- W empik go
Nawrócony - ebook
Nawrócony - ebook
Sara to młoda dziewczyna, która jako niemowlę została porzucona u wrót klasztoru. Dorastając w jego spokojnych murach, otoczona troskliwą opieką zakonnic, poznała, czym jest dobro. Adam jako dziecko również nie zaznał miłości rodziców. Szybko musiał nauczyć się samodzielności i stał się członkiem mafii, która pozwoliła mu wzbogacić się na handlu narkotykami i zająć prominenckie miejsce wśród sopockich gangsterów.
Kiedy pewnego dnia drogi tych dwojga się przetną, oboje spojrzą na swoje dotychczasowe życie z zupełnie innej perspektywy. Mimo że dzieli ich niemal wszystko, kiełkujące między nimi uczucie sprawi, że bardziej niż kiedykolwiek wcześniej zapragną stanąć do walki o swoje szczęście. Ale czy wystarczy im siły, by odciąć się od przeszłości i dać sobie szansę na miłość, której smaku nigdy nie poznali?
Sara. Sara. Sara. Od wczoraj nie przestaję o niej myśleć. Nawet dzisiaj miałem wielką nadzieję, że znowu ją zobaczę, gdyby nie przyszła do kaplicy, musiałbym jej szukać po całym klasztorze. Nie rozumiałem do końca, co właściwie działo się w mojej głowie za każdym razem, gdy tylko była w pobliżu. Całą noc zastanawiałem się, jak to możliwe. Ja, wielki Górecki, znany trójmiejski gangster, mogący mieć każdą laskę na skinienie małego palca i z reguły zabawiający się z kilkoma panienkami naraz, teraz rozmyślam wyłącznie o jednej dziewczynie.
Ewa Carla – szczęśliwa żona i mama dwóch dorosłych synów. Razem z mężem mieszka w małej miejscowości pod Warszawą. Nakładem wydawnictwa Novae Res ukazała się jej pełna emocji powieść „Baletnica”. W wolnym czasie lubi czytać książki. Jest fanką seriali kryminalnych.
Kategoria: | Sensacja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8219-276-6 |
Rozmiar pliku: | 906 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Nieopodal znanej z kurortów, nadmorskiej miejscowości, jaką był Sopot, zakonnice prowadziły życie poświęcone służbie Bogu i pomocy potrzebującym. Klasztor Sióstr Karmelitanek Dzieciątka Jezus stanowił oazę, do której przybywały strudzone życiem matki ze swoimi pociechami, by prosić o radę i pociechę. To tutaj, w ciszy, znajdowały pomoc i cenne wsparcie. Klasztor Karmelitanek był spokojnym miejscem, w ciągu dnia rozbrzmiewały w nim głosy dzieci, a wieczorem otaczała go aura modlitwy.
– Siostro Aurelio! Siostro Aurelio! – W wąskich korytarzach domu karmelitanek rozległ się piskliwy krzyk jednej z mieszkających w nim zakonnic.
– Co też siostra wyprawia, siostro Matyldo? Toż to cały klasztor został postawiony na nogi przez te krzyki. Siostry nie mogą się modlić w spokoju przy takim hałasie, a nasz wielebny gotów nam tu jeszcze zejść na jakiś zawał.
W korytarzu zrobiło się wielkie poruszenie. Zaalarmowane krzykiem Matyldy kobiety w pośpiechu zaczęły wychodzić ze swoich pokoi, przerywając poranną modlitwę, która odbywała się codziennie o szóstej.
– A cóż to za alarm siostry podniosły o tak wczesnej porze?! – zawołał ojciec Witold, człowieczek niewielkich rozmiarów.
– Ojcze Witoldzie, to siostra Matylda wszczęła ten alarm – odpowiedziała natychmiast siostra Aurelia, obawiając się o jego kruche zdrowie. – Niech ojciec wraca do siebie i odpoczywa, a ja tymczasem sprawdzę, co też w nią wstąpiło.
– Nie ma mowy, siostro Aurelio. Idę tam z siostrą, jeszcze mnie coś ważnego ominie, a jak siostra wie, wiele mnie już w życiu nie czeka. Musiała mieć ważny powód, by takiego krzyku narobić.
Ojciec Witold uśmiechnął się leciutko i skierował w stronę, z której w dalszym ciągu dobiegały nawoływania siostry Matyldy. W końcu korytarza zebrała się już spora grupa zakonnic.
– Siostro Matyldo, na Boga, o co tyle hałasu? W dodatku podczas porannej modlitwy? – zapytała siostra Aurelia, przepychając się przez tłum.
Zebrane wokół Matyldy zakonnice rozeszły się jak na komendę.
– Wszelki Duch Pana Boga chwali! – tym razem to siostra Aurelia krzyknęła na całe gardło.
– No, siostrzyczki, dopuśćcie starego księdza, on także chciałby być świadkiem cudu, który zapewne obudził ten klasztor do życia. Na Chwałę Najwyższego, a kogóż nam tu siostra sprowadziła? Cóż to za przecudowne stworzenie Boże przyniosła nam tu Matylda?
Na środku werandy wieńczącej długi korytarz stała przerażona siostra Matylda, tuląc do siebie maleńkie zawiniątko, które niezrażone krzykiem, spało smacznie, otulone w mięciutki, różowy kocyk.
– Bo ja… bo ja… – siostra Matylda nie mogła wydusić z siebie słowa – bo, proszę księdza, ja… ja je znalazłam na schodach naszego klasztoru i… i…
– Spokojnie, Matyldo – powiedział ksiądz, próbując ją uspokoić, by nie obudziła pięknego dzieciątka. – Toż to prawdziwe błogosławieństwo dla tego dziecka, że matka, kimkolwiek by ona była, nie pozbyła się go w inny, okrutny sposób, tylko pod dom Boży przyniosła.
– Ojcze Witoldzie, co też ksiądz opowiada, to nie żaden on, to przecież dziewczynka – odpowiedziała stojąca obok zakonnica.
– A to się jeszcze okaże, moja droga. Chodźmy tymczasem do biblioteki, bo jeszcze ta kruszynka gotowa nam się tutaj przeziębić.
Wszyscy zgromadzeni potruchtali za Matyldą, kierując się do przestronnej biblioteki. Siostry przepychały się jedna przez drugą, chcąc być jak najbliżej wielkiego stołu, na którym Matylda ostrożnie położyła niemowlę. Dziecko nadal smacznie spało i nie zdawało sobie sprawy, jaka miłość przepełniała serca zgromadzonych wokół zakonnic. Matylda delikatnie odwinęła dziecko z kocyka. Było schludnie i czysto ubrane. Na anielskiej twarzyczce pojawił się błogi uśmiech. Dziecko najwyraźniej było szczęśliwe.
– A cóż to za liścik tutaj mamy? – zapytała siostra Aurelia, wyjmując spomiędzy fałd kocyka niewielką kartkę, starannie poskładaną w zgrabną kostkę.
– Siostro Izabelo – teraz Aurelia zwróciła się do innej zakonnicy – jako że siostra ma najmłodsze z nas oczy, proszę przeczytać, co ma do przekazania osoba, która oddała nam pod opiekę to maleństwo.
Siostra Izabela ostrożnie rozłożyła odręcznie napisany list i zaczęła czytać:
– „Błagam, zaopiekujcie się moją córeczką. Ma trzy miesiące i nazywa się Sara. Proszę, nie oddawajcie jej nikomu. Jak tylko będę mogła, natychmiast po nią wrócę i wtedy wszystko siostrom wyjaśnię. Bóg zapłać. Katarzyna”.
– A nie mówiłam ojcu, że to dziewczynka? – Z triumfalnym uśmiechem odezwała się siostra, która wcześniej oceniła płeć dziecka na podstawie różowego kocyka.
Siostry się uśmiechnęły. Dziecko, które okazało się dziewczynką, było przepięknym niemowlęciem. Mała Sara nadal smacznie spała, wlewając w serca wszystkich zakonnic dawno uśpione uczucia.
– I co my teraz zrobimy z tym aniołkiem? – zapytała zaniepokojona Matylda.
Wszyscy obecni wstrzymali oddech, bo ostatnie słowo jak zawsze we wszystkich sprawach należało do przełożonej, siostry Aurelii. Nawet ojciec Witold prawie we wszystkich kwestiach zdawał się zgadzać z najstarszą zakonnicą. Siostra Aurelia była surowa i bardzo stanowcza. Nikt nie miał odwagi przeciwstawić się jej zdaniu.
– Dziewczynka musi u nas pozostać do czasu, aż matka upora się ze swoimi sprawami i wróci po dziecko. Taka widocznie jest wola Boga, skoro to pod naszym dachem matka znalazła schronienie dla dzieciątka. Ta biedna kobieta nam zaufała, a my nie możemy jej zawieść. Życie widocznie nie jest dla niej łaskawe, skoro zostawiła nam swoje dziecko pod tymczasową opieką.
– Amen – powiedział wielce uradowany ojciec Witold. – Kamień z serca, Aurelio!
W tym momencie Sara dała w końcu znać o swoim istnieniu, wiercąc się i płacząc wniebogłosy.
– No, moje drogie panie, przyszedł chyba czas, aby wykazać się kobiecą intuicją, bo jak na moją, to mała potrzebuje zmiany pieluchy albo po prostu jest głodna – powiedział z triumfalnym uśmiechem wielebny i opuścił bibliotekę.
– Siostro Aurelio, mam w pokoju torbę małej Asi, która została po jej ostatnich odwiedzinach. Tam powinno być wszystko, co będzie nam potrzebne.
– Znakomicie! – Siostra Aurelia klasnęła w dłonie. – A zatem to ty, Izabelo, zajmiesz się małą Sarą. Jesteś z nas najmłodsza i będziesz dla niej dobrą opiekunką.
Izabela była faktycznie najmłodszą z zakonnic przebywających w klasztorze, była tu również najkrócej. Jeszcze do niedawna prowadziła burzliwe życie za murami klasztoru.
Zakon karmelitanek słynie w okolicy z niesienia pomocy potrzebującym matkom i ich dzieciom. Małej Sarze nie zabraknie więc towarzystwa, ponieważ codziennie zaglądają tu kobiety ze swoimi pociechami. Otrzyma też dobrą opiekę.
Dni pobytu Sary w klasztorze przeszły w tygodnie, a następnie w miesiące i lata. Matka dziewczynki jak dotąd po nią nie wróciła, co często martwiło zakonnice. Nikt nie próbował odebrać z klasztoru tego małego szczęścia. Siostra Izabela zastępowała dziecku matkę i bardzo pokochała tę małą, ładną dziewczynkę. Zresztą Sara była ulubienicą wszystkich mieszkańców klasztoru.
– Ojcze Witoldzie – któregoś dnia odezwała się znienacka siostra Aurelia, przerywając poranny posiłek – musimy coś postanowić w sprawie naszej Sary. Nikt się po nią nie zgłosił, nikt o nią nie pytał, nikt nawet się nie zainteresował, co się dzieje z dziewczynką.
– A cóż my możemy zrobić, droga Aurelio? To przecież Pan Najwyższy postawił małą na naszej drodze i to pewnie Pan wskaże nam, co dalej począć. Niezbadane są przecież wyroki boskie. – Ksiądz Witold potarł mocno już pomarszczone czoło i wykonał znak krzyża.
– Ojciec jest czasami taki niepoprawny – skarciła go Aurelia. – Sara jest u nas prawie trzy lata. Nie ma nawet nazwiska. A co powiemy temu biednemu dziecku, gdy zacznie pytać o matkę, o ojca? Co począć? Co robić?
– Przede wszystkim niech siostra nie osądza tego, co Bóg Wszechmogący zaplanował dla Sary. A nazwisko… pewnie trzeba będzie jej jakieś nadać. Jeżeli jednak nikt przez pewien czas nie zgłosi się po dziecko, pojadę do kurii po radę. Mam tam zaprzyjaźnionego biskupa, już on rozwiąże nasze problemy. To mądry człowiek i mój serdeczny przyjaciel.
– Jak zawsze ma ojciec rację. Proszę tylko pamiętać, że jeżeli nie znajdą się rodzice Sary, to naszej Izabeli serce pęknie, gdy będzie musiała ją oddać do sierocińca, do obcych ludzi. To biedne dziecko tak bardzo pokochało Izabelę i chociaż woła do niej ciociu, to myślę, że traktuje ją jak matkę.
– Mądrość przemawia przez ciebie, Aurelio, ale nie tylko serce Izabeli pękłoby z żalu. – Po twarzy księdza Witolda spłynęło kilka łez. – To prawda, że ta mała dziewczynka zmieniła życie wielu osób mieszkających za murami klasztoru. Będę się modlić za Sarę.
Aurelia także posmutniała. Czy siostry poradziłyby sobie z odejściem tego dziecka? Przecież wszystkie tak bardzo przywiązały się do dziewczynki.
– Pomódlmy się razem za przyszłość naszego aniołka. – Ksiądz uklęknął i rozpoczął głośną modlitwę, do której natychmiast przyłączyła się siostra Aurelia.
Trzy lata później…
Wieczorny posiłek przerwało nagłe wtargnięcie ojca Witolda.
– Wybaczcie, moje drogie. Po pierwsze, że spóźniłem się na kolację i nie mogłem odmówić z wami modlitwy, a po drugie, że przerywam tę chwilę wspólnego posiłku. – Ksiądz, lekko zdyszany, spoczął na krześle u szczytu stołu.
– Czy ma ojciec dla nas choć dobre wiadomości?
– Co kuria na sytuację naszej Sary?
– Czy biskup jest nam przychylny?
Zakonnice zasypywały księdza pytaniami, bojąc się tego, co usłyszą w odpowiedzi.
– Oj, moje drogie, teraz dopiero rozumiem, że Pan Bóg, dając wam powołanie do służby, dobrze wiedział, co robi. Przecież zamęczyłybyście każdego mężulka. – Ksiądz szczerze się roześmiał, a wraz z nim zgromadzone w jadalni siostry.
– Proszę ojca, prosimy, niechże ksiądz mówi i nie trzyma nas w niepewności – wtrąciła się siostra Izabela, pełna niepokoju i obaw o przyszłość małej Sary.
– Dobrze, już dobrze. Wiem, Izabelo, że martwisz się o los tego dziecka, ale zaręczam ci, że niepotrzebnie. Bóg nad nim czuwa.
Pierwsze, co Izabeli przyszło do głowy, to myśl, że odnaleziono prawdziwych rodziców Sary i będzie musiała się z nią pożegnać. Jak ona to zniesie, jak pokona ból serca, które pokochało dziewczynkę jak własną, rodzoną córkę? Jednak nie wolno sprzeciwiać się wyborom Najwyższego i ona zamierzała uszanować Jego wolę.
– Otóż, moje najdroższe mamy, ciocie, babcie, nasze małe słoneczko – w tej właśnie chwili chyba wszystkie zgromadzone zakonnice przestały oddychać – zostaje z nami!
– Chwała Najwyższemu!
– Huraaaaaa!
– Bóg zapłać!
Siostry krzyczały wszystko, co tylko przychodziło im do głowy.
– No i znowu się zaczyna – przerwał im ksiądz Witold, po jego policzkach płynęły łzy nieopisanego szczęścia. – A nie mówiłem…
– Proszę księdza, a…
– Powoli, zaraz wszystko wam opowiem. Dziewczynka zostaje z nami, ponieważ jest sierotą.
– Och, ach – wzdychały siostry.
– Biskup dopilnował, by odnaleziono jej rodziców. No cóż, do ojca wprawdzie nie udało się dotrzeć. Jest nieznany, przynajmniej tak zapisano w akcie urodzenia, a matka zmarła dwa lata temu w hospicjum dla narkomanów. O losach dalszej rodziny niestety nic nie wiadomo. Dobre wieści są takie, że nasza Sara ma nazwisko. Przedstawiam siostrom Sarę Zakościelną. No, same teraz powiedzcie, czy to nie opatrzność Boska?
– Sara Zakościelna? – powtórzyła siostra Matylda. – Nasza dziewczynka naprawdę nazywa się Zakościelna? Toż to prawie niemożliwe!
– Ojcze, a co z jej pozostaniem w naszym klasztorze? Czy to zgodne z przepisami? Czy nie będziemy musieli jej oddać? – zapytała przerażona siostra Izabela.
– Droga Izabelo, ponieważ matka dziecka nie żyje, my, jako zakon karmelitanek, wypełniamy jej ostatnią wolę, którą, dzięki Bogu, zdążyła sporządzić i przekazać nam razem z dzieckiem. Biskup pomoże w formalnościach z przejęciem prawnej opieki nad Sarą. Oczywiście to ty zostaniesz jej prawnym opiekunem. To tyle na dzisiaj. Wybaczcie, ale podróż trochę mnie zmęczyła i te wszystkie emocje… Opuszczę was i udam się na spoczynek.
Ojciec Witold cichutko się oddalił, a siostry, szczęśliwe z powodu małej Sary, zaczęły dyskutować na temat jej przyszłości. Najszczęśliwsza oczywiście była siostra Izabela. Nie straci swojej małej dziewczynki, a w dodatku będzie teraz jej prawnym opiekunem. Będzie mamą „na pełen etat”.Adam
Główna sala w klubie Panorama powoli się zapełniała. Była dopiero szesnasta, a przed drzwiami z każdą chwilą zbierała się coraz większa grupa ludzi, z których każdy za wszelką cenę chciał dostać się do środka. Ochrona przy głównym wejściu sprawnie sprawdzała każdego z klientów i nierzadko dochodziło do awantur, gdy tylko odmówiła komuś wejścia. Reguły wstępu były proste i przejrzyste: żadnej broni, własnego alkoholu i oczywiście żadnych dresów.
Siedziałem wygodnie, rozpostarty w wielkim, skórzanym fotelu, w pomieszczeniu na antresoli, skąd przez szklane ściany miałem doskonały widok na cały dolny poziom.
– Co, Góral? – Ktoś niespodziewanie klepnął mnie w ramię. – Podziwiasz, kurwa, swoje królestwo czy wypatrujesz z góry jakiejś gorącej laski?
– Ja pierdolę, Iwan! Chyba odbiorę ci kartę dostępu, ty dupku! – Roześmiałem się.
Iwan rozsiadł się w drugim wielkim fotelu i nalał sobie słuszną porcję whisky.
– Też cię lubię, bracie – odpowiedział, popijając bursztynowy płyn. – A dostępu mi nie odbierzesz, bo kto cię będzie wtedy ochraniał, co?
– Mam tu paru takich do ochrony, gdybyś nie zauważył.
– Mówisz o tych popaprańcach, którzy obmacują laski przy głównym wejściu? Nie mają ze mną szans. Wiesz o tym dobrze i dlatego ciągle dla ciebie pracuję.
Pokiwałem tylko głową. Lubiłem tego chłopaka, fakt, nie byliśmy ze sobą spokrewnieni, ale naprawdę traktowałem go jak brata.
Iwan pochodził z Ukrainy. Na początku był tylko jednym z kurierów zza wschodniej granicy. Interes się rozwijał. Zarządzałem coraz większym terenem narkotykowego rynku. Potrzebowałem więc więcej zaufanych ludzi. Konkurencja nie spała. Musiałem szybko zasilić swoje szeregi. Ludzi dobierałem wyjątkowo ostrożnie. Byłem podobno sprytny, odpowiedzialny i miałem smykałkę do zarabiania pieniędzy. Zrobiłem zatem rozeznanie w środowisku Iwana. Chłopak był solidny i godny zaufania. Początkowo pilnował mniejszych dostaw, teraz odpowiadał za największe przeżuty i dystrybucję. Dobrze go wynagradzałem. Zdawałem sobie bowiem sprawę, że za odpowiednią kasę ktoś z branży mógłby go w każdej chwili podkupić. Teraz w zasadzie już nie obawiałem się niczego ze strony Iwana. Kilka razy ratowałem mu tyłek, w dodatku na początku naszej współpracy sfinansowałem skomplikowaną operację jego matki. Zadbałem, by kobieta została przetransportowana do Polski, gdzie zajął się nią najlepszy kardiochirurg w kraju. Iwan, by się odwzajemnić, przyrzekł mi dozgonną wdzięczność i lojalność. Z czasem stał się moją prawą ręką. Razem pilnowaliśmy interesów i werbowaliśmy nowych chłopaków do grupy, a do tych Iwan miał prawdziwego nosa.
– No, co tam, Iwan, u ciebie? Jak matka i piękna siostrzyczka? Ile ona ma już lat? – zapytałem przekornie, wiedząc, że Iwan trzymał młodszą siostrę jak najdalej od tego, w czym sam siedział po uszy. Wkurzał się, gdy tylko któryś z chłopaków pytał o Natkę. Nie chciał, by miała z którymś z nich cokolwiek wspólnego.
– Góral, chyba dawno nikt ci nie obił tego ładnego ryja, co? – Iwan pociągnął kolejny łyk alkoholu.
– A zatem uważasz, że jestem ładny? Jestem w twoim typie? Iwan, naprawdę? – nie przestawałem go drażnić.
– Pierdol się, Góral! Naprawdę doigrasz się tego łomotu.
Tylko jemu pozwalałem na takie odzywki. Byłem szanowanym szefem. Na mieście uchodziłem za twardziela i skurwysyna bez litości i skrupułów. W przeszłości lubiłem pokozaczyć przy chłopakach. Teraz nie brudziłem sobie rąk taką robotą.
– Już są! – wykrzyknął Iwan, wstając raptownie z fotela, ze wzrokiem utkwionym w ekrany monitorów.
Ja również na nie spojrzałem. Przed Panoramą parkowały właśnie cztery czarne samochody. Z każdego z nich wysiadło po kilku dobrze zbudowanych karków, a po nich elegancko ubranych bossów. Przed lokalem zrobiło się małe zamieszanie, ale wiedziałem, że mogę liczyć na ochronę.
– Gdzie reszta chłopaków? – zapytałem.
Nie żebym obawiał się grupy ukraińskich kolegów, po prostu nie lubiłem, gdy tamci mieli przewagę liczebną. Przy Ukraińcach wolałem zachować wszelkie środki ostrożności i mieć oczy dookoła głowy.
– Właśnie wchodzą tylnym wejściem.
Iwan obserwował, co działo się na monitorach przekazujących obraz z każdego, dosłownie każdego, miejsca w klubie. Przy każdym wejściu stało po kilku dobrze zbudowanych, wyszkolonych i oczywiście uzbrojonych ochroniarzy. Cała Panorama obłożona była najwyższej klasy sprzętem do podsłuchu i monitoringu, który zapewniał mi właściwą kontrolę, a przede wszystkim bezpieczeństwo.
– Siema! – powiedział Blady, klepiąc Iwana po plecach.
– Gdzie reszta?
– Już idą, umawiają chyba jakieś nowe dupy na popołudnie. Mamy w końcu co świętować, nie?
– Co ja wam, kurwa, mówiłem?! – wrzasnąłem. Robiłem się coraz bardziej zdenerwowany.
– Góral, wyluzuj, oni już idą – Iwan próbował załagodzić sytuację. Wiedział, jak bardzo nie lubiłem braku subordynacji.
Chłopcy właśnie wchodzili.
– Cześć! Siema! Hej wszystkim! – rzucali kolejno, śmiejąc się jeden do drugiego.
– Co wam tak, kurwa, do śmiechu? Sprawy domknięte, że macie takie dobre humory? – wybuchnąłem. – Ile razy mówiłem, że najpierw interesy, a potem przyjemności? Kto nie umie się dostosować, wypierdala! To takie trudne do zrozumienia? Kosior, Kacper? Co, kurwa, teraz wam mowę odjęło? W każdej chwili mogą nas tutaj dojechać Ukraińcy, a wy co? Dupy najważniejsze? – Cały dosłownie trząsłem się ze złości. Nie tolerowałem takiego zachowania.
– Dobra, na razie wyluzujcie – Iwan znowu próbował uspokoić nastroje. – Goście właśnie nadchodzą.
Ukraińcy jak zwykle przybili piątki ze wszystkimi, po czym zajęli wolne miejsca.
– Czego się napijecie? – zagadnął Iwan.
Najwyższy z nich, na którego wołali Litwin, wskazał na trzymaną przeze mnie szklankę.
– Tego, co Góral tam popija.
– Już się robi – odpowiedział po ukraińsku Iwan.
Był jednym z nielicznych, którzy posługiwali się płynnie tym językiem. Oprócz mnie, rzecz jasna. W końcu urodził się za naszą wschodnią granicą. Co prawda, od lat mieszkał na pomorzu i dobrze mówił po polsku, jednak akcent zdradzał jego pochodzenie.
Iwan nalał partnerom z Ukrainy po słusznej porcji dobrej jakości whisky.
– No, Góral – odezwał się niski, zbudowany jak atleta chłopak – dobrze wam poszło z tym ostatnim przerzutem. Już myśleliśmy, że cała akcja pójdzie w pizdu, ale ty, chłopie, dobrze wiedziałeś, co robić i jak ratować towar i ludzi.
– Do rzeczy. Data i miejsce następnej dostawy?
– A co ty taki wkurwiony jesteś, Góral? – zapytał Litwin. – Interes dobrze się kręci, lasek, jak widzę, masz pod dostatkiem, czego ci zatem trzeba? Może na Ukrainie chciałbyś trochę popracować? Kasa ta sama albo i lepsza, dziewczyny chętne i zawsze gorące. Co? Przecież masz chyba kogoś, kto dopilnuje tej twojej Panoramy?
– Dzięki. Sam pilnuję tutaj swoich interesów. Niczego mi nie trzeba. Wszystko mam na miejscu – odpowiedziałem już nieco spokojniej. Wiedziałem, że nerwy nie działają na moją korzyść.
Litwin sam zresztą nie lubił, gdy było zbyt nerwowo. Gotów jeszcze pomyśleć, że mam problemy w swoich szeregach.
– A może jakaś dupa ci, Góral, odpaliła? – tym razem Zorka nie dawał za wygraną.
Iwan nieczęsto widywał mnie tak wkurzonego. Doskonale wiedział, że nienawidziłem ludzi słabych i niezorganizowanych. Postanowił znowu wkroczyć do rozmowy.
– Zorka, co ty pierdolisz? Dupa Góralowi? Przecież on zmienia dupy tak często jak ubranie. – Iwan zaśmiał się trochę nerwowo. – Dobra, to jeszcze po jednym?
– To co z dostawą? – zapytałem. – Bo gadka o mnie nie jest zbyt porywająca.
– Tu masz wszystko, co na dzisiaj wiadomo. – Litwin wyjął z kieszeni marynarki kartkę, na której coś napisał, złożył ją i wręczył mi.
Rozłożyłem, przeczytałem i sięgnąłem do kieszeni po zapalniczkę. Kilka skreślonych słów spłonęło w mgnieniu oka.
– To mi się zawsze w tobie podobało, Adamie – tym razem odezwał się najstarszy, lekko siwiejący mężczyzna, siedzący w najdalszym kącie loży na antresoli. Aleksiej. – Praca z tobą to czysta przyjemność. Kola! – zwrócił się do jednego z sześciu stojących karków, ich obstawy.
Ten cały Kola najpierw popatrzył na wszystkich zebranych, a następnie położył na stole sporych rozmiarów metalową walizkę. Szare pudło przytwierdzone było kajdankami do jego grubego nadgarstka.
– Panowie… – zwróciłem się do swoich ludzi.
Na antresoli zostałem tylko z Iwanem. Reszta chłopaków opuściła pomieszczenie i cierpliwie czekała za drzwiami. Ukraińcy zostali wszyscy. W ten sposób chciałem pokazać swoją odwagę, brak strachu i obaw przed grupą Aleksieja. Wiedziałem, że w każdej chwili mogli nas spokojnie dojechać, jak już się często zdarzało przy tak wysokich transakcjach. Ale wiedziałem również, że zdają sobie sprawę, że wówczas nie opuściliby klubu w jednym kawałku. Ryzyko było zatem znikome.
Kola uwolnił rękę z metalowej obręczy, która zostawiła po sobie czerwony ślad. Zorka podszedł do stolika i otworzył walizkę, ukazując jej zawartość. W środku powinien znajdować się okrągły milion, poukładany w równiutkie kupki w banknotach po dwieście i pięćset euro.
Skinąłem tylko głową. Iwan podszedł i zamknął walizkę. Ja natychmiast wyciągnąłem rękę do Aleksieja na znak, że transakcja została zakończona.
– Nikt tego, kurwa, nie przeliczy? – Kola był wyraźnie zdziwiony.
– Zaufanie to podstawa – odpowiedział Aleksiej i zdzielił chłopaka po głowie. – Masz honor, Adam, i wielkie jaja. Takiego chłopaka bym potrzebował. Jeśli kiedyś zmienisz zdanie, natychmiast daj znać. Nie robię się młodszy, a te żółtodzioby nie mają tyle rozumu, żeby należycie zająć się moimi sprawami.
– Będę o tym pamiętał. – Z szacunkiem, ale i pewną rezerwą uścisnąłem dłoń Aleksieja.
– Kontakt jak zawsze. A następnym razem ty ze swoimi chłopakami musicie przyjechać do Odessy. Mam tam małe królestwo i zawsze służę wam gościnnością.
Ponownie skinąłem głową. Nie uśmiechały mi się żadne odwiedziny, nigdy nie działałem na obcym terenie. Nie zamierzałem także poddawać ani siebie, ani żadnego z chłopaków.
Ukraińcy opuścili Panoramę. Zaraz po tym wrócili moi chłopcy. Iwan w tym czasie schował pieniądze w bezpiecznym miejscu.
– Siadać, kurwa! Musimy sobie pogadać! – Niespokojnie chodziłem tam i z powrotem.
– Co jest, Góral? – zapytał zaciekawiony Major.
– Ile razy wam mówiłem, że najpierw, kurwa, interesy, a jak już będzie po wszystkim, to gówno mnie obchodzi, co który z was robi. Któremu tak się spieszyło, że zamiast tu na górę zapierdalał do jakiejś dupy, bo w tej właśnie chwili fiuta w spodniach nie mógł utrzymać?
Chłopcy popatrzyli po sobie, ale żaden nie próbował się odzywać. Dobrze wiedzieli, co może ich spotkać za brak posłuszeństwa. Pamiętali, że gdy byłem szczególnie wściekły, już niejednego odstrzeliłem, chociaż był dobrym żołnierzem.
– Góral, to moja wina. – Kosior ostrożnie podniósł się z fotela. – Mówiłem ci o Iwonce…
– O czym ty do mnie pierdolisz, Kosior? Czy ty się, kurwa, czasami słuchasz? – przerwałem mu w połowie zdania.
– Nie wściekaj się, chłopie. Ja… no, ja… Kurwa, zakochałem się po prostu! I gdy ją dzisiaj tu zobaczyłem, tam na dole, i tego fagasa, który próbował do niej startować, to sam wiesz… – Kuba bronił się, jak umiał.
– Nie, kurwa, nie wiem! – wrzasnąłem. – To tutaj trzeba było domknąć sprawy, a wy na dole dupami się zajmowaliście?! Ja pierdolę! Nie wierzę! Kosior się zakochał!
– Szefie – tym razem głos zabrał Blady – on nie tylko się zakochał, no wie szef, tak normalnie jak ludzie, on się jej oświadczył i będzie się żenić!
Chłopacy wybuchnęli gromkim śmiechem. A ja, pomimo gotującej się we mnie złości, też głośno się roześmiałem.
– Kubusiu – powiedziałem, ciągle zanosząc się śmiechem – ty będziesz się żenił! Naprawdę? Ty, który każdego tygodnia prowadzasz się z inną dupą?
– To co innego – bronił się Kuba. – Koniec z dupami. I tak do waszej wiadomości – wskazał na chłopaków – będę się żenił! Teraz! Zaraz! Natychmiast!
Ostatnie słowa wykrzyczał na całe gardło, starając się przekrzyczeć śmiech zgromadzonych.
– Dobra. Spokojnie. Wasze zachowanie uznaję za wyjątkową sytuację. Taki, kurwa, prezent weselny dla Kubusia, a to oznacza, że dzisiaj nikomu dupy nie odstrzelę.
Chłopcy odetchnęli z ulgą. Dzisiaj byli bezpieczni.
– Góral, a co z następną dostawą? – zapytał Iwan, który lubił z góry wiedzieć, co się dzieje.
– Dobra, chłopaki, weselne klimaty odkładamy na później. Teraz pełna koncentracja.
Natychmiast przybrałem poważny wyraz twarzy, co nie uszło ogólnej uwadze.
– Szefie, coś jest nie tak? – zapytał Major, który od samego początku przeczuwał komplikacje.
Dopiero teraz reszta grupy zauważyła, że dzisiaj faktycznie dziwnie się zachowywałem.
– Na razie nic się nie dzieje, ale mam, kurwa, jakieś takie gówniane przeczucie.
– Ale Góral, kasę przywieźli jak trzeba, gęby mieli milutkie, to chyba skurwysyny są zadowolone z naszej współpracy – odezwał się Iwan, który jako jedyny był ze mną przy rozliczeniu.
– No właśnie – zastanawiałem się głośno. – Nie uważacie, że wszystko za gładko i za szybko tu poszło? Coś śmierdzi na kilometr.
– Myślisz, że Aleksiej coś kombinuje?
– Tego nie wiem, ale musimy być ostrożni. Niepokoi mnie trochę kolejny przerzut. Ukraińcy wyznaczyli dwa punkty strategiczne. Jeden to Gdynia, tu mamy wszystko obcykane, ale drugi to Gołdap-Gusiew.
– Co, kurwa?! – wyrwał się Major. – Przecież w Gołdapi mamy zjebane klimaty.
– No właśnie, i to mnie trochę martwi – odpowiedziałem, starając się nie dać po sobie poznać, jak bardzo mi się to nie podoba.
– Góral! Musimy coś z tym zrobić! Muszą zmienić miejsce, w Gołdapi odjebią nas jak nic, nie damy rady nic tam ugrać. Wszystkie układy mamy spalone.
– Spokojnie – uciszyłem kolegę. – Zajmiemy się wszystkim. Na razie działamy po staremu, nie zdradzamy, że cokolwiek podejrzewamy. Ludzie Aleksieja skontaktują się z nami, a do tej pory robimy swoje. Kosior z Kacprem jak zwykle kontrolują wybrzeże, Major, weźmiesz kogoś z młodych i zrobisz rozeznanie w centrum, może Warszawa ma jakieś przecieki. Blady z Iwanem będą mi potrzebni tutaj, na miejscu. Reszta po staremu. Wszyscy wiedzą, co mają robić?
– Ma się rozumieć, szefie – odparł Blady, zadowolony, że tym razem będzie pracował ze mną.
– Kolejne spotkanie – spojrzałem w kalendarz – dokładnie za dwa tygodnie. A teraz musimy poszukać jakiegoś duchownego, który by naszego Kubusia ożenił, bo do przerzutu nie chcę słyszeć o żadnych ślubach, weselach i jakichkolwiek waszych dupach. Rozumiemy się dobrze?
– Zobaczymy, czy będziesz taki mądry, jak sam się w końcu zakochasz – odgryzł się Kuba.
– Co ty, Kosior, pierdolisz? Góral zakochany? Chyba się jeszcze nie urodziła taka księżniczka, która mogłaby Górala owinąć sobie wokół palca jak ta twoja Iwonka ciebie.
Wszyscy na powrót śmiali się z Kuby. Lubili nabijać się jeden z drugiego, ale każdy z nich wiedział, że mogą liczyć na siebie jak bracia. Niejeden raz już to sobie udowodnili.
– Wal się, ty popaprańcu! – Kuba znowu bronił się przed gadkami Bladego.
– Chwila! – Znowu musiałem wszystkich uciszyć. – Macie równą godzinę wolnego. Potem jedziemy żenić Kubusia. I niech nikt mi się, kurwa, nie zawieruszy, bo naprawdę jaja któremuś dzisiaj odstrzelę.
– No co ty, szefie? To przecież wydarzenie roku, kto chciałby je ominąć i nie zobaczyć na własne oczy, jak Kubuś na smyczy zacznie latać koło tej swojej Iwonki.
Wszyscy śmiali się w najlepsze. Ja też uśmiechnąłem się pod nosem. Sam nie bardzo mogłem wyobrazić sobie Kubusia, który o wszystko pyta żonę. Dotąd był naprawdę wolnym strzelcem i robił, co chciał.
– Godzina i ani minuty dłużej – powtórzyłem. – A teraz wszyscy wypierdalać, mam jeszcze coś do załatwienia.
Chłopcy posłusznie opuścili antresolę. Zostałem sam. Przystanąłem przy wielkiej szklanej ścianie i zapatrzyłem się na bawiący się na dole tłum. Ludzi zbierało się coraz więcej. Jak zawsze wieczorem, musieliśmy ograniczać ilość wchodzących osób. Takie tłumy waliły do Panoramy.
– Kurwa, o co tu chodzi? – powiedziałem na głos. – Co knujesz, drogi Aleksieju?
Patrząc na bawiących się ludzi, zacząłem się zastanawiać, jak dużo udało mi się osiągnąć. Najpierw było przecież gówniane dzieciństwo w domu. Ciągle pijany ojciec i matka tyrająca na dwa etaty, żeby mieć z czego opłacić rachunki. O normalnym życiu, jedzeniu czy nowych ubraniach mogłem wtedy tylko pomarzyć. Potem przyszły lepsze czasy. Zacząłem pracować dla Rudego. Rudy zajmował się kradzieżą co fajniejszych samochodów w mieście, a że Sopot to miasto turystów, to i aut zagranicznych trafiało się coraz więcej. Na początku kasa z tego nie była za duża, ale już nigdy nie chodziłem głodny i zawsze miałem przy sobie parę groszy. Potem była drobna dilerka, tu już były inne pieniądze. Rudy był niepocieszony ale ja wiązałem przyszłość właśnie z handlem narkotykami. Szybko łapałem, co i jak. Byłem sprytny i przebiegły. Inni lubili robić ze mną interesy. Organizowałem przerzuty i dostawy, aż znalazłem się właśnie w tym miejscu, w którym jestem dzisiaj. W swoim brudnym świecie byłem kimś, z kim liczyli się bossowie nie tylko w Polsce, ale i za granicą. Czułem się królem świata, chociaż gdzieś tam w środku ciągle pozostawałem w miarę skromnym chłopakiem, który za wszelką cenę pragnął wydostać się z biedy, w której dorastał. Panorama była moim królestwem, jedynym, z którym się obnosiłem. Nikt naprawdę nie wiedział, jak bogaty jest Adam Górecki, większość interesów bowiem działała pod przykrywką potworzonych przeze mnie spółek. Teraz żyło mi się znacznie lepiej. Miałem pieniądze, miałem władzę, miałem w końcu coś do powiedzenia.
– Co knujesz, Aleksieju? – znowu zapytałem na głos. – Tego dowiemy się później, a teraz czas na przedstawienie.