- promocja
Nawałnica mieczy - ebook
Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
7 października 2013
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Nawałnica mieczy - ebook
Druga część trzeciego tomu cyklu Pieśń Lodu i Ognia, który zdobył podziw czytelników i krytyki na całym świecie. Locus uznał tom pierwszy, "Grę o tron", za najlepszą powieść fantasy 1997 roku. Tom drugi, "Starcie królów", dowiódł słuszności decyzji.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7785-933-9 |
Rozmiar pliku: | 2,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
JAIME
Choć gorączka uparcie się utrzymywała, kikut goił się czysto i Qyburn powiedział, że reszcie jego kończyny nic już nie grozi. Jaime pragnął jak najszybciej ruszyć w drogę, zostawić za sobą Harrenhal, Krwawych Komediantów i Brienne z Tarthu. W Czerwonej Twierdzy czekała na niego prawdziwa kobieta.
— Wysyłam z tobą Qyburna, by zapewnił ci opiekę po drodze do Królewskiej Przystani — oznajmił Roose Bolton rankiem tego dnia, gdy odjeżdżali. — On gorąco liczy na to, że twój ojciec na znak wdzięczności zmusi Cytadelę, by oddała mu łańcuch.
— Wszyscy na coś gorąco liczymy. Jeśli sprawi, by odrosła mi ręka, mój ojciec zrobi go wielkim maesterem.
Eskortą Jaime'a dowodził Walton Nagolennik, prostolinijny, małomówny, brutalny mężczyzna, który w głębi duszy był prostym żołnierzem. Jaime całe życie służył z takimi jak on. Ludzie w rodzaju Waltona zabijali na rozkaz swego lorda, gwałcili, gdy bitwa rozgrzała im krew, i plądrowali, kiedy tylko zdarzyła się okazja, lecz po wojnie wracali do domów, zamieniali włócznie na motyki, żenili się z córkami sąsiadów i dorabiali się czeredki rozwrzeszczanych dzieciaków. Wykonywali rozkazy bez dyskusji, lecz głębokie, złośliwe okrucieństwo Dzielnych Kompanionów nie leżało w ich naturze.
Obie grupy opuściły Harrenhal tego samego ranka, gdy zimne, szare niebo zapowiadało deszcz. Ser Aenys Frey wymaszerował trzy dni wcześniej. Ruszył na północny wschód, w kierunku królewskiego traktu. Bolton zamierzał podążyć w jego ślady.
— Trident wystąpił z brzegów — oznajmił Jaime'owi. — Nawet przy rubinowym brodzie trudno będzie się przez niego przeprawić. Czy przekażesz moje najserdeczniejsze pozdrowienia twojemu ojcu?
— Pod warunkiem, że ty przekażesz moje Robbowi Starkowi.
— Nie omieszkam tego uczynić.
Niektórzy z Dzielnych Kompanionów zebrali się na dziedzińcu, by popatrzeć na ich odjazd. Jaime podjechał do nich kłusem.
— Zollo. Jak to miło, że przyszedłeś mnie pożegnać. Pyg, Timeon, będzie wam mnie brak? Nie przygotowałeś na tę okazję żadnego żartu, Shagwell? Czegoś, co poprawiłoby mi humor po drodze? A ty, Rorge, przyszedłeś mnie pocałować na do widzenia?
— Odpierdol się, kaleko — rzucił Rorge.
— Jeśli nalegasz. Możesz być jednak pewien, że wrócę. Lannister zawsze płaci swe długi.
Jaime zawrócił konia i podjechał do Waltona Nagolennika oraz jego dwustu ludzi.
Lord Bolton ubrał go jak rycerza, ignorując brak dłoni, który czynił z wojennego rynsztunku niesmaczny żart. Jaime miał za pasem miecz i sztylet, u jego siodła wisiały hełm i tarcza, a pod ciemnobrązową opończę założył kolczugę. Nie był jednak taki głupi, by obnosić się z tarczą ozdobioną lwem Lannisterów albo z czysto białą, do której miał prawo jako zaprzysiężony brat Gwardii Królewskiej. Znalazł w zbrojowni starą tarczę, spękaną i poobtłukiwaną. Choć farba z niej obłaziła, można jeszcze było rozpoznać wielkiego czarnego nietoperza rodu Lothstonów na srebrno-złotym polu. Lothstonowie władali Harrenhal przed Whentami i byli w swoim czasie potężną rodziną, lecz dawno już wymarli, nikt więc nie mógł mu zabronić używać ich herbu. Nie będzie niczyim kuzynem, niczyim wrogiem, niczyim zaprzysiężonym człowiekiem... krótko mówiąc, będzie nikim.
Opuścili Harrenhal przez mniejszą, wschodnią bramę i po sześciu milach rozstali się z Roose'em Boltonem i jego zastępem, skręcając na południe, by przez pewien czas podążać brzegiem jeziora. Walton chciał tak długo, jak to tylko będzie możliwe, unikać królewskiego traktu, wybierając wiejskie dróżki i wydeptane przez zwierzynę ścieżki w pobliżu Oka Boga.
— Królewskim traktem jechalibyśmy szybciej.
Jaime pragnął jak najprędzej wrócić do Cersei. Jeśli się pośpieszą, może nawet zdążą na ślub Joffreya.
— Nie chcę żadnych kłopotów — odparł Nagolennik. — Bogowie wiedzą, kogo możemy spotkać na trakcie.
— Z pewnością nie musisz się nikogo bać? Masz dwustu ludzi.
— To prawda. Ale inni mogą mieć więcej. Jego lordowska mość rozkazał oddać cię bezpiecznie twemu panu ojcu i właśnie to zamierzam uczynić.
Jechałem już tędy — pomyślał Jaime kilka mil dalej, gdy mijali stojący nad jeziorem opuszczony młyn. Chwasty zarosły miejsce, w którym ongiś córka młynarza uśmiechnęła się do niego nieśmiało, a sam młynarz zawołał: „Na turniej w tamtą stronę, ser". Jakbym o tym nie wiedział.
Aerys zrobił z jego inwestytury wielkie widowisko. Jaime wypowiedział słowa przysięgi przed królewskim namiotem, na oczach połowy królestwa klęknął na zielonej trawie obleczony w białą zbroję. Gdy ser Gerold Hightower pomógł mu wstać i zarzucił na jego ramiona biały płaszcz, rozległ się ryk, który Jaime pamiętał jeszcze po tylu latach. Tej samej nocy Aerys zmienił jednak nutę i oznajmił mu, że nie potrzebuje w Harrenhal aż siedmiu rycerzy Gwardii Królewskiej. Rozkazał Jaime'owi wrócić do Królewskiej Przystani, gdzie miał strzec królowej i małego księcia Viserysa. Nawet gdy Biały Byk zaproponował, że on podejmie się tego obowiązku, żeby Jaime mógł wziąć udział w turnieju lorda Whenta, Aerys odmówił.
— Nie zdobędzie tu chwały — oznajmił. — Należy teraz do mnie, nie do Tywina. Będzie mi służył tak, jak uznam to za stosowne. Ja jestem królem i wydaję rozkazy, a on będzie ich słuchał.
Wtedy po raz pierwszy Jaime zrozumiał, że białego płaszcza nie zawdzięcza biegłości we władaniu mieczem i kopią ani bohaterskim czynom, których dokonał w walce z Bractwem z Królewskiego Lasu. Aerys wybrał go na złość jego ojcu. Chciał pozbawić lorda Tywina dziedzica.
Nawet po tylu latach ta myśl wciąż była dla niego gorzka. A owego dnia, gdy zmierzał na południe w nowym białym płaszczu, by strzec pustego zamku, niemal nie mógł się z nią pogodzić. Gdyby mógł, zdarłby z siebie ten płaszcz, było już jednak za późno. Wypowiedział przysięgę na oczach połowy królestwa, a w Gwardii Królewskiej służyło się dożywotnio.
Dogonił go Qyburn.
— Dokucza ci ręka?
— Dokucza mi brak ręki.
Najgorsze były poranki. W snach Jaime był cały. Co dzień o świcie leżał pogrążony w półśnie i poruszał palcami dłoni. To był koszmar — szeptała jakaś część jego jaźni, nadal nie chcąc uwierzyć w to, co się stało. Tylko koszmar. Potem jednak otwierał oczy.
— Jak rozumiem, ktoś cię w nocy odwiedził — ciągnął Qyburn. — Mam nadzieję, że dobrze się zabawiłeś?
Jaime obrzucił go chłodnym spojrzeniem.
— Nie powiedziała, kto ją przysłał.
Maester uśmiechnął się skromnie.
— Gorączka już ci prawie minęła i pomyślałem, że dobrze by było, żebyś się trochę rozruszał. Pia jest bardzo zręczna, nieprawdaż? I taka... chętna.
To z pewnością była prawda. Wśliznęła się do sypialni i wyśliznęła z ubrania tak szybko, że Jaime'owi zdawało się, iż nadal śni.
Obudził się dopiero wtedy, gdy wsunęła się pod koc i położyła jego jedyną dłoń na swej piersi. Do tego była ładniutka.
— Kiedy przyjechałeś na turniej lorda Whenta i król dał ci ten płaszcz, byłam jeszcze małą dziewczynką — wyznała. — Byłeś taki przystojny, cały w bieli, i wszyscy powtarzali, że jesteś bardzo dzielnym rycerzem. Czasami, kiedy jestem z jakimś mężczyzną, zamykam oczy i wyobrażam sobie, że to ty leżysz na mnie, z twoją gładką skórą i złotymi lokami. Ale nigdy nie myślałam, że naprawdę będę cię miała.
Po tym wszystkim niełatwo mu było ją odesłać, Jaime uczynił to jednak. Mam już kobietę — powiedział sobie.
— Czy przysyłasz dziewczyny wszystkim, którym przystawiasz pijawki? — zapytał Qyburna.
— Częściej lord Vargo przysyła je mnie. Chce, żebym je zbadał, zanim... wystarczy, jak powiem, że kiedyś kochał nierozsądnie i nie chce, żeby to się powtórzyło. Nie obawiaj się. Pia jest zdrowa. Tak samo jak ta twoja dziewica z Tarthu.
Jaime przeszył go ostrym spojrzeniem.
— Brienne?
— Tak. To silna dziewczyna. I jej dziewictwo nadal jest nienaruszone. A przynajmniej było ostatniej nocy.
Qyburn zachichotał.
— Kazał ci ją zbadać?
— Oczywiście. Jest... jakby to powiedzieć... wybredny.
— Czy chodziło o okup? — zapytał Jaime. — Czy jej ojciec zażądał dowodu, że nadal jest dziewicą?
— Nic nie słyszałeś? — Qyburm wzruszył ramionami. — Przyleciał ptak od lorda Selwyna. Z odpowiedzią na list, który do niego wysłałem. Gwiazda Wieczorna oferuje trzysta smoków za bezpieczny powrót swej córki. Mówiłem lordowi Vargo, że na Tarthu nie ma szafirów, ale on nie chciał mnie słuchać. Jest przekonany, że Gwiazda Wieczorna próbuje go oszukać.
— Trzysta smoków to godziwy okup za rycerza. Kozioł powinien wziąć to, co mu dają.
— Kozioł jest lordem Harrenhal, a lord Harrenhal się nie targuje.
Jaime'a poirytowała ta wiadomość, choć pewnie powinien się tego spodziewać. Kłamstwo uratowało cię na krótką chwilę, dziewko. Ciesz się choć z tego.
— Jeśli jej dziewictwo jest równie twarde jak cała reszta, kozioł połamie sobie kutasa — zażartował. Doszedł do wniosku, że Brienne jest wystarczająco silna, by przeżyć kilka gwałtów, choć jeśli będzie się opierała zbyt mocno, Vargo Hoat może przejść do obcinania dłoni i stóp. A jeśli nawet, to co mnie to obchodzi? Gdyby dała mi miecz mojego kuzyna, zamiast się wygłupiać, mógłbym nadal mieć rękę. Sam omal nie uciął jej nogi tym pierwszym ciosem, potem jednak otrzymał od niej więcej, niż się spodziewał. Hoat może nie wiedzieć, że jest nienaturalnie silna. Lepiej niech uważa, bo inaczej skręci mu ten chudy kark. Czy to nie byłoby słodkie?
Jaime'a zmęczyło już towarzystwo Qyburna, ruszył więc kłusem na przód kolumny. Przed Nagolennikiem jechał niski, pękaty człowiek z północy o imieniu Nage, który niósł sztandar pokoju, tęczową flagę o siedmiu długich proporcach, osadzoną na drzewcu ukoronowanym siedmioramienną gwiazdą.
— Czy na północy nie powinniście używać innego sztandaru pokoju? — zapytał Nagolennika. — Czym jest dla was Siedmiu?
— Bogami południowców — odparł Walton — a to południowców musimy prosić o pokój, by dostarczyć cię bezpiecznie do twego ojca.
Do mojego ojca. Jaime zastanawiał się, czy lord Tywin dostał już od kozła list z żądaniem okupu, z gnijącą ręką albo bez niej. Ile wart jest szermierz bez ręki? Połowę złota Casterly Rock? Trzysta smoków? Czy nic? Jego ojciec nigdy nie ulegał sentymentom. Ojciec Tywina Lannistera, lord Tytos, uwięził kiedyś nieposłusznego chorążego, lorda Tarbecka. Straszliwa lady Tarbeck wzięła w odpowiedzi do niewoli trzech Lannisterów, w tym również młodego Stafforda, którego siostra była narzeczoną Tywina. Odeślij mi mojego pana i ukochanego, bo inaczej ci trzej odpowiedzą za krzywdę, która mu się stanie — napisała w liście do Casterly Rock. Młody Tywin zasugerował, by ojciec odesłał jej lorda Tarbecka w trzech kawałkach, lord Tytos był jednak łagodniejszym rodzajem lwa i w ten sposób lady Tarbeck zdobyła dla swego tępogłowego męża jeszcze kilka lat życia, a Stafford ożenił się, dochował dzieci i dokonał głupiego żywota dopiero pod Oxcross. Tywin Lannister żył jednak dalej, wieczny jak Casterly Rock. A teraz, oprócz syna karła, masz również syna kalekę, panie. Ależ się wściekniesz...
Droga wiodła przez spaloną wioskę. Odkąd puszczono ją z dymem, minął co najmniej rok. Wszystkie chaty były osmalone i pozbawione dachów, lecz zielsko na okolicznych polach sięgało już pasa. Nagolennik zarządził postój, by napoić konie. To miejsce też znam — pomyślał Jaime, czekając przy studni. Była tu ongiś mała gospoda, po której został tylko komin i kilka kamieni fundamentów. Wstąpił tu na kufel ale i ciemnooka dziewka służebna dała mu sera i jabłek, a oberżysta nie chciał przyjąć od niego pieniędzy.
— To zaszczyt gościć pod swym dachem rycerza Gwardii Królewskiej, ser — powiedział mu. — Będę miał o czym opowiadać wnukom.
Jaime popatrzył na sterczący z zielska komin i zadał sobie pytanie, czy oberżysta doczekał się wnuków. Czy opowiedział im, że Królobójca pił kiedyś jego ale i jadł ser oraz jabłka, czy też wstydził się przyznać, że gościł kogoś takiego jak ja? Nigdy nie pozna odpowiedzi na to pytanie. Ten, kto spalił gospodę, zapewne pozabijał też wnuki.
Poczuł, że zaciskają się jego fantomowe palce. Gdy Nagolennik stwierdził, że powinni rozpalić ogień i coś zjeść, Jaime potrząsnął głową.
— Nie podoba mi się tutaj. Jedziemy dalej.
O zmierzchu oddalili się od jeziora i podążyli zrytą koleinami dróżką przez dębowo-wiązowy las. Kiedy Walton postanowił wreszcie rozbić obóz, do kikuta Jaime'a powrócił pulsujący ból. Na szczęście Qyburn zabrał ze sobą bukłak sennego wina. Nagolennik wyznaczył straże, a Jaime rozciągnął się przy ognisku, opierając o pniak zwiniętą niedźwiedzią skórę, która służyła mu jako poduszka. Dziewka powiedziałaby mu, by zjadł coś przed snem, żeby zachować siły, czuł się jednak bardziej zmęczony niż głodny. Zamknął oczy w nadziei, że przyśni mu się Cersei. Sny w gorączce były takie jaskrawe...
Stał nagi i otoczony wrogami, a ze wszystkich stron miał kamienne mury. To skała Casterly Rock — zrozumiał. Czuł nad głową jej gigantyczny ciężar. Wrócił do domu. Wrócił do domu i znowu był cały.
Uniósł prawą dłoń i zgiął palce, by poczuć ich siłę. To było równie dobre jak seks. Jak walka na miecze. Pięć palców dłoni. Śniło mu się, że jest kaleką, ale okazało się, że to nieprawda. Zakręciło mu się w głowie od ulgi. Moja dłoń, moja zdrowa dłoń. Dopóki ją miał, nie musiał się bać niczego.
Otaczało go dwanaście wysokich, mrocznych postaci, odzianych w szaty o zasłaniających twarze kapturach. W dłoniach trzymały włócznie.
— Kim jesteście? — zapytał. — Czego chcecie w Casterly Rock?
Nie odpowiedziały mu, a tylko wymierzyły weń włócznie. Nie miał innego wyjścia, jak ruszyć w dół. Szedł krętym przejściem, po wąskich, wykutych w skale stopniach. Droga wiodła wciąż w dół. Muszę iść do góry — powtarzał sobie. Do góry, nie w dół. Czemu schodzę w dół? Wiedział ze zrodzoną ze snu pewnością, że pod ziemią czeka go zguba. Czaiło się tam coś mrocznego i strasznego, co chciało go dopaść. Spróbował się zatrzymać, lecz włócznie zmusiły go do dalszego schodzenia. Gdybym tylko miał miecz, nie musiałbym się bać niczego.
Schody skończyły się nagle w pełnej ech ciemności. Jaime wyczuwał, że przed nim otwiera się rozległa pustka. Zatrzymał się gwałtownie, chwiejąc się na skraju nicości. Włócznia ukłuła go w krzyż i zepchnęła w czeluść. Krzyknął, lecz upadek trwał krótko. Wylądował na rękach i kolanach w płytkiej wodzie i miękkim piasku. Głęboko pod Casterly Rock znajdowały się wypełnione wodą jaskinie, tej jednak nie znał.
— Co to za miejsce?
— Twoje miejsce.
Głos niósł się echem, był setką, tysiącem głosów, głosami wszystkich Lannisterów od czasów Lanna Sprytnego, który żył w zaraniu dziejów. Najdonośniej brzmiał jednak głos jego ojca, a u boku lorda Tywina stała siostra Jaime'a, blada i piękna. W dłoni trzymała płonącą pochodnię. Był tam również Joffrey, syn, którego wspólnie spłodzili, a za nimi tuzin ciemniejszych postaci o złotych włosach.
— Siostro, dlaczego ojciec nas tu sprowadził?
— Nas? To twoje miejsce, bracie.
Jej pochodnia była jedynym źródłem światła w jaskini. Cersei odwróciła się, by odejść.
— Zostań ze mną — błagał Jaime. — Nie zostawiaj mnie tu samego. — Wszyscy już jednak odchodzili. — Nie zostawiajcie mnie w ciemności! — Na dole czaiło się coś strasznego. — Dajcie mi chociaż miecz.
— Już ci go dałem — oznajmił lord Tywin.
Oręż leżał u jego stóp. Jaime szukał go ręką w wodzie, aż wreszcie wyczuł rękojeść. Dopóki mam miecz, nie muszę się niczego bać. Kiedy go uniósł, na sztychu broni zapłonął blady, wąski jak palec płomień, który popełzł wzdłuż klingi, zatrzymując się na dłoń przed rękojeścią. Następnie ogień przybrał kolor samej stali. Płonął srebrnobłękitnym blaskiem, który rozproszył czerń. Jaime krą żył pochylony wokół, nasłuchując uważnie, gotowy na spotkanie z wszystkim, co mogło wychynąć z mroku. Przejmująco zimna woda wlewała się mu do butów, sięgając kostek. Strzeż się wody — powtarzał sobie. W głębinach mogą się kryć różne stwory...
Za jego plecami rozległ się głośny plusk. Jaime odwrócił się błyskawicznie w tamtą stronę... i ujrzał w bladym świetle Brienne z Tarthu. Jej ręce skuwały ciężkie łańcuchy,
— Przysięgłam, że będę cię strzegła — powtarzała uparcie dziewka. — Przysięgłam uroczyście. — Naga, wyciągnęła dłonie ku Jaime'owi. — Ser. Proszę. Gdybyś był taki łaskaw.
Stalowe okowy ustąpiły łatwo jak jedwab.
— Miecz — błagała Brienne i nagle znalazł się w jej ręku, z pochwą, pasem i całą resztą. Zapięła sobie pas na grubej talii. W półmroku Jaime ledwie ją widział, choć dzieliło ich od siebie zaledwie kilka stóp. W tym świetle można by ją niemal wziąć za piękność — pomyślał. W tym świetle można by ją niemal wziąć za rycerza. Miecz Brienne również rozjarzył się srebrnobłękitnym ogniem. Ciemność cofnęła się nieco dalej.
— Dopóki ogień będzie się palił, będziesz żył — usłyszał wołanie Cersei. — Kiedy zgaśnie, będziesz musiał umrzeć.
— Siostro! — krzyknął. — Zostań ze mną. Zostań!
Jedyną odpowiedzią był cichy dźwięk oddalających się kroków.
Brienne poruszała mieczem w obie strony, śledząc migotanie srebrzystych płomieni. Na dole, w płaskiej, czarnej tafli wody lśniło gorejące odbicie. Była tak samo wysoka i silna, jak ją zapamiętał, wydawało mu się jednak, że nabrała bardziej kobiecych kształtów.
— Czy trzymają tu na dole niedźwiedzia? — Poruszała się powoli i ostrożnie, ściskając miecz w dłoni. Po każdym kroku odwracała się i nasłuchiwała uważnie. — Lwa jaskiniowego? Wilkory? Jest tu niedźwiedź? Powiedz mi, Jaime. Co się tu czai? Co żyje w mroku?
— Zguba. — To nie niedźwiedź — pomyślał. Ani nie lew. — Po prostu zguba.
W chłodnym srebrnobłękitnym blasku mieczy wysoka dziewka wydawała się blada i wojownicza.
— Nie podoba mi się tutaj.
— Mnie też nieszczególnie. — Ich miecze utworzyły małą wyspę światła, lecz ze wszystkich stron otaczało ich bezkresne morze nocy. — Mam mokre nogi.
— Moglibyśmy wrócić tą samą drogą, którą nas tu przyprowadzili. Gdybyś wspiął się na moje ramiona, z pewnością byś dosięgnął wylotu tego tunelu.
Wtedy mógłbym pójść za Cersei. Poczuł, że stanął mu na samą myśl o tym. Odwrócił się, nie chcąc, by Brienne to zauważyła.
— Posłuchaj. — Położyła mu dłoń na ramieniu. Zadrżał od tego dotyku. Jest ciepła. — Coś się zbliża. — Brienne uniosła miecz, by wskazać nim w lewo. — Tam.
Wbił spojrzenie w mrok i po chwili również zauważył, że coś tam się rusza, choć nadal nie był w stanie dostrzec co...
— Człowiek na koniu. Nie, dwóch. Dwóch jeźdźców podążających obok siebie.
— Tu, pod Skałą?
To nie miało sensu. Mimo to już dostrzegał dwóch mężczyzn na jasnych koniach. Jeźdźcy nosili zbroje, podobnie jak ich wierzchowce. Rumaki wychynęły z mroku, idąc stępa. Nic nie słychać — zdał sobie nagle sprawę Jaime. Ani plusku wody, ani szczęku zbroi, ani tętentu kopyt. Przypomniał sobie Eddarda Starka, który jechał przez salę tronową Aerysa, spowity w ciszę. Mówiły tylko jego oczy, oczy lorda, zimne, szare i wyrażające osąd.
— Czy to ty, Stark? — zawołał Jaime. — Chodź tu. Nie bałem się ciebie, kiedy żyłeś, i nie mam zamiaru bać się, gdy jesteś umarły.
Brienne dotknęła jego ramienia.
— Jest ich więcej.
On również ich widział. Wydawało mu się, że wszyscy mają zbroje ze śniegu, a z ramion spływają im pasma mgły. Zasłony hełmów mieli opuszczone, lecz Jaime Lannister nie musiał widzieć twarzy, żeby ich rozpoznać.
Pięciu z nich było ongiś jego braćmi. Oswell Whent i Jon Darry. Lewyn Martell, książę Dorne. Biały Byk, Gerold Hightower. Ser Arthur Dayne, Miecz Poranka. A obok nich, w koronie z mgły i żałoby, jechał powiewający długimi włosami Rhaegar Targaryen, książę Smoczej Skały i prawowity dziedzic Żelaznego Tronu.
— Nie boję się was — zawołał, obracając się wokół, gdy rozdzielili się na dwie grupy, by go otoczyć. Nie wiedział, w którą stronę patrzeć. — Mogę walczyć z wami po kolei albo ze wszystkimi razem. Kto jednak stoczy bój z dziewką? Będzie zła, jeśli ją pominiecie.
— Przysięgłam go strzec — zawołała do cienia Rhaegara. — Złożyłam świętą przysięgę.
— Wszyscy złożyliśmy przysięgi — odparł z wielkim smutkiem ser Arthur Dayne.
Cienie zsiadły z widmowych koni i bezszeletnie wydobyły miecze.
— Chciał spalić miasto — bronił się Jaime. — Zostawić Robertowi tylko popioły.
— Był twoim królem — odparł Darry.
— Przysiągłeś dbać o jego bezpieczeństwo — rzekł Whent.
— I o bezpieczeństwo dzieci — dorzucił książę Lewyn. Książę Rhaegar gorzał zimnym blaskiem, to białym, to czerwonym, to znowu ciemnym.
— Zostawiłem w twoich rękach żonę i dzieci.
— Nie przypuszczałem, że zrobi im krzywdę. — Miecz Jaime'a płonął teraz słabiej. — Byłem z królem...
— Zabijałeś króla — wskazał ser Arthur.
— Podrzynałeś mu gardło — uściślił książę Lewyn.
— Króla, za którego przysiągłeś zginąć — dodał Biały Byk.
Ogień przebiegający po jego mieczu przygasał już. Jaime przypomniał sobie słowa Cersei. Nie. Na jego gardle zacisnęła się dłoń przerażenia. Potem jego miecz zgasł i palił się już tylko oręż Brienne. Duchy rzuciły się do ataku.
— Nie — zawołał — nie, nie, nie. Nieeeeeeeee!
Ocknął się z walącym sercem pośród gwiaździstej nocy. Leżał w gaju. Czuł w ustach smak żółci i drżał, zlany potem. Było mu gorąco, a zarazem zimno. Gdy spojrzał na rękę, w której zwykł trzymać miecz, zobaczył, że kończy się brzydkim kikutem, ciasno owiniętym skórą i płótnem. Zdał sobie sprawę, że w oczach wezbrały mu nagłe łzy. Czułem ją. Czułem siłę w palcach i szorstką skórę rękojeści miecza. Moja dłoń...
— Panie. — Qyburn uklęknął u jego boku. Jego ojcowską twarz pokrywały zmarszczki niepokoju. — Co się stało? Słyszałem twój krzyk.
Stał nad nimi Walton Nagolennik, wysoki i ponury.
— O co chodzi? Czemu krzyczałeś?
— To był sen... tylko sen. — Jaime popatrzył na otaczający go obóz. Przez chwilę czuł się zagubiony. — Znalazłem się w ciemnościach, ale odzyskałem rękę.
Spojrzał na kikut i znowu ogarnęły go mdłości. Pod Skałą nie ma takiego miejsca — pomyślał. Żołądek miał pusty i czuł w nim kwas. Głowa bolała go w miejscu, gdzie wspierał ją o pniak.
Qyburn dotknął jego czoła.
— Masz jeszcze ślad gorączki.
— Majaczenia w gorączce. — Jaime wyciągnął rękę. — Pomóż mi wstać.
Nagolennik złapał go za jedyną dłoń i podźwignął na nogi.
— Chcesz jeszcze kielich sennego wina? — zapytał Qyburn.
— Nie. Dość już mam na dziś snów.
Zastanawiał się, ile jeszcze czasu zostało do świtu. Wiedział skądś, że jeśli zamknie oczy, natychmiast wróci w to mroczne, wilgotne miejsce.
— To może makowego mleka? I coś na gorączkę? Jesteś jeszcze słaby, panie. Potrzebujesz snu. Musisz wypocząć.
To ostatnia rzecz, którą zamierzam robić. Pniak, o który wspierał głowę, lśnił blado w blasku księżyca. Mech porastał go tak grubą warstwą, że Jaime do tej pory nie zauważył, iż drewno jest białe. Pomyślał o Winterfell i o drzewie sercu Neda Starka. To nie był on — pomyślał. To nigdy nie był on. Pniak jednak był martwy, tak samo jak Stark i wszyscy pozostali. Książę Rhaegar, ser Arthur i dzieci. I Aerys. Aerys jest najbardziej martwy ze wszystkich.
— Wierzysz w duchy, maesterze? — zapytał Qyburna.
Twarz mężczyzny nabrała dziwnego wyrazu.
— Kiedyś, jeszcze w Cytadeli, wszedłem do pustego pokoju>i ujrzałem w nim puste krzesło. Wiedziałem jednak, że przed chwilą siedziała na nim kobieta. Na poduszce widziało się jeszcze zagłębienie, tkanina była ciepła, a w powietrzu unosił się jej zapach. Jeśli opuszczając pokój, zostawiamy po sobie woń, to z pewnością po naszych duszach również coś zostaje, kiedy opuszczamy to życie. — Qyburn rozpostarł dłonie. — Arcymaesterom nie spodobało się jednak moje rozumowanie. To znaczy Marwynowi się spodobało, ale był w tym osamotniony.
Jaime przesunął palcami po włosach.
— Walton — nakazał — siodłaj konie. Wracamy.
— Wracamy?
Nagolennik popatrzył na niego nieufnie.
Myśli, że oszalałem. Być może ma rację.
— Zostawiłem coś w Harrenhal.
— Ten zamek należy teraz do lorda Vargo i jego Krwawych Komediantów.
— Masz dwa razy więcej ludzi od niego.
— Jeśli nie oddam cię ojcu, tak jak mi rozkazano, lord Bolton obedrze mnie ze skóry. Jedziemy do Królewskiej Przystani.
Kiedyś Jaime mógłby mu odpowiedzieć uśmiechem i groźbą, jednoręcy kalecy nie budzili jednak zbyt wielkiego strachu. Zadał sobie pytanie, co zrobiłby w takiej sytuacji jego brat. Tyrion znalazłby jakiś sposób.
— Lannisterowie kłamią, Nagolennik. Czy lord Bolton ci o tym nie mówił?
Mężczyzna zmarszczył podejrzliwie brwi.
— A gdyby nawet mówił, to co?
— Jeśli nie zabierzesz mnie do Harrenhal, piosenka, którą zaśpiewam ojcu, może nie przypominać tej, którą chciałby usłyszeć lord Dreadfort. Mogę nawet powiedzieć, że to Bolton kazał uciąć mi rękę, a miecz trzymał Walton Nagolennik.
Walton wytrzeszczył oczy.
— To nieprawda.
— Masz rację, ale komu uwierzy mój ojciec? — Jaime uśmiechnął się, tak jak zwykł to robić wtedy, gdy nie bał się niczego na świecie. — Wszystko będzie wyglądało znacznie prościej, jeśli wrócimy. Wkrótce znowu ruszymy w drogę, a ja zaśpiewam w Królewskiej Przystani piosenkę tak słodką, że nie uwierzysz własnym uszom. Dostaniesz dziewczynę, a na dodatek mieszek pełen złota.
— Złota? — To spodobało się Waltonowi. — A ile go będzie?
Mam go.
— A ile byś chciał?
Gdy słońce wzeszło, przebyli już połowę drogi do Harrenhal.
Jaime zmuszał wierzchowca do jazdy znacznie szybszej niż wczoraj, a Nagolennik i jego ludzie nie mieli innego wyjścia, jak dotrzymywać mu kroku. Mimo to, nim dotarli do zamku nad jeziorem, było już południe. Na tle ciemniejącego, zapowiadającego deszcz nieba rysowały się — czarne i złowrogie — ogromne mury oraz pięć gigantycznych wież. Zamek wygląda na martwy. Mury były opustoszałe, a bramy zamknięte i zaryglowane. Wysoko nad barbakanem zwisała jednak bezwładnie chorągiew. Czarny kozioł z Qohoru — pomyślał Jaime. Otoczył usta dłońmi i zawołał.
— Hej, wy! Otwierajcie bramy albo wywalę je kopniakiem!
Dopiero gdy Qyburn i Nagolennik wsparli go swymi głosami, na szczycie murów pojawiła się czyjaś głowa. Mężczyzna popatrzył na nich z góry, a potem zniknął. Po krótkiej chwili usłyszeli dźwięk podnoszonej kraty. Jaime Lannister spiął konia i wjechał do środka, ledwie spoglądając na otwory machikułów na suficie. Obawiał się, że kozioł może ich nie wpuścić, wyglądało jednak na to, że Dzielni Kompanioni nadal uważają ich za sojuszników. Durnie.
Zewnętrzny dziedziniec był opustoszały. Tylko w długich, krytych dachówką stajniach dawało się zauważyć jakieś oznaki życia, w tej chwili Jaime'a nie obchodziły jednak konie. Ściągnął wodze i rozejrzał się wokół. Słyszał głosy dobiegające zza Wieży Duchów. Ludzie wrzeszczeli w sześciu różnych językach. Po obu bokach miał Nagolennika i Qyburna.
— Zabieraj to, po co przyjechałeś, i znikamy stąd — odezwał się Nagolennik. — Nie chcę żadnych kłopotów z Komediantami.
— Powiedz swoim ludziom, żeby trzymali dłonie na rękojeściach mieczy, a Komedianci nie będą chcieli żadnych kłopotów z tobą. Dwa do jednego, pamiętasz? — Jaime odwrócił głowę, słysząc odległy ryk, słaby, ale gwałtowny. Odbił się echem od murów Harrenhal i nagle śmiech wezbrał niczym morskie fale. Jaime w jednej chwili zrozumiał, co się dzieje. Czy przyjechaliśmy za późno? Dopadły go mdłości. Wbił ostrogi w końskie boki i pocwałował przez zewnętrzny dziedziniec. Potem przeniknął pod łukiem kamiennego mostu, okrążył Jęczącą Wieżę i wreszcie wpadł na Dziedziniec Stopionego Kamienia.
Wrzucili ją do dołu z niedźwiedziem.
Król Harren Czarny nawet szczucie niedźwiedzia chciał urządzać w wielkim stylu. Dół miał dziesięć jardów średnicy i pięć głębokości, był obmurowany kamieniami, wysypany piaskiem i otoczony sześcioma poziomami kamiennych ław. Gdy Jaime zsunął się niezgrabnie z siodła, zauważył, że Dzielni Kompanioni zajmują tylko jedną czwartą miejsc na ławach. Najemnicy byli tak skupieni na rozgrywającym się w nim widowisku, że intruzów zauważyli tylko ci, którzy siedzieli po przeciwnej stronie dołu.
Brienne miała na sobie tę samą niedopasowaną suknię, którą włożyła na kolację z Roose'em Boltonem. Nie osłaniała jej tarcza, napierśnik, kolczuga ani nawet utwardzana skóra, a jedynie różowy atłas i myrijskie koronki. Być może kozioł uważał, że zabawniej będzie, jeśli ubierze ją jak kobietę. Połowa sukni zwisała w strzępach, a po lewym, draśniętym pazurami ramieniu ściekała krew.
Przynajmniej dali jej miecz. Dziewka trzymała oręż w jednej ręce i poruszała się bokiem, starając się trzymać na dystans od zwierza. To nic jej nie da, krąg jest za mały. Powinna zaatakować, szybko skończyć walkę. Dobra stal powinna sobie poradzić z każdym niedźwiedziem. Wyglądało jednak na to, że dziewka boi się podejść bliżej. Komedianci zasypywali ją obelgami i obscenicznymi sugestiami.
— To nie nasza sprawa — ostrzegł go Walton. — Lord Bolton powiedział, że dziewka należy do nich i mogą z nią zrobić, co chcą.
— Ma na imię Brienne. — Jaime zszedł po schodach, mijając kilkunastu zaskoczonych najemników. Vargo Hoat zasiadał w lordowskiej loży w pierwszym szeregu.
— Lordzie Vargo — zawołał, przekrzykując gapiów.
Qohorik omal nie rozlał wina.
— Królobójca?
Lewą połowę twarzy zasłaniał mu nieudolnie zawiązany bandaż. Nad uchem miał plamę krwi.
— Wyciągnij ją stamtąd.
— Nie miesaj się do tego, Królobójco, chyba ze chces zarobić drugi kikut. — Hoat machnął kielichem. — Twoja klempa odgryzła mi ucho. Nic dziwnego, że ojciec nie chce zapłacić okupu za takiego dziwoląga.
Jaime odwrócił się, słysząc donośny ryk. Niedźwiedź miał osiem stóp wysokości. Gregor Clegane w futrze — pomyślał. Tyle że pewnie jest bystrzejszy. Bestia nie miała jednak takiego zasięgu, jak Góra ze swym monstrualnym mieczem.
Rozwścieczony niedźwiedź ryknął po raz kolejny, odsłaniając wypełniające paszczę żółte zęby. Potem opadł na cztery łapy i ruszył prosto na Brienne. To twoja szansa — pomyślał Jaime. Uderz! Teraz!
Machnęła jednak tylko nieudolnie mieczem. Zwierz wzdrygnął się, po czym z głośnym pomrukiem ponowił atak. Brienne odskoczyła w lewo i cięła mieczem w pysk zwierza. Tym razem niedźwiedź uniósł łapę, by odtrącić oręż na bok.
Jest ostrożny — zrozumiał Jaime. Walczył już z ludźmi. Wie, że miecze i włócznie mogą mu wyrządzić krzywdę. Ale to nie powstrzyma go długo.
— Zabij go! — zawołał, lecz jego głos zagłuszyły inne krzyki. Jeśli nawet Brienne go usłyszała, nie okazała tego w żaden sposób. Krążyła po dole, cały czas mając ścianę za plecami. Za blisko. Jeśli to bydlę przyprze ją do ściany...
Bestia odwróciła się niezgrabnie, zbyt daleko od przeciwnika. Brienne zmieniła kierunek, szybka jak kot. To jest dziewka, którą pamiętam. Podskoczyła do niedźwiedzia, by ciąć go w grzbiet. Zwierz z rykiem podniósł się na tylne łapy. Brienne oddaliła się pośpiesznie. Gdzie jest krew? Wtem Jaime zrozumiał.
— Dałeś jej turniejowy miecz — naskoczył na Hoata.
Kozioł ryknął śmiechem, opryskując go winem i plwociną.
— Ocywiście.
— Zapłacę ten cholerny okup. Złoto, szafiry, czego tylko chcesz. Wyciągnij ją stamtąd.
— Chces ją dostać, to skac.
Jaime skoczył.
Oparł jedyną dłoń na marmurowym murku, przesadził go i przetoczył się po piasku. Niedźwiedź odwrócił się, słysząc łoskot, i powęszył, spoglądając nieufnie na nowego intruza. Jaime podźwignął się na jedno kolano. I co mam teraz zrobić, na siedem piekieł? Nabrał w garść piasku.
— Królobójca? — usłyszał głos zdumionej Brienne.
— Jaime.
Wyprostował się, sypiąc piaskiem w pysk niedźwiedzia. Zwierz zamachał wściekle łapami, rycząc jak szalony.
— Co tu robisz?
— Coś głupiego. Schowaj się za mną.
Ruszył pod murem w jej stronę, by własnym ciałem osłonić ją przed niedźwiedziem.
— To ty schowaj się za mnie. Mam miecz.
— Ale tępy. Schowaj się!
Zobaczył coś na wpół zagrzebanego w piasku i złapał to jedyną dłonią. Okazało się, że to ludzka żuchwa. Było na niej jeszcze trochę zielonkawego mięsa, w którym roiło się od czerwi. Urocze — pomyślał, zastanawiając się, czyją twarz trzyma. Niedźwiedź był coraz bliżej, Jaime zamachnął się więc i cisnął kością, mięsem i czerwiami w głowę bestii. Chybił co najmniej o jard. Lewą dłoń też powinienem sobie odrąbać. I tak nie ma z niej żadnego pożytku.
Brienne próbowała się wymknąć zza jego pleców, lecz podciął jej nogi. Runęła na piasek, ściskając bezużyteczny miecz. Jaime usiadł na niej okrakiem, niedźwiedź rzucił się do szarży.
Rozległ się głośny brzęk i pod lewym okiem bestii wyrosły nagle opierzone drzewce. Z otwartej paszczy popłynęła krew i ślina. Drugi bełt trafił w nogę. Niedźwiedź ryknął i stanął na tylne łapy. Znowu zobaczył Jaime'a oraz Brienne i powlókł się w ich kierunku. Za grały kolejne kusze. Bełty przeszyły futro i mięśnie. Z tak bliska kusznicy raczej nie mogli chybić. Pociski uderzały z siłą buzdyganów, lecz niedźwiedź postawił kolejny krok. Biedne, głupie, odważne bydlę. Gdy bestia zamachnęła się na Jaime'a, odsunął się na bok tanecznym krokiem, wzbijając nogami w górę fontanny piasku. Niedźwiedź ruszył za swym dręczycielem i w grzbiet wbiły mu się dwa kolejne bełty. Warknął basowo po raz ostatni, osunął się na zad, padł na zbroczony krwią piasek i zdechł.
Brienne podniosła się na kolana, ściskając miecz. Oddychała szybko i nierówno. Ludzie Nagolennika ładowali na nowo kusze, a Komedianci obrzucali ich przekleństwami i groźbami. Jaime zauważył, że Rorge i Trzypalca Noga wyciągnęli miecze, a Zollo rozwija bicz.
— Zabiliście mojego niedźwiedzia! — wrzasnął Vargo Hoat.
— Z tobą zrobimy to samo, jeśli będziesz się stawiał — ostrzegł go Nagolennik. — Zabieramy dziewkę.
— Nazywa się Brienne — poprawił go Jaime. — Brienne, dziewica z Tarthu. Mam nadzieję, że nadal jesteś dziewicą?
Jej brzydka, szeroka twarz zapłonęła szkarłatnym rumieńcem.
— Tak.
— To bardzo dobrze — stwierdził Jaime. — Ratuję tylko dziewice. Dostaniesz swój okup — dodał, zwracając się do Hoata. — Za nas oboje. Lannister zawsze płaci swe długi. A teraz przynieście jakieś sznury i wydostańcie nas stąd.
— W dupę z tym — warknął Rorge. — Zabij ich, Hoat. Jak tego nie zrobisz, to pożałujesz.
Qohorik zawahał się. Połowa jego najemników była pijana, a ludzie z północy byli zupełnie trzeźwi, a do tego mieli dwukrotną przewagę liczebną. Niektórzy z kuszników zdążyli już naładować broń.
— Wyciągnijcie ich — rozkazał Hoat. — Postanowiłem okazać łaskawość — dodał, zwracając się do Jaime'a. — Powiedz o tym swemu panu ojcu.
— Nie omieszkam, wasza lordowska mość.
Ale i tak nic to ci nie pomoże.
Walton Nagolennik okazał gniew dopiero wtedy, gdy oddalili się półtorej mili od Harrenhal i znaleźli się poza zasięgiem stojących na murach łuczników.
— Odjęło ci rozum, Królobójco? Czy szukałeś śmierci? Nikt nie zdoła pokonać niedźwiedzia gołymi rękami!
— Jedną gołą ręką i jednym gołym kikutem — uściślił Jaime. — Miałem nadzieję, że zabijecie bestię, nim ona zdąży wykończyć mnie. W przeciwnym razie lord Bolton obdarłby cię ze skóry jak pomarańczę, nieprawdaż?
Nagolennik przeklął go, nazywając go lannisterskim durniem, po czym spiął konia i pocwałował na czoło kolumny.
— Ser Jaime? — Nawet w brudnym, różowym atłasie i podartych koronkach Brienne wyglądała raczej jak mężczyzna w sukni niż jak prawdziwa kobieta. — Jestem ci wdzięczna, ale... byłeś już daleko. Dlaczego wróciłeś?
Przyszedł mu do głowy tuzin złośliwych odpowiedzi, każda okrutniejsza od poprzedniej, wzruszył jednak tylko ramionami.
— Przyśniłaś mi się — odparł.JON
Klacz była wykończona, lecz Jon nie mógł jej pozwolić na odpoczynek. Musiał dotrzeć do Muru przed magnarem. Spałby w siodle, gdyby tylko je miał. Bez siodła nawet na jawie trudno mu się było utrzymać na końskim grzbiecie. Ból w rannej nodze nasilał się coraz bardziej. Nie było mowy o odpoczynku wystarczająco długim, by rana się zagoiła, i dosiadając konia, za każdym razem otwierał ją na nowo.
Gdy wjechał na wzniesienie, ujrzał przed sobą brązowy, zryty koleinami królewski trakt, który wił się na północ przez wzgórza i równiny.
— Teraz wystarczy, jak pojedziemy drogą, dziewczynko — rzekł, klepiąc klacz po szyi. — Mur już niedaleko.
Nogę miał teraz sztywną jak drewno, a od gorączki mieszało mu się w głowie do tego stopnia, że dwukrotnie złapał się na tym, iż jechał w niewłaściwym kierunku.
Mur już niedaleko. Wyobraził sobie przyjaciół, popijających we wspólnej sali grzane wino. Hobb krzątał się przy garach, Donal Noye w kuźni, a maester Aemon siedział w swych pokojach pod ptaszarnią. A Stary Niedźwiedź? Sam, Grenn, Edd Cierpiętnik, Dywen ze swymi drewnianymi zębami... Jon mógł jedynie modlić się o to, by niektórym z nich udało się uciec z Pięści.
Myślał też wiele o Ygritte. Pamiętał zapach jej włosów, ciepło jej ciała... i jej minę w chwili, gdy poderżnęła staruszkowi gardło. Źle zrobiłeś, że ją pokochałeś — szeptał mu jeden głos. Źle zrobiłeś, że ją opuściłeś — odpowiadał mu inny. Zastanawiał się, czy jego ojciec czuł się podobnie rozdarty, gdy porzucał jego matkę, by poślubić lady Catelyn. On złożył przysięgę lady Stark, a ja Nocnej Straży.
Omal nie minął Mole's Town. Gorączka dręczyła go tak bardzo, że nie wiedział, gdzie się znajduje. Większa część wioski kryła się pod ziemią i w bladym świetle księżyca widać było tylko garstkę małych chat. Burdel był szopą nie większą niż wychodek, a jego czerwona, poskrzypująca na wietrze latarnia przypominała przekrwione oko wpatrujące się w mrok. Jon zsunął się z klaczy pod przylegającą do burdelu stajnią i obudził krzykiem dwóch chłopców.
— Potrzebny mi świeży wierzchowiec, z siodłem i uzdą — oznajmił im niedopuszczającym sprzeciwu tonem. Wykonali jego polecenie i przynieśli mu też bukłak wina oraz pół bochna brązowego chleba. — Obudźcie ludzi — rozkazał. — Ostrzeżcie ich. Na południe od Muru są dzicy. Zbierzcie cały dobytek i ruszajcie do Czarnego Zamku.
Zaciskając zęby z powodu rozrywającego nogę bólu, wspiął się na karego wałacha, którego mu przyprowadzili, i popędził na północ.
Gdy gwiazdy na wschodzie zaczęły już przygasać, ujrzał przed sobą Mur, który wznosił się nad drzewami i pasmami porannej mgły. W lodzie odbijał się blady blask księżyca. Jon popędzał ostro wałacha, jadąc śliską od błota drogą, aż wreszcie ujrzał kamienne wieże i drewniane zabudowania Czarnego Zamku, które przycupnęły niczym zepsute zabawki pod wielkim, lodowym urwiskiem. Mur lśnił już różem i purpurą w świetle brzasku.
Gdy mijał pierwsze przybudówki, nie zatrzymali go wartownicy. Nikt nie próbował zastąpić mu drogi. Czarny Zamek wyglądał na równie opustoszały, co Szara Warta. Spomiędzy spękanych kamieni dziedzińców wyrastało wątłe, zbrązowiałe zielsko. Dach Koszar Flinta pokrywał stary śnieg, który gromadził się również po północnej stronie Wieży Hardina, gdzie sypiał Jon, nim został zarządcą Starego Niedźwiedzia. Na Wieży Lorda Dowódcy, w miejscach, gdzie z okien buchnął dym, widać było długie smugi sadzy. Mormont przeniósł się po pożarze do Wieży Królewskiej, tam jednak Jon również nie zauważył świateł. Z dołu nie widział, czy po szczycie Muru, siedemset stóp nad nim, chodzą wartownicy, nie wypatrzył jednak nikogo na wielkich serpentynowych schodach, które wspinały się na południową powierzchnię lodu niczym ogromna, drewniana błyskawica.
Z komina zbrojowni buchał jednak dym — zaledwie smużka, niemal niewidoczna na tle szarego, północnego nieba, ale to wystarczyło. Jon zsiadł z konia i pokuśtykał w tamtym kierunku. Płynące z otwartych drzwi ciepło przypominało gorący oddech lata. Wewnątrz, przy miechach, trudził się jednoręki Donal Noye, który podniósł głowę, słysząc niespodziewany hałas.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej.Podziękowania
Jeśli cegły nie są dobrze zrobione, mur się zawali.
Mur, który buduję, jest okropnie wielki i dlatego potrzebuję mnóstwa cegieł. Na szczęście znam wielu ludzi, którzy je produkują, a także posiadają sporo innych użytecznych umiejętności.
Po raz kolejny przekazuję wyrazy wdzięczności wszystkim wiernym przyjaciołom, którzy tak życzliwie pozwolili mi korzystać ze swej wiedzy (a niekiedy nawet z książek), by moje cegły były solidne i wyglądały jak trzeba — Sage Walker, która jest moim arcymaesterem, pierwszemu budowniczemu Carlowi Keimowi oraz Melindzie Snodgrass, koniuszemu.
I, jak zawsze, Parris.
Choć gorączka uparcie się utrzymywała, kikut goił się czysto i Qyburn powiedział, że reszcie jego kończyny nic już nie grozi. Jaime pragnął jak najszybciej ruszyć w drogę, zostawić za sobą Harrenhal, Krwawych Komediantów i Brienne z Tarthu. W Czerwonej Twierdzy czekała na niego prawdziwa kobieta.
— Wysyłam z tobą Qyburna, by zapewnił ci opiekę po drodze do Królewskiej Przystani — oznajmił Roose Bolton rankiem tego dnia, gdy odjeżdżali. — On gorąco liczy na to, że twój ojciec na znak wdzięczności zmusi Cytadelę, by oddała mu łańcuch.
— Wszyscy na coś gorąco liczymy. Jeśli sprawi, by odrosła mi ręka, mój ojciec zrobi go wielkim maesterem.
Eskortą Jaime'a dowodził Walton Nagolennik, prostolinijny, małomówny, brutalny mężczyzna, który w głębi duszy był prostym żołnierzem. Jaime całe życie służył z takimi jak on. Ludzie w rodzaju Waltona zabijali na rozkaz swego lorda, gwałcili, gdy bitwa rozgrzała im krew, i plądrowali, kiedy tylko zdarzyła się okazja, lecz po wojnie wracali do domów, zamieniali włócznie na motyki, żenili się z córkami sąsiadów i dorabiali się czeredki rozwrzeszczanych dzieciaków. Wykonywali rozkazy bez dyskusji, lecz głębokie, złośliwe okrucieństwo Dzielnych Kompanionów nie leżało w ich naturze.
Obie grupy opuściły Harrenhal tego samego ranka, gdy zimne, szare niebo zapowiadało deszcz. Ser Aenys Frey wymaszerował trzy dni wcześniej. Ruszył na północny wschód, w kierunku królewskiego traktu. Bolton zamierzał podążyć w jego ślady.
— Trident wystąpił z brzegów — oznajmił Jaime'owi. — Nawet przy rubinowym brodzie trudno będzie się przez niego przeprawić. Czy przekażesz moje najserdeczniejsze pozdrowienia twojemu ojcu?
— Pod warunkiem, że ty przekażesz moje Robbowi Starkowi.
— Nie omieszkam tego uczynić.
Niektórzy z Dzielnych Kompanionów zebrali się na dziedzińcu, by popatrzeć na ich odjazd. Jaime podjechał do nich kłusem.
— Zollo. Jak to miło, że przyszedłeś mnie pożegnać. Pyg, Timeon, będzie wam mnie brak? Nie przygotowałeś na tę okazję żadnego żartu, Shagwell? Czegoś, co poprawiłoby mi humor po drodze? A ty, Rorge, przyszedłeś mnie pocałować na do widzenia?
— Odpierdol się, kaleko — rzucił Rorge.
— Jeśli nalegasz. Możesz być jednak pewien, że wrócę. Lannister zawsze płaci swe długi.
Jaime zawrócił konia i podjechał do Waltona Nagolennika oraz jego dwustu ludzi.
Lord Bolton ubrał go jak rycerza, ignorując brak dłoni, który czynił z wojennego rynsztunku niesmaczny żart. Jaime miał za pasem miecz i sztylet, u jego siodła wisiały hełm i tarcza, a pod ciemnobrązową opończę założył kolczugę. Nie był jednak taki głupi, by obnosić się z tarczą ozdobioną lwem Lannisterów albo z czysto białą, do której miał prawo jako zaprzysiężony brat Gwardii Królewskiej. Znalazł w zbrojowni starą tarczę, spękaną i poobtłukiwaną. Choć farba z niej obłaziła, można jeszcze było rozpoznać wielkiego czarnego nietoperza rodu Lothstonów na srebrno-złotym polu. Lothstonowie władali Harrenhal przed Whentami i byli w swoim czasie potężną rodziną, lecz dawno już wymarli, nikt więc nie mógł mu zabronić używać ich herbu. Nie będzie niczyim kuzynem, niczyim wrogiem, niczyim zaprzysiężonym człowiekiem... krótko mówiąc, będzie nikim.
Opuścili Harrenhal przez mniejszą, wschodnią bramę i po sześciu milach rozstali się z Roose'em Boltonem i jego zastępem, skręcając na południe, by przez pewien czas podążać brzegiem jeziora. Walton chciał tak długo, jak to tylko będzie możliwe, unikać królewskiego traktu, wybierając wiejskie dróżki i wydeptane przez zwierzynę ścieżki w pobliżu Oka Boga.
— Królewskim traktem jechalibyśmy szybciej.
Jaime pragnął jak najprędzej wrócić do Cersei. Jeśli się pośpieszą, może nawet zdążą na ślub Joffreya.
— Nie chcę żadnych kłopotów — odparł Nagolennik. — Bogowie wiedzą, kogo możemy spotkać na trakcie.
— Z pewnością nie musisz się nikogo bać? Masz dwustu ludzi.
— To prawda. Ale inni mogą mieć więcej. Jego lordowska mość rozkazał oddać cię bezpiecznie twemu panu ojcu i właśnie to zamierzam uczynić.
Jechałem już tędy — pomyślał Jaime kilka mil dalej, gdy mijali stojący nad jeziorem opuszczony młyn. Chwasty zarosły miejsce, w którym ongiś córka młynarza uśmiechnęła się do niego nieśmiało, a sam młynarz zawołał: „Na turniej w tamtą stronę, ser". Jakbym o tym nie wiedział.
Aerys zrobił z jego inwestytury wielkie widowisko. Jaime wypowiedział słowa przysięgi przed królewskim namiotem, na oczach połowy królestwa klęknął na zielonej trawie obleczony w białą zbroję. Gdy ser Gerold Hightower pomógł mu wstać i zarzucił na jego ramiona biały płaszcz, rozległ się ryk, który Jaime pamiętał jeszcze po tylu latach. Tej samej nocy Aerys zmienił jednak nutę i oznajmił mu, że nie potrzebuje w Harrenhal aż siedmiu rycerzy Gwardii Królewskiej. Rozkazał Jaime'owi wrócić do Królewskiej Przystani, gdzie miał strzec królowej i małego księcia Viserysa. Nawet gdy Biały Byk zaproponował, że on podejmie się tego obowiązku, żeby Jaime mógł wziąć udział w turnieju lorda Whenta, Aerys odmówił.
— Nie zdobędzie tu chwały — oznajmił. — Należy teraz do mnie, nie do Tywina. Będzie mi służył tak, jak uznam to za stosowne. Ja jestem królem i wydaję rozkazy, a on będzie ich słuchał.
Wtedy po raz pierwszy Jaime zrozumiał, że białego płaszcza nie zawdzięcza biegłości we władaniu mieczem i kopią ani bohaterskim czynom, których dokonał w walce z Bractwem z Królewskiego Lasu. Aerys wybrał go na złość jego ojcu. Chciał pozbawić lorda Tywina dziedzica.
Nawet po tylu latach ta myśl wciąż była dla niego gorzka. A owego dnia, gdy zmierzał na południe w nowym białym płaszczu, by strzec pustego zamku, niemal nie mógł się z nią pogodzić. Gdyby mógł, zdarłby z siebie ten płaszcz, było już jednak za późno. Wypowiedział przysięgę na oczach połowy królestwa, a w Gwardii Królewskiej służyło się dożywotnio.
Dogonił go Qyburn.
— Dokucza ci ręka?
— Dokucza mi brak ręki.
Najgorsze były poranki. W snach Jaime był cały. Co dzień o świcie leżał pogrążony w półśnie i poruszał palcami dłoni. To był koszmar — szeptała jakaś część jego jaźni, nadal nie chcąc uwierzyć w to, co się stało. Tylko koszmar. Potem jednak otwierał oczy.
— Jak rozumiem, ktoś cię w nocy odwiedził — ciągnął Qyburn. — Mam nadzieję, że dobrze się zabawiłeś?
Jaime obrzucił go chłodnym spojrzeniem.
— Nie powiedziała, kto ją przysłał.
Maester uśmiechnął się skromnie.
— Gorączka już ci prawie minęła i pomyślałem, że dobrze by było, żebyś się trochę rozruszał. Pia jest bardzo zręczna, nieprawdaż? I taka... chętna.
To z pewnością była prawda. Wśliznęła się do sypialni i wyśliznęła z ubrania tak szybko, że Jaime'owi zdawało się, iż nadal śni.
Obudził się dopiero wtedy, gdy wsunęła się pod koc i położyła jego jedyną dłoń na swej piersi. Do tego była ładniutka.
— Kiedy przyjechałeś na turniej lorda Whenta i król dał ci ten płaszcz, byłam jeszcze małą dziewczynką — wyznała. — Byłeś taki przystojny, cały w bieli, i wszyscy powtarzali, że jesteś bardzo dzielnym rycerzem. Czasami, kiedy jestem z jakimś mężczyzną, zamykam oczy i wyobrażam sobie, że to ty leżysz na mnie, z twoją gładką skórą i złotymi lokami. Ale nigdy nie myślałam, że naprawdę będę cię miała.
Po tym wszystkim niełatwo mu było ją odesłać, Jaime uczynił to jednak. Mam już kobietę — powiedział sobie.
— Czy przysyłasz dziewczyny wszystkim, którym przystawiasz pijawki? — zapytał Qyburna.
— Częściej lord Vargo przysyła je mnie. Chce, żebym je zbadał, zanim... wystarczy, jak powiem, że kiedyś kochał nierozsądnie i nie chce, żeby to się powtórzyło. Nie obawiaj się. Pia jest zdrowa. Tak samo jak ta twoja dziewica z Tarthu.
Jaime przeszył go ostrym spojrzeniem.
— Brienne?
— Tak. To silna dziewczyna. I jej dziewictwo nadal jest nienaruszone. A przynajmniej było ostatniej nocy.
Qyburn zachichotał.
— Kazał ci ją zbadać?
— Oczywiście. Jest... jakby to powiedzieć... wybredny.
— Czy chodziło o okup? — zapytał Jaime. — Czy jej ojciec zażądał dowodu, że nadal jest dziewicą?
— Nic nie słyszałeś? — Qyburm wzruszył ramionami. — Przyleciał ptak od lorda Selwyna. Z odpowiedzią na list, który do niego wysłałem. Gwiazda Wieczorna oferuje trzysta smoków za bezpieczny powrót swej córki. Mówiłem lordowi Vargo, że na Tarthu nie ma szafirów, ale on nie chciał mnie słuchać. Jest przekonany, że Gwiazda Wieczorna próbuje go oszukać.
— Trzysta smoków to godziwy okup za rycerza. Kozioł powinien wziąć to, co mu dają.
— Kozioł jest lordem Harrenhal, a lord Harrenhal się nie targuje.
Jaime'a poirytowała ta wiadomość, choć pewnie powinien się tego spodziewać. Kłamstwo uratowało cię na krótką chwilę, dziewko. Ciesz się choć z tego.
— Jeśli jej dziewictwo jest równie twarde jak cała reszta, kozioł połamie sobie kutasa — zażartował. Doszedł do wniosku, że Brienne jest wystarczająco silna, by przeżyć kilka gwałtów, choć jeśli będzie się opierała zbyt mocno, Vargo Hoat może przejść do obcinania dłoni i stóp. A jeśli nawet, to co mnie to obchodzi? Gdyby dała mi miecz mojego kuzyna, zamiast się wygłupiać, mógłbym nadal mieć rękę. Sam omal nie uciął jej nogi tym pierwszym ciosem, potem jednak otrzymał od niej więcej, niż się spodziewał. Hoat może nie wiedzieć, że jest nienaturalnie silna. Lepiej niech uważa, bo inaczej skręci mu ten chudy kark. Czy to nie byłoby słodkie?
Jaime'a zmęczyło już towarzystwo Qyburna, ruszył więc kłusem na przód kolumny. Przed Nagolennikiem jechał niski, pękaty człowiek z północy o imieniu Nage, który niósł sztandar pokoju, tęczową flagę o siedmiu długich proporcach, osadzoną na drzewcu ukoronowanym siedmioramienną gwiazdą.
— Czy na północy nie powinniście używać innego sztandaru pokoju? — zapytał Nagolennika. — Czym jest dla was Siedmiu?
— Bogami południowców — odparł Walton — a to południowców musimy prosić o pokój, by dostarczyć cię bezpiecznie do twego ojca.
Do mojego ojca. Jaime zastanawiał się, czy lord Tywin dostał już od kozła list z żądaniem okupu, z gnijącą ręką albo bez niej. Ile wart jest szermierz bez ręki? Połowę złota Casterly Rock? Trzysta smoków? Czy nic? Jego ojciec nigdy nie ulegał sentymentom. Ojciec Tywina Lannistera, lord Tytos, uwięził kiedyś nieposłusznego chorążego, lorda Tarbecka. Straszliwa lady Tarbeck wzięła w odpowiedzi do niewoli trzech Lannisterów, w tym również młodego Stafforda, którego siostra była narzeczoną Tywina. Odeślij mi mojego pana i ukochanego, bo inaczej ci trzej odpowiedzą za krzywdę, która mu się stanie — napisała w liście do Casterly Rock. Młody Tywin zasugerował, by ojciec odesłał jej lorda Tarbecka w trzech kawałkach, lord Tytos był jednak łagodniejszym rodzajem lwa i w ten sposób lady Tarbeck zdobyła dla swego tępogłowego męża jeszcze kilka lat życia, a Stafford ożenił się, dochował dzieci i dokonał głupiego żywota dopiero pod Oxcross. Tywin Lannister żył jednak dalej, wieczny jak Casterly Rock. A teraz, oprócz syna karła, masz również syna kalekę, panie. Ależ się wściekniesz...
Droga wiodła przez spaloną wioskę. Odkąd puszczono ją z dymem, minął co najmniej rok. Wszystkie chaty były osmalone i pozbawione dachów, lecz zielsko na okolicznych polach sięgało już pasa. Nagolennik zarządził postój, by napoić konie. To miejsce też znam — pomyślał Jaime, czekając przy studni. Była tu ongiś mała gospoda, po której został tylko komin i kilka kamieni fundamentów. Wstąpił tu na kufel ale i ciemnooka dziewka służebna dała mu sera i jabłek, a oberżysta nie chciał przyjąć od niego pieniędzy.
— To zaszczyt gościć pod swym dachem rycerza Gwardii Królewskiej, ser — powiedział mu. — Będę miał o czym opowiadać wnukom.
Jaime popatrzył na sterczący z zielska komin i zadał sobie pytanie, czy oberżysta doczekał się wnuków. Czy opowiedział im, że Królobójca pił kiedyś jego ale i jadł ser oraz jabłka, czy też wstydził się przyznać, że gościł kogoś takiego jak ja? Nigdy nie pozna odpowiedzi na to pytanie. Ten, kto spalił gospodę, zapewne pozabijał też wnuki.
Poczuł, że zaciskają się jego fantomowe palce. Gdy Nagolennik stwierdził, że powinni rozpalić ogień i coś zjeść, Jaime potrząsnął głową.
— Nie podoba mi się tutaj. Jedziemy dalej.
O zmierzchu oddalili się od jeziora i podążyli zrytą koleinami dróżką przez dębowo-wiązowy las. Kiedy Walton postanowił wreszcie rozbić obóz, do kikuta Jaime'a powrócił pulsujący ból. Na szczęście Qyburn zabrał ze sobą bukłak sennego wina. Nagolennik wyznaczył straże, a Jaime rozciągnął się przy ognisku, opierając o pniak zwiniętą niedźwiedzią skórę, która służyła mu jako poduszka. Dziewka powiedziałaby mu, by zjadł coś przed snem, żeby zachować siły, czuł się jednak bardziej zmęczony niż głodny. Zamknął oczy w nadziei, że przyśni mu się Cersei. Sny w gorączce były takie jaskrawe...
Stał nagi i otoczony wrogami, a ze wszystkich stron miał kamienne mury. To skała Casterly Rock — zrozumiał. Czuł nad głową jej gigantyczny ciężar. Wrócił do domu. Wrócił do domu i znowu był cały.
Uniósł prawą dłoń i zgiął palce, by poczuć ich siłę. To było równie dobre jak seks. Jak walka na miecze. Pięć palców dłoni. Śniło mu się, że jest kaleką, ale okazało się, że to nieprawda. Zakręciło mu się w głowie od ulgi. Moja dłoń, moja zdrowa dłoń. Dopóki ją miał, nie musiał się bać niczego.
Otaczało go dwanaście wysokich, mrocznych postaci, odzianych w szaty o zasłaniających twarze kapturach. W dłoniach trzymały włócznie.
— Kim jesteście? — zapytał. — Czego chcecie w Casterly Rock?
Nie odpowiedziały mu, a tylko wymierzyły weń włócznie. Nie miał innego wyjścia, jak ruszyć w dół. Szedł krętym przejściem, po wąskich, wykutych w skale stopniach. Droga wiodła wciąż w dół. Muszę iść do góry — powtarzał sobie. Do góry, nie w dół. Czemu schodzę w dół? Wiedział ze zrodzoną ze snu pewnością, że pod ziemią czeka go zguba. Czaiło się tam coś mrocznego i strasznego, co chciało go dopaść. Spróbował się zatrzymać, lecz włócznie zmusiły go do dalszego schodzenia. Gdybym tylko miał miecz, nie musiałbym się bać niczego.
Schody skończyły się nagle w pełnej ech ciemności. Jaime wyczuwał, że przed nim otwiera się rozległa pustka. Zatrzymał się gwałtownie, chwiejąc się na skraju nicości. Włócznia ukłuła go w krzyż i zepchnęła w czeluść. Krzyknął, lecz upadek trwał krótko. Wylądował na rękach i kolanach w płytkiej wodzie i miękkim piasku. Głęboko pod Casterly Rock znajdowały się wypełnione wodą jaskinie, tej jednak nie znał.
— Co to za miejsce?
— Twoje miejsce.
Głos niósł się echem, był setką, tysiącem głosów, głosami wszystkich Lannisterów od czasów Lanna Sprytnego, który żył w zaraniu dziejów. Najdonośniej brzmiał jednak głos jego ojca, a u boku lorda Tywina stała siostra Jaime'a, blada i piękna. W dłoni trzymała płonącą pochodnię. Był tam również Joffrey, syn, którego wspólnie spłodzili, a za nimi tuzin ciemniejszych postaci o złotych włosach.
— Siostro, dlaczego ojciec nas tu sprowadził?
— Nas? To twoje miejsce, bracie.
Jej pochodnia była jedynym źródłem światła w jaskini. Cersei odwróciła się, by odejść.
— Zostań ze mną — błagał Jaime. — Nie zostawiaj mnie tu samego. — Wszyscy już jednak odchodzili. — Nie zostawiajcie mnie w ciemności! — Na dole czaiło się coś strasznego. — Dajcie mi chociaż miecz.
— Już ci go dałem — oznajmił lord Tywin.
Oręż leżał u jego stóp. Jaime szukał go ręką w wodzie, aż wreszcie wyczuł rękojeść. Dopóki mam miecz, nie muszę się niczego bać. Kiedy go uniósł, na sztychu broni zapłonął blady, wąski jak palec płomień, który popełzł wzdłuż klingi, zatrzymując się na dłoń przed rękojeścią. Następnie ogień przybrał kolor samej stali. Płonął srebrnobłękitnym blaskiem, który rozproszył czerń. Jaime krą żył pochylony wokół, nasłuchując uważnie, gotowy na spotkanie z wszystkim, co mogło wychynąć z mroku. Przejmująco zimna woda wlewała się mu do butów, sięgając kostek. Strzeż się wody — powtarzał sobie. W głębinach mogą się kryć różne stwory...
Za jego plecami rozległ się głośny plusk. Jaime odwrócił się błyskawicznie w tamtą stronę... i ujrzał w bladym świetle Brienne z Tarthu. Jej ręce skuwały ciężkie łańcuchy,
— Przysięgłam, że będę cię strzegła — powtarzała uparcie dziewka. — Przysięgłam uroczyście. — Naga, wyciągnęła dłonie ku Jaime'owi. — Ser. Proszę. Gdybyś był taki łaskaw.
Stalowe okowy ustąpiły łatwo jak jedwab.
— Miecz — błagała Brienne i nagle znalazł się w jej ręku, z pochwą, pasem i całą resztą. Zapięła sobie pas na grubej talii. W półmroku Jaime ledwie ją widział, choć dzieliło ich od siebie zaledwie kilka stóp. W tym świetle można by ją niemal wziąć za piękność — pomyślał. W tym świetle można by ją niemal wziąć za rycerza. Miecz Brienne również rozjarzył się srebrnobłękitnym ogniem. Ciemność cofnęła się nieco dalej.
— Dopóki ogień będzie się palił, będziesz żył — usłyszał wołanie Cersei. — Kiedy zgaśnie, będziesz musiał umrzeć.
— Siostro! — krzyknął. — Zostań ze mną. Zostań!
Jedyną odpowiedzią był cichy dźwięk oddalających się kroków.
Brienne poruszała mieczem w obie strony, śledząc migotanie srebrzystych płomieni. Na dole, w płaskiej, czarnej tafli wody lśniło gorejące odbicie. Była tak samo wysoka i silna, jak ją zapamiętał, wydawało mu się jednak, że nabrała bardziej kobiecych kształtów.
— Czy trzymają tu na dole niedźwiedzia? — Poruszała się powoli i ostrożnie, ściskając miecz w dłoni. Po każdym kroku odwracała się i nasłuchiwała uważnie. — Lwa jaskiniowego? Wilkory? Jest tu niedźwiedź? Powiedz mi, Jaime. Co się tu czai? Co żyje w mroku?
— Zguba. — To nie niedźwiedź — pomyślał. Ani nie lew. — Po prostu zguba.
W chłodnym srebrnobłękitnym blasku mieczy wysoka dziewka wydawała się blada i wojownicza.
— Nie podoba mi się tutaj.
— Mnie też nieszczególnie. — Ich miecze utworzyły małą wyspę światła, lecz ze wszystkich stron otaczało ich bezkresne morze nocy. — Mam mokre nogi.
— Moglibyśmy wrócić tą samą drogą, którą nas tu przyprowadzili. Gdybyś wspiął się na moje ramiona, z pewnością byś dosięgnął wylotu tego tunelu.
Wtedy mógłbym pójść za Cersei. Poczuł, że stanął mu na samą myśl o tym. Odwrócił się, nie chcąc, by Brienne to zauważyła.
— Posłuchaj. — Położyła mu dłoń na ramieniu. Zadrżał od tego dotyku. Jest ciepła. — Coś się zbliża. — Brienne uniosła miecz, by wskazać nim w lewo. — Tam.
Wbił spojrzenie w mrok i po chwili również zauważył, że coś tam się rusza, choć nadal nie był w stanie dostrzec co...
— Człowiek na koniu. Nie, dwóch. Dwóch jeźdźców podążających obok siebie.
— Tu, pod Skałą?
To nie miało sensu. Mimo to już dostrzegał dwóch mężczyzn na jasnych koniach. Jeźdźcy nosili zbroje, podobnie jak ich wierzchowce. Rumaki wychynęły z mroku, idąc stępa. Nic nie słychać — zdał sobie nagle sprawę Jaime. Ani plusku wody, ani szczęku zbroi, ani tętentu kopyt. Przypomniał sobie Eddarda Starka, który jechał przez salę tronową Aerysa, spowity w ciszę. Mówiły tylko jego oczy, oczy lorda, zimne, szare i wyrażające osąd.
— Czy to ty, Stark? — zawołał Jaime. — Chodź tu. Nie bałem się ciebie, kiedy żyłeś, i nie mam zamiaru bać się, gdy jesteś umarły.
Brienne dotknęła jego ramienia.
— Jest ich więcej.
On również ich widział. Wydawało mu się, że wszyscy mają zbroje ze śniegu, a z ramion spływają im pasma mgły. Zasłony hełmów mieli opuszczone, lecz Jaime Lannister nie musiał widzieć twarzy, żeby ich rozpoznać.
Pięciu z nich było ongiś jego braćmi. Oswell Whent i Jon Darry. Lewyn Martell, książę Dorne. Biały Byk, Gerold Hightower. Ser Arthur Dayne, Miecz Poranka. A obok nich, w koronie z mgły i żałoby, jechał powiewający długimi włosami Rhaegar Targaryen, książę Smoczej Skały i prawowity dziedzic Żelaznego Tronu.
— Nie boję się was — zawołał, obracając się wokół, gdy rozdzielili się na dwie grupy, by go otoczyć. Nie wiedział, w którą stronę patrzeć. — Mogę walczyć z wami po kolei albo ze wszystkimi razem. Kto jednak stoczy bój z dziewką? Będzie zła, jeśli ją pominiecie.
— Przysięgłam go strzec — zawołała do cienia Rhaegara. — Złożyłam świętą przysięgę.
— Wszyscy złożyliśmy przysięgi — odparł z wielkim smutkiem ser Arthur Dayne.
Cienie zsiadły z widmowych koni i bezszeletnie wydobyły miecze.
— Chciał spalić miasto — bronił się Jaime. — Zostawić Robertowi tylko popioły.
— Był twoim królem — odparł Darry.
— Przysiągłeś dbać o jego bezpieczeństwo — rzekł Whent.
— I o bezpieczeństwo dzieci — dorzucił książę Lewyn. Książę Rhaegar gorzał zimnym blaskiem, to białym, to czerwonym, to znowu ciemnym.
— Zostawiłem w twoich rękach żonę i dzieci.
— Nie przypuszczałem, że zrobi im krzywdę. — Miecz Jaime'a płonął teraz słabiej. — Byłem z królem...
— Zabijałeś króla — wskazał ser Arthur.
— Podrzynałeś mu gardło — uściślił książę Lewyn.
— Króla, za którego przysiągłeś zginąć — dodał Biały Byk.
Ogień przebiegający po jego mieczu przygasał już. Jaime przypomniał sobie słowa Cersei. Nie. Na jego gardle zacisnęła się dłoń przerażenia. Potem jego miecz zgasł i palił się już tylko oręż Brienne. Duchy rzuciły się do ataku.
— Nie — zawołał — nie, nie, nie. Nieeeeeeeee!
Ocknął się z walącym sercem pośród gwiaździstej nocy. Leżał w gaju. Czuł w ustach smak żółci i drżał, zlany potem. Było mu gorąco, a zarazem zimno. Gdy spojrzał na rękę, w której zwykł trzymać miecz, zobaczył, że kończy się brzydkim kikutem, ciasno owiniętym skórą i płótnem. Zdał sobie sprawę, że w oczach wezbrały mu nagłe łzy. Czułem ją. Czułem siłę w palcach i szorstką skórę rękojeści miecza. Moja dłoń...
— Panie. — Qyburn uklęknął u jego boku. Jego ojcowską twarz pokrywały zmarszczki niepokoju. — Co się stało? Słyszałem twój krzyk.
Stał nad nimi Walton Nagolennik, wysoki i ponury.
— O co chodzi? Czemu krzyczałeś?
— To był sen... tylko sen. — Jaime popatrzył na otaczający go obóz. Przez chwilę czuł się zagubiony. — Znalazłem się w ciemnościach, ale odzyskałem rękę.
Spojrzał na kikut i znowu ogarnęły go mdłości. Pod Skałą nie ma takiego miejsca — pomyślał. Żołądek miał pusty i czuł w nim kwas. Głowa bolała go w miejscu, gdzie wspierał ją o pniak.
Qyburn dotknął jego czoła.
— Masz jeszcze ślad gorączki.
— Majaczenia w gorączce. — Jaime wyciągnął rękę. — Pomóż mi wstać.
Nagolennik złapał go za jedyną dłoń i podźwignął na nogi.
— Chcesz jeszcze kielich sennego wina? — zapytał Qyburn.
— Nie. Dość już mam na dziś snów.
Zastanawiał się, ile jeszcze czasu zostało do świtu. Wiedział skądś, że jeśli zamknie oczy, natychmiast wróci w to mroczne, wilgotne miejsce.
— To może makowego mleka? I coś na gorączkę? Jesteś jeszcze słaby, panie. Potrzebujesz snu. Musisz wypocząć.
To ostatnia rzecz, którą zamierzam robić. Pniak, o który wspierał głowę, lśnił blado w blasku księżyca. Mech porastał go tak grubą warstwą, że Jaime do tej pory nie zauważył, iż drewno jest białe. Pomyślał o Winterfell i o drzewie sercu Neda Starka. To nie był on — pomyślał. To nigdy nie był on. Pniak jednak był martwy, tak samo jak Stark i wszyscy pozostali. Książę Rhaegar, ser Arthur i dzieci. I Aerys. Aerys jest najbardziej martwy ze wszystkich.
— Wierzysz w duchy, maesterze? — zapytał Qyburna.
Twarz mężczyzny nabrała dziwnego wyrazu.
— Kiedyś, jeszcze w Cytadeli, wszedłem do pustego pokoju>i ujrzałem w nim puste krzesło. Wiedziałem jednak, że przed chwilą siedziała na nim kobieta. Na poduszce widziało się jeszcze zagłębienie, tkanina była ciepła, a w powietrzu unosił się jej zapach. Jeśli opuszczając pokój, zostawiamy po sobie woń, to z pewnością po naszych duszach również coś zostaje, kiedy opuszczamy to życie. — Qyburn rozpostarł dłonie. — Arcymaesterom nie spodobało się jednak moje rozumowanie. To znaczy Marwynowi się spodobało, ale był w tym osamotniony.
Jaime przesunął palcami po włosach.
— Walton — nakazał — siodłaj konie. Wracamy.
— Wracamy?
Nagolennik popatrzył na niego nieufnie.
Myśli, że oszalałem. Być może ma rację.
— Zostawiłem coś w Harrenhal.
— Ten zamek należy teraz do lorda Vargo i jego Krwawych Komediantów.
— Masz dwa razy więcej ludzi od niego.
— Jeśli nie oddam cię ojcu, tak jak mi rozkazano, lord Bolton obedrze mnie ze skóry. Jedziemy do Królewskiej Przystani.
Kiedyś Jaime mógłby mu odpowiedzieć uśmiechem i groźbą, jednoręcy kalecy nie budzili jednak zbyt wielkiego strachu. Zadał sobie pytanie, co zrobiłby w takiej sytuacji jego brat. Tyrion znalazłby jakiś sposób.
— Lannisterowie kłamią, Nagolennik. Czy lord Bolton ci o tym nie mówił?
Mężczyzna zmarszczył podejrzliwie brwi.
— A gdyby nawet mówił, to co?
— Jeśli nie zabierzesz mnie do Harrenhal, piosenka, którą zaśpiewam ojcu, może nie przypominać tej, którą chciałby usłyszeć lord Dreadfort. Mogę nawet powiedzieć, że to Bolton kazał uciąć mi rękę, a miecz trzymał Walton Nagolennik.
Walton wytrzeszczył oczy.
— To nieprawda.
— Masz rację, ale komu uwierzy mój ojciec? — Jaime uśmiechnął się, tak jak zwykł to robić wtedy, gdy nie bał się niczego na świecie. — Wszystko będzie wyglądało znacznie prościej, jeśli wrócimy. Wkrótce znowu ruszymy w drogę, a ja zaśpiewam w Królewskiej Przystani piosenkę tak słodką, że nie uwierzysz własnym uszom. Dostaniesz dziewczynę, a na dodatek mieszek pełen złota.
— Złota? — To spodobało się Waltonowi. — A ile go będzie?
Mam go.
— A ile byś chciał?
Gdy słońce wzeszło, przebyli już połowę drogi do Harrenhal.
Jaime zmuszał wierzchowca do jazdy znacznie szybszej niż wczoraj, a Nagolennik i jego ludzie nie mieli innego wyjścia, jak dotrzymywać mu kroku. Mimo to, nim dotarli do zamku nad jeziorem, było już południe. Na tle ciemniejącego, zapowiadającego deszcz nieba rysowały się — czarne i złowrogie — ogromne mury oraz pięć gigantycznych wież. Zamek wygląda na martwy. Mury były opustoszałe, a bramy zamknięte i zaryglowane. Wysoko nad barbakanem zwisała jednak bezwładnie chorągiew. Czarny kozioł z Qohoru — pomyślał Jaime. Otoczył usta dłońmi i zawołał.
— Hej, wy! Otwierajcie bramy albo wywalę je kopniakiem!
Dopiero gdy Qyburn i Nagolennik wsparli go swymi głosami, na szczycie murów pojawiła się czyjaś głowa. Mężczyzna popatrzył na nich z góry, a potem zniknął. Po krótkiej chwili usłyszeli dźwięk podnoszonej kraty. Jaime Lannister spiął konia i wjechał do środka, ledwie spoglądając na otwory machikułów na suficie. Obawiał się, że kozioł może ich nie wpuścić, wyglądało jednak na to, że Dzielni Kompanioni nadal uważają ich za sojuszników. Durnie.
Zewnętrzny dziedziniec był opustoszały. Tylko w długich, krytych dachówką stajniach dawało się zauważyć jakieś oznaki życia, w tej chwili Jaime'a nie obchodziły jednak konie. Ściągnął wodze i rozejrzał się wokół. Słyszał głosy dobiegające zza Wieży Duchów. Ludzie wrzeszczeli w sześciu różnych językach. Po obu bokach miał Nagolennika i Qyburna.
— Zabieraj to, po co przyjechałeś, i znikamy stąd — odezwał się Nagolennik. — Nie chcę żadnych kłopotów z Komediantami.
— Powiedz swoim ludziom, żeby trzymali dłonie na rękojeściach mieczy, a Komedianci nie będą chcieli żadnych kłopotów z tobą. Dwa do jednego, pamiętasz? — Jaime odwrócił głowę, słysząc odległy ryk, słaby, ale gwałtowny. Odbił się echem od murów Harrenhal i nagle śmiech wezbrał niczym morskie fale. Jaime w jednej chwili zrozumiał, co się dzieje. Czy przyjechaliśmy za późno? Dopadły go mdłości. Wbił ostrogi w końskie boki i pocwałował przez zewnętrzny dziedziniec. Potem przeniknął pod łukiem kamiennego mostu, okrążył Jęczącą Wieżę i wreszcie wpadł na Dziedziniec Stopionego Kamienia.
Wrzucili ją do dołu z niedźwiedziem.
Król Harren Czarny nawet szczucie niedźwiedzia chciał urządzać w wielkim stylu. Dół miał dziesięć jardów średnicy i pięć głębokości, był obmurowany kamieniami, wysypany piaskiem i otoczony sześcioma poziomami kamiennych ław. Gdy Jaime zsunął się niezgrabnie z siodła, zauważył, że Dzielni Kompanioni zajmują tylko jedną czwartą miejsc na ławach. Najemnicy byli tak skupieni na rozgrywającym się w nim widowisku, że intruzów zauważyli tylko ci, którzy siedzieli po przeciwnej stronie dołu.
Brienne miała na sobie tę samą niedopasowaną suknię, którą włożyła na kolację z Roose'em Boltonem. Nie osłaniała jej tarcza, napierśnik, kolczuga ani nawet utwardzana skóra, a jedynie różowy atłas i myrijskie koronki. Być może kozioł uważał, że zabawniej będzie, jeśli ubierze ją jak kobietę. Połowa sukni zwisała w strzępach, a po lewym, draśniętym pazurami ramieniu ściekała krew.
Przynajmniej dali jej miecz. Dziewka trzymała oręż w jednej ręce i poruszała się bokiem, starając się trzymać na dystans od zwierza. To nic jej nie da, krąg jest za mały. Powinna zaatakować, szybko skończyć walkę. Dobra stal powinna sobie poradzić z każdym niedźwiedziem. Wyglądało jednak na to, że dziewka boi się podejść bliżej. Komedianci zasypywali ją obelgami i obscenicznymi sugestiami.
— To nie nasza sprawa — ostrzegł go Walton. — Lord Bolton powiedział, że dziewka należy do nich i mogą z nią zrobić, co chcą.
— Ma na imię Brienne. — Jaime zszedł po schodach, mijając kilkunastu zaskoczonych najemników. Vargo Hoat zasiadał w lordowskiej loży w pierwszym szeregu.
— Lordzie Vargo — zawołał, przekrzykując gapiów.
Qohorik omal nie rozlał wina.
— Królobójca?
Lewą połowę twarzy zasłaniał mu nieudolnie zawiązany bandaż. Nad uchem miał plamę krwi.
— Wyciągnij ją stamtąd.
— Nie miesaj się do tego, Królobójco, chyba ze chces zarobić drugi kikut. — Hoat machnął kielichem. — Twoja klempa odgryzła mi ucho. Nic dziwnego, że ojciec nie chce zapłacić okupu za takiego dziwoląga.
Jaime odwrócił się, słysząc donośny ryk. Niedźwiedź miał osiem stóp wysokości. Gregor Clegane w futrze — pomyślał. Tyle że pewnie jest bystrzejszy. Bestia nie miała jednak takiego zasięgu, jak Góra ze swym monstrualnym mieczem.
Rozwścieczony niedźwiedź ryknął po raz kolejny, odsłaniając wypełniające paszczę żółte zęby. Potem opadł na cztery łapy i ruszył prosto na Brienne. To twoja szansa — pomyślał Jaime. Uderz! Teraz!
Machnęła jednak tylko nieudolnie mieczem. Zwierz wzdrygnął się, po czym z głośnym pomrukiem ponowił atak. Brienne odskoczyła w lewo i cięła mieczem w pysk zwierza. Tym razem niedźwiedź uniósł łapę, by odtrącić oręż na bok.
Jest ostrożny — zrozumiał Jaime. Walczył już z ludźmi. Wie, że miecze i włócznie mogą mu wyrządzić krzywdę. Ale to nie powstrzyma go długo.
— Zabij go! — zawołał, lecz jego głos zagłuszyły inne krzyki. Jeśli nawet Brienne go usłyszała, nie okazała tego w żaden sposób. Krążyła po dole, cały czas mając ścianę za plecami. Za blisko. Jeśli to bydlę przyprze ją do ściany...
Bestia odwróciła się niezgrabnie, zbyt daleko od przeciwnika. Brienne zmieniła kierunek, szybka jak kot. To jest dziewka, którą pamiętam. Podskoczyła do niedźwiedzia, by ciąć go w grzbiet. Zwierz z rykiem podniósł się na tylne łapy. Brienne oddaliła się pośpiesznie. Gdzie jest krew? Wtem Jaime zrozumiał.
— Dałeś jej turniejowy miecz — naskoczył na Hoata.
Kozioł ryknął śmiechem, opryskując go winem i plwociną.
— Ocywiście.
— Zapłacę ten cholerny okup. Złoto, szafiry, czego tylko chcesz. Wyciągnij ją stamtąd.
— Chces ją dostać, to skac.
Jaime skoczył.
Oparł jedyną dłoń na marmurowym murku, przesadził go i przetoczył się po piasku. Niedźwiedź odwrócił się, słysząc łoskot, i powęszył, spoglądając nieufnie na nowego intruza. Jaime podźwignął się na jedno kolano. I co mam teraz zrobić, na siedem piekieł? Nabrał w garść piasku.
— Królobójca? — usłyszał głos zdumionej Brienne.
— Jaime.
Wyprostował się, sypiąc piaskiem w pysk niedźwiedzia. Zwierz zamachał wściekle łapami, rycząc jak szalony.
— Co tu robisz?
— Coś głupiego. Schowaj się za mną.
Ruszył pod murem w jej stronę, by własnym ciałem osłonić ją przed niedźwiedziem.
— To ty schowaj się za mnie. Mam miecz.
— Ale tępy. Schowaj się!
Zobaczył coś na wpół zagrzebanego w piasku i złapał to jedyną dłonią. Okazało się, że to ludzka żuchwa. Było na niej jeszcze trochę zielonkawego mięsa, w którym roiło się od czerwi. Urocze — pomyślał, zastanawiając się, czyją twarz trzyma. Niedźwiedź był coraz bliżej, Jaime zamachnął się więc i cisnął kością, mięsem i czerwiami w głowę bestii. Chybił co najmniej o jard. Lewą dłoń też powinienem sobie odrąbać. I tak nie ma z niej żadnego pożytku.
Brienne próbowała się wymknąć zza jego pleców, lecz podciął jej nogi. Runęła na piasek, ściskając bezużyteczny miecz. Jaime usiadł na niej okrakiem, niedźwiedź rzucił się do szarży.
Rozległ się głośny brzęk i pod lewym okiem bestii wyrosły nagle opierzone drzewce. Z otwartej paszczy popłynęła krew i ślina. Drugi bełt trafił w nogę. Niedźwiedź ryknął i stanął na tylne łapy. Znowu zobaczył Jaime'a oraz Brienne i powlókł się w ich kierunku. Za grały kolejne kusze. Bełty przeszyły futro i mięśnie. Z tak bliska kusznicy raczej nie mogli chybić. Pociski uderzały z siłą buzdyganów, lecz niedźwiedź postawił kolejny krok. Biedne, głupie, odważne bydlę. Gdy bestia zamachnęła się na Jaime'a, odsunął się na bok tanecznym krokiem, wzbijając nogami w górę fontanny piasku. Niedźwiedź ruszył za swym dręczycielem i w grzbiet wbiły mu się dwa kolejne bełty. Warknął basowo po raz ostatni, osunął się na zad, padł na zbroczony krwią piasek i zdechł.
Brienne podniosła się na kolana, ściskając miecz. Oddychała szybko i nierówno. Ludzie Nagolennika ładowali na nowo kusze, a Komedianci obrzucali ich przekleństwami i groźbami. Jaime zauważył, że Rorge i Trzypalca Noga wyciągnęli miecze, a Zollo rozwija bicz.
— Zabiliście mojego niedźwiedzia! — wrzasnął Vargo Hoat.
— Z tobą zrobimy to samo, jeśli będziesz się stawiał — ostrzegł go Nagolennik. — Zabieramy dziewkę.
— Nazywa się Brienne — poprawił go Jaime. — Brienne, dziewica z Tarthu. Mam nadzieję, że nadal jesteś dziewicą?
Jej brzydka, szeroka twarz zapłonęła szkarłatnym rumieńcem.
— Tak.
— To bardzo dobrze — stwierdził Jaime. — Ratuję tylko dziewice. Dostaniesz swój okup — dodał, zwracając się do Hoata. — Za nas oboje. Lannister zawsze płaci swe długi. A teraz przynieście jakieś sznury i wydostańcie nas stąd.
— W dupę z tym — warknął Rorge. — Zabij ich, Hoat. Jak tego nie zrobisz, to pożałujesz.
Qohorik zawahał się. Połowa jego najemników była pijana, a ludzie z północy byli zupełnie trzeźwi, a do tego mieli dwukrotną przewagę liczebną. Niektórzy z kuszników zdążyli już naładować broń.
— Wyciągnijcie ich — rozkazał Hoat. — Postanowiłem okazać łaskawość — dodał, zwracając się do Jaime'a. — Powiedz o tym swemu panu ojcu.
— Nie omieszkam, wasza lordowska mość.
Ale i tak nic to ci nie pomoże.
Walton Nagolennik okazał gniew dopiero wtedy, gdy oddalili się półtorej mili od Harrenhal i znaleźli się poza zasięgiem stojących na murach łuczników.
— Odjęło ci rozum, Królobójco? Czy szukałeś śmierci? Nikt nie zdoła pokonać niedźwiedzia gołymi rękami!
— Jedną gołą ręką i jednym gołym kikutem — uściślił Jaime. — Miałem nadzieję, że zabijecie bestię, nim ona zdąży wykończyć mnie. W przeciwnym razie lord Bolton obdarłby cię ze skóry jak pomarańczę, nieprawdaż?
Nagolennik przeklął go, nazywając go lannisterskim durniem, po czym spiął konia i pocwałował na czoło kolumny.
— Ser Jaime? — Nawet w brudnym, różowym atłasie i podartych koronkach Brienne wyglądała raczej jak mężczyzna w sukni niż jak prawdziwa kobieta. — Jestem ci wdzięczna, ale... byłeś już daleko. Dlaczego wróciłeś?
Przyszedł mu do głowy tuzin złośliwych odpowiedzi, każda okrutniejsza od poprzedniej, wzruszył jednak tylko ramionami.
— Przyśniłaś mi się — odparł.JON
Klacz była wykończona, lecz Jon nie mógł jej pozwolić na odpoczynek. Musiał dotrzeć do Muru przed magnarem. Spałby w siodle, gdyby tylko je miał. Bez siodła nawet na jawie trudno mu się było utrzymać na końskim grzbiecie. Ból w rannej nodze nasilał się coraz bardziej. Nie było mowy o odpoczynku wystarczająco długim, by rana się zagoiła, i dosiadając konia, za każdym razem otwierał ją na nowo.
Gdy wjechał na wzniesienie, ujrzał przed sobą brązowy, zryty koleinami królewski trakt, który wił się na północ przez wzgórza i równiny.
— Teraz wystarczy, jak pojedziemy drogą, dziewczynko — rzekł, klepiąc klacz po szyi. — Mur już niedaleko.
Nogę miał teraz sztywną jak drewno, a od gorączki mieszało mu się w głowie do tego stopnia, że dwukrotnie złapał się na tym, iż jechał w niewłaściwym kierunku.
Mur już niedaleko. Wyobraził sobie przyjaciół, popijających we wspólnej sali grzane wino. Hobb krzątał się przy garach, Donal Noye w kuźni, a maester Aemon siedział w swych pokojach pod ptaszarnią. A Stary Niedźwiedź? Sam, Grenn, Edd Cierpiętnik, Dywen ze swymi drewnianymi zębami... Jon mógł jedynie modlić się o to, by niektórym z nich udało się uciec z Pięści.
Myślał też wiele o Ygritte. Pamiętał zapach jej włosów, ciepło jej ciała... i jej minę w chwili, gdy poderżnęła staruszkowi gardło. Źle zrobiłeś, że ją pokochałeś — szeptał mu jeden głos. Źle zrobiłeś, że ją opuściłeś — odpowiadał mu inny. Zastanawiał się, czy jego ojciec czuł się podobnie rozdarty, gdy porzucał jego matkę, by poślubić lady Catelyn. On złożył przysięgę lady Stark, a ja Nocnej Straży.
Omal nie minął Mole's Town. Gorączka dręczyła go tak bardzo, że nie wiedział, gdzie się znajduje. Większa część wioski kryła się pod ziemią i w bladym świetle księżyca widać było tylko garstkę małych chat. Burdel był szopą nie większą niż wychodek, a jego czerwona, poskrzypująca na wietrze latarnia przypominała przekrwione oko wpatrujące się w mrok. Jon zsunął się z klaczy pod przylegającą do burdelu stajnią i obudził krzykiem dwóch chłopców.
— Potrzebny mi świeży wierzchowiec, z siodłem i uzdą — oznajmił im niedopuszczającym sprzeciwu tonem. Wykonali jego polecenie i przynieśli mu też bukłak wina oraz pół bochna brązowego chleba. — Obudźcie ludzi — rozkazał. — Ostrzeżcie ich. Na południe od Muru są dzicy. Zbierzcie cały dobytek i ruszajcie do Czarnego Zamku.
Zaciskając zęby z powodu rozrywającego nogę bólu, wspiął się na karego wałacha, którego mu przyprowadzili, i popędził na północ.
Gdy gwiazdy na wschodzie zaczęły już przygasać, ujrzał przed sobą Mur, który wznosił się nad drzewami i pasmami porannej mgły. W lodzie odbijał się blady blask księżyca. Jon popędzał ostro wałacha, jadąc śliską od błota drogą, aż wreszcie ujrzał kamienne wieże i drewniane zabudowania Czarnego Zamku, które przycupnęły niczym zepsute zabawki pod wielkim, lodowym urwiskiem. Mur lśnił już różem i purpurą w świetle brzasku.
Gdy mijał pierwsze przybudówki, nie zatrzymali go wartownicy. Nikt nie próbował zastąpić mu drogi. Czarny Zamek wyglądał na równie opustoszały, co Szara Warta. Spomiędzy spękanych kamieni dziedzińców wyrastało wątłe, zbrązowiałe zielsko. Dach Koszar Flinta pokrywał stary śnieg, który gromadził się również po północnej stronie Wieży Hardina, gdzie sypiał Jon, nim został zarządcą Starego Niedźwiedzia. Na Wieży Lorda Dowódcy, w miejscach, gdzie z okien buchnął dym, widać było długie smugi sadzy. Mormont przeniósł się po pożarze do Wieży Królewskiej, tam jednak Jon również nie zauważył świateł. Z dołu nie widział, czy po szczycie Muru, siedemset stóp nad nim, chodzą wartownicy, nie wypatrzył jednak nikogo na wielkich serpentynowych schodach, które wspinały się na południową powierzchnię lodu niczym ogromna, drewniana błyskawica.
Z komina zbrojowni buchał jednak dym — zaledwie smużka, niemal niewidoczna na tle szarego, północnego nieba, ale to wystarczyło. Jon zsiadł z konia i pokuśtykał w tamtym kierunku. Płynące z otwartych drzwi ciepło przypominało gorący oddech lata. Wewnątrz, przy miechach, trudził się jednoręki Donal Noye, który podniósł głowę, słysząc niespodziewany hałas.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej.Podziękowania
Jeśli cegły nie są dobrze zrobione, mur się zawali.
Mur, który buduję, jest okropnie wielki i dlatego potrzebuję mnóstwa cegieł. Na szczęście znam wielu ludzi, którzy je produkują, a także posiadają sporo innych użytecznych umiejętności.
Po raz kolejny przekazuję wyrazy wdzięczności wszystkim wiernym przyjaciołom, którzy tak życzliwie pozwolili mi korzystać ze swej wiedzy (a niekiedy nawet z książek), by moje cegły były solidne i wyglądały jak trzeba — Sage Walker, która jest moim arcymaesterem, pierwszemu budowniczemu Carlowi Keimowi oraz Melindzie Snodgrass, koniuszemu.
I, jak zawsze, Parris.
więcej..