- W empik go
Nie dla mnie - ebook
Nie dla mnie - ebook
Dwa lata po rozwodzie Valentine na portalu randkowym poznaje Forda. Jest mądry, przystojny, bogaty i… młody. Zdaniem Val, zdecydowanie za młody. Ale przecież pożądanie nie zna się na matematyce i nie liczy lat.
Rozśmieszał ją i był cudowny, ale z powodu jego wieku była nieugięta – mogli być co najwyżej przyjaciółmi. Ostatecznie jednak, po wymianie wielu wiadomości, Val zgadza się na jedną jedyną randkę – jej pierwszą po trwającym dwadzieścia lat małżeństwie z ukochanym poznanym jeszcze w liceum. Wiedziała, że nic z tego nie będzie, ale była tak bardzo ciekawa Forda…
A wiecie, co mówią. Ciekawość to pierwszy stopień do piekła. A może właśnie do nieba?
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66967-87-8 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Valentina
„Kup thongi”.
Przetarłam oczy i nachyliłam się nad karteczką przyklejoną do lampy, tuż obok kanapy, na której zasnęłam. Chyba coś mi się przywidziało.
A jednak nie. Stało tam jak byk: „Kup thongi”, tyle że zapisane nie moim pismem. Uśmiechnęłam się i odkleiłam żółty kwadracik z dziewczęcego klosza z frędzlami, który przechylił się pod wpływem mojego ruchu. Sięgnęłam ku niemu odruchowo, żeby go poprawić, ale rozmyśliłam się i cofnęłam rękę. Ryana straszliwie irytowały takie drobiazgi jak przekrzywiony klosz lub obraz. Zostawiając lampę w takim nieidealnym stanie, poczułam satysfakcję, że się z nim rozwiodłam.
Właściwie to mój były mąż nie znosił tej lampy. Jako posłuszna żona umieściłam ją w sypialni dla gości, ale już następnego dnia po wyprowadzce Ryana odkurzyłam i przeniosłam do salonu. A potem kupiłam kilka poduszek z frędzlami, których też nie cierpiał.
Wstałam i poczułam tępy, pulsujący ból w głowie. Wrr. Kac po winie. Powlokłam się do kuchni po kawę i dwa paracetamole, których bardzo potrzebowałam Po drodze znalazłam kolejną karteczkę przylepioną do drzwi wejściowych: „Załóż konto na Match.com”.
Odkleiłam żółty kwadracik i zmięłam go w dłoni, razem z poprzednim o majtkach. Miałyśmy wczoraj wieczór filmowy z Eve, moją najlepszą przyjaciółką. Raz w miesiącu spotykałyśmy się, żeby wypić butelkę wina (lub dwie) i obejrzeć film. Robiłyśmy to od ostatniej klasy liceum, ale o tak wczesnej porze nie potrafiłam zliczyć, ile lat ma nasza tradycja.
Wszyscy wiedzieli, że mam lekką obsesję na punkcie karteczek samoprzylepnych. Zwykle przylepiałam je na drzwiach, łazienkowym lusterku lub desce rozdzielczej samochodu… Czyli prawie wszędzie. Zgniatanie w dłoni papierka po zrealizowaniu danego zadania dawało mi poczucie, że osiągam cele. Teraz w moim mieszkaniu żółtych kwadracików było cztery razy więcej niż zwykle – pomagały mi w nauce. Przygotowywałam się do egzaminu nauczycielskiego z języka włoskiego i rozlepiałam po całym domu mnóstwo karteczek z przetłumaczonymi frazami.
Najwyraźniej moja najlepsza przyjaciółka włączyła się do akcji, zanim zostawiła mnie zeszłego wieczoru nieprzytomną na kanapie.
Na lodówce znalazłam karteczkę „Prześpij się z kimś”. Przynajmniej zapisała czynności po kolei: najpierw miałam kupić thongi, potem założyć konto na Match.com, a na koniec zapewnić trochę rozrywki swojej wewnętrznej abstynentce seksualnej.
Dopiero po kilku godzinach odnalazłam ostatnią karteczkę Eve na lustrze w łazience: „Brunch z moją wspaniałą najlepszą przyjaciółką. Niedziela, południe, Capital Grille na Siedemdziesiątej Trzeciej”.
* * *
– Powinnaś się umówić z Liamem.
Co drugą niedzielę wybierałyśmy się z Eve do innej restauracji. Prowadziła francuskie bistro na Upper East Side, więc lubiła sprawdzać menu i ceny u konkurencji. A jednak teraz nie wydawała się tym szczególnie zainteresowana.
– Z Liamem? Masz na myśli naszego kelnera?
– Tak.
– Ile on ma lat, dwadzieścia?
Eve podniosła do ust kieliszek różowego martini.
– Moje wibratory są starsze od niego. – Napiła się. – Ale przekroczył wiek przyzwolenia. Pewnie wyrzuciłabym te starocie, gdybym zabrała go ze sobą do domu. Założę się, że dostaje erekcji na zawołanie. – Pstryknęła palcami. – Baczność, Liamie.
Zachichotałam.
– Najpierw musiałabyś wyrzucić Toma, zanim przyprowadziłabyś do siebie tego młodzieńca.
– Nie kuś mnie. Mój mąż zasnął wczoraj o dwudziestej na fotelu. Jaka przyjaciółka pozwala swojej najlepszej przyjaciółce poślubić starego faceta?
– Jakby ktokolwiek mógł was powstrzymać, nawet gdybyśmy rzeczywiście uważali, że nie powinnaś była go poślubić. Ale nikt nie wpadł na taki pomysł. Poza tym któż inny, do diabła, by z tobą wytrzymał? Ucieszyliśmy się, że nie umrzesz jako stara panna.
– _À propos_ starych panien…
– Nawet nie zaczynaj.
– Umówiłaś się już z Markiem?
– To tylko przyjaciel.
– Który chce się z tobą przespać.
– Dopiero co wysechł atrament na moich papierach rozwodowych.
– Minęło osiemnaście miesięcy.
„Naprawdę?” – zdziwiłam się w myślach. „Styczeń, luty, marzec, kwiecień… O rany, rzeczywiście. Jak ten czas leci!”
– Osiemnaście miesięcy to wcale nie tak dużo – zaprotestowałam.
– Wcześniej byłaś w separacji przez dwa lata – zauważyła Eve. – Kiedy ostatnio uprawiałaś dobry seks?
– Jak to się stało, że znów mówimy o moim życiu erotycznym? A właściwie jego braku?
Eve zaczęła mnie namawiać na randki, gdy tylko Ryan spakował swoje rzeczy do ciężarówki firmy przeprowadzkowej. Chciała dobrze, ale ostatnio jej namowy stały się nieco natarczywe.
– Kiedy, Val? – Zignorowała moją sugestię, by zmienić temat. – Dwa i pół roku temu?
– Właściwie to… – Bawiłam się makaronem na talerzu. – Jeśli pytasz o dobry seks, to niestety ponad dziesięć lat temu. Ryan nie był później jakoś szczególnie namiętny.
Do naszego stolika znów podszedł bardzo przystojny (i młody) kelner.
– Mają panie ochotę na coś jeszcze? – zapytał, patrząc prosto na mnie. Nie zaczęłam co prawda randkować, ale mogłabym przysiąc, że ze mną flirtuje. – Jakiś deser? Może coś słodkiego?
„Jest naprawdę uroczy” – pomyślałam.
– Hmm… – odparłam. – Właściwie to już się najadałam. Dziękuję.
– Na mój koszt. Czy zdołam panie na coś skusić? Proszę pozwolić się zaskoczyć. Czasem odrobina ciekawego smaku może pobudzić apetyt. Nigdy nie wiadomo.
Spojrzałam na jego umięśnione, wytatuowane przedramiona i zapragnęłam, żeby to wszystko powtórzył.
– Hmm… jasne – wybąkałam. – Może wezmę coś na wynos dla Ryana.
Najpierw zniknął uśmiech z twarzy kelnera, a potem on sam.
– Dlaczego to zrobiłaś, do diabła? – zrugała mnie Eve.
– Co?
– Wspomniałaś o innym mężczyźnie facetowi, który cię podrywał.
– Przecież mówiłam o moim synu. Chyba przyjedzie z uczelni na weekend. Nie miałam na myśli mojego byłego męża dupka.
– Wiem. Ale ten seksowny kelner tego nie wie.
– Co z tego? Nie sądzisz chyba, że umówiłabym się z dwudziestolatkiem?
– Dlaczego nie? Nie musisz od razu za niego wychodzić. Musisz się otworzyć, Val.
– Jestem otwarta. Tylko nie poznałam jeszcze nikogo ciekawego.
Wyraz twarzy Eve mówił mi, że nie wierzy w te bzdury. I miała rację. Od rozwodu nawet nie próbowałam nikogo poznać. Szczerze mówiąc, przerażała mnie perspektywa randkowania. Ostatnio umówiłam się na randkę w ósmej klasie, kiedy Jimmy Marcum zabrał mnie na tańce z okazji zakończenia szkoły. W liceum chodziłam już z Ryanem.
– Stresuje mnie to całe randkowanie. Nie mam w tym żadnego doświadczenia. – Podniosłam serwetkę z kolan, czując, że zbiera mi się na kichanie. – A psik!
– Na zdrowie. – Eve pochyliła się ku mnie i położyła swoje dłonie na moich. – Wiem, kochanie, ale im dłużej będziesz zwlekać, tym trudniej ci będzie zrobić ten pierwszy krok. Za dużo się nad tym zastanawiasz.
Opłaciłyśmy rachunek i ruszyłyśmy na parking, trzymając się za ręce. Kiedy dotarłyśmy do mojego volkswagena routana, Eve pokręciła głową z dezaprobatą.
– Musisz kupić nowy samochód.
– Co? Dlaczego? – Mój srebrny SUV był w świetnej formie. – Volkswageny są fajne.
– Tak. Ten, którym starszy brat Lary Meyer podjeżdżał pod budynek naszego liceum, był fajny. Może hipisowski autobus albo garbus kabriolet jeszcze dałby radę. Ale to… to minivan. Wygląda, jakbyś woziła w nim dzieciaki na treningi piłkarskie, a potem wracała do domu, żeby przyrządzić mężowi obiad.
– Właśnie tak go używałam.
– Używałaś. Masz go od dziesięciu lat. Na litość boską, twój syn od trzech lat jeździ własnym autem. Nie sądzę, żebyś miała jeszcze go wozić minivanem na zajęcia.
– Nieważne. To tylko samochód
– Chcesz pójść jutro do kina? – zapytała.
– Nie mogę. Przygotowuję się ze znajomymi do egzaminu.
– To do zobaczenia w następną sobotę?
Zmrużyłam oczy.
– Przyjeżdżasz do nas na grilla z okazji Dnia Pamięci* – przypomniała.
– O kurczę, to już koniec maja? Niestety mój kalendarz jest zapełniony aż do czerwca.
– Mądrala. – Eve pocałowała mnie w policzek.
Podeszła do swojego bmw zaparkowanego kilka miejsc dalej i krzyknęła do mnie przez ramię:
– Swoją drogą, zapisałam twój numer telefonu na rachunku dla tego seksownego kelnera. Dobranoc, Valentino. Dobrej zabawy.
Posłała mi szeroki uśmiech, wsiadła do samochodu i przejechała obok, machając mi ręką na pożegnanie. Nie miałam pojęcia, czy mówi poważnie.
Oby żartowała.
* * *
Następnego ranka, po włączeniu telefonu zobaczyłam dwa nieodebrane połączenia z nieznanego numeru i esemesa od Marka.
Mark: Co dziś jemy? Chińszczyznę czy włoskie żarcie?
W sobotę była jego kolej na ugoszczenie naszej grupy, a zgodnie z umową gospodarz zapewniał kolację. Mark mieszkał w Edgewater, tak jak ja. Pozostała dwójka, Desiree i Allison, mieszkały po drugiej stronie rzeki na Manhattanie.
Valentina: Wiesz, że moje panieńskie nazwisko to Di Giovanni? Nigdy nie wybiorę moo shu zamiast klopsików ☺
Mark: Di Giovanni, tak? Znacznie seksowniejsze niż Davis. Powinnaś go używać. Bardziej Ci pasuje. Czyli włoska kuchnia. Do zobaczenia o siedemnastej.
Był naprawdę miłym facetem i nasza przyjaźń z łatwością mogła się przerodzić w coś więcej. Mieliśmy ze sobą dużo wspólnego: oboje byliśmy rozwiedzeni, mieliśmy dzieci w tym samym wieku i dość późno postanowiliśmy zostać nauczycielami. Ale jakoś nie potrafiłam go sobie wyobrazić jako swojego mężczyzny (chociaż tak naprawdę nmu sięt się starałam). Nie miałam jednak wątpliwości, że się mu podobam. Eve też tak uważała.
Mój telefon zawibrował, gdy nalewałam sobie poranną kawę. Znów ten nieznany numer. Już trzeci raz. Odrzuciłam połączenie i napisałam esemesa do Eve.
Valentina: Naprawdę dałaś wczoraj mój numer temu kelnerowi?
Odpisała, jeszcze zanim zdążyłam zapewnić sobie pierwszą dawkę kofeiny.
Eve: Nie. Ale możliwe, że przypadkiem podałam twój numer komuś innemu.
Valentina: Przypadkiem? Jak można przypadkiem podać komuś numer telefonu?
Eve: Obiecaj, że nie będziesz zła.
Zadzwoniłam do niej.
– Co zrobiłaś? – zapytałam, gdy odebrała.
– Zacznijmy od tego, czego nie zrobiłam.
– No dobra…
– Nie podałam twojego numeru temu kelnerowi.
– Już mi to napisałaś.
– Wiem. Chcę tylko zaznaczyć, że nigdy celowo nie podałabym nikomu twojego numeru telefonu bez twojej wiedzy.
Domyśliłam się, że musiała coś przeskrobać, skoro się bała mi o tym powiedzieć.
– Co zrobiłaś?
– Przypadkowo umieściłam twój numer telefonu na Match.com.
– Co takiego?
– Nie chciałam go upubliczniać. Pomyliły mi się ustawienia. Kto, do diabła, tworzy serwis, na którym kolor czerwony oznacza „aktywny”, a zielony „nieaktywny”?
– O czym ty mówisz? Nie założyłam konta na Match.com.
– Hm… Ale już je masz.
– Proszę, powiedz, że tego nie zrobiłaś. – Ścisnęło mnie w żołądku.
– Ja nie… – Przerwała. Już prawie mi ulżyło, kiedy dodała: – Nie chciałam…
– Powiesz mi wreszcie, co przeskrobałaś?
– Wczoraj wieczorem, po powrocie do domu założyłam ci konto na Match.com. Umieściłam tam wszystko co trzeba, ale nie chciałam upubliczniać twojego profilu. Przynajmniej nie od razu. Pomyślałam, że jeśli ci wszystko ułatwię, to może dasz portalowi szansę. Miałam z tobą o tym porozmawiać przy grillu.
– Nie chciałaś go upubliczniać, ale to zrobiłaś?
– Niestety nie to jest w tym wszystkim najgorsze.
– Może być coś gorszego?
– Wiesz, nie miałam pojęcia, że będzie widoczny. Założyłam ten profil dla żartu, żeby ci go potem pokazać.
O Boże. Podbiegłam do laptopa i otworzyłam go.
– Co tam napisałaś?
– Spokojnie. Konto było aktywne tylko przez godzinę. Już je zablokowałam, ale zdążyło zainteresować całkiem sporo mężczyzn. Zorientowałam się dopiero, gdy zaczęłam dostawać wiadomości na skrzynkę mejlową.
– Co tam napisałaś? – krzyknęłam.
– „Trzydziestosiedmioletnia rozwiedziona matka jednego dziecka szuka niezobowiązującego pieprzenia, aby wrócić do gry”.
– Proszę, powiedz, że żartujesz!
– Chciałabym, żeby tak było.
* * *
Tydzień później mój telefon wreszcie ucichł. Pewnego wieczoru, siedząc na kanapie z lampką wina, zdołałam zebrać się na odwagę, żeby spojrzeć na profil, który przygotowała dla mnie Eve.
Coś, co zawsze chciałaś zrobić: pojechać do Włoch.
Ulubiony kolor: ciemnoróżowy. Nie taki jak wata cukrowa czy lody truskawkowe. Fuksja. Im odważniej, tym lepiej.
Upiłam łyk wina i uśmiechnęłam się. Rzeczywiście właśnie tak bym napisała. Eve całkiem nieźle się sprawdziła w udawaniu mnie.
Ulubione powiedzenie: _Una cena senza vino e come un giorno senza sole_.
Uśmiechnęłam się szerzej, bo nie dość, że dobrze trafiła, to jeszcze jej się udało poprawnie zapisać całe zdanie po włosku. „Posiłek bez wina jest jak dzień bez słońca” – tak lubił mawiać mój ojciec. Po jego śmierci zamówiłam dwa drewniane szyldy z tymi słowami: jeden do swojej kuchni, a drugi dla matki.
Opis fizyczny: metr siedemdziesiąt, wąska talia, krągłości tu i ówdzie. Oliwkowa karnacja, długie, ciemne, kręcone włosy, które obsesyjnie prostuję, chociaż moje loki wyglądają wystrzałowo, i niebieskie oczy, które są jedynym prezentem genetycznym od mojej mamy. Moja najlepsza przyjaciółka prosiła, żebym przekazała: „Nie będziesz mógł oderwać od niej wzroku. Obiecuję”.
Wiek: dwadzieścia dziewięć lat (plus osiem, ale kto by się przejmował szczegółami).
Kogo szukam: Oczywiście „tego jedynego”.
Mój idealny partner: między dwudziestym piątym a trzydziestym ósmym rokiem życia. Wysoki. Mądry. Zabawny. Uwielbia podróżować. Potrafi tańczyć (bo ja nie umiem). W drodze wybiera malownicze trasy. Ma wybredne podniebienie. Nie nazywa się Ryan. Ma zabawny nick. (Moimi faworytami są nicki typu Król Cunnilingus).
Opublikowała kilka moich zdjęć i je podpisała. Na pierwszym z podkulonymi nogami skakałam w bikini na bombę z trampoliny do basenu Eve. Trzymałam się za nos, a moje włosy powiewały w powietrzu. Z profilu widać było mój uśmiech. Uznałam to zdjęcie za całkiem zabawne. Sama bym go nie wybrała, ale miało swój klimat i mi się podobało. Eve podpisała je słowami: „Nie boję się latać”.
Drugie zdjęcie zostało zrobione w liceum Ryana na uroczystości ukończenia szkoły. Miałam na sobie czarno-białą sukienkę w kwiaty z górą wiązaną na szyi i odkrytymi plecami, w której moje piersi wyglądały na większe, oraz biały kapelusz przeciwsłoneczny z szerokim rondem, które zakrywało prawie całą moją twarz – z wyjątkiem ust. To był wietrzny dzień, więc przytrzymywałam rondo dłonią. Widać było spod niego tylko jaskrawoczerwoną szminkę i uśmiech od ucha do ucha. Podpis pod zdjęciem brzmiał: „To ja, dumna matka”.
Ostatnie zdjęcie przedstawiało mnie i Eve z czasów liceum. Musiało zostać zrobione w pierwszej lub drugiej klasie, bo nie byłam jeszcze w ciąży. Obejmowałyśmy się ramionami i miałyśmy na sobie takie same ubrania. Pod spodem widniało: „Ta sama najlepsza przyjaciółka od ponad dwudziestu lat”.
Zredagowałam niektóre szalone zwroty Eve na swoim profilu i poszłam do kuchni, żeby nalać sobie trzeci kieliszek wina. Kiedy zamknęłam drzwi od lodówki, na podłogę spadł magnes. Kartka papieru, którą przytrzymywał, zawirowała w powietrzu i wylądowała u moich stóp. Podniosłam ją. Podczas jednego z naszych wieczorów filmowych Eve namówiła mnie na stworzenie „Mojej listy marzeń”. Napisała te słowa na kartce pogrubionymi literami i je podkreśliła. Pierwsze pozycje na liście były zanotowane jej pismem. Zaczynało się niewinnie…
Zostać nauczycielką.
Pojechać do Rzymu.
Założyć wielki ogród z samymi kwiatami.
Wziąć lekcje tańca.
Iść na bal.
Nauczyć się surfować.
Pojechać na festiwal muzyczny.
Zostawić choinkę do marca.
Kupić mopsa.
Były to rzeczy, które zawsze chciałam zrobić, ale nie mogłam, bo Ryan się nie zgadzał. Nie chciał, żebym wróciła do szkoły, wyjechała na wycieczkę do Europy, kupiła psa czy też założyła ogród dla samej przyjemności wąchania kwiatów. Mieliśmy ogródek na podwórku, ale mój były mąż sadził w nim warzywa. Uważał, że nie ma sensu sadzić kwiatów tam, gdzie nikt ich nie widzi. Uwielbiałam też drzewka choinkowe. Lubiłam schodzić po schodach rano, kiedy było jeszcze ciemno, i podziwiać, jak ozdobione drzewko rozświetla salon. Ale Ryan nienawidził wszelkich dekoracji – nazywał je śmieciami i zawsze nalegał, abyśmy rozebrali choinkę już 26 grudnia. Gdyby zależało to tylko ode mnie, trzymałabym ją przez cały rok. Marzyłam też o mopsie, ale mój były mąż twierdził, że ma alergię na psy, chociaż mieliśmy mnóstwo przyjaciół z psami i nic mu się nie działo, gdy ich odwiedzał.
Przez całe nasze małżeństwo odkładałam swoje marzenia na bok. To dlatego Eve stworzyła dla mnie tę listę. Teraz to ja o sobie decydowałam.
Nadeszła moja kolej.
Pierwsze dziewięć pozycji na liście było niewinnych, ale gdy skończyłyśmy drugą butelkę wina, zrobiło się bardziej interesująco.
Nosić seksowną bieliznę pod ubraniem bez powodu.
Umówić się z siedmioma mężczyznami w siedem nocy.
Uprawiać seks w miejscu publicznym, gdzie mogę zostać przyłapana.
Przygoda na jedną noc – zupełnie anonimowo.
Seks analny.
Trójkąt (wykreślony po debacie z Eve).
Złożyłam kartkę i wsadziłam ją do portmonetki. Nie chciałam, żeby mój syn ją znalazł po powrocie do domu na wakacje. Poszłam z napełnionym kieliszkiem z powrotem na kanapę i usiadłam przy laptopie. Gapiłam się na ekran przez chwilę. Match.com. Upiłam łyk i przejrzałam zdjęcia, które zamieściła Eve. Tak naprawdę na żadnym nie było widać całej mojej twarzy – gdybym udostępniła profil, nikt by się nie zorientował, że to ja. Poza tym musiałam się w końcu z kimś umówić, jeśli chciałam zrealizować chociaż połowę punktów z „Mojej listy marzeń”.
Sama nie wiedziałam, dlaczego zrobiłam coś, czego nigdy bym się po sobie nie spodziewała. Może to z powodu tej listy, która przypomniała mi o tych wszystkich niespełnionych marzeniach. A może to wino? Albo… po prostu nadszedł czas. Udostępniłam swój profil.
Pieprzyć to. Teraz moja kolej.
* Dzień Pamięci (ang. Memorial Day) – amerykańskie święto narodowe upamiętniające żołnierzy poległych na służbie obchodzone w ostatni poniedziałek maja (wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza).ROZDZIAŁ DRUGI
Ford
Moja asystentka miała rewelacyjny tyłek.
– Jak, do cholery, udaje ci się tu pracować? – Głowa Logana odwróciła się i kiwała w rytm kołysania bioder Esmée, która zmierzała do drzwi mojego biura.
Właściwie to mu się nie dziwiłem. Jej tyłek był istnym dziełem sztuki. Pełny i okrągły, aktualnie owinięty w obcisły czerwony materiał wyglądał jak doskonałe odwrócone serce. Gdy głowa mojego przyjaciela dotknęła jego ramienia, wiedziałem, że w wyobraźni przekręca to serce do góry nogami.
Esmée dotarła do drzwi i obejrzała się przez ramię z kokieteryjnym uśmiechem.
– Czy mogę coś jeszcze dla pana zrobić, panie Donovan? Panie Beck?
– Nie trzeba. Dzięki, Esmée.
Logan nie byłby sobą, gdyby trzymał gębę na kłódkę.
– Czy musiałbym się tu zatrudnić, żeby usłyszeć rano, jak mówisz do mnie „panie Beck” z tym akcentem?
Esmée przeprowadziła się niedawno do Nowego Jorku z Paryża. Wyraźny francuski akcent potęgował dodatkowo jej seksapil, przez co z dziesiątki stawała się jedenastką. Nie powinienem był jej prosić o kawę, kiedy gościłem Logana w swoim biurze.
– Zignoruj mojego przyjaciela, proszę. Rzadko wychodzi z domu. Mogłabyś zamknąć za sobą drzwi?
Zgniotłem kartkę papieru w kulkę i rzuciłem nią w niego.
– Przestań się gapić na moją pracownicę, dupku. Pozwie cię za molestowanie w miejscu pracy.
– Tylko mi nie mów, że na nią nie lecisz.
– Nie zanurzam pióra w firmowym tuszu.
– Od kiedy? Ostatnim razem, kiedy byłem w twoim biurze, grzmociłeś tę rudą z księgowości z cholernie seksownymi butami. I jeśli się nie mylę, jej kuzynkę też. Jednocześnie. Ty pieprzony szczęściarzu.
– To było bardzo dawno temu. Od tamtej pory trochę już dojrzałem.
Logan odchylił się na krześle z uśmiechem.
– A, zapomniałem. Zgadza się. Recepcjonistka, panna Mature*. Jak miała na imię? Misty? Marsha? Magdalene?
– Maggie. Nie przypominaj mi o niej. Kosztowała mnie fortunę.
– Chętnie zapłaciłbym fortunę za to, co ci dała.
– Tyle że jej nie masz, kretynie.
Kilka lat temu przechodziłem trudny okres i chyba zabrakło mi rozumu. Moja recepcjonistka nagrała filmik, jak robi mi loda pod moim biurkiem. Nie miałem pojęcia, że chce mnie wrobić. Ustawiła kamery pod dwoma różnymi kątami i kazała mi udawać wkurzonego szefa, który zleca zadanie sekretarce. Nigdy wcześniej nie bawiłem się w odgrywanie ról i uznałem to za cholernie podniecające.
Do czasu, kiedy pokazała mi kopię nagrania i zagroziła pozwem za wykorzystywanie seksualne. Mój adwokat kazał mi podpisać ugodę, by sprawa nie trafiła do sądu. Dostałem bezcenną lekcję biznesową, po której szybko dorosłem. Tego mnie na studiach nie nauczyli.
– To co robimy w przyszłym tygodniu? – zapytał Logan.
– Spotykamy się u mnie o osiemnastej. Podjedziemy metrem na Osiemdziesiątą Pierwszą.
Co roku urządzałem sobie z kumplami ze studiów weekendową rundę po pubach. Zaczynaliśmy dość wcześnie i zaliczaliśmy różne bary w okolicy przystanku metra. W każdym spędzaliśmy godzinę. Dziesięć przystanków metra, dziesięć różnych barów. Zwykle chłopaki zaczynały odpadać już na piątym przystanku. Ale my z Loganem zawsze wytrzymywaliśmy do końca. Oszczędzałem się i piłem wodę między drinkami. A Logan, cóż, nie miał żadnego sposobu, ale skurwiel potrafił wypić więcej drinków niż ktokolwiek inny, kogo znam.
– Co powiesz na rozgrzewkę? W O’Malley’s?
Spojrzałem na godzinę na moim telefonie.
– Jest dziesiąta trzydzieści.
– I? – Logan wzruszył ramionami.
– Ja tu pracuję. Właściwie to musisz już iść. Mam spotkanie za dziesięć minut.
– Nadal nie dowierzam, że możesz poprosić takiego perskiego kociaka, żeby przyniósł ci kawę.
– Kobieta z Paryża to paryżanka, a nie Persjanka, kretynie. I nie wszystko jest takie proste, na jakie wygląda.
– Nieważne. – Wzruszył ramionami i wstał. – Pijemy dziś wieczorem?
– Nie mogę. Odbieram Bellę.
– Ach, Annabella. Jak się miewa twoja mała siostrzyczka?
– Już nie taka mała. Spędziła semestr w Madrycie. Wraca dziś do domu. Obiecałem, że ją odbiorę z lotniska.
– Jest już na studiach?
– Wkrótce zacznie drugi rok. Dziewiętnastolatka.
– Cholera. Była takim słodkim dzieciakiem. Teraz, kiedy już osiągnęła wiek przyzwolenia, jest pewnie piekielnie seksowna.
– Nawet o tym nie myśl, dupku.
Logan zachichotał i wyciągnął do mnie rękę. Uścisnęliśmy sobie dłonie.
– A więc w przyszłym tygodniu, przystojniaczku?
Zadzwonił interkom i rozległ się głos Esmée.
– Ford, masz na linii panią Peabody.
– Peabody? – Logan zmarszczył czoło. – Nadal rozmawiasz z tą wariatką?
– Nie jest wariatką… Tylko ekscentryczną starszą panią.
– „Ekscentryczna” to tylko uprzejme określenie na wariatkę. – Logan potrząsnął głową. – Czasami się o ciebie martwię. Podejrzewam, że możesz być równie szalony jak ona.
– Spadaj, idioto. I nie nękaj po drodze mojej recepcjonistki.
* * *
Nie było sensu wychodzić z biura i jechać przez miasto do mieszkania tylko po to, aby potem znów wrócić do centrum i o dwudziestej drugiej ruszyć na lotnisko. I tak miałem mnóstwo do zrobienia. O dziewiętnastej na piętrze było już zupełnie pusto – zostałem tylko ja i ekipa sprzątająca. Zamówiłem tajskie jedzenie i usiadłem w części wypoczynkowej przed oknami. Nie chciałem siedzieć za biurkiem, tyłem do miasta.
Zapadłem się w skórzaną kanapę, zdjąłem buty i oparłem stopy o szklany stół przede mną. Zostało mi jeszcze kilka godzin do wyjazdu, więc zabrałem się za przeglądanie mejli, jedząc pałeczkami danie z kartonowego pojemnika. Moja skrzynka odbiorcza była cholerną katastrofą. Zawsze znajdowało w niej jakieś trzysta nieprzeczytanych wiadomości. Posortowałem je od najstarszych do najnowszych i otworzyłem mejla, z którym zwlekałem od prawie tygodnia. Dyrektor marketingu prosił, żebym rozważył zainwestowanie pół miliona dolarów w kampanię reklamową na Match.com.
Zwykle ufałem jego ocenie sytuacji – w końcu współpracował z tatą przez dwadzieścia pięć lat – ale nie byłem przekonany, że serwis randkowy jest właściwym miejscem do promowania ekskluzywnej przestrzeni biurowej na Manhattanie. Choć to byłby duży krok. Moje wątpliwości wynikały po części z tego, że nie miałem pojęcia, jak funkcjonują randki internetowe ani jakie są nawyki zakupowe użytkowników.
Po przeczytaniu propozycji w PowerPoincie kliknąłem link na ostatnim slajdzie – zdecydowałem, że przetestuję witrynę. Założenie konta zajęło mi około dziesięciu minut. Kiedy przeszedłem do wyszukiwarki, poczułem się, jakbym robiąc zakupy w supermarkecie, szukał składników na swoje ulubione danie: zainteresowania, pochodzenie, wzrost, budowa ciała i tym podobne. Wkręciłem się i wpisałem na swoim profilu, co lubię, aby wyszukiwarka mogła dopasować do mnie kobiety o podobnych zapatrywaniach.
Zaproponowano mi ponad tysiąc profili. Przejrzałem kilka z nich i już po chwili jedna twarz zaczęła zlewać się z drugą. Odniosłem wrażenie, że wszystkie kobiety, które widziałem w najpopularniejszych barach, miały konto na tym cholernym portalu.
Obejrzałem jeszcze kilka innych profili i zwróciłem uwagę na pojawiające się na stronie reklamy. W ciągu kilku minut portal zebrał o mnie wystarczająco dużo informacji, aby podsunąć mi reklamy produktów, które mógłbym kupić. Wymieniłem wędrówki piesze jako jedno z moich hobby, a w punkcie dotyczącym dochodów zaznaczyłem „ponad dwieście pięćdziesiąt tysięcy rocznie”. Po lewej stronie ekranu pojawiła się reklama plecaka z najwyższej półki na każdą pogodę marki Patagonia za czterysta dolców. Ta witryna naprawdę znała swoich użytkowników – zbierała o nich więcej intymnych szczegółów niż jakakolwiek inna strona.
Po zakupieniu niebieskiej torby Mountain Elite wróciłem do swojej skrzynki mejlowej i odpisałem dyrektorowi marketingu, że możemy w to wchodzić.
Nie miałem zupełnie ochoty na dalsze czyszczenie skrzynki, ale zostało mi jeszcze sporo czasu do wyjazdu na lotnisko po Bellę, więc zawęziłem kryteria wyszukiwania na Match.com i zaktualizowałem profil.
Zatrzymałem się na kategorii wiekowej i gapiłem się w ekran przez jakieś dziesięć minut.
Osiemnaście do dwudziestu czterech?
Dwadzieścia pięć do trzydziestu jeden?
Trzydzieści dwa do trzydziestu ośmiu?
W dojrzałym wieku dwudziestu pięciu lat skończyłem z umawianiem się z dzierlatkami z pierwszej kategorii wiekowej. Okropnie mnie znudziły i straciłem cierpliwość do ich gierek. Pragnąłem kobiety, która wie, kim jest, a nie takiej, która usiłuje jedynie spełnić moje oczekiwania.
Zaznaczyłem grupę wiekową od dwudziestu pięciu do trzydziestu jeden lat, po czym mój kursor zawisł nad kwadracikiem poniżej. Dlaczego właściwie miałbym wykluczyć wspaniałą trzydziestodwulatkę? Taka kobieta miałaby większe doświadczenie i na pewno byłaby bardziej ogarnięta. Klik.
Po moich modyfikacjach portal zaproponował mi zaledwie dwanaście kobiet, które miały być idealnymi kandydatkami na moją partnerkę. Pierwsze pięć wydawało się na tyle interesujących, że zdecydowanie warto było się im przyjrzeć. Zaraz potem zajrzałem jednak na profil jakiejś kobiety z New Jersey, który tak mnie rozbawił, że zaśmiałem się głośno.
Zaintrygowany kliknąłem na jej zdjęcia. Zamieściła ich tylko kilka, ale jedno szczególnie zwróciło moją uwagę. Zrobiono je z boku i uchwycono moment jej skoku do basenu. Jej ciemne włosy powiewały w powietrzu, a na twarzy widniał uśmiech. Nie mogłem się dobrze przyjrzeć jej ciału, bo miała podkulone nogi, ale pod jej bikini rysowały się piękne, kobiece kształty. Co więcej, wyglądała na kobietę, której bardziej zależało na zabawie niż na zepsuciu sobie fryzury czy makijażu w basenie. A ja już miałem dość dziewczyn, które były jej przeciwieństwem.
Zanim mój telefon zawibrował, przypominając mi, że nadszedł czas pojechać po Bellę, zmarnowałem prawie dwie godziny na serwisie, którego nigdy nie planowałem odwiedzić. Już miałem zamknąć laptopa, kiedy zauważyłem ostatnie otwarte okno ze zdjęciem kobiety skaczącej do basenu. Znów się uśmiechnąłem i zamknąłem je.
Mój palec zawisł nad przyciskiem zasilania i już miałem wyłączyć maca, ale w ostatniej chwili zmieniłem zdanie i wróciłem do serwisu.
Przejrzałem ponownie zaproponowane mi profile, szukając tego konkretnego. W końcu znalazłem Val44 i zerknąłem jeszcze raz na jej profil.
A co mi szkodzi? Dlaczego nie?
Mnóstwo ludzi korzysta z takich portali.
Kliknąłem przycisk pod jej profilem, żeby dać jej znać, że jestem zainteresowany.
* * *
– Tu jest tak cholernie nudno.
Wciągnąłem ostatnią torbę mojej siostry do mieszkania i wyjąłem butelkę wody z lodówki. Było dość mokro jak na koniec maja.
– Manhattan jest nudny? A to ciekawe.
Bella przewróciła oczami.
– Nie miałam na myśli Manhattanu, tylko twoje mieszkanie. To żadna rozrywka zatrzymać się u brata.
– Gdzie indziej miałabyś się zatrzymać? Poza tym przyjechałaś tu tylko na wakacje, a nie na całą wieczność.
Dzięki Bogu. Pięć lat temu, kiedy zginęli nasi rodzice, Bella miała zaledwie czternaście lat. Chociaż byłem tylko dwudziestolatkiem, nawet nie przeszło mi przez myśl, że miałbym się nią nie zaopiekować. Poczułem jednak wielką ulgę, kiedy zdecydowała się wyjechać na studia. Przerastało mnie zajmowanie się dziewiętnastolatką.
– W naszym letnim domku. Pojadę do Montauk.
– Nie mogę dojeżdżać stamtąd do pracy.
– I co z tego? Kto cię o to prosi? Ja spędzę lato tam, a ty tutaj.
– Nie ma mowy.
– Dlaczego?
– Bo byłabyś tam sama, bez ochrony.
– To Montauk. Nikt tam nawet nie zamyka drzwi. W dzieciństwie spędzaliśmy w tym miejscu każde lato. Jest bezpieczniejsze niż Manhattan.
– Skąd mam wiedzieć, że nie będziesz urządzać szalonych imprez?
– A jeśli będę, to co z tego?
– Masz dziewiętnaście lat, nie dwadzieścia jeden**.
– A ty nie piłeś alkoholu ani nie urządzałeś imprez przed dwudziestym pierwszym rokiem życia? – zapytała z uniesioną brwią.
– To co innego.
– Dlaczego?
– Bo tak.
– Boże, Ford. Kiedy zmieniłeś się w tatę?
Nie byłem przekonany, że nasz domek na plaży to dobre miejsce dla Belli, nawet gdybym zainstalował tam system alarmowy. Nie pojechaliśmy tam ani razu od śmierci rodziców. Z tym miejscem wiązało się zbyt wiele wspomnień, takich jak mama polewająca nam stopy wodą z gumowego węża, śniadanie z tatą na tylnym tarasie, tata oparty o framugę drzwi i przyglądający się w milczeniu mamie tańczącej do muzyki w kuchni. Przypomniało mi się, jak się uśmiechał, kiedy na nią patrzył, i to wspomnienie podrażniło ranę, która dopiero zaczęła się goić.
Nasz księgowy zasugerował kiedyś, żebyśmy wynajęli komuś tę nieruchomość, ale nawet się nad tym nie zastanawiałem. Wolałem tracić pieniądze na utrzymywanie tego domu niż wpuścić tam obcych.
Bałem się, że Bella nie zniesie tych wspomnień. Szczerze mówiąc, sam nie wiedziałem, czy bym je zniósł. Pewnie powinienem był wystawić dom na sprzedaż.
– No weź, Ford. Wiesz, że nie potrzebuję twojego pozwolenia na wyjazd. Mogę tam pojechać, kiedy będziesz w pracy.
Oczywiście miała rację. Bella już dawno skończyła osiemnaście lat i mogła jechać, gdzie tylko chciała. Jedyne, nad czym miałem jeszcze kontrolę, to jej finanse. Miałem nimi zarządzać, dopóki nie skończy dwudziestu jeden lat.
– Może moglibyśmy tam spędzić weekend? – zapytałem.
– Masz na myśli nas dwoje? Ojej, jak romantycznie. Brzmi cudownie.
Westchnąłem. Zapowiadało się długie lato.
* _Mature_ (ang.) – dojrzała.
** W Stanach Zjednoczonych picie alkoholu jest legalne dopiero po ukończeniu dwudziestego pierwszego roku życia.