- nowość
- W empik go
Nasz kawałek nieba - ebook
Nasz kawałek nieba - ebook
„Diabeł zawsze był wśród nas”.
Liliana Snow od najmłodszych lat musiała stosować się do zasad ustalonych przez matkę, panią burmistrz. Nauczyła dziewczynę wszystkiego, aby córka mogła stać się częścią elity społecznej, ale nigdy nie pokazała jej, czym jest miłość.
Dziewczyna obracała się wśród dzieciaków podobnych do niej, pochodzących z dobrze usytuowanych rodzin. Razem z Eliotem Flynnem, Mią White i Xanderem Hendersonem brylowali w Broken Arrow.
Presja ze strony matki i jej toksyczne zachowania zmusiły jednak Lilianę do ucieczki. Wyjechała do Londynu, gdzie po raz pierwszy poczuła, że ma kontrolę nad swoim życiem. Kiedy po ponad roku wróciła do rodzinnego miasta, zrozumiała, że wszyscy z jej paczki bardzo się zmienili.
A szczególnie Xander, chłopak o diabelskich oczach. Był już nie tylko zadziorny i nieobliczalny. Stał się niebezpieczny.
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej szesnastego roku życia. Opis pochodzi od Wydawcy.
Kategoria: | Young Adult |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8362-877-6 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Drogi Czytelniku! Nasz kawałek nieba to mój debiut, opisujący historię czwórki przyjaciół, którzy zmagają się z różnymi problemami. Książka porusza tematy przemocy domowej, fizycznej i psychicznej. Znajdziesz w niej wątek zaburzeń odżywiania, a niektóre zachowania bohaterów są nieodpowiednie oraz toksyczne i ja, jako autorka, ich nie popieram.
Pamiętaj, że proszenie o pomoc jest oznaką odwagi. Zawsze znajdzie się osoba, która Ci pomoże. Pod tymi numerami znajdziesz zaufane osoby, z którymi możesz porozmawiać:
116 111 – telefon zaufania dla dzieci i młodzieży;
116 123 – bezpłatny kryzysowy telefon zaufania dla dorosłych;
800 120 002 – bezpłatny ogólnopolski telefon dla ofiar przemocy w rodzinie;
800 70 22 22 – centrum wsparcia dla osób w stanie kryzysu psychicznego.
Mam nadzieję, że świat dzieci urodzonych w czepku wciągnie Cię tak bardzo jak mnie!PROLOG
Xander
Rok wcześniej
Przemęczony rzuciłem sportową torbę pod ścianę. W tym momencie marzyłem tylko o zimnym prysznicu i kolejnej dawce kofeiny w postaci kawy. Zwykła, czarna, bez mleka. Moją uwagę przykuł jednak przenośny wieszak, na którym znajdował się jedynie garnitur razem ze śnieżnobiałą koszulą. Zaśmiałem się pod nosem, kiedy dostrzegłem delikatnie przypiętą karteczkę. Ostrożnie ją odpiąłem i przeczytałam trzy zdania, zapisane idealnym, niemalże kaligraficznym pismem.
Bal rozpoczyna się o piątej.
Pojedź po Lilianę i godnie reprezentujcie miasto.
Wiesz, jak skończy się choć jedna wasza pomyłka.
Zaśmiałem się ponownie, po czym zgniotłem kartkę w dłoni i wyrzuciłem ją do kosza. Chęć wzięcia prysznica po treningu momentalnie odeszła w niepamięć. W zamian za to podszedłem do stolika nocnego, a następnie wyciągnąłem z dolnej szuflady paczkę papierosów. Wyszedłem na balkon i już po chwili zaciągałem się nikotyną, czując, jak rozluźnia moje mięśnie. Oparłem głowę o ścianę domu, przymykając powieki. Odpłynąłem dosłownie na moment. Jeden cholerny moment, który został przerwany przez dźwięk powiadomienia. Wypuściłem powietrze, zanim wyjąłem telefon z kieszeni spodni i wszedłem w odpowiednią konwersację.
Od Eliot:
Zostaję z ojcem w firmie, mam podpisać jakieś papiery, więc spóźnię się na bal. Nie żałujcie mnie, bo to ja będę żałował was.
Po minucie do tej cudownej rozmowy dołączyła Mia.
Od Mia:
I prawda, Pantoflu, mnie trzeba żałować. Rebecca nie daje mi żyć. Przynajmniej tak jak ja nie lubi Nadii. A wspólny wróg łączy, nie, Lily?
Od Eliot:
Po pierwsze, nie pozdrawiaj Rebekki, po drugie, na co ty liczysz? Gwiazdka ci nie odpowie, choćbyś zaczęła rodzić kamienie nerkowe.
To akurat fakt: babcia Mii była okropną kobietą, której bał się każdy, dosłownie każdy. A Snow zdecydowanie nie grzeszyła szybkim odpisywaniem na wiadomości.
Ten bal krzyżował wszystkie plany, jakie miałem w głowie. Chciałem tylko jechać do dziadka, spędzić z nim trochę czasu, a następnie wrócić do miasta, aby zmusić Snow do wejścia na dach hotelu. Musiałem odpokutować swoje winy po naszej ostatniej kłótni. Panna Idealna znów próbowała się na mnie odegrać, a kiedy zaśmiałem się jej prosto w twarz, że kłamie, odeszła bez słowa, co było do niej niepodobne.
Liliana Snow nigdy nie ma dość. Jest jak robot zaprogramowany do osiągania sukcesów, choćby własnym kosztem. Wszyscy jej tego zazdrościli. Widzieli tylko pozory, jakie nauczyliśmy się stwarzać. Łatka państwa idealnych, perfekcyjnych, dzieci władz miasta, prześladowała nas od początku. Być może to nas połączyło, być może właśnie tym były te nici, o których opowiadał nam Theodor Henderson.
Pół godziny później, ubrany w garnitur, schodziłem po schodach, a moje myśli ponownie skupiły się na tej jednej osobie. Krążyła po mojej głowie godzinami, a jej śmiech odbijał się w moich uszach w najlepszych i najgorszych chwilach życia. Dziś jednak zastanawiało mnie kilka ważnych aspektów związanych z tą niesamowicie wkurwiającą Panną Idealną.
Co dziś zrobi, aby pogrążyć miasto?
Jak bardzo zamierzała wyprowadzić mnie z równowagi?
Oraz w co będzie dziś ubrana?
Zaparkowałem pod jej domem piętnaście minut przed czasem, które spędziłem na pisaniu przemówienia. Z tyłu głowy cały czas miałem jej słowa i wolałem być przygotowany, na wypadek gdybym musiał ją zastąpić. Zgasiłem ekran telefonu, po czym spojrzałem na zegarek, a krew w moich żyłach zawrzała niemiłosiernie mocno. Jak zwykle musiała się spóźnić. Mogłem się założyć, że w tym momencie wracała po raz dziesiąty po tę samą rzecz lub specjalnie schodziła po schodach w tempie ślimaka tylko dlatego, aby zrobić mi na złość.
Jak dziecko.
Totalnie w jej stylu.
Oparłem głowę o zagłówek, a po chwili spojrzałem na drzwi wejściowe. Cholerny niepokój przeszył moje ciało. Mijały kolejne minuty, a wraz z ich upływem Snow nadal nie wychodziła. Nie odbierała telefonów ani nie odpisywała na wiadomości. Gdyby nie system kar, w jakim byliśmy wychowywani, po prostu bym odjechał. Zamiast tego wkurzony w końcu wysiadłem z auta.
Wiedziałem, że nie pojechałaby do Noaha bez pewności, że ją zastąpię. Nie pozwoliłaby na to, a jednak wejście było zamknięte. Obszedłem dom dookoła, a potem wspiąłem się na balkon dziewczyny jeszcze bardziej podirytowany.
– Ja pierdolę – wysyczałem, kiedy zobaczyłem zamknięte drzwi balkonowe, co w jej wypadku stanowiło rzadkość.
Wypuściłem powietrze, a następnie przeszedłem przez poręcz i zawisnąłem maksymalnie dwa metry nad ziemią. Jednak w nieoczekiwanym zwrocie akcji straciłem oparcie, co poskutkowało mocnym upadkiem na ziemię.
Czy było przyjemnie?
Za cholerę nie.
Czy było szybko?
Oczywiście, że tak.
Snow tego dnia powinna się modlić o przeżycie, ponieważ definitywnie przekroczyła wszelkie moje granice.
Jadąc autem, wymyślałem każde możliwe określenie, jakim obdarzę Snow, gdy tylko ją zobaczę. Miała jedno cholerne zadanie: poczekać na mnie oraz wygłosić przemówienie na tym balu.
Tylko tyle. Przecież, kurwa, dawała sobie radę z gorszymi rzeczami.
Wszedłem do namiotu, w którym odbywał się coroczny bal charytatywny na rzecz portfeli władz miasta. Wszyscy pojawili się tu tylko w jednym celu. Śmietanka Broken Arrow dziś prała swoje pieniądze, a my, ich dzieci, robiliśmy za przykrywkę. Za tych idealnych, wybitnie uzdolnionych, pomagających w dobrej wierze i niemających pojęcia o tej „złotej” stronie tego miejsca: o zwolnieniach, dzieciach zmuszanych do rozprowadzania narkotyków, rodzinach ledwo wiążących koniec z końcem, podczas kiedy my cieszyliśmy się wygodnym życiem.
– Xander, gdzie ty byłeś? Liliana przyjechała sama.
Przeniosłem zdezorientowane spojrzenie na ojca, a jego mina w żadnym stopniu nie sugerowała, że był choć trochę zadowolony z dzisiejszego wieczoru. Automatycznie zacząłem szukać wzrokiem Snow. Nasz zwyczajowy stolik, który od lat zajmowały dzieci urodzone w czepku, stał pusty.
– Xander? – odezwał się ponownie, jednak tym razem dużo łagodniej.
Zignorowałem go, wciąż szukając wzrokiem dziewczyny. W końcu ją odszukałem i dopiero, gdy zobaczyłem te roześmiane niebieskie tęczówki podczas rozmowy z naszą dyrektorką, tę idealnie opinającą jej kształty białą sukienkę oraz tego samego koloru kokardę wpiętą w blond fale, mój niepokój zaczął ustępować, co być może było największym błędem. Wyglądała jak pieprzony anioł, jak cholerna definicja wszystkiego, co najlepsze. Doskonałe odzwierciedlenie perfekcji bez perfekcji. Ta, którą każdy podziwia za piękno i której nienawidzi za charakter.
Była po prostu perfekcyjnie nieperfekcyjna.
Szła pewnym krokiem, witała się z gośćmi, po czym weszła na scenę. Zabrała mikrofon i stanęła na samym środku. Zwracała uwagę każdego.
– Xander! Odpowiesz mi? – ponowił zirytowany ojciec.
Zamarłem na sekundę, zanim mu odpowiedziałem.
– Trening się przedłużył. Carlos chciał, abym pomógł chłopakom opanować strategię. Jestem, tak samo jak Snow, więc spokojnie, nie mamy planu, aby zniszczyć wam to urocze przyjęcie. – Posłałem mu uspokajający uśmiech, chociaż wcale nie byłem przekonany do swoich słów.
Mężczyzna przyłożył rękę do skroni, a następnie kiwnął głową i podszedł do matki i Alexandry, która bacznie przyglądała się poczynaniom swojej córki.
– Dzień dobry, a właściwie dobry wieczór. Dla formalności się przedstawię, choć większość z państwa mnie zna, przecież nasz skład nie zmienia się od lat. Liliana Snow, córka Alexandry Wilson.
I właśnie w tym momencie powinienem iść ją powstrzymać. Nie zrobiłem tego, bo sam bałem się konsekwencji, jakie bym poniósł, gdybym tylko się w to wmieszał.
Tego dnia okazałem się tchórzem.
Być może ja nie miałem planu zniszczenia tego balu, za to ona doskonale wiedziała, co robi.
– Broken Arrow to piękne miasto, szczególnie nocą, kiedy kolejne nielegalne wyścigi mijają się z równie nielegalnymi transportami. – Powiedziała to bez wzruszenia, a salę wypełniły setki cichych rozmów. – Uwielbiam uczyć się w nocy, bo gwiazdy sprawiają, że czuję energię, która każdego dnia wyparowuje z mojego ciała. Nie pamiętam nocy, podczas której przespałam więcej niż pięć godzin. Nie pamiętam wieczoru bez myśli, czy ten dzień był produktywny, a mimo to dziś stoję tu i przemawiam przed państwem. – Spojrzała w stronę swojej matki, posłała jej sarkastyczny uśmiech, a pod sekundzie uniosła kieliszek. Nie odwracając od niej wzroku, kontynuowała bez najmniejszego zawahania: – Dziś mam odwagę, aby to powiedzieć. Broken Arrow to piekło na ziemi. System, w którym przyszło mi dorastać i którym rządzi moja matka, sprawił, że upadłam razem z tym miejscem. Jestem na równi z podziemiem, mimo że nigdy do niego nie trafiłam. – Zaśmiała się gorzko, lustrując każdego wzrokiem. Potem ponownie zatrzymała się na swojej matce, jakby chciała w niej wypalić dziury. Jak zwykle miała morderczy wzrok, była pewna siebie i przede wszystkim zdeterminowana. – Miasto zatraciło swoją moralność, tak jak władza sumienie – dodała na koniec, a następnie z gracją odłożyła mikrofon razem z kieliszkiem na tacę kelnera.
Zeszła z pustym spojrzeniem ze sceny i nie zwracając uwagi na nikogo, udała się w stronę łazienek, aby zniknąć za drzwiami jednej z nich.
Dwie osoby chciały za nią iść.
Alexandra Wilson, z której twarzy można było wyczytać tylko gniew. Powstrzymywał ją mój ojciec, twardo trzymając za ramiona i cały czas szepcząc coś do ucha.
Oraz ja, Xander Henderson. Człowiek, którego nienawidziła od dziecka, i to z czystą wzajemnością do dnia, w którym zrozumiałem, kim jest prawdziwa Liliana Snow. Powstrzymywałem samego siebie, ponieważ nie miałem pojęcia, co właśnie się wydarzyło.
Liliana Snow oficjalnie, bez żadnych ukrytych podtekstów, określiła miasto piekłem na ziemi, a samą władzę, na której czele stali nasi rodzice, nazwała ludźmi bez sumienia. Nie kłamała i nie pomyliła się. Powiedziała na głos, co myślała i co miało pełne pokrycie w rzeczywistości, a jednak ten raz mogłem przełknąć swoją dumę, zapobiec temu i jej pomóc. Raz mnie o coś poprosiła. Cholerny raz, prawie błagając, abym to ja dziś przemawiał. Chciała jechać do swojego ojczyma i swojej siostry, by odpocząć. Nie dawała rady z matką, a ja zaśmiałem się jej prosto w twarz. Zignorowałem to, ponieważ sam nie dawałem rady.
Tym razem to ja powinienem ją ocalić.
Nawet nie wiem, ile stałem na środku namiotu, próbując poskładać wszystko w całość, ale kiedy w końcu ruszyłem i otworzyłem drzwi łazienki, zamarłem.
Liliana Snow nigdy nie pokazywała słabości. Liliana Snow była niezniszczalna, ale dziś dosłownie przez chwilę udowodniła, że nawet ona ma granice.
Z przeraźliwie głośnym krzykiem upadłem na płytki i zacisnąłem ręce na jej nadgarstkach. Wszędzie była krew. Pocięła się, ale te rany w żadnym stopniu nie przypominały tych, które ja nosiłem na lewej ręce. Krew z nich się nie sączyła, a tryskała strumieniami. W jednej sekundzie zdjąłem marynarkę i podłożyłem jej pod głowę, natomiast koszulę rozerwałem na pół, aby zacisnąć materiał na jej ranach. Była przytomna, cały czas mruczała coś pod nosem, a ja bałem się wołać o pomoc.
W tym pieprzonym świecie bałem się poprosić o pomoc, gdy niewinna istota chciała zakończyć swoje życie, ponieważ sobie nie radziła.
– Co… Śnieżynko, co ty zrobiłaś…
– To, co powinnam już dawno, Xander. Przepraszam cię za wszystko. Dobrze wiesz, że jako dziecko robiłam to, do czego zmuszała mnie matka. Potem myślałam już tylko o was – mówiła z trudem, ale nie potrafiłem zrozumieć kontekstu tych słów. – Teraz ty będziesz najlepszy, dobrze? Uwolnij się z tego bagna i przede wszystkim nadal bądź dobrym człowiekiem – wyszeptała.
– Nie, nigdy tak nie mów. Przeżyjesz, a zaraz po tym, jak to się skończy, wyjedziesz stąd. Wysyłałaś zgłoszenie na wymianę, pojedziesz tam, słyszysz? Pojedziesz, uciekniesz stąd!
– Ucieknę, Xander – powtórzyła z lekkim uśmiechem.
– Nie na zawsze, to nici łączą na zawsze, pamiętasz? Będę przy tobie, chociaż się nienawidzimy. Mogę cię nie lubić, ale rękę zawsze ci podam, pamiętasz?! Snow, pamiętasz?! – wrzeszczałem, widząc, jak z lekkim uśmiechem kiwa głową, coraz bardziej przymykając powieki.
To był moment, kiedy Snow pokazała słabość. Pierwszy raz w życiu zrobiła coś, przez co i ja pierwszy raz od dawna płakałem na oczach innych. Łzy spływały mi po policzkach, gdy z coraz większą siłą zaciskałem dłonie na jej nadgarstkach.
– Xander! – Głośny krzyk ojca znów przywrócił mnie do rzeczywistości. – Boże! Liliana! – wykrzyczał ponownie.
Od razu wyciągnął telefon z kieszeni garniturowych spodni i kiedy miałem pieprzoną nadzieję, że zadzwoni po pogotowie, on wezwał ochronę, aby wyprowadziła ludzi oraz jak najszybciej sprowadziła prywatnego lekarza. Dopiero potem naprawdę zajął się Snow.
Tego dnia, 29 lipca 2017 roku, patrzyłem, jak dziewczyna leży na scenie pod kroplówką, a zamiast wsparcia ze strony matki słyszy obelgi oraz wywody na temat swojego zachowania. Widziałem, jak pojedyncza łza spływa po jej policzku, po czym obróciła głowę w moim kierunku. Spojrzała na mnie tymi niebieskimi oczami, w których nie było nic. Pustka. Liliana Snow pokazała słabość na oczach śmietanki miasta.
Najgorszy w tym wszystkim wydawał się fakt, że na koniec posłała mi blady uśmiech, kiwając głową, a ja w żaden sposób nie umiałem zrozumieć, o co jej chodziło. Siedziałem na krześle, wpatrując się w jej tęczówki, a na rękach miałem krew. Widziałem ten ból, zawód i tę słabość, którą nadal próbowała ukrywać. Oboje wróciliśmy do domów, a w mojej głowie mimo krzyków i kłótni ojca z matką obijały się jedynie jej słowa wymieszane ze wspomnieniami.
Tymi dobrymi oraz złymi chwilami, które nas łączyły.
Przez miesiąc nie dostałem informacji na temat jej stanu zdrowia. Nie odpisywała na wiadomości, nie odbierała telefonów, a jej balkonowe drzwi już zawsze pozostawały zamknięte.
Kiedy nadszedł 27 sierpnia, Liliana Snow nie pojawiła się w szkole.
Nikt nic nie wiedział.
Mia, która była jedyną osobą potrafiącą przebić się przez mur ochronny Snow, również nie miała pojęcia. Flynn z dnia na dzień stracił gwiazdkę, której kochał dogryzać. Żadne z nas nie wiedziało, co się stało po balu. Do dnia, w którym Alexandra powiadomiła nas o jej wyjeździe do Londynu.
Liliana Snow uciekła, a ja oficjalnie zostałem sam w tym bagnie. Zostałem sam, ponieważ kazałem jej wyjechać.
Tego dnia nad Broken Arrow zerwał się ogromny wiatr, zaraz po nim przyszły ulewa oraz burza, a ja siedziałem w wannie, płacząc z bezsilności. Widział mnie tylko Flynn, który równie mocno przeżywał utratę przyjaciółki.
Wyjechała bez pożegnania, a my nie umieliśmy sobie z tym poradzić. To ona była tą osobą, przez którą dzieci urodzone w czepku stały się rodziną.
Teraz nie było już nic.
Rodzina się rozpadła.
Dzieci urodzone w czepku nie były w komplecie.
Zboczyliśmy ze wspólnej drogi.
Nie było Eliota Flynna, Mii White, Xandera Hendersona oraz Liliany Snow, o których słyszało całe Broken Arrow.
Z dnia na dzień nasza rzeczywistość obróciła się w pył.
Nigdy nie sądziłem, że akurat jej wyjazd tak mnie złamie. Przepadłem dla Liliany Snow w każdym możliwym aspekcie i wolałem, aby się ratowała, choćby moim kosztem. Zostaliśmy wychowani w piekle na ziemi, ale to właśnie podziemie wydawało się ostatnią deską ratunku.
I choć Theodor Henderson zawsze powtarzał, że nici łączą na zawsze, a nasza bajka jest prawdziwa, ja błagałem wszelkie niebiosa, aby te nici zostały przerwane.
Nasza dwójka w tym świecie zawsze zostanie skazana na cierpienie, a grzesznicy nie z wyboru trafią do czyśćca.ROZDZIAŁ 1
Liliana
Wpatrywałam się w mijane budynki Broken Arrow. Miasta mojego dzieciństwa, miejsca pierwszych uśmiechów, zabaw oraz śmiechu, ale też płaczu, krzyków czy kłótni. Rok temu opuszczałam je z nadzieją zarówno na zmianę, jak i naprawę chorego systemu, który panował w tym przeklętym miasteczku, gdzie wysoko postawieni walczyli z podziemiem oraz flagowymi dla tego miasta nielegalnymi wyścigami, mającymi swoje drugie dno.
Wyjechałam, choć może tak naprawdę uciekłam od życia, które miałam zaplanowane pod linijkę. Miałam stać u boku matki, bardziej przejmującej się opinią innych niż własnymi dziećmi. Podczas wymiany chciałam odszukać siebie, zniknąć z pamięci wielu osób.
Marzyłam, aby tu nie wracać.
Z każdym dniem spędzonym w Anglii, w towarzystwie najcudowniejszej rodziny na świecie, marzyłam, aby życie, które stworzyłam w Londynie, było moim prawdziwym. To tam znalazłam nowy dom oraz rodzinę, która mnie zaakceptowała i pomagała mi w każdej sytuacji. W końcu poznałam, czym jest miłość i jak powinna wyglądać relacja między rodzicem a dzieckiem. Po tym wszystkim miałam wrócić do piekła na ziemi bez żadnej pewności, że ludzie, dla których wskoczyłabym w ogień, mnie nie znienawidzili.
Chciałam być egoistką, zacząć wszystko od nowa w Londynie, ale nie mogłam. Nie mogłam tego zrobić mojej siostrze, którą i tak zawiodłam. Okazałam słabość na oczach całego miasta, po czym uciekłam. Zostawiłam tu dzieci urodzone w czepku, stanowiące jedyne wybawienie z rzeczywistości. Zostawiłam tu chłopca z czarnymi jak noc oczami, który kochał ze mną wygrywać. Zostawiłam go z traumą, ponieważ nie dał mi szansy na wyjaśnienie tego, co zobaczył. Zostawiłam tu swoje poprzednie życie oraz grzechy obciążające moje sumienie.
Panna Idealna uciekła i jak córka marnotrawna wróciła po roku do miasta będącego początkiem końca wszystkiego. Granicą między dobrem a złem, której żadne z nas nie powinno przekroczyć, a jednak byliśmy definicją kłopotów, dziećmi tworzącymi własną niestandardową rzeczywistość.
Za tym tęskniłam, za dziećmi urodzonymi w czepku, które były nieodłączną częścią tego miejsca.
– Jesteś gotowa?
Z lekkim uśmiechem spojrzałam na Bena.
Znałam odpowiedź na to pytanie.
Za cholerę nie byłam gotowa.
– Myślisz, że w ogóle pamiętała? – zapytałam retorycznie. – Zapomniała mnie odebrać ze szpitala po operacji. Gdybym sama do ciebie nie napisała, to wracałabym z Tulsy z buta, ale wtedy przynajmniej poczułaby, że wróciłam – stwierdziłam ze śmiechem, na co kącik ust mężczyzny drgnął, mimo ostrego spojrzenia, jakim mnie obdarzył.
– Fajnie znów z tobą rozmawiać, Lily. Brakowało mi twojego sarkazmu – powiedział, idealnie omijając temat matki.
Znał ją, więc częściowo zdawał sobie sprawę z sytuacji, jaka panowała w domu. Sam przecież przebywał z Alexandrą wystarczająco dużo czasu, aby poznać jej priorytety. Jej własny pracownik wiedział, jak bardzo jest zepsuta. Miał pojęcie, z czym wiąże się praca z tą kobietą, a mimo to trwał przy niej. Wiceburmistrz miasta zapewniała zabezpieczenie każdemu, kto krył jej interesy czy zachowania. Gwarantowała im wynagrodzenie pokrywające potrzeby, a jeśli nie zamierzałeś jej wchodzić w drogę, to ta posada zawsze stanowiła bezpieczną opcję.
– A Gabby? – dopytał, a sama wzmianka o mojej siostrze wywołała u mnie falę wyrzutów sumienia.
– Pewnie jest w szkole, miałam wrócić tydzień temu – przypomniałam. Odpięłam pasy, a następnie zerknęłam na niego przez ramię. Na jego twarzy dostrzegłam tylko zmieszanie i lekką obawę, którą można było wyczuć na milę. – Nie przejmuj się mną. To, co stało się na balu, jest przeszłością, Ben. Pamiętaj, że nikt nie może o tym wiedzieć.
Pokiwał głową, a potem uśmiechnął się dość pokracznie.
– Dam sobie radę, a ty wracaj, bo dostaniesz solidny opieprz za to spóźnienie. Pan i władca Victor Henderson nie może czekać – podkreśliłam, czym spotęgowałam jego śmiech.
Wystarczyła tylko dobra gra, aby ukryć największe obawy.
Wyszłam z auta, ale zanim zdążyłam trzasnąć drzwiami, mężczyzna ponownie się odezwał:
– Ślicznie wyglądasz.
Zaśmiałam się pod nosem i oparłam ręce o brzeg otwartej szyby. W jego oczach błysnęła iskierka, a ja musiałam zagryźć wargę, aby nie parsknąć śmiechem jeszcze głośniejszym, niż było to dopuszczalne.
Wyszłoby mało gustownie.
– Dziękuję.
Delikatny grymas wkradł się na jego usta, jednak nie pokazał tego aż tak ostentacyjnie. Z dumą ponownie odpalił auto, przez co zrobiłam kilka kroków w tył.
Cudowny człowiek, który gdyby się postarał, mógłby być nawet moim ojcem.
– Dziękuję, że odebrałeś mnie z lotniska.
– Dla ciebie wszystko – powiedział z sarkazmem, a po chwili wyjechał z podjazdu.
Zostałam sama ze swoimi myślami oraz wielkim domem. Idealnie przystrzyżona trawa, drzewka bonsai, kilka zwykłych drzew i nowoczesna elewacja wyróżniająca się na tle innych budynków. Ostatecznie podeszłam do drzwi, wahając się przed wejściem. Wciągnęłam powietrze w płuca, po czym z całej siły pociągnęłam za klamkę. Po przekroczeniu progu ze zdwojoną siłą dotarło do mnie uczucie pustki. Tutaj nie było atmosfery, jaka panowała u Thomsonów. Wielkie obrazy zastępowały rodzinne zdjęcia, które i tak były pozowane zaraz po kłótniach matki z Noahem. Surowy wystrój sprawiał wrażenie zimnego, martwego wnętrza. Pomieszczenia nie tętniły życiem – rozmowy wymieniono na wiadomości wysyłane każdego ranka, a śmiechy i zabawę na poważne kolacje z innymi osobami, które widywałam tylko okazjonalnie. Każda z nich była jedynie pionkiem w systemie, który uparcie próbował przywrócić moralność miastu, przy okazji zatracając własną.
– Przepraszam, ale kim pani jest? – usłyszałam ten suchy głos, a łzy automatycznie wypełniły moje oczy.
Wstrzymałam powietrze, odwracając się w stronę matki, której wzrok przeszywał mnie niemalże na wylot.
Pierwsza sekunda – nic.
Druga – zdezorientowanie.
Trzecia – pustka.
– Cześć, mamo – wyszeptałam cicho z wymuszonym uśmiechem. – Dobrze cię widzieć.
Wróciłam do piekła na ziemi, a przede mną stała zmora mojego życia. Cholerny terminator karzący najmniejsze wykroczenie czy złamanie ustalonych przez nią zasad.
Jej oczy błądziły po mojej sylwetce, badając każdy cal i rejestrując najmniejszy mankament.
– Liliana? – odezwała się po chwili i odłożyła tablet na kanapę, zanim ponownie na mnie spojrzała. – Schudłaś.
– Minimalnie – przytaknęłam, nadal utrzymując z nią kontakt wzrokowy.
Chciałam pokazać, że się jej nie boję, mimo że to jedno z większych kłamstw, jakie obciążało moje sumienie.
Panicznie bałam się własnej matki i tego, do czego była zdolna.
Kącik jej ust nieznacznie drgnął, jakby wyłapała moje zawahanie.
– Nowa sukienka?
– Lubisz, gdy je noszę – odpowiedziałam sucho.
– Przyzwoicie wyglądasz, w końcu podjęłaś dobrą decyzję w swoim życiu.
– Prawdopodobnie. Gdybyś dzwoniła częściej niż raz na dwa miesiące, wiedziałabyś o innych kwestiach – wytknęłam jej pewnie, czego od razu pożałowałam.
Zachęcanie diabła do kolejnych złych czynów raczej też podpada pod grzech.
Gustownie.
Podeszła do mnie w trzech dużych krokach, zadarła głowę, dzięki czemu idealnie mogłam dostrzec intensywną barwę niebieskich tęczówek. Wyjątkowo mocny zapach perfum dotarł do moich nozdrzy, delikatnie je drażniąc. Zawahałam się, odsunęłam lekko, a jej prychnięcie rozeszło się po pomieszczeniu z cholernym echem, choć może zabrzmiało to tak tylko w mojej głowie.
– Minął rok, a ty nadal jesteś tak samo słaba – wyszeptała mi to prosto w usta, przejechawszy dłonią po moim policzku i zahaczywszy o wargę.
Wzdrygnęłam się na to uczucie zimna, co jeszcze bardziej ją zirytowało. Zaśmiała się, a po sekundzie przycisnęła swój paznokieć idealnie w kąciku moich ust.
Traktowała mnie jak lalkę, cholerny przedmiot, nad którym może się poznęcać i odłożyć w kąt, kiedy jej się znudzi.
W dziele Michaiła Bułhakowa mistrz podpisuje pakt z diabłem. Jedna cholerna decyzja ciągnie za sobą tysiące konsekwencji. Ja zrobiłam to samo. Siedemnaście lat temu, gdy urodziłam się jako córka Alexandry Wilson, tym samym nie spełniając jej oczekiwań.
– Za dużo się nie zmieniło – wydusiłam z trudem, przez co kobieta mnie odepchnęła.
Wpadłam na komodę, która wbrew pozorom uratowała mnie przed boleśniejszym upadkiem.
– Nie pozwalaj sobie, Liliana. Mam masę pracy, w tym też opiekę nad twoją siostrą, szkoda mi czasu na tak mało istotne rzeczy. – Wskazała na stolik kawowy w salonie, obłożony stertą papierów, długopisów i notatek.
– Jasne, rozumiem.
Jestem tą mało istotną rzeczą.
Nie zabolało, lecz przypomniało moją prawdziwą rzeczywistość.
– Noah jest w domu? – zapytałam z nadzieją, że przynajmniej on ucieszy się na mój widok.
Liczyłam, że dotrzymał obietnicy. Miał nie zostawiać Gabby samej z matką na kilka miesięcy. Obiecał, że zrezygnuje z delegacji na czas mojej wymiany.
– Jest na spotkaniu, wróci na kolację razem z Gabrielą.
Pokiwałam głową, a po chwili ostrożnie podeszłam do fotela i usiadłam na jego podłokietniku. Kątem oka na jednym pliku dokumentów dostrzegłam zarówno swoje imię, jak i podrobiony podpis.
Nadal to robiła: wykorzystywała mnie do nielegalnych inwestycji, aby aby być bezpieczna w razie nieoczekiwanych komplikacji.
– Miałaś wrócić tydzień temu – stwierdziła sucho.
– Poinformowałam cię, że się rozchorowałam. Will nie pozwolił mi wracać z gorączką – skłamałam, choć przyszło mi to bardzo naturalnie.
Matka prychnęła pod nosem, a następnie spojrzała na mnie z odrazą.
– Kim on jest? Nie ma prawa decydować o mojej córce, a tym bardziej terminie jej powrotu. Zdążyłabyś na spotkanie w ratuszu.
– Byłam chora – powtórzyłam, co zbytnio jej nie zainteresowało.
– A w czym to przeszkadza? Ponawiam pytanie, Liliana: kim jest William, aby decydować o mojej córce?
Przełknęłam ślinę i zagryzłam policzek. Nie chciałam powiedzieć za dużo, jednak niekontrolowanie wymamrotałam pod nosem:
– Kimś, kto spełnia się w roli rodzica.
– Na litość boską, Liliana! – wydarła się na cały głos, przez co w sekundę się wyprostowałam, zadzierając brodę. – Ile razy mam ci powtarzać o szeptaniu? Mówisz pewnie, tak aby każdy wiedział, kogo ma słuchać, jasne?
– Tak. Will jest moim host rodzicem. Razem ze swoją żoną Blair opiekowali się mną podczas wymiany – odpowiedziałam zgodnie z jej wytycznymi, choć wewnątrz dygotałam.
Byłam słaba i to był jasny fakt.
– Z nimi rozmawiałam rok temu? – spytała, na co przytaknęłam. – Mają jeszcze córkę, prawda?
– Nie, syna. Lee – poprawiłam ją, a cholernie wielki uśmiech wypłynął na moje usta na samą wzmiankę o tym wkurzającym blondynie. – Pokazał mi Londyn i dał cząstkę siebie w tym wielkim mieście.
Lee Thomson stał się moim bratem, najcudowniejszym złotym chłopcem, który zagościł w moim życiu, i z pełną świadomością nie zamierzałam go z niego wypraszać.
– Dobrze, widziałam twoje wyniki z poprzedniej szkoły. Całkiem przyzwoite – mówiła bez większego zainteresowania. Skupiała się na papierach, które przeglądała, podpisywała oraz segregowała, nie zwracając na mnie uwagi.
Jej odpowiedzi były mechaniczne, co w gruncie rzeczy mi się podobało. Wtedy mogłam przewidzieć jej reakcje.
– Miałam bardzo dobrych nauczycieli. Will pomagał mi z chemią, a powinnaś pamiętać, że nie lubię się z nią przez Brewer. – Wystarczyło wspomnieć o tej kobiecie, aby matka wychyliła nos znad papierów i popatrzyła na mnie swoim morderczym spojrzeniem.
– Elizabeth jest zakazanym tematem w tym domu. Dobrze wiesz, że to jedyna nauczycielka, której autorytet możesz podważać – oznajmiła spokojnie mimo gniewu malującego się w jej oczach. – William bardzo dużo ci pomagał, mam nadzieję, że robił to również dla własnej córki.
Przymknęłam powieki, nabrałam powietrza, po czym uśmiechnęłam się sztucznie w jej stronę.
– Will spełnia się w roli ojca i, na litość boską, ma syna – fuknęłam, zanim wstałam z fotela, ale dopiero kiedy usłyszałam, jak wstaje za mną, zrozumiałam, co tak naprawdę zrobiłam.
– Dziś to zignoruję. Nie mam zamiaru patrzeć na ciebie i te łzy w oczach podczas kolacji. Mimo wszystko nie zapominaj, Liliana, kim jesteśmy w tym mieście.
– Przykładną rodziną, wzorem do naśladowania – zadrwiłam.
– Pojawią się Hendersonowie – kontynuowała niezrażona moim komentarzem, ale w jej głosie słyszałam niezadowolenie. – Xander nie przyjdzie, o to nie musisz się martwić. Alice wytłumaczyła go treningiem. Mogłabyś wziąć z niego przykład i wrócić do siatkówki.
– Nienawidzę tej drużyny – stwierdziłam bez zastanowienia. – Sama kazałaś mi z tego zrezygnować.
– I jak to się skończyło? Miałaś za dużo czasu, więc postanowiłaś zniszczyć bal.
Zaśmiałam się sucho i pokręciłam głową, a głos małej dziewczynki schowanej w głębi mojej duszy próbował przyćmić zdrowy rozsądek.
– Cieszę się, że Xander rozwija swoje umiejętności. W końcu to miasto potrzebuje tak idealnego człowieka jak on.
– Testujesz moją cierpliwość.
– Po tylu latach wiem, na ile mogę sobie pozwolić – oznajmiłam pewnie, zanim do niej podeszłam. Uśmiechnęłam się lekko, gdy na jej twarzy po raz pierwszy zobaczyłam cholerne zmieszanie, a może nawet strach. – Będę tą grzeczną córeczką na odpowiednim poziomie. Pamiętam, dla kogo mam być miła, a dla kogo pozostać sobą, ale nasza umowa dalej obowiązuje. Eliot, Mia oraz ich rodziny są nietykalni.
Iskra mignęła w tych pustych oczach, jednak nie oznaczała ona zachwytu, a szansę na nowy plan.
– Zostawili cię w najgorszym momencie. Nadal chcesz ich bronić?
– Nie moja wina, że nie przewidziałaś tego dziesięć lat temu, kiedy zmusiłaś mnie do przyjaźni z nimi. Teraz, choćby świat się walił, ja skoczę za nimi w ogień.
Obróciłam się na pięcie, a następnie podeszłam do komody, aby zabrać kartę od swojego auta.
– A mimo to przez tyle lat potrafiłaś wtapiać się w tłum.
– Trzy, tylko trzy lata słuchałam ciebie i tych twoich historii – poprawiłam ją zirytowana.
– Na kolacji masz się godnie prezentować. Jedź do galerii, kup sukienki. Te nowe nie nadają się na takie okazje, a stare będą za duże.
Zatrzymałam się, nabrałam powietrza i dopiero po chwili skinęłam głową. Wyszłam bez słowa, zabierając jedynie telefon oraz kartę od samochodu. Przez myśli przeszło mi, żeby trzasnąć drzwiami, ale jej kolejny możliwy wybuch w pierwszym dniu po powrocie nie napawał mnie optymizmem.
Weszłam do garażu, a moim oczom ukazał się ukochany czarny mercedes, który w swoim krótkim życiu przeszedł zdecydowanie za wiele. Rozsiadłam się na fotelu kierowcy i odłożyłam kartę w wyznaczone miejsce, przez co automatycznie podświetlił się panel. Oparłam głowę o zagłówek, aby dać sobie chwilę na ochłonięcie po rozmowie z matką.
Naprawdę wróciłam do Broken Arrow, do tego miejsca i systemu, w których grałam rolę zakłamanej perfekcji. Oczekiwano ode mnie bycia Panną Idealną, tą wzorową uczennicą, wygadaną dziewczyną oraz przykładną córką. Widziałam te zachwyty nad moją osobą, które mieszały się z zawistnymi spojrzeniami.
Uśmiech, wyprostowana sylwetka czy wysoko zadarta broda zasłaniały duszę rozpadającą się na drobne kawałki.
I choć z pozoru najtrudniejszy element powrotu miałam za sobą, to wiedziałam, że czekały na mnie dużo gorsze, między innymi kolacja z Gabby, z moją małą siostrzyczką, którą zawiodłam. Zostawiłam ją, nie myśląc o nikim oprócz siebie. Bezmyślnie sprowadziłam na nią całą uwagę matki. Zapewniała mnie za każdym razem, że wszystko u niej dobrze, ale kończyła rozmowy po pięciu minutach. Za każdym razem udzielała mi szybkich odpowiedzi, co nie było w jej stylu.
Gabriela Wilson to wygadana, pełna energii i zapału dziewczynka, pragnąca poznać cały świat na własnych zasadach.
Wypuściłam powietrze, po czym odpaliłam auto, a w międzyczasie nawet zmówiłam modlitwę w intencji braku niespodziewanej kolizji.
W moim przypadku wszystko było możliwe.
Zdążyłam tylko wyjechać z podjazdu, a w samochodzie rozległ się dźwięk przychodzącego połączenia. Spojrzałam na ekran i dosłownie w ułamku sekundy na moje usta wypłynął cholernie wielki uśmiech. Odebrałam natychmiast, czekając, aż ponownie usłyszę ten zaspany głos i popisowe „cześć, kwiatuszku” w wykonaniu mojego złotego chłopca.
– Cześć, kwiatuszku. Co tam, jak tam w tym zapyziałym miasteczku? Już do nas wracasz? – powiedział z drobnymi przerwami na ziewanie, co mnie wcale nie zaskakiwało.
Lee kochał spać bardziej niż cokolwiek innego.
– Mam ochotę wracać, aczkolwiek właśnie jadę do galerii po sukienkę na kolację.
– Kolację? – spytał ewidentnie zdziwiony.
Wiedział o mnie bardzo dużo. Był przy mnie, kiedy nie miałam siły na nic, i odganiał każdą złą myśl, jaka kiełkowała w mojej głowie. Od początku naszej znajomości chronił mnie jak strażnik i choć skradł moje serce z kawałkiem duszy, nie znał prawdy o tym zapyziałym miasteczku w Stanach.
Tak było dla niego bezpieczniej.
– Mhm, mają przyjść goście, a właściwie przyjaciele matki, w tym mój ukochany ojciec chrzestny – zironizowałam.
– Och, czyli będzie zabawnie – zaśmiał się. – A potrzebujesz sukienki, bo… Nie zrozum mnie źle, kwiatuszku, ale masz ich w cholerę, a połowa została w szafie u nas w domu.
– Na wypadek gdybyś tęsknił, braciszku – podkreśliłam, na co parsknął śmiechem.
– Będę umierał z tęsknoty jak morświn bez wody – stwierdził od razu.
– Doceniam. – Przyłożyłam rękę do serca. – Ale sukienkę muszę kupić. Wiesz, najlepiej białą, elegancką, na ramiączkach, która zakrywa oraz odkrywa to, co potrzeba.
– Aha… – mruknął, jakby zrozumiał, jednak po chwili ponownie się odezwał: – Nadal nie rozumiem.
Przerażona rozszerzyłam oczy, gdy zobaczyłam, że auto z naprzeciwka jedzie centralnie na mnie.
– Kurwa! – wydarłam się na cały głos, choć może przypominało to bardziej długi pisk.
Głośny dźwięk klaksonu zagłuszył pytania Lee. Szybko skręciłam na drugi pas, będąc o krok od poważnej kolizji.
Gustownie.
– Pieprzony ruch prawostronny – dodałam ciszej, w duchu dziękując wszelkim niebiosom za uniknięcie wizyty w szpitalu już pierwszego dnia po powrocie.
– Czy ty, do cholery, jechałaś lewym pasem? – Dotarły do mnie w końcu jego pytania, na które nie zamierzałam odpowiedzieć.
Liczyłam na cud, dzięki któremu chłopak nie będzie drążył tematu.
– Lily?
– No zapomniałam! Nie moja wina, że idiota jechał i trąbił. – Machnęłam ręką, a ciche westchnienie chłopaka rozeszło się po aucie z jeszcze większą dezaprobatą, niż pewnie planował. – No co wzdychasz? Ty skasowałeś auto na zakręcie i ja jakoś wtedy nie wzdychałam.
– Co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr.
– Nie wpisuje, bo auto poszło do kasacji! – odbiłam piłeczkę z satysfakcjonującym uśmieszkiem.
Punkt dla mnie.
– Chcesz się kłócić? – zapytał gotowy do dalszej sprzeczki. – Przez kogo wyrzuciło nas z zakrętu?
Punkt dla Lee.
– Co tak nagle zamilkłaś? – Parsknął śmiechem. – Mam nadzieję, że w tym miasteczku nie musisz używać nawigacji, bo i tak gówno ci to daje.
Zagryzłam wargę, nadal nie odpowiadając. Próbowałam wymyślić jakąś wymówkę. Nadal zamierzałam się zapierać, że to GPS zmienił trasę w trakcie drogi.
– Lee, muszę kończyć… Halo? Coś… coś mówiłeś? Jestem pod galerią! Coś… coś… chyba prze… przerywa. Zapyziałe miasteczko… musi zainwestować w… innego operatora sieci.
Dziecinne, aczkolwiek skuteczne.
– Nie wiesz, co powiedzieć! – wykrzyczał dumny z siebie. – Wygrałem.
– Coś przerywa, nic nie słyszę! Zadzwonię później!
Produkował się dalej, wytykając każdy szczegół tej sytuacji, w której to podobno ja zawiniłam, jednak bezczelnie przerwałam połączenie, po czym zaparkowałam pod galerią.
Być może i przegrałam nawet na samym starcie z widoczną przewagą chłopaka, ale za to gustownie wyszłam z auta w okularach, które jako jedyne przeżyły spotkanie fiata z zakrętem.
Szłam przez całą galerię z cholernie wielką nadzieją na to, że nikogo nie spotkam. Nie udało mi się to. Czułam na sobie te zaszokowane spojrzenia innych, słyszałam te szepty małżeństw oraz pracowników. Córka marnotrawna wróciła, wywołując falę plotek. Ignorując je, weszłam do ulubionego sklepu, w którym zawsze robiłam zakupy z Mią.
Kochała szpilki i torebki, a tu było ich królestwo.
Przeglądałam każdy wieszak po kolei, szczerze żałując, że nie wzięłam ze sobą słuchawek, by móc zagłuszyć rozmowy ekspedientek czy klientów. Dochodziły do mnie te wszystkie teorie na temat mojego wyjazdu oraz powrotu, jednak żadna z nich nie miała pokrycia w rzeczywistości.
Nadal praktycznie nikt nie wiedział o tym, co zaszło na balu charytatywnym 29 lipca zeszłego roku.
– Też was miło widzieć – wtrąciłam się do rozmowy dwóch ekspedientek, zanim weszłam do przymierzalni.
Miny im zrzedły, a po chwili wróciły do rozmowy o Flynnie.
Moim małym Pantoflu.
Rzuciłam wszystkie sukienki na puf w rogu małego pomieszczenia. Ukucnęłam i schowałam twarz w dłoniach. Trwałam w takiej pozycji przez kilka minut. Ostatecznie przeczesałam dłonią włosy, a następnie spojrzałam na swoje odbicie w lustrze.
Blond loki, niebieskie oczy i dość wyraziste kości żuchwy oraz policzkowe. Róż i bronzer, które je podkreślały. Biała, dopasowana sukienka z kokardą zawiązaną z tyłu i conversy tego samego koloru. Nie wyglądałam tak, jak oczekiwała tego moja matka. Prawdopodobnie nigdy nie będę w stanie spełnić jej oczekiwań. Moja figura zawsze będzie nieodpowiednia, makijaż zbyt delikatny, fryzura źle ułożona, a styl niedopasowany do okazji. Zawsze będzie coś do poprawy.
Wypuściłam powietrze i wstałam z podłogi, zabierając przy okazji jedną z wcześniej wybranych sukienek. Przymierzyłam ich kilka; niektóre z nich miały potencjał, aby spełnić wszystkie wymagania matki. Kreacja powinna być idealnie dopasowana do sylwetki, śnieżnobiała, zakrywająca plecy, jednak z rozcięciem na nodze.
I kiedy myślałam, że ten dzień może się skończyć pasmem sukcesów, wychodząc z przymierzalni, wpadłam na jakąś dziewczynę, przez co wszystkie rzeczy, które obie trzymałyśmy w rękach, wylądowały na podłodze.