Nasze przeklęte gwiazdy - ebook
Nasze przeklęte gwiazdy - ebook
Jasalyn skrywa niebezpieczny sekret. Posiada przeklęty pierścień dający jej śmiertelną moc. Dzięki niemu księżniczka wymyka się nocami z pałacu, by eliminować swoich wrogów.
Felicity, zmiennokształtna fae, desperacko szuka sposobu, by uniknąć mrocznego przeznaczenia. Według przepowiedni ma zabić własnego ojca… Dzięki swoim niezwykłym zdolnościom wciąż ucieka przed losem, który zdaje się nieunikniony.
Gdy w Królestwie Cieni zaczynają krążyć plotki o możliwym powrocie tyrana, króla Mordeusza, Jasalyn postanawia zakończyć jego rządy raz na zawsze. Felicity zgadza się przybrać postać księżniczki i zająć jej miejsce na dworze, tym samym zbliżając się do swojego własnego celu: upragnionej wolności.
Jednak los ani dla ludzi, ani dla fae nie ma litości. niebezpiecznych misji, ukrytych prawd i zakazanych miłości Jasalyn i Felicity będą musiały zmierzyć się z okrutnym przeznaczeniem. To chyba właśnie ich gwiazdy są najbardziej przeklęte ze wszystkich…
| Kategoria: | Dla młodzieży |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 9788368479423 |
| Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
JASALYN
FAE, KTÓREGO PRZYSZŁAM zabić, jest pijany. Odnajduję go w zatłoczonym podziemnym pubie — siedzi na końcu sali, rozwalony na eleganckiej skórzanej sofie. Spomiędzy skołtunionych ciemnoblond włosów wystają mu czubki spiczastych uszu.
Przeciskam się przez ciżbę i siadam mu na kolanach, jakbyśmy byli dobrymi przyjaciółmi.
— Witaj, piękna — bełkocze półprzytomny z nieobecnym uśmiechem, a głowa opada mu na bok.
W zwykle odrętwiałym sercu czuję niespodziewane ukłucie rozczarowania. Że też musiał się upić. Zabicie go teraz, gdy jest pijany jak bela, nie przyniesie mi oczekiwanej satysfakcji. Kusi mnie, żeby spróbować innym razem, ale taka okazja może się nie powtórzyć.
Odwracam mu głowę, zmuszając, żeby na mnie spojrzał. W uszach dźwięczą mi wszystkie obelgi i szyderstwa, jakie swego czasu padały z jego ponętnych ust.
— Szukałam cię, Vahmerze.
— Jesteś prawdziwa czy tylko mi się śnisz? — pyta zapatrzony w moje usta.
Odpowiadam z najbardziej szelmowskim uśmiechem z mojego repertuaru.
— A jak myślisz?
— Myślę, że jeśli to sen, to nie chcę się obudzić.
Ujmuję go za brodę i gładzę kciukiem po policzku.
— Bez obaw — szepczę. — Nie obudzisz się.
Jeszcze trzy lata temu, za panowania Mordeusza, całe to towarzystwo — najnikczemniejsi i najbardziej chciwi spośród mieszkańców Mrocznego Dworu — cieszyło się niezasłużonym bogactwem i przywilejami. Gdy Mordeusz zginął, a tron objęła moja siostra, wszyscy rozpierzchli się jak szczury na widok słońca, zabierając drogocenny dobytek. Od tamtej pory snują plany obalenia prawowitej królowej.
Tutaj, w najgłębszych jaskiniach najmroczniejszych gór, żyją jak królowie. Co rusz urządzają przyjęcia, których gwoździem programu jest rozkosz, a okrucieństwo — miłym przerywnikiem.
— Powiedz mi, czego pragniesz — zachęca Vahmer, nadal wpatrzony w moje usta. — Oddam ci wszystko, co mam. Jeśli czegoś nie mam, zdobędę to dla ciebie.
Ustami, którymi szepcze te czułe słówka, pluł mi kiedyś do kubka z wodą, bo lubił doprowadzać mnie do łez. Oczy, których teraz nie może ode mnie oderwać, świeciły mu się z uciechy, gdy moja towarzyszka z celi nożem wycinała mi na ciele krwawe desenie.
Gdyby nie pierścień z kamieniem księżycowym, który noszę na palcu, nie byłabym w stanie znieść jego bliskości, ale magia pierścienia działa na mnie równie silnie, co na wszystkich dookoła.
Podnoszę się i robię kilka kroków do tyłu.
— Jedyne, o czym marzę, to żebyś poszedł ze mną.
Robi, o co proszę, a pozostali goście odprowadzają nas spojrzeniami roziskrzonych oczu. Każdy chciałby mieć tyle szczęścia co on.
Przed opuszczeniem pałacu użyłam krwistoczerwonej szminki — jak zawsze, gdy ruszam tropem moich wrogów. Jej kolor przypomina mi o śmiercionośnej mocy moich ust.
Nie chowam się za makijażem ani pod kapturem. Nie muszę. Magiczny pierścień rzuca czar na wszystkich dookoła. Nikt mnie nie pozna. Wszyscy są zbyt oczarowani, by się zorientować, że moja twarz wygląda znajomo.
— Ja z tobą pójdę — grzmi krasnolud o wydatnym torsie. — On nie da ci tego, na co zasługujesz.
Piękna białowłosa fae wyciąga do mnie wiotką bladą rękę:
— Mnie zabierz, mnie.
Wszyscy jak jeden mąż ruszają za nami.
Wiem jednak, że mnie nie dotkną. Chcieliby, ale się nie odważą, dopóki im nie pozwolę.
— Zostańcie tu — mówię słodkim głosem. — Wrócę do was.
Kusi mnie, żeby zatruć wino i kazać im je wypić, ale widzę ich po raz pierwszy. Nie wiem, jakich okrucieństw się dopuścili. Każdy w tym towarzystwie na pewno ma wiele na sumieniu, ale choć wyzbyłam się skrupułów, nie zamierzam mordować wszystkich jak leci tylko dlatego, że mogę. Nie chcę być taka jak oni.
Prowadzę ofiarę w górę po schodach, aż na zalaną deszczem ulicę. W rześkim powietrzu czuć zapowiedź wczesnej zimy. Marzę o zimie. O przenikliwym chłodzie. O lodzie skuwającym rzeki i jeziora. Chcę poczuć, jak kostnieją mi palce u rąk i nóg.
Tej zimy będę mieć do kompletu zlodowaciałe serce. A wszystko dzięki pierścieniowi.
— Jestem bardzo silny — oznajmia Vahmer. — Silny i ważny. Zatroszczę się o ciebie.
Obracam się gwałtownie.
— O Crissę jakoś się nie zatroszczyłeś, gdy Mordeusz wtrącił ją do lochu — szepczę, wykrzywiając usta w szyderczym uśmiechu i mrużąc oczy. — Pastwiłeś się nad nią.
— O kim ty mówisz?
Oczywiście, że jej nie pamięta. Ludzie znaczą dla fae tyle co zeszłoroczny śnieg.
— O dziewczynie, z którą dzieliłam celę.
— Co cię obchodzi jakaś człowieczka? — Ostatnie słowo wypowiada takim tonem, jakby chodziło o coś niewartego splunięcia.
Byłyśmy dla niego jak zabawki, które można popsuć i wyrzucić. Magicznie pozbawiał Crissę władzy nad ciałem i zmuszał, by kaleczyła mnie nożem.
— Przyjaźniłyśmy się.
Vahmer kręci głową.
— W lochach była cała masa osadzonych. Gdybym wiedział, że któraś z dziewczyn jest twoją przyjaciółką, nie tknąłbym jej.
— A jednak. Doprowadziłeś ją do łez, a potem gdzieś zabrałeś.
Mężczyzna marszczy brwi, a dolna warga zaczyna mu drżeć.
— Ja tylko wykonywałem swoją robotę. Ale gdybym wiedział, że tak ci na niej zależy, nie oddałbym jej w ręce króla. Zostałbym ukarany, ale dla ciebie gotów byłbym przyjąć każdą karę.
— Dokąd Mordeusz ją zabrał? Zabił ją? — Crissa mówiła, że nic jej nie będzie. Że żywa znaczy dla niego więcej niż martwa. Była pewna, że ktoś przyjdzie jej na ratunek. — Muszę wiedzieć, czy żyje i gdzie teraz jest.
Stojący przede mną zielonooki fae nie jest pierwszym strażnikiem, którego wytropiłam. Nie jest też ani pierwszym, ani ostatnim, który posmakuje mojego gniewu. Ale to on wyprowadził z celi moją towarzyszkę. On jeden może mi wyjaśnić, co się z nią stało.
— Odprowadziłem ją do króla. Może on ci powie, gdzie jej szukać.
— Król nie żyje — odpowiadam, marszcząc czoło. Moja siostra zabiła go własnymi rękami, gdy już uwolniła mnie z lochu.
W oczach fae rozbłyskują radosne ogniki.
— Ależ żyje! Nie wiedziałaś? Bogowie wysłuchali naszych błagań i zwrócili go nam.
— Niemożliwe! — W nocnej ciszy mój głos brzmi jak strzał z bata.
— Możliwe, możliwe. Mordeusz jest władcą wielkiej mądrości i przygotował się na każdą okoliczność. Nigdy nie powinniśmy byli w niego wątpić.
Natychmiast czuję, jak strach zaczyna się wwiercać w moje zlodowaciałe serce.
Niedoczekanie. Chowam serce jeszcze głębiej — tam, gdzie jego miejsce.
Fae już chce dotknąć mojego ramienia, ale w ostatniej chwili się powstrzymuje.
— Jesteś na mnie zła?
— Owszem. To przez ciebie moja przyjaciółka płakała i trzęsła się w ciemności. To przez ciebie ją straciłam.
Jego twarz wykrzywia się w grymasie rozpaczy.
— Przepraszam. Tak bardzo cię przepraszam. Nie wiedziałem — bąka, a w kącikach oczu zbierają mu się łzy.
Szkoda, że w lochu nie widziałam go w takim stanie. Ileż bym dała, żeby wtedy patrzył na mnie tym błagalnym wzrokiem. Moje niezadowolenie sprawia mu autentyczny ból. Dopóki noszę pierścień, zrobi wszystko, by mi się przypodobać.
— Powiedz, czego pragniesz — błaga. — Proś, o co tylko chcesz.
Czas nagli. Słońce wzejdzie szybciej, niżbym chciała, a siostra zauważy moje zniknięcie. Zacznie szukać wątłej przerażonej dziewczynki, za którą mnie ma. Więc choć wolałabym dłużej delektować się tą chwilą, muszę się streszczać. Trzepocząc rzęsami, chwytam Vahmera za tunikę.
Uśmiecham się i obserwuję, jak smutek znika z jego twarzy. Mój uśmiech wyraźnie go uszczęśliwia. Vahmer wierzy, że dobrze się spisał.
— Pragnę tylko jednego — mówię, nachylając się do niego.
— Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem — szepcze, wstrzymując oddech. — Co mogę dla ciebie zrobić?
— Pocałuj mnie.
— Dziękuję. — Mężczyzna z ulgą i wdzięcznością wypuszcza powietrze. Odkąd zobaczył mnie w pubie, marzył, by mnie pocałować, i nareszcie dostał upragnione pozwolenie.
To teraz dzieje się prawdziwa magia. W chwili, gdy moje czerwone wargi stykają się z jego ustami.
Oddech fae się urywa. Usta rozwierają się w przerażeniu, a z oczu uchodzi życie. Jego ciało zaczyna mi ciążyć — czuję ciężar napierającej na mnie śmierci. Znowu się uśmiecham, ale tym razem szczerze. Vahmer już nigdy nie będzie pastwić się nad słabszymi. Nigdy więcej nie będzie czerpać przyjemności z cudzego bólu.
Puszczam jego tunikę i ciało wali się na ziemię.
Odcinam mu pukiel włosów, po czym ulatniam się równie cicho, jak się zjawiłam. Towarzystwo z pubu nie będzie pamiętać mojej wizyty. Wszyscy już zapomnieli, że widzieli dziewczynę wyglądającą wypisz wymaluj jak księżniczka cieni.
Moje apartamenty są zabezpieczone przed magią goblinów, dlatego Gommid, mój goblin, ląduje ze mną na skraju pałacowych gruntów. Jest jeszcze noc, ale pochodnie oświetlające alejki dookoła pałacu rzucają dość światła, bym dobrze widziała jego gruzłowatą twarz.
Niższy ode mnie o dwie stopy, ma wydatny brzuch, kartoflowaty nos i ostre zęby, spomiędzy których raz po raz bezwiednie wysuwa język. W tym momencie zerka wymownie na mój magiczny pierścień i kręci głową.
— Może pora, żebyś przestała chodzić na łatwiznę i nauczyła się samodzielnie stawiać czoło wrogom.
Pozostawiam tę uwagę bez komentarza. Nie wiem, dlaczego pierścień nie działa na gobliny, ale mniejsza z tym. Znam Gommida na tyle, by wiedzieć, że nie zdradzi moich sekretów.
Sięgam do kieszeni po jego zapłatę, czyli pukiel włosów Vahmera, ale nie daję mu jej od razu.
— Fae, z którym dziś rozmawiałam, twierdził mi, że Mordeusz żyje. To prawda?
— Pytasz, czy fae, którego zabiłaś, był z tobą szczery? — Gommid prycha i oblizuje sobie czubek nosa.
A zatem wie, co porabiałam dziś w nocy. Nie powinno mnie to dziwić. W tym świecie gobliny znają wiele tajemnic i pilnie ich strzegą. Siostra wyjaśniła mi, że ich wiedza jest wiedzą zbiorową: co wie jeden goblin, to wiedzą wszystkie. Nie tyle ostrzegała mnie przed nimi, ile dawała do zrozumienia, że mogą być cennym źródłem informacji. Od tamtej pory zastanawiałam się, co robią z całą tą wiedzą. Nikt tak naprawdę nie wie, po czyjej są stronie.
Wzruszam ramionami.
— Więc to prawda?
— Nikt nie może podważyć prawa twojej siostry do tronu. Nie bój się.
— Nie boję się — odpowiadam, łypiąc na niego gniewnie.
— Czyżby? I dlatego nosisz ten pierścień i nocami tropisz wrogów? Ile razy mam powtarzać? Jeśli ciągle będziesz się zmieniać w Czarowną Damę, ona w końcu tobą zawładnie.
Robię krok w tył, w stronę pałacu.
— Nie jestem w nastroju, żeby wysłuchiwać pouczeń od istoty, która oczekuje płatności w paznokciach i włosach.
Z gniewnym pomrukiem goblin wyrywa mi włosy Vahmera, po czym znika.
Mogłabym wśliznąć się ukradkiem do Pałacu Północy, ale skoro noszę pierścień, nie ma takiej potrzeby. Drzwiami od strony ogrodu wchodzę śmiało do wschodniej części budynku, gdzie służący zaczęli już poranną krzątaninę. Czuję na sobie ich wzrok, gdy przechodzę przez kuchnię, a potem zmierzam na górę wąskimi schodami dla służby.
— Wyświadczyłbyś mi wielką przysługę…
Zatrzymuję się na dźwięk głosu siostry dobiegającego z małej sali spotkań na drugim piętrze.
— Nie ma o czym mówić — odzywa się znajomy męski głos.
Podchodzę bliżej i zaglądam przez szparę w niedomkniętych drzwiach. Widzę ciemną głowę Mishy, króla Dzikich Fae, który siedzi przy podłużnym drewnianym stole, plecami do mnie. Moja siostra Abriella przechadza się po drugiej stronie komnaty, powiewając rozpuszczonymi ognistorudymi włosami.
— Przestań, bo w końcu zniszczysz podłogę — żartuje Misha. — Usiądź i odsapnij.
Brie gwałtownie odwraca się do niego, a ja robię krok w bok, żeby przypadkiem mnie nie zobaczyła.
— Nie jestem w stanie skupić się na pracy. Cały czas umieram z niepokoju o Jas.
Wzdrygam się. Nie mogę znieść, że wiecznie się o mnie zamartwia. Męczy mnie też poczucie winy. Mimo młodego wieku Abriella wiele wycierpiała i to głównie z mojego powodu.
— Minęły trzy lata — cedzi Brie z udręką w głosie — ale cały czas widzę w jej oczach taką samą trwogę co w dniu, gdy uwolniłam ją z lochu Mordeusza.
— Twoja siostra jest zawsze mile widziana na moim dworze — mówi Misha. — Może u mnie zostać, jak długo będzie chciała.
Co takiego? Siostra chce mnie wysłać do Dzikich Fae?
Brie krzyżuje ręce na piersi.
— Wcale nie będzie chciała. Najchętniej nie wychodziłaby z komnaty. Jeśli jej pozwolić, całymi dniami chowa się przed światem, śpi i ignoruje fakt, że za klika miesięcy stanie się fae.
Tuż przy Brie materializuje się jasnobrązowa ręka. To znaczy, że przy stole, poza zasięgiem mojego wzroku, siedzi też mąż mojej siostry, król małżonek Finnian. Mężczyzna muska palcami jej nadgarstek, a Brie zerka w jego stronę i kiwa głową. Widzę, jak schodzi z niej napięcie. Finn jak nikt potrafi przywrócić jej równowagę i spokój. Służy jej pocieszeniem, a jeśli trzeba, także swoją siłą. I kocham go za to, mimo że jest fae.
— Będzie musiała wyrazić zgodę — zaznacza Misha. — Nie chcę przetrzymywać jej siłą.
— Zgodzi się — stwierdza Finn. — Jeśli tylko Brie da jej jasno do zrozumienia, jak bardzo jej na tym zależy.
— Na pewno będzie się dąsać — stwierdza Abriella, zwracając się do Mishy, po czym dodaje z bladym uśmiechem: — Ale myślę, że zdołasz przekonać ją do siebie. Tak jak całkiem niedawno udało ci się zaskarbić sobie moją sympatię.
— Zrobię, co w mojej mocy, ale znasz swoją siostrę. Nie jest zbyt… otwarta na przyjaźnie. Tym niemniej spróbuję.
— Obawiam się, że sama przyjaźń nie wystarczy. Musisz znaleźć jej jakieś zajęcie. W przeciwnym razie będzie przesypiać całe dnie, tak jak tutaj.
Misha odchyla się na krześle.
— Skąd pomysł, że uda mi się wyciągnąć ją z komnaty, skoro tobie się to nie udaje?
Brie się krzywi.
— Jest zbyt grzeczna i delikatna, żeby ci odmówić.
Delikatna. Z trudem powstrzymuję prychnięcie. Dopiero co napawałam się widokiem konającego fae i była to najlepsza rzecz, jaka spotkała mnie w tym tygodniu. Jeśli ktoś ma mnie za „delikatną”, to znaczy, że w ogóle mnie nie zna.
— Co konkretnie proponujesz? — pyta Misha.
— Wszystko jedno. Niech obserwuje, jak sprawujesz rządy. Niech towarzyszy ci w podróżach. Cokolwiek, byleby nie siedziała w zamku.
— I jesteś pewna, że tutaj, zamknięta w swojej komnacie, nie będzie bezpieczniejsza?
— Jeśli plotki się potwierdzą — odpowiada Brie — i Mordeusz jednak żyje, to spodziewam się, że zostanie na Mrocznym Dworze. Będzie czerpał moc z ziemi i czekał na powrót zwolenników. Zna ten dwór i Pałac Północy lepiej niż ktokolwiek inny, a przy tym wie, że w obronie siostry jestem zdolna do wszystkiego. Nie pozwolę, żeby z mojego powodu Jasalyn znowu stała się krzywda. Jednocześnie muszę mieć na względzie dobro dworu, który znalazłby się w niebezpieczeństwie, gdyby Jas wpadła w łapy Mordeusza.
Czyli jednak! Na dworze huczy od plotek, a ja dowiaduję się o nich jako ostatnia.
Chyba wydałam jakiś dźwięk, bo Misha i Brie gwałtownie odwracają głowy w moją stronę.
— Jas! — piszczy moja siostra, po czym rzuca się biegiem dookoła stołu i z rozmachem otwiera drzwi. Na jej bladą twarz wstępuje rumieniec. — Czemu nie jesteś w łóżku?
Dla pewności przejeżdżam kciukiem po pierścieniu, który na szczęście siedzi bezpiecznie na środkowym palcu. Żadne z tych trojga nie będzie pamiętać naszej rozmowy.
— Obudziłam się i nie mogłam zasnąć — odpowiadam.
— Zawołam pokojówkę. Przyniesie ci…
— Nie, proszę. To prawda, że Mordeusz wrócił?
— Nie dawaj wiary plotkom — mówi Misha i podnosi się z krzesła. — Wyglądasz olśniewająco — dodaje, podchodząc bliżej i obrzucając mnie spojrzeniem od stóp do głów. — Czy wolno mi zaproponować, żebyś przeszła się ze mną kawałek?
Brie rzuca mu zdziwione spojrzenie.
— Ja się nią zajmę — mówi.
Przewracam oczami. Pierścień działa niezawodnie, ale efekty jego działania bywają… komiczne.
— Skupcie się — przywołuję ich do porządku. — I powiedzcie mi, co wiecie o Mordeuszu.
Brie zerka na Mishę i na Finna, który też już wstał. Obaj są pod wpływem czaru i nie będzie z nich pożytku. Brie wzdycha:
— Podobno wśród jego popleczników rozniosła się wieść, że wrócił… Że miał zmartwychwstać. Wysłałam agentów na przeszpiegi, ale nie ma się co martwić na zapas.
Przechylam głowę i uważnie przyglądam się siostrze. W jej zachowaniu nie ma nic nadzwyczajnego, tak jakby pierścień na nią nie działał. Ale nie mam czasu się nad tym zastanawiać.
Podchodzi do mnie Finn i gdy łowię spojrzenie jego srebrzystych oczu, po plecach przebiega mi dreszcz odrazy.
Przenoszę wzrok na jego ciemne loki, tak różne od prostych, przetykanych siwizną włosów jego niegodziwego wuja Mordeusza.
— Proszę, usiądź. — Finn gestem wskazuje swoje krzesło. — Przyniosę ci herbaty.
— Nie, dziękuję. Jestem zmęczona i chcę wrócić do łóżka.
— Odprowadzę cię! — woła Misha, a jego oczy jaśnieją. — Osobiście dopilnuję, żeby w komnacie niczego ci nie zabrakło.
— Zostańcie tu i dokończcie rozmowę — odpowiadam i wycofuję się w kierunku klatki schodowej. — Zresztą i tak mnie nie widzieliście.
Zostawiam ich z rozdziawionymi ustami i maślanym spojrzeniami i szybkim krokiem kieruję się na schody. Zza pleców dobiega mnie głos Brie:
— Chłopaki, co w was wstąpiło?
Powstrzymując się od śmiechu, idę do mojej komnaty.
Wartownik pełniący straż pod drzwiami rozpromienia się na mój widok. Oczy mu się świecą, a usta rozciągają w karykaturalnie szerokim uśmiechu.
— Czym mogę ci służyć, milady?
To Dryus, daleki kuzyn Finna. Te same srebrzyste oczy, identyczna jasnobrązowa karnacja i ciemne włosy. Jest młody i miły. Odkąd trzy lata temu powierzono mu opiekę nade mną, zawsze był dla mnie dobry, ale jego spiczaste uszy przypominają mi, że nie wolno mu ufać. Ani jemu, ani żadnemu innemu fae, nie licząc mojej siostry, która była kiedyś człowiekiem. Fakt, że kiedyś o tym nie wiedziałam, świadczy tylko o mojej dawnej głupocie i dziecięcej naiwności.
— Nie przeszkadza ci, że musisz niańczyć ludzką dziewczynę? — pytam, patrząc na niego z ukosa.
— To jednocześnie utrapienie i zaszczyt, milady. Ale, ale… czy coś się stało? Jesteś zmęczona? Mogę ci jakoś pomóc?
Wzdycham rozczarowana jego prostoduszną odpowiedzią. Liczyłam, że mężczyzna odsłoni szpetne serce skryte pod śliczną powłoką. Może to pierścień sprawia, że szukam pretekstu, by go znienawidzić.
— Pamiętaj: księżniczka nie wychodziła z komnaty. Nie mogła zasnąć, więc spędziła noc na lekturze.
— Oczywiście, milady.
Wymijam go i wchodzę do środka. Od razu odwieszam płaszcz i zrzucam suknię, po czym wciągam przez głowę koszulę nocną, w którą osiem godzin temu pomogła mi się ubrać pokojówka. Mam wrażenie, jakby minęły całe wieki.
Mordeusz powrócił.
Zawieszam wzrok na pierścieniu: gładko oszlifowanym kamieniu księżycowym obramowanym dwoma srebrnymi półksiężycami. Powinnam go ściągnąć, ale wzdrygam się na myśl o boleśnie ludzkich uczuciach, które natychmiast mnie zaleją. Może tym razem będzie inaczej. Może uda mi się odciąć od bólu w taki sam sposób, w jaki, instruowana przez perceptorów, blokuję myśli o fae.
W chwili, gdy zsuwam z palca srebrną obrączkę, trwoga uderza we mnie jak fala przyboju i zwala na łóżko.
Mordeusz powrócił. Mordeusz szuka sposobu, by zniszczyć moją siostrę.
W rzeczywistości problem jest o wiele poważniejszy — Mordeusz chce odbić tron i przejąć władzę nad królestwem. Tylko że ja nie potrafię się tym przejmować. Gwiżdżę na to przeklęte królestwo, na królewską krew fae, na przeznaczenie.
Podciągam się na łóżku i chowam twarz w poduszce, żeby stłumić płacz. Mam do dyspozycji własne skrzydło pałacu, ale żadnej prywatności. Oprócz wartownika pod drzwiami jest jeszcze dwóch na szczycie głównych schodów i czwarty przy schodach dla służby. Jeśli usłyszą, że płaczę, rano wiadomość dotrze do uszu Brie.
Ściskam pierścień tak mocno, że wbija mi się w dłoń. Najchętniej założyłabym go z powrotem. Od razu uśmierzyłby ból, który przeszywa mi klatkę piersiową. Skułby ją lodem, znieczulił serce, schłodził gniew. Przeistoczyłby ten koszmar w plan zemsty.
Mogłabym to zrobić. Mogłabym wsunąć go na palec i jak gdyby nigdy nic przejść obok strażników, którzy pozdrowiliby mnie i natychmiast o tym zapomnieli. Jednak w uszach dźwięczy mi przestroga Gommida: Jeśli ciągle będziesz się zmieniać w Czarowną Damę, ona w końcu tobą zawładnie.
Komu by to przeszkadzało, gdybym już nigdy nie zaznała głębszych uczuć? Gdybym przestała się bać? Przestała cierpieć? Gdybym nie robiła nic innego, tylko dniami i nocami tępiła najpodlejsze kreatury stąpające po tej ziemi?
Przez szpary w zasłonach wsączają się pierwsze smużki świtu, przypominając mi, że magia pierścienia jest magią nocną i nie można bezkarnie używać jej za dnia.
Sen. Potrzebuję snu.
Chowam pierścień do tajnej kieszonki z tyłu materaca, a następnie sięgam po zioła przygotowane przez naszego aptekarza. Skoro nie mogę znieczulić serca, to ucieknę w głęboki, pozbawiony marzeń sennych sen.
Zażywam podwójną dawkę.ROZDZIAŁ DRUGI
JASALYN
— DZIEŃDOBEREK, ŚPIOSZKU!
Pogodny szczebiot mojej siostry wcina się w spowijający mnie gruby pled sennego koszmaru. Budzę się z tłumionym krzykiem i w pierwszej chwili jestem przekonana, że zaraz zobaczę ciemną celę, w nozdrza uderzy mnie odór uryny, a w kościach poczuję przenikliwe zimno kamiennej posadzki.
Ale leżę w łóżku — miękkim i ciepłym. Wstał nowy dzień i przez szpary w zasłonach wpada do pokoju miodowa poświata słońca.
Brie siada przy mnie, roztaczając zapach swojego ulubionego waniliowo-cynamonowego mydła. Czuję bijące od niej ciepło. I niepokój. Zawsze ten niepokój.
— Wybacz, że cię obudziłam — mówi cicho, głaszcząc mnie knykciami po wierzchu dłoni — ale za kilka godzin mam spotkanie w górach na północy. Zależało mi, żeby porozmawiać z tobą przed odjazdem.
Dopóki żyłam w Elorze, w świecie ludzi, zanim sprzedano mnie Mordeuszowi i uprowadzono do Faerie, nie zastanawiałam się zbytnio, jak to jest być królową fae. Gdyby ktoś mnie wtedy zapytał, powiedziałabym pewnie, że życie królowej to pasmo dekadenckich rozrywek, bali i, nie wiem, przyjmowania hołdów od poddanych widzących w niej kogoś na kształt łaskawej bogini. Ale sądząc po tym, jak wyglądały ostatnie trzy lata życia mojej siostry, królowanie sprowadza się przede wszystkim do spotkań oraz… spotkań. Brie albo spotyka się z arystokratami, których namawia, by wsparli ją w odbudowie królestwa, albo rozsądza błahe spory pomiędzy fae cieni, zupełnie jak nauczycielka instruująca dzieci, że mają się grzecznie bawić.
Jakby tego było mało, musi także lawirować w meandrach międzydworskiej polityki. Choć ona sama przyjaźni się z królami Świetlistego Dworu oraz Krainy Dzikich Fae, to poddani trzech głównych terytoriów wchodzących w skład Faerie niekoniecznie chcą brać z niej przykład. Fae ze Świetlistego i Mrocznego Dworu przez wieki byli sobie wrodzy, zaś tradycyjnie neutralni Dzicy Fae z najwyższą niechęcią wchodzili w sojusze z Mrocznym Dworem.
— Jas? — Brie bierze mnie za nadgarstek.
Boję się, że za chwilę znowu odpłynę w sen, więc zmuszam się do otwarcia oczu.
Brie ma na sobie strój do konnej jazdy: brązowe skórzane bryczesy, buty do kolan, białą koszulę z miękkiej bawełny i skórzaną kamizelkę. Widzę, jak się krzywi na widok kręgów zaschniętego wosku na szafce nocnej — namacalnego dowodu, że śpię przy zapalonych świecach. Wie, że nienawidzę ciemności, ale nie poruszam z nią tego tematu, bo nie chcę widzieć poczucia winy bijącego z jej spojrzenia ani tej zmarszczki pomiędzy ściągniętymi brwiami.
To nie jej wina, że nasza ciotka sprzedała mnie niegodziwemu fae. Ani że w ciemności przypominają mi się długie noce w lochach Mordeusza i wszystkie okropności, jakich tam zaznałam.
Delikatnie gładzi kciukiem bliznę na moim przegubie — okrągłą, szerokości śliwki i gruzłowatą jak sęk starego drzewa. Jej twarz jak zwykle wykrzywia się w grymasie bólu i troski. Nie mogę na to patrzeć. Zabieram rękę i obciągam rękaw koszuli nocnej.
— Jakieś nowe ślady? — pyta, przyglądając mi się badawczo.
— Nie wiem. — Podciągam kołdrę pod pachy i przytrzymuję mocno na wypadek, gdyby siostra chciała szukać kolejnych blizn. Nie o wszystkich jej powiedziałam, choć pewnie pokojówki już się wygadały, że cały mój brzuch pokryty jest wypukłym deseniem.
— Może gdy wybierzemy się z Finnem do Staraelii odwiedzić Julianę, mogłabyś…
— Wyglądam aż tak odpychająco, że potrzebna jest interwencja Arcykapłanki? — warczę.
Brie się wzdryga, a ja od razu żałuję, że nie ugryzłam się w język. Blizny zaczęły się pojawiać w nieregularnych odstępach czasu niedługo po moich urodzinach. Gdy Abriella się o nich dowiedziała, uparła się, że trzeba je pokazać uzdrowicielom. Zgodziłam się, ale ich maści okazały się nieskuteczne, a oni sami nie potrafili wyjaśnić przyczyny ich pojawienia się. Obawiam się jednak, że Arcykapłanka, dysponująca potężniejszą magią niż uzdrowiciele, powie mojej siostrze o rzeczach, które chcę zachować w tajemnicy.
Choć Abriella jest potężną królową, przy mnie zachowuje się jak przewrażliwione dziecko. I to wszystko moja wina. Bo jestem wybrakowana. Bo podczas gdy mojej siostrze życie w Faerie przyniosło rozwój i spełnienie, ja czuję się tu, jakbym musiała walczyć o każdy oddech.
Nie chcę, żeby Brie się dowiedziała, że choć blizny wyskakują mi w przypadkowych odstępach czasu, same w sobie nie są przypadkowe. Każda z nich odpowiada ranie, jaką zadano mi w lochach Mordeusza.
Wiedzę o tym, co spotkało mnie w niewoli, zachowam dla siebie. Mojej siostrze na nic się ona nie przyda.
Najważniejsze, że mam pierścień i nocne zajęcie w postaci tropienia wrogów. I że gdy moje serce jest skute lodem, jestem w stanie oddychać.
Po drugiej stronie komnaty pokojówka rozsuwa zasłony, wpuszczając do środka powódź złotego światła.
Mrużąc oczy, podciągam się na łóżku i opieram o aksamitny zagłówek.
— Niedługo lunch — mówi Brie. W jej głosie nie ma nagany, jedynie troska.
— Nie mogłam zasnąć — kłamię. Gdy o wschodzie słońca zażyłam zioła, zasnęłam natychmiast: snem głębokim i pełnym koszmarów.
Pobyt w lochu Mordeusza śni mi się po nocach, ale jeszcze gorsze są sny, w których to ja jestem Mordeuszem. Mój umysł przekręca najpotworniejsze wspomnienia, tak że we śnie widzę nasze spotkania z perspektywy kata. Widzę trwogę w swoich oczach, gdy Mordeusz pozbawia mnie władzy nad ciałem. Patrzę, jak zwijam się z bólu poddawana okrutnym torturom. Najstraszniejsze jest to, jak się czuję w tych snach. To, jak rozkoszuję się władzą. Jaką satysfakcję sprawia mi widok cudzego cierpienia.
Brie wlepiła wzrok w dłonie. Jej twarz jest niewidoczna pod zasłoną rudych włosów. Zawsze uwielbiałam jej włosy: oranżowe jak lilie na Dworze Słońca. Udało jej się znowu je zapuścić i teraz opadają falami do połowy pleców.
Kiedyś lubiłam siadać za nią i zaplatać jej warkocze. Ale to było dawno. Przed lochami. Przed Tronem Cieni. Zanim osoba, którą kochałam najbardziej na świecie, stała się tym, czego z całego serca nienawidzę. Zanim stała się fae.
— Słuchaj, to nie jest normalne — odzywa się Brie. — Chorobliwa senność jest jednym z objawów depresji i…
— Nie mam depresji.
Kiedy podnosi głowę, wzdrygam się na widok bezmiaru cierpienia w jej oczach.
— Wiem, że źle ci tutaj. Możesz być ze mną szczera. — Tortury w lochach Mordeusza nie sprawiały mi takiego bólu jak rozpacz w głosie siostry. — Dzień w dzień robię wszystko, żeby moim poddanym żyło się lepiej, a jednocześnie mam poczucie, że z każdym dniem stopniowo cię tracę. Nie mogę rządzić twoim kosztem.
Więc nie rządź. Ale nie mogę jej prosić, żeby zrzekła się tronu. Wiem, że spełnia się jako królowa fae. I że gdyby nie ja, byłaby teraz szczęśliwsza niż kiedykolwiek.
Zresztą jakie mamy wyjście? Brie miałaby używać magii kamuflującej, żebyśmy mogły wrócić do domu? Tęsknię za Elorą — krainą, w której przyszłyśmy na świat i dorastałyśmy — podobnie jak tęsknię za beztroskim dzieciństwem. Ale obie wiemy, że doszłyśmy do punktu, z którego nie ma powrotu.
— Wiele wycierpiałaś — ciągnie Brie. — Przeżyłaś dwie potężne traumy, o których nigdy nie mówisz. Gdybyś chciała porozmawiać…
— Nie chcę. — Uciekam spojrzeniem i wbijam wzrok w kolana. Odliczam sekundy do jej wyjścia.
— Nawet szycie przestało cię interesować.
— A ty znowu swoje. Coś się tak uczepiła tego mojego szycia? Masz dobrą setkę służących, które uszyją ci, co tylko będziesz chciała. — Posyłam jej uśmiech. Nie jest to uwodzicielski uśmiech Czarownej Damy ani uśmieszek satysfakcji, który wykwita na mojej twarzy, gdy śmierć zabiera moje ofiary. Nie, uśmiecham się uśmiechem księżniczki Jasalyn. Uśmiechem dziewczyny, którą powinnam być. Dziewczyny potulnej i zestrachanej, ale też przepełnionej wdzięcznością. — Naprawdę nic mi nie jest. Dałaś mi dom i cieszę się, że tu jestem. — Kolejne kłamstwo. Coś za łatwo mi one przychodzą.
— Tak czy owak chciałabym, żebyś na jakiś czas pojechała do Mishy.
W jednej chwili wracają do mnie wspomnienia ostatniej nocy. Mordeusz powrócił, a siostra chce się mnie pozbyć z pałacu.
Tylko że oficjalnie o niczym nie wiem, tym bardziej że Brie najwyraźniej nie pamięta, że już mnie dziś widziała. Udaję więc, że parskam śmiechem.
— Dziękuję, nie jestem zainteresowana.
Misha jest najlepszym przyjacielem mojej siostry. Jest dość miły, ale kiedy zjawia się z wizytą, zawsze próbuje grzebać mi w głowie. Tyle dobrego, że wcześniej nauczył mnie zamykać dostęp do mego umysłu. Był dobrym nauczycielem, ale jego zachowanie i tak mnie denerwuje. Zawsze się boję, że coś mi się przy nim wymsknie. Co by zrobił, gdyby poznał moje tajemnice? Oczywiście wypaplałby wszystko mojej siostrze, ale co potem?
I jak Abriella zareagowałaby na wieść, że jej strachliwa siostrzyczka wędruje po górach, a jej drogę znaczą trupy wrogów?
Co by zrobiła, dowiedziawszy się, jaką cenę zapłaciłam, by posiąść tę moc?
— Kraina Dzikich Fae jest bardzo piękna — przekonuje mnie Brie.
— Nie wątpię, ale nigdzie się nie wybieram.
— Mogłabyś tam pojeździć konno i poznać miasteczko.
— Tutaj też mogę jeździć.
— Mogłabyś zacząć wszystko od początku. Z dala od dworu, na którym spotkało cię tyle strasznych rzeczy. — Zakłada mi kosmyk włosów za ucho, a ja mimowolnie się wzdrygam. Brie zabiera rękę jak oparzona. — Nawiązałabyś nowe przyjaźnie. Przeżyła coś nowego i wartego zapamiętania.
Czuję ukłucie w sercu. Brie nie namawia mnie na zwykłą wizytę u przyjaciela. Słuchając jej rozmowy z Mishą, myślałam, że chodzi o wyjazd na kilka dni, góra tydzień.
— Mam tam zamieszkać?
— Myślę, że dobrze by ci to zrobiło.
— Aż tak ci ze mną źle? — wyrywa mi się, zanim zdążę się opamiętać. — Tak ci trudno znieść, że jeszcze nie przywykłam do nowego życia? Aż tak się ze mną męczysz, że musisz się mnie pozbyć?
Piękne piwne oczy mojej siostry rozszerzają się ze zdumienia.
— Nie! — Brie w panice kręci głową. — Jas, nie o to mi chodziło. Jestem przeszczęśliwa, że mam cię przy sobie. Najchętniej bym się z tobą nie rozstawała, ale pomyślałam, że może zachowuję się egoistycznie. Może szybciej doszłabyś do siebie, mieszkając… gdzieś indziej.
Gdzieś indziej. Gdzieś, gdzie nie będę mogła wypełniać mojej misji. Gdzie będę musiała się zachowywać jak przystało na księżniczkę cieni. Tutaj mam przynajmniej święty spokój. Ścigam moich oprawców i mam jako takie poczucie sensu.
— Nigdzie nie jadę, nie namówisz mnie.
Przygryza dolną wargę. Abriella, niezłomna i budząca trwogę królowa fae cieni, drży ze strachu, że zrani swoją małą ludzką siostrzyczkę. Nie wiem, czy się śmiać, czy płakać.
— Nie chodzi tylko o to — mówi. — Na dworze dzieją się dziwne rzeczy. Jakieś niewyjaśnione śmierci, niepokojące plotki…
Mordeusz.
— Jakie plotki?
— Nieważne. Na razie nie zaprzątaj tym sobie głowy. Ale dopóki nie dowiem się czegoś więcej, chcę, żebyś była pod opieką Mishy. Z dala od potencjalnego niebezpieczeństwa.
Najwyraźniej w nocy ominęła mnie ważna część konwersacji.
— O co chodzi z tymi niewyjaśnionymi śmierciami? Przecież ciągle ktoś gdzieś umiera.
Dziwne, żeby śmierć tych paru zabitych przeze mnie fae wzbudziła sensację… Tym bardziej że i tak żyli w ukryciu.
— To co innego. Ostatnio trup ściele się gęsto i bez wyraźnej przyczyny.
Serce na chwilę we mnie zamiera, po czym rusza cwałem.
— Gdzie?
— Na całym dworze. — Abriella marszczy czoło. — Nie wiadomo dokładnie, kiedy to się zaczęło… Kilka tygodni, może kilka miesięcy temu. Nie jestem informowana o każdym zgonie, a bez wszystkich informacji trudno dopatrzeć się jakichś prawidłowości. W każdym razie docierają do mnie wieści o całych grupach martwych fae: od kilku do nawet kilkunastu ciał na raz. Wszystko wskazuje na to, że giną od magii, bo większość nie ma żadnych obrażeń, a przed śmiercią wszyscy wydawali się zdrowi. Jeśli się zastanowić, to co kilka dni słyszę o nowych zgonach.
— I myślisz, że ja mogę być następna?
Abriella z ciężkim westchnieniem podnosi się z łóżka i zaczyna się przechadzać po pokoju.
— Myślę, że nie zaznam spokoju, dopóki nie znajdziesz się w bezpiecznym miejscu.
— Nic mi nie będzie, siostrzyczko. Przydzieliłaś mi najlepszych nauczycieli. Uczyłam się samoobrony, fechtunku, strzelania z łuku i wznoszenia osłon mentalnych.
— Wolałabym, żebyś nie musiała wykorzystywać tych umiejętności w praktyce. — Abriella wygląda przez okno, ale spojrzenie ma nieobecne, jakby myślami była w całkiem innym miejscu i czasie. — Źle się stało, że postawiłyśmy na szczerość. Trzeba było ogłaszać wszem wobec, że Mab osobiście przemieniła cię w fae.
Gdy Abriella objęła tron, przez kilka pierwszych miesięcy zastanawiała się z doradcami, jak rozwiązać coś, co nazywałam „problemem człowieczki”. Mab powiedziała jej, że w osiemnaste urodziny zmienię się w fae, i trzeba było podjąć decyzję, czy do tego czasu mamy udawać, że już przeszłam przemianę, czy ujawnić przed poddanymi, że jestem śmiertelniczką, ryzykując, że informacja dotrze do wrogów mojej siostry.
Nikt nie nalegał, żebym wypiła Eliksir Życia, zmieniający osoby śmiertelne w fae. Możliwe, że Abriella, która sama go zażyła, chciała mi oszczędzić straszliwego bólu, jaki następował po jego wypiciu. A może wszyscy wyczuwali, że nienawidzę fae i drżę na myśl, że miałabym się stać jedną z nich. Ani oni, ani ja, nie poruszaliśmy tego tematu.
— Wydawało mi się, że jako świeżo upieczona królowa powinnam grać w otwarte karty, ale teraz mam poczucie, że naraziłam cię na niebezpieczeństwo.
— Nigdy nie opuszczam pałacu — zauważam. I rzeczywiście tak jest, pomijając noce, gdy zakładam pierścień, a i wówczas, ze względu na jego magiczną moc, raczej nic mi nie grozi. — Gdzie będę bezpieczniejsza niż tutaj?
Brie splata ręce na piersi.
— Jeśli nasz wróg zna ten pałac tak samo dobrze jak my, to nie będziesz w nim bezpieczna.
Zrzucam kołdrę i podchodzę do siostry, która stoi w wielkim oknie wychodzącym na nocny ogród. Rosną w nim kwiaty rozkwitające w świetle księżyca, a za dnia ledwo zauważalne. Tak jak ja — z pierścieniem i bez niego.
— Wolę dmuchać na zimne i oddać cię pod opiekę Mishy — mówi Brie. — Nie na zawsze. Na jakiś czas. Dopóki nie zbadamy sprawy tych tajemniczych śmierci i nie zweryfikujemy plotek…
— O Mordeuszu? — pytam, nie patrząc na nią.
Brie milczy długo. Czuję, jaka jest spięta i zdenerwowana.
— Mówi się, jakoby został wskrzeszony z martwych. Finn i ja mamy dziś spotkanie z gwardią pałacową. Planujemy wzmocnić obsadę bram i wrót. Ale może się jeszcze okazać, że w plotkach nie ma ani źdźbła prawdy.
Czuję ból zaciśniętej szczęki. Staram się ją rozluźnić, bo jeszcze chwila, a trzaśnie mi ząb.
— Królową Mab wskrzeszono z martwych — zauważam. Abriella do znudzenia opowiadała mi historię o zmartwychwstaniu pierwszej królowej Mrocznego Dworu. Na tym dworze nasza pra-pra-praaaababka jest czczona na równi z bogami. To za sprawą jej krwi Brie zasiada teraz na Tronie Cieni, a ja, choć urodziłam się jako ludzkie dziecko, w osiemnaste urodziny stanę się fae. Zanim moja siostra i ja przyszłyśmy na świat, w Elorze rodziły się kolejne pokolenia dzieci wywodzących się od Mab i nikt, nawet one same, nie wiedział, że w ich żyłach płynie magiczna królewska krew. W ten sposób Mab chroniła potomków przed zemstą swoich wrogów, ale nas najwyraźniej nie udało jej się ochronić. — Skoro Mab zmartwychwstała, to czemu Mordeusz nie miałby tego dokonać?
— Mab była ulubienicą bogów, którzy wynagrodzili ją za jej bezinteresowną miłość — odpowiada Brie. — To nie to samo.
Posyłam jej sceptyczne spojrzenie. Jeśli życie w tym świecie czegoś mnie nauczyło, to tego, że fae są w równym stopniu sprytni co niegodziwi. Nie wątpię, że Mordeusz obmyślił plan zmartwychwstania na wypadek, gdyby został zamordowany.
— Co się stało z jego ciałem… gdy go zabiłaś?
Nie spuszczając ze mnie wzroku, Brie powoli, z rozmysłem, wciąga powietrze.
— Nie wiem. Gdybym mogła cofnąć czas, zostałabym przy nim i dopilnowała, żeby spłonął. Jeśli wrócił, to wyłącznie z mojej winy. Ale nie pozwolę, żebyś ponosiła konsekwencje mojego niedopatrzenia.
— Nigdzie nie jadę — mówię stanowczo. Sama znajdę Mordeusza. I osobiście go ukatrupię.
— Obiecuję, że wrócisz przed urodzinami.
Wzdrygam się na myśl o zbliżających się nieubłaganie urodzinach. Gdy dostałam pierścień, wydawało mi się, że rok to kawał czasu. Tymczasem zostało mi już tylko dziewięć miesięcy i boję się, że to za mało.
Brie odwraca się do mnie, szurając butami o kamienną posadzkę. Ostrożnie kładzie mi na ramieniu ciepłą dłoń.
— Może nawet szybciej, jeśli się da.
Do oczu napływają mi gorące, gniewne łzy.
— Nie bój się — mówi Brie, błędnie odczytując moją reakcję. — Zrobię wszystko, żebyś była bezpieczna.
Siostra nie rozumie, że nie dbam o bezpieczeństwo. Przywykłam do życia w ciągłym strachu. Nie boję się, że Mordeusz zrobi mi krzywdę. Jestem za to przerażona, że muszę stąd wyjechać, nie dokończywszy mojego dzieła. Mam czas tylko do osiemnastych urodzin. Czasu po urodzinach się wyrzekłam, wymieniając nieśmiertelność na magiczny pierścień.
Bagna w północnej części Dworu Cieni cuchną zgnilizną i rozkładem. Straszliwy fetor dosłownie wyciska łzy z oczu.
Gommid z grymasem na wąskich ustach lustruje bulgotliwy zielony szlam, z którego gdzieniegdzie wystaje jakieś drzewo.
— Ludzka fae ma dziwne zachcianki.
Nie mogę ryzykować, że siostra odeśle mnie na ziemie Dzikich Fae, zanim zdążę wytropić Mordeusza, więc gdy tylko opuścili z Finnem pałac, wsunęłam na palec magiczny pierścień i wezwałam Gommida.
— Nie jestem fae — przypominam goblinowi. Nie cierpię tego określenia. Ludzka fae. Co to w ogóle jest? Macam się po płaszczu, by się upewnić, że pierścień jest bezpiecznie schowany w ukrytej kieszonce i gotowy do użycia po zapadnięciu zmroku. Tych kilka minut, kiedy musiałam mieć go na palcu, żeby opuścić pałac na oczach wartowników, wystarczyło, żeby dopadły mnie nudności i uczucie osłabienia.
Wiedźma, od której kupiłam pierścień, uprzedziła mnie, że mogę go zakładać wyłącznie w nocy. Jak powiedziała, „magia musi być zawsze w stanie równowagi”. Wygląda na to, że magia pierścienia równoważy się, przyprawiając mnie o złe samopoczucie, ilekroć użyję jej za dnia.
Z bagna dobywa się kolejny obrzydliwy bulgot, a wraz z nim — smrodliwy powiew, od którego zbiera mi się na wymioty.
Gommid wyciąga rękę.
— Nie pracuję za darmo, księżniczko.
Z kieszeni płaszcza wyjmuję ząb i kładę go na dłoni goblina, który reaguje jeszcze większym wytrzeszczem oczu.
— Piękny siekacz od pałacowego wartownika. Nie usunęłaś mu go osobiście — stwierdza, nie pyta.
Wzruszam ramionami.
— Wartownicy mieli dziś trening w tym samym czasie co ja. Bili się, aż wióry leciały, i w końcu jeden drugiemu wybił ząb. Schyliłam się i wzięłam go sobie.
— A teraz jest mój — kwituje Gommid, chowając ząb do kieszeni.
— Co z nim zrobisz?
Goblin uśmiecha się szeroko, odsłaniając własne spiczaste zębiska.
— A co mi dasz za tę informację?
— Nic, nie było pytania. Dzię… — Ale jego już nie ma. Wzdycham. — Dziękuję.
Rozglądam się po cuchnącym trzęsawisku. Wokół ani żywego ducha, ale swego czasu nasłuchałam się opowieści popleczników Mordeusza i wiem, że gdzieś w tej okolicy mają oni obóz szkoleniowy. Gdy zapadnie noc, założę pierścień i będę pytać po kolei każdego z jego obmierzłych akolitów, gdzie znajdę zmartwychwstałego króla.
Wiatr szumi w koronach drzew, a słońce chowa się za horyzontem. Wkrótce zapadnie mrok i zostało mi niewiele czasu, żeby znaleźć to, czego szukam. Podkasawszy płaszcz, ruszam przed siebie.
W miarę jak oddalam się od bagna, fetor słabnie, ustępując miejsca zapachowi lasu.
W świecie śmiertelników ten czas w roku należał do moich ulubionych. Uwielbiam widok zmieniających barwę drzew, chrzęst suchej trawy pod butami… Bardzo mi tego brakuje. Całą sobą pragnę wrócić do Elory i zamieszkać tam na stałe.
Tylko że Elora przestała być moim domem. Jej śmiertelni mieszkańcy nie wiedzą, że pochodzę od Mab, ale ja to wiem i zawsze czuję się przy nich jak oszustka. Tylko czekam, aż dostrzegą we mnie fae ukrytą pod ludzką powłoką. Pozycja mojej siostry wiąże się z mnóstwem reguł i nakazów, z których wielu nie znoszę, podobnie jak nie znoszę świata, do którego zostałam przemocą wepchnięta. Ale jeśli przyjąć, że w ogóle mam jakiś dom, to jest nim Pałac Północy.
A Brie chce mnie stamtąd odesłać.
Opieram się plecami o potężny dąb i zamykam oczy. Wspaniale jest uciec na chwilę od czujnych spojrzeń pałacowej straży.
Ciekawe, czy w pałacu odnotowano moje zniknięcie. Mam nadzieję, że po tym, co Czarowna Dama powiedziała strażnikom, służba aż do rana nie zajrzy do mojej komnaty.
Staram się nie zastanawiać, co zrobię, jeśli nie znajdę dziś Mordeusza. Po prostu nie mogę o tym myśleć.
Wtem ktoś zakrywa mi dłonią usta, a przy uchu czuję gorący oddech.
— Cicho — syczy męski, chrapliwy głos. Napastnik jest potężnie zbudowany i nie mam szans mu się wyrwać. Czuję, że zapadam się w sobie. Powinnam walczyć, ale jestem jak sparaliżowana.
Walę napastnika łokciem w brzuch. Facet cicho stęka, ale zaraz wzmacnia chwyt i unieruchamia mi ręce.
Otwieram usta do krzyku, lecz nie wydobywa się z nich żaden dźwięk.
Na głowę opada mi szorstki worek, tonę w straszliwej ciemności. Próbuję krzyczeć… próbuję ze wszystkich sił… ale nic z tego. Jakbym urodziła się niemową.
Nagle wzbijam się w powietrze. Ktoś przerzuca mnie sobie przez ramię, gwałtownie wyduszając mi całe powietrze z płuc.
— Delikatnie — odzywa się kobiecy głos. — Powiedział, że mamy na nią uważać.
— Będę delikatny, kiedy się stąd wydostaniemy.
Mężczyzna znowu podrzuca mnie jak nieporęczny bagaż, a potem puszcza się biegiem. Suche liście chrzęszczą pod jego butami. Mimo skórzanych jeździeckich spodni czuję, jak zimny wiatr omiata mi nogi. Chcę się szarpać, tłuc porywacza pięściami, zrobić mu krzywdę na różne sposoby, których mnie uczono, ale nie mogę się ruszyć. Ręce i nogi mam sparaliżowane tak samo jak struny głosowe.
Raptem słyszę ciche rżenie i czuję, jak porywacz podnosi mnie i przerzuca… przez koński grzbiet?
— Jazda! — Od razu ruszamy cwałem. Wnętrzności podskakują mi w rytm końskich kopyt.
Szamoczę się ze wszystkich sił. Czy raczej próbuję się szamotać. Nie mogę ruszać kończynami, ale jeśli będę się tak wiercić, może w końcu spadnę.
To dlatego Brie trzyma mnie pod kluczem. Po to wymyśliła te wszystkie zasady. Ona wiedziała. Ileż to razy powtarzała, że po mnie przyjdą, że w każdej chwili ktoś może spróbować mnie skrzywdzić.
Tymczasem ja z własnej woli poszłam prosto w paszczę wroga i to w porze, kiedy nie mogę nosić pierścienia. A teraz jakaś podstępna magia fae pozbawiła mnie głosu i władzy w kończynach.
Co, jeśli zabierają mnie do Mordeusza?
Serce trzepocze mi się w piersi, w gardle wzbiera żółć. Już czuję na twarzy jego gorący oddech, gdy się ze mnie naigrawa. Oczyma wyobraźni widzę, jak z wrednym uśmiechem na ustach upaja się moim cierpieniem.
— Mogłabyś ją z łaski swojej unieruchomić, zanim spadnie z konia? — odzywa się męski głos.
— W porządku — odpowiada kobieta.
Klatka piersiowa ściska mi się w panice. Nie mogę oddychać. Nie mogę…
Słyszę chuchnięcie, po czym… ogarnia mnie senność. Nieznośna senność. Nie poddaję się jednak. Walczę z opadającymi powiekami. Jeśli znowu przyjdzie mi stawić czoło Mordeuszowi, nie mogę być słaba.
Koncentruję się na dźwięku kopyt na ścieżce, na smagnięciach wiatru w odsłonięty kark, na odległej woni bagna. Próbuję zachować przytomność, opisując w myślach każde z tych doznań. Ale już za późno. Dopada mnie sen.
Ciąg dalszy w wersji pełnej