-
W empik go
Nie dramatyzuj - ebook
Nie dramatyzuj - ebook
Jeden moment wystarczy, by wszystko, co znane, stało się przeszłością
Asia myślała, że ma wszystko – kochającego męża, przyjemną pracę i trzy oddane przyjaciółki. Jednak w jeden świąteczny wieczór, gdy przypadkiem odkrywa wiadomość w komputerze męża, jej idealny świat rozsypuje się jak domek z kart. Zdrada, którą odkrywa, zmusza ją do podjęcia trudnych decyzji o przyszłości małżeństwa.
Wsparcie przyjaciół i powrót do rodzinnego domu dają jej siłę, ale prawdziwe wyzwanie dopiero się zaczyna – odnalezienie odwagi, by zacząć wszystko od nowa. Niespodziewane spotkanie z Michałem stawia ją przed wyborem, czy warto otworzyć serce na nową miłość.
„Nie dramatyzuj” to historia, która pokazuje, jak mimo bolesnych wspomnień znaleźć w sobie siłę, by zbudować szczęśliwą przyszłość.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8373-623-5 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Była Wigilia. Dwudziesty czwarty grudnia dwa tysiące osiemnastego roku. W okolicach godziny jedenastej, jeśli czas dokonania przeze mnie odkrycia, które miało zmienić moje dotychczasowe wygodne życie w komfortowym mieszkaniu z kochającym mężem, miał jakiekolwiek znaczenie. A może godzinę później, gdy już wiadomość dotarła do mojej świadomości – po licznych próbach jej wyparcia – albo podświadomości. Sama już nie wiem. Zresztą, czy to naprawdę istotne? W każdym razie wtedy zmieniło się moje życie. Jak w tych śmiesznych paradokumentach, _Dzień, który zmienił moje życie_ lub _Ten moment_ czy innych podobnych, których nie oglądam, ale parę razy trafiłam na fragmenty. Niechcący i przypadkiem oczywiście, czekając na bardzo poważne programy edukacyjne. Jakie one są wciągające, te paradokumenty. Jak ketchup w Maku. Ale nieważne.
Nie spodziewałam się po prostu, że pewnego dnia moje życie zamieni się w taki, wątpliwej wartości artystycznej, paradokument. Zawsze uważałam, że przypomina raczej film romantyczny z elementami komedii. A tu proszę. Życie lubi zaskakiwać. Wszystko przez czas. Stanowczo za dużo czasu, teraz tak sobie myślę. I brak dzieci. Czyli na jedno wychodzi – za dużo czasu. Gdybym, jak inne kobiety, w gorączce przygotowań do kolacji wigilijnej musiała jeszcze ogarniać gromadkę dzieci lub jedno chociażby, nie doszłoby do tego. I albo dalej prowadziłabym żywot według wcześniejszego scenariusza, albo zmiana nastąpiłaby dużo później. O ile w ogóle. Niewiedza jednak ma swoje plusy. Niestety, jak mawia moja teściowa, jestem „antytalenciem” kucharskim albo jak mówi moja mama – „propagatorką kuchni antyświątecznej”. Nie wiem, która z nich ma rację, chociaż wybrałabym wersję mojej mamy – ładniej brzmi, a w sumie znaczy to samo. Zresztą opinii teściowej oficjalnie nie słyszałam, przekazał mi ją mąż, pewnie w dobrej wierze. Podobnie, bez złych intencji, poinformował mnie, że według jego rodzicielki nie jestem dobrą partią dla jej ulubionego synusia.
Na początku ceniłam męża za szczerość. Do czasu. Są pewne rzeczy, o których lepiej nie słyszeć i żyć w błogiej nieświadomości. Żyje się wtedy szczęśliwiej. W ogóle, żyjąc z nim, doszłam do wniosku, że szczerość, jak dla mnie, jest wartością tylko wtedy, gdy towarzyszy jej wyczucie, takt i dyplomacja. Bez tego to czysta złośliwość. Delikatnie mówiąc. Bardziej dosadnie określiłabym mojego męża jako podłego chama i prostaka. I taki właśnie był. Złośliwy. Chamski. Podły. Prostacki. Nie odbierałam tego osobiście, po prostu taki był dla wszystkich. Z jednej strony było mi trochę smutno, że nie jestem dla niego wyjątkowa, z drugiej jednak cieszyłam się, że nie jestem jedyną, która doświadcza jego „szczerości”. I tak go kochałam.
Wracając do tematu świąt – moim zadaniem było przygotowanie sałatki jarzynowej. Miało jej być bardzo dużo, jak dla pułku wojska. Na czym polega fenomen tej sałatki? Osobiście jej nie lubię, ale jak mus to mus. Jechaliśmy na dwie wigilie. Jedną po drugiej. Dwanaście tradycyjnych potraw razy dwa, plus minus, ale bardziej plus, bo musi być minimum dwanaście, jak w każdym polskim domu, w tym ta moja sałatka. I trzeba każdej potrawy skubnąć, bo inaczej foch gwarantowany. Chociaż gdyby moja teściowa strzeliła focha na rok, to ja bym się nie obraziła. Nie wiem jednak, czy zniosłabym cichy rok w domu. Ale może warto by było – rok bez złośliwości i podłości męża.
W każdym razie przygotowanie sałatki „dla wojska” mogło zająć mi pół dnia, ale dzięki magicznym sprzętom, które kroiły i ciachały, i na drobno, i na grubo, udało się to zrobić w zaledwie kilka godzin. A ponieważ wstałam wraz z budzikiem męża o szóstej rano, to dość wcześnie się z tym uporałam. Ja miałam wolne, on pracował. Bidulek. Wprawdzie jego dzień pracy był skrócony, niemniej jednak musiał wstać rano i do niej pójść. Jako wspierająca żona wstałam wraz z nim. Ubrałam się, żeby pokazać mu, że nie mam zamiaru wskoczyć do łóżka zaraz po jego wyjściu. Wsparcie na całej linii. Robiłam za dobrą żonę czy męczennicę? Dlaczego my, kobiety, to robimy? Idiotyzm, ale tak mamy. Może niektóre z nas to zmienią, ale większość będzie to robić do końca życia.
Jako dobra żona przygotowałam mężowi śniadanie, spakowałam kanapki do pracy, podałam schłodzoną mlekiem kawę, żeby się bidulek nie poparzył, tylko obudził. Cmoknęłam go w policzek, który mi nadstawił, i życzyliśmy sobie do zobaczenia o szesnastej. Na godzinę siedemnastą mieliśmy dotrzeć na kolację do jego rodziców. O dwudziestej kolejna – u moich. Nie muszę wspominać, że to duży kompromis ze strony mojej rodziny. To już trzeci rok z rzędu, choć mieliśmy się zamieniać. Rok temu moja teściowa była bardzo niezadowolona, co demonstrowała przez cały wieczór. A to, że muszą wszyscy się dostosować do dwóch osób, a właściwie to do jednej, a to, że dania trzeba odgrzewać, a to, że brak szacunku ze strony młodych do obowiązującej tradycji. Chciałam uniknąć niesnasek w tym roku, ale postanowiłam, że w następnym coś wymyślę. Może wyjazd za granicę? Albo wystawna kolacja u nas? Mam jeszcze rok na podjęcie decyzji. Jeśli wybiorę opcję wyjazdu za granicę, to chyba po to, żeby już tam zostać na stałe. Ja raczej nie miałabym szans na powrót. Teściowa by mi nigdy tego nie wybaczyła, a nie wiem, czy nie ma znajomości w służbach specjalnych. Mąż pewnie by wrócił — w końcu to ukochany synek mamusi.
Opcja druga, czyli wystawna kolacja u nas i ja jako kucharka? I rodzinna wizyta w Wigilię w szpitalu, na płukaniu żołądka. Mam dylemat. Ale do rzeczy. Po wyjściu mojego męża zabrałam się za gotowanie, obieranie i ciachanie warzyw. Nie spieszyłam się. Ostatnim razem teściowa była gotowa wyciągnąć linijkę. Nie chciałam jej dać satysfakcji. Drobno to drobno, czyli papka. Co dom, to obyczaj. Jednak o gustach kulinarnych się nie dyskutuje. Nie spieszyłam się więc z krojeniem, żeby precyzyjnie rozpaćkać warzywa w drobny mak, zgodnie z upodobaniami rodziny mojego męża. W sałatce dla mojej rodziny miały być wielkie kawałki, żeby dało się coś poczuć. Zrobiłam ją jako pierwszą i poszło szybko. Później wzięłam się za papkę dla teściowej. Skończyłam jakiś kwadrans przed jedenastą. Miałam więc dość czasu na sprzątanie mieszkania, spakowanie prezentów i ich podpisanie, co oczywiście przypadło mnie, podobnie jak wcześniejszy ich zakup, bo mąż nie miał czasu. Bo nadgodziny. Bo służbowy wyjazd. Bo służbowa kolacja.
Rozumiem i jestem dumna, że mi zaufał w kwestii prezentów. Zwłaszcza że wybierałam prezent dla jego matki. Dobrze, jak mąż ufa żonie i z wzajemnością. Nie tylko w kwestii prezentów. Jak mawiała moja prababcia: „Zaufanie i szacunek, a nie miłość, to podstawa udanego małżeństwa”. Śmiałam się z tego, kiedy byłam mała, bo dla mnie miłość wydawała się najważniejsza i nic poza nią. Znaczenia pozostałych słów wtedy nie znałam. Do czasu. Zanim zabrałam się za pakowanie prezentów, wyciągnęłam karteczki, które miałam dołączyć z dopisanym imieniem obdarowywanego. Wymyśliłam sobie już wcześniej, że dopiszę na każdej krótki dowcipny wierszyk. Internet był pełen inspiracji. Ponieważ zostawiłam mojego prywatnego laptopa w pracy, włączyłam służbowy komputer mojego ślubnego.
Nie zdziwiło mnie, że go nie zabrał dzisiaj. A powinno. Przecież zawsze jeździł z nim do pracy. Czekałam, aż system się załaduje, rozkładając kolorowe karteczki na stole. Mój mąż miał ustawione automatyczne logowanie się do poczty służbowej i w sumie wystarczyło zamknąć kartę, ale widać coś źle kliknęłam i przez przypadek zerknęłam. Taki naturalny odruch. Zerknąć, nie zobaczyć. Chyba każdy go ma. Nie patrzeć. Nie gapić się. Nie przyglądać. Tylko krótkie spojrzenie, naprawdę krótkie. Miał piętnaście nowych wiadomości. Nie interesowało mnie to jednak. Nie przeglądamy swoich listów. Nie czytamy SMS-ów. Nie sprawdzamy poczty elektronicznej. Już miałam zamykać, naprawdę miałam zamykać kartę, kiedy coś przykuło moją uwagę. Jeden e-mail spośród kilkunastu na stronie. Nie wiem, co mnie w nim zaintrygowało. Był od jakiejś Marty, a w temacie napisano „Christian Grey”. Wstyd się przyznać, ale czytałam _Greya_. Wszystkie trzy części. Więc temat wiadomości zwrócił moją uwagę.
Na początku pomyślałam, że to e-mail reklamowy. Różne myśli przebiegały mi przez głowę. Może chciał mi zrobić prezent i zamówił wszystkie trzy książki i może tym samym chciał coś zasugerować. A może to tylko reklama gadżetów erotycznych. Byłam ciekawa, ot tak, po prostu. Poza tym e-mail był już odczytany, a przy nim widniał znaczek odpowiedzi, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że to może być mój prezent pod choinkę. Sprzed trzech dni wprawdzie, więc pewnie nie zdąży dotrzeć na czas. Może to i dobrze, bo nie chciałabym widzieć miny teściowej, jak otwieram prezent, a tam…wibrator. Kliknęłam szybko w wiadomość. Przeczytałam ją. I poczułam równocześnie zimno i gorąco. Dwa różne uderzenia emocji rozpływające się po moim ciele, jedno od góry, drugie od dołu, po to żeby w końcu się spotkać w okolicy brzucha i tam pozostać w postaci dziwnego mrowienia, które nie miało nic wspólnego z radosnymi motylkami w brzuchu. Czułam też gęsią skórkę na rękach.
Christian Grey to przy tobie harcerzyk…
Wpatrywałam się w tych sześć słów i wiedziałam, co oznaczają. Kto by nie wiedział? Kto by się nie domyślił? Zresztą, jakie tam domysły. Wszystko było jasne. Ale moja podświadomość nie chciała tego przyjąć do wiadomości. Te same słowa często znaczą co innego, myślałam naiwnie, próbując przekonać samą siebie. To się chyba nazywa wyparcie. Pojęłam cały sens tych sześciu słów w chwili, gdy je przeczytałam. Wiedziałam, ale nie chciałam wierzyć. Wypierałam oczywistą prawdę w nich zawartą. Owszem, mężowie zdradzają żony, ale nie mój. On? Mnie? Niemożliwe. Mnie takie rzeczy nie dotyczą. Jestem piękna, młoda, przebojowa, a mąż kocha mnie ponad życie i świata poza mną nie widzi.
Christian Grey. Pewnie mi się kojarzy, bo przeczytałam książkę. Gdybym nie czytała i nie znała treści, to bym w ogóle nie wiedziała, o co chodzi i o kogo. To mógł być ktokolwiek. Może partner biznesowy, może współpracownik. Zbieżność nazwisk przypadkowa. I komiczna. Pewnie miał niezły problem ze swoim nazwiskiem i skojarzeniami z bohaterem książkowym. Zaczęłam wyobrażać sobie różne scenariusze, nawet już wyobraziłam sobie, jak wygląda, jego zażenowanie, jego ubawienie i irytację. I usilnie wmawiałam sobie, że nie chodzi o seks. W mojej wyobraźni powstał obraz człowieka z krwi i kości, człowieka, który pracuje w firmie mojego męża i jest ofiarą niewybrednych żartów, a porównanie go do harcerzyka dotyczy innej strefy niż seksualna. Ten Grey ustępuje miejsca w windzie, a mój mąż ją zatrzymuje specjalnie dla spóźnialskich. I może robi kawę i ją podaje sekretarkom, a nie tylko czeka, aż one mu podadzą i takie tam podobne sytuacje. Myślałam jak naiwna pensjonarka.
Z tymi durnymi myślami uruchomiłam przeglądarkę. To najlepszy pomysł. Znajdę go. Wyszukiwarka zwróciła chyba z dwieście dziesięć milionów wyników. Odpuściłam na dziesiątej stronie. Weszłam na stronę internetową firmy mojego męża. Czasem jednak go słuchałam, kiedy opowiadał o pracy. Pracownikami firmy z Wielkiej Brytanii lub Stanów byli kierownicy dwóch różnych działów, a ich nazwiska podane były na stronie. Grey to nazwisko angielskie czy amerykańskie? Dla mnie nie ma różnicy. Nigdy nie rozumiałam tych ich akcentów i byłam pełna podziwu, że potrafią się dzięki nim rozpoznawać. Ja ino ze Śląska akcent rozpoznaję. Znalazłam ich w końcu. Żaden z nich nie nazywał się Christian Grey. A więc jednak. Christian Grey to bohater książkowy i nie umywa się do mojego męża. No to już wszystko jasne. Bywam naiwna. Czasem bardzo chcę być naiwna. Teraz bardzo tego chciałam.
Wróciłam do e-maila i wydawało mi się, że wpatruję się w te słowa całą wieczność. Patrzyłam na najświeższą wiadomość od Marty. A później przewinęłam w dół, szukając starszych e-maili. Pierwszy był z dwudziestego trzeciego sierpnia. Wróciliśmy wtedy z wakacji. Urlop, wyjazd, prezent na trzecią rocznicę ślubu, a pobraliśmy się 22 sierpnia 2015 roku. Dostał e-maila w dniu naszego powrotu. Celowo wróciliśmy we czwartek, żeby mieć jeszcze piątek na pozałatwianie spraw w urzędach, w razie czego, i odpoczynek po podróży. Przyjaciel mojego męża – Tomek – odebrał nas z lotniska. Wylądowaliśmy około dwudziestej pierwszej, a godzinę później byliśmy w domu. Tomek został na chwilę, otworzyliśmy wino i koniecznie chcieliśmy, żeby spróbował. Mieszkał ulicę dalej, więc mógł się przejść. Opuściłam ich wcześniej, bo musiałam iść pod prysznic. Kiedy wróciłam, Tomka już nie było, a mój mąż zmywał kieliszki. Nie pamiętam, która dokładnie była godzina, ale to wtedy musiał do niej pisać.
23 sierpnia 2018, 16:54:
Jesteś Adamie?…
23 sierpnia 2018, 23:34:
Właśnie wróciłem…
Wróciłem? Jakby sugerował, że jest sam, że był sam. A co ze mną? Czemu nie napisał „wróciliśmy”, tylko „wróciłem”. Odpowiedziała mu następnego dnia rano.
24 sierpnia 2018, 9:02:
Cieszę się. Do zobaczenia w poniedziałek.
W sumie nic niezwykłego i złego. A więc cisza przed burzą? Nic się jeszcze wtedy nie działo? Ale po co by jej się meldował? Nie pamiętam, czy wtedy laptop był włączony. Nie pamiętam nawet, gdzie leżał. Jedyne, co pamiętam, to fakt, że byłam bardzo zmęczona. Mój mąż też. Podeszłam do niego i odebrałam kieliszek, który długo i dokładnie wycierał, po czym odstawiłam go na miejsce. To pamiętam, ale już tego, co robiliśmy później, czy się kochaliśmy, czy poszliśmy od razu spać, tego już nie mogę sobie przypomnieć. Nie było to jednak ważne w tym momencie. Bez wyrzutów sumienia przeczytałam resztę korespondencji i nie miałam już żadnych wątpliwości.
7 września 2018
Ona:
Nie patrz tak na mnie.
On:
Jak niby? Zerkam tylko.
Ona:
Twój wzrok sprawia, że czuję się niekompletnie ubrana.
On:
Przyglądałem się cały dzień i stwierdzam przykry dla mnie fakt, że jak dla mnie jesteś ubrana aż nazbyt. Liczę, że wieczorem ujrzę Cię bez ubrania.
Ona:
Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem, przedtem jednak trzeba upić całe towarzystwo, żeby nie zauważyło naszej nieobecności.
On:
Zobaczymy, co da się zrobić dzisiaj. Moja koszula jeszcze pachnie Tobą.
Ona:
A ja wciąż odnajduję w pościeli twój zapach.
On:
Mam wyrzuty, bo to perfumy od niej.
Ona:
Nie ma Cię obok od kilku godzin, a jeszcze czuję dotyk twoich dłoni.
On:
A ja wciąż w uszach słyszę twój jęk.
Ona:
Nie znoszę tych imprez integracyjnych, ale jeśli się wybierasz, to mogę się poświęcić.
On:
Szukałem pretekstu, żeby się wymigać, ale teraz z chęcią się wybiorę.
Ona:
Miałam nadzieję, że zaproponujesz, żebyśmy się oboje wymigali i od razu pojechali do mnie.
On:
Więc tak zróbmy!
10 września 2018
Ona:
Nie znoszę weekendów, bo nie ma Ciebie ze mną.
On:
Ale myślę o Tobie.
Ona:
Trochę to perwersyjne, nie sądzisz?
On:
W sumie może trochę, bo wolę być z Tobą lub w Tobie niż tylko myśleć, co byśmy robili, gdybyś była obok.
Ona:
I pocieszasz się w jej ramionach… Mam nadzieję, że zamykasz oczy i wyobrażasz sobie mnie.
On:
Nie pocieszam. Spełniam, jak najrzadziej mogę, małżeński obowiązek.
Ona:
Obowiązek… à propos obowiązku, muszę wyjechać służbowo do oddziału w Krakowie… na prawie dwa miesiące… Na początku października lub pod koniec września.
On:
Dwa miesiące? Chyba zacznę wyjeżdżać w podróże służbowe.
Ona:
Byłoby miło, a teraz… czas na pracę i służbowe spotkania.
28 września 2018
On:
Mam dla Ciebie niespodziankę przed wyjazdem.
Ona:
Nie przepadam za niespodziankami…
On:
Przepadasz za miłymi, a ta jest miła.
Ona:
Słucham więc…
On:
W ten weekend czas na moją pierwszą służbową podróż…
Ona:
I to ma być miła dla mnie niespodzianka?
On:
Tak, bo wyjeżdżam do Ciebie.
Ona:
Domyśliłam się, a jak zadzwoni do firmy? Albo do kolegów z firmy? Chcesz ryzykować?
On:
Nie będzie miała powodu dzwonić do nikogo. Ufa mi.
21 grudnia 2018
Ona:
Christian Grey to przy tobie harcerzyk…
Kurwa! Kurwa! Kurwa! Nie wiem, co mi sprawiło większą przykrość – czy to, że inna kobieta widziała penisa mojego męża i sobie go używała, czy to, że prawdopodobnie ich seks był ostry, podczas gdy ja nie mogłam się doprosić klapsa.
BESTSELLERY
- EBOOK
20,90 zł 31,90
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
- EBOOK
20,90 zł 31,90
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
- EBOOK37,90 zł
- Wydawnictwo: Prószyński MediaFormat: EPUB MOBIZabezpieczenie: Watermark VirtualoKategoria: RomansNajnowsza powieść Stephena Kinga Dallas '63, która trafi do polskich czytelników w dniu światowej premiery 8 listopada 2011, odwołuje się do klasycznego motywu literatury fantastycznej, czyli podróży w czasie. Korzystając z ...EBOOK
29,90 zł 39,00
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
- Wydawnictwo: Sonia DragaFormat: EPUB MOBIZabezpieczenie: Watermark VirtualoKategoria: RomansIch gorący i zmysłowy romans zakończył się złamanym sercem i wzajemnymi pretensjami, ale Christian Gray nie może uwolnić się od Anastazji Steele, która uparcie tkwi w jego umyśle, krwi. Zdeterminowany by ją odzyskać, próbuje ...33,50 złEBOOK33,50 zł