scena pokładzin i cieszyłam, że nie będę musiała w niej uczestniczyć. Kiedy jednak przechodziłam obok pewnej grupki mężczyzn, lordów z południowej części Alyrii, obiło mi się o uszy kilka sprośnych żartów. Spąsowiałam i prawie biegiem opuściłam salę. Dopiero w zaciszu własnej komnaty odetchnęłam głęboko.
Następnego dnia dowiedziałam się, że małżeństwo zostało skonsumowane. Służąca, która przyszła mnie uczesać i ubrać, nie przestawała o tym mówić i w końcu nie wytrzymałam. Ostrym tonem rozkazałam jej wyjść. Kobieta zrobiła się czerwona na twarzy i spełniła moje polecenie. Wycofując się, nie przestawała przepraszać.
Dopiero po jej wyjściu zrozumiałam, że nie powinnam wyrzucać jej tak szybko. Jedna strona moich włosów była upięta, ale druga wciąż pozostawała w nieładzie. Nie mogłam pokazać się tak wśród ludzi. Ręka świerzbiła mnie, aby rozplątać prawą część włosów i pozostawić je swobodne, ale nie mogłam tego uczynić. Zagryzłam wargę, zdeterminowana. Chwyciłam grzebień z kości słoniowej i sama zabrałam się za tworzenie czegoś nowego. Skutkiem tego była dziwna konstrukcja, która w niczym nie przypominała fryzury.
W końcu poszłam do sali, gdzie większość gości weselnych spożywała już śniadanie. U szczytu stołu, na zdobionych krzesłach siedzieli król i królowa. Od teraz tak musiałam patrzeć na Nathairę. Wraz z wczorajszą ceremonią zyskała wyższy status niż ja. I musiałam się z tym liczyć.Rozdział 8
_Przybyłem do Irveronu, by szukać pomocy. Miałem ze sobą tylko nadzieję. Wznosiłem modły do bogów, aby nie otrzymać odmowy pomocy — pomocy, której potrzebowałem. I otrzymałem ją._
— Zawalił się wąwóz pomiędzy Alyrią, a Gelonem — powiedział lord Borund — Pojedynczy człowiek ma szansę przejść tamtędy, ale wozy kupieckie i karawany niestety nie. Nasz trakt kupiecki z królem Torvolem został zerwany i musimy szybko coś z tym zrobić, ponieważ w większości to on dostarczał broni naszym rycerzom i żelazo do jej wykuwania. Śmiem twierdzić, że bez niego nasza armia może upaść. Nie możemy do tego dopuścić. Wychodzę z założenia, a myślę, że lord Sankess, Wielki Mistrz Rycerski, zgodzi się ze mną, że wyposażenie rycerza jest podstawą każdego królestwa. Wojna nadchodzi nieoczekiwanie i musimy na to zważać. Oczywiście, miecze i zbroje są również produkowane w Irveronie, ale spójrzmy prawdzie w oczy, w tym mieście nie ma wielu dobrych kowali. Jednym z nich jest Inekh, ale nie może wykuwać broni dla każdego naszego rycerza, nawet jeśli zapłacimy mu sto sztuk złota za jeden miecz.
— Co zatem proponujesz, Borundzie?
— Najlepszym wyjściem jest stworzenie nowego traktu kupieckiego. Można też spróbować naprawić szkody, jakich doznał obecny, ale będzie to kosztowne i trudne. Istnieje nieuczęszczana droga. Tutaj — Borund wskazał jakieś miejsce na rozłożonej na stole mapie — Kiedyś tędy prowadził szlak kupiecki. Był używany dwa stulecia temu. Od kiedy jednak powstał nowy, łatwiejszy i krótszy, zaniechano podróży tą drogą. Zapewne obszar jest zarośnięty, ale przy odrobinie chęci i złota zdołamy doprowadzić go do stanu używalności.
— A czy jest bezpieczny?
— Jak najbardziej, Wasza Wysokość.
— W takim razie dobrze. Lordzie Borundzie, lordzie Sanksessie, wy dwoje się tym zajmiecie. Przy okazji może warto zamienić słówko z tym Inekhiem, czy nie zechciałby się podjąć produkowania większej ilości broni i zbroi? Oczywiście za odpowiednią opłatą. Warto być przygotowanym na podobne sytuacje.
— Oczywiście — lord Borund skłonił głowę.
— Tathysie?
— Wasza Wysokość — odezwał się Tathys Varny — skarbiec królewski znajdzie środki na dokonanie tego wszystkiego, jednakże musimy uważać i nie szastać tym, co mamy. Jest dobrze, ale mogłoby być lepiej i na razie zalecałbym raczej skąpstwo. Dla dobra królestwa, oczywiście.
— Rozumiem. Daj im tyle, ile potrzebują, ale tak, aby nie popaść w żadne długi.
— Oczywiście, Wasza Wysokość.
— Czy to wszystko na dzisiaj?
— Jeszcze jedna sprawa, Wasza Wysokość — odezwał się lord Jellyn — Nowy cieśla zbudował okręt. Szczyci się nim na prawo i lewo, trudno jednak się dziwić, jest naprawdę wspaniały. Chciałby nazwać statek imieniem Waszej Wysokości. Wiem, że to wielce niestosowna prośba, uważam jednak, że Wasza Wysokość powinien ją rozważyć. Okręt zapiera dech w piersiach.
— Podaj mi jego namiary, a ja odwiedzę go niebawem i obejrzę okręt. Jeśli jest tak wspaniały jak mówisz, wtedy się zastanowię.
— Jak sobie życzysz, panie — lord Jellyn skłonił głowę.
— Dobrze. Deirdre, co o tym sądzisz?
Drgnęłam. Ojciec zwrócił się bezpośrednio do mnie, co nie miało jeszcze miejsca na żadnym posiedzeniu. Poczułam przypływ dumy, którą po chwili zastąpiła niepewność. Nie byłam obeznana w wielu sprawach, a nie chciałam wykazać się brakiem owej wiedzy, nie w towarzystwie Rady Starszych.
— Uważam — zaczęłam ostrożnie — że wszystko, co tutaj padło, jest właściwe. Jednakże — ciągnęłam pewniej — przyszła mi do głowy pewna myśl. Broń jest istotnie niezwykle ważna. Zostało wspomniane, że ów Inekh jest najlepszym kowalem. Czy ma jakichś czeladników?
— Nie wydaje mi się — lord Sankess zmarszczył brwi — Ma syna, którego zamierza uczyć swego rzemiosła, ale chłopiec ma obecnie zaledwie dwa latka.
— Co sugerujesz, pani? — spytał Borund.
— Wyślijcie kilka osób na nauki do niego. Jeśli jest tak dobry jak powiadacie, nauczy ich tego, co sam potrafi. Będziemy mieć nie jednego, a kilku dobrych kowali, którzy będą mogli się poszczycić tworzeniem broni i zbroi dla rycerzy. Jeśli mogę coś zasugerować… — zawiesiłam głos, ale ojciec machnął ręką, abym kontynuowała — … w Dzielnicy jest mnóstwo bezdomnych chłopców. Żebrzą i kradną, bo tylko to znają i potrafią. Jeśli zostaliby uczniami kowala, mieliby jakiś cel, a także zaczęli nowe, lepsze życie. W dodatku…
— … spadłaby przestępczość w Irveronie — dokończył lord Borund — Pani, jesteś nadzwyczaj mądra.
— Zwykła spekulacja — wzruszyłam ramionami, ale w środku pęczniałam z dumy. Zwłaszcza widząc pełne uznania spojrzenie ojca.
Mój pomysł został zaaprobowany i cotygodniowa narada dobiegła końca. W głębi ducha odetchnęłam z ulgą. Odkąd zostałam Następczynią, ojciec kazał mi brać udział we wszelkich spotkaniach Rady Starszych. W większości jednak okropnie się nudziłam. Jedynym ciekawym zajęciem było obserwowanie Vitalia. Czasem również dostrzegałam na sobie jego wzrok. W tych momentach zbierałam całą godność na jaką było mnie stać i udawałam, że wcale nie przypatrywałam mu się przez ten cały czas. Bawiło mnie również to, jak moja obecność wpływa na Wielkiego Kapłana. Najpierw otwierał kilka razy usta i zamykał, jakby chciał się sprzeciwić, ale bał się to uczynić. Potem odwracał się ode mnie, udając wyższość i nie zaszczycając spojrzeniem. Wtedy uśmiechałam się do niego szeroko, tak aby to zobaczył. Jego twarz robiła się czerwona, a ciało dygotało ze złości. W tym momencie zawsze miałam ochotę wybuchnąć śmiechem, ale powstrzymywałam się ze względu na oficjalny charakter spotkań.
— Dobrze się spisałaś, moje dziecko — odezwał się ojciec, kiedy zostaliśmy sami — Chodź, posilimy się, a później potowarzyszysz mi na audiencji.
Posiłek był skromny, biorąc pod uwagę gusta mojego ojca i jego żony. Nathaira dołączyła do nas. Cały dzisiejszy dzień spędziła ze swoimi Towarzyszkami na robótkach ręcznych i haftowaniu.
— Jak było na naradzie? — spytała, kiedy usiedliśmy wszyscy przy wielkim stole. Ojciec wyjaśnił jej podjęte decyzje, podczas gdy kilkoro służących podeszło, aby podać jedzenie. Gulasz z jagnięciny, kaczka z orzechami i cynamonem i mój przysmak, pieczone gruszki w miodzie. Do tego ja i Nathaira dostałyśmy kielich czerwonego wina, a ojciec kufel najlepszego ale.
Po skończonym posiłku razem z ojcem udaliśmy się do Sali Tronowej. Czekała nas audiencja. Król udzielał jej od czasu do czasu wszystkim swoim poddanym. Było to wydarzenie otwarte, więc każdy mógł zjawić się przed obliczem władcy i prosić o posłuchanie. Zjawiali się nie tylko pomniejsi lordowie z Alyrii, wielkie damy, arystokracja czy rycerze, ale również kupcy, wieśniacy, żebracy, a nawet prostytutki. Ojciec zasiadł na Kamiennym Tronie, a ja obok, na siedzisku z czerwonego jedwabiu. Król skinął głową strażnikom na znak, że jest gotowy i audiencja rozpoczęła się.
Sprawy dotyczyły najrozmaitszych sfer ludzkiego życia. Tutaj ktoś kogoś zabił, klient nie zapłacił za towar, pobito brata, który jest na skraju śmierci. Patrzyłam na tych ludzi, bezradnych i szukających pomocy u króla. Młode kobiety płakały rzewnymi łzami, padały na kolana i całowały stopy władcy, mężczyźni byli pewni siebie i stanowczy w swoich prośbach, staruszkowie załamywali ręce, uginając się w ukłonach. Ale wszyscy mieli w oczach to samo. Nadzieję. Szukali pomocy, swego rodzaju ratunku i wierzyli, że król jest na tyle litościwy i sprawiedliwy, że jest w stanie uśmierzyć ich ból. Był dla nich niczym bóg, jak niegasnące światło, jak ten, który daje, nie pragnąc nic w zamian oprócz lojalności i miłości. A jeśli ktokolwiek z tych, którzy przybyli dzisiejszego dnia, był przeciwny mianowaniu mnie Następczynią, nie okazał tego. Patrzyli na mnie z szacunkiem i każdy, bez wyjątku, skłaniał głowę przed moją osobą. Uśmiechałam się do nich i myślę, że to właśnie ten gest zapewnił mi ich przychylność. Nie odzywałam się, ale obdarzałam ich współczuciem, które budziło się gdzieś w środku i pragnęło ujścia, zwłaszcza kiedy patrzyłam na tych brudnych, ubranych w łachmany ludzi. Mężczyźni mieli ogorzałe od słońca i wiatru twarze i spracowane dłonie, a kobiety tuliły do piersi dzieci. Te, które przyszły z noworodkami, prosiły o moje błogosławieństwo, zwłaszcza jeśli maleństwa były dziewczynkami. Uważałam, że nie mam prawa robić czegoś takiego, ale nie odmówiłam ani razu.
Nadszedł wieczór. Byłam już zmęczona, a ludzie wciąż przybywali. W końcu przyszedł ostatni człowiek. Mężczyzna zbliżył się niepewnie.
— Wasza Wysokość — padł na kolana — Pani.
Zmrużyłam oczy. Coś mi mówiło, że ten człowiek przebył długą drogę, aby tutaj dotrzeć. Był zdyszany, a dłonie mu drżały, ale głos był pełen siły.
— Powstań — odezwał się ojciec. Poddany zrobił to i spojrzał królowi prosto w oczy — Jak cię zwą i co cię sprowadza?
— Mam na imię Kosma, Wasza Wysokość. Pochodzę z Bimderu. Kilka dni temu zaatakowano nas. Moja żona i dzieci, sąsiedzi… wszystkich wyrżnięto — przełknął ślinę.
Cześć! Nazywam się Oliwia Gwizdalska i jestem… no właśnie, kim? Autorką powieści? Aktorką? Nauczycielką z tendencją do autodestrukcji? A może business woman, posiadającą ukryty motyw i obmyślającą najlepszy plan morderstwa? Nic z tych rzeczy! Jestem zwykłą kobietą, pracującą na etacie, wiodącą najnormalniejsze życie.
Piszę odkąd pamiętam. Proza czy poezja — nie ma to znaczenia. Liczy się tylko, aby pisać. Ćwiczyć swój umysł, ubierać myśli w słowa, kształtować swoją kreatywność i wyobraźnię w sobie tylko znane kształty. Twoja głowa jest jedynym narzędziem, jakiego potrzebujesz. Ważne, aby mieć otwarty umysł na wszelkie pomysły. Bo — tak między nami — w literaturze nie ma rzeczy niemożliwych. To, co powołasz do życia słowem, istnieje.
Ale dość o mnie. Jeżeli czytacie ten tekst to znaczy, że prawdopodobnie zakupiliście moją książkę. Dlaczego? Może jestem Wam w jakiś sposób bliska. Albo szukaliście czegoś do czytania i moja książka w jakiś sposób trafiła Wam w ręce. A może po prostu chcecie wyłapać wszystkie moje błędy lub skrytykować samą historię. I wiecie co? To też jest w porządku.
Książka, którą trzymacie w rękach bądź wyświetlacie na ekranach swoich urządzeń została przeze mnie napisana w wieku szesnastu lat. Długo się wstrzymywałam, aby pokazać ją światu, zawsze pisałam do przysłowiowej „szuflady”. Ale w końcu nadszedł czas, aby podzielić się stworzoną przeze mnie historią. Od momentu napisania powieści minęło prawie trzynaście lat. Gdybym miała stworzyć podobną historię teraz, wiem, że najprawdopodobniej wyglądałaby zupełnie inaczej. Użyłabym innego stylu, języka, zmieniłabym fabułę, dodałabym wiele elementów. Ale zależało mi, żeby pozostawić ją w stanie pierwotnym. Dlaczego? — spytacie. Szczerze? Kompletnie nie mam pojęcia. Może z sentymentu i nostalgii. A może ze zwykłego uporu.
W każdym razie nie wierzyłam, że uda mi się kiedykolwiek wydać moją powieść. To tylko dowodzi tego, jak człowiek niewiele wie o przyszłości. Dlatego zaklinam Was, nie bójcie się marzyć i spełniać tych marzeń. Nawet jeżeli ma minąć aż trzynaście lat do osiągnięcia celu.
A teraz, nie przedłużając więcej, życzę Wam przyjemnej lektury!Prolog
Niebo przybrało ciemną, granatową barwę. Noc okryła wszystko czarną płachtą, której nie rozjaśniał blask gwiazd czy światło księżyca. Nic. W królestwie Alyrii, a może i na całym świecie, zapadła cisza. Cisza wyczekiwania.
Błyskawice pojawiły się znienacka. Rozświetliły niebo, ukazując zamek w upiornym świetle. Potem zaczął padać deszcz. Ciężkie krople lądowały na ziemi z głuchym łoskotem, tworząc kałuże lub — co gorsza — wsiąkając w glebę, czego skutkiem było gęste niczym krew błoto. Następnie pojawił się wiatr. Silny i pełen energii. Usuwał wszystko, co pojawiło się na jego drodze. Był wszędzie. Rozpętała się prawdziwa nawałnica.
Huragan ciskał deszczem we wszystkie strony. Pioruny straszyły, że wedrą się do zamku, by rozpocząć wojnę ze wszystkim, nieważne — żywym czy martwym. Ale to była tylko groźba. W zachodnim skrzydle zamku toczyła się prawdziwa walka.
W komnacie płonęły świece, rozświetlając mrok nocy. Wiatr trząsł złowrogo okiennicami. Ciszę mącił dźwięk zawieruchy na zewnątrz i rozlegający się od czasu do czasu głośny krzyk. Wysoki wrzask, pełen bólu, który mogła wydać tylko jakaś nadprzyrodzona istota, przenikał ciało o wiele bardziej niż ziąb, który panował w pomieszczeniu.
— Pani, słyszysz mnie? — stara kobieta pochyliła się nad o wiele młodszą, która krzyknęła kolejny raz — Już prawie, Wasza Wysokość. Niedługo będzie po wszystkim. Jeszcze troszeczkę.
— Nie dam rady…. — głos królowej był jak zefirek. Ulotny i słaby.
— Obmyj jej czoło — rozkazała stara akuszerka swojej pomocnicy. Tamta, ledwie podlotek, szybko spełniła polecenie.
— Teraz, Wasza Wysokość. Teraz!
Kobieta leżąca na łożu wrzasnęła, ale zaczęła przeć. Włożyła w to całą swoją siłę i nadzieję. Po jej twarzy spływały pot i łzy, łącząc się ze sobą w dzikim tańcu. Pragnęła teraz tylko usłyszeć kwilenie nowonarodzonego dziecka. Spazmy bólu przeszywały jej ciało raz po raz, powodując kolejne krzyki.
— Mocniej, Wasza Wysokość. Mocniej!
Starała się, naprawdę się starała. Ale nie miała tyle siły, a z każdym kolejnym wysiłkiem, jaki wkładała w wydanie dziecka na świat, słabła. Poczuła na czole chłodną szmatkę. Dyszała ciężko, jej twarz była rozpalona, a ciało wycieńczone. Nie wiedziała, jak długo jeszcze jest w stanie wytrzymać.
Akuszerka pierwsza uświadomiła sobie, że coś jest nie tak. Nie chodziło o to, że dziecko nie chciało przyjść na świat. Ono po prostu nie mogło.
— Źle się ułożyło — akuszerka spojrzała na twarz swojej królowej. Strach ścisnął starą kobietę za gardło. Oblicze władczyni lśniło od potu, spojrzenie miała ledwo przytomne — Pani, spróbuję je przekręcić, ale jest w takiej pozycji, że… — zawiesiła głos.
Ciężarna wiedziała, o co chodzi. Mimo obezwładniającego bólu wyczytała to w twarzy pochylającej się nad nią kobiety, dostrzegła grozę czającą się głęboko w jej oczach. Przyszedł czas wyboru. Jeśli chodzi o nią, decyzja była prosta. Akuszerka dostrzegła to w jej twarzy i zaciśniętych ustach — determinację.
— Lera, biegnij po króla. Natychmiast!
Młodej pomocnicy nie trzeba było powtarzać dwa razy. Rzuciła szmatkę, którą ocierała władczyni czoło i wybiegła z pomieszczenia. Akuszerka nakazała królowej oddychać głęboko, ale ta zamiast tego złapała ją za rękę.
— Ratuj… ratuj dziecko — wydyszała — To nie jest prośba.
Stara kobieta zawahała się. Jednak jedno spojrzenie w oczy władczyni, ślady zębów na bladych wargach i zduszony krzyk bólu, wywołany przez kolejny skurcz, sprawiły, że wiedziała co powinna zrobić. Powoli, z powagą skinęła głową i zabrała się do wykonania swojej powinności.
Była opanowana, tego wymagało jej zajęcie. Mimo wątpliwości zrobiła to, czego od niej wymagano i już po chwili w komnacie rozległo się kwilenie dziecka. Zawinęła je w czyste prześcieradło i w tym samym czasie do pomieszczenia wpadła Lera, krzycząc, że król już biegnie — i to dosłownie. Kiedy młoda dziewczyna zobaczyła dziecko zapiszczała z wrażenia, a jej twarz rozjaśniła się. Za chwilę jednak zbladła, zobaczywszy swoją władczynię, leżącą bez ruchu na wielkim łożu. Jej oczy rozszerzyły się z przerażenia.
W tym momencie król wbiegł do komnaty. Rozejrzał się roztargniony. Pierwsze, co zobaczył, to szok na twarzy młodziutkiej pomocnicy. Sama akuszerka miała na swoim obliczu wypisany taki smutek, że władca poczuł, jak wszystkie wnętrzności zaplątują mu się w supeł.
— To dziewczynka, Wasza Wysokość — powiedziała stara kobieta drżącym głosem, wyciągając ku niemu płaczące niemowlę. Mężczyzna nawet nie spojrzał na dziecko. Jego twarz kolorem przypominała marmur. Ruszył na chwiejnych nogach do łoża, gdzie spoczywała jego żona. Upadł na kolana i złapał jej bezwładne ręce. Podniósł je do ust i ucałował. A potem gorzko zapłakał.
W taki właśnie sposób przyszła na świat Królewska Córa.
Mam na imię Deirdre, a to moja historia.Rozdział 1
_Widziałem, jak razy spadają na ciało dziewczynki. Siła, z jaką gałąź uderzała, była zadziwiająca. W oczach oprawczyni widziałem płomienie gniewu, jej twarz wykrzywiała dzika furia. A mimo to również była dzieckiem, zupełnie jak jej ofiara…_
— Dlaczego to zrobiłaś?
Surowy wzrok ojca spoczął na mojej drobnej postaci. Wbiłam spojrzenie w kamienną posadzkę. Zdawałam sobie sprawę z okropności mego czynu. I nie miało znaczenia, że sprawił mi on przyjemność. Wcześniej nigdy nie pomyślałabym, że jestem zdolna do czegoś takiego. Do takiego okrucieństwa, do zupełnej utraty kontroli nad sobą. Wiedziałam, że to było złe, ale świadomość tego faktu w żaden sposób nie mogła mi pomóc. Zrobiłam, co zrobiłam, nieważne czy miałam powód, nie usprawiedliwiało mnie to. I teraz musiałam ponieść tego konsekwencje.
Dzień zaczął się zwyczajnie. Rano garderobiana pomogła mi włożyć suknię i upięła moje długie, ciemne włosy w wytworny kok. Pozwoliłam jej na to i po prostu cierpliwie czekałam, aż skończy. W końcu cofnęła się, podziwiając swoje dzieło.
— Gotowe, pani — ukłoniła się nisko.
— Dziękuję. Możesz się oddalić.
Kobieta dygnęła raz jeszcze, a potem wycofała się z pomieszczenia. Zostałam sama. Dotknęłam lekko moich upiętych włosów i westchnęłam. Wolałam, kiedy swobodnie opadały na plecy, ale mogłam na to pozwolić jedynie w zaciszu własnej komnaty. Publicznie było to uważane za gorszące i nie mogłam dopuścić, aby widziano mnie w rozpuszczonych włosach. Miałam dopiero dziesięć lat, ale już wymagano ode mnie obeznania z całą dworską etykietą, wszystkimi tytułami zamożnych panów i pań, i wszystkiego, co powinna umieć Królewska Córa. Przestrzeganie zasad stanowiło dla mnie wyzwanie. Nie tak jak dla mojej siostry. Alysia mogła się stroić całymi dniami, przebierając się w barwne stroje i co godzinę zmieniając pantofle. Pozwalała, żeby na jej głowie codziennie pojawiały się coraz to wymyślniejsze fryzury, a jej szyję ozdabiały liczne perły. Była delikatna, łagodna i pełna wdzięku, a przy tym niezwykle charyzmatyczna. Po matce odziedziczyła drobną budowę, filigranową cerę, jasne oczy i złociste włosy. W przeciwieństwie do niej, ja miałam urodę po ojcu. Szczupła sylwetka, ciemne, proste włosy i lazurowe tęczówki. Różniłyśmy się zarówno wyglądem, jak i charakterem. Byłyśmy niczym ogień i woda, dzień i noc, światło i mrok.
Dwa lata temu Alysia wyszła za mąż, za Królewskiego Syna z odległego kraju zza morza. Nie widziałam jej od tamtego czasu, ale wydawała się szczęśliwa, kiedy wyjeżdżała. Mimo niesnasek między nami, życzyłam jej jak najlepiej. Bądź co bądź, była moją siostrą, moją rodziną, moją krwią. Ojciec zawsze powtarzał, że życie bez rodziny i bliskich nie ma żadnej wartości.
Westchnęłam raz jeszcze i wygładziłam materiał sukni. Uniosłam lekko głowę, a na twarz przywołałam serdeczny uśmiech. Wyszłam z komnaty energicznym krokiem.
— Moja pani! — zatrzymał mnie nagle okrzyk. Odwróciłam się i zobaczyłam zmierzającego w moją stronę lorda Borunda. Uśmiechnęłam się wesoło.
Ten mężczyzna w średnim wieku oficjalnie był osobistym doradcą mojego ojca, jego prawą ręką, jak i również jego najlepszym przyjacielem. Ja sama uwielbiałam Borunda, był dla mnie niczym drugi ojciec, a przynajmniej jak wuj, którego nigdy nie miałam. Zawsze mogłam liczyć na jego pomoc lub chociażby ciepłe słowo bądź radę. Jego obecność przy boku ojca dodawała mi otuchy. Ludzi u władzy zawsze otacza kłębowisko żmij, a świadomość, że ojciec nie stawia im czoła samotnie, działa pokrzepiająco.
— Dokąd się tak spieszysz, moja pani? — ukłonił się, a w jego oczach dostrzegłam błysk rozbawienia.
— Szukam moich Towarzyszek. Widziałeś je może?
— Ach, tak. Grupka papużek, których ćwierkanie słychać nawet z drugiego końca zamku.
Uśmiechnęłam się szeroko na te słowa, jako że zawierały w sobie całą prawdę. Moje Towarzyszki słynęły z tego, że usta im się nie zamykały. Plotkowały, opowiadały anegdotki i raz po raz wybuchały perlistym śmiechem. Cztery dziewczynki, córki ważnych lordów, były czymś w rodzaju mojej świty. Każda Królewska Córa powinna je mieć - usłyszałam kiedyś w odpowiedzi na moje protesty.
— Owszem, właśnie ich szukam. Czy masz jakieś pojęcie, gdzie w tej chwili mogą być?
— Wydaje mi się, że poszły na przechadzkę po ogrodzie. Z przyjemnością ujrzą Waszą Wysokość.
— Dziękuję, Borundzie. W takim razie dołączę do nich. Do widzenia, życzę miłego dnia.
— Tobie również, pani.
Oddaliłam się, tym razem wiedząc dokąd się kierować. Znałam zamek jak własną komnatę, więc już po chwili wychodziłam tylnym wyjściem do ogrodu. Wciągnęłam głęboko w płuca świeże powietrze i uśmiechnęłam się, kiedy poczułam woń kwitnących kwiatów. Rozejrzałam się, szukając moich Towarzyszek. Ujrzałam je daleko, w głębi ogrodu, pod rozłożystym dębem. Zmarszczyłam brwi. Nigdy się tam nie zapuszczałyśmy, ponieważ w wyniku mocnych wiatrów z drzewa często spadały gałęzie, które nieostrożnego wędrowca mogły ugodzić w głowę. Teraz jednak stały tam, blisko siebie i szeptały o czymś z przejęciem.
Ruszyłam w ich stronę. W połowie drogi wpadłam na pomysł, żeby je lekko przestraszyć. Na paluszkach podeszłam bliżej i już miałam otworzyć usta lub wskoczyć między nie z wrzaskiem, gdy usłyszałam swoje imię. Mimowolnie zamarłam, a uszy wyłapały dalsze słowa, wypowiadane przez Floirene.
— …podobno Deirdre zabiła własną matkę! Rozumiecie? ZABIŁA MATKĘ. Królewska Córa jest morderczynią. Słyszałam o potworach, które przychodząc na świat rozrywają swoje rodzicielki! Jeśli to prawda, to…
Dalsze słowa nie docierały do mnie. Poczułam, jakby ktoś uderzył mnie pięścią w brzuch. Po pierwszym, kilkusekundowym szoku, przyszedł gniew. Jak ona śmie rozpowiadać takie plotki? Poczułam gorąco na twarzy. Moje oczy pałały nienawiścią, kiedy spojrzałam na Floirene. Ręce zaczęły mnie świerzbić. Nie wiedząc właściwie co robię, schyliłam się i podniosłam z ziemi gałąź. Ścisnęłam ją w dłoni.
Pierwszy cios trafił ją w twarz. Floirene krzyknęła i zasłoniła się rękoma. Za drugim uderzeniem dziewczynka upadła z rozdzierającym wrzaskiem. Po trzecim zaszlochała. Przy czwartym po twarzy spływała jej krew. Prawie nie słyszałam pozostałych Towarzyszek, bo w uszach mi szumiało, a serce dudniło głośno. Kolejny raz smagnęłam Floirene gałęzią. Krew na policzkach mieszała jej się ze łzami. Spojrzała na mnie błagalnie przez palce, a z jej ust wydobył się jęk. Ale ja nie miałam dla niej litości. Kolejny raz uniosłam rękę nad głowę… ale nie zdążyłam zadać ciosu. Ktoś złapał mnie wpół i odciągnął od ofiary mego gniewu. Wrzasnęłam i wierzgnęłam, próbując się wyrwać. Machnęłam moją bronią, próbując jeszcze dosięgnąć dziewczynki, ale była już poza moim zasięgiem.
Byłam wściekła na tego, kto miał czelność mnie powstrzymać. Chciałam mu też zadać ból. Ale przede wszystkim chciałam dopaść Floirene. Byłam jak dzikie zwierzę, gotowe kąsać, drapać i gryźć. Gotowe zabijać.
— Pani, przestań! Wystarczy, dostała nauczkę! Pani…. Deirdre, spójrz na mnie!
To właśnie moje imię sprawiło, że przestałam się wyrywać. Spojrzałam na Borunda, który trzymał mnie w stalowym uchwycie. Nie wiem, co chciałam mu przekazać wzrokiem, ale po chwili poddałam się i opadłam bezwiednie w jego uścisku. Mężczyzna pogładził mnie po włosach, szepcząc coś. Zwierzę we mnie powoli się uspokajało. Jak przez mgłę słyszałam zamieszanie wokół. Po chwili Borund zwrócił się w kilku słowach do otaczających nas ludzi i powlókł mnie do zamku.
Właśnie w taki oto sposób stałam teraz w Sali Tronowej, naprzeciwko ojca. Czułam się podle, ale nie z powodu mojego czynu. Nie było we mnie poczucia winy, nie było skruchy. To reakcja ojca napawała mnie strachem, poczucie, że go zawiodłam. To najbardziej wdzierało mi się w serce. Jego stalowe spojrzenie onieśmielało mnie. Moja twarz wciąż nosiła na sobie ślady niedawnych emocji. Drżące ręce schowałam w fałdach sukni. Wbiłam wzrok z posadzkę i czekałam. Po kilku minutach usłyszałam głębokie westchnięcie ojca.
— Borundzie, zostaw nas samych.
— Panie…
— Natychmiast — władczy ton ojca przeszył powietrze. Zagryzłam wargę. Nigdy nie używał tego głosu na swoim doradcy i przyjacielu. Nigdy.
Lord Borund już więcej nie protestował. Zszedł z podwyższenia, na którym mój ojciec zasiadał na tronie. Kiedy mężczyzna przechodził obok mnie, podniosłam lekko głowę. Próbowałam uchwycić jego spojrzenie, uśmiech otuchy, cokolwiek. Chciałam poczuć, że przynajmniej jego nie zawiodłam. Jednak on nawet na mnie nie spojrzał.
Dopiero kiedy był przy drzwiach, zatrzymał się i doleciał mnie jego głos.
— Pamiętasz, Wasza Wysokość, jak wspominałem, że dziewczynka potrzebuje matki? — wyczułam, że posyła ojcu porozumiewawcze spojrzenie. A potem wyszedł. Wielkie, podwójne drzwi zatrzasnęły się za nim, a ja zostałam sama z ojcem w wielkiej komnacie. Przez chwilę panowała cisza, a potem król westchnął, przełamując aurę oficjalnej rozmowy.
— Deirdre, moje dziecko, co ja mam z tobą zrobić?
Podniosłam wzrok na jego majestatyczną postać. Już nie patrzył na mnie z gniewem. Po prostu wyglądał na… zmęczonego.
— Przepraszam, ojcze — powiedziałam cicho — Nie chciałam tego uczynić. Ona… sprowokowała mnie.
Król zmarszczył brwi. Pomiędzy nimi pojawiła się zmarszczka. W jego oczach, tak podobnych do moich, widziałam nieme pytanie. Wzięłam głęboki oddech i powtórzyłam mu wszystko, co mówiła Floirene. Kiedy skończyłam, zapanowało milczenie. W końcu to ja przerwałam ciszę.
— Czy to prawda? — spytałam — Matka umarła… kiedy przyszłam na świat?
Ojciec przyjrzał mi się uważnie. A potem powoli skinął głową.
Zamknęłam oczy, czując pod powiekami łzy. Floirene miała rację. Jestem potworem. Pierwszym moim uczynkiem po przyjściu na świat było morderstwo. Zamordowałam własną matkę.
— Zabiłam ją — szepnęłam i ukryłam twarz w dłoniach. Dłużej nie mogłam powstrzymywać łez. Poczułam ich mokrą, słoną strukturę na moich policzkach.
Po chwili poczułam na ramieniu mocną dłoń. To ojciec stanął przy mnie. Podniosłam ku niemu zalaną łzami twarz.
— Nie zabiłaś jej — szepnął — To nie twoja wina. Nie powinnaś nawet tak myśleć. To był wypadek. Twoja matka… kiedy wyzionęła ducha była szczęśliwa. Bo ty żyłaś. Przetrwałaś. Taki był jej wybór. Moja Lynette oddała życie, abyś ty zobaczyła świat. To był jej dar. Dar dla ciebie. Dar dla mnie. Dar dla Alyrii — przyłożył czoło do mojego czoła, jakby łącząc się ze mną w bólu. Trwaliśmy tak przez kilka minut, a kiedy ojciec się ode mnie odsunął, już nie płakałam.
— Przepraszam — powiedziałam.
— Nie masz za co. Łzy nie są oznaką słabości, moje dziecko.
— Powiedziałeś, że to był jej wybór — przypomniałam — Ale czy był też twój?
Ojciec milczał dłuższą chwilę.
— Nie dane mi było go dokonać — odrzekł w końcu.
Nie zapytałam, jaką decyzję by powziął, gdyby to zależało od niego. Historie o miłości jego i mojej matki krążyły po całym królestwie i słyszałam już nie jedną. Były wypowiadane z nabożną czcią, niczym legendy.
— Ale… nie jesteś zły? — chciałam mieć pewność — Zły, że to ja żyję, a matka odeszła do bogów?
— Nie — spojrzał mi prosto w oczy, jakby chcąc udowodnić prawdziwość swoich słów- Jesteś moją córką, moją krwią. Moją Następczynią.
Teraz to ja spojrzałam na niego zaskoczona. Ojciec wyczuł pytanie, bo uśmiechnął się lekko. Potem odwrócił się i podszedł do tronu. Właściwie było to po prostu siedzenie z grubo ciosanego kamienia. Wręcz brzydkie, lekko kanciaste i nie nadające się dla Władcy Alyrii, jeżeli ktoś pytałby mnie o zdanie.
— Wiesz, czemu tron wygląda tak, a nie inaczej? — spytał ojciec, zupełnie jakby czytał mi w myślach. Pokręciłam głową — Aby nikt nie mógł zasiąść na nim wygodnie. Widzisz, królowi nie powinno sprawiać przyjemności rządzenie. Sprawowanie władzy nie ma być przywilejem, a obowiązkiem. Władca musi pamiętać o tym, jaka spadła na niego odpowiedzialność. Nie tylko za naszą stolicę, Irveron, gdzie mieszkamy, ale też za całą Alyrię. Za pomniejsze wioski, za całą ludność chłopską. Król musi być na tyle silny, aby unieść całe królestwo na swoich barkach. A do tego nie są potrzebne żadne wygody czy piękno. To, co piękne, jest w duszy. W tym, jaki człowiek jest i czego dokonał przez całe swoje życie. Nie w tym, jak wygodnie żyje, co planował zrobić lub co obiecywał. Ale w faktycznym czynie. A władca może zrobić wiele dobrego, jak i złego. Ale sprawiedliwy król musi wziąć za to odpowiedzialność. Za wszystkie swoje decyzje, za swoje błędy.
— Czy popełniłeś jakieś pomyłki, ojcze?
— Całe mnóstwo, moje dziecko — mężczyzna uśmiechnął się lekko.
— Ale przecież jesteś królem — nie do końca rozumiałam.
— Owszem — ojciec pokiwał głową — ale oprócz tego jestem też człowiekiem. W naturze człowieka leży popełniane błędów. Odwagą jest przyznanie się do nich.
— Nie chciałabym tutaj siedzieć — skrzywiłam się, patrząc na Kamienny Tron. Ojciec wybuchnął gromkim śmiechem.
— Mam nadzieję, że kiedyś zmienisz zdanie.
— Dlaczego?
Król nie odpowiedział. Zamiast tego powiódł mnie do wykuszu i spojrzał gdzieś w dal, ręce krzyżując za plecami.
— Deirdre, rozumiesz, że władza jest dziedziczna, prawda?
— Tak. Przechodzi z ojca na syna — przypomniałam sobie ustęp księgi o prawie Alyrii.
— Zgadza się. Ale ja nie mam syna. I zapewne już się go nie doczekam. Co w takiej sytuacji powinienem zrobić?
Spojrzałam na niego zdziwiona, że pyta o to właśnie mnie. Nie byłam jeszcze dorosła i nie ode mnie zależały decyzje króla. A jednak wydawało mi się, że ojcu zależy na mojej opinii. Zastanowiłam się chwilę, starając się dać mu odpowiedź, z której byłby dumny.
— Może… Mógłbyś wyznaczyć kogoś na swojego następcę?
— Owszem. Ale kto, według ciebie, powinien to być? — nie znałam odpowiedzi na to pytanie — Jedyną opcją, która przychodzi mi do głowy, a która wydaje się rozsądna… — zamilkł na chwilę, ale zaraz dokończył zdanie — … to, żeby moje dziecko zasiadło na Kamiennym Tronie. Ale jako, że nie mam syna… — głos mu lekko zadrżał — …musi to być córka.
Zachłystnęłam się. Mimo młodego wieku rozumiałam powagę sytuacji. To, o czym mówił mój ojciec, jeszcze nigdy się nie zdarzyło. Wręcz przeciwnie, ta opcja była pogardzana przez rzeszę ludzi pisma, a w _Świętym Prawie Alyrii_ potępiana z całą mocą.
— Ojcze, masz na myśli… Alysię?
Spojrzały na mnie niebieskie tęczówki i już wiedziałam, co za chwilę usłyszę.
— Masz rację, moje dziecko. Alysia jest najstarsza, więc to ona powinna przejąć władzę. Ale nie może, z powodu swojego ślubu. Będzie rządzić w innym królestwie, a prawo mówi, że żadna władza nie może być podwajana.
_Mówi też, że kobieta nie może zostać Następczynią —_ przemknęło mi przez myśl.
— Mówię o tobie, Deirdre.
Miałam pustkę w głowie. Ja, Następczynią? Przecież to śmieszne! Nie mam żadnego prawa do tronu, oprócz krwi ojca w moich żyłach. A to nie wystarczy. Podniesie się bunt, ludzie będą protestować. Rada będzie protestować. To ostatnie zdanie wypowiedziałam na głos.
— Owszem. Będziemy musieli sobie z tym poradzić. Ale wierzę, że postawimy na swoim. W końcu to mój głos jest ostateczny.
— Ojcze… nie wiem, czy się nadaję. Dzisiaj… straciłam nad sobą panowanie. Władca.. Władczyni powinna być opanowana. Ja nie potrafię… jestem….
— …tylko człowiekiem — wtrącił ojciec — I w dodatku dzieckiem jeszcze. Ale kiedyś dorośniesz i dojrzejesz. Spojrzysz na to wszystko inaczej. Obiecuję.
Chciałam coś powiedzieć, ale nie wiedziałam co. W głowie wirowało mi tyle myśli, że zachwiałam się lekko. Ojciec zauważył to i przytrzymał mnie ręką.
— Powinnaś chyba iść odpocząć. Łoże i kubek gorącego mleka powinny pomóc. Miałaś wystarczająco dużo wrażeń jak na jeden dzień.
Przytaknęłam. Tak, wiele się zdarzyło przez te kilka godzin. Musiałam to wszystko poukładać sobie w głowie. Ruszyłam w stronę wielkich drzwi od Sali Tronowej.
— Deirdre? — dobiegł mnie głos ojca — Nie mów o tym nikomu jeszcze, dobrze? Muszę… wszystko zorganizować. I najlepiej nie myśl już o tym.
Skinęłam głową. Już miałam wyjść, kiedy zatrzymała mnie jeszcze jedna rzecz. Nie chciałam do tego wracać z obawy przed gniewem i rozczarowaniem ojca, wewnętrzny spokój nie pozwalał mi jednak odejść bez ustalenia jeszcze jednej rzeczy.
— A co z Floirane?
— Nie martw się — król zmarszczył brwi — Zajmę się nią. Chcę jednak, abyś obiecała mi jedno.
— Tak?
— Postaraj się, aby podobna sytuacja już się nie powtórzyła. Jeśli będzie miało miejsce coś takiego, po prostu przyjdź do mnie, dobrze?
— Tak jest, ojcze — dygnęłam lekko i opuściłam salę tronową.
Następnego dnia nie zobaczyłam Floirene. Ani żadnego kolejnego.Rozdział 2
_Moja żałoba trwała zbyt długo. Cała Alyria opłakiwała moją ukochaną Lynette. I kiedy lud zajął się własnymi sprawami, a ich żal po utracie królowej przygasł, ja wciąż cierpiałem. Zamknąłem się we własnej komnacie na wiele miesięcy, które przerodziły się w lata. Dopiero później zdałem sobie sprawę z ogromu mego błędu. Musiałem zatroszczyć się o królestwo, a także o moje potomstwo i ich przyszłość._
Dwa lata później ojciec sprowadził do zamku Nathairę. Nigdy nie zapomnę dnia, w którym po raz pierwszy ją zobaczyłam.
Był przyjemny poranek. Słońce delikatnie przygrzewało, aż miło było wystawić ku niemu twarz. Nic mnie nie kłopotało i bez przeszkód mogłam cieszyć się piękną pogodą, spacerując po dziedzińcu. Mój spokój zaburzył wóz, który wjechał przez bramę i zatrzymał się przed schodami prowadzącymi do zamku. Nie był to byle jaki wóz. Był ozdobiony ornamentami ze złota i srebra, które mieniły się w blasku słońca. Woźnica zeskoczył z kozła i szarmanckim gestem otworzył drzwi. Z daleka można było zauważyć, ze nawet jego strój jest bogato wyszywany złotą nicią. Przystanęłam zaintrygowana.
Z wozu wyłoniła się jakaś postać. Kobieta. Już z daleka widziałam, że jest piękna. Piękniejsza od jakiejkolwiek ludzkiej istoty, jaką widziałam. Wysoka i wiotka, z alabastrową skórą, bez żadnej skazy. Miała delikatne rysy twarzy, a jej włosy były tak jasne, że aż prawie białe i łagodnymi falami opadały jej na plecy. Bladoniebieskie oczy otulał wachlarz długich rzęs, rzucających cień na jej policzki. Pierwszym skojarzeniem, które nasunęło mi się na myśl, kiedy ją zobaczyłam, było światło. Bił od niej czysty blask.
Nie przypatrywałam jej się dłużej, bo zobaczyłam mojego ojca. Zszedł po schodach ku tej zadziwiającej niewiaście. Uśmiechał się szeroko. Dawno nie widziałam takiego uśmiechu na jego twarzy. Stanął przy niej i skłonił się. Ona dygnęła. Perfekcyjnie. Przy niej moje ukłony wyglądały na chłopską zabawę, chociaż mogłam poszczycić się odpowiednią ilością wdzięku, jak na Córkę Króla przystało. Kobieta podała mojemu ojcu dłoń, a on ją ucałował. Niewiasta nakryła usta drugą ręką.
Byłam coraz bardziej zaintrygowana. Widziałam, że ojciec coś mówi, a kobieta mu odpowiada. Ruszyłam wolnym krokiem w ich stronę, nie chcąc, by przybyła pomyślała, że jej wizyta zrobiła na mnie wrażenie. Zatrzymałam się kilka metrów od nich i wpatrzyłam w przyjezdną z uprzejmym wyrazem zainteresowania na twarzy.
— Och, ty pewnie jesteś Deirdre, prawda? — odezwała się delikatnym, śpiewnym głosem.
Zamurowało mnie. Zwracała się do mnie z poufałością, do której nie miała prawa. Stałam od niej o wiele wyżej. Powinna co najmniej skłonić się i przywitać poprzez tytułowanie mojej osoby. Nie zrobiła tego jednak. Stała i patrzyła na mnie, uśmiechając się. Zamrugałam szybko, aby ukryć zaskoczenie.
— Owszem, tak brzmi moje imię. Czy w takim razie mogłabym poznać twoje?
— Nathaira — przedstawiła się. Nadal nie dygnęła. A co dziwniejsze, patrzyła mi się prosto w oczy. Emanowała z niej olbrzymia pewność siebie.
— A czy mogłabym wiedzieć, Nathairo — pół świadomie położyłam nacisk na jej imię — co sprowadza cię do mojego ojca?
Tym razem to kobieta wydawała się zaskoczona. Przeniosła spojrzenie ze mnie na Króla.
— Nie powiedziałeś jej?
Bardziej zaskoczyło mnie to, że ojciec ma przede mną jakieś tajemnice, niż to, z jaką poufałością zwróciła się do niego kobieta. Mój wzrok również spoczął na królu. No dalej — mówiło moje spojrzenie. Uniosłam brwi i oparłam się o kamienny murek przy schodach wiodących do zamku.
— O czym mi nie powiedziałeś, ojcze? — zapytałam na głos.
Mężczyzna odchrząknął i pokręcił głową. Przez jego oblicze przemknął cień. Mruknął coś nowoprzybyłej na ucho, a na jej twarzy pojawił się cień zrozumienia. Następnie ojciec wydał polecenie, aby ktoś sprowadził Lorda Borunda. Jeden z uwijających się na dziedzińcu służących posłusznie czmychnął do zamku. Po chwili wrócił, a wraz z nim Główny Doradca.
— Wasza Wysokość — Lord Borund skinął głową, pełnym szacunku gestem. Uśmiechał się przy tym szeroko. Zaczynały mnie już denerwować te ich dzisiejsze uśmiechy. Potem złożył ukłon przy mojej osobie, a Nathairę obdarzył również kiwnięciem głową. Zagryzłam wargę, nie mając pojęcia czemu wszyscy traktują tę kobietę z taką czcią.
— Borundzie, czy byłbyś tak uprzejmy i zaprowadził Lady Nathairę do jej komnat?
— Absolutnie, Wasza Miłość. Tędy, proszę — wskazał na wejście do zamku, przepuszczając kobietę pierwszą. Ta uśmiechnęła się delikatnie i ruszyła po schodach. Lord Borund gestem nakazał kilku służącym zająć się bagażami Lady Nathairy, a sam spojrzał na mojego ojca.
— Cieszę się z Twojej decyzji, panie — powiedział — Wszystkim wyjdzie to na dobre. Tobie, Twojej córce i całemu królestwu.
— Mam taką nadzieję, Borundzie. Lady Nathaira jest… szczególna, jeśli mogę użyć takiego słowa. Jestem wdzięczny za podsunięcie jej kandydatury.
— Zawsze służę radą, panie.
— Wiem. Jesteś prawdziwym przyjacielem.
Lord Borund znowu uśmiechnął się szeroko i ruszył za Lady Nathairą, a za nimi objuczeni bagażami służący. Ojciec poczekał, aż wszyscy znajdą się w środku, a dopiero wtedy odwrócił się w moją stronę. Nie ruszałam się z miejsca, czekając z założonymi rękami na jakiekolwiek wyjaśnienie. Król westchnął.
— Przejdźmy się.
***
— A więc.. kim ona jest? — spytałam, kiedy zostaliśmy całkowicie sami.
Czekałam na słowa wyjaśnienia, które rzucą trochę światła na to, co wydarzyło się na dziedzińcu. Wpatrywałam się w ojca tak uporczywie, aż w końcu westchnął i zaczął mówić.
— Lady Nathaira jest córką lorda Północnej Doliny, Renolda Melhorna, który jest moim lojalnym poddanym.
— Poddany czy nie, to wciąż nie tłumaczy obecności jego córki w Irveronie.
— Nie, nie tłumaczy. Mam nadzieję, że zostaniecie przyjaciółkami i że lady Nathaira będzie miała dobry wpływ na ciebie.
— Na mnie? Co lady Nathaira ma wspólnego ze mną?
Ojciec nie odpowiedział od razu. Zapatrzył się w jakiś odległy punkt, jakby szukał odpowiednich słów.
— Właściwym wyjaśnieniem jest… — urwał i pokręcił głową — Powiem wprost. Potrzebujesz matki. Ja potrzebuję żony. Królestwo potrzebuje królowej.
W mojej głowie pojawił się cień zrozumienia.
— Masz zamiar się ożenić?! — mój krzyk rozdarł powietrze, kiedy zrozumiałam co ojciec chce mi powiedzieć — A co z matką? Ojcze, nie możesz…
— Deirdre — przerwał mi łagodnie, ale stanowczo — Właśnie dlatego to robię. Żałoba, która ogarnęła moje serce po śmierci mojej ukochanej Lynette trwa już za długo. Nie mogę pozwolić jej się kontrolować. Muszę zacząć myśleć o Alyrii, o poddanych… i o tobie.
Milczałam. Moje serce kazało mi krzyczeć, protestować i wpaść w furię, ale rozum nakazywał spokój. Z jednej strony uważałam, że ślub z Lady Nathairą będzie zbezczeszczeniem pamięci mojej zmarłej matki, a z drugiej strony wydawało mi się, że rozumiem. Nie chciałam jednak tego przyznać ani przed ojcem, ani tym bardziej przed samą sobą. Tak dla zasady.
— Czy Alysia wie? — spytałam w końcu.
— Tak — ojciec był rad, że nie zareagowałam gwałtowniej — Napisałem do niej kilka tygodni temu. Twoja siostra jest nawet zadowolona. Uważa, że postępuję właściwie i mam jej błogosławieństwo.
— Zawsze była dziwna — ojciec uśmiechnął się na moje słowa.
— Tak, zawsze byłyście inne. Ale myślę, że skoro Alysia przyjęła to tak dobrze, ty również z czasem przekonasz się do lady Nathairy.
— Nigdy nie zastąpi mi matki — powiedziałam, patrząc ojcu w oczy.
— Nie proszę cię o to. Chcę, abyście się zaprzyjaźniły, a jeśli nie potraficie, to przynajmniej obdarzyły siebie nawzajem szacunkiem.
— Spróbuję, ojcze — powiedziałam powoli. Król kiwnął głową i otworzył usta. Zawahał się jednak, więc zachęciłam go spojrzeniem.
— Chodzi o to, że skoro nie znałaś matki to może… będzie ci łatwiej.
— To nie ma żadnego znaczenia — oburzyłam się — To, że jej nie znałam, nie znaczy, że nie tęsknię — zdawałam sobie sprawę, jak niegrzecznie to zabrzmiało, ale ten dzień wytrącił mnie z równowagi i miałam prawo być nieco rozgoryczona — To prawda, że matkę znam tylko z opowieści. Twoich, lorda Borunda, Alysii. Wiem, co mówią o niej poddani. Łagodna, ciepła, złotowłosa piękność. Tylko tyle wiem. Tak naprawdę nie wiem jak wyglądała, ani jaka była — teraz ja zapatrzyłam się gdzieś w dal — Ale czasem wyobrażam ją sobie. Jak stoi przede mną i się uśmiecha. Szukam jej… wszędzie. W każdym podmuchu wiatru czy promieniu słońca, w drzewach, które oddychają, w pięknie kwiatów, w najmniejszym źdźble trawy…. wszędzie, gdzie mogę.
Poczułam na ramieniu silną, ojcowską dłoń. Spojrzałam na niego; widziałam jak przez mgłę, bo w moich oczach pojawiły się łzy. Król również miał szklisty wzrok.
— Wiesz, ojcze, czego się boję najbardziej? — wyszeptałam — Że kiedyś przestanę. Zapomnę o niej i pozwolę jej odejść na zawsze. A nie mogę tego uczynić. Potrzebuję jej.
Ojciec objął mnie ramionami, a ja skryłam twarz przed światem. Nie szlochałam, ale pozwoliłam łzom popłynąć. Nie byłam w stanie ich zatrzymać. Po chwili wyswobodziłam się z uścisku ojca i zadarłam głowę, aby spojrzeć mu w twarz.
— Mam nadzieję, że wiesz, co robisz, ojcze- powiedziałam — Nie chodzi o to, czy to pochwalam czy nie. Nie zaprzyjaźnię się z lady Nathairą, ale okażę jej taki szacunek, na jaki zasługuje. I będę służyć jej pomocą, jeśli takowej będzie potrzebować. Ale nie licz na więcej. Nie zastąpi mi matki, której nigdy nie miałam.
Ojciec kiwnął głową. Zdawał sobie sprawę, że to najlepsza rzecz, która mogła paść z moich ust. Nie jestem jak moja siostra. Nie uginam się, nie zapominam o ludziach, nawet jeśli już dawno ich prochy zabrał wiatr.
— Myślę, że w tym momencie matka byłaby z ciebie dumna — rzekł ojciec, a ja poczułam lekkie ukłucie w sercu.
Chciałabym, by tak było.
***
Wieść o ślubie króla bardzo szybko obiegła całą Alyrię i ludzie zewsząd zjeżdżali się do Irveronu, aby zobaczyć jego wybrankę, córkę lorda Północnej Doliny, lady Nathairę z rodu Melhorn. Wszyscy poddani przeżywali tą uroczystą chwilę, kiedy Alyria znów zyska dwójkę władców. Służący wywietrzyli i wysprzątali każdą komnatę w zamku, od lochów po Południową Wieżę, najwyższy punkt budynku; z kuchni wydobywały się opary takich zapachów, że ślinka sama napływała do ust; każdy koń w stajni był porządnie umyty i wyszczotkowany, a ich grzywy były tak miękkie, że wszyscy chcieli ich dotknąć; dziedziniec i główną bramę zamku ozdobiono licznymi kwiatami — czerwonymi, będącymi atrybutami władzy i białymi, symbolizującymi czystość panny młodej. Zieleń liści oznaczała zgodę bogini Natury na połączenie dwóch rodów węzłem małżeńskim.
Sam ślub nie był huczny, ale nie można go było nazwać skromnym. Zjechała się większość lordów, podlegających mojemu ojcu, w towarzystwie swoich rodzin, żon i dzieci. Cały ten czas musiałam spędzić zabawiając swoich rówieśników. Nie podobało mi się to. Nie mogłam pozbyć się wrażenia, że wszyscy oni są identyczni. Te same gesty, spojrzenia czy zainteresowania. Te same pochlebstwa i życzenia. Dziewczęta rozmawiały tylko o sukniach, fryzurach, zamkach, balach, ucztach i chłopcach. Płeć męska za to dyskutowała o bitwach, w jakich przyjdzie im brać udział, o wielkich wyprawach, koniach, polowaniach i przyszłych żonach, na każdym kroku pokazując pewność siebie okraszoną ogromną pychą.
Pod koniec wesela wszyscy, którzy nie ukończyli trzynastu lat, zostali wyproszeni, w tym również moja osoba. Wiedziałam, że teraz nastąpi scena pokładzin i cieszyłam, że nie będę musiała w niej uczestniczyć. Kiedy jednak przechodziłam obok pewnej grupki mężczyzn, lordów z południowej części Alyrii, obiło mi się o uszy kilka sprośnych żartów. Spąsowiałam i prawie biegiem opuściłam salę. Dopiero w zaciszu własnej komnaty odetchnęłam głęboko.
Następnego dnia dowiedziałam się, że małżeństwo zostało skonsumowane. Służąca, która przyszła mnie uczesać i ubrać, nie przestawała o tym mówić i w końcu nie wytrzymałam. Ostrym tonem rozkazałam jej wyjść. Kobieta zrobiła się czerwona na twarzy i spełniła moje polecenie. Wycofując się, nie przestawała przepraszać.
Dopiero po jej wyjściu zrozumiałam, że nie powinnam wyrzucać jej tak szybko. Jedna strona moich włosów była upięta, ale druga wciąż pozostawała w nieładzie. Nie mogłam pokazać się tak wśród ludzi. Ręka świerzbiła mnie, aby rozplątać prawą część włosów i pozostawić je swobodne, ale nie mogłam tego uczynić. Zagryzłam wargę, zdeterminowana. Chwyciłam grzebień z kości słoniowej i sama zabrałam się za tworzenie czegoś nowego. Skutkiem tego była dziwna konstrukcja, która w niczym nie przypominała fryzury.
W końcu poszłam do sali, gdzie większość gości weselnych spożywała już śniadanie. U szczytu stołu, na zdobionych krzesłach siedzieli król i królowa. Od teraz tak musiałam patrzeć na Nathairę. Wraz z wczorajszą ceremonią zyskała wyższy status niż ja. I musiałam się z tym liczyć.Rozdział 8
_Przybyłem do Irveronu, by szukać pomocy. Miałem ze sobą tylko nadzieję. Wznosiłem modły do bogów, aby nie otrzymać odmowy pomocy — pomocy, której potrzebowałem. I otrzymałem ją._
— Zawalił się wąwóz pomiędzy Alyrią, a Gelonem — powiedział lord Borund — Pojedynczy człowiek ma szansę przejść tamtędy, ale wozy kupieckie i karawany niestety nie. Nasz trakt kupiecki z królem Torvolem został zerwany i musimy szybko coś z tym zrobić, ponieważ w większości to on dostarczał broni naszym rycerzom i żelazo do jej wykuwania. Śmiem twierdzić, że bez niego nasza armia może upaść. Nie możemy do tego dopuścić. Wychodzę z założenia, a myślę, że lord Sankess, Wielki Mistrz Rycerski, zgodzi się ze mną, że wyposażenie rycerza jest podstawą każdego królestwa. Wojna nadchodzi nieoczekiwanie i musimy na to zważać. Oczywiście, miecze i zbroje są również produkowane w Irveronie, ale spójrzmy prawdzie w oczy, w tym mieście nie ma wielu dobrych kowali. Jednym z nich jest Inekh, ale nie może wykuwać broni dla każdego naszego rycerza, nawet jeśli zapłacimy mu sto sztuk złota za jeden miecz.
— Co zatem proponujesz, Borundzie?
— Najlepszym wyjściem jest stworzenie nowego traktu kupieckiego. Można też spróbować naprawić szkody, jakich doznał obecny, ale będzie to kosztowne i trudne. Istnieje nieuczęszczana droga. Tutaj — Borund wskazał jakieś miejsce na rozłożonej na stole mapie — Kiedyś tędy prowadził szlak kupiecki. Był używany dwa stulecia temu. Od kiedy jednak powstał nowy, łatwiejszy i krótszy, zaniechano podróży tą drogą. Zapewne obszar jest zarośnięty, ale przy odrobinie chęci i złota zdołamy doprowadzić go do stanu używalności.
— A czy jest bezpieczny?
— Jak najbardziej, Wasza Wysokość.
— W takim razie dobrze. Lordzie Borundzie, lordzie Sanksessie, wy dwoje się tym zajmiecie. Przy okazji może warto zamienić słówko z tym Inekhiem, czy nie zechciałby się podjąć produkowania większej ilości broni i zbroi? Oczywiście za odpowiednią opłatą. Warto być przygotowanym na podobne sytuacje.
— Oczywiście — lord Borund skłonił głowę.
— Tathysie?
— Wasza Wysokość — odezwał się Tathys Varny — skarbiec królewski znajdzie środki na dokonanie tego wszystkiego, jednakże musimy uważać i nie szastać tym, co mamy. Jest dobrze, ale mogłoby być lepiej i na razie zalecałbym raczej skąpstwo. Dla dobra królestwa, oczywiście.
— Rozumiem. Daj im tyle, ile potrzebują, ale tak, aby nie popaść w żadne długi.
— Oczywiście, Wasza Wysokość.
— Czy to wszystko na dzisiaj?
— Jeszcze jedna sprawa, Wasza Wysokość — odezwał się lord Jellyn — Nowy cieśla zbudował okręt. Szczyci się nim na prawo i lewo, trudno jednak się dziwić, jest naprawdę wspaniały. Chciałby nazwać statek imieniem Waszej Wysokości. Wiem, że to wielce niestosowna prośba, uważam jednak, że Wasza Wysokość powinien ją rozważyć. Okręt zapiera dech w piersiach.
— Podaj mi jego namiary, a ja odwiedzę go niebawem i obejrzę okręt. Jeśli jest tak wspaniały jak mówisz, wtedy się zastanowię.
— Jak sobie życzysz, panie — lord Jellyn skłonił głowę.
— Dobrze. Deirdre, co o tym sądzisz?
Drgnęłam. Ojciec zwrócił się bezpośrednio do mnie, co nie miało jeszcze miejsca na żadnym posiedzeniu. Poczułam przypływ dumy, którą po chwili zastąpiła niepewność. Nie byłam obeznana w wielu sprawach, a nie chciałam wykazać się brakiem owej wiedzy, nie w towarzystwie Rady Starszych.
— Uważam — zaczęłam ostrożnie — że wszystko, co tutaj padło, jest właściwe. Jednakże — ciągnęłam pewniej — przyszła mi do głowy pewna myśl. Broń jest istotnie niezwykle ważna. Zostało wspomniane, że ów Inekh jest najlepszym kowalem. Czy ma jakichś czeladników?
— Nie wydaje mi się — lord Sankess zmarszczył brwi — Ma syna, którego zamierza uczyć swego rzemiosła, ale chłopiec ma obecnie zaledwie dwa latka.
— Co sugerujesz, pani? — spytał Borund.
— Wyślijcie kilka osób na nauki do niego. Jeśli jest tak dobry jak powiadacie, nauczy ich tego, co sam potrafi. Będziemy mieć nie jednego, a kilku dobrych kowali, którzy będą mogli się poszczycić tworzeniem broni i zbroi dla rycerzy. Jeśli mogę coś zasugerować… — zawiesiłam głos, ale ojciec machnął ręką, abym kontynuowała — … w Dzielnicy jest mnóstwo bezdomnych chłopców. Żebrzą i kradną, bo tylko to znają i potrafią. Jeśli zostaliby uczniami kowala, mieliby jakiś cel, a także zaczęli nowe, lepsze życie. W dodatku…
— … spadłaby przestępczość w Irveronie — dokończył lord Borund — Pani, jesteś nadzwyczaj mądra.
— Zwykła spekulacja — wzruszyłam ramionami, ale w środku pęczniałam z dumy. Zwłaszcza widząc pełne uznania spojrzenie ojca.
Mój pomysł został zaaprobowany i cotygodniowa narada dobiegła końca. W głębi ducha odetchnęłam z ulgą. Odkąd zostałam Następczynią, ojciec kazał mi brać udział we wszelkich spotkaniach Rady Starszych. W większości jednak okropnie się nudziłam. Jedynym ciekawym zajęciem było obserwowanie Vitalia. Czasem również dostrzegałam na sobie jego wzrok. W tych momentach zbierałam całą godność na jaką było mnie stać i udawałam, że wcale nie przypatrywałam mu się przez ten cały czas. Bawiło mnie również to, jak moja obecność wpływa na Wielkiego Kapłana. Najpierw otwierał kilka razy usta i zamykał, jakby chciał się sprzeciwić, ale bał się to uczynić. Potem odwracał się ode mnie, udając wyższość i nie zaszczycając spojrzeniem. Wtedy uśmiechałam się do niego szeroko, tak aby to zobaczył. Jego twarz robiła się czerwona, a ciało dygotało ze złości. W tym momencie zawsze miałam ochotę wybuchnąć śmiechem, ale powstrzymywałam się ze względu na oficjalny charakter spotkań.
— Dobrze się spisałaś, moje dziecko — odezwał się ojciec, kiedy zostaliśmy sami — Chodź, posilimy się, a później potowarzyszysz mi na audiencji.
Posiłek był skromny, biorąc pod uwagę gusta mojego ojca i jego żony. Nathaira dołączyła do nas. Cały dzisiejszy dzień spędziła ze swoimi Towarzyszkami na robótkach ręcznych i haftowaniu.
— Jak było na naradzie? — spytała, kiedy usiedliśmy wszyscy przy wielkim stole. Ojciec wyjaśnił jej podjęte decyzje, podczas gdy kilkoro służących podeszło, aby podać jedzenie. Gulasz z jagnięciny, kaczka z orzechami i cynamonem i mój przysmak, pieczone gruszki w miodzie. Do tego ja i Nathaira dostałyśmy kielich czerwonego wina, a ojciec kufel najlepszego ale.
Po skończonym posiłku razem z ojcem udaliśmy się do Sali Tronowej. Czekała nas audiencja. Król udzielał jej od czasu do czasu wszystkim swoim poddanym. Było to wydarzenie otwarte, więc każdy mógł zjawić się przed obliczem władcy i prosić o posłuchanie. Zjawiali się nie tylko pomniejsi lordowie z Alyrii, wielkie damy, arystokracja czy rycerze, ale również kupcy, wieśniacy, żebracy, a nawet prostytutki. Ojciec zasiadł na Kamiennym Tronie, a ja obok, na siedzisku z czerwonego jedwabiu. Król skinął głową strażnikom na znak, że jest gotowy i audiencja rozpoczęła się.
Sprawy dotyczyły najrozmaitszych sfer ludzkiego życia. Tutaj ktoś kogoś zabił, klient nie zapłacił za towar, pobito brata, który jest na skraju śmierci. Patrzyłam na tych ludzi, bezradnych i szukających pomocy u króla. Młode kobiety płakały rzewnymi łzami, padały na kolana i całowały stopy władcy, mężczyźni byli pewni siebie i stanowczy w swoich prośbach, staruszkowie załamywali ręce, uginając się w ukłonach. Ale wszyscy mieli w oczach to samo. Nadzieję. Szukali pomocy, swego rodzaju ratunku i wierzyli, że król jest na tyle litościwy i sprawiedliwy, że jest w stanie uśmierzyć ich ból. Był dla nich niczym bóg, jak niegasnące światło, jak ten, który daje, nie pragnąc nic w zamian oprócz lojalności i miłości. A jeśli ktokolwiek z tych, którzy przybyli dzisiejszego dnia, był przeciwny mianowaniu mnie Następczynią, nie okazał tego. Patrzyli na mnie z szacunkiem i każdy, bez wyjątku, skłaniał głowę przed moją osobą. Uśmiechałam się do nich i myślę, że to właśnie ten gest zapewnił mi ich przychylność. Nie odzywałam się, ale obdarzałam ich współczuciem, które budziło się gdzieś w środku i pragnęło ujścia, zwłaszcza kiedy patrzyłam na tych brudnych, ubranych w łachmany ludzi. Mężczyźni mieli ogorzałe od słońca i wiatru twarze i spracowane dłonie, a kobiety tuliły do piersi dzieci. Te, które przyszły z noworodkami, prosiły o moje błogosławieństwo, zwłaszcza jeśli maleństwa były dziewczynkami. Uważałam, że nie mam prawa robić czegoś takiego, ale nie odmówiłam ani razu.
Nadszedł wieczór. Byłam już zmęczona, a ludzie wciąż przybywali. W końcu przyszedł ostatni człowiek. Mężczyzna zbliżył się niepewnie.
— Wasza Wysokość — padł na kolana — Pani.
Zmrużyłam oczy. Coś mi mówiło, że ten człowiek przebył długą drogę, aby tutaj dotrzeć. Był zdyszany, a dłonie mu drżały, ale głos był pełen siły.
— Powstań — odezwał się ojciec. Poddany zrobił to i spojrzał królowi prosto w oczy — Jak cię zwą i co cię sprowadza?
— Mam na imię Kosma, Wasza Wysokość. Pochodzę z Bimderu. Kilka dni temu zaatakowano nas. Moja żona i dzieci, sąsiedzi… wszystkich wyrżnięto — przełknął ślinę.
więcej..
W empik go