- W empik go
Nie bez powodu - ebook
Nie bez powodu - ebook
Skąd brać siłę i nadzieję do codziennej walki? Jak zaakceptować samego siebie oraz własne wady?
Patryk różni się od większości ludzi, których spotyka na swojej drodze. Czuje się odmienny, gorszy i niechciany. Każdy dzień przynosi mu wiele bólu, zarówno tego fizycznego, jak i psychicznego. Chciałby być taki, jak wszyscy, lecz wie, że to niemożliwe. Niemożliwe dla osoby niepełnosprawnej.
A jednak chłopak uparcie się nie poddaje, codziennie rozwijając w sobie pasję, która nadaje jego życiu zupełnie nowy wymiar. Konie są dla niego czymś więcej niż tylko pięknymi stworzeniami. Dzięki nim może poznawać otaczającą go okolicę, czego sam nie byłby w stanie zrobić. A już wkrótce pokonywanie kolejnych ograniczeń stanie się łatwiejsze, bo w życiu Patryka pojawi się ktoś, z kim połączy go silna i nierozerwalna więź…
Kategoria: | Young Adult |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8219-273-5 |
Rozmiar pliku: | 978 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Otworzyłem oczy. Uporczywe promienie słoneczne przeciskały się przez szparki rolety, nieznośnie mnie drażniąc. Westchnąłem. Kolejny dzień. Kolejna męka. Kolejna walka. Kto zwycięży tym razem?
Odrzuciłem kołdrę i podparłem się na rękach, by usiąść na łóżku. Syknąłem. Cholerny skurcz. Mógłby chociaż przez jeden dzień dać mi spokój.
Sunąc po prześcieradle, spuściłem nogi na wykładzinę. Miękki materiał łaskotał mnie w stopy. Sięgnąłem ręką po kijki i zamachnąwszy się kilka razy, w końcu niepewnie stanąłem. Ruszyłem w kierunku łazienki, przekładając kije z wielką precyzją.
– Patryk, mógłbyś chodzić ciszej! – Usłyszałem głos mamy z kuchni. – Inni jeszcze śpią!
Pokręciłem głową. Czy ona zawsze musiała być wobec mnie taka złośliwa? Przecież doskonale wiedziała, że kije nie są wcale ciche.
Nie odezwałem się, tylko wszedłem do łazienki i zatrzasnąłem za sobą drzwi. Nie miałem siły się z nią kłócić. I tak bym jej nie przegadał. Nauczyłem się milczeć.
Usiadłem na stołku i zacząłem powoli zrzucać z siebie ubrania. Dlaczego ten czas musiał tak szybko płynąć? Nawet nie wiem, kiedy skończyły się wakacje i był pierwszy września. Następna klasa, lecz tym razem nie będzie tak samo. Skąd to wiedziałem? Otóż dziś zaczynałem gimnazjum.
Szkoła, do której dołączyłem w tamtym roku, składała się z podstawówki oraz gimnazjum, więc na szczęście nie będę musiał od nowa poznawać kolejnych ludzi. Dzień, w którym po raz pierwszy do niej przybyłem, pamiętałem do teraz.
Wkroczyłem do przestronnego holu. Mama była tuż za mną. Wodziłem wzrokiem po portretach wcześniejszych dyrektorów, dyplomach oraz pucharach, jakie zdobyli uczniowie. Ciekawe, jak na mnie zareagują…
Z zamyślenia wyrwał mnie niski głos. Odwróciłem się w kierunku, z którego dobiegał, i ujrzałem siwego mężczyznę z brodą. Był ode mnie o głowę niższy! Jego jasne oczy patrzyły ciepło zza okrągłych okularów, a ojcowski uśmiech nie schodził mu z twarzy. Miał na sobie proste dżinsy oraz kremową koszulę w prążki. Całości dopełniała stara, skórzana kamizelka.
– Miło mi cię wreszcie poznać, Patryku – rzekł, podchodząc do mnie i nieumiejętnie ściskając moją dłoń. – Nazywam się Witold Orzeł i jestem dyrektorem tej szkoły już od ponad dziesięciu lat. Mam nadzieję, że szybko się zaaklimatyzujesz.
Patrzyłem na niego pustym wzrokiem. Poczułem nieprzyjemny ucisk w żołądku. Też miałem nadzieję, że prędko się przyzwyczaję, lecz jeszcze bardziej pragnąłem, by chociaż w tej szkole mnie zaakceptowano. Nie chciałem powtórki z poprzedniej placówki.
– Jestem panu bardzo wdzięczna za przyjęcie mojego syna. – Mama uśmiechała się szeroko. – Patryk jest… No cóż… Dość nieśmiały… – Zerknęła na mnie złośliwie, lecz ja udawałem, że nic nie zauważyłem. – Na pewno da sobie radę. Nie…
Przestałem słuchać jej monologu i z powrotem skupiłem się na ozdobach. Nagle zauważyłem windę. Wow! Winda w szkole? Teraz przynajmniej nie będę musiał się męczyć, chodząc po tych wszystkich schodach. Od razu poczułem się pewniej.
– Patryku, czas ruszać do klasy. Wszyscy pozostali uczniowie już tam są. Plan lekcji dostaniesz od swojego wychowawcy. – To powiedziawszy, dyrektor ręką wskazał mi windę. Mama pożegnała się i wyszła, a my ruszyliśmy windą na górę.
Idąc w stronę sali, słyszałem dobiegające z niej odgłosy rozmów. Dyrektor otworzył drzwi i odsunął się, by mnie przepuścić. Zawahałem się. Nie chciałem wchodzić… Nie chciałem znów przeżywać tego samego…
Dyrektor patrzył na mnie wyczekująco. Nie miałem wyboru. Musiałem zebrać się w sobie i końcu ruszyć się z miejsca. Głośno przełknąłem ślinę i przestąpiłem przez próg.
Rozmowy ucichły i dwadzieścia par oczu spojrzało w moją stronę. Każdy lustrował mnie od góry do dołu. Rozległy się pojedyncze szepty. Chyba nikt nie spodziewał się ujrzeć niepełnosprawnego chłopaka…
Zacisnąłem zęby i zatrzymałem się na środku klasy. Dyrektor wszystkim mnie przedstawił. Nakazał traktować mnie z szacunkiem i w każdej chwili mi pomagać. Później chciał, bym sam powiedział kilka słów o sobie. Znów poczułem ten nieprzyjemny skurcz. Słowa uwięzły mi w gardle, moje dłonie zaczęły się pocić i miałem wrażenie, że zaraz wypadną mi kijki.
– Cześć… – zacząłem niepewnie. – Lubię… Eee… Konie – wyjąkałem i od razu oblałem się rumieńcem. Ale wstyd! Co to w ogóle miało być? Normalnie gratuluję ci, Patryk! Właśnie zrobiłeś z siebie pośmiewisko!
Klasa wymruczała jakieś ciche przywitanie. Zająłem miejsce w pierwszej ławce przed nauczycielem. Dyrektor opuścił klasę, a wychowawca kontynuował swój wykład.
Otrząsnąłem się ze wspomnień.
– Patryk, nie ty jeden mieszkasz w tym domu! – Zza drzwi dobiegł mnie wrzask mamy. – Wyłaź już!
– Kończę – mruknąłem.
Po pięciu minutach opuściłem łazienkę. Zjadłem jakieś szybkie śniadanie, po czym wróciłem do sypialni, by wziąć sakiewkę z telefonem. Zawiesiłem ją na szyi i ruszyłem w stronę samochodu.
Jadąc do szkoły, patrzyłem przez szybę na rozświetlony krajobraz. Drzewa i krzaki zlewały się ze sobą, tworząc rozmazaną całość. Po bezchmurnym niebie latały ptaki.
– Jesteśmy na miejscu. – Samochód zatrzymał się na parkingu szkolnym. – Wysiadaj.
Zmusiłem się, by wysiąść. Mama prędko zawróciła i odjechała z piskiem opon. Przez wielkie, szklane okna budynku widziałem zebrany tłum. Kiedy w końcu wszyscy przybyli, dyrektor rozpoczął przemówienie. Nie słuchałem go. Totalnie się wyłączyłem. Moją uwagę przykuło kilka osób, których wcześniej nie widziałem. Próbowałem się im lepiej przyjrzeć, lecz w tej chwili ktoś stanął przed nimi, zasłaniając mi cały widok.
Dyrektor skończył monolog i wszyscy zaczęli rozchodzić się do klas. Powolnym krokiem ruszyłem w stronę swojej sali. Oczywiście zanim tam dotarłem, pozostali zajęli już miejsca. Mnie znów przypadła ławka tuż przed nauczycielem.
– Dzień dobry! – odezwał się nasz nowy wychowawca. – Mam na imię Błażej i przez trzy następne lata będziecie musieli się ze mną użerać. – Roześmiał się. – Miałem z wami kilka zastępstw, więc większość już kojarzę. Jednak w tym roku do naszej klasy doszło kilka nowych osób. Chciałbym, aby pokrótce się przedstawiły. – Wskazał ręką w ich stronę. Ku memu zdziwieniu stwierdziłem, że były to te same osoby, które wcześniej zauważyłem w holu. Trzech chłopaków i dwie dziewczyny.
Zaczęli po kolei wstawać i się przedstawiać. Mówili swoje imiona i opowiadali o zainteresowaniach. Wpuszczałem to jednym uchem, a wypuszczałem drugim. Znając życie, i tak nie będę z nimi rozmawiał.
Została już tylko jedna dziewczyna. Westchnąłem. Strasznie długo to trwało. Chciałem jak najszybciej wrócić do domu.
– Mam na imię Kaja. – Podniosłem głowę na dźwięk jej głosu. Biła z niego pewność siebie. Spojrzałem na nią. Miała proste blond włosy, sięgające do połowy pleców. Orzechowe oczy powoli lustrowały całą klasę. Jej szczupłą sylwetkę opinała purpurowa sukienka do połowy ud. – Moim hobby jest gra na skrzypcach. W wolnych chwilach czytam książki lub pływam.
Nie mogłem oderwać od niej wzroku. Emanowała z niej przedziwna siła. Wydawała się jakaś inna.
Kaja skończyła mówić i usiadła. Wlepiłem spojrzenie w blat stołu. Dookoła ponownie rozbrzmiał głos wychowawcy, jednak ja niczego nie słyszałem. W głowie kłębiło mi się wiele myśli.
Z zamyślenia wyrwał mnie huk odsuwanych krzeseł. Wszyscy kierowali się ku wyjściu. Podniosłem głowę. Gdzie Kaja? Nie widziałem jej wśród pozostałych osób. Pewnie już wyszła.
Powoli zszedłem na dół i zadzwoniłem po mamę. Po piętnastu minutach siedziałem już w samochodzie, a ona zasypywała mnie gradem pytań. Nie miałem najmniejszej ochoty odpowiadać na jakąkolwiek zaczepkę z jej strony. Przed oczami dalej miałem zarumienioną twarz Kai.
Dlaczego ciągle o niej myślałem? Przecież dziś zobaczyłem ją po raz pierwszy. Nic o niej nie wiedziałem, a miałem dziwne wrażenie, jakbym znał ją całe życie.
***
Po powrocie do domu szybko wskoczyłem w jakieś dresy i skierowałem się w stronę stajni, gdzie czekała na mnie moja panna.
– Witaj, piękna. – Wziąłem jabłko i wyciągnąłem rękę w stronę klaczy. – Stęskniłaś się za mną? – Pogłaskałem ją po chrapach, gdy przeżuwała. – Zaraz pojedziemy gdzieś, gdzie będziemy mieć święty spokój. Musimy tylko poczekać na dziadka.
Wkrótce dziadek pojawił się w drzwiach stajni. Wyprowadził klacz na pole, osiodłał i pomógł mi zasiąść na jej grzbiecie.
– Tylko ostrożnie, Patryku.
– Jasne. Nie jadę pierwszy raz. Dzięki. – To powiedziawszy, ruszyłem powoli stępem.
Opuściłem kamienną ścieżkę, zostawiając dziadka z moimi kijkami. Skierowałem się w stronę pobliskiego lasu. Zniknąłem wśród drzew.
– Nawet nie wiesz, kto nowy pojawił się w mojej klasie, Galaxy. – Poklepałem ją. – Ma na imię Kaja. Nie wiem zbyt wiele na jej temat, ale jakoś ją już polubiłem.
Galaxy tylko zarżała na moje słowa. Uśmiechnąłem się. Bardzo kochałem tę klacz. Świetnie się z nią dogadywałem. Nikogo nie słuchała tak jak mnie.
Jazda konna była dla mnie bardzo ważna. Siedząc na końskim grzbiecie, odczuwałem ogromną radość. Ekscytacja przepełniała moje serce, gdy ze stępa przechodziłem w kłus, a później w galop. Uwielbiałem czuć tę niezwykłą prędkość rozchodzącą się po całym ciele. Przede wszystkim jednak koń prowadził mnie w miejsca, do których nigdy w życiu nie dotarłbym na nogach. Dawał mi możliwość zwiedzania okolicy i poznania każdego zakamarka lasu. Zapominałem wtedy o swojej chorobie. Liczyła się tylko jazda oraz moja cudowna klacz. Czułem się wolny.
– Ruszaj, Galaxy.
Przyspieszyłem i całkowicie oddałem się jeździe.