- W empik go
Nick Carter. Najsławniejszy detektyw Ameryki. Tom 1 - ebook
Nick Carter. Najsławniejszy detektyw Ameryki. Tom 1 - ebook
Czym Nick Carter zasłużył na tytuł najsławniejszego detektywa Ameryki? Prowadzący podwójne życie prywatny detektyw z niezrównanym zapałem tropi niebezpiecznych przestępców, aby oczyścić Amerykę z plugastwa i zbrodni, czym zaskarbia sobie wdzięczność społeczeństwa. Postać Nicka Cartera rzeczywiście osiągnęła wielką sławę, pojawiając się w filmach na całym świecie, radiu i komiksach.
Kategoria: | Sensacja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7903-471-0 |
Rozmiar pliku: | 2,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Oto człowiek, którego ścigam – a właściwie tylko jego bilet wizytowy!
Z tymi słowy wszedł sławny detektyw Nick Carter do prywatnego gabinetu szefa policji w Chicago i podał mu bilet wizytowy ze złoconym brzegiem i z następującym napisem:
Książę Yet Klomb
Bangkok, Syjam
– No proszę, książę, to chyba nietrudno go będzie znaleźć! – odezwał się na to ze znaczącym uśmiechem szef policji. – Tego rodzaju osobistości zwykłe podróżować w otoczeniu swego dworu, w najmniej dwadzieścia osób, mają nawet przybocznych trabantów, służbę, która za nimi nosi wachlarze i parasole, i Bóg wie co jeszcze!
– Ten, którego ja mam na myśli, podróżuje sam.
– W takim razie musi to być jakieś nędzne książątko.
– Zgadzam, się z panem. Lecz za to jest on królewskim złodziejem!
– Co, złodziejem? – zapytał zdumiony szef policji.
– Nie inaczej! Opuszczając Bangkok, zabrał on z sobą w pośpiechu i roztargnieniu przypadkiem pozostawioną w salonach szkatułę z cudownymi brylantami, z pałacu kuzyna swego, króla Syjamu.
– Hm, takie nieporozumienia zachodzą i w najlepszych rodzinach! A czy przynajmniej jego książęcej mości o długich palcach opłaciło się to roztargnienie i ten pośpiech?
– Well, poseł syjamski, który był u mnie z polecenia jego królewskiej mości i sprawę tę oddał w moje ręce, oświadczył mi, że skradzione klejnoty są częściowo unikatami w całym świecie i że ich wartość wynosi, najniżej ceniąc, dwieście tysięcy szterlingów.
– Co pan mówi? To na nasze pieniądze okrągły milion dolarów – odpowiedział szef policji, z lekka poświstując.
– W takim razie ma pan rację, ten człowiek jest królewskim złodziejem i właściwie nie dziwię mu się wcale, że woli podróżować sam i nie życzy sobie, ażeby mu przeszkadzano. Więc on zaszczycił New York swoją obecnością?
– Tak jest, ale, jak to się samo przez się rozumie, w najściślejszym incognito. A nim mu zdołano oddać należące mu się książęce honory, wyjechał już z New Yorku do Chicago, zabierając szkatułę.
– I tu również musiał on zachować jak najściślej swoje incognito – dorzucił, śmiejąc się, szef policji – bo nikt mi nie doniósł o jakiejkolwiek wizycie egzotycznego księcia. A kiedy miał tu przybyć?
– Mniej więcej przed miesiącem.
– Ciekawym, w jaki sposób udało mu się przemycić szkatułę z brylantami przez całe szeregi naszych urzędników celnych?
– Na to już nie mogę panu dać odpowiedzi, kochany przyjacielu. W każdym razie powiodło mu się widocznie zamydlić oczy tym panom i wywieść ich w pole – odpowiedział detektyw, wzruszając ramionami.
– Zatem musi to być wyrafinowany ptaszek.
– Naturalnie, że musi być wyrafinowany, bo inaczej przecie nigdy by mu się nie było udało uciec ze swojej ojczyzny Syjamu z taką milionową zdobyczą.
– Złe widoki, przyjacielu. Miał w każdym razie miesiąc do zatarcia śladów.
– Tak, jak się sprawa na oko przedstawia, pościg nie miałby żadnych widoków – przerwał mu Carter. – Ale jedno może nam przyjść w pomoc, a mianowicie to, że sprzedaż tej zdobyczy będzie połączona dla księcia-złodzieja z wielkimi trudnościami. Brylanty nie tak łatwo dadzą się sprzedać, a tym mniej w takich ilościach!
– No, on też nie będzie taki nieostrożny, ażeby zechciał się pozbyć od razu całej zawartości swojej szkatuły.
– Naturalnie, że nie! Przypuszczam atoli, że kamienie są już inaczej oszlifowane, a największe zapewne podzielone. To jednak nie zdoła go uchronić przed wykryciem, a to dlatego, że między najdroższymi ze zrabowanych klejnotów są niebieskie brylanty wyjątkowej rzadkości i nadzwyczajnej wielkości; te więc może on tylko sprzedać tak, jak są. Jeśli przeto teraz nie uda się nam go schwytać, to w każdym razie przy sprzedaży tychże znajdziemy go z całą pewnością.
– Czy pan sądzi, że ów książę obecnie jeszcze bawi w Chicago?
– Przypuszczam.
– Hm, nie wiem, co o tym sądzić? Moim zdaniem taki Syjamczyk powinien zwracać na siebie uwagę publiczności nawet w tak wielkim mieście jak nasze; więc nie potrafi się chyba ukryć.
– Tak, lecz w tym wypadku odgrywa wielką rolę ubranie chińskie – wtrącił detektyw z naciskiem – przecież w Chicago dosyć widzimy kosookich synów niebieskiego państwa, bardzo więc trudne by było wyszukanie naszego księcia w takim przebraniu.
– A szczególnie jeszcze, jeżeli włada dobrze językiem angielskim.
– I w rzeczywistości włada nim dość dobrze.
– A czy może ma jakiekolwiek osobiste oznaki, które by ułatwiły ewentualne jego wykrycie?
– Tak, nie ma prawej ręki.
– Sapristi! – zawołał zdumiony szef policji. – Całej ręki nie ma? No, to już od razu wpada w oczy.
– Przed laty odcięto mu prawą rękę za udział w pewnym sprzysiężeniu przeciw królewskiemu kuzynowi. Od tego czasu nosi rękę hebanową, którą sobie kazał zrobić, aby ukryć swoje kalectwo przed ludźmi.
– Poczekaj pan sekundę... czarna prawa ręka? Z hebanu? – mruknął szef policji, patrząc na detektywa w zamyśleniu. – Eureka! – zawołał potem nagle i aż skoczył z krzesła w wielkim wzruszeniu.
– Czy pan przypadkiem słyszał coś o takiej osobistości? – zapytał Nick Carter pełen oczekiwania.
– Tak, jest. Raportowano mi o obcym przyjezdnym z drewnianą ręką – odparł szef policji.
– Kiedy to mogło być?
– Ostatniego poniedziałku.
– A dziś mamy czwartek; gdzie widziano wówczas tego obcokrajowca?
– W jednym z zakładów pogrzebowych na Clark Street.
Zelektryzowany tą wiadomością detektyw podniósł się.
– Czy umarłego? – zapytał.
Szef policji skinął głową potakująco.
– Na co umarł ten człowiek?
– Na paraliż serca, tak przynajmniej brzmiało lekarskie poświadczenie śmierci.
– A co się stało z trupem?
– Jakiś przyjaciel zmarłego podjął się sprawić mu pogrzeb.
– Lecz przyjaciel ten nie był chyba Syjamczykiem, co?
– Nie, Amerykaninem.
– A jak się nazywa?
To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.