- promocja
Nic do stracenia. Początek - ebook
Nic do stracenia. Początek - ebook
W dniu szesnastych urodzin Anna Spencer bawi się w klubie ze swoim chłopakiem. Wyjątkowy wieczór szybko się kończy, a poznany przypadkiem Carter Thomas, handlarz broni i narkotyków, zamienia kilka lat jej życia w piekło. Dzięki jej zeznaniom Carter zostaje skazany, ale z więzienia wciąż wysyła listy z pogróżkami. Ojciec Anny, wpływowy senator i kandydat na prezydenta, zrobi wszystko, by zapewnić jej bezpieczeństwo. Ochroną Anny zajmie się przystojny komandos, Ashton Taylor. Aby nie wzbudzać podejrzeń, ma udawać jej chłopaka. Cierpliwie stara się sprawić, by pokonała dręczące ją koszmary i pogrzebała przeszłość. Anna zaczyna czuć się bezpiecznie, a udawanie zakochanych powoli przestaje być grą.
Kategoria: | Young Adult |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-2470-3 |
Rozmiar pliku: | 748 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Szesnaste urodziny to dzień, który każda dziewczyna powinna zapamiętać jako wyjątkowy. W niektórych kulturach uważa się je nawet za moment, kiedy staje się ona kobietą. O moich szesnastych urodzinach można powiedzieć wszystko, tylko nie to, że były wspaniałe. Bardziej przypominały zejście do piekła na ziemi. Dwunastego marca umarły moje marzenia, a życie stało się dla mnie pasmem bólu, rozpaczy i strachu. Szesnaste urodziny pozostawiły we mnie bolesną bliznę i były początkiem wydarzeń, które powracały do mnie w sennych koszmarach.
W chłodzie nocy stałam w kolejce do klubu Ozone – nie wiedząc, że niebawem zacznie się koszmar. Palce u stóp już mnie bolały, bo założyłam kretyńsko wysokie szpilki. Zimny wiatr podwiewał krótką czarną sukienkę. Mój cudowny chłopak, Jack Roberts, rozcierał mi ramiona, próbując mnie ogrzać. Staliśmy przed klubem już niemal od godziny i w końcu znaleźliśmy się blisko wejścia.
– Nie jestem pewna, czy się nam uda, Jack. Może obejrzymy jakiś film? – powiedziałam, obserwując bramkarza, który przyglądał się podejrzliwie ludziom w kolejce.
– Uda się. Prosiłaś, żebym zabrał cię do klubu w urodziny, no i właśnie to robię – odpowiedział, ujmując w zziębnięte dłonie moją twarz.
Popatrzyłam na niego i serce zabiło mi żywiej. Bardzo go kochałam. Był łagodny, czuły, wspaniałomyślny, opiekuńczy, rozsądny, a na dodatek przystojny. Taki blondyn o błyszczących niebieskich oczach to marzenie chyba każdej dziewczyny. W każdym razie wszystkie, które znałam, kochały się w moim chłopaku, ale dla niego istniałam tylko ja. Mieliśmy po pięć lat, kiedy się poznaliśmy. Zapytał wtedy, czy będę z nim chodziła, i od tamtej pory staliśmy się nierozłączni. Był dla mnie wszystkim i mieliśmy zostać razem na zawsze. Zresztą wszystko mieliśmy już zaplanowane – ukończenie szkoły i studiów. Jack miał zostać lekarzem, a ja artystką. Potem ślub i gromada dzieci.
Trzy miesiące wcześniej Jack zapytał, jak chciałabym świętować urodziny. Powiedział, że mogę życzyć sobie, czego tylko zechcę, a on spełni każdą moją prośbę. Postanowiłam, że pójdziemy do klubu, a potem chciałam, żebyśmy zanocowali w hotelu, gdzie mieliśmy się kochać pierwszy raz. Po trzech miesiącach planowania i kombinowania zdołaliśmy ostatecznie przekonać rodziców i zyskać ich zgodę na spędzenie nocy poza domem. Jack załatwił dla nas obojga przerobione dokumenty. Byłam tak podekscytowana, że nie mogłam usiedzieć w miejscu.
Teraz jednak, gdy się tam znaleźliśmy, na zimnie, otoczeni na wpół pijanymi ludźmi, marzyłam jedynie o tym, żeby wrócić do hotelu, gdzie Jack ogrzałby mnie dłońmi, dotykając każdego kawałka mojego ciała, a potem wreszcie stałoby się to, na co oboje czekaliśmy.
Uśmiechnęłam się i przytuliłam mocno do niego. Kiedy Jack mnie pocałował, poczułam, jakbym szybowała w powietrzu. Potem zsunął dłonie na moje pośladki. Byłam najszczęśliwszą dziewczyną na świecie.
Oderwał wargi od moich. W przyćmionym świetle latarni jego oczy iskrzyły.
– Kocham cię, Anno.
Serce ponownie mi zabiło i cała pokryłam się gęsią skórką. Uwielbiałam brzmienie tych trzech słów w jego ustach.
– Też cię kocham – odpowiedziałam i to była prawda. Kochałam go bardziej niż kogokolwiek.
Znowu mnie pocałował, a ja mocniej się do niego przytuliłam.
Delikatne poklepywanie w ramię sprawiło, że podskoczyłam i oderwałam się od Jacka.
– Cześć – powiedział męski głos zza moich pleców.
Obróciłam się i zobaczyłam dwudziestokilkulatka. Nie stał w kolejce do klubu, bo znajdował się po drugiej stronie sznura, który ją wyznaczał. Był całkiem przystojny, bardzo zadbany, miał piwne oczy i ciemne włosy. Połyskliwa czarna koszula, zapięta od góry do dołu, okrywała jego szerokie ramiona. Czarne spodnie i buty wyglądały na bardzo drogie. Powoli taksował mnie spojrzeniem.
– Och, cześć – odpowiedziałam, słodko się uśmiechając, na wypadek gdyby tam pracował. Nie był sam. Stało za nim dwóch facetów.
– Jestem Carter – powiedział, wyciągając do mnie rękę.
– Anna. – Podałam mu dłoń i uprzejmie się przywitałam. Nie puścił mojej ręki, zamiast tego pociągnął mnie do siebie, odrywając mnie od Jacka.
– Jeśli chcesz, mogę cię wprowadzić. Nie będziesz musiała czekać na tym zimnie – zaproponował, uśmiechając się.
Poczułam dreszcz ekscytacji na myśl o wejściu do środka. Obejrzałam się na Jacka, który marszczył ze złości brwi.
– Tak? Byłoby super! Można tu zamarznąć – zaszczebiotałam szczęśliwa, powstrzymując się od skakania do góry z radości.
Carter roześmiał się.
– No to chodź, Anno. – Skinął głową do jednego z facetów, którzy z nim byli, a ten natychmiast odpiął dzielący nas sznur, żebym mogła znaleźć się po drugiej stronie.
Sięgnęłam za siebie i chwyciłam Jacka za rękę, szczerząc się jak w ekstazie.
– Hej, księżniczko, twój chłopak nie jest zaproszony – powiedział Carter, patrząc krzywo na Jacka, jakby właśnie go zauważył.
Pogubiłam się.
– Co? Przecież powiedziałeś, że nas wprowadzisz.
Puścił wreszcie moją rękę i cofnął się.
– Powiedziałem, że ciebie mogę wprowadzić. Niepotrzebni nam widzowie. – Wskazał Jacka wysuniętą brodą i zmarszczył brwi z niezadowolenia.
Zacisnęłam usta ze złości. Co za palant! Przerwał nasze pieszczoty z Jackiem i myślał, że pójdę z nim do klubu, zostawiając Jacka na zewnątrz?
– W takim razie dziękuję, jestem tu z chłopakiem. Myślałam, że chcesz wprowadzić nas oboje. Małe nieporozumienie. – Wzięłam sznur z ręki faceta i przypięłam z powrotem, a potem otoczyłam ramionami miłość mojego życia, nie spuszczając przy tym wzroku z Cartera.
Carter wzruszył ramionami.
– Jak sobie chcesz. Może potem ze mną zatańczysz. – Uśmiechnął się do mnie drwiąco, zanim się odwrócił i poszedł prosto do klubu.
– Ale dupek! – warknęłam, patrząc na jego znikające plecy. Jack roześmiał się, a moja złość zniknęła jak za dotknięciem różdżki. – Co w tym takiego śmiesznego? – zapytałam.
– Wpadasz facetom w oko, nawet się o to nie starając. – Uśmiechał się szeroko i objął mnie, przysuwając bliżej do siebie.
– Wiem, że mam urok, któremu nie można się oprzeć – zażartowałam, trzepocząc rzęsami.
– Albo urok, albo chodzi o twoje nieziemskie nogi – drażnił się ze mną, gładząc niepewnie moje uda.
Uderzyłam go rozbawiona w pierś i nachyliłam twarz do pocałunku.
Po kolejnych trzydziestu minutach zostaliśmy wreszcie wpuszczeni bez żadnych problemów do klubu. Bramkarz nawet nie przyjrzał się dobrze naszym dokumentom. Kiedy znaleźliśmy się w środku, zaczęłam skakać do góry i piszczeć z podekscytowania.
– To niesamowite! – pokrzykiwałam.
Chwyciłam Jacka za rękę i pociągnęłam na parkiet. Muzyka grała tak głośno, że niemal czuło się wibrowanie podłogi.
– Napijmy się czegoś! – wykrzyczał mi do ucha po kilku piosenkach.
Poszliśmy w kierunku baru. Strzeliliśmy po lufce i wróciliśmy od razu na parkiet, żeby tańczyć. Zatraciliśmy się w rytmie głośnej muzyki. Jack trzymał przez cały czas jedną rękę na moim pośladku, przez co robiło mi się gorąco i trochę mi to przeszkadzało. Kiedy pochylił głowę i pocałował mnie, zanurzyłam dłonie w jego włosy i oddałam pocałunek, wkładając w to całe uczucie do niego. Chociaż byliśmy w środku dopiero od godziny, chciałam już wyjść. Klub okazał się fantastyczny, ale tak naprawdę pragnęłam tego, co zaplanowaliśmy na potem – nocy z Jackiem.
– Pójdziemy już, Jack? – zapytałam, przesuwając dłonie w dół jego piersi. Uśmiechnął się do mnie i energicznie pokiwał głową. Od pół roku był gotów przenieść nasz związek na następny etap, ale postanowił, że zaczekamy, aż oboje skończymy szesnaście lat.
Chwycił mnie za rękę i ruszyliśmy do wyjścia, wymijając tłum pijanych ludzi, kręcących się dookoła i cieszących wieczorem. Kiedy dotarliśmy do schodów prowadzących do głównego holu, pojawił się Carter. Wyciągnął przed siebie ramię, żeby nas zatrzymać.
– Cześć, księżniczko. Zatańczysz? – zapytał, omiatając mnie powoli wzrokiem.
– Nie, dziękuję, właśnie wychodzimy – odmówiłam z pewnością siebie w głosie.
– Nie wydaje mi się. – Uśmiechnął się, wziął mnie za rękę, szarpnął ku sobie, odrywając mnie od Jacka.
Zamurowało mnie.
– Zabieraj od niej łapska, gnoju! – warknął Jack groźnie, robiąc krok do przodu.
Patrzyłam na niego szeroko otwartymi oczami i zastanawiałam się, czy dojdzie do bójki. Zanim jednak dotarło do mnie, co się właściwie stało, ktoś chwycił Jacka od tyłu i wykręcił mu ręce, unieruchamiając go skutecznie.
Wyrwałam się Carterowi.
– Odczep się ode mnie! Puśćcie go! Nie chcę z tobą tańczyć. Wychodzę ze swoim chłopakiem! – wrzasnęłam ze złością.
Carter uśmiechnął się złośliwie, najwyraźniej zupełnie się nie przejmując moim wybuchem.
– Proszę tylko o jeden taniec, potem będziesz mogła iść – zaproponował, machając ręką od niechcenia.
Jack prychnął z furią, a facet, który go trzymał, popchnął go na ścianę i tam uziemił. Zaczęłam krzyczeć i rozglądać się, szukając desperacko pomocy.
– Dotkniesz jej, to cię zabiję! – zawarczał Jack.
– Nikt tak do mnie nie będzie mówił! – wrzasnął Carter ze złością.
Zrobił kilka kroków do przodu i uderzył Jacka pięścią w twarz, rozcinając mu wargę. Popłynęła krew. Carter cofnął ramię, zamierzając najwyraźniej uderzyć ponownie. Złość wykrzywiała mu twarz. Wpadłam w panikę na samą myśl, że ten facet krzywdzi Jacka. Nie mogłam na to pozwolić. W żadnym razie.
– Przestań! W porządku, zatańczę z tobą! Jeden taniec, tylko, proszę, już go nie bij – błagałam, a łzy leciały mi po policzkach.
– Nie, Anno! – krzyknął Jack, plując krwią na podłogę.
Spojrzałam na niego i czułam, jak broda mi drży na widok jego pokrwawionej twarzy. Serce biło mi tak szybko, że byłam bliska zemdlenia.
– Jeden taniec. To dla mnie bez znaczenia – skłamałam, zmuszając się do uśmiechu.
Carter roześmiał się, złapał mnie za rękę i pociągnął za sobą na parkiet. Przytulił mnie do piersi i ciasno oplótł ramionami. Jego twarz dzieliły od mojej centymetry. Zrobiło mi się niedobrze. Dostałam dreszczy. Odwróciłam głowę, bo nie chciałam patrzeć na niego, kiedy przyciskał swoje krocze do mojego biodra. Poczułam smak żółci w ustach. Jedna z jego rąk zsunęła się na mój pośladek, druga na udo. Zamknęłam oczy i marzyłam, żeby piosenka już się skończyła. Trzęsłam się ze złości i strachu. Modliłam się jednocześnie, żeby Jackowi nie działo się nic złego.
Wreszcie po całej wieczności piosenka dobiegła końca. Chciałam odepchnąć go od siebie, ale nie pozwolił na to. Śmiejąc się, przycisnął mnie jeszcze mocniej.
– Jesteś bardzo piękna, księżniczko – wydyszał mi do ucha.
– Puść mnie, powiedziałeś, że jeden taniec. Puść mnie, proszę – błagałam, usiłując wyrwać się z jego uścisku.
– Zmieniłem zdanie. Jeden to za mało – powiedział, całując mnie w szyję.
Zachłysnęłam się powietrzem i ponownie go odepchnęłam. Panika ogarnęła mnie na dobre, gdy się wiłam w jego objęciach, usiłując choć trochę odsunąć go od siebie. Tym razem mocno wbił palce w moje boki. Przeszył mnie ból. Krzyknęłam, ale nikt mnie nie usłyszał, bo muzyka ciągle dudniła wokół nas.
– Daj spokój! Dlaczego to robisz?! – wrzasnęłam. Łzy spływały mi po policzkach.
Przesunął językiem po mojej twarzy, zlizując łzy.
– Mmm – wydyszał. Wsunął mi rękę pod sukienkę i zaczął palcami gładzić majtki.
Zacisnęłam nogi i próbowałam uwolnić się od jego dotyku.
– Nie! Puść mnie, proszę! Jack! – krzyczałam, szamocząc się i desperacko usiłując wyrwać się z jego objęć. Nikt nie zwracał na nas najmniejszej uwagi.
– Świetnie, idź i poszukaj swojego Jacka – wysyczał, popychając mnie brutalnie w stronę schodów.
Potykałam się, wchodząc na schody tak szybko, jak nogi chciały mnie nieść. Przez cały czas czułam, że serce mam w gardle. Gdy znalazłam się na górze, odnalazłam spojrzeniem Jacka. Nadal był trzymany przy ścianie przez tego samego faceta o jasnych włosach. Jak tylko mnie spostrzegł, zaczął się ponownie wyrywać.
– Puść go, proszę – skomlałam, usiłując podejść do niego. Kątem oka zobaczyłam, jak Carter kiwa głową, a wtedy blondyn usunął się. Kiedy Jack odzyskał swobodę ruchów, chwycił mnie i schował za sobą.
– Spokojnie, chłopaczku, nikomu nic się nie stało – powiedział cicho Carter, uśmiechając się z pogardą. – Choć twoja dziewczyna jest cholernie seksowna. – Powoli znowu taksował mnie wzrokiem, oblizując usta.
Skuliłam się za plecami Jacka. Dostałam gęsiej skórki z powodu tego, jak na mnie patrzył. Nagle Jack rzucił się na niego i walnął go pięścią w brzuch. Carter zgiął się wpół z jękiem, a jego dwóch kumpli ponownie pochwyciło Jacka, mimo że desperacko się im wyrywał. Rozejrzałam się w poszukiwaniu pomocy. Dlaczego nikt nam nie pomagał? Ludzie pili, tańczyli i śmiali się, nie zwracając na nas najmniejszej uwagi, nawet nie patrzyli w naszą stronę, podczas gdy muzyka huczała i odbijała się od ścian. Ręce mi się trzęsły, serce waliło jak młotem. Wiedziałam, że skrzywdzą Jacka. Przecież Carter powiedział, że możemy iść, dlaczego więc Jack musiał to zrobić?
– Błagam! Błagam! – krzyczałam, gdy jeden z facetów go trzymał, a drugi walił w brzuch raz po raz. Chwyciłam tego, który bił Jacka i chciałam odciągnąć od niego, ale Carter oplótł mnie ramionami, podniósł do góry i przestawił o kilka kroków dalej.
– Drzwi – szczeknął Carter ze złością.
Blondyn skinął głową i nagle zaczęli ciągnąć Jacka za sobą. Wyszarpnęłam się z uścisku Cartera i pobiegłam w ich kierunku, płacząc i krzycząc histerycznie. Wciągnęli go za drzwi przeciwpożarowe. Kiedy ich dopadłam i próbowałam mu pomóc, Carter chwycił mnie mocno za ramię i zatrzasnął za sobą drzwi. Staliśmy na czymś w rodzaju schodów ewakuacyjnych. Popchnął mnie do tyłu. Straciłam równowagę i wpadłam na ścianę. Bokiem głowy uderzyłam o nietynkowane cegły. Ból i szok przyćmiły mi wzrok. Poczułam strużkę krwi spływającą mi z boku twarzy. Mocno zacisnęłam powieki i walczyłam z bólem, a nogi się pode mną uginały.
Usłyszałam jęki Jacka, dlatego zmusiłam się do otwarcia oczu i starałam się rozwiać ciemność, która mnie pochłaniała. Leżał na podłodze, a oni kopali go po kolei. Twarz miał zakrwawioną, w oczach rozpacz i przerażenie.
Nie mogłam oddychać. Wszystko to było jak senny koszmar.
– Czego chcecie? Mam pieniądze, mogę wam dać pieniądze! Proszę! – krzyknęłam. Jeden z facetów wyciągnął coś, co wyglądało jak metalowe nunczako, zamachnął się nim, a potem zaczął tłuc mojego chłopaka. Usłyszałam trzask kości w jego ramieniu.
– Przestań! Błagam! Zrobię, co zechcesz! Proszę! – krzyczałam, z trudem łapiąc oddech. Podczołgałam się do Jacka i objęłam jego zmaltretowane ciało.
– Uciekaj – wycharczał ledwie słyszalnym głosem. Zamknął powieki i słabo jęknął przez ściśnięte szczęki.
– Jack, błagam. Nic ci nie będzie. Wszystko w porządku. Kocham cię. – Prosiłam go, zanosząc się płaczem przy jego krwawiącej twarzy.
Skrzywił się i objął mnie ramieniem, wbijając mi palce w plecy.
– Uciekaj, Anno. Uciekaj, błagam!
Carter chwycił mnie za ramiona, uniósł do góry, postawił na nogi i odciągnął od Jacka. Pozostali dwaj faceci pochylili się, złapali Jacka pod pachy i jego też podnieśli. Jack krzyczał, gdy go dotykali. Kiedy usłyszałam, jak wyje z bólu, poczułam, że kolana się pode mną ugięły. Carter objął mnie od tyłu ramionami i pocałował w kark, a Jack patrzył na to z wyrazem przerażenia na twarzy i walczył o oddech. Carter wsunął mi rękę pod pachę, chwycił mnie za pierś i mocno ją ścisnął. Zanim się zorientowałam, co się dzieje, zgięłam się wpół i zaczęłam wymiotować.
Carter zaśmiał się podle i brutalnie ustawił mnie pionowo, dociskając moje plecy do swojej piersi.
– Mam zamiar zabawić się z twoją dziewczyną i sprawić, żeby krzyczała z rozkoszy, a to wszystko dla ciebie – powiedział do Jacka.
Jack uniósł gwałtownie głowę, jego oczy wypełniała nienawiść i wściekłość. Zaczął się szamotać, choć najprawdopodobniej cierpiał niewyobrażalny ból. Trzej faceci śmiali się z niego, gdy szarpał się daremnie i wykrzykiwał przekleństwa.
– Chcesz coś powiedzieć swojemu chłopakowi? – Carter wyszeptał do mojego ucha.
Chciałam jedynie powiedzieć… Błagam, skończ z tym i pozwól nam odejść, żeby znaleźć pomoc.
– Kocham cię – powiedziałam, płacząc.
– Ja też cię kocham – wyszeptał Jack.
Carter kiwnął głową do swoich kolesi, a oni postawili Jacka na nogi, jakby nic nie ważył. Próbowałam się wyrwać do niego, ale Carter trzymał mnie w miejscu w żelaznym uścisku. Nie miałam nawet czasu na zastanowienie się, co będzie dalej, bo wszystko wydarzyło się tak szybko, że ledwie ogarniałam to rozumem. Kolesie Cartera powlekli Jacka kilka kroków do tyłu i zrzucili ze schodów przeciwpożarowych.
Zamarłam. To musiał być sen, najgorszy koszmar, jaki mi się przyśnił w życiu. Musiałam się obudzić, nie potrafiłam tego znieść. W uszach słyszałam jego krzyk, który rozbrzmiewał przez parę sekund, gdy Jack spadał. Usłyszałam głuchy huk, a potem zostało tylko echo muzyki dochodzącej z klubu za moimi plecami.
Nie mogłam zaczerpnąć powietrza. Serce rozpadło mi się na miliony kawałków, kiedy odtwarzałam w myślach ostatnie kilka sekund. Oczami wyobraźni znowu widziałam twarz Jacka, kiedy tamci dwaj faceci unieśli jego ciało i pchnęli w dół. Nigdy nie widziałam kogoś tak przerażonego i bezradnego.
Wyrwałam się z uścisku Cartera i podbiegłam do poręczy, modląc się, żeby w jakiś sposób Jackowi nic się nie stało. Takie szczęście nie było mi jednak pisane. Kiedy wychyliłam się nad poręczą, mrużąc oczy, zobaczyłam przez łzy najpotworniejszy obraz, jaki widziałam. Jack leżał rozciągnięty na posadzce w kałuży krwi. Ramiona i nogi miał rozrzucone. Nie poruszał się.
Byliśmy na trzecim piętrze. Nie mógł tego przeżyć po obrażeniach, jakie mu zadali. Wiedziałam, że nie ma nadziei.
Odwróciłam się szybko i ponownie zwymiotowałam. Miałam atak hiperwentylacji, szamotałam się, by wziąć oddech, mając cały czas w oczach obraz Jacka. Nogi nie chciały już mnie utrzymywać, dlatego upadłam na podłogę we własne wymiociny. Łzy spływały mi po twarzy, serce rozpadło się na milion kawałków.
Śmierć zabrała miłość mojego życia. Wszystkie nasze plany nigdy nie zostaną zrealizowane. Umarł przeze mnie. To ja chciałam przyjść do tego głupiego klubu, a teraz on nie żył. Nie zdążyłam nawet się z nim kochać.
Widziałam tylko czarne plamy, w uszach słyszałam pulsowanie krwi. Byłam bliska zemdlenia. Czułam narastającą we mnie pustkę.
Jack umarł. Zostawił mnie. Nie chciałam żyć bez niego. Nie mogłam. Rozpacz mnie przytłaczała.
Chwyciłam poręcz i resztką sił stanęłam na nogach. Nie spojrzałam w dół. Nie zniosłabym ponownie jego widoku. Patrzyłam prosto przed siebie, kiedy przełożyłam nogę nad poręczą. Błagam, pozwól umrzeć też i mnie, prosiłam w duchu. Zamknęłam oczy i szykowałam się do skoku. W uszach mi dzwoniło. Byłam odrętwiała. Puściłam poręcz i uśmiechnęłam się, bo wiedziałam, że nie będę już czuła dłużej tego bólu serca.
W chwili gdy poczułam ruch powietrza wokół siebie i zrobiłam krok ku nicości, coś chwyciło mnie w pasie.
– No co ty, księżniczko. To byłaby strata. – Usłyszałam, zanim straciłam przytomność.Rozdział drugi
Ashton Taylor
Pot spływał mi po plecach, kiedy stałem, jak mnie tego nauczono, prosty jak drut, ze wzrokiem utkwionym przed siebie, z ramionami wzdłuż ciała. Wystrojony w kompletny ubiór komandosa SWAT, łącznie z czarnymi bojówkami o tuzinie kieszeni, czarnym podkoszulkiem, czarną kamizelką taktyczną i kurtką prężyłem się w samo południe w oślepiającym słońcu, które paliło mnie żywym ogniem. Lubili, kiedy dobrze się prezentowaliśmy w całym rynsztunku.
– Jak długo będą tu nas trzymali na baczność? Padam już na pysk, kurwa! – Wysyczał do mnie przez zęby Nate, mój partner.
– Już niedługo. Weston robi się głodny. Widzisz, jak się wierci w fotelu? Szybko zwinie ten pokaz i pójdzie prosto do bufetu – wyszeptałem, starając się przybrać wesoły ton.
Nate uśmiechnął się i spojrzał na naszego dowódcę. Jak na zamówienie Weston podniósł się z miejsca.
– Nadchodzimy, bufecie – wymamrotałem.
Nate roześmiał się, szybko zmieniając to w kaszel, kiedy Weston ostrzegawczo uniósł brew.
– Uwaga, absolwenci. Zostaną ogłoszone drużyny treningowe. Ci, którzy zajęli dwa pierwsze miejsca w grupie – powiedział Weston, patrząc z dumą na mnie i Nate'a – pozostaną na miejscu, bo zostaliście już przydzieleni do wydziałów.
Uśmiechnąłem się na dźwięk tych słów. Byliśmy z Nate'em najlepsi na naszym roku, z tym że ja zająłem pierwsze miejsce. Zaszczytem było dostać przydział do wydziału tuż po zakończeniu nauki. Nie zdarzało się to często i proponowano to tylko tym, którzy wyrobili sobie dobrą opinię u przełożonych. Z Nate'em tworzyliśmy wredny duet, a ja najwyraźniej zostałem wyznaczony do misji specjalnych „o największej wadze” – tak przynajmniej poinformował mnie Weston tego ranka.
W środku aż mnie ściskało ze zniecierpliwienia. Marzyłem o służbie w oddziale na pierwszej linii SWAT, bo ci faceci byli zawsze przed wszystkimi na miejscu wydarzeń i brali udział w akcjach, ale wiedziałem, że nie mogę na to liczyć. Nikt nie dostawał tam przydziału bez minimum dziesięciu lat doświadczenia na polu walki. Byli najlepszymi z najlepszych i zazwyczaj robił się u nich wakat, tylko kiedy któryś z nich umierał albo zażądał przeniesienia. Wiedziałem, że nic takiego nie wydarzyło się ostatnio, mimo to łudziłem się nadzieją.
Weston skończył wreszcie przemówienie, a chłopaki ruszyli w kierunku sali, gdzie wyłożono na stołach czerstwe kanapki i chipsy ziemniaczane. Na wszystkim oszczędzano. Nikt nie zwracał na to jednak uwagi, bo mój cały rok miał zamiar świętować tego wieczora w barze, a ja planowałem urżnąć się w trupa.
Nate i ja zostaliśmy na placu, jak nam kazano.
-Taylor, Peters, za mną! – rozkazał Weston, wchodząc do swojego obskurnego pokoju. Usiadł za biurkiem i gestem pokazał, żebyśmy usiedli. – W porządku, Nate, Wydział Szósty upomniał się o ciebie – powiedział z dumą.
Uśmiechnąłem się z radości i przybiliśmy z Nate'em piątkę.
– A niech cię! O to mi właśnie chodziło! – krzyknął Nate, zerwał się z krzesła i wymachiwał pięścią w powietrzu.
– Siadaj, Nate – powiedział Weston, śmiejąc się i kręcąc głową w rozbawieniu.
Wydział Szósty stwarzał fantastyczne możliwości. Nate miał od razu szansę zdobyć doświadczenie na polu walki, poza tym mieli wyspecjalizowane drużyny, w których można było się szkolić. Nate chciał zostać snajperem i był niesamowity w strzelaniu na duże odległości.
– W porządku, a zatem chcą cię od poniedziałku. Zgłosisz się do dowódcy Tate'a punktualnie o dziewiątej rano. Nie spóźnij się, Nate. Tu masz dokumenty i nie zapomnij ich przeczytać – powiedział Weston, wręczając Nate'owi szarą kopertę.
– Tak jest i dziękuję – odpowiedział Nate, salutując regulaminowo, choć uśmiechał się przy tym jak idiota.
– W porządku, Nate, idź i coś zjedz. Muszę porozmawiać z Ashtonem w cztery oczy – dodał Weston i kiwnięciem głowy odprawił Nate'a.
Kiedy Nate przechodził obok mnie, jeszcze raz przybiliśmy piątkę, a ja modliłem się w duchu, żebym dostał równie dobry przydział. Weston zaczekał, aż drzwi się zamknęły, zanim zaczął mówić.
– Ciebie, Ashton, potrzebują do czegoś ważnego. Nie będzie ci się to podobało. – Skrzywił się i pokręcił głową.
Wyraz jego twarzy sprawił, że serce mi zamarło. To nie wróżyło niczego dobrego.
– Słucham w takim razie – powiedziałem z pewnością siebie. Byłem gotów na każde wyzwanie, przed którym chcieli mnie postawić. Miałem najlepsze oceny ze wszystkich specjalności poza strzelaniem na duże odległości, w którym plasowałem się tuż za Nate'em. Pobiłem pięć różnych rekordów wydziałowych, w tym w walce wręcz, taktycznym planowaniu i postępowaniu z zakładnikami. Nikt wcześniej nie uzyskał tylu wyróżnień.
Weston westchnął i wyciągnął w moją stronę szarą kopertę. Wziąłem ją i marszcząc czoło, rozdarłem. W środku była kartoteka policyjna Annabelle Spencer. Zaciekawiony otworzyłem tekturową teczkę, nie mając pojęcia, o co może chodzić. Na pierwszej stronie umieszczono zdjęcie. Annabelle okazała się zdumiewająco piękna. Zgodnie z zawartymi informacjami miała dziewiętnaście lat i studiowała.
Zerknąłem na Westona.
– Kim ona jest? – zapytałem, kompletnie zdezorientowany, bo nie wiedziałem, z jakiego powodu dał mi akta tej dziewczyny.
– To córka wyjątkowo ważnego człowieka. To Annabelle Spencer, córka senatora Toma Spencera – odpowiedział z szacunkiem w głosie.
Rozbudziło to moje zainteresowanie. Tom Spencer kandydował na prezydenta i spodziewano się, że zajmie Gabinet Owalny po wyborach jeszcze w tym roku. Bardzo się z nim liczono i z tego, co słyszałem, miał być wspaniałym człowiekiem.
– No dobra, ale dlaczego dostałem jej akta? – spytałem, przerzucając strony i omiatając wzrokiem dokumenty. Wyrzucono ją ostatnio ze Stanford. Przez ostatnie półtora roku uczyła się na czterech innych uczelniach i z każdej z nich wydalano ją za używanie przemocy albo niszczenie mienia.
– Kiedy miała szesnaście lat, została uprowadzona przez Cartera Thomasa. Zabił jej chłopaka w klubie, a potem przetrzymywał ją wbrew jej woli przez prawie rok. A odnaleziono ją tylko dlatego, że policja dokonała przeszukania jego domu w związku z narkotykami i tam na nią natrafiła. Słyszałeś o Carterze Thomasie? – zapytał, unosząc brwi.
Szybko skinąłem głową. Wszyscy wiedzieli, kim był Carter Thomas. To szef przestępczego gangu, człowiek odpowiedzialny za śmierć prawie tysiąca osób, który podłożył bomby w godzinach szczytu jednocześnie na czterech różnych stacjach metra. Wszyscy wiedzieli, że on za tym stał, ale nigdy mu tego nie udowodniono, a najważniejsi świadkowie mieli skłonność do znikania w ostatniej chwili, podobnie jak materiał dowodowy. Na co dzień zajmował się handlem narkotykami i był bardzo zaangażowany w handel żywym towarem z Rumunii.
– W tej chwili odsiaduje dożywocie za zamordowanie chłopaka tej Spencer, Jacksona Robertsa. Dziewczyna była świadkiem oskarżenia, istniały też dowody łączące go bezpośrednio z morderstwem. Wszyscy wiedzą, kim on jest i co robi, ale zawsze się wymykał. Zamordowanie Jacksona Robertsa to zbrodnia, przez którą trafił na salę sądową. To, że go skazano, to jedna z najlepszych rzeczy, jakie wydarzyły się w naszym kraju – powiedział Weston z poważnym wyrazem twarzy.
– Ale co to ma wspólnego ze mną? – spytałem, nadal nie bardzo rozumiejąc, dlaczego mnie w to wtajemniczano.
Weston poprawił się na krześle.
– No cóż, Carter Thomas będzie się w tym roku odwoływał. Najwyraźniej niektóre z dowodów zostały zdobyte w niedozwolony sposób. Annabelle Spencer jest jedynym świadkiem, przez którego pierwszy raz został skazany. Istnieje spore prawdopodobieństwo, że znowu będzie musiała zeznawać. Grożono jej już śmiercią, głównie z powodu tego, kim jest jej ojciec, ale ostatnio jej rodzina dostaje pogróżki, które ich zdaniem są wysyłane przez organizację Cartera.
Przyglądał mi się, najwyraźniej czekając na moją reakcję. A ja nadal nie wiedziałem, o co chodzi. Zostałem wybrany do specjalnego zadania, a on tymczasem opowiadał mi o jakiejś dziewczynie. Co to miało wspólnego ze mną? To nie była sprawa dla agenta SWAT.
Weston głęboko odetchnął.
– No dobrze, powiem po prostu, ona jest katem dla ochroniarzy. Każdy nowy, który zostaje do niej przydzielony, po tygodniu prosi o przeniesienie. Nie chcą z nią pracować. Z tego, co rozumiem, jest prawdziwym utrapieniem, wredną suką. Ale ta dziewczyna jest wyjątkowo ważna nie tylko dlatego, że może dostarczyć dowodów przeciwko Thomasowi, lecz także jako córka przyszłego prezydenta. Jej ojciec zażądał kogoś, kto będzie w stanie jakoś sobie z nią poradzić. Wymagany jest odpowiedni wiek kandydata, bo będzie musiał z nią studiować i w gruncie rzeczy być jej cieniem aż do końca sprawy sądowej.
Nagle oświeciło mnie i wiedziałem już, dokąd zmierza ta rozmowa. Wpatrywałem się w niego z niedowierzaniem. Pokręciłem głową i rzuciłem akta na biurko.
– To kompletna bzdura! Jestem policjantem ze SWAT, a nie jakąś pierdoloną niańką! – krzyknąłem.
– Sprawa nie podlega dyskusji. Chcą najlepszego agenta, mieszczącego się w widełkach wieku plus minus dziewiętnaście lat, wybrali najlepszych agentów ze wszystkich wydziałów, wysłali dane dziesięciu najlepszych do senatora Spencera, a on wybrał właśnie ciebie! Byłeś jedynym absolwentem branym pod uwagę. To ogromne wyróżnienie – powiedział Weston z przekonaniem.
Jęknąłem sfrustrowany.
– Dlaczego w ogóle jesteśmy w to zaangażowani? Skoro jest córką senatora, powinni się nią zajmować agenci Secret Service, a nie my – odparowałem.
Dowódca westchnął.
– Zniechęciła większość z tych chłopaków, Taylor. Poza tym nie ma tak wielu agentów spełniających warunek wieku. Większość ludzi idzie do Secret Service raczej pod koniec kariery – wyjaśnił, wzruszając ramionami. Obrócił głowę bokiem i świdrował mnie wzrokiem. – Ashtonie, to tylko do zakończenia sprawy sądowej. Osiem miesięcy i będzie po wszystkim. Senator Spencer gwarantuje ci dowolny wybór przydziału po tym czasie. Czego tylko zechcesz, nawet do pierwszej linii SWAT.
Gwałtownie obróciłem głowę, słysząc te słowa.
– Poważnie?
Uśmiechnął się i skinął głową.
– Wiedziałem, że to cię zainteresuje, ale chcę, żebyś zrozumiał, że to bardzo ważne zadanie. Może tak nie wygląda, ale jeśli ona umrze i sprawa spadnie z wokandy, Carter Thomas zostanie wypuszczony i setki, jeśli nie tysiące ludzi może stracić życie – powiedział z powagą w głosie.
Dobra, w porządku, rozumiem. Dobrze się sprawić przy niańczeniu dziewuchy przez osiem miesięcy, a potem wymarzona praca. Załatwione!
– Niech będzie, rozumiem. – Teraz ja się uśmiechałem.
– Nie wolno ci nikomu o tym mówić. Opowiadaj, że dostałeś przydział gdzieś poza stanem. Będziesz z nią pracował pod przykrywką. – Wziął do ręki akta, które rzuciłem na biurko, i podał mi je.
Ponownie otworzyłem teczkę i przyjrzałem się zdjęciu dziewczyny. Cholera, mam nadzieję, że naprawdę będę z nią pod przykrywką! Zamyśliłem się. Była idealnie w moim typie, ciemne włosy, ciemne oczy i cholernie śliczna – kogoś takiego w życiu nie widziałem. Nie miałem pojęcia, jakie miała ciało, bo była ubrana w workowate dżinsy i bluzę z kapturem, ale twarz miała tak piękną, że mogłaby uchodzić za supermodelkę.
– No dobrze. Przeczytaj dokładnie streszczenie akt. Jest tam też DVD, na którym nagrano ją w szkole, i powody, przez które stamtąd wyleciała. Jak powiedziałem, to twarda sztuka. Wyjaśnienie znajdziesz w aktach, ale nie jest to najlepsza lektura do czytania przed snem – mówiąc to, skrzywił usta i rozmasował sobie kark.
Spojrzałem nerwowo na akta i zastanawiałem się, co w tym było aż tak złego, że wytrącało Westona z równowagi.
– No to chyba wszystko. Wymyśliłem dla ciebie fałszywy przydział na wypadek, gdyby ludzie pytali. Masz zarezerwowany lot na jutro rano, a bilet jest w aktach. Spakuj się, ale nie przesadzaj z ubraniami, bo będą tam mieli dla ciebie wszystkie rzeczy. Tylko parę osób zostało wtajemniczonych, bo sprawa jest bardzo delikatna. Nie ma pewności, czy w którymś z wydziałów nie dochodzi do przecieków, dlatego gdybyś czegoś potrzebował, dzwoń do mnie albo Eriksona. Namiary na niego znajdziesz w aktach. Powodzenia, Ashtonie – powiedział w końcu.
Wstał i wyciągnął do mnie rękę. Uścisnąłem ją, a potem, zanim wyszedłem, regulaminowo zasalutowałem. Obchodząc róg budynku, wyciągnąłem dokument z wrednym przydziałem, nauczyłem się na pamięć wszystkich szczegółów i dopiero potem ruszyłem, żeby dołączyć do imprezujących absolwentów.
Nie zostałem jednak długo z chłopakami. Samolot miałem o wpół do dziewiątej rano następnego dnia, a musiałem się spakować i upewnić, że jestem gotów do wyjazdu. Już sam w sypialni, wziąłem akta i wyciągnąłem się na łóżku, żeby je przeczytać. Tak jak się spodziewałem, lektura była naprawdę wstrząsająca.
Carter Thomas przetrzymywał Annabelle przez ponad dziesięć miesięcy. Uważał ją za swoją dziewczynę, choć był od niej o dziewięć lat starszy. Nie wolno było jej wychodzić z domu, bił ją i znęcał się nad nią psychicznie. Usiłowała się zabić, podcinając sobie żyły, niedługo przedtem, zanim ją od niego zabrano. A znaleźli ją zamkniętą w szafce kuchennej – posiniaczoną, złamaną i niemal w stanie katatonii. Nie chciała potem z nikim rozmawiać przez dwa tygodnie, a później pierwsze słowa skierowała do policjanta i błagała go, żeby ją zabił.
Przełknąłem głośno ślinę i przewróciłem kartkę. Na następnej stronie znajdowały się jej zdjęcia z dnia, kiedy ją odnaleziono, i fotografie jej obrażeń do kartoteki policyjnej. Żółć napłynęła mi do ust, gdy patrzyłem na jej opuchnięte i posiniaczone ramiona i twarz. Badanie lekarskie stwierdziło niedawno złamane żebro i palec, i stare, zrośnięte złamania żeber, nadgarstka i obojczyka.
Serce mi się ściskało z żalu nad szesnastoletnią dziewczyną, która była świadkiem zamordowania jej chłopaka, a potem stała się ofiarą psychicznego, fizycznego i seksualnego maltretowania przez ponad dziesięć miesięcy.
Trzy i pół roku później nie przypominała już ładnej dziewczyny, którą wcześniej wszyscy uwielbiali, zmieniła się bowiem w zgorzkniałą, podłą sukę. Była wyalienowana społecznie, unikała jakichkolwiek związków, odcięła się emocjonalnie od rodziny i przyjaciół. Nie wolno mi było „pod żadnym pozorem” jej dotykać, chyba że pojawiłaby się konieczność walki w jej obronie. Jeszcze dwukrotnie dokonywała prób samobójczych, w obu przypadkach połykając proszki, ale zawsze ktoś znajdował ją na czas. Robiła to w urodziny. Spojrzałem na datę jej urodzin i przekonałem się, że za pół roku będzie obchodziła następne. Postanowiłem zapamiętać datę, żeby wykazać wtedy wyjątkową czujność.
Wyglądało na to, że Annabelle często pakowała się w tarapaty. Wsunąłem DVD do odtwarzacza i usiadłem na podłodze, żeby obejrzeć nagranie, bo chciałem poznać powód, dla którego relegowano ją z ostatniej uczelni.
Relacja filmowa zaczęła się od pokazania sali wykładowej. Ludzie siedzieli w ławkach, rozmawiali, najwyraźniej czekając na rozpoczęcie zajęć. Natychmiast ją zobaczyłem. Miała na sobie workowate dżinsy i workowaty sweter. Kiedy przechodziła obok chłopaka, który śmiał się z przyjaciółmi, ten klepnął ją w tyłek.
Podskoczyła do góry, zanim go zaatakowała.
– Nie dotykaj mnie – zawarczała.
– Przepraszam, księżniczko. – Chłopak śmiał się dalej i w niewinnym geście uniósł ramiona do góry.
Skrzywiła się, jakby uderzył ją w twarz.
– Nigdy więcej mnie tak nie nazywaj – powiedziała cicho, wyglądając jednocześnie na wściekłą i przestraszoną.
– Mam cię nie nazywać… księżniczką? – zadrwił z niej.
Ponownie się skrzywiła, zanim jej twarz przybrała kamienny wyraz.
– Jeśli jeszcze raz mnie tak nazwiesz, złamię ci nos i zmiażdżę jaja – odparowała.
Chłopak i jego przyjaciele roześmieli się jedynie z tej groźby. Uśmiechała się słodko, kiedy zbliżył twarz do jej twarzy.
– Załatwione, księżniczko – powiedział sarkastycznie.
Nie zdążył mrugnąć okiem, kiedy walnęła go w brzuch i kopnęła kolanem w krocze. Gdy zgiął się wpół, złapała go za włosy z tyłu głowy i uderzyła w twarz kolanem, bez trudu łamiąc mu nos. Chłopak osunął się na podłogę, płacząc z bólu. Poklepała go po głowie, nadal słodko uśmiechnięta.
– Mówiłam ci – chwyciła torbę i wypadła jak burza z sali. Wszyscy patrzyli na nią zaszokowani.
Zacząłem się śmiać. Była zdecydowanie wredną suką.
Przejrzałem resztę dokumentów. Najwyraźniej nie miała już przyjaciół, nie chodziła na randki, nie imprezowała. Z notatek wynikało, że nie ufała nikomu i była wyjątkowo podejrzliwa. Balansowała na granicy depresji i prześladowały ją powracające koszmary nocne. Ostatnio bez reszty pochłaniały ją sporty walki, znała doskonale sztukę samoobrony, karate i kickboxing.
Poszukałem instrukcji dla mnie. Miałem udawać jej chłopaka. Aż jęknąłem, gdy przeczytałem te słowa. Poza tym zmieniano mój prawdziwy wiek z dwudziestu jeden lat na dziewiętnaście – żebym stał się jej równolatkiem. Czekało mnie chodzenie na te same zajęcia na wydziale sztuk pięknych i grafiki użytkowej. Westchnąłem głęboko i czytałem dalej. Miałem z nią mieszkać w kampusie uniwersyteckim w dwupokojowym mieszkaniu. Nie przewidywano dla mnie żadnych dni wolnych poza przerwami międzysemestralnymi, kiedy jechała do rodziców. Dopiero wtedy mogłem dowolnie dysponować własnym czasem, bo będą ją chronili inni agenci.
Miał jej pilnować jeszcze jeden agent, z Secret Service, którego przydzielono jej podobnie jak wszystkim członkom bliskiej rodziny senatora. Facet nazywał się Dean Michaels. Nocami ktoś jeszcze stał na straży budynku, w którym spaliśmy. Przez cały czas miałem działać pod przykrywką, co oznaczało brak randek i żadnego seksu przez osiem miesięcy. Zakląłem. Zanosiło się na najdłuższe osiem miesięcy w moim życiu.
Po wylądowaniu helikopter miał mnie zabrać z lotniska i przewieźć do letniej rezydencji senatora, gdzie miałem zostać przez prawie tydzień, żebyśmy się poznali przed wspólnym zamieszkaniem w kampusie. Zgodnie z zapisem w aktach Annabelle nie miała pojęcia o kierowanych do niej groźbach śmierci, mówiono jej tylko, że wzmacniają jej ochronę w związku ze zbliżającymi się wyborami.
Zapisałem w komórce numery Westona i Eriksona, a potem zacząłem pakować rzeczy odpowiednie dla studenta. Kiedy skończyłem, wpełzłem na łóżko w moim gównianym małym mieszkaniu, które wynajmowaliśmy z Nate'em, i nakryłem się kołdrą. Pożegnałem się wcześniej z chłopakami. Naprawdę będę tęsknił za Nate'em: bardzo się zaprzyjaźniliśmy przez ostatnie cztery lata wspólnej nauki. Pod pewnymi względami stał się dla mnie jak brat.
Poza tym nie było nikogo, z kim mógłbym się pożegnać. Nie miałem rodziny – moi rodzice zginęli w wypadku samochodowym, gdy miałem dziesięć lat, a potem wędrowałem od jednej rodziny zastępczej do drugiej, aż skończyłem siedemnaście lat, bo wtedy znalazłem własne miejsce. Zamknąłem oczy i chciałem szybko zasnąć, ponieważ następny dzień miał być bardzo długi.
Lot przebiegł bez niespodzianek. Miałem bilet w pierwszej klasie i przedrzemałem niemal całą drogę. Poprzedniej nocy nie spałem dobrze. Za każdym razem, gdy zamknąłem powieki, widziałem Annabelle patrzącą na mnie zimnymi oczami, błagającą o pomoc. Potem otwierałem szafkę w kuchni i ona tam była, pobita, na podłodze, a ja zrywałem się ze snu oblany zimnym potem. Miałem przeczucie, że to zadanie będzie trudniejsze, niż mi się to na początku wydawało. Jeszcze jej nie poznałem, a już chciałem ją chronić.
Kiedy samolot w końcu wylądował, przeprowadzono mnie przez punkty kontroli na prywatne lądowisko helikopterów po drugiej stronie lotniska. Wysoki facet w czarnym garniturze wyciągnął do mnie rękę. Miał trzydzieści kilka lat, jasne włosy i piwne oczy.
– Witaj, jestem Dean Michaels, ochroniarz asekuracyjny Annabelle Spencer – powiedział, gdy wymienialiśmy uścisk dłoni.
– Ashton Taylor. Miło cię poznać. – Uśmiechnąłem się uprzejmie.
Zaprowadził mnie do helikoptera i obaj założyliśmy słuchawki.
– Lot trwa około pół godziny. Letnia rezydencja ci się spodoba. Jest nad samym jeziorem – powiedział, uśmiechając się.
– Brzmi dobrze. A co możesz mi powiedzieć o Annabelle? – zapytałem, wpatrując się uważnie w jego twarz, ciekaw, jak zareaguje.
Zmarszczył czoło, zanim się odezwał, i zdawał się starannie dobierać słowa.
– Annabelle Spencer jest… trudna. Trzeba mieć na nią oko przez cały czas. Łatwo pakuje się w kłopoty. Przez ostatnie lata pilnowało ją po kolei dwudziestu trzech agentów. Ten, który wytrzymał najdłużej, był przez trochę ponad trzy miesiące. Pracuję jako jej ochroniarz asekuracyjny od półtora roku i zdołałem wytrzymać tyle czasu tylko dlatego, że nie mam z nią zbyt częstego kontaktu. – Pokręcił głową najwyraźniej trochę podenerwowany.
– Ochroniarzy pilnujących ją bezpośrednio wyrzucano po trzech miesiącach? – zapytałem lekko spanikowany. Jeżeli nie wytrzymam ośmiu miesięcy, nie będę mógł wybrać przydziału.
– Nie, człowieku, oni rezygnowali sami! Pozbywanie się ich przyjęła sobie za punkt honoru. Moim zdaniem traktuje to jak rodzaj wyzwania. Jej rekord jak do tej pory to cztery dni. – Roześmiał się.
Szybko przełknąłem ślinę.
– Więc ona nie chce ochroniarza blisko siebie, tak? – zapytałem. Może powinna wiedzieć o kierowanych do niej groźbach, ponieważ wtedy łatwiej byłoby ją ochronić, bo nie ma takiej siły, która skłoniłaby mnie do rezygnacji.
– Dziewczyna nie chce żadnej ochrony. Myślę, że mnie toleruje, bo trzymam się od niej z daleka i zachowuję dystans. Nie lubi towarzystwa, woli być sama. Wiele przeszła i to ją zmieniło – odpowiedział rzeczowo.
– Wie, że przyjeżdżam? – spytałem, patrząc na pola, nad którymi lecieliśmy.
– Aha. – Zaśmiał się cicho.
Popatrzyłem na jego twarz. Pokręcił głową i znowu się roześmiał. Nie chciała mnie tam – tyle przynajmniej wynikało z jego reakcji.
– Senator Spencer dał mi twoją teczkę. Jakim cudem facet taki, jak ty, który był najlepszy na roku, złote dziecko akademii, skończył z takim gównianym przydziałem? – zapytał, wyglądając na rzeczywiście zaciekawionego.
Zamknąłem oczy i oparłem głowę o tył fotela.
– Nie mam zielonego pojęcia – wymamrotałem. Cały czas zadawałem sobie to pytanie. Rozumiałem, że to ważne zadanie, ale na pewno istniał ktoś inny, kto mógłby je wykonać, mający doświadczenie w ochronie. Milczałem przez resztę lotu.
Po locie, który wydawał się trwać w nieskończoność, wylądowaliśmy przed okazałym domem, stojącym tuż nad jeziorem. Wszedłem za Deanem do rezydencji. Wlokłem się za nim i rozglądałem, patrząc z podziwem na piękne drewniane podłogi, ciężkie zasłony i oprawione w ramy dzieła sztuki na ścianach. Wnętrza wyglądały jak zdjęcia z luksusowego magazynu. Dean zatrzymał się przed drzwiami i zaczął rozmawiać z kobietą siedzącą przy biurku. Kobieta przekroczyła już dość dawno pięćdziesiątkę i zerkała na mnie z przyjaznym uśmiechem.
Odchrząknąłem i wyciągnąłem do niej rękę.
– Dzień dobry pani. Ashton Taylor. Miło panią poznać.
Zanim podała mi dłoń, otaksowała mnie wzrokiem.
– Mnie również miło. Nazywam się Maddy Richards i jestem osobistą sekretarką senatora Spencera. Zaraz go powiadomię, że pan przyjechał, bo wiem, że będzie chciał z panem porozmawiać – powiedziała rzeczowym tonem. Podniosła słuchawkę telefonu. – W porządku, akurat jest wolny. Może pan wejść. – Wskazała głową drzwi po mojej prawej stronie.
Nagle poczułem zdenerwowanie, bo zdałem sobie sprawę, że mam poznać człowieka, który miał duże szanse zostać następnym prezydentem Stanów Zjednoczonych. Wziąłem się jednak w karby i poszedłem, gdzie mi kazano. Senator Spencer siedział za dużym, drewnianym biurkiem, a na kanapie zobaczyłem kobietę, która piła herbatę. Była piękna, miała ciemnobrązowe włosy uczesane w kok i piwne oczy. Wydała mi się jakby znajoma. Może widziałem ją w telewizji.
Senator Spencer wstał i podszedł do mnie z wyciągniętą ręką. Na ekranie telewizora robił imponujące wrażenie, ale w rzeczywistości było to jeszcze bardziej widoczne. Wyglądał na kogoś, komu można zaufać i kto jest kompetentny, otaczała go też aura, która wyjaśniała, dlaczego typowano jego zwycięstwo w nadchodzących wyborach.
Wymieniłem z nim uścisk dłoni.
– Bardzo mi miło pana poznać.
– I mnie też, agencie Taylor. A to moja żona, Melissa. – Wskazał na kobietę siedzącą na kanapie. Obróciłem się i uśmiechnąłem. No jasne, dlaczego wydała mi się znajoma. Była podobna do Annabelle, choć Annabelle promieniała urodą, daleko przewyższając matkę.
– Mnie również miło panią poznać – powiedziałem i skinąłem głową.
– Z wzajemnością. Miejmy nadzieję, że wytrzyma pan dłużej niż poprzednicy. Annabelle potrzebuje większej stabilizacji otoczenia – powiedziała ze smutkiem.
Senator Spencer odchrząknął.
– Zatem, agencie Taylor, czytałem pańskie akta personalne i muszę przyznać, że robią wrażenie. W agencji ma pan doskonałą opinię. Pokładają w panu ogromną nadzieję. – Wskazał mi gestem, żeby usiadł na kanapie. – Przeczytał pan instrukcje? – Skinąłem głową i usiadłem. – Czy ma pan jakieś pytania przed spotkaniem z Annabelle?
Skinąłem głową.
– Tylko jedno. Zastanawiam się, dlaczego po prostu nie powiedzieli państwo Annabelle o groźbach, bo może wtedy lepiej współpracowałaby z ochroną. Znacznie łatwiej byłoby ją chronić i byłaby bezpieczniejsza, gdyby miała przychylniejsze nastawienie.
Pani Spencer nabrała powietrza, a senator energicznie pokręcił głową.
– Annabelle jest bardzo delikatna. Nie lubi tego okazywać, ale nadal opłakuje Jacka i przeżywa to, co tamto bydlę jej wyrządziło. – Zacisnął dłonie w pięści, zrobił głęboki wdech i zapanował nad sobą. – Nie można jej tego powiedzieć. Ledwo radzi sobie z tym, co jest teraz. – Podszedł do biurka i podniósł słuchawkę telefonu. – Maddy, czy mogłabyś poprosić Annabelle, żeby tu przyszła?
Twarz miał smutną z wyrazem bólu. Ten mężczyzna przeżywał coś, czego żaden ojciec nie powinien zaznać. Nie myślałem o nich, kiedy czytałem jej akta. Kiedy jednak teraz się nad tym zastanowiłem, zdałem sobie sprawę, że jej rodzice też przeszli piekło. Ich szesnastoletnia córka zaginęła, myśleli, że nie żyje, a po wielu miesiącach została odnaleziona, zmaltretowana, złamana psychicznie, zupełnie zmieniona. Musieli patrzeć, jak pogrążała się w depresji i próbowała odebrać sobie życie, jak zmieniała się w zimną, pozbawioną serca osobę. Teraz nie mogli nawet jej przytulić albo potrzymać za rękę.
Rozdzwonił się interkom stojący na biurku. A potem rozległ się głos Maddy:
– Przyszła Annabelle, panie senatorze.
– W porządku, Maddy, niech wejdzie – odpowiedział senator, zerkając na mnie i niemal przepraszając mnie bezgłośnie.
Kilka sekund później dziewczyna weszła do pokoju. W chwili kiedy ją zobaczyłem, wiedziałem, że zaczną się kłopoty. Wyglądała na bezbronną. Oczy miała zimne, zdystansowane, pełne bólu. Widziała rzeczy, których nikt nie powinien oglądać. Carter dokonał gwałtu nie tylko na jej ciele, ale i na duszy.
Popatrzyła na mnie przez ułamek sekundy i bez żadnej reakcji obróciła się do ojca. Serce mi zamarło, żołądek się skurczył. Chciałem do niej podbiec, zapewnić, że wszystko będzie dobrze, sprawić, by się uśmiechnęła.
Niech to szlag! Naprawdę siedziałem w gównie po uszy!