- W empik go
Nasza klasa i co dalej - ebook
Nasza klasa i co dalej - ebook
Sabina, Monika, Irenka, Joanna i Ewa to dojrzałe kobiety, którym nie układają się związki małżeńskie. Miłość, która popchnęła je do ołtarza, z czasem wyraźnie traci na sile, a proza wspólnego życia i szara codzienność zaciera uczucie. W ich oczach mężczyźni, których wybrały, są obecnie jedynie karykaturami tych, którzy stali na ślubnym kobiercu. Bohaterki dzięki portalowi Nasza Klasa odnajdują swoje pierwsze, młodzieńcze miłości i nawiązują z nimi ponowny kontakt. Niezwykłym zbiegiem okoliczności losy wszystkich kobiet zaczynają się uplatać w jedną wciągającą sieć.
„Nasza klasa i co dalej” w piękny sposób pokazuje trudy partnerskiego współżycia kobiety z mężczyzną. Tłumaczy, dlaczego należy nieustannie dbać o bliskość, szacunek i miłość. Daje nadzieję, przekonując, że najważniejsze są marzenia, a uczucie można, a nawet trzeba odbudować, jeżeli jest ono wielkie, prawdziwe i ponadczasowe.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7722-122-8 |
Rozmiar pliku: | 855 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Grażyna siedziała z córką przed monitorem i uczyła się obsługi diabelskiego, według niej, urządzenia. Stukała jednym palcem po klawiaturze, szukając każdej literki z osobna.
– Kasiu, a jak zrobić „ą”?
– Naciśnij alt po prawej i literkę „a”.
Grażyna najpierw kliknęła na klawisz alt, a dopiero potem, tym samym palcem, jakby innych nie miała, w literkę „a”.
– Nic się nie zmieniło, chodź i zobacz – zawołała do córki, która obok odrabiała lekcje.
– A jak zrobiłaś?
– Przecież tak, jak mi kazałaś. – Grażyna powtórzyła zaleconą czynność, na co córka się tylko uśmiechnęła.
– No tak, zapomniałam powiedzieć, że jednocześnie. Trzymaj przycisk alt i lewą ręką kliknij na „a”. Tak samo będziesz miała z innymi polskimi literkami.
– Jakimi polskimi literkami, przecież piszę po polsku?
– Polskie literki to ą, ę, ś, ć, ź, ż, dż, dź, ó, ł i wszystkie tak samo trzeba napisać, trzymając klawisz alt. A, jeszcze zobacz. Jak chcesz napisać dużą literę, to musisz nacisnąć klawisz shift i razem z nim literę, spróbuj.
– Ach. – Grażyna klikała jakieś słowa, z polskimi literami, ale gdy zaczęła ćwiczyć duże literki, to komputer automatycznie zamieniał je na małe. – Zobacz, co się dzieje, ta maszyna zwariowała. Wcale nie chce mnie słuchać.
Kasia ponownie zerknęła na nieudolne próby matki. Stanęła za nią i jeszcze raz zaczęła tłumaczyć:
– Jak nie postawisz za wyrazem kropki, to komputer ci pomaga i zamienia automatycznie literki. Czasem też poprawi ci ogonki albo błędy.
– Jakie znów ogonki?
– Tak się mówi na polskie literki.
– Ja się tego nie nauczę, to nie dla mnie.
– Spokojnie, dasz radę, a jak się wciągniesz, to tak jak wszyscy, nikt cię nie oderwie i pewnie będziemy się kłóciły o komputer. Ucz się, ucz się, mamuśka, bo nauka to potęgi klucz. – Sięgnęła na biurko i podsunęła książkę. – O, masz tutaj fajny tekst. Jak go przepiszesz, to na dzisiaj wystarczy.
Grażyna zerknęła na półstronicowy tekst z książki od fizyki, o budowie i zasadach działania półprzewodników. Wstukała kilka zdań i znów zagadnęła:
– Po co to mi podkreśla na czerwono?
– Źle napisane wyrazy. Musisz poprawić.
– O rany, ale katastrofa.
– To się postaraj. Mi tak samo mówisz.
Dalej Grażyna stukała jednym palcem i poprawiała, aż do znudzenia. Gdyby nie ambicje przed córką, nigdy by nie podjęła się tak skomplikowanej, jak na nią, nauki. Nie cierpiała najprostszej techniki, nawet ustawienie kanałów w telewizorze napawało ją lękiem. Na przykład pralka była używana tylko na jednym programie. Jedynie magnetofon miała opanowany do perfekcji, bo w szkole, na zajęciach z maluszkami z zerowej klasy, ciągle go używała. Puszczała piosenki, śpiewała z dziećmi albo sama grała na pianinie. Za to córki nigdy nie mogła zmobilizować do grania na jej kochanym instrumencie.
Do pierwszej klasy zapisała Kasię do szkoły muzycznej, bo zdawało jej się, że córka ma talent muzyczny. Towarzysząc mamie, czasem coś zaklikała na instrumencie, tak jak ona na klawiaturze komputera, jednym palcem. I przeczulona matka widziała w niej wybitną pianistkę. Niestety, już po dwóch tygodniach musiała przenieść ją do zwykłej szkoły. Za to Kasia od dziecka, niczym pierwszej klasy mechanik, grzebała w różnych sprzętach. Najpierw dla zabawy, a potem jak już umiała czytać, to skrupulatnie objaśniała matce wszelkie instrukcje.
Teraz córka była już wybitnym specem od domowej techniki, za to mama kucharką, sprzątaczką i akompaniatorem do wieczornych kolacyjek, jakie robiły sobie w każdą niedzielę. Od lat żyły zgodnie, bez męskiego towarzystwa, bez wyskoków do kina, nie jeździły na wycieczki, ani nie miały do kogo wyjeżdżać na letnie eskapady, jak to robiło wiele ich koleżanek. Tylko latem Kasia rokrocznie na dwa tygodnie jeździła na kolonie i to zawsze w inne miejsce. W ten sposób poznawała kraj.
Teraz, gdy kończyła gimnazjum, Grażyna obiecała jej zagraniczny obóz w Londynie. Ciężko pracowała, chodziła po znajomych i pilnowała maluchów, gdy rodzice potrzebowali nocnych wyskoków. Odkładała wszystkie pieniądze i żyła w spokoju domowego zacisza. Szalona zmiana zaszła, gdy dyrektorka szkoły, w której pracowała, przyniosła jej płytę z nowymi lekcjami wymowy oraz nowe radio z odtwarzaczem CD. Grażyna aż zbaraniała. Jej wrodzona panika przed techniką wzięła górę i już prawie ze łzami w oczach pisała wypowiedzenie z pracy, tłumacząc się złym samopoczuciem. Do tego jeszcze obowiązek pisania konspektów i głupia uwaga, że najwyższa pora pisać wszystko na komputerze, a nie ciągle odręcznie, zmusiły ją do takiej nauki. Jednak czuła się fatalnie, gdy przyszło usiąść przed tą diabelską maszyną. Na dodatek Kasia kazała jej samodzielnie włączać komputer, otwierać swoje dokumenty i pisać pisemka. Na razie bzdurne liściki do niej albo po prostu przepisywać teksty z książek.
Po kilku tygodniach pokazała mamie, jak się otwiera Internet.
– Mamo, spokojnie, zobaczysz, to jest kopalnia wiadomości, nie trzeba kupować gazet, wszystko tam znajdziesz – tłumaczyła.
Najpierw była tylko główna strona Wirtualnej Polski, gdzie czytała wszystko. Kursy walut, pogodę, plotki polityczne, wiadomości, rozrywkę i każdą wiadomość, która się automatycznie otwierała. Potem sama zaczęła uaktywniać jakieś proste linki, jakieś artykuły, jakie miały odnośniki na tej stronie. Po kilku tygodniach Kasia pokazała jej na Onecie cały portal o magii i wróżbach. Wtedy matkę wciągnęło i wreszcie zaczęła sama szukać i czytać. Codziennie Kasia słuchała nowych wiadomości i ostrzeżeń, jakie podawały różne wróżki. To jakaś Selina, to inny czarodziej zaczynali kierować życiem samotnej kobiety, aż wreszcie Kasia miała dość. Któregoś wieczoru usiadła z mamą przed monitorem i pokazała jej portal Naszej Klasy.
Wytłumaczyła, a nawet zapisała Grażynie wszystkie kroki, jakie należy wykonać, żeby się tam dostać, a potem założyła jej profil i przyporządkowała ją do wybranych klas, jakie kończyła. Grażyna niezbyt chętnie podchodziła do nowego zadania, do czasu aż córka otworzyła zdjęcia z jej klasy maturalnej. Oj, wtedy aż zaniemówiła. Na samej górze sporej listy uczniów otworzyło się zdjęcie chłopaka, który przyszedł do nich w ostatniej klasie.
– Bartkowski – zapiała z zachwytu, aż Kasia na nią spojrzała ze zdziwieniem, bo na zdjęciu nie było widać zbyt okazałego mężczyzny. Lekko łysawy, starszy pan, z pozostałościami po czarnych lokach, ze smutnym uśmiechem.
– Jakiś kolega? – zapytała, delikatnie badając sytuację.
– Tak, świetny, nawet bardzo się nie zmienił.
– Pewnie coś więcej niż kolega, co?
– Jasne, wszystkie się w nim na zabój kochałyśmy. Wiesz, mało nie zemdlałam, jak kiedyś przyszedł do mnie do domu po jakąś książkę czy coś tam, nawet nie pamiętam. O rany, a jak rozmawialiśmy na przerwie, to potem wszystkie dziewczyny się na mnie obraziły.
– To znaczy, że do dzisiaj nic się nie zmieniło w takich szkolnych zachowaniach.
– A co się ma zmieniać? Miłość jak dopadnie, to tak samo traci się głowę teraz, jak dwadzieścia pięć lat temu.
– Całowałaś się z nim?
– Jeszcze jak, aż oddychać nie mogłam. A jaka dumna byłam, jak poprosił mnie, żebyśmy razem siedzieli na studniówce.
– A na balu maturalnym?
– Niestety, już nie. Jakaś jędza mi go odbiła na tydzień przed imprezą, dlatego nie poszłam na bal maturalny. Potem już go nie widziałam. Zresztą, po co, był już skreślony z mojego życiorysu. Z miłości wyszła nienawiść.
– Napisz do niego.
– Nie, nigdy w życiu. Nie, coś ty. Nie chcę go znać i daj mi spokój, zakończmy tę zabawę.
Grażyna ze złością zamknęła program, a potem wyszła całkiem z komputera. Nie zaglądała tam ponad miesiąc. Dopiero w pierwszy samotny wieczór, gdy Kasia pojechała na wymarzony obóz językowy do Londynu.
Sama, bez niczyjej pomocy, z drżącym sercem włączyła komputer, a potem otworzyła Naszą Klasę. Zalogowała się i z mety weszła do swojej klasy z liceum. Otworzyła zdjęcie, jakie miał wklejone jej najwspanialszy Jureczek i patrzyła w niego jak zauroczony mały szczeniak na swojego pana.
Po jakimś czasie zajrzała na pocztę mailową i aż zaniemówiła. Trzy wiadomości od Jerzego Bartkowskiego. Patrzyła na krótkie linijki informujące o liście i bała się kliknąć dalej. Jakby bała się otworzyć drzwi do swojej dawnej klasy, do swoich wspomnień. Poszła więc najpierw zrobić sobie herbatę, a potem spokojnie usiadła przed monitorem. Kliknęła na najstarszy list, sprzed dwóch tygodni.
Witaj Grażynko.
Jak miło zobaczyć Twoją piękną buźkę po tylu latach. Nic się nie zmieniłaś. Piękna, urocza, wspaniała, nie to co ja, zapuszczony, lekko łysiejący, z obwisłym brzuchem, jak mawia żona. Odezwij się proszę, bo z wielką przyjemnością bym choć troszkę z Tobą porozmawiał. Może kawa w sobotnie popołudnie?
Pozdrawiam Jerzy.
Grażyna napiła się kilka łyków herbaty i otworzyła następny list.
Witaj Grażynko.
Mam nadzieję, że nie obraziłem Cię propozycją spotkania. To tylko kawa i rozmowa. Jestem po prostu ciekaw, jak Ci się w życiu ułożyło.
Pozdrawiam Jerzy.
Znów kilka łyków i westchnienie: – Spotkać się z nim? Co to da, sam napisał, że ma żonę. Nie, wrócą wspomnienia, nie, nie chcę. Po co?
Wyłączyła komputer i zajęła się prasowaniem, ale myśli ciągle wracały do listów, a także do czasów szkolnych. – Dlaczego on ze mną zerwał, tak nagle i to przed samą maturą, jak mógł? Dobrze, że jakoś zdałam maturę po takiej katastrofie. Nawet nie pamiętam, jak to było. Mało mi wtedy serce nie pękło. Drań. Nigdy się z tego nie wytłumaczył. Przecież ze zgryzoty, z nerwów, mogłam zawalić maturę, tak jak potem egzaminy na studia. Ile było wstydu, że się wtedy nie dostałam. E tam.
Grażyna pokręciła głową i dalej prasowała, układała wszystko w piękną kosteczkę i rozkładała do szafek, swojej i Kasi. Potem nastawiła jeszcze pralkę, by wyprać pościel córki, i włączyła telewizor, jednak myśli ciągle wędrowały do tamtych dawnych lat.
W końcu nie wytrzymała z ciekawości. Poszła do pokoju Kasi i powtórnie włączyła komputer. Zalogowała się na Naszej Klasie i przeczytała kolejny list od Jerzego.
Witam Grażynko.
Ponownie proszę o kontakt. Mam nadzieję, że dawne lata poszły w niepamięć i możemy spokojnie spotkać się na koleżeńskiej stopie.
Pozdrawiam Jerzy.
– Ty dupku, dawne wspomnienia poszły w niepamięć, chyba dla ciebie, dla facetów, bo kobiety zawsze pamiętają wielkie uczucia, a potem łzy.
Popatrzyła na układ strony i chwilkę się zastanawiając, co i jak zrobić, kliknęła na okienko tak, by odpowiedzieć.
Witam Jerzy.
Było mi bardzo miło zobaczyć Twoją twarz po tylu latach. Masz rację, że bardzo się zmieniłeś. Nie ten sam mężczyzna, choć oczy zostały te same. Pewnie przeszłabym koło Ciebie i nie rozpoznałabym Cię w tłumie innych osób. Lata swoje robią, a czas rzeźbi ludzi. Ja też się zmieniłam, utyłam, posiwiałam, jak każdy.
Pozdrawiam Grażyna.
Przeczytała ze dwa razy, poprawiła duże litery i kilka ogonków. Niestety, tutaj program nie podkreślał błędnych wyrazów, więc nie orientowała się w swojej pisowni. Raczej zwracała uwagę na słowa niż całą resztę. Nie chciała pokazać po sobie, że tak wielkie rozdrażnienie wzbudziło jego zdjęcie, choć od matury minęło tyle lat.
Kliknęła na słowo „wyślij” i szybko zamknęła portal, a potem cały komputer, jakby się bała, że ktoś przez monitor zobaczy, jak się czerwieni i wzrusza po tylu latach. Posiedziała jeszcze chwilkę w pustym pokoju córki i poszła do łazienki. Zerknęła do lustra: – O ludzie, ale się postarzałam. Przydałby się jakiś lifting, z nie wiem czym. Tylko ludzi straszyć. Co się z tych staroci robi. Zmarszczka na zmarszczce. – Przygładziła włosy. – Trzeba by w końcu jakiś kolorek sobie strzelić, bo te siwe kosmyki są tragiczne. Dosłownie babcia, choć niebabcia. Jak zarobię jakiś grosz, to zadbam o siebie, bo aż wstyd.
Weszła do kabiny i puściła mocny strumień ciepłej wody. Lubiła, jak krople masują jej ciało. Takie niby pieszczoty dla samotnych kobiet. Umyła włosy i ponownie mocne masujące płukanie. Potem już tylko ostry ręcznik do wytarcia, suszarka, krem nagietkowy na twarz i stara nocna koszula.
Wychodząc z łazienki, zerknęła na siebie w lustrze. – Oj kobieto, amorów ci się zachciewa, a zobacz, jak wyglądasz. Barchany z czasów króla Ćwieczka. Każdy facet ucieknie, gdzie pieprz rośnie, jak zobaczy takiego babsztyla. – Zgasiła światło i poszła spać.
Kolejny dzień przywitał ją pięknym słońcem, więc śniadanie zrobiła sobie na balkonie, udając, że spędza urlop na łonie natury lub w jakimś kurorcie z dala od zgiełku miasta. Balkon miała od strony niewielkiego, spokojnego placu zabaw, pustego o tej porze roku. W wyobraźni mogła delektować się zaciszem innego miejsca, innego miasta, choć na własnym podwórku. Kwiatki, jakich miała wszędzie dość dużo, mogły stać się substytutem pięknych rabat, a ich zapach tuszował wstrętny odór smażonych frytek z pobliskiej pizzerii.
Kawę również zrobiła sobie na balkonie, ale przy niej już wystawiła gołe ramiona. Potem jeszcze zdjęła spódnicę i w końcu siedziała tylko w samej bieliźnie, wystawiając się do słońca. Opalała się, czytała książkę, ale myśli ciągle wędrowały do zdjęcia mężczyzny, do wspomnień. Nie mogła nawet porównać go z tamtym sprzed lat, gdyż kiedyś w wielkiej złości wszystkie zdjęcia podarła. Nie chciała wtedy patrzeć na niego, na koleżanki, na całą klasę, bo wszystko przypominało jej dni, kiedy to siedzieli w ławce, spacerowali po korytarzach, chodzili na szkolne dyskoteki. Nawet nie odebrała swojego zbiorczego tableau całego rocznika, bo ciągle bolało ją serce. – A teraz, co ja mam z tym wszystkim zrobić, po tylu latach? Nie, to niemożliwe, przecież tamto uczucie dawno zgasło. Zmieniłam się. No, jak to, przecież potem miałam męża, a Kasia, życie. Nie, spokojnie, to już wszystko nieważne. Może się z nim jednak spotkać? Przecież bezpiecznie, on ma żonę. Dobra, zobaczymy. Popatrzę tylko na niego i tyle – rozmyślała. – Wcale mi się teraz nie podoba. – Za moment uśmiechnęła się do swoich myśli. – No cóż, miła pani, ale może najpierw coś zrobisz z sobą, bo wystraszysz gościa. Nie, nie, nic nie będę robiła, nie zależy mi na nim, jak chce, to się spotkamy i będę taka, jak jestem.
Pół dnia rozważała i wymyślała różności na temat spotkania, w co się ubrać, jak zachować, aż w końcu stwierdziła, że nawet się nie przyzna, że jest rozwódką, a dla bezpieczeństwa będzie udawała bardzo szczęśliwą mężatkę.
Jednak dopiero wieczorem włączyła komputer i od razu zajrzała do listów. Były aż dwa. Jeden od znajomej mamy jednego z dzieci, które miała w grupie, z pięknymi podziękowaniami za opiekę i zaproszeniem do grona znajomych, a drugi od Jerzego.
Witaj Grażynko.
Bardzo się cieszę, że w końcu się odezwałaś. Długo to trwało, ale jak pięknie jest czekać na nagrodę z rąk bogini, której obraz ciągle mam przed oczyma. To nie są uczniowskie bajery, moja Droga. Staram się, jak mogę, by zasłużyć na kila minut z Tobą i kolejny raz proszę o spotkanie, albo chociaż o numer telefonu. Będzie mi bardzo miło usłyszeć Twój wesoły i słodki głos.
Pozdrawiam Jerzy.
Grażyna zaśmiała się. – Cały Jerzy, milutki do przesady i szarmancki, jak mało kto. Dobrze, spotkamy się. – Szybciutko naklikała kilka zdań, podając swój numer telefonu, a potem bez czytania wysłała i znów niby spłoszona nastolatka wyłączyła wszystko. Poszła do łóżka, ale sen nie przychodził. Rozmyślała i rozmyślała, nad swoim życiem, nad Kasią, pracą i w końcu myśli wróciły do Jerzego.
Przypomniała sobie, jak któraś z koleżanek kiedyś wspomniała, że widziała Jerzego z wózkiem krótko po maturze. – Pewnie tamta złapała go na seks, a ja nie chciałam. No tak, a potem też z mężem nie za bardzo chciałam. Chyba nie jestem stworzona do łóżkowych uciech. Hu, a może nie miałam odpowiedniego partnera. Nad ranem już nie pamiętała nocnych dywagacji na temat spraw łóżkowych, ale ciągle wracały wspomnienia z czasów młodości. Usiłowała sobie przypomnieć twarz Jerzego, jego oczy, które czasem miała tak blisko, gdy się całowali. – Oj, całował wspaniale. Ciekawe, czy jeszcze tak potrafi? – Uśmiechała się do myśli i zabrała do szykowania śniadania. Dziś miała w planach generalne porządki i zakupy, bo lodówka świeciła pustkami, a światło odbijało się w bieli ścianek. Zaraz po wypiciu obowiązkowej kawy z dużą porcją śmietanki zabrała się energicznie do porządków. Najpierw starła kurze ze wszystkich półeczek, książek i stolików, potem zdjęła firany i zasłony, nastawiła pranie. Pomyła okna, a w końcu całość odkurzyła i powiesiła prawie mokre firany. – Wyschną w słoneczku jeszcze szybciej niż w łazience i nie trzeba prasować – mówiła do siebie. Podlała kwiatki i skonana na chwilkę usiadła przed komputerem.
Oczywiście zalogowała się na Naszej Klasie i od razu otworzyła list od Jerzego.
Witam Grażynko.
Przepraszam, że jeszcze nie dzwoniłem. Byłem dość mocno zajęty w pracy i domu, ale jeśli nie masz nic przeciwko, to skorzystam z Twojego pozwolenia i dziś wieczorkiem, około dwudziestej, przedzwonię. Mam nadzieję, że nie spowoduję jakiejś lawiny niesnasek w rodzinnym ciepełku. Gdyby Ci godzina nie pasowała, proszę, uprzedź mnie. Życzę szalonych chwil. Czekam na pozwolenie i akceptację.
Jerzy.
Westchnęła tylko i natychmiast naklikała dpowiedź, nie zwracając uwagi na kropki i przecinki. Nawet nie wszystkie polskie ogonki udało się jej popoprawiać, tak była zaaferowana zbliżającym się telefonem, a może spotkaniem.
Witam.
Cczekam na telefon nie zaklocisz spokoju rodzinnego więec dzwoń o 20
Ggrażyna
Powyłączała wszystko i biegiem poleciała po zakupy do pobliskiego sklepu. Wertując półki, zatrzymała się przy monopolowym. – A może butelkę jakiegoś wina? Może zaproszę Jerzego do domu na kolację? Nie, jeszcze czas, co on sobie o mnie pomyśli? Nie, absolutnie nie.
Prędko oddaliła się stamtąd, ale myśl już jej zaświtała w głowie. Za to nakupiła bakalię, mąkę i inne artykuły niezbędne do upieczenia jakiegoś ciasta.
– Będzie na powrót Kasi – usprawiedliwiła się w duchu.
Do całości dołożyła jeszcze dwa pomidorki i ogórek z warzywniaka. Tak obładowana siatami wróciła do domu. Jak nigdy dotąd, krzątała się z taką werwą, że wszelkie prace dosłownie paliły się jej w rękach. Przed dwudziestą była już tak zmęczona i nakręcona emocjami, że padła na fotelu i o mało nie przysnęła, oglądając jakiś bzdurny film w telewizji. Dopiero ostry głos telefonicznej melodyjki wyrwał ją z letargu.
– Słucham – prawie zaskrzeczała do słuchawki.
– Witaj, Grażynko! – Na te słowa zaczęło ją tak drapać w gardle, że zamiast odpowiedzieć coś grzecznego i miłego, rozkaszlała się na dobre.
– Przepraszam, Jerzy, coś mnie zadrapało w gardle. Przepraszam. – Nie mogła jednak ochłonąć z wrażenia. -To głos Jerzego. Boże, a ja charczę jak stara gruźliczka – pomyślała.
Grażyna nie mogła złapać powietrza, a serce dudniło jej coraz mocniej. Słuchała jego głosu i nawet nie wiedziała, o czym mówi. Magia, urok czy opętanie zawładnęło nią całkowicie.
– Halo, jesteś tam?
– Tak, tak, słucham cię.
– To kiedy się spotkamy? Mogę nawet zaraz po ciebie podjechać, tylko powiedz gdzie. Zapraszam na kawę.
– Zaraz? Nie, dzisiaj nie, napracowałam się. Może jutro. Ja jestem na urlopie, więc dostosuję się.
– Dobrze, Grażynko. Może o piętnastej, nie, piętnaście po trzeciej na przykład... – zastanawiał się chwilkę – może ty wybierzesz miejsce, żeby było ci wygodnie dojechać.
– Dobrze, we Wrzeszczu na Manhattanie jest lodziarnia na parterze. Może być trzecia piętnaście?
– Bardzo się cieszę, a powiedz mi jeszcze, co u ciebie? Jak dzieci, mąż?
– Dziękuję w porządku, ale mam tylko jedno dziecko, córkę Katarzynę. Skończyła gimnazjum i dostała się do liceum, do Topolówki.
– Moje są starsze, wcześniej zacząłem, ale porozmawiamy o tym może jutro. Bardzo się cieszę z tego spotkania.
– Ja też, do widzenia, do jutra.
Nie czekała na dalsze słowa, odłożyła słuchawkę i poszła zrobić sobie kolację, a potem wygodny fotel przed telewizorem i książka. Niestety, ani film, ani lektura nie zajęły na tyle jej myśli, by odciążyć emocje po rozmowie, a może przed spotkaniem.
W łóżku wierciła się, przewracała chyba do północy. Wymyślała scenki, przebierała w myślach ubrania i na koniec buntowała się na samą siebie, że niepotrzebnie daje się ponownie wplątać w starą historię.
Dopiero ranek uspokoił wszystko. Codzienny rytuał ze śniadaniem, toaletą wyciszył Grażynę i dzięki temu w spokoju doczekała południa. Wtedy zaczęła zabawę z szafą. Góra ciuchów i góra odwiecznych problemów każdej kobiety. W co się ubrać? To za ciasne, tamto nie w tym kolorze, a to niemodne. Wreszcie około czternastej stała przed lustrem wystrojona, wymalowana, z uśmiechem na twarzy i drżącymi łydkami. – Po co ja tam idę, totalna pomyłka – pomyślała przed wyjściem, ale nie cofnęła się, choć jeszcze w tramwaju karciła swoje decyzje i myśli.
Gdy weszła do Centrum Handlowego Manhattan, to jakby wszystko przestało być ważne. Emocje opadły, rozterki znikły, a uśmiech pojawił się na twarzy. Zdecydowanym, sprężystym krokiem przeszła przez centralny hol i skręciła w stronę ulicy Jaśkowa Dolina. Tam przy samym wejściu była znana lodziarnia Grycan z przepysznymi lodami i kawą. Czasem tam wpadała w nagrodę za jakiś wyczyn albo po prostu dla zwykłej przyjemności. Brała trzy gałki i sama siadała w kącie, delektowała się lodami, obserwując ludzi.
Teraz szła na spotkanie swojej historii sprzed ponad trzydziestu lat. Już się nie bała, była opanowana i zadowolona z siebie, ze swojej decyzji, ale krok przed wejściem nabrała głęboko powietrza. Podniosła głowę wyżej, wyprostowała się, wciągnęła brzuch i wyszła na środek. Rozejrzała się po lodziarni i przez chwilkę zamarła. – Nikt na mnie nie czeka? -Jeszcze raz się rozejrzała, nie dowierzając oczom.
Za moment usłyszała za sobą ciepły głos:
– Witam, Grażynko.
Odwróciła się, zrobiła krok do tyłu, jednocześnie wyciągając rękę do przywitania. Miała tym samym przestrzeń dla siebie i większe pole widzenia, by zmierzyć całą osobę Jerzego. Poczuła też miłe ciepło od jego dłoni, a uśmiech szalonych oczu jak piorun rozniecił burzę w jej sercu.
– Witam cię. Oj, zmieniłeś się, nie poznałabym cię na ulicy.
– Ja bym cię poznał zawsze i wszędzie. – Ucałował jej dłoń, a po chwili prowadził do wolnego stolika, w samym kącie sali, tak by nikt nie mógł im przeszkadzać.
– Kawa, lody, na co masz ochotę?
– Lody, potrójne i czarną kawę proszę. Jestem łasuch na lody, zresztą widać. Mam trochę za dużo tu i tam. – Uśmiechnęła się do Jerzego.
– Oj. W naszym wieku to chyba normalne. Mnie też niczego nie brakuje, a brzuszek zaczyna mi ciążyć. Powinienem trochę zgubić. Żona ciągle mi wytyka.
– Podobno żona ma zawsze rację – zaśmiała się.
– Tak tłumaczysz to swojemu mężowi? I słucha cię? – żartował.
– Jak każdy mężczyzna. Jednym uchem słucha, a drugim wypuszcza. – Grażyna, postanowiła udawać, że jest szczęśliwą mężatką, co miało być jej barierą obronną, bo przecież Jerzy od samego początku mówił o żonie. – Tak samo słucha, jak ty swojej żony. Ale powiedz, czy to tamta dziewczyna jeszcze z liceum?
– Tak, Irena. Grażynko. Powiedz, nie masz do mnie żalu za tamte lata? Wiesz, nie byłem w porządku, a może po prostu tak wyszło. Irena dobrze się zakręciła, a potem wpadka. Już ci mówiłem, że wcześnie zacząłem, bo syn ma już 30 lat. Też życiorys mu się pokopał. Jest po rozwodzie.
– A gdzie pracujesz?
– Policja, moja droga. Od lat, właściwie zaraz po liceum ojciec mi załatwił. Potem poszedłem na szkółkę do Szczytna i tak zostało. Miałem już iść na emeryturę, ale co ja będę robił, na ochroniarza przecież nie pójdę. Jeszcze ze dwa lata, a sami mnie skasują jako zasiedziały złom postkomunistycznej konserwy. Ale nie mówmy tylko o mnie, a ty? Jak mąż, dzieci, prawda, mówiłaś, masz tylko córkę w gimnazjum, tak?
– Właściwie skończyła. Dobrze się uczy i bez problemów dostała się na matfiz w Topolówce. Umysł ścisły, nie to co ja. Marzy się jej politechnika i to robotyka. Musisz przyznać, że niezły kierunek jak na dziewczynę.
– Pewnie po mężu ma takie zdolności?
– Pewnie tak, bo ja zupełnie nie znam się na technicznych sprawach. To Kasia naprawia wszystko i zna się na tym doskonale.
– Kasia? Nie mąż?
Grażyna na chwilkę zaniemówiła. Zabrakło jej słów i koncepcji, więc po głębszym wdechu opowiedziała historię swego życia i ciężkie przejście z pomyłkową miłością, jak i małżeństwem.
– Przepraszam, nie wiedziałem, mówiłaś, że masz męża. Naprawdę przepraszam. Widzę, że życie nie rozpieszczało cię.
– E, nie jest tak źle, nauczyłam się tak żyć, a chyba największym dobrodziejstwem z tego wszystkiego jest Kasia i święty spokój.
– Masz rację, święty spokój jest na wagę złota, ale nie narzekajmy. Trzeba się cieszyć. Zobacz. Toż to dosłownie cud. Udało nam się spotkać po tylu latach.
– No tak, aż dziwne, że mieszkając w tym samym mieście, nie spotkaliśmy się nigdy.
– Masz rację, ale jeszcze nie powiedziałaś, gdzie pracujesz.
– W szkole podstawowej. Prowadzę zerówkę już ładnych kilka lat, a jak chcę dorobić, to nocne dyżury z maluchami.
– Nocne dyżury?
– Tak. Pilnuję dzieci po nocach, jak rodzice chcą gdzieś wyskoczyć. To niezłe zajęcie. Człowiek się wyśpi, a zarobi, choć czasami jest problem, ale nie narzekam. Ważne, że jestem zdrowa i Kasia też. Ludzie mają gorzej.
– Pewnie. Ty zawsze byłaś taka pogodna i to ci pozostało.
– Dziękuję, chyba pogodnym ludziom lepiej się żyje. Chyba że trafi się jakiś niewypał, to wtedy boli. Jednak rany goją się, a czas robi swoje i znów chce się żyć.
– I kochać.
– Nie, z tym to ostrożnie. Sparzyłam się.
– I to przeze mnie. Przepraszam, niestety tylko tyle mogę teraz zrobić.
– Nie przesadzaj, tak nam się ułożyło, ważne, że jesteś szczęśliwy. Ciesz się z tego.
Jerzy wyciągnął ręce przez stolik i objął obie dłonie Grażynki. Pogłaskał je kciukiem i uśmiechnął się.
– Grażynko, nie będziesz miała nic przeciwko, abyśmy się czasem spotkali?
– Lepiej nie, po co masz sobie komplikować życie? Jerzy, jest jak jest, nic nie zmienisz. Masz żonę, dziecko, ciesz się z tego, co masz.
– Proszę. Może w sobotę. Masz urlop, a ja zawszę mogę pójść do pracy. Może gdzieś pojedziemy.
– Nie, Jerzy. Nie ryzykuj. Nie chcę, żeby inna kobieta przeze mnie płakała. – Grażynka wyciągnęła dłonie z uścisku i dopiła kawę.
– Irena nawet nie zauważy. Często mam dodatkowe służby albo wyjazdy, a tobie umilę urlop, bo jak widzę nigdzie nie wyjeżdżasz. Może choć troszkę świeżego powietrza. Mnie też się przyda. Naprawdę mam czasem dość domu i ględzenia kochającej żony.
– Chyba cię rozumiem, ale takie jest życie. Jerzy, lepiej nie. Nie komplikujmy nic.
– Proszę, jest lato, trochę słońca. Sama widzisz, tak nam się fajnie rozmawia.
– No dobrze. Ten jeden raz w tą sobotę, bo potem wraca już córa, więc chcę z nią spędzić trochę czasu.
– Jesteś fantastyczna. Gdzie masz ochotę wyskoczyć? Byłaś w Szymbarku w domu na głowie?
– Na głowie? Co to jest?
– Fabryka domów drewnianych i facet wymyślił dom wybudowany na głowie. – Śmiał się i opowiadał dalej: – Dom stoi na dachu, zobaczysz, super. Do tego jest tam cały kompleks do zwiedzania, do tego restauracje i bufety, można spokojnie spędzić cały dzień.
– Dobrze, niech będzie, a daleko to jest?
– Nie wiesz, gdzie jest Szymbark?
– Przecież, że nie wiem. Jerzy, ja raczej nie jeżdżę nigdzie. O, czasem do Tczewa, a na wiosnę byłam z dziećmi na wycieczce w Malborku.
– Dobrze, moja droga, to jedziemy w sobotę. Czy o dziesiątej nie będzie za wcześnie?
– Nie. Wiesz co? Upiekę ciasto, a pyszne robię, zobaczysz.
– I brzuch mi urośnie jeszcze bardziej.
Przez chwilkę nic nie mówili, śmiali się i kończyli wielkie porcje pysznych lodów. Grażynka ukradkiem przyglądała się Jerzemu i raz karciła się za poufałość, na jaką sobie pozwoliła, zgadzając się na wyjazd, za moment akceptowała i tłumaczyła siebie samą: – Przecież to tylko taki koleżeński wypad, to nic zdrożnego.
Po dwóch godzinach postanowili przejść się jeszcze na spacer po bocznych uliczkach Wrzeszcza. Oglądali stare, olbrzymie kamienice i dalej rozmawiali, wspominając kolegów i koleżanki z klasy.
– A wiesz, że Marek owdowiał?
– Jaki Marek?
– Kropidłowski. Został sam z trójką dzieci. Żona mu zmarła dwa miesiące temu. Paskudnie, miała raka kości. Pomagałem mu załatwić na koniec hospicjum, bo bardzo cierpiała, a dzieci nie mogły tego znieść.
– Współczuję, życie jest okropnie kruche, a jak szybko ucieka.
– Właśnie. Ostatnio, chyba po pogrzebie, tak się zastanawiałem, że jakoś człowiek skapcaniał, że wszystko mu przecieka między palcami.
– Też masz takie odczucie, myślałam, że to tylko kobiety tak mają.
– Może zniewieściałem na stare lata, a może wszyscy tak mamy.
Jerzy na chwilkę przystanął. Odwrócił się do Grażyny. Uśmiechnął się i wziął ją za rękę.
– Moja droga, to prawda, życie tak szybko ucieka. Chyba coś straciłem, a może odzyskam.
– Pocałował dłoń i już nie wypuścił. Teraz szli przez chwilkę w milczeniu jak nastolatkowie, trzymając się za ręce. – Nie pamiętam, kiedy tak szedłem z kimś za rękę.
– Ja też nie.
– Nie przeszkadza ci to?
– Nie, to takie niewinne, spokojnie, Jerzy. Po prostu chwila, miejsce, wspomnienie.
Zaczynało robić się ciemno, a oni dalej spacerowali. Szli w górę Jaśkowej Doliny, potem ulicą Sobótki zawrócili do centrum. Rozmawiali o różnych sprawach, zaczynając od pogody, poprzez choroby zakaźne dzieci, diety odchudzające, wycieczki po kraju, motory, kryminalne historie, aż do czasów dzisiejszego spotkania.
– Nie bolą cię nogi? Troszkę kilometrów zrobiliśmy.
– Chyba bolą, ale tak fajnie się rozmawia.
– To wracajmy. Odwiozę cię do domu, jeśli nie masz nic przeciwko.
– Odwieź, odwieź. Wystroiłam się w te szpileczki, no wiesz, chciałam być elegancka, a to nie na taki spacer.
– No tak, ale jestem gamoń, dlaczego nic nie mówisz?
Skręcili w boczną uliczkę. Jerzy, dalej trzymając ją za rękę, poprowadził skrótami poprzez jakieś zaułki i nieznane podwórka.
– Znasz teren, ja nawet nie wiem, gdzie jestem, a jeszcze ta ciemność.
– Znam, to przecież moja praca. Widzisz, w miłym towarzystwie czas tak szybko leci. Zaraz wyjdziemy na ulicę Do Studzienki. Tam zostawiłem samochód, bo przy centrum handlowym nie było gdzie zaparkować.
– Oj, dobrze, bo nóg nie czuję.
– Jesteś dzielna dziewczynka – żartował.
– Nie drwij ze mnie. Na drugi raz włożę adidasy.
– Tak, na sobotę obowiązkowo.
Było prawie ciemno, jak wychodzili z jakiejś bramy. Wtedy, jak spod ziemi, wyrósł przed nimi wielki mężczyzna ubrany w coś ciemnego. Grażyna aż podskoczyła, gdy usłyszała chrapliwy głos. Zrobiła krok do tyłu i schowała się za Jerzego. Dalej przez moment widziała tylko jakieś bezkształtne ruchy, jakieś machania rękoma czy ubraniem. Znów się cofnęła, opierając się o ścianę budynku i tam przykucnęła z przejęcia.
Teraz już nic nie widziała, słyszała tylko jęki i zasapany głos Jerzego szybko mówiący coś do telefonu. Była tak zdenerwowana, że nie rozumiała słów, a gdy za moment usłyszała przenikliwą syrenę radiowozu policyjnego, serce mało nie stanęło jej z przejęcia.
Obserwowała ze swojego ukrycia całą akcję pakowania jegomościa do samochodu. Słuchała relacji, ale nie wychylała się. Wolała pozostać anonimowa. Dopiero gdy radiowóz ruszył, podniosła się z kucek. Wtedy Jerzy podszedł spokojnie do niej.
– Dziękuję, że się schowałaś. Nie martw się, to zwykły lump. Tu takich pełno. Lepiej samej nie chodzić tymi uliczkami. Wiesz, ciemno i niezbyt bezpiecznie.
– Tak wygląda twoja praca?
– Czasami tak, ale od paru lat raczej siedzę w papierach. Nic ci nie jest? – Objął ją ramieniem.
Stamtąd już niedaleko było do samochodu, więc tylko kilka kroków i Grażynka z wielką ulgą usiadła na wygodnym siedzeniu dużego audi. Prawie natychmiast, ale dyskretnie zsunęła pantofle z nóg i masowała je delikatnie, pocierając stopą o stopę, obserwując jednocześnie Jerzego, który obchodził wkoło auto, otwierał drzwi i wreszcie siadł za kierownicą. Taki zwykły mężczyzna, a przed chwilą bohater ulicznego zajścia.
Oparła głowę na zagłówku i uśmiechnęła się. Jerzy nic nie mówił. Wycofał samochodem z bocznego wjazdu do jakiejś kamienicy, zawrócił i dopiero stojąc na ulicy, zapytał:
– Dokąd pani sobie życzy?
– Zaspa, Burzyńskiego 12, panie szofer. – Wyciągnęła rękę i pogłaskała go po policzku. -Podziwiam cię, mało nie umarłam ze strachu.
-To był zwykły lump, z takim to nie ma problemu. Dostał raz i już jest niegroźny, nie martw się.
W czasie jazdy Grażyna zastanawiała się nad dalszymi krokami, czy zaprosić Jerzego do siebie na herbatę, czy po prostu wysiąść, dziękując mu za wspaniały czas i za bohaterską obronę białogłowy. Jednak sytuacja sama ułożyła dalszy scenariusz.Rozdział V WYCIECZKA GRAŻYNKI
Z powodu braku miejsc do parkowania stanęli na samym środku ulicy, przed klatką z numerem 12. Zaraz za nimi podjechała taksówka, więc Jerzy szybko wysiadł, obszedł samochód, otworzył Grażynie drzwi.
– Nie odprowadzę cię, sama widzisz. Jesteśmy umówieni?
– Tak.
– Który numer mieszkania?
– Piętnasty, piąte piętro – powiedziała na odchodne, bo taksówkarz ględził już coś przez otwarte okno.
– Zadzwonię. Miłych snów.
Natychmiast wsiadł, by nie robić zamieszania pod blokiem Grażyny. Patrzył jeszcze we wstecznym lusterku, jak otwierała drzwi do klatki.
Odwróciła się i pomachała, nie wiedząc, czy jej gest był widoczny, ale czuła się taka radosna, pomimo bólu nóg. Od lat nie wychodziła z nikim na pogaduszki, a na spacery najczęściej chodziła z jakimiś dziećmi, którymi akurat się opiekowała.
Przed drzwiami zdjęła buty i na paluszkach, jakby bała się kogoś obudzić, weszła do swojego mieszkania. Zanim zdążyła zapalić światło, w torebce zabrzęczał telefon. Rzuciła pantofle na ziemię i szukała telefonu, który świecił się, dając błękitną poświatę.
– Halo, Grażynko. Dziękuję ci za wspaniały wieczór.
– Och, Jerzy. Ja również dziękuję.
– Jesteś już w domu?
– Tak.
– Przepraszam, że nie odprowadziłem cię pod drzwi.
– Nie szkodzi, odprowadzisz następnym razem.
– To już nie przeszkadzam. Dobranoc.
– Dobranoc, Jerzy.
Wyłączyła telefon, zapaliła światło i nie rozbierając się, usiadła w swoim ulubionym fotelu. Nogi zadarła na pufę i zamknęła oczy. Wracała do słów, myśli, zdań i wrażeń z całego popołudnia i wieczoru. – Jerzy właściwie nic się nie zmienił. Owszem, postarzał się, ale ja też. No i co? Co dalej? Sobotni wyjazd? Hu. Do czego to doprowadzi?
Znów zadzwonił telefon, tym razem znajoma z pracy z propozycją wypadu za miasto w najbliższy weekend. Ćwierkała jej do ucha jak katarynka, ale Grażyna była ponad te jej trele. Owszem, słuchała, nawet nadążała za jej potokiem słów, ale sama była zbyt daleko, by logicznie myśleć i doradzać. Po prostu podziękowała za zaproszenie, co wywołało spore zaskoczenie.
– No coś ty, Grażyna, są wakacje, będziesz siedziała sama w domu. Przecież wiem, że Kasia pojechała do Londynu.
– Nie będę sama, wyjeżdżam na weekend.
– No proszę, a zdradzisz coś?
– Co?
– Z kim jedziesz.
– Aleś ty dociekliwa. Ze znajomymi, do nich na działkę, ale w niedzielę wracam.
– To wpadnę wieczorkiem. Pogadamy. Musisz mi doradzić, wiesz, najlepiej jak ktoś z boku na to patrzy świeżym wzrokiem.
– Na co?
– Ty wcale nie słuchałaś mnie.
– Dobrze, przyjdź w niedzielę. Porozmawiamy, a teraz pa, jestem zmordowana.
– No, no, pa – zakończyła zaskoczona koleżanka.
Grażyna odłożyła słuchawkę i już nie siadała, rozebrała się, wykąpała i padła nieprzytomna ze zmęczenia. Następnych kilka dni upłynęło jej spokojnie, oprócz krótkich telefonów od Jerzego i zakupów na bazarze nic nadzwyczajnego się nie wydarzyło. Kilka maili od Kasi, jeden dyżur z dzieckiem u znajomych, aż do piątku. Wtedy zaczęło ją nosić. Kręciła się po domu, znów wyciągała ciuchy. Nawet zrobiła sobie na twarz maseczkę, którą kiedyś dostała od jakiejś koleżanki w prezencie. Upiekła obiecane ciasto z jabłkami, a wieczorem nie mogła zasnąć. Odszukała w Internecie informacje o Szymbarku, obejrzała zdjęcia słynnego domu na głowie i dopiero po północy zasnęła pełna obaw i lęków.
Gdyby nie budzik, to pewnie nie zdążyłaby się wyszykować. Wszystko robiła bardzo nerwowo. Zmieniała wcześniej przyszykowaną garderobę, kroiła ciasto i pakowała do kosza, jak w dawnych PRL-owskich czasach, nawet zaparzyła kawę w termosie, jakby jechali na bezludną wyspę.
Tuż przed dziesiątą stała zwarta i gotowa przed oknem i wyglądała znajomego samochodu. Gdy zadzwonił dzwonek, złapała koszyk i jak szalona osiemnastolatka prawie wybiegła z mieszkania.
W windzie nielubianej sąsiadce dwa razy powiedziała dzień dobry i jakieś dziecko pogłaskała po głowie. Przed samochodem wręczyła zaskoczonemu Jerzemu kosz.
– A to co, wałówka na piknik jak za dawnych czasów?
– Oczywiście. Wypad za miasto bez kosza? Jerzy, no jak to?
– Grażynko. Tam wszystko jest na miejscu. To nie te czasy.
– Wiem, wczoraj czytałam w Internecie, ale jak piknik, to piknik, a moje ciasto i tak jest najlepsze. Takiego nie kupisz w żadnej piekarni, przecież obiecałam ci.
– Obiecałaś. Oczywiście.
– Co powiedziałeś w domu?
– Nic. Nie byłem. Wczoraj miałem dyżur, więc dalej mnie nie ma. Irena jest przyzwyczajona. Czasem tak się zdarza, że nie ma mnie dobę albo dłużej, taka praca.
– Oj, kręcisz, ale to twój problem. Raz nic się nie stanie – skwitowała uśmiechem i rozsiadła się wygodnie na przednim siedzeniu. Zapięła się pasami i obserwowała Jerzego. Patrzyła, jak sprawnie kręci kierownicą, jak zmienia biegi, nastawia radio. Podziwiała jego skoordynowane ruchy doskonałego kierowcy. – Ile czasu będziemy jechali?
– Godzinę, może troszkę dłużej, to zależy, jak nam zejdzie do obwodnicy, bo dalej to już korków nie ma. Lubisz szybką jazdę?
– Nie wiem, chyba nie.
– Nie bój się, nie narażę cię na niebezpieczeństwa.
– Ja się nie boję. Na pewno wiesz, co robisz. Dużo jeździsz samochodem?
– Czy ja wiem? Chyba sporo, choć kiedyś bywało więcej. Teraz to do pracy, z pracy, czasem jedziemy gdzieś po zakupy. No, nie, w zeszłym miesiącu byłem w Warszawie, służbowo, ale swoim samochodem, a tak to nigdzie. Wiesz, takie spokojne jest życie staruszka.
– A czym się zajmujesz w pracy?
– To właściwie tajemnica, ale co nieco mogę ci zdradzić.
Dalej prawie całą drogę Jerzy opowiadał ciekawe historyjki ze swojej pracy. Czasem się śmiali, czasem Grażyna słuchała z lekkim drżeniem, bo Jerzy kolorował swoje wyczyny, by zrobić większe wrażenie. Dopiero w samym Szymbarku zmienił temat i zaczął opowiadać o miejscu:
– Jak czytałaś, to wiesz, że jest tutaj guinessowski wyczyn.
– Tak, deska i stół najdłuższe na świecie, ale nie pamiętam, z jakiego drzewa to zrobili.
– Ja też nie, poczytamy, tam jest wszystko opisane. Wziąłem aparat fotograficzny, naklikamy sobie zdjęć.
Po chwili parkowali prawie przy samej bramie wejściowej, bo o tej porze nie było jeszcze tłoku. Dopiero około południa w całym obejściu zrobiło się tłoczno, ale do tego czasu oboje zdążyli już zwiedzić dziwny domek.
W nim od początku Grażyna czuła się tak świetnie. Nawet weszła na piętro, które było w normalnym domu parterem. Tam dopiero zaczęło się wszystko mieszać w głowie, a odczucia błędnika doprowadzały ją do zawrotów i szumów w uszach. Jeszcze gorzej było, gdy wyszła na zewnątrz. Musiała się przytrzymać ręki Jerzego, bo nawet nogi się jej uginały, a głowa sprawiała wrażenie wirującej gdzieś w jakimś dziwnym świecie.
– Chyba muszę usiąść na chwilkę, bo się przewrócę.
– I tak jesteś dzielna. Nie wszyscy wchodzą na górę.
– Nie wiedziałam, że tak się miesza w mózgu. Kiedyś koleżanka miała zapalenie nerwu błędnego i nie mogła sama chodzić. Nie wierzyłyśmy jej, a teraz widzę, jak to jest głupio. Wiesz, ale facet miał pomysł na taką budowlę, a te meble, jak to śmiesznie wygląda, jak stół jest na suficie.
– Mnie najbardziej zadziwiają firanki.
– No tak, powinny zwisać na dół. Nie, to jakiś kit.
– Oj, kotku – wyrwało się Jerzemu, ale Grażyna nawet nie zwróciła uwagi. Dalej odczuwała zachwiania równowagi. – Firany po prostu naciągnęli na żyłkach i przymocowali do podłogi, więc fajnie wiszą.
– Może chodźmy tam dalej, zobaczymy jeszcze chatkę Sybiraka i pójdziemy na kawę, bo nie piłam, czekałam na ciebie.
– To kawę wypijemy w bufecie, a twoją wałówką będziemy się delektowali gdzieś w lesie.
Przeszli koło wystawy drewnianych domów, jakie można zamawiać w firmie. Za nią skręcili w prawo i weszli do dużej ziemianki, zbudowanej na kształt syberyjskich domów dla zesłańców, w których żyli nie tylko Polacy, ale i Ukraińcy, Kaszubi, Litwini, więźniowie. Obejrzeli jeszcze parowóz z czerwonoarmijną gwiazdą i poszli do pawilonu, w którym na ścianie wisi najdłuższa deska świata, z piękną tabliczką rekordu Guinessa.
Grażynka usiała na drewnianym fotelu prezydenta, a Jerzy w tym czasie przyniósł dwie kawy. Zrobił kilka zdjęć i opowiadał dalej historie ze swojego życiorysu. W pewnej chwili ujął obie jej ręce i przytulił do ust.
– Jak dobrze, że cię spotkałem.
– Dobrze? Dlaczego?
– Wiesz, bo to życie nie miało już blasku, a ty je rozpromieniłaś. Wniosłaś nowy powiew.
– Powiew czego?
– Nie wiem, tak się mówi. Powiew radości, świeżości, blasku.
Grażyna się zaśmiała.
-To masz rację. Ja też czuję taki przypływ energii, ale to chyba powietrze i drzewo. W domu to mam sam beton.
– I bądź tu romantyczny. – Pocałował obie jej ręce i uśmiechnął się.
– Jerzy, chcesz mnie oczarować? Przestań, za starzy jesteśmy na takie bajery. To dobre dla młodych zakochanych nastolatków.
– Ale ja tak się czuję. Od dawna nie byłem taki szczęśliwy. Wiesz, zastanawiałem się przez te kilka dni. Jakby to było, gdybym nie poszedł na tą prywatkę z Ireną. Wypiłem wtedy za dużo i straciłem kontrolę nad sobą, a potem głupota i koniec.
– Nie chcę na ten temat rozmawiać, było, minęło, lepiej nie wracać do tamtych spraw.
– Masz takie piękne oczy, Grażynko.
– Och Jerzy, i takie piękne zmarszczki wokół oczu.
– No i co z tego, ja też mam i prawie łysy łepek, i siwe resztki włosów. A po co zwracać na to uwagę? Ważne, że dusza mi odmłodniała.Rozdział VI NIESPODZIEWANA WIZYTA JOANNY
Za drzwiami stała Joanna, siostra Józka, z walizką w ręku. Za nią Zosia i ich rozszczekany kundelek, który biegał wszędzie i robił tyle hałasu, że wszyscy mieli go po dziurki w nosie.
Nic nie mówiąc, uścisnęła się z panią Halinką i weszły do środka.
– Rozmawiałam z Józkiem, zostaniemy u was kilka dni. Czy nasz pokój jest przygotowany? – zapytała zaskoczoną Monikę.
– Przygotowany? Nie, nic nie wiedziałam, zresztą ledwie chodzę, sorry, musisz sama sobie zrobić, za chwilkę przyniosę wam pościel.
– Ręczniki też – dodała, idąc już na piętro.
Monika stała jak skamieniała, nikt ani nie pytał jej, ani nie informował o przyjeździe szwagierki. Owszem, lubiła Joasię, siostrę męża, ale teraz to ona potrzebowała opieki i spokoju, a nie niańczenia innych, tym bardziej że nikt nie interesował się zaopatrzeniem ani pomocą. Teraz więcej spadło na panią Halinę, bo oprócz normalnych zajęć, przyszła pora na przetwory ze śliwek i jabłek, a do tego pielenie i sprzątanie w ogrodzie. Monika miała absolutny zakaz wszelkich prac, przynajmniej przez sześć tygodni. Jedyny pożytek z przyjazdu Joanny miała pani Halina, zyskała wreszcie kumpelkę do papieroska, a i Józek pod presją dwóch nałogów już nic nie mamrotał. Po prostu rano znikał, wyjeżdżając do pracy, a pojawiał się na wieczorny posiłek, potem przenosił się do sypialni i tyle widziało go stado bab, które rządziło domem.
W sobotni wieczór Joasia postawiła alkohol do kolacji i zaczęły się pogaduchy. Najpierw całkiem normalne, o życiu u nich w Leźnie, a potem, w miarę ubywania trunku z butelki, tematy rozszerzały się na Ostródę i jej domowe ognisko. Wreszcie gdy córka poszła spać, Joasia wygadała się, że nie może już dłużej wytrzymać w domu z mężem, że Mirek sobie za bardzo pozwolił ostatnio, że to jest piekło, że sama już nie wie, jak ma dalej żyć.
Dalsze opowieści przeniosły się na ganek. Tam usiadła tylko z Moniką. Obie miały sporo w czubie, a wtedy języki całkiem im się rozkręciły. Joasia zalała się w końcu łzami i wydukała:
– Patrzę na was i wyć mi się chce. Tacy jesteście szczęśliwi, a ja już nie mogę. Sama wiesz, jak jest z Mirkiem.
– No niby wiem, ale chyba nie za bardzo. Może masz za duże wymagania, nie przesadzaj. U nas też nie jest za słodko, po prostu żyjemy, właściwie tak obok siebie.
– Ale co ty gadasz. Józek cię nie uderzył.
– Nie, nigdy bym mu na to nie pozwoliła. To Mirek już tak sobie pozwolił? No tak, przecież mówiłaś, że sobie pozwolił, nie zaskoczyłam. Sorry, gapa jestem. Widziałam, jak wchodziłaś, ale nie chciałam nic mówić. To dlatego przyjechałaś, bo już się zastanawiałam, dlaczego Zosia nie idzie do szkoły?
– Nie. Ona też przeżywa. Zrobiła się okropna, a ja już po prostu nie mogę.
– Porozmawiaj z nim. Ja nie wiem, trudno cokolwiek radzić komuś, jak się nie jest z tym bezpośrednio związanym.
– Oj Moniko, tobie to dobrze, a ja się tak zaplątałam, że już sama nie wiem, co dalej robić.
– Nic, po prostu żyć, a co zrobisz? Gdzie pójdziesz? Jak nie możesz, to się rozwiedź. Po co się tak męczyć.
– Moniko, to jeszcze nie wszystko.
– Nie? – Teraz Joasia rozpłakała się na dobre. – Nie rycz, głowa będzie cię bolała.
– Cały czas mnie boli. Ja już nie mam siły. Ja nie wiem – buczała jeszcze mocniej.
– Co się jeszcze stało? Przecież pobicia w rodzinie można zgłosić na policję. Oni podobno mają jakiś specjalny program nadzoru nad takimi typkami.
– To nie o to chodzi. Moniko. Ja się zakochałam – wydukała, pociągając nosem.
– Zakochałaś się? – Monikę zatkało i prawie że nie dodała: „Ja też”. W ostatniej chwili nabrała powietrza i zatrzymała potok słów. – W kim się zakochałaś?
– W Karolu.
– No dobrze, już nie rycz i powiedz, co się stało.