Nazywam się Czerwień - ebook
Nazywam się Czerwień - ebook
W szesnastowiecznym Stambule grupa najwyśmienitszych artystów ma zrealizować zlecenie sułtana: stworzyć utrzymaną w nowoczesnym zachodnim stylu księgę upamiętniającą jego wielkość i chwałę. Księgę mają zdobić barwne miniatury. Ale sztuka figuratywna jest zakazana w religii muzułmańskiej. Zlecenie i jego wykonawcy są zatem w poważnym niebezpieczeństwie. Należy utrzymać je jak najdłużej utrzymać w tajemnicy. Jeden z zatrudnionych mistrzów zostaje zamordowany…
Nazywam się Czerwień łączy elementy tajemnicy, intrygi i wątku miłosnego z filozoficzną zagadką. To najpopularniejsza powieść Orhana Pamuka – przetłumaczono ją na 24 języki i wyróżniono najbardziej lukratywną nagrodą literacką: IMPAC Dublin Award w 2003 r.
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-08-05794-0 |
Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jestem trupem, nieruchomym ciałem na dnie studni. Choć ostatnie tchnienie wydałem z siebie wiele godzin temu, choć moje serce dawno przestało bić, nikt oprócz nikczemnego mordercy nie wie, co mi się przydarzyło. Skoro już o nim wspomniałem — łajdak ów sprawdził mój oddech i puls, aby się upewnić, że nie żyję, po czym wymierzył kopniaka w bok, zawlókł mnie pod studnię i wrzucił w jej czeluść. Zderzywszy się z dnem, moja czaszka, wcześniej rozbita kamieniem, rozpadła się na kawałki; z twarzy, czoła i policzków została krwawa miazga, kości połamały się, a usta wypełniła krew.
Nie wracam do domu już od czterech dni. Żona i dzieci pewnie mnie szukają. Córka zalewa się łzami, wpatrując się w bramę ogrodu: wszyscy wyczekują, licząc na mój powrót.
Ale czy rzeczywiście czekają? Pewności nie mam. Może przywykli do mej nieobecności — to byłoby straszne! Bo tu, po drugiej stronie, człowiekowi się wydaje, że życie, w którym już nie uczestniczymy, toczy się jak dawniej. Lecz czym jest życie? Przed moim narodzeniem istniał czas niezmierzony. Po mojej śmierci — czas bezkresny! Przedtem nigdy o tym nie myślałem; po prostu egzystowałem sobie pomiędzy mrokami nieskończoności.
Byłem szczęśliwy, tak, szczęśliwy — teraz zdaję sobie z tego sprawę. W pracowni naszego sułtana uchodziłem za najlepszego pozłotnika i żaden miniaturzysta nie mógł dorównać mojemu mistrzostwu. Za prace wykonywane poza pałacem dostawałem miesięcznie dziewięćset akcze¹. To, rzecz jasna, czyni moją śmierć jeszcze trudniejszą do zniesienia.
Wykonywałem ilustracje i pozłotę ksiąg; zdobiłem brzegi kart najpiękniejszymi wzorami liści, gałązek, róż, kwiatów i ptaków; malowałem chmurki chińskie, winorośle, kolorowe laski i ukryte w nich gazele; rysowałem galery, sułtanów, drzewa, pałace, konie, myśliwych… Dawniej zdobiłem czasem talerze lub odwrocia luster, drewniane łyżki, sufity willi i pałacyków nad Bosforem, a nawet skrzynie… W ostatnich latach zajmowałem się jednak wyłącznie iluminacją manuskryptów, ponieważ sułtan dobrze za nie płacił. Nie mogę powiedzieć, że to nie ma teraz znaczenia. Człowiek docenia wartość pieniędzy, nawet gdy jest martwy.
Jeśli jakimś cudem słyszycie mój głos, myślicie sobie zapewne: „Kogóż obchodzi, ile zarabiałeś za życia? Lepiej opowiedz nam, co widzisz. Czy jest jakieś życie po śmierci? Gdzie przebywa twoja dusza? Jak wygląda raj, a jak piekło? Jak to jest umrzeć? Czy towarzyszy temu ból?”. Nie dziwię się wam. Żyjących zżera ciekawość, by dowiedzieć się, jak to jest po drugiej stronie. Słyszałem historię o człowieku, który z powodu owej ciekawości krążył między trupami na polach bitew… Szukał wśród rannych wojowników, walczących o życie w kałużach krwi, takiego, który wrócił z krainy zmarłych, aby poznać dzięki niemu tajemnice zaświatów. Żołnierze Timura uznali ciekawskiego za wroga i jeden z nich przeciął go mieczem na pół. Nieszczęśnik w chwili śmierci uznał, że tak się właśnie dzieje na tamtym świecie: człowiek dzieli się na połowy.
Nic z tych rzeczy. Rzekłbym nawet, iż dusze rozdzielone za życia tutaj łączą się w całość. W przeciwieństwie do tego, co twierdzą giaurzy, pozostający pod wpływem szatana, zaświaty, dzięki Bogu, naprawdę istnieją. Najlepszym dowodem jest to, że stamtąd właśnie do was przemawiam. Umarłem, ale — jak widzicie — nie przestałem istnieć. Muszę jednak przyznać, że nie zauważyłem tu opisywanych w Koranie złotych i srebrnych pałaców ani wijących się między nimi rzek. Nie dojrzałem drzew o wielkich liściach, obwieszonych dojrzałymi owocami, ani pięknych dziewic, choć doskonale pamiętam, jak często z przyjemnością szkicowałem te rajskie hurysy o wielkich oczach, które wspomina sura Wydarzenie. Niestety, nie natknąłem się tu też na owe cztery rzeki mlekiem, winem, słodką wodą oraz miodem płynące, opisywane kwieciście nie przez Koran akurat, lecz przez takich mistyków jak Ibn Arabi. Ponieważ jednak nie mam zamiaru podważać wiary tych, którzy karmią się nadzieją i marzeniami o tamtym świecie, do czego mają zresztą prawo, chciałbym podkreślić, iż moje obserwacje wynikają z mego specyficznego położenia. Każdy wierny muzułmanin, choć trochę zorientowany w kwestii życia po śmierci, przyzna, że taki niespokojny duch jak ja, w dodatku znajdujący się w podobnej do mojej sytuacji, może mieć trudności z odnalezieniem rajskich rzek. Nie owijając w bawełnę: ja, Elegant, sławny w środowisku ilustratorów i mistrzów, umarłem, lecz nie zostałem pogrzebany, dlatego też moja dusza nie opuściła całkowicie ciała. I póki się od owych nieczystych zwłok nie uwolni, póty nie będę mógł wstąpić ani do raju, ani do piekła (w zależności od tego, co mi przeznaczone). Owa wyjątkowa sytuacja — choć oczywiście mój przypadek nie jest pierwszy — sprawia, że nieśmiertelna cząstka mnie cierpi straszliwe katusze. Nie czuję, co prawda, ani roztrzaskanej czaszki, ani połamanych kości i gnijącego, pokrytego ranami ciała, zanurzonego w lodowatej wodzie, ale boli mnie przeżywająca męki dusza, która rozpaczliwie pragnie uwolnić się z cielesnej powłoki. Czuję się tak, jakby cały świat, łącznie z moimi członkami, skurczył się nagle do zwykłej grudki bólu.
Wrażenie to mógłbym porównać tylko do zdumiewającego poczucia wolności, jakie ogarnęło mnie w chwili śmierci. Owszem, natychmiast zrozumiałem, że ten drań chce mnie zabić, gdy nagle uderzył mnie kamieniem i roztrzaskał mi czaszkę, lecz nie wierzyłem, że posunie się tak daleko. Okazało się, jak drogie jest mi życie, z czego nie zdawałem sobie wcześniej sprawy, prowadząc monotonną egzystencję, dzieloną między dom i pracownię. Broniłem więc tego życia rękami, nogami i zębami, które zacisnąłem na ciele mordercy… Ale nie zamierzam zanudzać was wstrząsającymi opisami jego kolejnych ciosów.
Gdy uświadomiłem sobie ze smutkiem, że umieram, wypełniło mnie zdumiewające poczucie ulgi. Chwila przejścia na drugą stronę była łagodna, płynna, zupełnie jakbym podczas snu obserwował siebie — pogrążonego we śnie. Ostatnią rzeczą, jaką zapamiętałem, były ośnieżone i zabłocone buty mojego nikczemnego kata. Zamknąłem oczy, jakbym zasypiał, i w ten sposób znalazłem się po drugiej stronie.
Nie skarżę się jednak, że moje zęby, niczym ziarna prażonego grochu, wpadły do zalanego krwią gardła, że twarz mam zmasakrowaną i leżę na samym dnie studni. Czuję żal o to, że wszyscy nadal uważają mnie za żywego. Moja dusza cierpi męki, ponieważ rodzina i przyjaciele wyobrażają sobie, że jestem zajęty błahymi sprawami gdzieś w Stambule, a nawet że uganiam się za jakąś kobietą. Dosyć tego! Niech jak najszybciej znajdą moje zwłoki, pomodlą się, urządzą pogrzeb i pochowają! Nie ma jednak nic ważniejszego niż odnalezienie mordercy! Bo nawet jeśli złożycie mnie we wspaniałym grobowcu, to dopóki ten zbir pozostanie na wolności, dopóty będę przewracał się w grobie, sącząc w wasze dusze niewiarę w Boga. Znajdźcie tego łajdaka, a ja wam opowiem ze szczegółami, jak wyglądają zaświaty. Ale pamiętajcie, że kiedy już drania złapiecie, macie go poddać torturom, połamać mu powolutku w imadle osiem lub dziesięć kości, najlepiej żeber, tak by trzeszczały, a później specjalnymi szpikulcami podziurawić czaszkę i powyrywać te obrzydliwe, tłuste włosy, pasemko po pasemku, tak żeby krzyczał z bólu.
Kim jest zabójca, którego tak nienawidzę? Czemu nieoczekiwanie targnął się na moje życie? Zastanówcie się dobrze. Mówicie, że świat jest pełen podłych morderców? Może zamordował mnie któryś z nich? Pozwólcie zatem, że was ostrzegę: za moją śmiercią kryje się nikczemny spisek przeciwko naszej religii, obyczajom, naszemu pojmowaniu świata. Otwórzcie oczy, dowiedzcie się, dlaczego zabili mnie wrogowie islamu oraz życia, które wiedziecie. Pamiętajcie, pewnego dnia i was to może spotkać. Zwróćcie uwagę, że wszystkie przepowiednie wielkiego hodży² Nusreta z miasta Erzurum, którego słuchałem ze łzami w oczach, spełniają się jedna po drugiej. Dodam jeszcze, że gdyby ktoś opisał sytuację, w jakiej wszyscy się znaleźliśmy, to nawet najbardziej uzdolniony miniaturzysta nie zdołałby takiej księgi zilustrować. Podobnie jak w wypadku Koranu — broń Boże nie zrozumcie mnie źle! — wstrząsająca siła takiego dzieła brałaby się z niemożności jej zilustrowania. Wątpię, czy do końca pojmujecie, co mam na myśli.
Słuchajcie. Gdy byłem jeszcze uczniem, też się bałem i dlatego ignorowałem głębokie prawdy i nie słuchałem głosów płynących z tamtego świata; drwiłem sobie z takich rzeczy. I skończyłem na dnie tej ohydnej studni! Miejcie oczy szeroko otwarte, bo wam również może się to przydarzyć. Nie pozostało mi nic prócz nadziei, że me zwłoki zgniją jak najszybciej, a wydzielany przez nie fetor kogoś zaalarmuje. Nie pozostało mi nic prócz tej nadziei. I wymyślania różnych rodzajów tortur, jakie zada życzliwy człowiek memu podłemu mordercy, gdy już zostanie ujęty.