Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Nasza pierwsza piosenka - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
15 stycznia 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
37,90

Nasza pierwsza piosenka - ebook

Po latach otrzymali szansę na nowy początek.

Czy będą potrafili z niej skorzystać?

Nie są już tymi samymi ludźmi, co w studenckich czasach, i nie są już razem. Wtedy zaczęło się od jednej piosenki, którą Grzegorz napisał dla Joanny, a która miała być początkiem ich wspólnej drogi.

Dziś Joanna jest poczytną pisarką, a Grzegorz odnosi sukcesy jako muzyk i wykonawca, ale jako typowy bad boy nie ogranicza się tylko do zawodowych podbojów. O sobie nawzajem wiedzą tyle, ile wyczytają z kolorowej prasy i portali plotkarskich. Oboje uważają, że dobrze im bez siebie. Ich burzliwy związek był trudny zwłaszcza dla Joanny, kosztował ją wiele wyrzeczeń i bólu, a potem mozolnego leczenia się z toksycznej miłości.

I kiedy była już pewna, że uporała się z własnymi traumami – pewnego letniego dnia na rynku w Sandomierzu wróciła do niej przeszłość.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67639-31-6
Rozmiar pliku: 1,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

Nastanie kiedyś taki dzień, gdy stwierdzi, że Lublin był jedynym miejscem, gdzie czuł się naprawdę dobrze. Ale zanim nadejdzie ten czas, upłyną lata. Być może dopiero pod koniec życia zrozumie, że nigdy nie przydarzyło mu się nic piękniejszego niż okres młodości w mieście, które wówczas potrafił jedynie porównywać z innymi miejscami. Zestawiał Lublin z Warszawą, wówczas wypadał blado, ale gdy porównywał go do Tarnobrzega czy Zamościa, wydawał się miastem większych perspektyw. Przede wszystkim były tu wyższe uczelnie z prawdziwego zdarzenia, od października ściągające tłumy młodych ludzi. Ożywiały Lublin, odmładzały, sprawiały też, że powiedzieć o stolicy Lubelszczyzny, iż jest miastem emerytów, to tak jakby przesadzić z ekspresją. I to grubo.

Istnieje również pewne prawdopodobieństwo, że nigdy nie doceni tego miasta i lat w nim spędzonych tak, jak na to zasługują. Wciąż będzie gonił za czymś, co będzie mu się wydawać piękniejsze i wartościowsze. Aż pewnego dnia wszystko się skończy. Na kilka chwil przed odczuje jedynie zdziwienie, że tak właśnie wygląda koniec. Pospolicie i nagle.

Jednak w tej chwili nie były to problemy, którym poświęcał uwagę. Grzegorz był młody, opuścił rodzinne miasto i dopiero zaczynał życie w Lublinie. O mieście, z którego pochodził, przypominały mu czasem pewne momenty i sytuacje. Jak choćby teraz, gdy siedział w autobusie komunikacji miejskiej, a wokół niego skupiło się grono starszych ludzi – widok, jaki pamiętał z osiedla, gdzie się wychował. Większość jego sąsiadów było bowiem już na emeryturze. Tak, jego rodzinne miasto zestarzało się, zanim on zdążył dorosnąć.

Przez chwilę myślał, że pomylił linie. Z drugiej strony, zwykle nie jeździł o tej godzinie. Może to pora emerytów wracających z jakiejś mszy, wyprzedaży w markecie czy czego tam jeszcze. Zazwyczaj wsiadał do autobusu trochę później, bo zajęcia na uniwersytecie zaczynały się o późniejszej godzinie. We wtorki nawet nie pojawiał się na uczelni, dla niego był to dzień wolny od zajęć uniwersyteckich, wykładów i ćwiczeń. Normalnie wcale by go tu nie było, nie czułby ścisku w autobusie i nie widziałby zrezygnowanych spojrzeń starszych ludzi lustrujących go od stóp do głów jakby był intruzem. On sam wciąż jeszcze miał w oczach wyraz nadziei, jeszcze tu nie pasował, choć wielokrotnie wydawało mu się, że w środku jest stary. Ale cóż mógł wiedzieć o melancholii, nostalgii i apatii, które pojawiały się na twarzach ludzi starych naprawdę.

W każdym razie tę porę wybrał z premedytacją, umówił się z tą uroczą dziewczyną specjalnie o tej godzinie, kiedy jeszcze żadne wykłady się nie zaczęły, bo chciał być z nią w holu sam na sam. Wprawdzie jak zawsze, gdzieś tam wśród wieszaków i pozostawionych kurtek i płaszczy, siedział ów przeźroczysty szatniarz, ale on się nie liczył. Nawet jeśli słyszał ich rozmowy, to patrzył gdzieś w dal, jakby nic wokół go nie obchodziło.

Hol o tej porze rzeczywiście był pusty. I cichy. Właśnie ciszy potrzebował najbardziej. Popatrzył na miejsce przy szatni, gdzie jak zawsze powinna na niego czekać, ale jej nie ujrzał. Zwykle go to nie ruszało, bo bywało już tak, że przychodził wcześniej, ale w tej chwili poczuł lekki niepokój. Może po sobotnim wieczorze wszystko się zmieniło? Wystraszyła się?

Nie, nie ona, ona się przecież nie boi. Niczego. A na pewno nie boi się jego.

Być może niepokój by w nim narastał, gdyby musiał czekać w tym holu jeszcze przez pięć koszmarnych minut, ale tuż po chwili się pojawiła. Kiedy go ujrzała, uśmiechnęła się, lecz nieznacznie, jakby powstrzymywała uśmiech. To takie charakterystyczne dla niej, ta poważna mina, powściągliwość, uniesiona głowa, trochę udawana pewność siebie. Wiedział już bowiem, że jest sporo sytuacji, które ją peszą, udaje pewną siebie, a w środku tak naprawdę jest nieśmiała i krucha. Pociągało go to, choć jeszcze wtedy nie potrafił tego nazwać.

Bez słowa usiadła obok, jak miała w zwyczaju; z czasem stał się to ich wspólny zwyczaj, on też przychodził, siadał obok, a każda rozmowa zaczynała się bez zbędnego „cześć”, „witaj”, czy innego słowa, którymi ludzie zwykle rozpoczynają rozmowy. Oni jednak mieli swój język. Może dlatego ten niewidoczny szatniarz nie zwracał na nich uwagi, bo ich nie rozumiał? A może rozumiał aż nazbyt dobrze?

Grzegorz sięgnął do plecaka i wyjął kartkę, po czym jej podał.

– Co to?

– Czytaj – polecił z dumą i konfidencjonalnym spojrzeniem, dającym do zrozumienia, że ona również jest współtwórczynią tego, co za chwilę przeczyta.

Dziewczyna za to popatrzyła na niego badawczo, następnie pochyliła głowę nad zapisaną stroną. Na moment znów ją uniosła, aby spojrzeć mu jeszcze głębiej w oczy, a wtedy kosmyk włosów z grzywki zaczepił się o jej rzęsy. Nie mógł się powstrzymać, odgarnął go z czoła, na co zareagowała zarumienionymi policzkami. Znów próbowała nie dać po sobie nic poznać, jakby nie było tamtej soboty, jakby rzeczywiście nie było między nimi tej chemii, tego przyciągania, które przecież za każdym razem sprawiało, że spotykali się w tym miejscu.

Ale przecież ta ostatnia sobota się wydarzyła. Jemu zawsze będzie kojarzyć się z czerwienią, choć w rzeczywistości przyświecało im żółte światło z lampki nocnej, a czerwony był jedynie jej golf. Potem go z niej zdjął, następnie pozbył się z jej piersi niebieskiego biustonosza, który trochę do tej czerwieni nie pasował.

– Wiersz? – spytała, nie podnosząc głowy i przemierzając wzrokiem zapisane na kartce słowa.

– Piosenka. Napisałem ją po sobocie.

Na jej twarzy znów pojawił się ten nieznaczny uśmiech.

– Mogę przeczytać na głos?

– Czytaj – powtórzył i usłyszał jak słowa, które najpierw były tylko w jego głowie, potem zostały przelane na papier, teraz ożywają w jej ustach. Jego pierwsza w życiu piosenka. Napisana dla niej. Brzmiała tak:

W tę sobotę

Inną niż wszystkie

Przyszedłem do ciebie

Na ramieniu

Niosąc niepewność,

O czasie

Który miał się zatrzymać,

Poznałem smak

Twoich miękkich ust

Zabrałaś strach

Dałaś zapowiedź wszystkiego

Od świtu do zmroku

Tam jest nasze wszystko

Patrzysz i widzisz to samo

W nocy jest światło i mrok

Kochamy to oboje

Splatamy palce

Ściskamy dłonie

Żyjemy jak we śnie

I nie chcę nigdy

Budzić się w pustce

Zostaniesz we mnie?

– Co o niej myślisz? – spytał, gdy w holu znów zapanowała cisza, w której strzepnięcie pyłku ze spodni mogłoby zabrzmieć jak grom w czasie burzy.

Czekał na jej werdykt, jakby był wyrokiem ułaskawiającym, od jej słów zależało jego być albo nie być, nawet oskarżony na sali rozpraw nie przeżywa takich katuszy. Och, ileż od niej zależało! Skończył zaledwie dwadzieścia trzy lata, ale przecież bywało, że czuł się potwornie stary, nawet jeśli to nadal było tylko młodzieńcze wyobrażenie o starości, to drążyło go od środka. Poznał bowiem już smak odrzucenia i krytyki. Wiedział, jak to jest, gdy musisz się bardzo starać, aby uzyskać akceptację osoby, która jest dla ciebie ważna. Bo ostatecznie każde dziecko pragnie, aby jego rodzic był z niego dumny. On zawsze miał w sobie jakiś brak, bez względu na to, co robił, zawsze robił za mało i nie spełniał oczekiwań. Czasem pragnął jedynie, aby ojciec choć raz docenił jego starania, nie efekt, ale sam fakt, że się starał. Jego pragnienia w tej materii jednak zawsze pozostawały niezaspokojone, ojciec wymagał wciąż i wciąż. Tylko przy niej, przy tej dziewczynie, czuł się dobrze, nie musiał udawać kogoś, kim nie był, wiedział, że ona akceptuje go takim, jakim jest, że dla niej mógłby być wszystkim, tym jedynym i wyjątkowym. Dlatego tak obawiał się słów, które miały za chwilę paść. Nie chciał krytyki, lecz uznania.

– To jest piękne – wyszeptała, tłumiąc wzruszenie. Wyznanie było szczere i czuła się wyróżniona, że ten tekst powstał właśnie dla niej. Schlebił jej również fakt, że stała się swego rodzaju muzą, że ich wspólne doświadczenie nie tylko ich zbliżyło, lecz stało się zarzewiem twórczości.

Grzegorz poczuł, jak mięśnie jego twarzy się rozluźniają, a usta układają się w uśmiech.

– Naprawdę – zapewniła, pochylając głowę w jego stronę. – To jest jak poezja… bardzo poetyckie. W dodatku tajemnicze.

– A ja nie lubię poezji. – Zaśmiał się już całkiem głośno.

– W piosenkach musi być poetyckość. Zresztą też przecież jej nie lubię. To mnie jednak urzeka.

Pamiętał, jak mówiła mu o wierszach, o tym, jak jej babka powiedziała kiedyś, że i ona będzie pisać wiersze. Bo ma to po niej, ten talent. A ona nie chciała mieć niczego po kimś, chciała być sobą, tymczasem więzy krwi ciągle gdzieś ją niewoliły. Choćby poprzez to babkowe napomykanie o wierszach. Dlatego ich nie lubiła, nawet jeśli potrafiła się nimi zachwycać.

Więzy krwi. Więzy rodzinne. Pod tym względem mieli coś wspólnego. Oboje chcieli się wyzwolić, uwolnić spod wpływu doświadczeń dzieciństwa, udowodnić sobie i innym, że nie trzeba być jak rodzice, dziadkowie, że nie dziedziczy się ich cech, nie popełnia tych samych błędów, nie przesiąka tymi samymi cechami charakteru. On nigdy nie chciał być jak swój ojciec, a ona jak babka i matka. Gdy mówił jej o tym, widział, jak jej oczy krzyczą, wołają o tym samym. Nie jestem swoimi przodkiniami, w moich żyłach nie płynie ich krew, ja jestem inna, niepokorna, wyzwolona, moja krew jest wzburzona i pcha mnie do zupełnie innych rzeczy. Tak bardzo ją wtedy rozumiał, tak bardzo ona rozumiała jego.

– Też mam coś dla ciebie. – Włożyła rękę do torby, po czym wyjęła plik kartek.

– Jednak napisałaś wiersz? A nie, tyle kartek to pewnie poemat. – Zaśmiał się, udając złośliwość, ale w rzeczywistości był to zwyczajny żart. Miał nadzieję, że choć na chwilę zetrze z jej twarzy tę powagę, którą zdecydowanie powinna zachować na późniejsze lata. I może faktycznie tak się stanie, przeżyje coś, co sprawi, że ta powaga nie będzie taka udawana. Ale przecież oboje byli młodzi, nie wybiegali za daleko w przyszłość. Cieszył ich ten moment razem, teraz, pod tą szatnią, w ciszy, tuż na chwilę przed rozpoczęciem zajęć, kiedy hol zaczną przemierzać inni studenci, spiesząc do sal wykładowych.

– Opowiadanie. A właściwie dwa. Jedno jest o sobocie. – Zaczerwieniła się, wymawiając ostatnie słowo. Po chwili dodała: – Zapisałam wszystko, jak było, ale też coś dodałam.

– Co takiego?

– To, co jeszcze powinno być. – Rumieniec nie schodził z jej policzków.

– A co powinno? – spytał, przypominając sobie smak jej ust. I to prowokacyjne pytanie, które padło przed pocałunkiem: „Nie pocałujesz mnie?”. Nie mógł się oprzeć i złączył swoje wargi z jej delikatnie drżącymi. Tak mało brakowało, aby było coś więcej, ale wtedy jeszcze nie potrafił tego zrobić, choć pragnął jej najmocniej na świecie. Nikogo wcześniej tak nie pożądał, a mimo to się powstrzymał.

– Przeczytaj opowiadanie.

Przejął od niej kartki.

– A drugie o czym jest?

– O nim. – Wskazała na niewidocznego szatniarza. Naprawdę był jak cień. Trochę przypominał nieruchomy sprzęt, który od zawsze gdzieś stoi i tak się wtapia w tło, że staje się jego nieodłącznym i jednocześnie niewidzialnym elementem.

– A co on ma z nami wspólnego?

– Może nic, a może całkiem dużo. Opowiadanie zatytułowane jest „Ona”.

– Miało być o nim.

– I jest. O jego miłości, o dziewczynie, której obraz nosi i pielęgnuje w sobie od zawsze. Jest jego ideałem, który utracił i którego nie może odnaleźć, choć szuka go w każdej napotkanej kobiecie. A właściwie szukał, bo dał za wygraną, żadna nie była taka jak ona.

– A co stało się z nią?

– Przecież nie streszczę ci całego opowiadania.

– Dobrze, przeczytam i się wypowiem – odparł, choć bardziej ciekawiło go opowiadanie o ich ostatniej sobocie.

Przyzwyczaił się, że podczas rozmowy na żywo bywała chłodna, ale rekompensowała to w wysyłanych SMS-ach, a także opowiadaniach, które zawsze inspirowane były ich relacją. Schlebiało mu to, on również był jej muzą, natchnieniem. Już zawsze będzie istniał w jej słowach, we wszystkim, co napisze, nawet jeśli nie będzie to bezpośrednio o nich.

– A ta piosenka? Ma jakąś melodię? – Wróciła do poprzedniego tematu, znów patrząc na niego w ten swój przedziwny, badawczy sposób, jakby chciała sprawdzić, jakie wrażenie robią na nim jej słowa i czy ich spojrzenia odzwierciedlają porozumienie dusz. Odzwierciedlały, wiedział to, on nie musiał nawet na nią tak patrzeć.

– Pewnie, że ma.

Spojrzał na zegar wiszący w holu, by sprawdzić czas. Przecież o to tu chodziło, chciał spotkać się wcześniej, w ciszy, aby móc wystukać rytm, aby w zacisznym holu uczelni wybrzmiał jak należy.

Wyprostował dłonie i ułożył je na swoich udach, po czym zaczął nimi uderzać o czarny materiał bojówek. Lepiej brzmiałoby, gdyby dotykał palcami klawiszy fortepianu lub strun gitary, ale teraz to musiało wystarczyć. Ona trzymała kartkę z piosenką i czytała słowa, on wystukiwał melodię, byli jednym i tym samym, złączeni na zawsze więzią mocniejszą niż każda inna miłość na świecie.Rozdział 1

– Przyjedź do mnie.

Propozycja bliskiej znajomej zabrzmiała szczerze, choć Joasia nie widziała jej twarzy, bo rozmowę prowadziły przez telefon. Potrafiła jednak sobie wyobrazić jaki wyraz teraz przybiera, w jaki sposób błyszczą oczy jej przyjaciółki, jak dotyka włosów, oczekując twierdzącej odpowiedzi. Tak, Joasia była w stanie wiele sobie wyobrazić, zobaczyć coś istotnego tam, gdzie inni widzieli pustkę lub zachwycić się jakimś niepozornym słowem rzuconym przez kogoś przypadkowego. Taki wyraz lub obraz potrafiły nie dawać jej spokoju, dopóki przynajmniej nie zapisała słowa lub wrażenia na papierze z myślą, że kiedyś wykorzysta to w jakiejś powieści, doda inne słowa i wtedy wszystko uzyska jeszcze głębszy sens. W końcu była pisarką, może niezbyt popularną, ale na tyle rozpoznawalną, że zarówno ona jak i wydawca byli zadowoleni z wyników sprzedaży. Miała grono wiernych czytelniczek i czytelników i to w zupełności wystarczało, aby móc się z pisarstwa utrzymywać. Na samym początku pytania o to, czy z pisania da się wyżyć, były dla niej kłopotliwe, bo pierwsze powieści nie przynosiły wystarczających dochodów. Musiała brać dodatkowe prace. Obecnie wciąż nie lubiła mówić, ile zarabia, ale sprawiało jej przyjemność gdy na tak postawione pytania mogła wreszcie błyskotliwie odpowiadać: „Tak, pod warunkiem, że honoraria wydaje się na wyżywienie”.

Zastanowiła się i przycisnęła telefon bliżej do ucha.

– Nie wiem, czy przyjadę. Myślałam bardziej o wyjeździe nad morze. W tej Warszawie jest tak gorąco… – Nie udzieliła jednoznacznej odpowiedzi, bo naprawdę nie była pewna, czy wyjazd do Sandomierza jest akurat tym, czego w tej chwili najbardziej pragnie.

– U nas też jest potwornie gorąco, ale niedaleko jest Tarnobrzeg i jezioro. To jakaś namiastka morza, lecz jeśli to dla ciebie za mało, to z Sandomierza nad Solinę jest bliżej niż z Warszawy. A wiem, że lubisz Bieszczady prawie tak samo jak morze. Mogłybyśmy zrobić sobie wypad w góry – przekonywała Natalia.

Pracowała w dziale marketingu wydawnictwa, z którym już na początku swojej kariery związała się Joasia. Po pewnym czasie stwierdziła, że to nie dla niej, wprawdzie zajmowała się książkami, czyli tym, co kochała najbardziej, ale czasami czuła się tam jak w typowej korporacji. Zawsze była wolnym ptakiem, toteż gdy nadarzyła się okazja kupna niewielkiego domu do remontu, ale w malowniczym Sandomierzu, nie wahała się ani chwili. Obecnie prowadziła winnicę, a książkami zajmowała się już tylko dla przyjemności, czytając je z lampką własnego wina i we własnym ogrodzie, o którym w Warszawie mogła tylko pomarzyć.

– Naprawdę sama nie wiem… – Joasia się wahała.

– Nie daj się prosić. Przecież wiem, że teraz nie pracujesz nad żadną książką.

Natalia miała rację. Czerwiec i lipiec, a także połowa sierpnia, były dla Joasi zawsze czasem odpoczynku po intensywnej pracy nad książką oraz detoksem umysłu, jak to określała, przed rozpoczęciem kolejnej. Właśnie zaczynał się czerwiec i dni wolne, które zamierzała przeznaczyć na chwile wytchnienia, ale jednocześnie planowała szukać inspiracji. Tym razem bowiem czuła, że musi ją znaleźć w prawdziwym życiu.

Inspiracja – ależ to słowo od jakiegoś czasu wywoływało w niej dreszcze! Cierpiała bowiem na jej brak. Motorem napędowym jej pisania były emocje, silne, czasem skrajne, których sama doświadczała, w myśl zasady, że zawsze najlepiej poznać z autopsji to, o czym się pisze. Znała więc radość, ale też ból rozczarowania, dobrze wiedziała, co oznacza czuć zazdrość, jak to jest kochać, być docenionym albo zmieszanym z błotem, i jakie uczucia niesie ze sobą nieoczekiwane rozstanie. Co oznaczają cuda i bylejakość, jak to jest być silną i mieć poczucie totalnej słabości, czuć, że życie już jakoś się ułożyło, a potem stawać przed wyzwaniem układania go sobie na nowo. Joasia wiele w życiu przeszła, była skarbnicą wszystkich swoich fabuł, pisała o rzeczach, które się jej przydarzyły, ale też takich, które mogłyby się wydarzyć. Czasami po prostu snuła historie, które sama chciałaby przeżyć, wyciągała ze swojego życia pokaleczone momenty, niewykorzystane szanse, i robiła z nimi to, czego w prawdziwym życiu by się nie dało. Na spotkaniach literackich, gdy pytano ją o inspiracje, bywała tajemnicza, nie dawała jednoznacznych odpowiedzi, ale przecież tak, większość jej książek było o niej samej, o jej przeżyciach i pragnieniach.

Ale jak długo można czerpać z samej siebie?

W ostatnim czasie w życiu Joasi było nijako, nie odczuwała wielu emocji, panowały spokój i nuda, dlatego dwie ostatnie powieści napisała jak większość współczesnych autorów, zrobiła do nich porządny research, przeprowadziła rozmowy z osobami związanymi z tematami, o których pisała. Książki okazały się dobre, ale Joasia nie czuła, że są naprawdę jej. Podskórnie wyczuwała też, że nie takie powinno być pisarstwo, przecież to jak pisanie pracy w szkole czy na studiach, zbierasz bibliografię, a potem piszesz. Czy są w tym jakieś autentyczne emocje? Czy naprawdę odczuwasz to, o czym piszesz? Joasia wiedziała, że są to jedynie wyobrażenia, nawet jeśli ktoś mógłby się z nimi identyfikować. Jako pisarka potrzebowała emocji, barw we własnym życiu, aby znów móc tworzyć poruszające historie. A życie ostatnio szczędziło jej kolorów, jakby znów zasługiwała jedynie na szarość i jej nudne odcienie.

Jej ostatni związek trwał rok i zakończył się dwa lata temu, choć patrząc z perspektywy czasu, to w ogóle nie było to, mimo że na początku czuła motyle w brzuchu i podekscytowanie towarzyszące odkrywaniu nowych rzeczy. Ostatecznie ten związek okazał się jedynie zauroczeniem, nie miłością, za którą znów tęskniła. Kochać kogoś, to jest prawdziwa emocja, kochać kogoś tak, że staje się w życiu wszystkim: kochankiem, przyjacielem, natchnieniem. O tak, za tym Joasia tęskniła najbardziej. Z dwóch powodów, po pierwsze tylko takie życie miało dla niej sens, a po drugie w takich okresach była najbardziej twórcza, pisała jak szalona, niosły ją jej własne emocje i prawda. Wówczas czuła, że pisze swoje książki. Przepełniał je autentyzm. I takie najbardziej podobały się jej czytelniczkom i czytelnikom.

– Jesteś tam?

Głos przyjaciółki wytrącił ją z zamyślenia. A głos wewnętrzny podpowiedział: „Czemu nie? Może w tym Sandomierzu, rozgrzanym o tej porze roku słońcem i wypełnionym turystami, odnajdziesz emocje, do których tak bardzo tęsknisz?”.

– No dobrze, przekonałaś mnie. Lato w Sandomierzu może będzie bardziej ekscytujące niż parne powietrze w Warszawie. Jeszcze dziś pakuję walizki – odparła Joasia, wstając z obrotowego krzesła, na którym napisała dotąd wszystkie swoje powieści, i zamykając laptopa ze świeżo ukończoną książką.

Gdy rozłączyła się z Natalią, powiedziała do siebie:

– Pora coś poczuć, inaczej przestanę wierzyć w to, że żyję, przestanę pisać i umrę.Rozdział 2

Pierwszy dzień w Sandomierzu zawsze będzie się kojarzył Joasi z zapachem świeżo skoszonej trawy, smakiem młodego wina, ciepłą nocą i odgłosami życia, jakie dochodziły do niewielkiej rezydencji Natalii w centrum miasta, gdzie znajdował się rynek, ogródki piwne i masy przesiadujących w nim turystów. Będzie pamiętać również kaca z następnego dnia rano, ale takie rzeczy już wcześniej jej się zdarzały, kiedy jako bardzo młoda pisarka uważała, że trzeba bywać na tych wszystkich spotkaniach literackich z uznanymi pisarzami, którzy zazwyczaj byli starszymi panami uwielbiającymi, gdy pieściło się ich ego. Zwłaszcza gdy robiła to młoda, aspirująca pisarka. Na szczęście czasy ostatnio się zmieniły, Joasia nie zdążyła się zestarzeć, a ci panowie w większości odeszli już do lamusa, nierzadko ciągnąc za sobą smugę seksualnych afer. Tak, w literaturze zdecydowanie nastał teraz czas kobiet i Joasia idealnie się w ten moment wpisała, zwłaszcza że tworzyła powieści, w których stawiała głównie na opisywanie kobiecych emocji, co podobało się samym kobietom, choć wśród jej fanów byli również mężczyźni. Nawet nie chciała myśleć, gdzie byłaby teraz ze swoim pisarstwem, gdyby to wciąż panowie narzucali trendy, sposoby narracji i kierunki myślenia o literaturze. Owszem, sytuacja nie była do końca tak idealna, ale zdecydowanie lepsza niż jeszcze dziesięć lat temu.

Będzie też pamiętać tamtego mężczyznę, z którym w połowie imprezy zorganizowanej z okazji jej przyjazdu przez Natalię, usiadła na ogrodowej huśtawce i nie zeszła z niej aż do momentu, gdy na horyzoncie pojawiły się pierwsze oznaki świtu.

Zaczęło się od tego, że poczuła znużenie przyjęciem, ilością wypitego wina, a także towarzystwem nieznanych osób, z których żadna nie sprawiała wrażenia wyjątkowej. Miała swoisty radar pomagający jej rozpoznawać interesujących ludzi, wystarczyło, że coś powiedzieli, jakoś wyjątkowo się zachowali, a Joasia od razu pragnęła się do nich zbliżyć, usłyszeć ich historię, poznać radości i smutki. A potem wykorzystać w jakiejś powieści. Była więc poniekąd swoistym wampirem, wysysała z ludzi ich historie, a oni nawet nie byli tego świadomi. Czy to cecha prawdziwej pisarki?

Jednak tym razem początkowo radar zdawał się nie działać. Aż nagle dostrzegła tamtego samotnego mężczyznę na huśtawce. Coś jej podpowiedziało, że powinna do niego podejść.

– Hej, mogę się przysiąść? – spytała i nie czekając na odpowiedź, usiadła na huśtawce, która lekko się rozbujała.

– Jasne, każdy może się przysiąść – powiedział mężczyzna i przytrzymał Joasię za przedramię, bo bujanie, a także szumiące już w jej żyłach wino sprawiły, że ledwo usiadła, a już zaczęła się zsuwać do przodu.

– Joasia – przedstawiła się i wyciągnęła dłoń do nieznajomego.

– Pisarka z Warszawy? – spytał bez złośliwości. – Damian.

Pisarka. Joasia się uśmiechnęła. Lubiła, gdy tak o niej mówiono, w końcu ciężko sobie na to zapracowała. Owszem, była pisarką i była z tego dumna.

– Właściwie tak, teraz z Warszawy. Ale nie zawsze tam mieszkałam.

– Spoko. Nie zawsze pewnie byłaś też pisarką.

– No nie. A ty? Czym się zajmujesz?

– Jestem fryzjerem. Tu, w Sandomierzu.

Joasia spojrzała uważniej na Damiana. Miał wypielęgnowane dłonie, duże niebieskie oczy, nad którymi piękne łuki brwiowe musiały być wyregulowane, żaden mężczyzna o nie tak nie dba. Gładka cera, aż nazbyt idealnie dobrane do siebie spodnie i koszula, rozpięta niemal do pępka, przy okazji ukazująca piękną klatkę piersiową. A do tego pełne usta, jakby stale gotowe do pocałunku. Joasia poczuła, iż sama mogłaby złożyć na nich swoje usta. Dawno już nie była z mężczyzną, czasem brakowało jej po prostu fizyczności, splotu dwojga ciał, które połączyło pożądanie, ciepła drugiej osoby, uczucia, że świat jest piękny, nawet jeśli akurat panuje najgorsza zima z długimi, ciemnymi porankami i wieczorami.

Poczuła, że mogłaby zarzucić Damianowi ramiona na szyję i zacząć się z nim całować, gdyby nie… lęk. Przestraszyła się nie tego, co mogłaby zrobić, ale konsekwencji. Nie miała szczęścia do mężczyzn, z jakichś niezrozumiałych dla niej powodów zwykle ją ranili, porzucali, odchodzili do innej, czasem nie siląc się nawet na wytłumaczenie. Dlatego ich nie rozumiała. Jak można odejść i niczego nie wyjaśnić? Na pewno nie chodziło o jej wygląd. Przecież była atrakcyjna, nie tylko fizycznie, kiedyś nawet jeden z jej partnerów ciągle powtarzał, że ma piękny umysł i że otworzyła nieznane drogi dla jego umysłu. Coś jednak musiało być z nią nie tak, że nawet tamten ją zostawił. Nie podbudowywało to jej poczucia wartości, zwłaszcza że bywały okresy w jej życiu, gdy miała bardzo niskie mniemanie o sobie, nawet gdy zaczynała odnosić sukcesy. Tak, mężczyźni, którzy stawali się jej bliscy, potrafili jednocześnie być dla niej wyznacznikiem poziomu jej wartości, przeglądała się w ich oczach i jeśli widziała blask, dopiero wtedy czuła się dowartościowana. Zdawała sobie sprawę z tego, że tak nie powinno być, ale to było silniejsze od niej. Ktoś, gdzieś, kiedyś popełnił błąd w jej wychowaniu – nawet wiedziała kto i jaki – ale nie potrafiła się od tego uwolnić, mimo że kiedyś myślała, że to jej się udało.

Po tylu życiowych porażkach zaczynała się bać, że każdy kolejny mężczyzna pojawia się obok niej tylko po to, aby ją zranić. Z jednej strony więc ubolewała trochę nad brakiem emocji w swoim życiu, z drugiej zaczynała się obawiać, że już nigdy więcej nikomu nie zaufa.

Ale w przypadku Damiana to nie miało znaczenia. Szybko zdała sobie sprawę, że niepotrzebnie czuje lęk, że nie ma sensu rzucać się na niego, choćby nie wiadomo jak wygłodniałe były jej usta, że nawet najbardziej namiętnym pocałunkiem nie zrobi na nim wrażenia. Damian bowiem był gejem, przynajmniej to Joasia nauczyła się właściwie rozpoznawać. A może po prostu chodziło o to, że nie krył się ze swoją orientacją? Przecież manifestował to we wszystkim, w stroju, w gestach, w sposobie mówienia. Joasia pomyślała, że tak właśnie powinno być, ludzie mają prawo do wyrażania siebie w sposób, jaki uznają za słuszny i naturalny dla nich.

– To może skorzystam z twoich usług? Niedawno skończyłam pracę nad książką, przez kilka miesięcy nie byłam ani u kosmetyczki, ani u fryzjera.

– Mógłbym ci trochę rozjaśnić ten brąz, wygląda jak czarny, a w jaśniejszym odcieniu byłoby ci zdecydowanie lepiej.

Joasia miała intuicję, od razu wyczuwała, gdy ktoś mówił o czymś, na co kompletnie nie miał ochoty, jakby mówiły tylko jego usta, jakby słowa wypływały z nich automatycznie, a w głowie gnieździło się milion innych myśli, doskwierających i powodujących ból. Damiana najwyraźniej coś w środku bolało, a mówienie o odcieniu włosów Joasi było jakimś zastępczym słowotokiem, na który wcale nie miał ochoty.

– Dlaczego siedzisz tu sam? Nie podoba ci się impreza? – spytała, przekierunkowując rozmowę na inny temat.

– Nie chodzi o to całe przyjęcie, ale o mnie. Jestem dziś w ogóle nieimprezowy.

– Jakieś niepowodzenie?

Damian zaśmiał się z lekkim sarkazmem.

– Żeby tylko jedno. Moje życie ostatnio to wielkie pasmo wielu niepowodzeń.

– Jeśli chcesz, możesz się przede mną wygadać. Potrafię słuchać.

– A potem umieszczasz wszystko w swoich książkach.

Tym razem Joasia rozciągnęła usta w delikatnym uśmiechu. Czy wszystko umieszcza w swoich książkach? Filtruje, przerabia, ale bywa również tak, że odwzorowuje coś jeden do jednego. Bo przecież czasem zdarzają się w jej życiu tak książkowe sytuacje i rozmowy, że każda przeróbka byłaby tylko zmianą na gorsze, a już na pewno marnotrawstwem byłoby nie wykorzystać tego w ogóle. W większości przypadków jednak coś ubarwia, dodaje, zmienia imiona, miejsca, ale ostatecznie sporo rzeczy, o których napisała, wydarzyło się naprawdę. Czy użyje w jakiś sposób Damiana? Nie mogła na to pytanie odpowiedzieć jednoznacznie, więc tylko ułożyła usta w ten wieloznaczny uśmiech.

– Właściwie jeśli chcesz, możesz o tym napisać. A ja chyba naprawdę muszę się przed kimś wygadać – odparł jej nowy znajomy z miną zdradzającą, że jest mu wszystko jedno.

Damian pomyślał, że może przynajmniej ta pisarka nada temu w jakiejś swojej powieści głębszy sens, bo w nim to powoduje jedynie zrezygnowanie. Zaczął szukać w głowie odpowiednich słów.

– Zamieniam się w słuch – zapewniła go Joasia.

– Jestem zakochany, cholernie mnie wzięło i nie wiem, co z tym zrobić.

Być zakochanym… Dziewczyna poczuła lekkie ukłucie w okolicy serca. Ona tak dawno nie czuła się zakochana. Nie przerywała jednak Damianowi, który kontynuował:

– Nie planowałem tego, to się po prostu stało, wzięło mnie i już. Zawsze wolałem prowadzić hulaszczy tryb życia, szybkie imprezy, przelotne związki. Nie wierzyłem, że znajdę kogoś, na kim zacznie mi zależeć. Wiesz gdzie go poznałem? W kolejce do dentysty, ależ banalnie. A może właśnie nie do końca konwencjonalnie. Wstajesz rano, ubierasz się, idziesz na kolejną wizytę do stomatologa, a tam czeka na ciebie miłość twojego życia.

– Wielkie miłości czasem się tak zaczynają – wtrąciła Joasia i na chwilę sama wpadła w nostalgiczny nastrój. Gdy wraca do przeszłości, często zadaje sobie pytanie, jak wyglądałoby jej życie, gdyby pewnego dnia nie zdążyła na autobus, została w łóżku, skręciła w inny korytarz na uczelni, usiadła obok innej osoby. Czy byłaby teraz zupełnie odmiennym człowiekiem? Szczęśliwszym? A może wręcz przeciwnie, wciąż szukałaby tego, czego nadal nie potrafiłaby zdefiniować? Teraz przynajmniej wie, czego oczekuje od życia, nawet jeśli tego w ostatnim czasie nie posiada.

– Zacząłem jakąś głupią rozmowę o czasopismach leżących na stoliku w poczekalni. – Damian nie zważał na komentarz Joasi. – Mówiłem coś o tym, że gdziekolwiek pójdziesz, do dentysty, do fizjoterapeuty, wszędzie znajdują się tylko gazety dla kobiet. Maciek, bo tak ma na imię, przyznał mi rację, a potem sam nie wiem, jak to się stało, ale przez pół godziny zdążyłem mu opowiedzieć niemal całą historię mojego życia. A kiedy z gabinetu wyszła córka Maćka, dotarło do mnie, że ten facet ma pewnie żonę, rodzinę, taką wiesz, przykładną, wzorową, bo jak większość gejów nie potrafi przeciwstawić się presji społecznej. Ja już wtedy wiedziałem, że chcę go koniecznie spotkać jeszcze raz, ale w tamtym momencie zdałem sobie sprawę również z tego, że to będzie cholernie trudne, jeśli okaże się, że z jego strony również zaiskrzyło. Jego rodzina… Nie miałem złudzeń, na pewno to wszystko będzie dla nas przeszkodą, z czasem pewnie również płaszczyzną konfliktu. Znałem już takie historie i postanowiłem, że nigdy w coś takiego się nie zamieszam.

– Ale z jego strony też zaiskrzyło – stwierdziła Joasia po to, aby coś wtrącić, dać do zrozumienia Damianowi, że go słucha i obchodzą ją jego słowa.

– Wtedy, w poczekalni, nie mogłem tego jeszcze wiedzieć. Mnie wzięło od pierwszego spotkania, wydawało mi się, że w jego oczach też coś zobaczyłem, ale wiesz, to mogło być tylko moje złudzenie. Na sto procent jednak byłem pewien, że jest gejem. I dlatego mimo wszystko nie odpuściłem. No dobra, po prostu straciłem rozum. Szlag trafił wszelkie postanowienia.

– Naprawdę geje mają taki radar?

– Radar nie radar. Po prostu poczułem, że ten gość może mi dać to, czego nigdy od nikogo nie otrzymałem. Poczułaś kiedyś coś takiego?

Oczywiście, że tak, Joasia kiedyś to poczuła. Dawno, dawno temu, spojrzała kiedyś na chłopaka i odniosła wrażenie, że jest kimś wyjątkowym, kimś, kto ma coś, czego od dawna pragnie, a nie potrafi tego nazwać. Na początku ją zaciekawił, ciekawość wzrastała i Joasia zapragnęła tego chłopaka poznać. Bez względu na wszystko. Najwidoczniej los sprzyjał jej pragnieniom, bo potem sam dał jej okazję do ich realizacji. Gdyby tylko później jej tego nie odebrał…

– Lepiej opowiadaj dalej. Wyszła córka i? – Tym pytaniem odsunęła od siebie konieczność mówienia o swoich przeżyciach.

– I wtedy nic. On też wyszedł. Nie wziąłem od niego numeru telefonu, ale za to wiedziałem, czym się zajmuje, bo o tym mi powiedział.

– Kim jest?

– Nie zgadniesz.

– Pilotem śmigłowca? Kaskaderem? No nie wiem, księdzem?

Damian się zaśmiał.

– To się oczywiście zdarza, ksiądz plus dziecko, ksiądz gej. Ale on jest chirurgiem. Ponoć bardzo znanym i dobrym. Nie miałem o nim pojęcia, bo, odpukać w niemalowane – Damian stuknął palcami o siedzisko huśtawki, która, choć drewniana, na pewno musiała być pociągnięta jakąś farbą – nigdy nie miałem do czynienia z tego typu lekarzami. Odszukałem go na portalu znanylekarz.pl i okazało się, że przyjmuje prywatnie, więc się umówiłem i poszedłem na wizytę.

– Pewnie był zaskoczony.

– To też. Ale i ucieszony. Od tamtej pory się spotykamy. Trwa to już prawie rok.

– Kochacie się?

– Ja jego tak. On mówi, że również mnie kocha, ale jest cholernie trudno. Tak jak przewidywałem. Choć na początku przede wszystkim ucieszyłem się, że przynajmniej sam pogodził się ze swoją orientacją, nie wypiera jej, nie muszę go przekonywać, że poczuje się lepiej, jeśli choćby przed samym sobą przyzna, że jest gejem, bo on to doskonale wie. Wszystko w swoim życiu zrobił świadomie, z rozmysłem. Założył rodzinę, ma dzieci, oprócz córki jest jeszcze syn, bo zawsze pragnął być ojcem. I szanowanym obywatelem, docenianym chirurgiem. Jako gej nie osiągnąłby tego, nie ma złudzeń. Ludzie mu ufają nie tylko dlatego, że jest świetny, ale także dlatego, że jest taki jak oni, normalny. Smutne, ale nasze społeczeństwo wciąż pełne jest uprzedzeń.

– Ale ty masz wobec niego oczekiwania.

– Po roku już tak. Wiesz, on mi siebie wydziela. Wszystko, nasze spotkania, plany, podporządkowane jest temu, co aktualnie dzieje się u niego. Nie kocha żony, ważne są jedynie dzieciaki, ale to ona zawsze jest na pierwszym miejscu. Gdy chce wyjechać na krótki urlop z nim i dziećmi, a ja pragnę zaprosić go do siebie, zawsze wybierze ją. Cierpię przez to.

– Ale przynajmniej kochasz.

Joasia chciała dodać, że ona ostatnio nie czuje nic, ale uznała, że to jednak rozmowa o Damianie, a nie o niej. Ona zwykle wygaduje się w książkach, bywają dla niej terapią. Choć o czym pisać, gdy nie czuje się nic? Znów, to powracające jak bumerang pytanie.

– Tak. Ale nie chciałbym cierpieć. Wolałbym być szczęśliwy.

– Gdybyś nie był, odszedłbyś.

– To nie takie proste. Maciek mnie uszczęśliwia i unieszczęśliwia jednocześnie. Trwam, bo go kocham. Wiesz czego teraz bym pragnął najbardziej? By tu był, tak po prostu, by przyszedł ze mną na imprezę, a ja mógłbym bez skrępowania wziąć go za rękę, spleść z nim dłonie, czuć jak się o mnie opiera, jak patrzy mi w oczy i wiem, że jest tak samo szczęśliwy jak ja.

Joasia doskonale rozumiała uczucia Damiana, była sama, ale te wszystkie związki, w jakich przez różnej długości okresy żyła, te rozstania, których doświadczyła, nauczyły ją tego, czym jest miłość, taka zdrowa i spełniona. Zrozumiała czego chce, a czego nie chce. A chciałaby wreszcie nie tylko kochać, ale być również kochaną. Banał, ale jak trudno w miłości osiągnąć taki stan, udaje się jedynie prawdziwym szczęściarzom, bo zawsze jest tak, że któraś osoba w związku daje za dużo. Takie przynajmniej były doświadczenia Joasi. Potrafiła pięknie kochać, ale sama jakby nie umiała w nikim wzbudzić podobnych uczuć. Dlaczego jej się to przytrafiało? Dlaczego zawsze przyciągała podobnych facetów, takich, którzy sycili się jej miłością, dopieszczali swoje ego, a potem porzucali? Joasia żyła już trochę na tym świecie, aby rozumieć pewne mechanizmy, aby zrozumieć nawet siebie, ale mimo wszystko w życiu często dokonywała tych niewłaściwych wyborów. Napisała sporo książek, w których kobiety potrafią zostawić przeszłość za sobą i pójść dalej. Pisząc je, uczyła się również samej siebie, ale życie zwykle toczyło się według własnych scenariuszy. O wiele łatwiej było zapanować nad sytuacją życiową bohaterki książki niż nad własną. W prawdziwym życiu Joasi czasem trudno było podejmować decyzje. Nawet jeśli intuicja podpowiadała jej, aby nie wchodziła w relację, ona czasem zachowywała się jak ćma lgnąca do płomienia świecy. Jego blask i ciepło bardziej ją urzekało niż przerażały ewentualne złe konsekwencje, które niechybnie zawsze przychodziły.

Popatrzyła na Damiana, wyglądało na to, że jest taką samą ćmą jak ona, przynajmniej jeśli chodziło o jego relację z Maćkiem. Może faktycznie dotąd był rozrywkowym mężczyzną, a wzięło go naprawdę dopiero przy tym chirurgu z żoną i dziećmi. Tak też się zdarza. Żyjemy w błogiej niewiedzy na temat głębszych uczuć, a potem nas trafia, zdarza się miłość intensywniejsza niż wszystkie dotychczasowe, miłość, która zmienia nas na całe życie. Bo przecież był czas, kiedy Joasia czuła, że czegoś szuka, że czegoś potrzebuje, może nawet nazywała to miłością, ale co ona mogła o tym uczuciu wiedzieć, dopóki nie spotkała swojej prawdziwej pierwszej miłości?

Wyciągnęła rękę w stronę Damiana i chwyciła jego dłoń, splotła mocno palce z jego palcami. Może to nie uścisk o jakim ten mężczyzna teraz marzy, ale tylko to mogła mu w tej chwili ofiarować, nic innego nie przychodziło jej do głowy. Poza tym przecież on tylko na taką bliskość mógł się zdobyć, nie tylko wobec niej, Damian żadnej kobiecie nie mógłby dać nic więcej.

– I co? Znalazłaś pomysł na nową powieść? – spytał, wciąż trzymając ją za rękę, równie mocno jak ona, aż poczuła, że jej dłoń wilgotnieje.

– Może. Tak bardzo chciałabym napisać coś, co przywraca wiarę w miłość – odparła i zwróciła głowę w jego stronę.

– Ja go naprawdę kocham.

– Wiem, ale to ja tym razem muszę przeżyć coś, co przywróci mi wiarę. W innym wypadku będzie to kolejna opowieść o rozczarowaniu. Albo historia nie o mnie.

Ciąg dalszy w wersji pełnej
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: