-
promocja
Nie dopytuj się. Historie z Bieszczadów - ebook
Nie dopytuj się. Historie z Bieszczadów - ebook
Od leśnych szeptów Białowieży do górskiego echa Bieszczadów.
Pierwsza książka o kobietach w Bieszczadach.
Anna Kamińska, bestsellerowa autorka biografii i reportażu „Białowieża szeptem”, powraca z opowieścią o Bieszczadach, miejscu pełnym sprzeczności, piękna, surowości, dzikości, baśniowości, mroku, zmysłowości i niewypowiedzianych tajemnic.
Bieszczady są jak kobieta, niepokorne, niezależne, nieposkromione. Są tu pełnoprawnym bohaterem, a ich dzikość nadaje ton opowieści.
To miejsce wybrane przez niezwykłe kobiety: Zofię Komedową, Marię Kownacką, Joannę Hasiorową, żonę Hasiora, której historia przez nikogo nie była jeszcze opisywana. Odnajdujemy w nich także ślady Simony Kossak, bohaterki pierwszej bestsellerowej biografii Kamińskiej. Każda z tych kobiet na swój własny, wyjątkowy sposób wpisała się w krajobraz Bieszczadów. Autorka z uwagą i wrażliwością kreśli portrety bohaterek, a jednocześnie wsłuchuje się w głosy tych, którzy w górach szukali schronienia, wolności, przygody albo nowego początku.
Nie dopytuj się to tytuł, który wybrzmiewa jak echo – pełne tajemnic, ukrywanych prawd, bólu, ale i pamięci o napięciach kulturowych, wysiedleniach i wojnie. To także opowieść o ciszy, która czasem mówi więcej niż słowa.
Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.
| Kategoria: | Biografie |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-08-08791-6 |
| Rozmiar pliku: | 9,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Idzie, a za nią, wśród buków, świerków i trześni, ciągnie się _Kołysanka Rosemary_.
Słyszy ją, gdy wygrzewa się latem niczym wąż Eskulapa na gorących kamieniach nad Sanem. Przypomina sobie, jadąc nissanem sunny serpentynami Wielkiej Pętli Bieszczadzkiej. Dopada ją w każdej odwiedzanej chałupie żmijołapów, pilarzy czy drwali.
Kompozycja Krzysztofa Komedy _Śpij bezpiecznie i ciepło_, jak sam autor nazwał kołysankę, pisząc ją do filmu Romana Polańskiego _Dziecko Rosemary_, tak jak sprawa śmierci Komedy snuje się za nią jak cień.
Zofia Trzcińska, zwana Komedową, żona kompozytora, żyje w Dolinie Sanu niczym czarna wdowa, pająk, z lśniącym czarnym korpusem i czerwoną plamką w kształcie klepsydry, zamieszkujący Stany Zjednoczone. Skrywa się, ale pozostaje blisko ludzi.
Chciała uciec od sprawy odejścia Komedy, dlatego przeprowadziła się tu z Warszawy. Kupiła dom w Chmielu koło Lutowisk, ale niesie się za nią legenda wdowy po autorze kołysanki.
Dom, który leży na skarpie, urządziła na wzór tego, w którym Komeda pomieszkiwał w Los Angeles niedługo przed śmiercią, i dobudowała do niego część drewnianą, by choć trochę przypominał chaty stojące przed drugą wojną światową w Bieszczadach. Zyskał dzięki temu ganek. Chałupa znajduje się u stóp Otrytu, pasma górskiego z lasem bukowo-jodłowym. Grzbiet Otrytu rozciąga się wzdłuż Sanu i rzekę Zofia widzi z okien.
Dom intryguje, szczególnie jesienią, gdy liście opadają z drzew i wyłania się na wzniesieniu, widziany przez tych, którzy przemierzają drogę biegnącą tuż pod nim. Rozpala ciekawość, a czasem powoduje niepokój u tych, którzy stają w bramie prowadzącej na posesję, gdy dotrą pod skarpę.
Każdy, kto chce dotrzeć do drzwi tego domu, idzie najpierw ścieżką pod górę i mija po prawej stronie domek dla gości, urządzony nad garażem przy bramie, oraz krzyże cmentarne w ogrodzie i kopułę greckokatolickiej cerkwi. A latem także kwitnące wzdłuż ścieżki biało-różowe floksy, które sypią się prosto na stopy.
Chałupa stoi na ziemi gliniastej, brunatnej i o tej porze roku spękanej, która przypomina tę, jakiej podobno bał się od dzieciństwa Komeda. Miał gęsią skórkę, gdy patrzył na ten rodzaj gleby, a potem, po upadku, na takiej ziemi w Kalifornii umarł.
To dom-schron, schowany na działce otulonej lasem, na górce wśród buków, świerków czy brzóz. Jest pokryty spadzistym dachem, opadającym ostro w stronę Otrytu, co chroni Zofię przed oczami ciekawskich.
W tym domu pod adresem Chmiel 6 goszczą miejscowi, czy mieszkańcy różnych bieszczadzkich wsi wysiedleni w 1947 roku w ramach akcji „Wisła”, którzy wrócili z czasem na swoją ziemię, oraz ci, którzy przyjechali tu, bo tak jak Zofia wybrali tę wieś z dziko rosnącym chmielem jako nowe miejsce do życia.
W Chmielu u Zośki Komedowej, jak mówią o niej sąsiedzi, bywa od końca lat siedemdziesiątych wielu gości.
Drwal z Zatwarnicy, który po latach pracy w lesie, podając komuś rękę na powitanie, niemal miażdży mu dłoń; a gdy raz otwiera drzwi samochodu Zośki, wyrywa z nich klamkę.
Kazek „Ruina”, który pracuje w Lasach Państwowych i jeździ gazikiem; „Ruina”, bo po roku prowadzenia samochodu przez Kazka każdy gazik staje się ruiną.
Zrywkarz z Dwernika, na którego Zośka mówi „Hrabia Pszczoch”, konstruktor maszyny złożonej z czołgu oraz traktora; chce wywozić nią buki z Bieszczadów i oszczędzić w ten sposób konie, które padają po dwóch latach pracy w lesie.
Anielikowa, która urodziła córkę przed akcją „Wisła”, ale później, przesiedlona w głąb Polski, wyłącznie roniła dzieci lub rodziła martwe, a potem umarł jej mąż. „Z tęsknoty za Bieszczadami” – jak mówi Zofia.
Wilkopies Tarzan, którego Komedowa dostaje od miejscowych, mieszaniec owczarka niemieckiego i wilka.
Sz., niedoszły fizyk, który mieszka w ziemiance nad Sanem i żyje z tego, że konstruuje petardy z prochów znalezionych po UPA, pędzi bimber i zwozi jagody oraz pełne przyczepy rydzów z Otrytu.
Dziadzio Hawilej, który w czasie akcji „Wisła” udawał z powodzeniem wiejskiego przygłupa.
Czy Wiśniewska, sąsiadka Zofii z Chmiela, która traktuje jej dom z setkami książek jak bibliotekę, pije z nią wódkę i powtarza, że nie ma lepszego miejsca do życia niż Bieszczady. Dlatego, jak mawia, trzeba być idiotą, by szukać domu dalej niż w Ustrzykach Dolnych.
Zofia, która żyje w Bieszczadach z tantiem po kompozytorze i współpracy z Polskim Stowarzyszeniem Jazzowym, pożycza jednym i drugim miejscowym dolary, gdy potrzebują kupić dżinsy, kawę czy czekoladę w Peweksie. Zawozi samochodem ich prosiaki do weterynarza. Zabiera miejscowych do miasta na koncerty jazzowe. Daje alkohol, gdy przychodzą i mówią, że „suszy”. Podarowuje buty narciarskie Komedy. Pożycza pieniądze na wizytę u dentysty, zakup owiec czy konia.
Zatrudnia do prac w ogrodzie miejscowych przyjezdnych, którzy mieszkają tu od niedawna i nie mają gospodarstw jak tutejsi. Prosi ich, by porąbali jej drewno na zimę, ścięli olszę szarą, bo rozrosła się w Bieszczadach po wysiedleniach w latach czterdziestych, wykopali studnię, popielili grządki w ogrodzie warzywnym, zrobili drewnianą skrzynię na buty, odśnieżyli drogę czy posiali nasiona kwiatów, które znajomi przysyłają jej z Kalifornii.
Otwiera swój dom także na miejscowych tutejszych i ci – którzy żyją tu z dziada pradziada i mają ziemię, gospodarstwa, a w piwnicach pełen arsenał broni: karabiny, granaty i pistolety, bo nikt z nich nie zapomniał o tym, co tu się działo w latach czterdziestych – przychodzą do niej. Siadają na ławach przy starym drewnianym stole w kuchni, piją z nią wódkę, śpiewają pieśni ukraińskie, które Zofia uwielbia i ciągle o nie prosi, lub opowiadają jakąś historię.
„Zosiu, my cię kochamy, ale my i tak cię kiedyś spalimy” – zapamięta tę ich wypowiedź, rzuconą w żartach, Michał Tittenbrun, bratanek Zofii.
Bywa u niej w Chmielu i poznaje miejscowych Ukraińców, którzy po akcji „Wisła” bez pozwolenia, na dziko, albo za pozwoleniem wrócili w Bieszczady. Wiedzą, jak tu gospodarować, inaczej niż zasiedlający tę ziemię Polacy, którzy na przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych nie poradzili sobie pod Otrytem, nie wytrzymali pracy w górach i wyjechali z Chmiela.
Zofia lubi, gdy tutejsi opowiadają jej o Dolinie Sanu. I o zdarzeniach w Bieszczadach. O tych sprzed drugiej wojny światowej, w czasie wojny i po wojnie. Na przykład o moście w Dwerniku. W połowie lat sześćdziesiątych wysypali się z autokaru turyści z Mazowsza i weszli na most. Dwadzieścia jeden osób. Stanęli, oparli się o barierkę, spojrzeli na San, zapalili papierosy, a potem wszyscy co do jednego runęli nagle wraz z kawałkiem mostu do rzeki. Sześć metrów w dół. Nikt nie zginął¹.
Wielu miejscowych zna układ domu Zofii. Wie o oknach, na stałe zamkniętych od strony ganku, zastawionych szafami; o tarasie od strony Sanu, o żmijach zygzakowatych, które mieszkają tuż pod gankiem, czy o dwóch samochodach, które stoją w ogrodzie – jednym na wertepy, drugim na szosy. Zna jej nawyki, zwyczaje i rytuały, na przykład, że po zakupach odkłada drobne, wrzucając je do srebrnej misy, zakłada często biżuterię z turkusami, kolekcjonuje obrazy i odratowane na cerkwiskach greckokatolickie krzyże, dzwonki, klucze i zbiera ikony.
24 sierpnia 1990 roku wieczorem Zofia otwiera drzwi swojego domu jednemu z pracowników leśnych. Za nim do jej chałupy wchodzi kilku mężczyzn. Przykładają jej nóż do gardła, żądają wydania cennych rzeczy oraz pieniędzy, wiążą jej nogi w kolanach i w kostkach, po czym rabują dom. Pakują karabin sportowy i inne przedmioty do srebrnego nissana sunny o numerach KSU 2107, należącego do Zofii, wsiadają do samochodu i odjeżdżają w kierunku Lutowisk.
Tej nocy Zofia miota się po podłodze niczym jeleń zaplątany we wnyki i próbuje się wyswobodzić. Nie śpi ani minuty i ani bezpiecznie, ani ciepło jak w tytule kołysanki Komedy.
I nie prześpi w ten sposób już żadnej nocy w Bieszczadach.
------------------------------------------------------------------------
ZAPRASZAMY DO ZAKUPU PEŁNEJ WERSJI KSIĄŻKI
------------------------------------------------------------------------