- W empik go
Nasza melodia - ebook
Nasza melodia - ebook
Jeśli prawdą jest, że muzyka łagodzi obyczaje, to Rita i Daniel są żywym wyjątkiem od tej reguły. On nienawidzi jej, a ona… kocha jego. Ale za nic się do tego nie przyzna. Na drodze do ukochanego stoją przecież jej rude włosy, piegi i pianino – grają na nim oboje, lecz Rita jest przekonana, że przewyższa w tej sztuce Daniela. Daniel nie pozostaje jej dłużny i uparcie twierdzi, że Rita jest brzydka. Nie ma mowy o żadnych pozytywnych uczuciach z jego strony, więc zraniona do żywego dziewczyna z pasją oddaje się rywalizacji muzycznej. Kiedy po wielu latach spotykają się ponownie, Daniel jest już sławnym Dannym, muzykiem zespołu Płomienie, a Rita - właścicielką klubu i nauczycielką w szkole muzycznej. Nieoczekiwanie wybucha miłość ognista jak jej włosy, ale bolesna tajemnica z przeszłości może sprawić, że happy endu nie będzie…
– Rock and roll, babe! – wykrzyknąłem do tłumu, uderzyłem palcami w klawisze i nagle… poczułem coś mokrego. Jakaś ciecz lała się na mój policzek i z pewnością nie był to szampan.
– Tfu! – wyrzuciłem z siebie i szybko usiadłem na łóżku.
Nade mną stała rudowłosa postać i śmiała się, oblewając mi twarz wodą.
A co to za ruda wiedźma zniszczyła mi taki piękny sen?! – wrzasnęły moje myśli.
Szybko usiadłem na łóżku i zacząłem ocierać dłońmi twarz. Czułem, jak moje mięśnie się napięły i zaczęły delikatnie drżeć.
– Z czego się śmiejesz?! – rzuciłem wściekle, dokładnie przyglądając się rudej.
Pierwszym, co przykuło moją uwagę, były usta – duże i naturalne. Potrafiłem bezbłędnie rozpoznać napompowane wargi. Ta dziewczyna była naturalna, choć kolor jej włosów już nie bardzo. Tak samo jak kształt brwi. Pod brązowym łukiem znajdowały się zielone tęczówki. Wydawały się krystaliczne. Na małym nosie tkwiły piegi, które postanowiły też zająć miejsce na policzkach, co wyglądało…
Nie wiedziałem, czy piegi mnie interesują. Według mnie nie dodają urody.
I nagle skojarzyłem…
Tak! Wszystko się zgadza!
To ona!
Ona!
Rudy koszmar mojego dzieciństwa!
Zmarszczyłem brwi i z wyższością spojrzałem na śmiejącą się wiedźmę.
– Poznałeś mnie, przygłupie? – zapytała, zakręcając butelkę z wodą. Wydęła swoje duże usta, po czym znowu się roześmiała.
– Wydajesz się milsza, gdy milczysz – powiedziałem i zwinnie zsunąłem się z łóżka. – Właściwie… jak się tutaj znalazłaś? – zapytałem, nie chcąc patrzeć na tego niewychowanego upiora.
– Zawsze byłam milsza niż ty. I bardziej utalentowana.
Anna Dąbrowska
Inowrocławianka. Mama i żona. Niepoprawna marzycielka i fanka zespołu Thirty Seconds To Mars. Uwielbia koty, pić duże ilości herbaty, czytać i tworzyć piękne zdania. W swoich książkach stawia na emocje. Wydała kilkanaście powieści i dwie antologie. Każda z jej historii zostaje niezwykle ciepło przyjęta przez Czytelniczki.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8219-500-2 |
Rozmiar pliku: | 1,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Od skromnych ludzi wymaga się milczenia. Zwykło się mawiać, że milczenie jest złotem. Znam wiele milczących osób, które powinny już być milionerami, bo wyznają powyższą zasadę. Ich bogactwem jest tylko muzyka, która wypełnia duszę. Od ludzi bogatych wymagana jest nieskazitelność na każdej płaszczyźnie życia. Bycie perfekcyjnym jest strasznie wyczerpujące. Zapytacie zapewne, skąd o tym wiem? Co może wiedzieć ten, który rozbija się drogimi samochodami, a mandaty płaci uśmiechem? Właściwie to płacił je w taki sposób, kiedy mieszkał w Szwecji. Obecnie zapłacił pierwszy mandat w Polsce i było to całkiem ciekawe doświadczenie. Ten fajny facet ma imię i strasznie sprawne palce… Nie, nie… Odstawcie wszystkie sprośne myśli na bok. Opowiem wam moją krótką historię, chociaż nie lubię o sobie mówić.
Nazywam się Daniel Zasada. Moi rodzice byli kiedyś bardzo biedni… Wciąż pamiętam głos matki, kiedy mówiła: „Przykro mi, Daniel, ale nie mogę ci tego kupić, bo nas na to nie stać”. Jako pokorne dziecko starałem się to rozumieć, chociaż „to” nazywało się biedą. Nikt nigdy nie wymawiał na głos tego słowa, jakby wstydził się ubóstwa.
Kilka lat później nasz los się odmienił. Tata założył firmę budowlaną i odniósł spektakularny sukces. Zaczął budować luksusowe wieżowce, w których powstały apartamenty. Pieniądze spadły na naszą rodzinę niczym zapowiedziany deszcz w parku. Z szarej kamienicy przeprowadziliśmy się do jednego z apartamentowców, a następnie do domu jednorodzinnego, przy którym stało duże drzewo. Bardzo lubiłem na nie wchodzić i podziwiać panoramę miasta. Pasjonowałem się oglądaniem wschodów i zachodów słońca. Nie lubiłem, kiedy te chwile zakłócały dobiegające z domu krzyki – głośne awantury rodziców. Mama miała żal do taty, że tak rzadko przebywał z rodziną. Tata odgrażał się jej, wrzeszcząc, że nie ma w domu spokoju i dlatego nie chce mu się do niego wracać. Wtedy mama oskarżała tatę, że pewnie ma kogoś na boku. Jego milczenie wywoływało jeszcze głośniejsze kłótnie. Czasami wkładałem do uszu stopery, które samodzielnie zrobiłem ze sznurka i kuleczek waty.
Podczas jednej z takich wieczornych awantur, gdy dopiero co wspiąłem się na drzewo, usłyszałem trzask drzwi i zobaczyłem ojca, ciągnącego za sobą walizkę.
– Nie zamierzam już nigdy wracać do tego domu! – ryknął tak głośno, że mnie przestraszył, a wtedy się zachwiałem i spadłem z drzewa.
Bolały mnie tylko plecy, chociaż mama twierdziła, że mam rozbiegany wzrok. Bardzo płakała, a tato porzucił spakowane walizki i szybko zadzwonił po karetkę. Skończyło się na lekkim wstrząśnieniu mózgu i złamaniu lewej ręki.
Na ósme urodziny wypisano mnie ze szpitala. Dom był przystrojony balonami, mama uśmiechała się do mnie szeroko, tato klepał radośnie po plecach. Kiedy poszedłem spać, znowu usłyszałem ich podniesione głosy. Mama szlochała, tato trzasnął drzwiami i odszedł. Tym razem bez walizek. Nie było go przez jakiś czas. Zjawił się, by zabrać mnie do szpitala, kiedy dzień wcześniej zakomunikowałem mamie, że nie mogę poruszać palcami złamanej ręki. Decyzja lekarzy była jednomyślna – miałem upośledzenie nerwu. Być może bezpowrotne.
I wtedy pojechałem do pewnego starego lekarza, który orzekł, że mam wbrew wszystkim i wszystkiemu próbować poruszać palcami. Poprosił moich rodziców o zakup organów, bym mógł na nich grać.
_Ale jak grać, kiedy nie można poruszać palcami?_ – ta myśl wdarła się jednocześnie do głowy każdego z rodziny.
– To chory pomysł – stwierdził ojciec.
– Niedorzeczne – powiedziała mama.
– Czy to będzie bolało? – zapytałem i tym samym sprowadziłem na swoją twarz trzy pary zaskoczonych oczu. Uśmiechnąłem się, chociaż czułem strach.
To pytanie zmieniło moje życie. Tato kupił mi małe organki i położył na stole tuż obok mojej lewej dłoni. Patrzył wyczekująco, aż ułożę na klawiszach palce i w jakiś magiczny sposób zacznę nimi poruszać. Nie potrafiłem wtedy unieść dłoni… Byłem na siebie zły. Zacząłem głośno krzyczeć, właściwie to się wydzierać, wpadłem w furię. Kiedy do kuchni wpadła przestraszona mama, oskarżyła ojca o znęcanie się nade mną. On powiedział, że niczego złego nie zrobił. Był niewinny. Całą winę ponosiłem ja. Frustracja wypełniała mój umysł.
– On nie może poruszać palcami, jak ma zagrać? – zapytała z żalem mama, po czym odprowadziła do mnie do pokoju, w którym królowali bohaterowie komiksów Marvela.
Pamiętam, że położyłem się na łóżku i długo wpatrywałem w ścianę, na której widniał wizerunek Iron Mana. Podziwiałem go, bo niczego się nie lękał. Walczył z największymi przeciwnościami i wygrywał. Zamknąłem oczy. Wziąłem głęboki wdech i spróbowałem poruszyć palcami. Dłoń nie drgnęła nawet o milimetr. Przełknąłem ślinę, po czym starałem się skupić wszystkie myśli tylko na palcach. Nic. Przełknąłem kolejną porażkę. I kolejną… Było ich bardzo wiele. Nie potrafiłem ich zliczyć, ale w końcu nastał taki dzień, w którym mój kciuk się uniósł. Bardzo się wtedy spociłem i pierwszy raz poczułem ostry zapach własnego potu.
Po tym zdarzeniu, dokładnie siedemnaście dni później, potrafiłem zagrać na zabawkowych organkach melodię _Wlazł kotek na płotek_.
– Daniel! – Mama, która zamierzała wejść do mojego pokoju, pobladła. Usiadła na krześle i zaczęła płakać. – Ja nie wierzyłam… To cud! – wykrzyknęła i poprosiła, bym zagrał dla niej lewą dłonią jeszcze raz.
Zrobiłem to. A wieczorem zagrałem przy ojcu, który następnego dnia kupił mi duże organy. Nie wiem dlaczego, ale ucieszyłem się z niespodziewanego prezentu. Ćwiczyłem intensywnie, by potrafić zagrać piosenkę Lady Pank. Wybór padł na _Zawsze tam, gdzie ty_. Starałem się zagrać ten utwór jak najlepiej, ale moje palce nie były jeszcze dostatecznie sprawne, by robić to, czego od nich oczekiwałem.
Pewnego dnia rodzice, jak to mieli w zwyczaju, zaczęli się kłócić. Wyniosłem organy do ogrodu, wyprowadziłem przedłużacz, by móc je podłączyć do prądu, i zacząłem ćwiczyć. Kiedy skończyłem, usłyszałem przez otwarte okno, że rodzice jeszcze się sprzeczali. Spojrzałem przed siebie i napotkałem zielone oczy dziewczynki. Miała tupet! Tak stać, patrzeć na mnie i przysłuchiwać się muzyce, którą grałem.
– Na co się gapisz?! – zawołałem i podszedłem do niej.
Dziewczynka wydawała się młodsza ode mnie o kilka lat i była ruda. Ruda niczym marchewka albo Ania z Zielonego Wzgórza. Na nosie i policzkach miała olbrzymie, brązowe piegi. Była brzydka.
_Na pewno ma na imię Ania_ – pomyślałem i wzdrygnąłem się z niesmakiem, widząc, że wciąż się we mnie wpatruje.
– Zakochałaś się czy co?! – fuknąłem na nią, a po chwili dostrzegłem w jej oczach łzy. – Beksa lala! – naśmiewałem się z niej, co spowodowało szloch. Po brzydkich, piegowatych policzkach dziewczynki zaczęły spływać łzy, wielkie jak grochy na jej sukience.
Wtem odwróciła się i pobiegła przed siebie.
Za dwa dni powróciła ze swoją mamą. Kurczowo trzymała ją za rękę, jakby bała się, że bez dłoni mamusi może się przewrócić.
– Dzień dobry! W czym mogę pomóc? – zapytała moja mama, widząc wtargnięcie do naszego ogródka dwóch rudych istot.
– Kamila Woźniak – przedstawiła się ruda pani. – A to moja córka, Rita. Jesteśmy sąsiadami – orzekła, po czym przeniosła swoje wielkie, niebieskie oczy na mnie. – Pani syn zachował się niegrzecznie wobec mojej córki.
Spojrzałem wtedy na mamę, a ona ściągnęła swoje wąskie brwi i zmarszczyła czoło. Wiedziałem, że będę miał przechlapane. Tylko… „przechlapane” wydawało się łagodnym określeniem wobec tego, co mnie spotkało. Moja mama zaprzyjaźniła się z mamą tej rudowłosej smarkuli, która wraz ze swoimi piegami i wąskimi ustami wkroczyła do mojego życia. Najgorszy był też fakt, że ta marchewka grała na pianinie.
Moje życie straciło dawny sens, ale zyskało nowy urok.
Przy każdej sposobności dokuczałem Ricie tak bardzo, aż zaczynała płakać. Jej łzy były oznaką mojego zwycięstwa. I stanowiły cel mojego życia do momentu, kiedy nasze drogi się rozeszły.
Wiedziałem, że słowami można krzywdzić… Tak łatwo można zniszczyć nimi czyjś świat. Trudniej go odbudować i naprawić dziurawą relację. Kiedy łatało się jedną dziurę, w tym samym czasie powstawała nowa. Kiedyś byłem prześladowcą. Nastoletnim prześladowcą. Stałem się nim, by ochronić samego siebie przed dziewczynką, z którą czułem się zmuszony konkurować. Rita Woźniak skomplikowała mój prosty świat. Zawiązała w nim wiele supłów, których nie dało się rozplątać. Sprawiła, że podjąłem się wyzwania bycia lepszym muzykiem niż ona. Klawisze stały się sensem moich dni, muzyka wyniosła mnie na szczyt, a ruda dziewczynka zniknęła.
Nie lubiłem opowiadać o sobie. Zawsze twierdziłem, że jestem zwykłym chłopakiem z sąsiedztwa, ale muzyczni krytycy przykleili mi łatkę wirtuoza, którego palce pobudzały wszystkie neurony w organizmie ludzkim. Ta łatka została do mnie przyszyta, gdy skończyłem piętnaście lub szesnaście lat. Nie pamiętam już dokładnie, kiedy to się stało. Po prostu zauważono mój talent, a wtedy moja kariera nabrała niebywałego rozpędu.
Nagle zacząłem grać w dwóch zespołach muzycznych jednocześnie, ale żadna z tych kapel nie miała szans na sukces. A ja pragnąłem sukcesu, bo skoro miałem talent, chciałem go zaprezentować większej widowni niż pięćdziesięciu zalanym dupkom przy barze. Zacząłem szukać w internecie ogłoszeń, pozostawiać informacje o sobie i pewnego dnia propozycja castingu spadła na mnie jak grom z jasnego nieba.
Dostałem się!
Nie wierzę!
Ja pierdzielę!
Najpierw wydawało mi się, że trafiłem do bajki, ale owa bajka szybko przerodziła się w szybki kurs dorastania. Razem z Kubą, Aleksem i Kosmą stworzyliśmy zespół Płomienie, który miał za zadanie skraść serca Szwedek. Do Kosmy Samgaiły, wokalisty, zawsze podchodziłem z dystansem, gdyż wydawał się nieco nieobliczalny, czasami nieobecny. Bardzo specyficzny koleś, którego poczucie humoru nie do końca rozumiałem. Aleks był zbyt małomówny, dlatego całą wiarę w męską przyjaźń ofiarowałem Jakubowi. Uczyłem się od niego pewnych cech, zwłaszcza opanowania. Bo moim problemem była nieumiejętność tak zwanego siedzenia w miejscu. Moje ciało nie potrafiło zachowywać się spokojnie. Wypoczywałem tylko w ruchu, a kiedy stałem, musiałem tupać nogami, bawić się palcami, robić cokolwiek, co pozwalało mi się ruszać.
Kiedy zacząłem dojrzewać, stałem się bardzo pobudliwy. Nudził mnie spokój, dlatego nigdy nie mogłem usiedzieć na miejscu dłużej niż przysłowiowe pięć minut. Menadżer naszego zespołu był zachwycony tą cechą. Twierdził, że ADHD mnie wyróżnia. Być może nadmierna pobudliwość wydawała się czymś oryginalnym, lecz była męcząca dla otoczenia. Większość ludzi nie potrafiła zrozumieć, że nie udawałem narwańca, tylko byłem narwany. Czułem się jak chorągiewka, którą szarpie wiatr. Byłem statkiem pływającym po oceanie bez kotwicy. Praca muzyka stała się moim wybawieniem. Na scenie miałem wykonywać swoje zadania. Grałem na klawiszach i zostałem technikiem sceny. Lubiłem stawiać przed sobą nowe wyzwania i je realizować.
Dzisiejszym wyzwaniem miały być dla mnie miesięczne wakacje w rodzinnym domu. Bałem się, co w nim zastanę. Ojciec wyprowadził się od mamy kilka lat temu, następnie taki sam ruch wykonałem ja, dostając się do zespołu. Muzyka pochłonęła mnie całkowicie. Rzadko myślałem o matce – co porabiała, czy czasami nie czuła się samotna? W rozmowach telefonicznych twierdziła, że doskonale daje sobie radę, ale czy na pewno tak właśnie było? Dzisiaj miałem się o tym przekonać i trochę się obawiałem tych wakacji. Nie chciałem wrócić z nich do Szwecji wykończony bardziej niż po miesiącu picia na Majorce.
Nie lubiłem powitań, a zwłaszcza tego całego orszaku powitalnego: ciotek, wujków i wścibskich sąsiadek. Pożegnania wydawały się łatwiejsze. Mówiłem tylko: „Trzymaj się”, zabierałem torby i wychodziłem. Zamykałem za sobą drzwi, pozostawiałem wszystko za sobą i czułem się wolny. Każdy nowy dzień był powodem do zrobienia w życiu czegoś innego, lepszego.
W duchu liczyłem, że matka nikomu nie powiedziała o moim powrocie do domu. Dzisiaj marzyłem tylko o długiej kąpieli i jeszcze dłuższym śnie. Nie wiedziałem, dlaczego mama uparła się odebrać mnie z lotniska. Od tygodnia próbowałem wpłynąć na jej decyzję, ale na próżno. Matka zawzięła się i uparła jak osioł. Stwierdziła, że to jej święty obowiązek. Nie znajdowałem wielu argumentów, które mogłyby odwieść ją od tego pomysłu. Właściwie zdołałem tylko powiedzieć: „Ależ, mamo…”. I na tym zakończyliśmy naszą dyskusję.ROZDZIAŁ 1
Nie mogłem spokojnie patrzeć na kobietę, która z całych sił starała się mi udowodnić, że jest dobrym kierowcą. Prowadziła koszmarnie. Porównałbym ją do niedzielnego szpanera, wyjeżdżającego z samochodem z garażu tylko po to, by wszyscy sąsiedzi mogli podziwiać jego brykę. Moja mama na szczęście nie miała superbryki, tylko złomka.
_Samochód w sam raz dla niej_ – pomyślałem, marząc tylko o tym, by znaleźć się w łóżku.
– Daniel, czy już wspominałam ci jak bardzo cieszę się, że wróciłeś do Polski? – zapytała któryś raz z kolei.
– Non stop mi to powtarzasz, mamo – stwierdziłem i zagryzłem wargi, by niczego więcej nie powiedzieć. Zacząłem stukać palcami w kolana. Zrobiło mi się niewygodnie w tym ciasnym samochodzie, a przez chwilę miałem wrażenie, że zaraz zaliczymy zderzenie czołowe.
– To dobrze. Chcę, byś wiedział, jak bardzo się cieszę. I muszę ci o czymś powiedzieć, synku… Nie wspominałam ci, ale się przeprowadziłam.
Otworzyłem szeroko oczy. Chyba zrozumiałem, dlaczego matka tak uparła się, że po mnie przyjedzie. Zrobiła to, by nie podać mi nowego adresu.
– Mieszkasz w mniejszym domu? – zapytałem z nadzieją, że tak będzie. Niestety usta mamy milczały.
– Właściwie to… w mieszkaniu…
– W apartamentowcu? – dopytywałem, naiwnie wierząc, że ojciec załatwił przytulne mieszkanko po tak zwanej dobrej znajomości.
– Nie. Mieszkam w zwykłym bloku, w mieszkaniu, w którym są dwa pokoje, kuchnia i łazienka. Tyle mi wystarczy do szczęścia.
Nie wierzyłem w to, co usłyszałem. Zacisnąłem palce w pięści i zrobiło mi się gorąco.
– Dlaczego mi o niczym nie powiedziałaś?! – zapytałem z wyraźnymi pretensjami.
– Bo wiedziałam, że starałbyś się mi pomagać, a ja nie chciałam twoich pieniędzy – oznajmiła.
Kurwa! Mogłem się domyślić, że coś było nie tak, jak tylko zobaczyłem tego złomka, który ona nazywała samochodem.
– W tym aucie klimy nie ma, prawda?
– Nie ma – odparła.
– Tak myślałem. Jestem na ciebie zły, mamo…
– Daniel… Przejdzie ci złość, gdy tylko spróbujesz sernika, który dla ciebie upiekłam.
– Z kropelkami rosy?
– Z kroplami rosy. Smak twojego dzieciństwa, kochanie.
– I tak będę zły. Obniżyłaś standard swojego życia i o niczym mi nie powiedziałaś. Ojciec jest zadowolony z tej przeprowadzki?
– Ojca mało obchodzę. Znalazł sobie jakąś blondynkę…
Zmarszczyłem czoło. Byłem w szoku.
– Ale jak… Przecież nie macie rozwodu… On nie mógł sobie tak po prostu kogoś znaleźć. Jesteś jego żoną, mamo… – powiedziałem z bólem, który zaczął rozszarpywać moje serce. Zerknąłem na jej twarz z ukosa i już wiedziałem. Pomyliłem się. Moi rodzice się rozwiedli, a ja o niczym nie wiedziałem. – Od jak dawna nie jesteście już małżeństwem?
– Od trzech lat.
– Zabrał ci dom, prawda?
– Daniel, to nie tak, jak myślisz… – Mama zaczęła tłumaczyć ojca, nie chcąc, bym myślał o nim jak o potworze.
– Mamo, patrz przed siebie! – zawołałem, widząc, że jej styl jazdy jest rozkojarzony i chaotyczny, niebezpieczny.
– To przez emocje… – zaczęła się tłumaczyć, ale ja jej nie wierzyłem.
Nie wierzyłem w jej słowa. Moja matka nie panowała nad swoim życiem, choć nie potrafiła się otwarcie do tego przyznać. Zawsze uczyła mnie szczerości, ale sama nie stosowała tej zasady. Bałem się, co zobaczę wkrótce. Bałem się jej nowego mieszkania, przypuszczałem, że okaże się zwykłą norą.
– Zaraz będziemy na miejscu – odezwała się nieco ochrypłym głosem, który mógł świadczyć o tym, że się stresuje.
– Mamo, jesteś pewna, że powinienem z tobą zamieszkać?
– Oczywiście, skarbie. Stęskniłam się za tobą.
Ja też się za nią stęskniłem i kiedy zaparkowała samochód w podejrzanej dzielnicy, wysiadłem z niego z niepokojem.
– Mamo! – zawołałem za jej plecami, gdy przechodziliśmy przez wąską ulicę.
Odwróciła się i na mnie spojrzała. Wskazała dłonią na stary, zapyziały blok.
– To tutaj – powiedziała, a ja wstrzymałem oddech. Z dwóch powodów.
Pierwszy powód – bałem się, że mieszkanie okaże się zwykłą klitką, w której nie będę miał odpowiedniej przestrzeni dla siebie. Drugi – przerażały mnie wspomnienia o biedzie. Nie chciałem, by moja mama żyła w złych warunkach. Była, jaka była, niekiedy mocno mnie drażniła, ale pozostawała moją mamą.
Szedłem po schodach, obserwując brudne ściany klatki schodowej. To miejsce napawało mnie wstrętem. Było paskudne i obskurne.
Mama zatrzymała się na drugim piętrze. Z torebki wyciągnęła pęk kluczy. Po chwili otworzyła drzwi i z uśmiechem na twarzy zaprosiła mnie do środka.
Mieszkanie, tak jak się obawiałem, było malutkie, klaustrofobiczne.
– Tak, wiem… To nie są warunki dla gwiazdy, ale starałam się urządzić je przytulnie.
Ściany były białe, co optycznie powiększało wnętrze. Nad granatową sofą w salonie wisiały obrazy w ładnych ramach. Naprzeciwko stała mała komoda, a na niej telewizor. Przy drzwiach balkonowych dumnie prezentowała się wysoka roślina z opadającymi gałązkami, które pokrywały mięsiste liście.
– Podoba ci się? – Głos matki przypominał szept. Czekała z niecierpliwością, aż coś powiem, a ja nie potrafiłem otworzyć ust i wydać jęku pełnego zachwytu.
Skinąłem głową, po czym zajrzałem do maleńkiej kuchni, w której nie zmieścił się stół. Do kuchennego blatu dostawione było jedno krzesło, które musiało utrudniać otwieranie drzwi lodówki.
Zacząłem przyglądać się małym słoiczkom ustawionym ciasno w rzędzie na parapecie, a następnie odwróciłem się i napotkałem oczy mamy. Przez chwilę staliśmy w bezruchu i patrzyliśmy na siebie. Pomyślałem sobie, że jestem egoistą, skoro pozwoliłem własnej matce żyć w mieszkaniu, które przypominało mi schludną klatkę dla zwierząt.
Może nie dość uważnie słuchałem jej słów…
– Danielku, czy mogę się do ciebie przytulić? – zapytała nieśmiało, więc zbliżyłem się do szczupłej kobiety i mocno przytuliłem ją do siebie.
– Przepraszam, mamo – wyszeptałem, wtulając twarz w odrost jej włosów. Od razu dostrzegłem tak wiele siwego koloru. Pozwoliłem jej się wypłakać w moją pierś, a następnie delikatnie kołysałem w moich ramionach, by mogła się uspokoić. Nie chciałem, by szlochała. Kiedy odsunąłem się i spojrzałem na jej twarz, zobaczyłem wiele zmarszczek, które przecinały czoło. Pod oczami i przy ustach także można je było zauważyć.
– Daniel, ja… – Próbowała coś mądrego powiedzieć, ale jej umysł jakby przestał pracować, gdy serce biło tak głośno. – Napijesz się herbaty? – zaproponowała.
– Tak – odparłem. – Czy mogę się położyć? – zapytałem, licząc, że łóżko nie będzie zbyt krótkie.
– Połóż się, a ja przyniosę ci herbatę i sernik. – Mama wskazała drzwi do mojego pokoju.
Wziąłem głęboki wdech, kiedy dotknąłem klamki. Odważnie je otworzyłem i szybko wypuściłem nagromadzone powietrze.
Pokój był mały, a jego połowę zabierało rozłożone łóżko. Nad nim znajdował się plakat z Iron Manem, co wywołało uśmiech na mojej twarzy.
– Podoba ci się? – Zadała ponownie to samo pytanie.
– Dziękuję – odparłem i ucałowałem matkę w czoło. – Wezmę torby…
– Daniel…
Odwróciłem się i spojrzałem na nią.
– Uspokoiłeś się… To znaczy… Wydoroślałeś…
Wyszczerzyłem zęby i potrząsnąłem głową.
– Zapewniam cię, że wciąż jestem szybki. – Mówiąc to, ziewnąłem i szybko zasłoniłem usta dłonią. – Padam z nóg, mamo.
– Idź spać, synku… Jeśli będziesz czegoś potrzebował, zawołaj mnie.
– Jasne – odparłem i wrzuciłem torby pod łóżko, po czym szybko zamknąłem drzwi. Rozejrzałem się po pokoju i usiadłem.
_Za tydzień będę musiał zapisać się na terapię, która pomoże mi zwalczyć klaustrofobię_ – pomyślałem i wsunąłem pod głowę poduszkę. Ziewnąłem kilka razy, położyłem się na lewy bok i zasnąłem.
♫♫♫
– Danielu, ale mamusi się nie odmawia – powiedziała stanowczo matka, która wpadła na szalony pomysł urządzenia przyjęcia w ogrodzie pani Woźniak.
Ostatnią rzeczą, o jakiej marzyłem, było zobaczenie rudej, piegowatej dziewczyny, której imię zupełnie wyleciało mi z głowy.
– Mamo, nie mam ochoty. Muszę pojechać do ojca.
– Pojedziesz do niego z zamiarem awanturowania się, tak? Wygarniesz mu, zdenerwujesz, a po nim wszystko spłynie jak po kaczce. To bez sensu!
– To ma sens! Byłaś jego żoną, więc nie miał prawa niczego ci zabrać!
– Kupił mi szafę…
Przewróciłem oczami i złapałem się za głowę.
– Mamo, małżeństwo to rzecz święta! On nie miał prawa… – Chciałem tyle powiedzieć matce, ale nie mogłem, bo niespodziewany odgłos jej śmiechu zakłócił moje myśli.
Mama trzymała się za brzuch i głośno chichotała. Kiedy przestała, przetarła palcami wilgotne oczy, przybrała poważną minę i zapytała:
– Daniel, z jakiej planety ty spadłeś? Kto pamięta o świętości małżeństwa? Kto?
– Ja, dlatego nigdy nie będę miał żony. Zresztą nie urodziła się jeszcze taka, która by za mną nadążyła.
– Akurat w tej kwestii się z tobą zgadzam! – krzyknęła radośnie mama. – Twoje bezcelowe chodzenie po pokoju działa mi na nerwy. Stukanie palcami o kolana pogłębia moją depresję…
– Czyli masz depresję?! – zapytałem, przeczuwając, że moja rodzicielka nie radziła sobie z własnym życiem i pogrążała się w smutku.
– Nie mam! Tylko tak powiedziałam. Jezu, Daniel! Czy ty musisz się wiercić nawet teraz?
– Ale ja na to nie zwracam uwagi. – Usiadłem na kanapie, położyłem dłonie na kolanach i zacząłem machać nogami. Łączyłem uda i odchylałem je.
– Daniel, dziecko… Siedź spokojnie choć przez chwilę – prosiła, a ja wiedziałem, że nie sprostam jej oczekiwaniom. To było mocniejsze od mojej silnej woli.
– Dlatego, żebyś mnie nie zabiła i nie wpadła w depresję, postanowiłem się wyprowadzić.
– Ale… – Oczy mamy nabiegły łzami. – Nie podoba ci się moje mieszkanie! Wiedziałam! Jest za skromne dla gwiazdy!
Wstałem z kanapy i położyłem dłonie na jej ramionach.
– Mamo… – Próbowałem ją uspokoić, gładząc kciukiem policzek. – Nie jestem żadną gwiazdą. Jestem twoim synem, ale mój pokój jest tak mały, że czuję się w nim jak pająk w pudełku od zapałek. Nie chcę nabawić się klaustrofobii, a poza tym nie mógłbym sprowadzać tutaj kobiet. Jestem facetem, a faceci lubią od czasu do czasu poprzytulać gładkie i miękkie ciała.
– Daniel… Chciałabym, byś się zakochał. Tak prawdziwie i na całe życie, a nie bawił się w zaliczanie lasek. To może skończyć się tragicznie. Nie mówię tu o świętości małżeńskiej…
– Panuję nad intymną sferą mojego życia, więc się nie martw. Żadnej kobiecie nie zmajstruję dziecka.
– A serce? – zapytała nagle z wyraźnym żalem. – Jeśli złamiesz któreś serce, co wtedy?
Nie zastanawiałem się nad tym. Nigdy nie myślałem, jak czuje się osoba skrzywdzona przez miłość. Nie miałem czasu na uczucia, pochłaniała mnie praca. W wolnych chwilach komponowałem podkłady muzyczne, które cieszyły się wzięciem.
– Współczesne kobiety mają silne serca, nie pozwalają się tak łatwo zniszczyć, więc możesz być spokojna.
– Naprawdę uważasz, że każda kobieta, z którą pójdziesz do łóżka, będzie twardzielką?
Przewróciłem oczami, bo poczułem się niekomfortowo. Nie chciałem rozmawiać z własną matką o łóżkowych sprawach… _Cholera! Do czego to doszło!_
– Nie sypiam z mięczakami, mamo. Sypiam z takimi, co traktują seks jak hobby.
– Wrodziłeś się w ojca, Danielu! – wrzasnęła na mnie, po czym poszła i zamknęła się w łazience.
Zacisnąłem pięści i poczułem, że zrobiło mi się gorąco. Moje kontakty z ojcem były ledwie poprawne, ale po wczorajszym dniu uzmysłowiłem sobie, jak bardzo były znikome. Spłodził mnie, utrzymywał, kupował prawie wszystko, o co prosiłem, i na tym koniec.
Tyle go znałem.
Kiedy wyjechałem do Szwecji, prowadziliśmy rozmowy trzy, cztery razy w roku, by złożyć sobie życzenia z okazji świąt czy urodzin. Później obaj dukaliśmy do telefonu pojedyncze słowa albo milczeliśmy. Kiedy uznaliśmy, że nasza rozmowa się nie kleiła, po prostu ją kończyliśmy. Lubiłem rozmowy z ojcem za to, że nie trwały dłużej niż trzy minuty. Czy lubiłem go jako człowieka? Nie wiem… Nie znałem go. Wiedziałem, że skrzywdził mamę, porzucając ją wielokrotnie, a w końcu na zawsze. Ta wiadomość kłuła mnie prosto w serce, kiedy tylko pomyślałem o ich rozwodzie, który odbył się w absolutnej tajemnicy.
Spojrzałem na zamknięte drzwi łazienki i westchnąłem. Poszedłem do swojego klaustrofobicznego pokoju i usiadłem na łóżku. Pochyliłem głowę do przodu i zacząłem ugniatać palce prawej dłoni, aż usłyszałem strzelanie kostek. Założyłem lewe kolano na prawą nogę, by za chwilę złączyć oba uda i zmienić ułożenie nóg, tak że prawa noga górowała. Byłem taki pokręcony… Dopiero w tej maleńkiej przestrzeni mieszkania zauważałem, że moje natręctwo może irytować. Znowu strzeliłem kostkami, po czym położyłem się na łóżku i próbowałem przez chwilę się nie ruszać. Po kilku minutach odniosłem wrażenie, że moje ciało zdrętwiało, więc usiadłem i zacząłem odchylać do tyłu plecy. Znowu się położyłem, przekręciłem na lewy bok. Za chwilę wylądowałem na brzuchu…
– Dlaczego moja nadpobudliwość dopiero dzisiaj zaczęła mi przeszkadzać? – zapytałem cicho samego siebie. – Czuję się jak w kondomie – wymamrotałem i położyłem się na lewym boku. Przyciągnąłem kolana do brzucha. Za chwilę je wyprostowałem, po czym znowu przyciągnąłem i powtarzałem te czynności wiele razy, po czym zasnąłem.
Śnił mi się nasz ostatni koncert. Wyszedłem na scenę, pomachałem ręką do tłumu i usiadłem do swojego pianina. Było w kolorze czerwonym. Na klawiszach leżał już mój czarny bucket hat, rybaczka, czyli nakrycie głowy przypominające kapelusz wędkarza, za którym to fasonem szalałem. Nałożyłem go na głowę, jego rondem przysłoniłem oczy i zacząłem grać dobrego rock and rolla! Takim kawałkiem zawsze rozgrzewałem publiczność do czerwoności. Miałem szybkie palce, więc ten gatunek pozwalał mi zaprezentować możliwości muzyczne. Bardziej lubiłem grać niż śpiewać. Mój głos brzmiał przeciętnie, za to głos Kosmy… Czasami moje ręce pokrywały się ciarkami, kiedy ten koleś zaczynał śpiewać! Byłem dumny, że został wokalistą zespołu, w którym grałem. Byłem nazywany człowiekiem orkiestrą, ponieważ pogrywałem trochę na gitarze akustycznej, trochę na elektrycznej, oprócz tego na basie i bębnach! Najbardziej jednak ceniłem klawisze…
– _Rock and roll, babe_! – wykrzyknąłem do tłumu, uderzyłem palcami w klawisze i nagle… poczułem coś mokrego. Jakaś ciecz lała się na mój policzek i z pewnością nie był to szampan.
– Tfu! – wyrzuciłem z siebie i szybko usiadłem na łóżku.
Nade mną stała rudowłosa postać i śmiała się, oblewając mi twarz wodą.
_A co to za ruda wiedźma zniszczyła mi taki piękny sen?!_ – wrzasnęły moje myśli.
Szybko usiadłem na łóżku i zacząłem ocierać dłońmi twarz. Czułem, jak moje mięśnie się napięły i zaczęły delikatnie drżeć.
– Z czego się śmiejesz?! – rzuciłem wściekle, dokładnie przyglądając się rudej.
Pierwszym, co przykuło moją uwagę, były usta – duże i naturalne. Potrafiłem bezbłędnie rozpoznać napompowane wargi. Ta dziewczyna była naturalna, choć kolor jej włosów już nie bardzo. Tak samo jak kształt brwi. Pod brązowym łukiem znajdowały się zielone tęczówki. Wydawały się krystaliczne. Na małym nosie tkwiły piegi, które postanowiły też zająć miejsce na policzkach, co wyglądało…
Nie wiedziałem, czy piegi mnie interesują. Według mnie nie dodają urody.
I nagle skojarzyłem…
Tak! Wszystko się zgadza!
To ona!
Ona!
Rudy koszmar mojego dzieciństwa!
Zmarszczyłem brwi i z wyższością spojrzałem na śmiejącą się wiedźmę.
– Poznałeś mnie, przygłupie? – zapytała, zakręcając butelkę z wodą. Wydęła swoje duże usta, po czym znowu się roześmiała.
– Wydajesz się milsza, gdy milczysz – powiedziałem i zwinnie zsunąłem się z łóżka. – Właściwie… jak się tutaj znalazłaś? – zapytałem, nie chcąc patrzeć na tego niewychowanego upiora.
– Zawsze byłam milsza niż ty. I bardziej utalentowana.
– Co mnie to obchodzi? Gdzie mama? Skąd ty się tutaj wzięłaś, do chuja?! – wrzasnąłem na dziewczynę.
– Twoja mama jest razem z moją, bo przygotowują dla ciebie przyjęcie. Ja oświadczyłam, że nie przyłożę do tego nawet palca, bo cię nie lubię. Minęło kilka lat, ale wciąż mam mdłości, kiedy cię widzę – wyznała.
– Idź się wyrzygaj, to może spuścisz z tonu!
Nie znosiłem tej rudowłosej pomocnicy diabła! Kiedy miałem kilka i naście lat, była moim odciskiem na pięcie, pęcherzem na palcu i wrzodem na dupie!
Dziewczyna zatrzepotała rzęsami i skierowała twarz ku mojej. Przesunęła dolną wargą po górnej, po czym wysunęła koniuszek języka spomiędzy ust i przybrała poważną minę.
– Nie znoszę cię, Danielu, i liczę na to, że szybko opuścisz nasze miasto.
– Skoro mnie nie znosisz, co tutaj robisz?! Pytam cię o to któryś raz z rzędu! A ty co robisz? Nie odpowiadasz! Kurwa! Może zadałem ci za trudne pytanie?! A może mam ci je przeliterować, byś zrozumiała?! – wrzasnąłem na nią i poczułem chluśnięcie wody na twarzy.
– Przygłupem się rodzi, a nie nim zostaje! – wykrzyknęła, odwróciła się i wyszła z mojego pokoju, głośno zatrzaskując za sobą drzwi.
– To prawda! Głupia baba nigdy nie stanie się mądrą babą!
Nie znosiłem tej małej suki! Zachowała się jak prostaczka, polewając moją twarz wodą! Niech się cieszy, że nie nabrałem tej wody w usta i na nią nie naplułem.
Córka pani Woźniak była najgorszym stworzeniem, jakie mogła powołać do życia natura! Po pierwsze, była brzydka! No może teraz wyładniała… Po drugie, była pulchna! W sumie to jędza wyszczuplała… Po trzecie, była ambitna i to mnie cholernie frustrowało, bo wiecznie ze mną konkurowała! Grała na pianinie i zawsze mi się wydawało, że robiła to lepiej ode mnie. Tylko że ja byłem wyszczekany, a ona nieśmiała. Ja na wyszczekaniu zyskiwałem, a ona traciła na nieśmiałości. Wobec mnie nie była jednak nieśmiała. Uwzięła się na mnie. Za wszelką cenę chciała mi udowodnić, że jest lepsza. A ja wszystkimi sposobami próbowałem ją od siebie odseparować. Efekt był taki, że ruda wiedźma zaczęła mnie prześladować! Wszędzie za mną łaziła, a moi kumple zaczęli się ze mnie nabijać, że znalazłem sobie upiorną dziewczynę. Wstydziłem się jej i zacząłem ją ośmieszać. Kilka razy doprowadziłem jędzę do łez i wcale nie czułem się z tym dobrze. Przed nią jednak udawałem, że było inaczej. Odgrywałem rolę zimnego skurwiela, którym nie byłem.
A może jednak? Może stawałem się taki jak mój ojciec?
_Nie, to niemożliwe_ – odrzucałem takie pomysły.
Zarzuciłem wilgotne kosmyki włosów do tyłu. Byłem ciekaw, co kombinowała moja mama. Spojrzałem na zegar wiszący na ścianie i stwierdziłem, że musiałem być naprawdę wyczerpany podróżą do Polski, gdyż spałem w sumie kilkanaście godzin, nie licząc porannej pobudki.
Schyliłem się i wziąłem do ręki telefon. Na wyświetlaczu pojawiły się aż trzy koperty z wiadomościami i informacja o kilkunastu nieodebranych połączeniach.
Dwie wiadomości i siedemnaście nieodebranych połączeń od mamy, jedna wiadomość od Kuby.
Westchnąłem ciężko i wybrałem numer.
– Tak, mamo – wyszeptałem, usłyszawszy jej dźwięczny głos. – Nie, mamo. Ta podła zdzira już sobie poszła. Chyba… – Znowu westchnąłem i usiadłem na łóżku. – Nie, mamo. Jestem bardzo kulturalnym facetem, tylko córka Woźniakowej jest zdzirą. – Ponownie wstałem z łóżka i pstryknąłem kostkami palców. – Doskonale znam znaczenie słowa „zdzira”. – Usiadłem. – Domyślam się, że jest zdzirą, ale nie pytaj, dlaczego tak uważam. Bo tak – odparłem. – Znów westchnąłem i strzeliłem kostkami. – Nie mam ochoty na przyjęcie. – Wstałem z łóżka i wyszedłem z pokoju, poirytowany pomysłem pójścia na jakieś głupie przyjęcie w ogrodzie u Woźniakowej. Zatrzymałem się w kuchni. – Nie, mamo. Nie mam ochoty jechać nigdzie z tą rudą jędzą. – Wróciłem do pokoju i usiadłem na łóżku. – Tak, mam pewność, że to zdzira – orzekłem, czując, jak kąciki moich ust się uniosły. – Nie, mamo. Nie obchodzi mnie, kto ją miał i jak ją brał. Serio… Daj mi pół godziny. Wezmę taksówkę. – Wstałem z łóżka i strzeliłem kostkami. – Nie przysyłaj do mnie zdzir, proszę… – wycedziłem, a sygnał zakończonego połączenia dźwięczał mi przez chwilę w uszach. – Cholera! – syknąłem, nie mając ochoty ponownie oglądać tej rudej wiedźmy. Niestety. Najwidoczniej byłem na nią skazany. Znowu uprzykrzę jej życie. Jak dawniej…
Poszedłem do łazienki, by wziąć ekspresowy prysznic. Najpierw jednak spojrzałem na swoją twarz w lustrze.
– Danny, wyglądasz jak własna kupa – oznajmiłem, widząc pod oczami szare sińce. Moja skóra nabrała ziemistego koloru. W tym oświetleniu wydawała się blada… Przypominałem trupa. – Muszę się stąd wyprowadzić, bo wielkość tych pomieszczeń działa mi na nerwy. Spojrzałem na mikroskopijną łazienkę. Mieściła się tam wanna i sedes, nad którym wisiało lustro.
_Jutro zacznę szukać jakiegoś lokum i spróbuję odkupić dom… Nasz dom_ – postanowiłem i rozebrałem się. Strzeliłem kostkami i odkręciłem kurek. Pozwoliłem, by woda płynęła po moich włosach, twarzy i ciele. Uwielbiałem, jak ciepła para otulała moje mięśnie, wdzierała się do nozdrzy i oczu… Przymknąłem powieki i odchyliłem głowę do tyłu. Chwyciłem żel do mycia, gdy nagle rozległ się dzwonek do drzwi.
– Mam nadzieję, że to nie ona – rzuciłem wściekle, po czym zakręciłem wodę. Odsunąłem kosmyk mokrych włosów na bok i owinąłem ręcznik wokół bioder. Wolnym krokiem podreptałem do drzwi, a kiedy je otworzyłem…
– Ty gburze! – wrzasnęła ruda jędza, która z impetem wpadła do przedpokoju. – Wiesz, co oznacza słowo „zdzira”?! Wszystko słyszałam, stojąc za drzwiami na korytarzu! Na przyszłość naucz się być dyskretniejszy, okej?! – wykrzyknęła i uderzyła mnie zaciśniętą pięścią w ramię. – Ty cholerny szowinistyczny dupku, któremu kasa spadła z nieba! Co ty wiesz o życiu?! O moim życiu?! – Wyglądała jak buldog, który dostał rozwolnienia po kocim żarciu.
– Niczego nie wiem i niczego nie chcę wiedzieć. Najchętniej wolałbym cię nigdy nie spotkać. To ty wciąż za mną łazisz! Po co tu przyszłaś?! I nie życzę sobie, by twoje brudne łapska mnie dotykały! A poza tym żadna kasa nie spadła mi nigdy z nieba, zazdrosna jędzo!
– Jędzo?! – prychnęła. Otworzyła szerzej swoje zielone oczy i cofnęła się. – Masz mydło? Dotknęłam cię i już mnie ręce swędzą. Twojego ciała dotykały setki zdzir. Pewnie masz wszystkie choroby weneryczne, jakie odkryto! Dlatego uważasz, że każda kobieta, którą spotkasz, to zdzira! – wykrzyczała prosto w moją twarz.
O czym ona do mnie mówi, do cholery?!
– Cierpię na syfilis namacalny! Wystarczy jedno dotknięcie mojego ciała i jesteś zainfekowana na całe życie.
– Wolałabym przez całe życie cierpieć na syfilis niż raz spojrzeć na ciebie! – rzuciła wściekle. Jej policzki zaczerwieniły się, a oczy rozbłysły jakąś dziką ekscytacją.
– Niestety jesteś na mnie skazana, tak samo jak ja na ciebie! – syknąłem. – Przynajmniej na jakiś czas, póki stąd nie wyjadę, a na razie nie mogę zostawić mamy. Widzisz, w jakiej dziupli mieszka?
– Słuchaj… Mógłbyś się już ubrać?
Rudowłosa była jędzą, ale jej niesztampowość zaczęła mnie intrygować. Musiałem też przyznać, że kobieta z brzydkiego kaczątka zamieniła się w atrakcyjnego łabędzia. Jej rude włosy opadały kaskadą na twarz. Były proste i błyszczące. Miała dość bladą cerę, a spod warstwy pudru wyłaniały się rdzawe piegi. Jej usta były ponętne i czerwone, lekko spierzchnięte, lecz apetyczne. Rzęsy mocno wytuszowane czarnym tuszem. Na szyi siedziały trzy większe piegi, tworzące znak trójkąta. Niżej… wysoko uniesiony push-upem biust w rozmiarze C. Płaski brzuch, zgrabne uda i długie nogi. Całości dopełniał czerwony lakier, który pokrywał paznokcie u stóp.
Cholera! Ruda zdzira jest niezwykle atrakcyjną wiedźmą!
– Nie lubisz oglądać nagich facetów, których okazałą męskość otula tylko frotté kąpielowego ręcznika? – zapytałem i szeroko się uśmiechnąłem.
– Po pierwsze, wątpię, że masz dużego. Każdy samiec alfa tak mówi, a jak do czegoś dochodzi, okazuje się, że ich fiut ma raptem dychę we wzwodzie. Po drugie, nie przywykłam do widoku biegających przede mną roznegliżowanych facetów – odparła nieco zmieszana. Opuściła głowę i utkwiła wzrok w podłodze, a ja wiedziałem, że to dobry moment, by zadziałać.
Złapałem za jeden koniec ręcznika i niby tak przypadkiem rozwiązałem go i pozwoliłem mu opaść na podłogę. Złożyłem palce w pięść i strzyknąłem kostkami. Zbliżyłem się do kobiety, która na widok mojego nagiego penisa pokryła się purpurą.
– Jak widzisz, mój przyjaciel nie ma dziesięciu centymetrów we wzwodzie. Mam się czym pochwalić, a poza tym nagi facet nie biega, a stoi przed tobą.
Widziałem, że usta kobiety rozchyliły się i próbowały coś powiedzieć, ale nie mogły.
– Mdli mnie na widok twojego fiuta! – oznajmiła i szybko pobiegła do łazienki, zostawiając mnie nieco skonsternowanego.
_Co, do cholery?! Jak może ją mdlić na widok mojego kutasa?_ – wrzeszczały myśli. Moje jaja były ogolone na gładko, włosy łonowe brawurowo przycięte, a członek duży i umyty! Jeszcze żadna laska nie obraziła w taki sposób mojej męskości! Niektóre twierdziły, że nie wsuną go ponownie do swoich ust z obawy przed zadławieniem, ale żeby mdłości?! Przejechałem palcami po gładkiej skórze członka i wyszeptałem:
– Ona tylko żartowała, przyjacielu. Wszystko z tobą okej. – Westchnąłem ciężko i poszedłem do pokoju się ubrać. Na rozgrzane nagie ciało wciągnąłem bokserki, wytarte dżinsy i białą koszulkę bez rękawków. Lubiłem pokazywać umięśnione ramiona, które pokryte były tatuażami.
Usłyszałem, jak drzwi od łazienki się otworzyły.
– Wyplułaś cały żołądek?! – zawołałem wesoło, wysuwając głowę zza drzwi pokoju. Patrzyłem na dawną sąsiadkę i za cholerę nie mogłem sobie przypomnieć jej imienia.
– Tak. Nie rób mi tego więcej, Danielu… Nie karz mnie widokiem swojego gołego fiuta!
Uśmiechnąłem się i zobaczyłem, jak kobiece wargi również drgnęły. Zwróciła się do mnie po imieniu, co było dziwne… _Może mój fiut jej się spodobał?_
– Słuchaj… Nie pamiętam twojego imienia – oznajmiłem i wyszedłem z pokoju. Stanąłem naprzeciwko niej i spojrzałem w jej zielone oczy. Były duże i kocie.
– Nie musisz go znać. Naprawdę. Wolałabym, byś wcale go nie poznał, bo nie jest ci to potrzebne do życia.
– No nie jest. Fajnie, że chociaż raz się zgadzamy.
Rudowłosa zmarszczyła brwi.
– Raz? Już nie pamiętasz naszego występu fortepianowego?
– Nie.
– Jesteś beznadziejny, Danielu.
– Nie bardziej niż ty. – Ton mojego głosu łagodniał. Mój cięty język się stępił.
– Możliwe – powiedziała i spojrzała w moje oczy. Jej spojrzenie było takie głębokie, jakby planowała wyczytać z moich całą historię. – Gotowy na przyjęcie?
Wzruszyłem niedbale ramionami i ruszyłem za kobietą, wpatrując się w jej krągłe pośladki, które naprawdę seksownie wyglądały w dobrze skrojonych spodniach. Na zewnątrz czekała na nas taksówka, którą nie wiem, kiedy ta jędza wezwała.