Naznaczeni traumą. Droga ku wolności - ebook
Naznaczeni traumą. Droga ku wolności - ebook
Niektórzy zbyt wcześnie uczą się, jak przetrwać. Potem muszą nauczyć się, jak żyć.
Wstrząsająca opowieść o dorastaniu w miejscach, które miały być schronieniem – a okazały się przedsionkiem piekła.
Dzieciństwo Patryka, Laury, Dominika i Joanny upłynęło na czujnym obserwowaniu nastrojów dorosłych i gaszeniu pożarów, których sami nie wzniecili. Wychowywani w cieniu przemocy, milczenia i uzależnień – nawet po opuszczeniu raniących domów – wciąż noszą w sobie cierpienie.
Ich historie pokazują, jak trauma wrasta w ciało, w relacje i w to, kim się stajemy po latach. Nie ma tu prostych zakończeń ani sentymentalnych uniesień. Jest za to prawda – czasem bolesna, ale konieczna.
„Naznaczeni traumą” to lektura dla tych, którzy niosą niewidzialne blizny, i tych chcących zrozumieć, skąd się one biorą. Bo nazwanie bólu to często pierwszy krok, by zacząć żyć naprawdę.
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Wywiad |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-8423-016-9 |
| Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Patryk
Był to kolejny niezdecydowany marcowy dzień, kiedy człowiek naiwnie zaczyna cieszyć się z pierwszych podrygów słońca i niczym spragnione czułości szczenię chce przytulić swój wygłodniały pyszczek do piersi Matki i zanurzyć się w jej niezmierzonej ciepłocie. Promienie zachodzącego słońca wpadały do pokoju i rozpływały się na dziecięcej pościeli w figlarnym uśmiechu. To był jeden z tych dni, kiedy Patryk czuł tęsknotę za czymś, czego nie był w stanie w tej chwili opisać – i przez długie lata nie będzie potrafił tego zrobić. Za czym to mogła być tęsknota?
Ośmioletni chłopiec o zawadiackich rysach twarzy i odstających uszach, które nadawały mu jakiegoś sympatycznego akcentu siedział na swoim dziecięcym łóżku i mimo że nie znał się jeszcze dobrze na zegarku, doskonale wiedział, że czas powrotu Ojca z pracy minął już jakiś czas temu. Automatyzm wędrowania do okna i zabawy w misia z okienka był tak naturalny, jak sam fakt istnienia na tej pokręconej planecie. Za czym to mogła być tęsknota? To pytanie jak bumerang wraca do niego wiele lat później. Ale jeszcze w tej chwili, w tym dziecięcym świecie, czuje zapach placków mącznych smażonych przez Matkę.
– Przestańcie mi się kręcić pod nogami! – Dało się słyszeć w kuchni jej nerwowe pokrzykiwania.
Przewracała placki na patelni nerwowym, kanciastym ruchem ręki i można było odnieść wrażenie, że nawet nie stara się ukryć poirytowania w głosie. Słowa Matki skierowane były do młodszego rodzeństwa Patryka, które przetoczyło się przez kuchnię i udawało zabawę. A tak naprawdę po to, by zadać jej to przesiąknięte lękiem pytanie, które i tak nie wybrzmi: ,,Dlaczego taty jeszcze nie ma?”. Przecież świeci słońce, jest przyjemnie. Czy to nie jest czas dyspensy?
Wczoraj jeszcze było tak miło. Wszyscy trzej biegali pod kamienicą, bawili się z dziećmi sąsiadów i udawali, że tak jest codziennie. Gra w klasy, gumę, policjantów i złodziei. Albo kij, który zatacza majestatyczne koło na piasku. I krzyk w oddali: „Wywołuję, wywołuję wojnę… Francji!”. Śmiech dziecięcy rozbrzmiewa jeszcze gdzieś pośród krzaków i dzikich zarośli. Czasem tylko Żaneta, najlepsza przyjaciółka Patryka z ulicy, przychodziła i siadała ze zrozumieniem tuż obok niego na schodkach. Jakby wiedziała wszystko. W dni, kiedy dziecięcy śmiech rozbrzmiewał na podwórku pod kamienicą, bywało naprawdę przyjemnie. Dzieci biegały na skarpę za domem, gdzie sąsiad hodował w klatce gołębie. Były takie piękne i kolorowe. Patrykowi najbardziej zapadł w pamięć ten brązowy, inny od wszystkich. Czasem jakiś rdzawy gołąb przylatywał na kuchenny parapet, na którym chłopiec zostawiał kromkę zeschniętego chleba. Bo chleba się nie wyrzuca, choćby nie wiem co. Bardzo chciał wierzyć, że to ten sam ptak.
Kiedyś fascynację dzieci podwórkowych wzbudziło legowisko szczeniąt, których doczekała się suka sąsiadów z kamienicy mieszkających piętro niżej. Mały waleczny kundelek o imieniu Perełka. Dzieci zbierały się wokół, a Perełka z cierpliwością pozwalała oglądać – lecz nie dotykać – swoje małe pociechy. Któregoś dnia szczenięta zniknęły bezpowrotnie, a starsza koleżanka z podwórka powiedziała, że sąsiad zakopał je w ziemi żywcem, żeby pozbyć się problemu. Patryk bardzo długo to przeżywał, nie mógł pogodzić się z tym bezlitosnym okrucieństwem. Zakopać w ziemi szczenięta? Jak miałyby tam oddychać? Na pewno wołały Mamę, która nie mogła do nich dotrzeć. Tego było za dużo jak na takie małe dziecko o dużym sercu. Łzy napływają do oczu chłopca, gdy wspomnienie wypływa na wierzch.
Kroki Ojca na starych, drewnianych, spróchniałych schodach poniemieckiej kamienicy słychać było już w korytarzu, choć rodzina mieszkała na drugim piętrze. Słyszeli je Patryk, Matka i rodzeństwo. Wyczulone uszy wychwytywały to, czego zdrowe ucho usłyszeć by nie mogło. Ojciec chyba się potknął. Mimo że na klatce często nie było światła, wszyscy wiedzieli, że nie w tym rzecz. Czasami Ojciec wtykał we włącznik zapałkę, w ten sposób światło nie gasło. Nie tym razem. Odwieczny i bezwzględny sprawca poruszenia w domu chwiejnym krokiem wszedł na korytarz. Patryk nie miał odwagi spojrzeć mu w oczy, wystarczył przecież ten pierwszy krok w korytarzu, a właściwie może nawet sposób, w jaki Ojciec nacisnął klamkę drzwi frontowych. Chłopiec wycofał się do salonu, skąd zza futryny mógł na pozór bezpiecznie obejrzeć dzisiejszy spektakl, w którym brał udział, mimo że nikt nie pytał go o zdanie, ani o to, jaką rolę chciałby w nim zagrać. Patryk w swojej małej, ale nad wyraz wrażliwej i mądrej główce często sobie wyobraża, że odgrywa właśnie rolę bohatera, wyzwoliciela wszystkich i wszystkiego, kogoś ważnego, kogoś, kto się liczy, kogoś, kto jest w stanie uratować pszczoły przed zmianami klimatu.
W salonie lecą bajki, bodajże ,,Gumisie”, czas dobranocki. Obraz tego, co za chwilę się wydarzy, zostanie z Patrykiem już na zawsze. Czuje to całym swoim ciałkiem, które przytula do głowy czteroletniej Amelki. Rok starszy od dziewczynki Krystian z naburmuszoną miną wcale nie ogląda bajek. Z zacięciem uderza samochodzikiem o samochodzik. Huk pierwszego tłuczonego talerza, na którym spoczywały gołąbki, rozbrzmiewa w całym mieszkaniu i wypełnia swą smutną nutą przerażone serduszka najmłodszych mieszkańców starej kamienicy. Przecież Tata wczoraj mówił, że zjadłby gołąbki, gdy z radością patrzył na nas, jak bawimy się w salonie na przeogromnym brązowym dywanie. Wtedy był Tatą. Teraz jest Ojcem. Złożoność tego pojęcia jest nie tyle nie do opisania, co raczej nie do zrozumienia. No bo jak jeden człowiek może mieścić w sobie dwie radykalnie różne postacie? Doktor Jekyll i pan Hyde. To, co wytłumaczalne dla mądrego człowieka dorosłego, o odpowiedniej dojrzałości, nie jest do objęcia rozumem oświeconego, naiwnego dziecka. Bo dzieci są doprawdy oświecone. Dorastając, albo tracą tę zdolność, albo są w stanie ją wskrzesić i wykorzystać. Wszystko zależy od nawozu, jaki otrzymają, od powietrza, którym oddychają.
Talerz to za mało. Bełkotliwy pseudorozsądek Ojca każe ukarać Matkę za to, że – obrażona i rozczarowana jego powrotem z pracy, a raczej tym, do jakiego stanu siebie w niej doprowadził – nie podaje mu talerza z obiadem. Skoro zrobił to sam, a ewidentnie mu nie wyszło, niech Matka pokutuje i widzi, co narobiła. Cała zastawa wędruje na ściany, podłogę – im huczniej, tym lepiej, jak na dobrym weselu. Mało! Ojciec chwiejnym krokiem przemierza korytarz i zrywa wszystko, co wisi na ścianach. Tandetne obrazy, wszystkie z tym samym motywem rwącej rzeki, padają roztrzaskane bezlitośnie o ziemię. Ozdobne talerze z Frankfurtu, które przywiózł wujek, brat Ojca. Aż w końcu szary telefon stacjonarny – zły znak. Jak Matka tym razem wezwie policję? Dzieci scalone już w jedność, przyklejone do siebie, zastygły w bezruchu obok wielkiego kaflowego pieca. Jest ciepły, Matka w nim napaliła. Ucieczka w żadnym kierunku nie jest wskazana, a zresztą dokąd miałyby uciekać? Matka blada, z oczami nieobecnymi, sonduje jednocześnie to, co robią dzieci i to, co robi Ojciec. Barwa jej głosu uległa zmianie, choć jej głos w chwilach jak te – tylko szkodzi. Teraz Ojciec jest Brucem Lee w ,,Wejściu smoka”, Hansem Klossem podczas jednej z brawurowych akcji, a może po prostu fikcją.
Salon. Mrożący krew w żyłach uśmiech Ojca, pełen jadu, potęgi i pewności siebie, wypełnia sobą dom. Kolejne meble tańczą z Ojcem despotyczne tango. Stare, nadgryzione zębem czasu PRL-owskie fotele, stolik do kawy, telewizor – bajek dziś nikt w tym domu już nie obejrzy. Patryk stara się trzymać w kącie, a właściwie przenosi się z kąta w kąt, wraz z rodzeństwem udaje, że ma czapkę niewidkę. Matka najpierw stoi nad zniszczonym telefonem stacjonarnym, jakby potrzebowała w panice zebrać myśli, co powinna teraz zrobić. Potem rzuca szybkie (Ale do kogo? Do Patryka, Amelki, Krystiana czy może do samej siebie?):
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji