- W empik go
Nic straconego - ebook
Nic straconego - ebook
Co tak naprawdę liczy się w życiu? Który z dostępnych nam czynników motywuje do działania i sprawia, że czujemy się szczęśliwi? Odpowiedzi na te pytania poszukuje Rose – względnie szczęśliwa, ustawiona dzięki rodzinie osiemnastolatka. Wrodzony upór i brak pokory sprawiają, że szybko popada w kłopoty, a jeszcze szybciej podjęte decyzje niosą za sobą przykre dla dziewczyny konsekwencje. Ucieczka ze szkoły, zaplanowane małżeństwo, rozwód… i kariera.
Odkąd odkryła swoją miłość do teatru, postanowiła, że będzie perfekcyjną, uwielbianą aktorką i wszystko podporządkowała temu celowi. Wydaje się, że nie cofnie się przed niczym, aby jeszcze raz móc stanąć na deskach teatru i znów usłyszeć owacje publiczności.
Myśl o tym i wytrwałe dążenie do celu zapewniają Rose poczucie spełnienia. Jednak nic nie trwa wiecznie, a życie potrafi nie tylko zaskakiwać, ale bywa również okrutne.
Karolina Sowińska – urodzona 27 czerwca 1994 roku w Zgierzu. Ukończyła XXXIV Liceum Ogólnokształcące im. Krzysztofa Kieślowskiego w Łodzi. Obecnie studiuje kulturoznawstwo ze specjalnością filmoznawstwa na Wydziale Filologicznym Uniwersytetu Łódzkiego. Dla przyjemności wraz ze znajomymi udziela się w Teatrze Powszechnym w Łodzi oraz pomaga w tworzeniu krótkich form filmowych. „Nic straconego” jest jej debiutem literackim.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7942-473-3 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Ucieczka z lekcji
– Gdzie się podziała Claryssa Rose Barrow?! – spytała z wściekłością panna Parson. – Powinna już dawno się zjawić! Nie przyszła na umówione zajęcia języka angielskiego! Lekcje miały się zacząć dobre piętnaście minut temu, a przez pani córkę będę zmuszona odwołać dzisiejsze spotkanie z panią Warren. Rozpuściła pani swoją pociechę, droga pani Barrow. Nawet nie ma dziewczyna pojęcia o dobrych manierach i zasadach, jakimi jest przychodzenie na czas, gdy jest się umówionym. Zwłaszcza jeśli chodzi o spotkanie z poważną osobą, taką jak nauczyciel…
Zrzędzeniu damy, jaką była panna Frances Parson zdawało się nie być końca. Panna Parson była dostojną, wiekową kobietą o małych, ptasich oczkach, haczykowatym nosie i wąskich wargach. Wyglądała tak, jak gdyby zawsze była niezadowolona zarówno z życia, jak i z otaczających ją ludzi, zwłaszcza młodych panienek, które od lat starała się zarazić miłością do Szekspira i Dantego. Kobieta ta nienawidziła całego świata, nie znosiła uczyć i nie cierpiała ludzi, a szczególnie nie mogła ścierpieć młodej panny Rose Barrow. Dlaczego tak było, nie wiedział właściwie nikt. Może dlatego, że akurat dzisiaj, gdy panna Parson miała wyjątkowo dobry humor, ta mała Barrow nie raczyła zjawić się na cotygodniowej lekcji angielskiego. Poirytowana matka Rose, pani Grace Barrow, starała się załagodzić sytuację, jaka powstała po nieodpowiednim zachowaniu jej córki. Najgorsze było to, że nikt właściwie nie wiedział, gdzie jest Rose.
– Jak to nie przyszła? – zapytała z zaniepokojeniem Grace Barrow. – Przecież wyszła pół godziny temu z domu i mówiła, że idzie do pani na lekcję.
– Może i powiedziała – zaczęła znów nauczycielka – może i wyszła, w każdym razie w moim domu się nie zjawiła! I ja uprzejmie ostrzegam panią, droga pani Barrow, że jeżeli taka sytuacja się powtórzy, to już nigdy nie podejmę się nauczania pani córki! Podobno chcieliście ją państwo kształcić za granicą, w szkole w Europie! Już to widzę, jak udaje jej się dostać do jednej z najlepszych pensji dla dziewcząt z takimi wynikami w nauce! Dopiero kiedy będzie miała nóż na gardle, wtedy zwróci się pani z mężem do mnie z prośbą o pomoc, ale ja już w tej kwestii palcem nie kiwnę!
Skończywszy wygłaszać swoją mowę, panna Parson udała się do drzwi. Lekko spłoszona pani Barrow cicho szła za nią i załamując ręce rzekła:
– Naprawdę bardzo mi przykro, że moja Rose tyle kłopotu pani narobiła. Obiecuję, że to się więcej nie powtórzy. Zostanie surowo ukarana, jak tylko raczy pokazać się w domu. A swoją drogą to zastanawiam się, dokąd ona mogła pójść?
Sztywna postać zatrzymała się na chwilę przy drzwiach, po czym się odezwała.
– Nie mnie o tym decydować, ale naprawdę powinni się państwo poważnie zastanowić nad wychowaniem córki. Ta dziewczyna wyobraża sobie, że jest Bóg wie kim! Mówi, co myśli, głośno wyraża swoje teorie i nie baczy na konsekwencje, jakie mogą wypłynąć z jej zachowania! I jestem przekonana, że to nie jest jej pierwszy taki wybryk. Może inni nauczyciele nie chwalili się państwu wyczynami Rose oraz jej nader przeciętnymi wynikami w nauce. No cóż, być może nie mieli tyle odwagi i oleju w głowie co ja. No, ale nic. W końcu nie mnie to oceniać, prawda? – I kiedy zdawało się, że już wyjdzie, dodała jeszcze jadowicie: – Radzę też, aby pani zwróciła szczególną uwagę na Elaine. Ta młoda dama ma nienaganne maniery i zachowanie godne prawdziwej damy. Z niej z pewnością będą ludzie, czego nie da się powiedzieć o pani córce. Sądzę jednak, że jeśli dłużej będzie przebywała w towarzystwie Rose i naśladowała jej postępowanie, stanie się taka sama jak ona, a może i gorsza. Do widzenia, pani Barrow! – Zimny wiatr wdarł się do pomieszczenia, gdy szacowna dama otworzyła drzwi i wyszła, trzasnąwszy drzwiami.
Grace Barrow czuła się zażenowana. Sama, doskonale wychowana, z wpojonymi zasadami, była zawsze wzorem cnót i dobroci. Nigdy, ale to nigdy nie było z nią kłopotów. Każda z jej przyjaciółek w młodości przynajmniej raz dostała burę za gorszące postępowanie, niegodne wielkiej damy, a Grace – nigdy! Zastanawiała się tylko, czemu to właśnie jej córka była ostatnio tematem niepotrzebnych rozmów. „Przecież to dobra, wesoła dziewczyna”, myślała nieraz. Może troszeczkę zbyt impulsywna, ale to się zdarza w tym wieku. Co prawda ona, mając siedemnaście czy osiemnaście lat, była zupełnie inna. W niczym nie przypominała córki, z wyjątkiem wyglądu zewnętrznego. A Rose była uderzająco podobna do matki. Wysoka, smukła, o ciemnych włosach i błyszczących oczach. Gdyby tylko jeszcze była do niej podobna pod względem charakteru. „A może się zakochała? Albo planują coś razem z Laurence’em?”, zastanawiała się Grace. „Ja sama w tym wieku byłam już szczęśliwą mężatką”.
Snując różne wyobrażenia na temat Rose, pani Barrow nagle przypomniała sobie wyraz twarzy panny Parson, jej zimne spojrzenie i kazania oczerniające zarówno Rose, jak i całą rodzinę Barrowsów. Grace może była osobą trochę naiwną, ale nie głupią. Zdaniem Rose miała jednak jedną wadę, że wierzyła we wszystko, co usłyszała od ludzi ze wsi. A ponieważ bardzo starała się dbać o opinię całej rodziny, bała się popełniać jakiekolwiek występki, zawsze była pokorna i cicha, to też cała wieś darzyła ją sympatią i okazywała należny jej szacunek. A więc dlaczego córka nie może być taka sama? Dlaczego nie mogła zachowywać się, jak przystoi dobrze wychowanej, młodej panience? Tak, panna Parson miała rację. Ona i pan Barrow muszą poświęcać córce więcej uwagi, utemperować jej charakterek i uczynić z niej przyzwoitą i dorosłą kobietę. Pani Barrow już nawet wiedziała, od czego zacząć.
– Williamie! – zawołała.
– Rose! – zawołała Elaine. – No chodźże już! Co ty tam tak długo robisz?
Elaine stała pod starą drewnianą szopą rodziny Barrow i ze zniecierpliwieniem czekała, aż jej przyjaciółka łaskawie zechce wyjść z tej starej ruiny, co chwila spoglądając na mały zegarek na srebrnym łańcuszku. Była to ładna, długowłosa blondynka o ogromnych brązowych oczach i malutkich czerwonych ustach, raczej niewysoka, toteż z oddali bardziej przypominała dziecko niż osiemnastoletnią panienkę. Stała, a jej policzki płonęły. Ze strachu bolał ją brzuch. Wiedziała, że ucieczka z lekcji to nie był dobry pomysł. Na pewno zdrowo oberwie od pana Barrowa, gdy ten się dowie, co obydwie z Rose zrobiły.
Elaine Harlow i jej brat Laurence mieszkali razem z państwem Barrow. Dziesięć lat temu podczas burzy ona wraz z bratem i matką siedzieli w domu, oczekując powrotu ojca z miasta. Długo się nie zjawiał, cała rodzina czuła, że stało się coś złego. Gdy straszna noc minęła bez wieści od niego, pani Harlow zdecydowała się zawiadomić władze. Szukali go przez sześć dni. Siódmego dnia rodzina Harlow otrzymała tragiczną wiadomość: ojciec został napadnięty przez zbójów, gdy wracał przez las do domu. Okradli go i zastrzelili, a jego ciało wrzucili do rzeki. Gdy Maria Harlow dowiedziała się o tym, dostała ataku histerii. Nie była w stanie opiekować się dwójką małych dzieci, gdyż popadła w straszną depresję i została zamknięta w szpitalu psychiatrycznym. Mała Elaine i Larry zostali przygarnięci przez przyjaciół państwa Harlow i otoczeni troskliwą opieką. Dzieci od tamtej strasznej nocy nie widziały się z matką. Pięć lat później pani Harlow się powiesiła.
– Rose! – krzyknęła ponownie Elaine. – Idziesz czy nie? – Dwie minuty później z szopy wyszła wysoka, ciemnowłosa dziewczyna o pociągłej twarzy, ustach, które wyglądały, jakby były złożone do pocałunku i migdałowych oczach. „Nikt inny nie miał takich oczu”, mówili wszyscy. Oczy Rose były w trzech odcieniach: niebieskim, szarym i zielonym. Nigdy nie wiadomo było, która barwa przeważała. Poza tym kolor zależał od nastroju: gdy była szczęśliwa, mieniły się szarością i zielenią, gdy zaś ogarniała ją wściekłość, przybierały kolor ciemnoniebieski. Znając charakterek Rose, można by przypuszczać, że jej oczy były najczęściej ciemnoniebieskie, z lekkim przebłyskiem zieleni. Ciemne i wyraźnie wyrysowane brwi Rose tworzyły nad oczami dwa szerokie łuki. Dziewczyna miała na sobie słomkowy kapelusz, męskie spodnie i starą, podziurawioną koszulę Laurence’a. Gdy Elaine ją zobaczyła, wybuchnęła śmiechem.
– Ty się tak nie śmiej! – zawołała Rose. – Zaraz sama się ubierzesz w podobne łachy. Nawet nie wiesz, ile tam tego jest. Wszystko należy do twego brata.
– Co to, to nie – rzekła Elaine. – Nie włożę czegoś takiego, choćbym miała umrzeć!
– Hm… może nie umrzesz, ale na pewno dostaniesz w skórę, jak ojciec nas rozpozna. Włożysz to, bo inaczej jak nas zobaczą ludzie we wsi, wyda się nasza ucieczka z lekcji, a nam się zdrowo oberwie. Wiesz, że tata ma mocną rękę i nie szczędzi sobie, gdy ktoś go zdenerwuje. A tak, w tych strojach nikt nas nie pozna. Najwyżej wezmą nas za farmerów albo chłopów – odparła Rose.
Ten argument przekonał Elaine. Nigdy dotąd nie uciekała z zajęć i bardzo obawiała się groźnego pana Barrowa. Może Rose ma słuszność? W końcu lepiej się trochę pobawić w przebieranki, niż dać się złapać na gorącym uczynku.
– No dobrze, przekonałaś mnie – powiedziała. – Daj mi ten strój.
– No, to ja rozumiem – rzekła Rose, uśmiechając się chytrze. – Włóż koszulę, a ja ci pomogę z tymi guzikami. Przez kilka minut dziewczyna pomagała ubrać się przyjaciółce, a zapinając jej ostatni guzik pod szyją, zawołała: – A niech to, mężczyźni to jednak mają prościej z ubieraniem się, nie to co kobiety. Te wszystkie haleczki, spódnice! Czasami żałuję, że nie jestem mężczyzną. Mają sto razy lepiej niż my! No i na pewno lżej! – Przez kolejne pięć minut siłowały się z guzikami. – No dobrze – rzekła Rose. – A teraz ściągaj cały dół. W tej tonie materiału nie dasz rady włożyć spodni. – Rose spostrzegła, że Elaine oblał rumieniec. Zmarszczyła się. – Och, dajże spokój! Przecież to wszystko tylko dla zabawy! Chodź tu, pomogę ci z tymi szelkami, bo sama nie dasz sobie rady. Mają strasznie skomplikowane zapięcia.
Elaine posłusznie zdjęła dolną część garderoby, którą potem Rose schowała w starym worku po ziemniakach, tuż obok swojej, po czym wzięła się za zakładanie męskich spodni. Były na nią co najmniej o kilka numerów za duże. Ale co miała poradzić?
Gdy Rose pomogła się jej przebrać, obie ruszyły w stronę posiadłości państwa March. Tego dnia odbywały się zaręczyny najmłodszej ich córki – Alice. Zdaniem Rose dziewczyna ta miała dużo szczęścia, że trafiła na tak dobrą partię. Sama przecież była malutka, bardzo skromniutka i tak brzydka, że sam diabeł by się jej wystraszył. Ale w całej wsi okrzyknięto tę zabawę najgłośniejszą od wielu lat. Rose była wściekła, że nie może uczestniczyć w imprezie, ale rodzice wyraźnie jej powiedzieli, że będzie mogła iść dopiero po lekcjach i to w dodatku w towarzystwie ojca, który nie miał zielonego pojęcia o dobrej zabawie. Zawsze jej pilnował jak oczka w głowie i kręcił nosem na każdy najmniejszy nawet występek. Dlatego też zbuntowana dziewczyna raz postawiła się i na te „święte” nauki u panny Parson zwyczajnie nie poszła. A to, że wciągnęła Elaine w tę akcję, to już zupełnie inna sprawa. W tym samym czasie, co ona miała być na lekcji, Elaine była rzekomo umówiona z Caroline, córką najlepszej przyjaciółki pani Grace Barrow. Caroline wiedziała o planie uknutym przez Rose i przyrzekła trzymać buzię na kłódkę.
– Daleko jeszcze? – spytała Elaine, ciężko dysząc. – Jestem już wykończona. Te stroje są okropne i tak strasznie śmierdzą w tym upale!
Rose, jakby nie zważając na żale przyjaciółki, odparła spokojnie:
– Jeszcze tylko jakieś pół kilometra. No chodź, nie guzdraj się tak. I tak nie będziemy mogły być tam za długo, bo za półtorej godziny muszę być w domu. A tak dla pewności, wiesz, że do Arszeniku musimy wrócić tak, aby nie wzbudzać niczyich podejrzeń. Jak tylko przekroczymy próg drzwi, będziemy się zachowywać tak naturalnie, jak to tylko możliwe, dobrze? Spojrzała na bladą buzię Elaine i powiedziała dobitnie: – Tak czy nie?!
– Tak – wymamrotała pod nosem dziewczyna. – Ale obiecaj mi coś, dobrze? Obiecaj, że będziemy bardzo ostrożne, bo jak nas kto zobaczy i ludzie się dowiedzą, to…
– Oj, dajże już spokój z tymi głupimi wieśniakami! – warknęła Rose. – Wiesz dobrze, że jak będą chcieli plotkować, to i tak to zrobią. – I dodała czule po chwili: – Uspokój się trochę i spróbuj potraktować to jak zabawę dla dorosłych, na którą młode dziewczyny nie mają wstępu, dobrze?
Elaine kiwnęła głową na znak potwierdzenia, po czym wesoło uśmiechnęła się do Rose i nagle zapomniała o wszystkich swoich obawach. Szły jeszcze kilka minut w milczeniu, po czym ich oczom ukazała się ogromna posiadłość państwa March. Dziewczęta otworzyły usta ze zdziwienia. Jeszcze nigdy nie widziały tak wystawnego przyjęcia na zewnątrz.
Na każdym drzewie wisiały błyszczące, papierowe ozdoby i puchowe łańcuchy, dające co prawda efekt bardziej komiczny niż elegancki, ale Rose i Elaine mimo wszystko zdawały się tego nie dostrzegać. Na środku okrągłego placyku za domem rozciągało się kilkanaście dużych stołów, przykrytych lnianymi białymi obrusami, na których stała niezliczona ilość srebrnych półmisków z jedzeniem. Pod kopułą z wierzb stała orkiestra, w tej chwili bardzo zajęta wypijaniem zdrowia narzeczonych. Na ganku oraz wokół całego domu porozwieszane były ogromne, kolorowe lampiony i wieńce ze sztucznych kwiatów. Sami narzeczeni siedzieli na schodkach ganku i szeptali sobie słodkie słówka na ucho. Przyszła żona ubrana była w długą koronkową suknię z pomarańczowego atłasu, czarne pantofelki i wielki kapelusz z mnóstwem pstrokatych ozdób, począwszy od barwnych wstążek, a na owocach skończywszy. Pan młody natomiast wyglądał jak każdy inny z zebranych na przyjęciu mężczyzn.
Przyglądając się młodej parze z ukrycia, Rose turlała się ze śmiechu, uważając, że Alice wygląda raczej jak pajac niż urocza dziewczyna, jaką w tym szczególnym dniu powinna chociaż przypominać. Ale pan młody, bardzo w niej zakochany, zupełnie nie zwracał na to uwagi. Gdy Rose powiedziała o tym Elaine, ta w duchu stwierdziła, że jest ona zwyczajnie zazdrosna, bo na pewno sama marzy o własnym przyjęciu i ślubie, na którym to ona będzie królową i wszystkie oczy będą zwrócone wyłącznie na nią. Myśląc o tym, powiedziała wesoło:
– Rose, skoro mówimy już o zaręczynach Alice, to muszę cię o coś zapytać.
– Hm? – mruknęła Rose.
Elaine zebrała się na odwagę i wypaliła:
– Czy ty i mój kochany brat Laurence coś planujecie na przyszłość?
Rose spojrzała na nią z zastanowieniem.
– Co masz na myśli? – spytała ze słabo ukrywaną niewinnością.
Elaine uśmiechnęła się.
– Mówię o tym, czy zamierzacie się pobrać, zamieszkać razem i tak dalej…
Rose zastanowiła się przez chwilę. Owszem, rozmawiała kiedyś z Laurence’em o tej sprawie, nawet jej się oświadczył, ale o tym wiedzieli tylko we dwoje. Mogła dawno już wyjść za niego za mąż, ale odkładała to cały czas. Zdawała się na coś czekać, a może na kogoś… Czuła, że jej miejsce nie jest przy Laurensie. Kochała go, ale po prostu nie wiedziała, czy faktycznie małżeństwo z nim jest szczytem jej marzeń. Ślub, wspólne życie, kilkoro dzieci, a potem żyć długo i szczęśliwie? Chciała czegoś więcej, ale czego? Nie myślała jeszcze o tym. Jednego była pewna. Laurence ją kochał, bardzo kochał. Pokochał ją od chwili, gdy w najokropniejszych chwilach swego życia on i Elaine zostali przygarnięci przez państwa Barrow. Zobaczył ją, spojrzał w jej błyszczące oczy i już wiedział. Wiedział, że od tamtej chwili są sobie przeznaczeni. Że młodziutkiej panienki nigdy nie będzie w stanie traktować jak siostry, jak zapewne oczekiwali państwo Barrow. Wtedy postanowił, że Rose będzie jego ukochaną. Jakby na to nie patrzeć, to już od dziesięciu lat z haczykiem można ich było traktować jak narzeczonych. Toteż Rose bardzo starała się nie oglądać za innymi chłopcami, mimo że bardzo ich lubiła. A i oni nie kryli sympatii do niej. Widziała, jak wodzą za nią oczy innych mężczyzn, starszych i młodszych. Oczywiście niekiedy złościło to Larry’ego, ale nie przejmowała się tym za bardzo. Ale co dalej?
Wielki napis MAŁŻEŃSTWO pojawił jej się nagle przed oczami, a sygnał alarmowy zaczął brzęczeć w głowie. Jak miała odpowiedzieć na pytanie przyjaciółki? Czy myślała o tym? Pewnie tak, jednak sądziła, że takie snucie planów nie było na poważnie. Odetchnęła głęboko i odparła:
– Cóż, co prawda myślałam o tym, i to nieraz. Twój brat już mi się dawno temu oświadczył, jednak sądziłam, że na razie nie ma potrzeby robić z tego niepotrzebnego zamieszania. Zwłaszcza że jeszcze chyba obydwoje nie jesteśmy gotowi na tak poważny krok. Ale tak, zastanawiałam się nad tym i przyjęłam jego oświadczyny. – I dodała głośno, nie zważając na to, że któryś z gości może ją usłyszeć: – Ale ślubu jeszcze nie planowałam! – Na tę odpowiedź Elaine zaczęła cała drżeć i gdy Rose myślała, że zaraz wybuchnie płaczem, ona roześmiała się słodko i tak serdecznie, że przyjaciółka zaniemówiła na chwilę. Gdy śmiech dziewczyny ucichł, odezwała się: – Co ci jest? Czy aby na pewno wszystko z tobą w porządku?
Na twarz Elaine wpłynął ponownie uśmiech.
– Ależ Rose! – powiedziała z zapałem. – To cudownie! Kochanie, nie masz nawet pojęcia, jak się cieszę z tego, że jesteście już zaręczeni i że…
– Nieoficjalnie zaręczeni – przerwała jej Rose. – Proszę cię Elaine, nie popadaj w obłęd, bo jeszcze nie postanowiliśmy co dalej. Nawet mama i tata o niczym nie wiedzą, a wiesz, że to oni przede wszystkim muszą się na to zgodzić. Myślę jednak, że z błogosławieństwem rodziców nie będzie problemu. Matka traktuje Laurence’a jak syna, a ojciec ma go za najbystrzejszego i najbardziej pracowitego chłopaka pod słońcem. A i ja myślę, że będę szczęśliwa u jego boku. Wiesz, że jest on pierwszym mężczyzną, którego pokochałam? Przeżyłam w życiu kilka chwilowych zauroczeń, ale nikogo nie umiałam obdarzyć uczuciem miłości. Wiem, że on jednak jest tego wart.
Elaine spojrzała z czułością na przyjaciółkę, po czym rzekła:
– Rose, uwielbiam cię za to, co powiedziałaś o moim bracie. Wiesz przecież, jak jestem do niego przywiązana. Tylko on mi pozostał po śmierci mamy. – Tu dodała nieśmiało: – I ty, którą kocham jak siostrę… – Tu nastąpiła długa pauza. Elaine objęła przyjaciółkę i ucałowała ją w policzek.
Rose uśmiechnęła się. „Dzięki Bogu za Elaine”, myślała w duchu. „Jest trzy razy więcej warta niż moja głupia siostra Vianne!”
Elaine jeszcze przez kilka minut tuliła się do przyjaciółki, a po chwili wyprostowała się i powiedziała z uporem:
– Ale obiecaj, że jak zdecydujecie się z Larrym na dalszy krok, pozwolisz mi osobiście zająć się przygotowaniami do waszego ślubu. Wiesz, że jestem dobra w organizacji przyjęć, mimo iż średnio lubię w nich uczestniczyć. A ty o nic się nie martw, kochanie! Ja się wszystkim zajmę, tak abyś nie musiała sobie zaprzątać pięknej główki!
Rose kiwnęła głową potwierdzająco. Spojrzała na zegarek. Dochodziła już dwunasta, a na pierwszą miały być w domu. Zerwała się na równe nogi, nie zważając, że ktoś z gości na przyjęciu może ją zobaczyć.
– Wstawaj! Musimy wracać! Do domu są trzy kilometry, a jeszcze trzeba będzie zrzucić te łachy w szopie i przebrać się w nasze eleganckie sukienki! Ruszajmy! – Chwyciła Elaine za rękę i pobiegły w stronę Arszeniku, rodzinnej posiadłości państwa Barrow.
Było za dziesięć trzecia, gdy dziewczęta zjawiły się w domu. Rose uchyliła drzwi wejściowe i krzyknęła wesoło:
– Już jesteśmy!
Zaraz też szybko, głośno stukając obcasami, wbiegła po schodach do pokoju i trzasnęła drzwiami. Elaine natomiast cichym krokiem poszła do swojej sypialni.
Wróciwszy z „lekcji”, Rose usiadła na miękkim łóżku i zdjęła buty. Nagle usłyszała donośny odgłos tupania na schodach. „To ojciec”, pomyślała i zimny dreszcz przeszedł jej po plecach. „A co, jeśli już wszystko wie?” Dziewczyna przez chwilę się zastanowiła. Nie obawiała się opinii znajomych ani babci Loreny, nie martwiło jej też zdanie matki, czy zdanie kogokolwiek poza ojcem. Nie żeby się go kiedykolwiek bała. Po prostu to on zawsze wymierzał kary, prowadził ciężkie i dołujące rozmowy, zakazywał czegoś bądź straszliwie krzyczał, gdy coś mu nie odpowiadało. Nie chciał też, aby zachowanie jego córek czy kogokolwiek z rodziny dawało powody do niepotrzebnych plotek i pomówień między sąsiadami. Dlatego zawsze był surowy i zimny jak ktoś zupełnie obcy. Zamyśliła się. „Nie, oczywiście, że o niczym nie miał pojęcia. Skądże mógłby się dowiedzieć?”
Drzwi do pokoju gwałtownie otworzyły się i do pokoju wkroczył ojciec. Wyglądał tak, jak gdyby ktoś właśnie nastąpił na jego grób. Twarz miał czerwoną, a oczy niemalże wychodziły mu z orbit. Zbliżył się do łóżka Rose, po czym zapytał ponuro, z ledwo ukrywanym spokojem:
– Gdzie dzisiaj byłaś? – I zanim ta zdążyła cokolwiek mu odpowiedzieć, dodał: – Tylko mi nie mów, że na lekcjach, bo w to akurat ci nie uwierzę, choćbyś się zaklinała. A zatem?
Twarzyczka Rose pobladła, oczy zapłonęły jej jakby żywym ogniem, a źrenice się rozszerzyły. Wyprostowała się jednak, a głowę podniosła wysoko.
– A więc już się dowiedziałeś, tatusiu, że nie byłam dziś u panny Parson. Hm… A któż był tak niedyskretny, że ci o tym powiedział? – zapytała, bo wciąż nie mogła uwierzyć, że jej ojciec jednak o wszystkim wie.
– Sama panna Parson – odparł zimno ojciec. – Zjawiła się tutaj zaraz po tym, jak ty nie przyszłaś na umówione spotkanie. Była bardzo oburzona, krzyczała na twoją biedną matkę i nielitościwie wygłaszała kazania na temat twojego bezczelnego i niestosownego zachowania względem starszych osób oraz twego braku zapału w nauce. A teraz powiedz mi prawdę, dlaczego tam nie poszłaś?
Rose nigdy w życiu się nie bała, a więc i teraz nie wolno jej było okazać lęku. Otworzyła usta i rzekła:
– Nie poszłam tam, bo… bo raz chciałam po prostu uciec z tych nudnych lekcji i nie słuchać zrzędliwego jazgotu panny Parson! Nigdy bym jednak nie przypuszczała, że będzie zdolna posunąć się do tego, aby przychodzić tutaj i prawić wam morały na mój temat i to jeszcze w naszym własnym domu! Ja…
– Dobrze, dobrze – rzekł pan Barrow. – A zatem gdzie byłaś?
– Byłyśmy razem z Elaine poobserwować z daleka przyjęcie zaręczynowe wydane przez państwa March – powiedziała Rose lekko. – Oczywiście patrzyłyśmy z ukrycia, tak że nikt nas nie widział. Nie masz pojęcia tato, jakie to było ekscytujące! Obserwować ludzi z ukrycia i wiedzieć, że nikt nas nie widzi. A potem żeśmy…
– To nie jest żadna wymówka! – przerwał jej ojciec. – Nie iść na lekcje, bo ci się nie podoba nauczycielka! A potem jeszcze włóczyć się nie wiadomo gdzie i szpiegować ludzi! No, no, panienko! Twoje zachowanie jest coraz to bardziej zaskakujące. Przymykałem oko na twoje wcześniejsze wybryki, bo uznawałem, że nie było w nich nic złego. Młodość ma wiele pięknych praw, wiem, bo sam przez to przechodziłem i też nie uważano mnie za świętego. Ale dzisiaj przestało mnie to bawić! Przynosisz nam wstyd! – krzyczał. – Nie masz za grosz przyzwoitości ani dobrych manier. I na dodatek umyślnie narażasz naszą rodzinę na plotki. Naprawdę chcesz, aby nas wzięto na języki? Wiesz dobrze, że teraz ta rozkapryszona stara panna opowie wszystko swoim znajomym i zepsuje nam opinię. Tylko dlatego, że ty masz takie widzimisię, rujnujesz swoją, a przy okazji naszą reputację. Poza tym panna Parson doniosła nam o twojej obojętności względem nauki. Podobno bardzo opuściłaś się z angielskiego i francuskiego. Moja panno, jeżeli tak dalej będziesz postępować, to nigdy nie dostaniesz się do szkoły we Francji, choćbyś nie wiem jak się starała!
– Z całym szacunkiem tato – powiedziała Rose. – Ale to ty z mamą postanowiliście, że będę się uczyła za granicą, z dala od domu. To była wasza decyzja, nie moja. Powiem ci szczerze, że mnie jest wszystko jedno.
Wszystko jedno! To ojciec dba o jej pozycję i przyszłość, a ona śmie mówić, że jej jest wszystko jedno!
– Ty mała, niewdzięczna smarkulo! – wrzasnął. – Myślisz, że wszystko się kręci wokół ciebie?! Że zrobisz nam łaskę, idąc do szkoły? O nie! Panna Parson ma rację. Za bardzo cię rozpuściliśmy, ale to się zmieni! Oj, zmieni się! Od jutra zaczynasz naukę! A wszystkiego będzie cię uczyć panna Frances Parson! Koniec z zabawami i przyjemnościami, dopóki nie zobaczę poprawy w twoim zachowaniu i nauce. I oświadczam ci, że za pół roku pojedziesz do szkoły za granicę. I będziesz się uczyć! Już ja tego dopilnuję. A może brak ci wytrwałości i charakteru, aby wykazać się trochę, co?
Na dźwięk ostatnich słów, Rose zerwała się na równe nogi. Nienawidziła takich zagrywek ojca! Tego wyśmiewania się z niej! Jej brak charakteru? Jej, która zawsze dostawała to, czego chciała, która nie zawahała się przed niczym, aby spełniać marzenia i zdobywać to, czego pragnęła. Gdy inni, nawet po małych klęskach, spuszczali głowy smutno i się poddawali, ona starała się trzymać dzielnie i iść naprzód! Mimo że nieraz chciała załamać ręce i po prostu dać za wygraną. A teraz ojciec celowo uderzał w jej słaby punkt, ranił jej dziewczęcą dumę i śmiał mówić takie rzeczy! To nawet było gorsze, niż jakby nazwał ją tchórzem czy zlęknioną panienką. Ale nie, ona nie da sobie pluć w twarz!
– Mnie brak wytrwałości? – zawołała wściekła. – Mnie brak charakteru? MNIE?! Jak możesz do mnie mówić w ten sposób! Wiesz przecież dobrze, że ani dumy, ani wytrwałości nigdy mi nie brakowało! Spojrzałbyś lepiej na mamę! Ona nie ma charakteru! Jest zawsze taka spokojna i wylękniona i robi wszystko pod szablon! Pokłada się do stóp wszystkim, byleby tylko głupi ludzie na nią nie gadali! A ty…
Nie zdążyła dokończyć myśli, bo nagle straciła równowagę i opadła słaba na kanapę, przyciskając mocno dłoń do piekącego policzka, w który uderzył ją ojciec. Teraz stał nad nią z wściekłym wyrazem twarzy.
– Nigdy więcej nie waż się tak mówić o matce! To cudowna kobieta, najwspanialsza na świecie! Niczym sobie nie zasłużyła na takie obelgi. I to ze strony własnej córki! Wyrodnej córki! – dodał dobitnie. – I zapamiętaj sobie raz na zawsze: naucz się, dziecko, pokory i nie bądź taka butna, to daleko w życiu zajdziesz. A co do twojej dumy i twojego charakteru – powiedział na zakończenie tej strasznej dla Rose rozmowy – to być może źle się wyraziłem. Bo charakter to ty bez wątpienia posiadasz. Jesteś też błyskotliwa i sprytna, co bardzo się chwali u dzisiejszych panienek. Ale wciąż jednak zachowujesz się jak dziecko. Masz prawie osiemnaście lat, a postępujesz i myślisz niekiedy jak ośmiolatka. – Ruszył do drzwi, ale na chwilę jeszcze przystanął. Odwrócił się do córki i rzekł, uspokajając głos: – Przemyśl to sobie, córko! – Po czym znikł w ciemnościach w korytarzu.
Rose siedziała jeszcze chwilę w bezruchu, gdy usłyszała dźwięk lekkich kroków. Zerknęła w stronę drzwi, do sypialni weszła Elaine. Była okropnie blada, wyglądała na przerażoną.
– Jak się czujesz? – spytała nieśmiało Elaine. A ponieważ nie usłyszała odpowiedzi, podeszła do łóżka i usiadła obok Rose. Nagle mocno ją przytuliła i zaczęła szeptać pocieszające słowa: – Nie martw się, kochana. Wszystko będzie dobrze. Twój ojciec podenerwuje się trochę, ale potem mu przejdzie, jak zawsze. Mogę ci to obiecać!
– Powiedział, że pośle mnie do szkoły… – rzekła z rozpaczą w głosie Rose. – Ale ja nie chcę wcale tam jechać. To daleko, nie mam ochoty opuszczać domu! Musi być jakiś sposób, aby temu zapobiec. Musi…
Elaine się zasmuciła. Wcale nie chciała, żeby Rose jechała gdziekolwiek, a już na pewno nie za granicę. Serce by jej pękło, gdyby jej ukochana przyjaciółka miała być nieszczęśliwa. Z drugiej jednak strony to ojciec Rose miał zawsze ostatnie słowo. Jeżeli powiedział, że zrobi coś, zawsze to robił i nic nie mogło mu stanąć na przeszkodzie.
– Nie rozpaczaj – wyjąkała Elaine. – Może jeszcze zmieni zdanie. A jeśli nie, to przecież nie stanie się tragedia. jeżeli na kilka miesięcy pojedziesz do tej głupiej szkoły. Poza tym znasz swojego ojca. Jeżeli tak postanowił, to nic na to nie poradzisz…
Nagle w głowie Rose zaświtała myśl. Złoty środek! Może jeszcze nie wszystko stracone, może jest mała nadzieja. Szybko wyrwała się z objęć Elaine, a jej usta wykrzywił chytry uśmieszek.
– Mam! – krzyknęła, ale zaraz jednak ściszyła głos, w obawie, że któryś z domowników mógłby ją usłyszeć. – Mam pomysł! Jest dziecinnie prosty i nie wymaga wiele pracy, aczkolwiek bardzo skuteczny. Moje obawy zostały rozwiane, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki!
Elaine na chwilę została zbita z tropu.
– Co masz na myśli? – zapytała z ciekawością.
Rose spojrzała z radością na przyjaciółkę.
– Pamiętasz, o czym żeśmy dzisiaj rozmawiały pod drzewami państwa March? – Elaine co prawda niewiele pamiętała, ale skinęła potwierdzająco głową. Tymczasem Rose kontynuowała: – Już najwyższy czas, żebyś pomogła mi się przygotować do ślubu! – rzekła przebiegle i zatarła ręce.