Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Naznaczona: Pieśń lodu i róży - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
1 października 2025
20,19
2019 pkt
punktów Virtualo

Naznaczona: Pieśń lodu i róży - ebook

„Naznaczona — Pieśń lodu i róży” to mroczna, pełna emocji opowieść o magii, przeznaczeniu i sile, która rodzi się w chwili, gdy przestajesz uciekać przed własnym losem.

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8431-709-9
Rozmiar pliku: 1,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

Odkąd sięgała pamięcią, jeszcze nigdy nie była w takim miejscu. Było fantastyczne, sielskie i uspakajające.

Znalazła się w ogrodzie pełnym pięknych dzikich róż, które mieniły się co jakiś czas złotymi refleksami. Zapach kwiatów otulał ją i owładnął całym ciałem tak, że niemal drżała. Wilgotna mgła unosiła się nisko nad ziemią, delikatnie muskając jej bose stopy. Stała na środku kamiennej ścieżki prowadzącej wzdłuż rzędów czerwonych róż, które kwitły aż po daleki horyzont, niknąc w oddali.

Nie miała wpływu na to co robi, była jak bezwiedny liść niesiony podmuchem wiatru. Wyglądało to, jakby obserwowała siebie z boku, jednocześnie odczuwając każdą reakcję ciała. Stawiała niepewnie kroki po kamiennej dróżce.

Miała pewność, że musi iść tą ścieżką.

Miała z tyłu głowy niezaprzeczalną myśl, że nie mogłaby postąpić inaczej. To był pierwotny instynkt, z którym się nie walczy.

W minutę, w godzinę, a może w cały dzień dotarła na koniec ścieżki. Straciła rachubę czasu. Na samym końcu ścieżki jej wzrok padł na majestatyczną, czarną różę ze złotymi liśćmi i łodygą. Ten cud pulsował życiem, wzywał ją, aby go dotknąć. Mimowolnie pochyliła się oczarowana urokiem kwiatu, a jej złociste włosy mieniły się od żaru słońca. Wchłonęła zapach róży, który ku jej zaskoczeniu okazał się słodki, niepodobny do innych woni. Wyczuwała w nim lekki zapach goryczy… i magii.

Tak, to musiała być magia.

Z bojaźnią, ale i też z zafascynowaniem dotknęła czarnej róży, jakby bojąc się, że przy najlżejszym dotyku rozpadnie się w pył.

Jak wszystkie piękne rzeczy.

W tej samej chwili usłyszała głuchy trzask, raniący jej uszy.

Grzmot.

Piękne dotąd niebo pociemniało do nieograniczonej ciemności, a czerwone kwiaty w ogrodzie rozpadły się w szary pył, szczypiący jej oczy.

Całym miejscem porwał wicher, który bezlitośnie orał wielkie bruzdy na ziemi i wyrywał pędy trawy. Kruczoczarne kruki nadleciały z nieba niczym pociski i kłapały wokół twarzy Naviry swoimi ostrymi jak brzytwa dziobami. Kamienna ścieżka zamieniła się w lawę, a ziemia stała się czarna. Momentalnie poczuła się jak w najgłębszych czeluściach krateru. Lub piekła…

Nagle czarna róża uległa niepojętej dla ludzkiego rozumu transformacji, która zjeżyła jej włosy na głowie i odebrała dech. Liście kwiatu zamieniły się w czarne, owłosione łapy, zaopatrzone w pożółkłe, długie szpony. Łodyga przeobraziła się w dziwny, zdeformowany kształt, pęczniejący i nabierający objętości. Z kolei kielich róży stał się nieludzką twarzą bez oczu z nienaturalnie długim podbródkiem. To stworzenie miało czerwone dziury, tam gdzie powinny znajdować się oczodoły, a na miejscu ust pojawiła się wąska, czerwona niczym krew kreska, rozciągająca się od ucha do ucha w maniakalnym, nieruchomym uśmiechu. Istota była czarna jak smoła, a jej kształty rozmywały się co chwila wraz z podmuchami wiatru. Całe ciało było chude i przewyższające Navirę przynajmniej o trzy razy. Przytłaczało cały świat snów swoją obecnością i było okropnie głodne. Tajemniczej istocie gdzieniegdzie odpadały płaty zwęglonej skóry, pod którą ciekła czerwona maź. Nie była to krew. Substancja cuchnęła rozkładem, śmiercią i strachem. Stworzenie pragnęło ludzkiego życia, a wściekłość którą pulsowała, niszczyła cały ogród i sprawiała, że powoli niknął w nicości.

Najstraszniejsza jednak w tym stworzeniu nie była jego cała jego dziwaczność i nienaturalność, ale ludzkie elementy wyglądu. Jakby w groteskowy i nieudolny sposób próbowało naśladować fizjonomię człowieka, a w efekcie wyszła karykatura rodem z najgorszych koszmarów. Monstrum podeszło do niej i rozczapierzonymi długimi szponami uderzyło w Navirę, strącając ją w bezbrzeżną otchłań, która pojawiła się przed chwilą za jej plecami. Spadała w ciemność, a jej krzyk był bezgłośny. Słychać było tylko nieludzki chichot bestii wpatrującej się w nią czerwonymi ślepiami.

Spadanie trwało w nieskończoność. Liczył się tylko strach, który sprawiał, że każda część jej ciała znieruchomiała. Widziała pustkę we wciąż patrzących na nią z góry oczów potwora. Na dnie otworu zobaczyła cmentarz z krzyżami i piękną dziewczynę z rudymi włosami, która uśmiechała się drwiąco, przykładając palec do ust, jakby nakazywała zachować ciszę. Czekała aż nastąpi druzgocący upadek.Rozdział I

Zbudziła się nagle ze spoconym czołem i drżącymi rękoma. Czuła mocne, nieregularne bicie serca w klatce piersiowej. Niemal odniosła wrażenie, że ktoś ją dusił, ponieważ miała ściśnięte gardło. Z niepokojem zlustrowała wzrokiem swój pokój, ale nikogo w nim nie znalazła. Skarciła siebie w myślach za swój nieuzasadniony strach i uśmiechnęła się w duchu. To tylko zwykły koszmar. Jednak nawet jeśli byłaby bardzo śpiąca za nic w świecie jeszcze raz by nie zasnęła. Popatrzyła na przedzierające się przez biało-niebieskie zasłony promienie słońca. Spojrzała na zegarek. Była dopiero piąta rano, ale postanowiła już przygotować się do wyjścia do szkoły.

Próbowała sobie wmówić, że nocne koszmary mają związek z przeprowadzką z Rzymu, miasta gdzie zostawiła swoje dawne życie i najwierniejsze przyjaciółki. W pewnym sensie została tam cząstka jej samej. Teraz tymczasowo znajdowała się w małym, nieznanym nikomu miasteczku Formello, w którym mieszkała z wujem Albertem, który był bratem jej ojca Anzelma. Czuła się opuszczona przez tatę. Wiedziała jedynie, że był obecnie gdzieś daleko w Polsce w województwie podkarpackim, gdzie pracował jako badacz zabytków. Jednakże obiecał jej, że będzie mogła wrócić za rok do swojego ukochanego miasta. Jednakże, mimo tej obietnicy nie było jej łatwo. Przebywała tutaj zaledwie kilka dni i nie miała pojęcia jak wytrzyma tu cały rok.

W związku z tym, że był to jej pierwszy dzień w nowej szkole pomyślała, że musi zaprezentować się z jak najlepszej strony. Nie chodziło wcale o to, żeby zyskać popularność. Nie mogła jednak zaprzeczyć, że lubiła gdy ludzie ją akceptowali, a w głębi duszy czuła zadowolenie kiedy jej zazdrościli. W Rzymie była jedną z najbardziej znanych osób w szkole, choć nie starała się o to. Po prostu miała w sobie coś, co przyciągało do niej ludzi. Jednak mimo, że miała wiele koleżanek i kolegów, to nie miała w nich prawdziwego wsparcia. Przyjaźnili się z nią, ponieważ była popularna, a gdyby w którymś momencie się potknęła ich „szczera przyjaźń” skończyłaby się niemal tak szybko, jak się zaczęła — w ciągu pięciu minut.

Jej prawdziwymi przyjaciółkami były Tchina i Aurora. Doskonale pamiętała ile niezliczonych razy wymykały się ze szkoły na wagary. Z uśmiechem przypominała sobie ich wielokrotne przechadzki po Rzymie i huczne imprezy u równieśników. Znały się od dziecka i nie miały przed sobą żadnych sekretów. Navira zawsze mogła liczyć na ich wsparcie z powodu złamanego przez chłopaka serca czy w chwilach słabości. A teraz…

Ze smutkiem spojrzała na srebrny wisiorek z przywieszonym na nim malachitem, który był obramowany srebrną obwódką. Mimowolnie wzięła naszyjnik z komody i założyła go na szyję. Dostała go od przyjaciółek w dniu pożegnania, które płakały gdy odchodziła. Tego dnia ostatni raz spacerowały razem ulicami starego Rzymu. W Koloseum podarowały jej ten wisiorek i złożyły sobie obietnicę, że będą zawsze utrzymywać ze sobą kontakt. Już teraz za nimi tęskniła, chociaż minęło tylko dziesięć dni. Codziennie jednak pisała do nich wiadomości, więc jakoś wytrzymywała tą rozłąkę.

Szybko założyła dżinsową rozłożystą spódnicę oraz biały podkoszulek, a na nogi włożyła białe trampki. Nie lubiła nosić niewygodnych butów. Była świadoma swej urody i nie musiała się stroić, żeby zniewalająco wyglądać. Z uśmiechem wspominała ile razy łamała serca chłopakom, pragnącym z nią chodzić. Ale ona nie zamierzała tracić czasu na kogoś, kogo nie kocha. Czekała na tę prawdziwą miłość. Na razie miała tylko przyjaciółki. I to jej wystarczyło. Wiedziała z obserwacji, że związki przynoszą tylko kłótnie i zranienia. Nie zamierzała się w to pakować.

Popatrzyła na swoje odbicie w wielkim lustrze w srebrnej ramie. Ujrzała się w całej okazałości. Z lustra patrzyła na nią szczupła i wysoka dziewczyna z patyczkowatymi nogami. Miała długie, złote włosy, które były ułożone w lekkim nieładzie po nieprzespanej nocy. Zielone oczy miały czarne obwódki niczym kot i wpatrywały się w nią ożywieniem, a na twarzy widniało kilka piegów. Jej delikatnie pociągła twarz z dobrze zarysowanymi policzkami była gładka i nienaznaczona żadnymi skazami.

Chwyciła czarną torbę z książkami i lekkim krokiem zeszła na dół z pierwszego piętra na parter, po szerokich dębowych schodach. Uświadomiła sobie, że dom wuja jest wielki niczym zamek, nawet na korytarzach miał kamienne ściany. Wkroczyła do kuchni w poszukiwaniu jedzenia.

Białe ściany pomieszczenia, rustykalne meble z lat 60 i gliniany piec w kącie tworzyły przedziwny klimat. Jedynym nowoczesnym urządzeniem była wysłużona mikrofalówka. Na półkach leżały zioła i słoiki z nieznanymi jej bliżej substancjami. Natomiast na środku dominował ogromny, kanciasty stół z równie kanciastymi krzesłami. Przy stole już siedział wujek, z pasją wgryzając się w zrobioną przez siebie kanapkę, a potem uśmiechnął się do nadchodzącej Naviry. Pokazał z dumą gotowe śniadanie — kanapki z serem feta i pomidorami. Wokół cały stół był zdewastowany przez kucharstwo wuja.

— Witaj kochana! Widzę, że się nie wyspałaś, bo masz podkrążone oczy, tak że wyglądasz jak sowa. Dobrze się czujesz? Może zrobić ci okład na oczy? — spytał Albert z troską w głosie, nie wiedząc jaką gafę popełnił, komentując jej wygląd.

Uśmiechnęła się ponuro i westchnęła. Lubiła go, choć czasem był taki nieporadny, ale przez te dziesięć dni troszczył się o nią. Napadała na pierwszą z brzegu kanapkę i z pełnymi ustami wykrztusiła:

— W porządku, sowy w końcu nie wyglądają tak źle — rzekła, widząc zmieszanie wuja — Zrobię ten okład później. Czy będę mogła wyjść wcześniej? — poprosiła, patrząc na Alberta maślanymi oczami.

Nie chciała zwierzać się ze swojego koszmaru, gdyż nie chciała niepotrzebnie martwić wuja. Był wysoki, miał krótką, brązową brodę posrebrzaną gdzieniegdzie pasemkami siwizny. Z tego co wiedziała, miał trzydzieści sześć lat, więc był jeszcze stosunkowo młody. Dziwiła się, że jeszcze w tym wieku nie ustatkował się. Może to wynikało z tego, że cały jego wolny czas zajmowały opieka nad końmi, majsterkowanie w warsztacie oraz warzenie dziwacznych specyfików medycznych.

— Niepotrzebnie się pytasz, jesteś już prawie dorosła Naviro, nie zamierzam cię w niczym hamować. Twoje życie, więc ty decydujesz. Masz tu herbatę na pobudzenie i możesz już lecieć — podał jej z uśmiechem zielonkawy napój o nieprzyjemnym gorzkim zapachu. Łyknęła haustem to paskudztwo, zatykając nos, po czym przytuliła Alberta na pożegnanie.

— Hmm… dziękuję.

Była mu bardzo wdzięczna za opiekę. Przez te ostanie dni starał się sprawić, aby choć na chwilę zapomniała o Rzymie. Oprowadzał ją po jego stajni i uczył jeździć na ogierach. Czasem jeździli razem po pobliskich lasach, aby zwiedzić malownicze krajobrazy w Formello. Jednocześnie wujek zakazał jej wchodzenia w dalsze części lasów, a w szczególności w okolice zamku, który znajdował się na zapomnianych obrzeżach miasteczka.

Z mozołem umyła zęby, patrząc na różnobarwne słoiki na półkach w łazience. To było dzieło wuja. Dziwiła się, czemu po prostu nie może kupić normalnych produktów do mycia. Jednak nie zgłębiała się w jego dziwne zachowania i nie pytała o nie.

Zeszła na dół, skacząc po kilka stopni naraz i znalazła się w korytarzu wejściowym, który był długi i wąski. Na kamiennych ścianach wisiały obrazy dumnych ludzi, patrzących na nią z pogardą właściwą arystokratom. Echo jej stóp odbijało się od marmurowej posadzki.

Zauważyła stary, wysoki zegar podobny do stojącej trumny. Zostało jeszcze półtorej godziny do szkoły. Nie zamierzała czekać w domu, więc wyszła na zewnątrz, aby zwiedzić cmentarz, który był po drodze do szkoły. Nie zdążyła go jeszcze zobaczyć, dlatego też pomyślała, że to dobry pomysł spożytkować wolny czas na odwiedzenie tego zabytkowego miejsca w Formello.

Pożegnała się jeszcze z czarnym kotem wuja o imieniu Salem, który przyjął jej pieszczoty z zadowoleniem. Kot był większy od przeciętnych kotów.

Dzień był słoneczny i ciepły, mimo wczesnej pory. Lekki wietrzyk owiewał jej lekko pofalowane blond włosy. Po raz kolejny zdziwiła się czystym powietrzem. W Rzymie zawsze dusiła się spalinami. Dom wuja był zbudowany w stylu podcieniowym, który stosowali holenderscy osadnicy w XVI w. Składał się z dwóch pięter, a na froncie balkon wysuwał się do przodu i opierał się na drewnianych, skręcających się kolumnach. Na białych ścianach nakładały się czarne belki, robiąc wrażenie szachownicy. Przez duże okna w ciemnych ramach odbijało się światło. Z tyłu znajdował się ogród z różnymi rodzajami kwiatów i drzew owocowych ułożonych chaotycznie, ale z rozmysłem. Najbardziej lubiła z nich róże, ale po dzisiejszym koszmarze zmieniła swoje zdanie.

Niedaleko domu wuja było niewielkie jezioro zwane Torendo, nawet stąd widziała srebrzystą taflę odbijającą promienie słońca. Na północy znajdował się majestatyczny, renesansowy zamek z wieloma figurami gargulców i stworów na gzymsach. Nie zwiedzano go z powodu panującej w jego w otoczeniu grozy, o wchodzeniu do środka już nie mówiąc. Wuj wspomniał niechętnie, że w XVII w. w zamku zginęło wielu ludzi podczas waśni braci, rządzących ówcześnie zamkiem. Do dziś nie odnaleziono ich ciał. Niedaleko od domu rozciągał się las, otaczając miasteczko z trzech stron poza południem.

Podążyła ulicą, tracąc z oczu gmach wuja Alberta. Po kilkunastu minutach dotarła na cmentarz. Od razu dostrzegła ogrom krzyży i mogił otoczonych kamiennym murem. Na środku na niewielkim wzniesieniu znajdował się zniszczony kościółek, z zapadniętym dachem i sczerniałymi od wilgoci kamiennymi ścianami. Znalazła się przed wielką na pięć metrów, czarną i misternie zdobioną złotymi dekoracjami bramą.

Z trudem uchyliła bramę, która zaczęła niemiłosiernie skrzypieć.

Na tabliczce z mosiądzu pisało, że cmentarz powstał w 1655 r. Wokół grobów roztaczała się mgła, zasłaniając zwiędłą trawę. Niektóre nagrobki kompletnie się zawaliły, jeszcze inne były w opłakanym stanie. Wszystkie miały jakieś pęknięcia i większość była pokryta gęstym mchem. Napisów prawie nie dało się odczytać. Powoli stawiała kroki, bojąc się nadepnąć na opadłe kamienie z grobów. To miejsce sprawiało wrażenie grozy i zaczął ją ogarniać paranoiczny lęk. Było niesamowicie cicho, a wiatr jakoś przycichł. Miała nieprzyjemne uczucie, że ktoś ją śledzi i ukrywa się za którymś z grobów. Miała ochotę uciec, ale odnosiła wrażenie, że nie byłoby to mądre rozwiązanie. Kiedy mijała opuszczoną kaplicę, popatrzyła ze strachem na uchylone drzwi, ale nie dostrzegła tam nic oprócz ciemności. Odwróciła wzrok i zobaczyła, że kilka kroków dalej znajduje się wielki, marmurowy grób z białą klepsydrą i granitowym krzyżem. Wokół niego były usytuowane figury kruka i gargulca. Wyglądały jakby za chwilę miały ożyć. Ku jej zdumieniu grób był zadbany i wizerunkowo odcinał się od tego zapomnianego, ponurego miejsca. Podeszła do niego, nie zastanawiając się dłużej, przyciągana jakimś instynktem.

Podchodząc bliżej, zauważyła na nim znak gwiazdy. Czuła coraz większe fale mocy bijące od grobu, im bardziej skracała dystans. Gdy znalazła się blisko niego zdołała odczytać złoty napis.

Wyszeptała słowa.

„Wielka moc, wielki dar, wstępuję na Ciebie. Trzy w jedną całość złącz, wspomóż w potrzebie, chroń od Zła. Służyć Dobru pragnę, nic przeciwko. Na wszystko co żyje i żyć będzie jestem Naznaczoną, nie obawiam się niczego co ludzkie i nieludzkie”.

Wraz z wypowiedzeniem słów poczuła drgania ziemi pod nogami. Spojrzała w dół i zobaczyła jak grudy ziemi przedostają się przez zwiędłą trawę. Poczuła ogarniające ją ciepło i ujrzała, że wokół niej uformował się okrąg z ognia, który powoli zwiększał się. Jednocześnie wicher wzmógł się, napierając na nią z taką siłą, że ledwie stała na nogach. Otworzyła szeroko swe szmaragdowe oczy, gdy na cmentarzu zaczął padać deszcz i lunął prosto na nią. Jednakże ogień wokół niej nie zgasł — przeciwnie poszerzył się. Poczuła jak ta nieznana moc, która doprowadziła do tego, wchodzi w nią i zaczyna krążyć jej w żyłach.

Wiatr porozrywał z ziemi ruiny nagrobków oraz drzewa, miotając nimi we wszystkie strony. Czuła delikatne mrowienie w całym ciele, ale też niewytłumaczalny spokój i euforię. Rozkoszowała się tym uczuciem, a łzy z jej oczu skapywały na drżącą ziemię, niczym ulewa wokół.

Wzięła głęboki oddech.

Wszystko wróciło do poprzedniego stanu. Porozrzucane groby były na swoim miejscu, żadne drzewo nie było uszkodzone, nawet liście zdawały się być takie same. Niepokojąca cisza ustąpiła świergotowi ptaków. A jednak białego grobu z marmuru po prostu nie było. Na jego miejscu wyrosła czarna róża. Drgnęła ze strachu, gdyż to obudziło w niej złe wspomnienia. Mimowolnie spojrzała na nadgarstek. Jęknęła. Był na niej wypalony kształt róży. Z determinacją próbowała go zetrzeć, żałując, że poszła do tego miejsca. Gdyby nie tajemniczy znak na nadgarstku uznałaby, że wszystko co przed chwilą się wydarzyło, było zwykłą halucynacją.

Z roztargnieniem wycierając mokre oczy od łez, usłyszała za sobą głos starej osoby o spokojnym i tajemniczym tonie. Znieruchomiała zbyt przerażona, by się odwrócić.

— Jesteś Naznaczoną. Oto Formello doczekało się swojej trzeciej Strażniczki i Krąg wypełnił się, Naviro. Spełniłaś swoje przeznaczenie. Dowodem na to jest znak na nadgarstku, który właśnie próbujesz zetrzeć. Nic z tego, to jest piętno na zawsze. Tak jak się spodziewałam, pojawiłaś się dokładnie w tym miejscu.

Odwróciła się, mocno zaciskając pięści. Przed nią stała zgarbiona staruszka, która podpierała się na dębowym kiju. Spod dziurawego kaptura widać było kępkę siwych włosów, a pod nią krzywy uśmiech na pomarszczonej twarzy. Budziła w niej strach, a cała jej dotychczasowa odwaga prysła. Wyjąkała zmieszana, powoli cofając się w tył.

— Przepraszam, muszę iść do szkoły… — serce biło jej niczym młot, gdy uciekała.

Skąd ona mogła znać jej imię i dlaczego mówiła takie dziwne rzeczy? Choć to, co przed chwilą się stało też nie było normalne. Przypominała jej wiedźmę, mimo że starała się tak o niej tak nie myśleć.

W drodze do szkoły bezskutecznie próbowała to racjonalnie wyjaśnić. Wiedziała i czuła, że w jej żyłach płynie jakaś potężna moc, ale nie miała pojęcia co z nią zrobić i dlaczego akurat ją to spotkało. Z napisu z nagrobka i ze słów tajemniczej staruszki wynikało, że są jeszcze dwie osoby takie jak ona.

Była chorobliwie podekscytowana tym wszystkim. Takie rzeczy zdarzały się tylko w książkach o tematyce fantastycznej, których wiele czytała. Była w tym czymś jakaś magia. Może powinna się bać całej tej popapranej sytuacji, ale była bardziej zaciekawiona niż przerażona.

Miała swoją misję.

Znaleźć dwie pozostałe Strażniczki, kimkolwiek są, a także odkryć kim się stała.Rozdział II

To było dziwne uczucie wchodzić do szkoły bez towarzystwa Aurory i Tchiny. Czuła się trochę jak intruz, ale postanowiła nie zrażać się już w pierwszym dniu. Prawie zupełnie zapomniała o incydencie na cmentarzu. Jej uwaga została skierowana ku myślom, jak zrobić jak najlepsze wrażenie w szkole.

Wszystko będzie dobrze. Powtarzała sobie to w myślach jak mantrę. Jednak stresowała się, co zdarzało się jej bardzo rzadko.

Powoli dotarła na teren szkoły, zbudowanej z pomarańczowej cegły oraz z czarnym dachem. Nic nadzwyczajnego, szkoła jak tysiąc innych. Tata ustawił jej tak zajęcia, że miała trzy lekcje tańca tygodniowo. Biorąc w ręce plan szkoły, ominęła marmurowy posąg z herbem szkoły — lew na tle zielonej tarczy. Miała wrażenie, że jego ślepia wpatrywały się w nią intensywnie, gdy szła w kierunku drzwi wejściowych.

Uśmiechnęła się pod nosem. Kiedy minęła kamienne ogrodzenie szkoły, niemal każdy wzrok śledził jej ruchy. Widziała nowe nieznane twarze, które patrzyły na nią z nieskrywaną ciekawością. Grupka starszych dziewczyn spoglądała na nią i szeptała między sobą. Uśmiechnęła się do nich, chcąc ich speszyć, na co one spuściły wzrok zawstydzone.

Przyjaźniła się tylko z kimś, kto jest szczery i nie udaje kogoś, kim nie jest. Nie potrzebowała być lubiana przez wszystkich, wystarczyłoby jej gdyby znalazła garstkę fajnych ludzi.

Spojrzała na tłum obok szkoły. Niedługo miały zacząć się lekcje, ponieważ większość uczniów tłoczyła się niedaleko niezbyt szerokich drzwi wejściowych. Na murku obok kamiennych schodów siedziała grupka dziewczyn ubranych w krótkie spódniczki lub obcisłe spodnie, zazwyczaj ciemnego koloru. Odznaczały się swoim wyglądem. Niemal każdy chłopak gapił się na nie z głupawym wyrazem twarzy. Władcze i naburmuszone twarze świadczyły, że są to tak zwane elity (przez Aurorę nazywane inaczej snobami). Wydepilowane brwi, idealnie pomalowane usta i starannie zadbane paznokcie. Navira ominęła je szerokim łukiem. Zaraz koło elit stała grupa mężczyzn, która zawzięcie rozmawiała. Byli zabójczo przystojni, a pod ich koszulkami widać było pokaźną muskulaturę. Z irytacją stwierdziła, że przypatruje się im głupkowato już od kilku chwil.

Szczególnie uwagę przykuwał jeden z nich. Drgnęła, kiedy ten spojrzał w jej stronę. Miał gęste, blond włosy, ułożone w nieładzie, ale z klasą. W świetle porannego słońca mieniły się różnymi odcieniami blond. Uwagę przykuwała jego dobrze zarysowana szczęka i stanowcze kości policzkowe. Był wyższy od większości mężczyzn, szczupły i miał długie nogi. Ubrany był dość niecodziennie. Przyodziany był w kamizelkę, białą koszulę i eleganckie spodnie, dopasowane pod kant. Na nosie miał okulary z mieniącymi się niebieską poświatą szkłami, przez co nie mogła dokładnie ocenić koloru jego oczu. Patrzył dość ostentacyjnie w jej stronę, uśmiechając się i unosząc brwi. Jego uśmiech był promienny i wywołał u niej mimowolne krótkie migotanie na całym ciele.

Wzruszyła ramionami, udając, że go nie zauważyła. Starała ukryć swoimi włosami pojawiające się zaczerwienienie uszu, które powoli przechodziło na całą twarz. W przypływie mocnych emocji miała do tego tendencję, co było często obiektem kpin wśród jej przyjaciół.

Zbliżając się do szkoły, ujrzała trójkę dziewczyn koło drzwi wejściowych. Impulsowo postanowiła do nich dołączyć, gdyż wydawały się być jej rówieśniczkami. Szybko podeszła do nich, przywdziewając swój najlepszy uśmiech. Znała ludzi i wiedziała jak zdobyć sympatię. Poczuła na sobie wzrok tłumu. Patrzyli na nią jak na kosmitkę.

— Cześć, jestem Navira i niedawno przyjechałam do Formello. Nie znam waszego liceum. Czy byłybyście tak miłe i wskazały mi jak dojść do sali numer 32? — spytała się.

Trzy dziewczyny z uwagą wpatrywały się w nią, niemal z podziwem. Spojrzała na nich pytającym wzrokiem. Pierwsza opanowała się dziewczyna o krótkich brązowych włosach, ostrych rysach twarzy i miodowych oczach.

— Hej — jej głos nie brzmiał głośno, ale jakimś cudem przebijał się przez wrzask uczniów. — To ty jesteś tą nową dziewczyną z Rzymu, Navirą Criscello? Jestem Rachel Calzolai. Jasne. Moja przyjaciółka Anastazja też ma lekcję w sali 32. Później możemy oprowadzić cię po szkole.

Kładła dziwny nacisk na słowa „moja przyjaciółka”. Zdawało się, że litościwie się zgodziła na to, aby wyświadczyć Navirze przysługę.

— Dziękuję, a wy kim jesteście? — spytała, patrząc na pozostałe dziewczyny.

— Jestem Sarah — odpowiedziała znudzonym tonem pulchna uczennica z poważną miną i mocnym makijażem, ubrana w elegancki strój. Jej ciemne włosy były zaplecione w warkocz. — Wookrod. Nie mam czasu. Muszę iść.

Sarah zmierzyła Navirę wzrokiem i nic nie mówiąc odeszła.

No cóż, nie była zbyt towarzyska. Navira zastnawiała się, jaki mógłby być powód jej krótkiej obecności.

— Nie martw się. Ona zawsze jest taka aspołeczna — przewróciła oczami piękna dziewczyna o ognistych włosach i intensywnie zielonych oczach. Blada cera i pociągła twarz pokazywały całe jej emocje. Patrzyła z podziwem na Navirę. — Nie mogę uwierzyć, że jesteś z Rzymu! Musisz nam opowiedzieć o nim. W naszym odległym od świata miasteczku jest okropnie nudno. Chłopaki są za to zabójczo przystojni… — spojrzała z rozmarzeniem na grupkę facetów, którą Navira minęła w drodze do szkoły.

— To jest właśnie Anastazja Verdi… nie słuchaj jej, często gada głupoty — powiedziała z westchnieniem Rachel, patrząc na przyjaciółkę, która była już w innym świecie.

Anastazja wpatrywała się bezwstydnie w chłopaków. Była ubrana cała na czarno, niczym zdeklarowana Gotka. Nawet miała ostry makijaż na twarzy i pomalowaną bladym pudrem twarz. Jednak jej ubiór i makijaż dziwnie kontrastował się z jej żywiołową energią.

Po wymienieniu kilku zapoznawczych pytań na zewnątrz niemal świeciło pustkami.

Rachel miała lekcję gdzie indziej niż Anastazja i Navira więc szybko pożegnały się ze sobą, ponieważ zaraz miał zabrzmieć dzwonek. O ile już go nie było. Rachel miała francuski, a ona z Anastazją biologię. Dowiedziała się, że francuskiego uczy pani Sauret i nie znosiła spóźnialskich. Jej nowa koleżanka Anastazja nie spieszyła się wcale. Pogwizdując beztrosko, podążała powoli w stronę głównych drzwi. Ustaliły, że siedzą razem w ławce. Weszły do szkoły na szeroki korytarz, który był prawie pusty nie licząc kilku wałesających się uczniów. Anastazja z przerażeniem spojrzała na wielki zegar, wiszącym na szkolnym korytarzu, a potem na swój na ręce.

— Szlag! Jak zawsze ten złom musi się spóźniać. Jesteśmy już spóźnione. Biegnijmy na drugie piętro! Nie po tych schodach! Po tych po lewej! Pan Wąsacz zrobi z nas miazgę. No chodź! — krzyknęła załamana, kiedy Navira kierowała się schodami po prawej stronie.

Podczas tych lamentów Navira zdążyła przyjrzeć się korytarzowi. Po obu stronach naprzeciwko siebie były czerwone szafki. Na końcu znajdowały się kamienne schody, jedne po prawej, drugie po lewej. Sala gimnastyczna z uczniami ćwiczącymi gimnastykę była po prawej stronie, a przez przeszklone drzwi niedaleko wejścia mieściła się stołówka. Korytarz wyglądał mizernie. Szara podłoga, a ściany niegdyś białe teraz zszarzałe.

Wbiegły zadyszane na drugie piętro i niepewnie otworzyły drzwi do klasy numer 32. Kiedy weszły do sali, każdy popatrzył na nie z zaciekawieniem.

Navira niemal wpadła na pana o czarnych, przylizanych włosach i wąskich wąsach, który patrzył na nią z wyrzutem. Anastazja zdążyła niepostrzeżenie usiąść w pustej ławce. Przeklęła ją za tchórzostwo. Uśmiechnęła się niepewnie do pana w drucianych okularach i zapadniętych oczach przypominających ślepia ptaka. On odpowiedział na to nieprzyjemnym grymasem swoich krzywych ust.

— Dzień dobry, młode panienki. Jak widzę, Anastazja jak zwykle się spóźnia i wcale mnie to nie dziwi, lecz miałem malutką nadzieję, że chociaż na pierwszy dzień zmądrzeje. A tu taka niespodzianka! — rzekł z fałszywym uśmiechem, zwracając się do Anastazji wpatrującej się intensywnie w blat ławki, tak że niemal dotykała go czubkiem nosa.

— Ale kogo ja tu widzę? Czyż to nie Navira Criscello? Nasza nowa uczennica prosto z Rzymu! Jak widzę, twoja nowa przyjaciółka zdążyła ci wpoić swoje nawyki. Proszę się więcej nie spóźniać i usiąść! — jego głos z każdym słowem stawał się donośniejszy, a uśmiech zniknął.

W osłupieniu dotarła do miejsca, gdzie siedziała Anastazja. Przedostatnia ławka. Super, będzie można po kryjomu rozmawiać. Gdy przechodziła przez salę, reszta dziewczyn patrzyła współczująco na nią. Pierwszy dzień szkoły, a już miała naganę. „Brawo!” — pogratulowała sobie z cynizmem w myślach.

Od dzisiaj znienawidziła swojego pana od biologii. Jak powiedziała jej po cichu Anastazja miał na imię Gerdo Fagalos i był najbardziej nielubianym naczycielem w historii tej szkoły.

W sumie gdyby nie ona może by się nie spóźniły. Zresztą chyba to na jej towarzyszce nie wywarło większego wrażenia, ponieważ siedziała ze zrelaksowaną miną na krześle.

— Opowiedz nam coś o sobie — rzekł nagle nauczyciel, wskazując na nią palcem, nie wymawiając nawet jej imienia.

Navira podeszła pod tablicę i odwróciła się do zupełnie obcychjej twarzy.

Wyrecytowała swoją wyuczoną formułkę, szybko niczym wystrzał z karabinu. Uśmiechała się, chcąc wzbudzić sympatię. Nie chciała być wyrzutkiem w szkole, ale też specjalnie nie zależało jej, czy ją wszyscy polubią.

Zakończyła swoją przemowę i lekko dygnęła, czego nauczyła się na lekcjach baletu. Klasa machinalnie klaskała, kiedy skończyła się przedstawiać. Tylko upudrowane dziewczyny, które spotkała na podwórku szkolnym, krzywo na nią popatrzyły i zaśmiały się pod nosem szyderczo, szepcząc coś między sobą. Skrzyżowała z nimi spojrzenia i usiadła z powrotem w ławce.

Lekcja ciągnęła się w nieskończoność. Omawiano zasady panujące w szkole, a Navira rysowała z Anastazją głupie rysunki na kartce, umierając z nudów. Pod koniec lekcji jej koleżanka omal nie zasnęła na stoliku. Navira uśmiechnęła się pod nosem. Czuła w głębi serca, że może będą w przyszłości dobrymi przyjaciółkami.

Gdy zadzwonił dzwonek, wyszły pierwsze, śmiejąc się z pana Fagalosa.

— Pokaż mi swój plan. Hmm… teraz masz dwie lekcje włoskiego z panią Spinny. Ale masz szczęście! Ja mam inną lekcję, ale z tego co wiem, Rachel też ma włoski — rzekła Anastazja, po czym lustrując plan Naviry szybko podała instrukcje, jak dojść do sali, w którym miała odbywać się lekcja włoskiego.

— Dobra, dzięki. Czy wy też macie lekcje tańca? Jeśli tak, fajnie byłoby tańczyć z wami.

Na co ona w odpowiedzi zrobiła obrót na czubkach palców ze złączonymi stopami.

— Jasne, że tak. Wszystkie kochamy taniec, dlatego mamy go trzy razy w tygodniu. Najlepsza jest Rachel.

Dostała zaproszenie, żeby zjadła z Rachel i Anastazją lunch. Miały się spotkać pod grubym dębem przed szkołą, ponieważ w stołówce był straszny tłum i śmierdziało „serem” według opinii Anastazji.

W końcu obie rozeszły się, każda w inną stronę. Navira pośpiesznie podążała na drugie piętro. Większość chłopaków wgapiała się w nią dziwnie. Znała ten wzrok, był to znak, że zauroczyli się. Nie rozumiała tego, ale nie mogła skryć swojego zadowolenia.

Na półpiętrze jej uwagę przykuł dość dużych rozmiarów obraz, obramowany w stalową, nowoczesną framugę, zupełnie niepasującą do tego, co było na podniszczonym płótnie. Na tle ciemnoszarych chmur wznosił miecz długowłosy, jaśniejący anioł o czarnych rozłożystych skrzydłach. Zwycięsko przytrzymywał głowę mężczyzny nogą w sandale. Biały anioł z uczuciem triumfu zadawał ostateczny cios w tył pleców pokonanego diabła. Navira przetarła oczy, gdyż zdawało jej się, że przez chwilę widziała delikatny uśmiech na twarzy anioła. Skrępowany łańcuchami szatan nagle zbudził w niej współczucie. Usłyszała głos w głowie. Jedno słowo.

„Czekaliśmy”.

Odwróciła się szybko, a na ciele miała gęsią skórkę. To przecież niemożliwe. Ten anioł był namalowany. Nie mógł do niej przemówić. Powtarzała to sobie w myślach, oddalając się jak najdalej od obrazu.

Nagle poczuła, że wpadła na kogoś i momentalnie straciła równowagę, upuszczając torbę. Spadłaby do przodu, jednak w ostatniej chwili poczuła na swoim nadgarstku mocny i pewny uścisk dłoni. Jej twarz znalazła się kilka centymetrów od podłogi. Spojrzała w górę, szukając osoby, która uratowała ją od upadku. Patrzył na nią przepraszająco chłopak o dobrze zarysowanych rysach twarzy. Ze zmarszczonego czoła patrzyły na nią lodowato zimne oczy z wyrazem troski. Poczuła dziwne drganie między ich złączonymi dłoniami.

To był ten sam chłopak o blond włosach, z którym wymieniła spojrzenia obok szkoły. Jego umięśniona klatka piersiowa unosiła się i opadała w rytm oddechów. Ujrzała filuterny błysk w jego oczach za niebieskawymi szkłami. Wpatrywali się w siebie przez dłuższą chwilę, nie wykonując żadnego ruchu czy gestu. Uśmiechnęła się wyczekująco, a on momentalnie podniósł ją na nogi, z szarmanckim uśmiechem, mówiąc do niej aksamitnym głosem:

— Nic się nie stało? Jestem Ksawery i chyba jestem ci winny przeprosiny. Musisz bardziej uważać. Muszę cię pilnować, bo nie myślę, żebyś następnym razem miała takie szczęście.

Nadal trzymał jej rękę, a Navira niepewnie rzekła:

— Nie chciałam, po prostu… — ale gdy przypomniała sobie powód swojego zamyślenia i umilkła. Uznałby ją za niespełna rozumu.

Za zaciekawieniem wpatrywał się w nią hipnotyzującym wzrokiem, a arystokratyczne rysy twarzy i zaciśnięta żuchwa sprawiały, że czuła się nieswojo. Nigdy wcześniej nie znała tego uczucia.

— Słyszałem, że jesteś nowa i już zdążyłaś podpaść panu Fagalosowi. Powinnaś bardziej uważać. Podprowadzę cię do klasy, jestem ci to winien.

Szeroki uśmiech sprawiał, że trudno było odmówić tej propozycji, choć miała dość negatywne nastawienie do tak jawnego podrywu. Navira jednakże odwzajemniła uśmiech, puszczając mocno ściśniętą rękę z uścisku i już miała odpowiedzieć, gdy nagle pojawił się obok nich bardzo wysoki, łysy mężczyzna w czarnej eleganckiej koszuli i czarnych spodniach. Miał kolczyki na jednym uchu oraz przeciwsłoneczne okulary na nosie, co sprawiało, że wyglądał dziwnie niebezpiecznie. Musnął ją zaledwie wzrokiem, zachowując nieprzenikniony wyraz twarzy. Popchnął Ksawerego, który nieznacznie stracił równowagę. Ten w odpowiedzi trzymał już zaciśniętą pięść koło nosa atakującego.

Ale nieznajomy nawet nie drgnął. Z zimnym uśmiechem delikatnie odsunął pięść na bok, ku niememu zdziwieniu Ksawerego.

— Widzę, że polujesz na swoją nową ofiarę. Jak widać z powodzeniem. Obserwowałem was, nieprzypadkowo wpadliście na siebie, prawda? Możesz ją omamiać złudzeniami, że wasze spotkanie to jest przeznaczenie, wielka miłość — rzekł wolno, i nieco kpiąco.

— Nie zamierzam się temu przypatrywać, zabieram ją ze sobą. Zdążył cię już omamić swoim hipnotyzującym spojrzeniem, prawda?

Podczas tego pytania popatrzył na Navirę, która zarumieniła się na to pytanie. Po części to była prawda, ale przecież nie miała powodu wierzyć słowom mężczyzny.

Zignorowała jego pytanie, chcąc wywinąć się rakiem. Po chwili spytała się Ksawerego:

— To prawda, co on o tobie mówi?

Ksawery przeciągnął się leniwie jak kot i uśmiechnął się bezbronnie.

— Nic nie poradzę na mój urok osobisty. Nie mów, że jesteś zazdrosny Drako? Przecież nigdy nie zdarzyło ci się interweniować, gdy rozmawiałem z płcią przeciwną.

— Nie chodzi o mnie, a ty doskonale o tym wiesz. Ona jest tu nowa, a ja chcę zadbać, aby była bezpieczna od takich jak ty. Pragnę ją tylko uratować cię przed konsekwencjami z zadawaniem się z takimi osobnikami jak ty. Chcesz ją wykorzystać do swoich celów.

Oczy Ksawerego niebezpiecznie błysnęły zza niebieskich szkieł. Na szyi i skroniach widać było napięte żyły. Natomiast Drako ze spokojem patrzył na niego, trzymając nonszalancko ręce w kieszeniach.

— Może mnie ktoś poinformować, co się właściwie dzieje? Drako, o jakich konsekwencjach mówisz? Przecież tylko ze sobą rozmawiamy, a ty insynuujesz bezpodstawne oskarżenia wobec Ksawerego — rzekła zirytowana Navira, stojąc między dwoma nabuzowanymi mężczyznami.

— Przekonasz się sama w swoim czasie. Wolałem cię ostrzec przed tym. Jemu nie można ufać, gdyż nie ma kręgosłupa moralnego i żadnych zasad. Podprowadzę cię pod lekcje — powiedział Drako.

— Wierzysz mu? — spytał Ksawery z bólem w oczach.

— Sama nie wiem. Chyba wolę zostać sama.

Ksawery odszedł powoli jak podkulony pies, łypiąc po drodze na Drako, który nadal stał jak słup soli w tym samym miejscu. Popatrzyła na niego wyzywająco, mając nadzieję, że także podąży jego śladem i zniknie. Spojrzała jeszcze raz na plan, aby sprawdzić, jakie lekcje będzie miała po języku włoskim. Zanim zdążyła cokolwiek zrobić, Drako z szybkością błyskawicy wziął jej plan w ręce i zaczął go szczegółowo studiować. Był tak wysoki, ze nawet nie próbowała mu wyrywać planu, tylko popatrzyła na niego z domieszką wyrzutu i złości.

— Nie potrzebuję twojej pomocy.

Podniósł delikatnie jedną brew.

— Nie chcę być twoim wrogiem, podprowadzę cię tylko pod salę języka włoskiego. Chciałem tylko cię ochronić przed tym babiarzem, a potem mogę zniknąć. Będę zawsze do twojej dyspozycji, gdy tylko będziesz mnie potrzebować.

Uśmiechnął się, ale w jego wyrazie twarzy widać było, że mówi poważnie. Stał z lekko pochyloną głową. Za szkłami zobaczyła złociste oczy, które miały brązowe plamki i działały na nią hipnotyzująco. W milczeniu przeszli pod drzwi sali. Kątem oka widziała, jak dziewczyny przypatrywały się jej z mieszaniną zazdrości i rozmarzenia.

— A może tobie również nie można ufać?

Zmarszczył brwi, jakby zaskoczyło go to pytanie.

— Jestem tylko po to, aby cię ostrzec w dobrej wierze. Może to przez moją łysinę nie chcesz mi zaufać? — z rozbawieniem spytał Drako.

— Myślę, że sama potrafię się obronić i wybrać komu ufać, a komu nie.

— Nie sądzę, aby tak było.

Uśmiechnął się blado i zaśmiał krótko. Następnie poszedł spokojnym krokiem w swoją stronę, a w jego złocistych oczach było coś smutnego. Przez kilka kolejnych sekund w jej uszach nadal brzmiał jego gorzki śmiech.

Język włoski mknął zadziwiająco szybko z władczą Rachel, która obrzucała złym okiem wszystkie dziewczyny, które ośmieliły ubrać się ładniej od niej. Szeptem rozmawiały o tańcu, który jak się okazało, obie kochały i ćwiczyły z namiętnością. Navira z entuzjazmem stwierdziła, że mają mieć dzisiaj lekcję tańca wraz z Anastazją. Nie interesowało ją to, co działo się na lekcji włoskiego. Nie pierwszy raz olewała lekcje, nigdy nie rozumiała sensu wkuwania na pamięć nieistotnych rzeczy.

Z hukiem nadszedł dzwonek, a uczniowie rozchodzili się tłumnie do stołówki i na zewnątrz, z roześmianymi twarzami.

Poszła z Rachel do stołówki, przeciskając się przez motłoch na szkolnych korytarzach. Niewinni uczniowie z lękiem i fascynacją usuwali się pięknej Rachel, na co ona patrzyła na nich z wystudiowanym uśmiechem. Po chwili obie dziewczyny znalazły się w stołówce zapełnionej tłumem ludzi. Po drodze spotkały Anastazję, która z zadowoleniem do nich dołączyła. Kucharki na samym końcu sali z ponurymi minami serwowały sałatkę grecką i jakąś bliżej nieokreśloną zupę. Ku informacji niezrażonej tym widokiem Anastazji, dowiedziała się, że jest to zupa rybna. Miała nikłą nadzieję, że nie smakuje tak samo jak wygląda — pomyślała, patrząc z powątpiewaniem na danie. Widząc jednak ostry wzrok kucharki, szybko poszła za Anastazją, na co ona uśmiechnęła się niezauważalnie.

— Co za nieuprzejmość — prychnęła Rachel, widząc jak kucharka z furią nakłada jej zupę rybną. — Fuj.

Navira ledwie zdążyła schować ledwie skrywany śmiech.

Wspólnie podeszły do stolika w cieniu ogromnego, rozłożystego dębu. Niedaleko schodów siedziała grupka chłopków, ta sama, którą zobaczyła rano. Wydawali się nie zdawać sobie sprawy, jaką uwagę przyciągali. Wśród nich zobaczyła rozluźnionego Drako, odpalającego papierosa za pomocą ozdabianej kamieniami szlachetnymi zapalniczki i z wygenerowanym na niej jeleniem. Był także Ksawery, który intensywnie rozmawiał z mężczyzną o ciemnych długich włosach, spiętych w kucyk.

Rachel niepewnie mieszała łyżką papkowatą zupę rybną. Anastazja z apetytem wgryzła się w sałatkę grecką, jednocześnie zagajając rozmowę.

— Słyszałam od Rachel, że już poznałaś Ksawerego i Drako.

Zawahała się z odpowiedzią. Ona przecież wcale ich nie poznała. Oprócz imion oni pozostawali dla niej jedną wielką zagadką.

— Tak, ale wiecie kim jest ta grupa chłopaków przy szkole? Wiesz, tych przystojnych — zaczerwieniła się Navira, nie wiedząc jak za bardzo ich opisać.

— Ach… to długa historia. Wszyscy ci goście przyjechali kilka lat temu, nie wiadomo skąd i dlaczego. Nie są zbyt skorzy do zwierzeń i lepiej ich nie pytać skąd przybyli i dlaczego zamieszkali w Formello. Są podzieleni na dwie grupy. Jedni są bardziej nieznośni, lubią rozróbę, dobrą zabawę i kobiety. Uważaj na nich, szczególnie na Ernesta, który jest szefem tej grupy. Drudzy są chłodni i nieprzystępni, za to bardziej porządni, chociaż są wyjątki od reguły, na przykład Ksawery to niezły flirciarz. Liderem jest Aleksander. Wiem, to jest trochę dziwne, te ich hierarchie. Obie te grupy oddziela wzajemna nienawiść i zachowanie. Nie wgapiaj się na nich! — krzyknęła właśnie w tej chwili, gdy jej wzrok padł na wyprostowanego chłopaka z krótkimi włosami w czarnej kurtce. — To Ernesto, najlepiej nie zwracaj na siebie uwagi.

Ale Navira nie posłuchała rady. Kiedy przyglądała się im, fizycznie nic ich nie różniło. Dopiero teraz zauważyła, że obie grupy stały jednak w pewnej odległości od siebie. Wszyscy byli umięśnieni i wyżsi od przeciętnych chłopaków w ich wieku. Przyciągali spojrzenia rozmarzonych uczennic. Jedynie czym się różnili to fakt, że grupa Ernesta była bardziej mroczna. Jednak u każdej grupy wydawało się czuć nutę tajemniczości i grozy. A Ernesto… Dopiero teraz zobaczyła na jego twarzy podłużną bliznę prostopadłą do kącika ust. Miał krótko ostrzyżone włosy w stylu buzzcut. Przewiercał zielonymi oczami Navirę. Szybko odwróciła wzrok.

Nagle z prędkością błyskawicy podbiegł do Naviry i jej koleżanek facet z ekipy Ernesta, trzymający w zębach wpół dopalony papieros. Miał rdzawe, niedbale ułożone włosy i cienkie usta ułożone w szerokim uśmiechu. Jednak mimo jego uroku serce jej drgnęło ze strachu. Jego oczy były czarne jak smoła. W malutkim ułamku sekundy zauważyła nawet w nich czerwone iskierki.

— Hej mała, jestem Lucci. Chcesz dołączyć do nas? Twoje koleżanki też zresztą mogą, jesteśmy bardzo otwarci na szersze towarzystwo — rzekł, patrząc natarczywie na nową uczennicę i ani przez chwilę leniwy uśmiech nie spełzł mu z twarzy.

— Zostaw ją w spokoju, żadna z nas nie jest taka naiwna, aby nabrać się na wasze gierki — powiedziała cicho, lecz stanowczo Rachel.

— Może pozwól zdecydować o tym Navirze. O ile pamiętam, jeszcze całkiem niedawno nie miałaś problemu z naszym towarzystwem.

Rachel błyskawicznie zerwała się do skoku, ale dziewczyny powstrzymały ją. Navira nie rozumiała, co się dzieje, ale patrząc na pełne nienawiści oczy Rachel, podwoiła swoją czujność. Zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć koledzy z bandy Ernesta już byli koło dębu i otoczyli ich kołem, świadomi swojej siły. Z jednej i z drugiej strony konfliktu padały niecenzurowane słowa.

— Hej! — krzyknęła głośno Navira ostrym głosem, a wszyscy spojrzeli w jej stronę. Weźcie się w garść. To, że nie mam zamiaru z wami nigdzie iść to nie wasza sprawa. Nie wszczynajcie bójki z tak błahego powodu. Spadajcie stąd — odezwała się wściekle, a każde jej słowo niczym ostrze noża niemiłosiernie wbijało się w każdą komórkę ciała.

Kilka sekund później Lucci wraz z grupą odeszli, niczym zahipnotyzowani. Ksawery patrzył na tę scenę z lekkim uśmiechem, nieco zaskoczony jej reakcją. Wcześniej stał obok i przyglądał się, jakby był gotowy do interwencji w razie jakichkolwiek rękoczynów. Koleżanki wlepiały się w nią z mieszaniną strachu i niedowierzania.

— Jeszcze się zobaczymy — krzyknął z oddali Lucci, ku ostremu, władczemu spojrzeniu Ernesta, wyraźnie niezadowolonego z przegranej.

Poczuła na sobie dotyk czyjejś ręki na ramieniu. Była to Rachel, która patrzyła na nią z troską.

— Nie przejmuj się. Oni zawsze tacy są. Chcą poderwać każdą dziewczynę, ale nie używają przemocy, potrafią tylko straszyć. Kobietom nic nie zrobią, mają swój honor — rzekła z niezbyt wielkim przekonaniem.

Po niezręcznej ciszy reszta przerwy przeszła na luźniejsze tematy. Dziewczyny w mig znalazły wspólny język, łączyła ich wspólna pasja — taniec. Opowiedziała im parę rzeczy o życiu w Rzymie ku sporym zainteresowaniu koleżanek. Anastazja była dziwnie milcząca po utarczce z Luccim, ale Navira nie dociekała dlaczego.

Matematyka minęła jej zaskakująco wolno z panem Willem, znudzonym, bez wyczuwalnej woli życia mężczyzną w średnim wieku, który co chwila kasłał niepohamowanym kaszlem. Siedziała z Grace, miłą i sympatyczną, ale nazbyt gadatliwą osobą. Całą lekcję paplała jej nad uchem i chciała o wszystkim wiedzieć.

W końcu nadeszła jej upragniona lekcja. Taniec. I to dwie godziny. Wbiegła do sali ubrana już w swój strój. Spotkała tam Rachel i Anastazję tańczące wraz z innymi dziewczętami. Na środku sali energicznie wymachiwała rękami młoda nauczycielka, nawet nie zwracając uwagi na jej pojawienie. Zresztą jak prawie każdy w sali. Wszyscy byli zbyt pochłonięci tańcem, językiem duszy.

Stanęła obok koleżanek i wprowadziła się w rytm tańca. Dziewczyny nieznacznie uśmiechnęły się do niej, nie chcąc tracić ani chwili. Nauczycielka po kilku minutach kazała wszystkim zaprezentować swoje umiejętności. Młodzież zareagowała na to z entuzjazmem.

Każdy starał się w miarę możliwości, były nawet upadki i poślizgi na wypastowanej podłodze. W końcu na parkiet weszła Anastazja z tajemniczym uśmiechem i zaczęła tańczyć balet w rytm spokojnej pieśni. Navira przetarła oczy, ponieważ wydawało jej się, że spod rąk dziewczyn wyleciały złote iskierki. Poczuła dreszcze, widząc jej ruchy, tak jakby użyła magicznego napoju, który sprawiał, że figury i kroki są tak doskonałe i płynne. Potem na scenę wkroczyła z gracją dumna Rachel, świadoma swojego potencjału i talentu. Poruszała się szybko i zwinnie niczym motyl, a podczas tańca miała półprzymknięte powieki.

One są cholernie dobre. Jakby używały czarów.

To przecież niemożliwe, zaśmiała się w duchu Navira.

— Teraz nasza nowa uczennica panna Navira — rzekła nauczycielka, ponaglająco wskazując scenę.

Szybko wdrapała się na podest. Lekko uczyniła kilka kroków. Już przy pierwszej melodii poczuła nieposkromioną energię płynącą z otaczającego ją świata. Liczyły się tylko nierówne oddechy i manewrowanie ciałem. Weszła w wir tańca, wsłuchiwała się w rytm serca. Taniec był dla niej jedyną pasją, która pozwalała zapomnieć o wszystkich troskach.

Po lekcjach poszła do domu, pożegnawszy się uściskiem z nowymi koleżankami. Nie wiadomo skąd pojawił się Ksawery o blond włosach, ułożonych jak poprzednio z nieładem. Jego mięśnie napinały się podczas biegu. Tak, on jest piękny. Mógłby mieć każdą, ale ona miała zamiar uważać. Wiedziała, że pod piękną fasadą mogą kryć się najczarniejsze brudy — wolała najpierw go lepiej poznać, nim mu zaufa. Popatrzył na nią z nadzieją w oczach:

— Mogę cię podprowadzić? Martwię się o ciebie, bo wzbudziłaś zainteresowanie Lucciego, a ten bywa nieobliczalny. Jesteś zbyt specyficzna — powiedział z powagą, a ona nie mogła zrozumieć, co złego widział w nim Drako.

Widać było jego szczere intencje. Uśmiechnął się szeroko, gdy zgodziła się i wziął jej ciężką torbę z książkami. Na początku szli w milczeniu. Potem rozmawiali o chmurach i śmiali się jak dzieci, kiedy odgadywali kształty kłębiastych chmur. Choć był tajemniczy i zdawkowo odpowiadał na zadawane mu pytania, to wzbudzał w niej zaufanie.

Gdy byli już koło furtki, uśmiechnął się szarmanckim uśmiechem i podał jej torbę z książkami.

Próbowała nie wybuchnąć śmiechem. Szybko odwróciła się i pomknęła w stronę domu.

— Hej, i nadal uważasz, że nie można mi ufać?

Pytanie to zabrzmiało zbyt poważnie, żeby je zignorować.

— O tym przekonamy się w przyszłości.

Nie odwróciła się już. Zamknęła za sobą dębowe drzwi, nadal czując na sobie wzrok chłopaka. W Rzymie było zupełnie inaczej. Czuła, że znalazła się w jakimś nowym świecie. I nie wiedziała, co nastąpi dalej. To ją ciekawiło i zarazem i niepokoiło.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij