Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Nie jest za późno - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
16 stycznia 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
35,99

Nie jest za późno - ebook

Ta historia sprawi, że w Twoim sercu zawita wiosna.

Anna Ficner-Ogonowska

Taka miłość nie zdarza się dwa razy

Po raz pierwszy rozmawialiśmy w Nowy Rok. Właściwie tamtego styczniowego dnia zaczęła się nasza historia, choć oczywiście dla mnie to był ciąg dalszy. Bo widzieliśmy się już wcześniej.

Już wtedy wiedziałam.

Teraz tu wracam. Wiem, że nikt na mnie nie czeka, a jednak czuję tremę. Serce wali mi jak oszalałe, jakby pewne, że jesteś blisko. Minęło kilka lat, a ja wciąż nie zdołałam się od Ciebie uwolnić. Może to już czas, Bruno?

Czy kiedykolwiek wybaczysz mi to, co Ci zrobiłam?

Ona – dziewczyna z bogatego domu, zawsze w grupie koleżanek, ciesząca się życiem. On – musi walczyć o siebie i bliskich. Po raz pierwszy spotkali się w liceum, kiedy wszystko było jeszcze możliwe. Nigdy wcześniej nie byli szczęśliwsi. I nigdy później…

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-240-6458-8
Rozmiar pliku: 888 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

maj 2018



Pociąg zakołysał się gwałtownie, zakolebał z boku na bok, jakby tracił równowagę. Doskonale znałam tę trasę. Wiedziałam, że to stary rozjazd – miejsce, gdzie kiedyś odchodziły tory w stronę starej cegielni na Zalesiu, od dawna już nieczynnej – i że licząc od tego momentu, za jakieś siedem minut zatrzymamy się na stacji. Wstałam i sięgnęłam po torbę, włożyłam kardigan i poprawiłam włosy. Niby wiedziałam, że nikt nie wyjdzie po mnie na stację, ale i tak odczuwałam coś w rodzaju tremy. Serce tłukło mi się w piersiach dziwnie mocno – miałam wrażenie, że wszyscy to słyszą.

Wyszłam z przedziału na korytarz i oparłam się ramieniem o okno. Gdyby nie to, że trochę kropiło, otworzyłabym je, żeby poczuć zapach pobliskich glinianek. W takie dni jak dzisiejszy zawsze intensywnie pachniało – trochę wilgocią i trzciną, a trochę czymś jeszcze, czego nie potrafiłam nazwać. Wakacjami? Swobodą? Beztroską?

Nie odwiedzałam Nosiczyna od czasu, gdy dostałam się na studia. Właśnie wtedy mój świat połamał się na kawałki i definitywnie skończyło się dzieciństwo. Przynamniej tak to widziałam z perspektywy czasu. Minęło tylko pięć lat, a ja czułam się dojrzałą, zmęczoną kobietą. Z głupiutkiej, beztroskiej dziewczyny, którą wówczas byłam, nie zostało już nic. I wcale nie zabił jej rozwód rodziców ani rozpad rodziny. W każdym razie nie tylko.

Kiedy dostałam się na studia, musiałam wybrać między Wrocławiem a Warszawą i ostatecznie wybrałam ten pierwszy – wyłącznie dlatego, że ojciec przeniósł swoje biznesowe imperium do Częstochowy, a ja chciałam się znaleźć jak najdalej od niego i jego młodej żony, która mogłaby być moją starszą siostrą. Mama, zdruzgotana, nagle jakaś poszarzała i nieatrakcyjna, zdecydowała, że zlikwiduje sklep i przeniesie się do babci do Goleniowa. Ten mój Wrocław był więc całkiem niezłym wyjściem – daleko i od ojca, i od mamy, to mnie uwalniało od obowiązku częstych odwiedzin u rodziców. Nie miałam na nie ochoty. Oczywiście z dwojga złego wolałam bywać u mamy, ale nawet to mnie sporo kosztowało, ponieważ jej wieczny zły nastrój był zaraźliwy. No i zaczęła popijać. Dwa lata po przeprowadzce umarła na raka trzustki.

Z tatą rozmawiałam ostatni raz właśnie wtedy – na pogrzebie. Od tamtej pory żadne z nas nie dążyło do kontaktu.

Wreszcie zgrzyt kół na szynach – a więc zaczęliśmy hamować. Miałam żołądek zupełnie ściśnięty, ale jednocześnie jakby wypełniony powietrzem. Dziwne uczucie, jak przed wizytą u dentysty albo trudnym egzaminem. Tylko trema czy coś jeszcze? Przecież powinnam się cieszyć. Spotkam się z dawnymi znajomymi, zaszaleję na wieczorze panieńskim Patrycji, odwiedzę ulubione zakątki z dzieciństwa, zobaczę, jak się wszystko pozmieniało, kupię sobie lody pistacjowe w budce za kościołem… Będzie fajnie, myślałam. Dlaczego więc tak się denerwowałam, jakby czekał mnie trudny test, jakby ktoś miał mnie oceniać i rozliczać?

Teraz, z perspektywy czasu, myślę, że po prostu przeczuwałam, kogo spotkam. Nie, jeszcze inaczej. Miałam nadzieję, że go spotkam, choć przecież nie miałam pojęcia, czy wrócił do Nosiczyna.

Kiedy znalazłam się na peronie i ruszyłam w stronę małego budynku z czerwonej cegły, serce ścisnęło mi się z żalu i tęsknoty. Gdyby tylko można było cofnąć czas… Tyle rzeczy zrobiłabym inaczej…Pięć lat wcześniej



Natalia szarpała mnie za rękaw kurtki. Nie znosiłam, gdy się tak zachowywała, ale oczywiście przez mój brak asertywności nigdy jej tego nie okazywałam. Nie potrafiłam wyrazić własnego zdania ani dać do zrozumienia, że coś, co jest dla niej ekscytujące, mnie wydaje się nieciekawe.

Miała ogromne rumieńce, których nie zdołała ukryć nawet gruba warstwa podkładu matującego.

– Który to? – spytałam dla świętego spokoju.

Tak naprawdę nie byłam szczególnie zainteresowana nowym podbojem miłosnym przyjaciółki. Chłopcy w jej otoczeniu zmieniali się niczym obrazki w teledysku. W podstawówce uważałam ją za słodką idiotkę, której jedynym celem życiowym jest błyszczeć w towarzystwie. Dopiero w gimnazjum zaczęłyśmy się przyjaźnić. Zaakceptowałam fakt, że kolejni przystojniacy towarzyszą jej na imprezach, które urządzała Patrycja. Traktowałam ich po prostu jak zmianę dekoracji. Wydawało mi się, że ona też ich tak traktuje.

– Ten brunet – szepnęła i odwróciła wzrok, udając, że wcale nie patrzy w jego kierunku.

Rzuciłam okiem na tyle dyskretnie, na ile to było możliwe. Chłopak wyglądał trochę jak Latynos, miał ten południowy typ urody, a przy tym jakąś pewność siebie, szeroki uśmiech i ruchy, z których emanowała rozbuchana energia. Przystojny, choć zupełnie nie w moim typie.

Zresztą – czy ja w ogóle miałam jakiś „swój typ”? Moi rówieśnicy mnie nie interesowali. Nigdy, naprawdę nigdy nie byłam zakochana. Natalia i Patrycja podśmiewały się czasem ze mnie, że albo ukrywam przed nimi jakiś zakazany romans, albo jestem niezdiagnozowaną lesbijką. Sama się przez jakiś czas zastanawiałam, czy to możliwe, aby podobały mi się dziewczyny – ale po namyśle doszłam do wniosku, że nie. Nie fantazjowałam na ich temat. Jedyne fantazje, jakie mi się zdarzały, dotyczyły mężczyzn, ale raczej dojrzalszych. Nie starych, Boże broń, tylko dorosłych. Chyba znacznie bardziej niż uroda pociągała mnie mądrość. Gdybym miała wymienić najseksowniejszą cechę mężczyzny, byłby to spokój. Nie w sensie flegmatyczności, lecz opanowania. Taki szeryf, który w chwili, gdy wszyscy biegają jak opętani i wrzeszczą, spokojnie wyciąga kolta i załatwia sprawę jednym strzałem.

Pewnie miało to związek z moim ojcem, który nigdy nie miał czasu i niespecjalnie zwracał na mnie uwagę – ale tu już musiałby się wypowiedzieć jakiś psycholog. Rzecz w tym, że nigdy do żadnego nie poszłam.

W gimnazjum podobał mi się nauczyciel historii i kto wie, może to właśnie byłaby moja pierwsza miłość, gdyby nie to, że rzucił pracę w szkole po trzech miesiącach. W każdym razie jedyny mój sen erotyczny z tamtego okresu to marzenia o tym, że mnie dotyka na zapleczu klasy od historii, wśród rulonów starych map. Do niczego więcej nie doszło, tylko rozpiął mi bluzkę i pieścił, ale jeszcze długo wspomnienie tego snu sprawiało, że rumieniłam się i przyspieszał mi oddech.

Potem, w liceum, wspomnienie młodego historyka jakoś zbladło i w końcu rozpłynęło się jak mgła. Jeśli w ogóle myślałam o jakimś mężczyźnie w ten sposób, to jedynie o aktorach z obejrzanych filmów. I wcale nie byli to faceci, których moje przyjaciółki uznałyby za szczególnie atrakcyjnych. Podobał mi się na przykład Tommy z _Peaky Blinders_ albo serialowy Poldark. Patrycja nabijała się ze mnie, że najwyraźniej lubię facetów z bliznami, lekko poharatanych przez życie. Nie miała wówczas pojęcia, jak bardzo prorocze okażą się jej słowa.

W chwili, gdy wszystko się zaczęło, stałyśmy przed halą sportową wraz z grupą młodzieży z naszej szkoły. Tego dnia miał się odbyć mikołajkowy międzyszkolny turniej siatkówki, więc my, uczniowie nosiczyńskich szkół średnich, zostaliśmy tu spędzeni jako kibice. Natalia wciąż zerkała dyskretnie w stronę swojego bruneta, ja zaś rozglądałam się w poszukiwaniu Patrycji, która miała tego dnia urodziny. Był piąty grudnia. Łatwo było zapamiętać – po prostu kupowało się dla niej dwa prezenty: jeden na urodziny, a drugi, od razu, mikołajkowy. Od czterech lat tworzyłyśmy zgraną paczkę, uwielbiałyśmy obdarowywać się drobiazgami, a czasem urządzałyśmy sobie coś w rodzaju wymiany ciuchów i kosmetyków.

– Chodź! – Natalia pociągnęła mnie za rękę. – Wszyscy już wchodzą.

– Ale przecież czekamy na Patrycję.

Zerknęła na mnie z irytacją.

– Jasne, ona się guzdrze przed lustrem, a ja mam stracić okazję, żeby pogadać z Norbertem. Bez sensu.

– To idź sama – zaproponowałam. – Zajmij nam dobre miejsca. Ja tu postoję i poczekam na Pati. Głupio wchodzić bez niej.

Skwapliwie skorzystała z mojej propozycji i już po chwili stała w tłumku chłopaków drepczących przy wejściu do hali. Niby przypadkiem potrąciła torebką bruneta.

– Oj, sorki – powiedziała, po czym konkursowo odegrała zdziwienie. – Norbert? Pamiętasz mnie? Poznaliśmy się u Kamila…

Nie słyszałam, co odpowiedział. Przestałam zwracać na nich uwagę, bo w kieszeni mojej kurtki zawibrował telefon. Wyciągnęłam go i sprawdziłam. Tak jak się spodziewałam – to Patrycja przepraszała za spóźnienie.

Będę trochę później, sorry. Mam lekką zmarszczkę na tafli czasu.

Uśmiechnęłam się. „Zmarszczka na tafli czasu” to był cytat z naszej stukniętej polonistki. No, może niedokładnie tak to szło, żadna z nas nie mogła sobie przypomnieć, czy było to zmarszczenie, zmarszczka czy fałdka. Polonistka nazywała się Krzaczor i miała potężne brwi, które zrastały się u nasady nosa. Już samo to wystarczyło, by stać się obiektem żartów nastolatków. Jednak wyznawałam zasadę, że nigdy się nie śmieję z imion, nazwisk ani z czyjegoś wyglądu, a w każdym razie z tych jego elementów, na które nie ma się wpływu. Wprawdzie Natalia twierdziła, że co jak co, ale brwi można okiełznać, istnieją przecież na świecie pincetki, a jeśli ktoś nie daje rady tą archaiczną metodą – to jest coś takiego jak laserowe usuwanie owłosienia… Ja jednak nigdy nie żartowałam z tej brzydkiej twarzy z wiecznym marsem na czole.

Natomiast nie mogłam się powstrzymać od kpin z tego, jak Krzaczorowa prowadziła lekcje i co mówiła. Wszyscy mieliśmy z tego ubaw. Przeżywała wiersze i lektury tak, jakby sama je pisała; czytała teksty – jak to określała Patrycja – „z przeżywaniem” i nie mogła zrozumieć, że ktoś może nie dostrzegać głębi w poezji Tetmajera albo nie lubić sonetów Staffa. Skąd się biorą tacy ludzie? – myślałam czasem. Czy ona nie zauważa, że świat wokół niej zmienił się od czasu, gdy była studentką polonistyki? Że nikt już nie zachwyca się _Dziadami_ ani _Panem Tadeuszem_, nie mówiąc o Słowackim czy Krasińskim?

W każdym razie „zmarszczka na tafli czasu” weszła na stałe do naszego słownika klasowego po tym, jak Krzaczorowa usiłowała nas zachęcić do udziału w konkursie poetyckim.

– To nie jest takie trudne – mówiła, jak zwykle z emfazą, żarliwie, tak jakby jej życie zależało od tego, czy ktoś z nas zostanie wierszokletą. – Wierzcie mi, czasem człowiek sam siebie nie podejrzewa o wrażliwość językową… Miałam takiego ucznia w technikum gastronomicznym, pracowałam tam w ubiegłym roku na zastępstwie… Mój Boże, jakżeż on potrafi pisać! Odkryłam to zupełnie przypadkiem, właśnie dlatego, że zadałam im taką twórczą pracę klasową, mieli napisać opowiadanie albo wiersz, a Bruno jest taki, jak by to powiedzieć… bardzo lakoniczny, więc wybrał wiersz jako krótszą formę. Jakież on tworzy metafory! „Zbierałaś moje łzy do mieszków swoich dłoni”… albo „to tylko zmarszczka na tafli czasu”…

Płakaliśmy potem ze śmiechu, kiedy Jakub, nasz klasowy żartowniś, użył tego określenia jako pierwszy. Spóźnił się na chemię i zapytany o przyczynę, ni stąd, ni zowąd palnął:

– Przepraszam, pani profesor… To była taka jakby zmarszczka na tafli czasu.

Nasza chemiczka zrobiła komiczną minę i nie było rady – choć wszyscy się jej baliśmy, po prostu gruchnął taki śmiech, że nie mogliśmy się uspokoić nawet wtedy, gdy za karę przepytała Jakuba z powłok elektronowych.

Wciąż z uśmiechem, bo oczywiście przypomniała mi się ta scena, schowałam telefon do kieszeni i podniosłam wzrok. Z daleka zobaczyłam sylwetkę przyjaciółki wysiadającej właśnie z taksówki. Szalona! Chociaż też nie narzekałam na brak funduszy, nie przyszłoby mi do głowy, żeby brać taksówkę do naszej hali sportowej. Przecież była tak blisko! Dopiero po chwili, rzuciwszy okiem na buty Patrycji, zrozumiałam, że nie doszłaby tu pieszo. Miała niebotycznie wysokie obcasy. Wariatka, pomyślałam z czułością.

Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej i skinęłam jej głową na powitanie. Nagle przed oczami mignęła mi czyjaś zaskoczona twarz i dopiero po chwili dotarło do mnie, że jakiś wysoki chłopak, który akurat szybkim krokiem zmierzał w stronę hali, opacznie zrozumiał moje spojrzenie i uśmiech. Sądził, że to do niego się uśmiecham i kiwam głową. Miał na twarzy coś w rodzaju rozradowanego zdziwienia, więc – żeby go wyprowadzić z błędu – zrobiłam krok w lewo i pomachałam do przyjaciółki.

– Nati zajęła nam miejsca! – zawołałam.

Nieznajomy minął mnie i zniknął w drzwiach hali, a ja poczekałam, aż Patrycja dokuśtyka do mnie na swoich kolosalnych obcasach.

– Co ci przyszło do głowy?… – syknęłam. – Nie mogłaś założyć normalnych butów?

– W domu wydawały się wygodne. To mój prezent urodzinowy. Tata pozwolił mi wybrać niezależnie od ceny. Kosztowały trzy tysiące! No spójrz, czy nie są piękne?

Może i były, ale ja miałam nieco inny styl, nie nosiłam takich szpilek. Wolałam płaskie buty, a najbardziej kochałam lordsy i oksfordki. W zasadzie w ogóle nie podążałam za modą, ubierałam się zwyczajnie, w dżinsy, swetry i T-shirty. Lubiłam bawić się jaskrawymi kolorami, ale obowiązkowo zestawiałam je z czernią. Byłam „stylistycznie nudna i poprawna” – w każdym razie tak twierdziły moje przyjaciółki.

– Wszystkiego najlepszego! – Ucałowałam Patrycję w oba policzki. – Buty cudne, naprawdę. Prezent od nas dostaniesz na imprezie. A ogólnie, jak się czujesz jako pełnoletnia?

– Wiesz, właściwie dopiero o trzynastej skończę równo osiemnaście lat – roześmiała się. – Trzynasta zero osiem. Więc jeszcze przez kilka godzin jestem gówniarą.

Była ostatnią osobą z naszej klasy, która świętowała wkroczenie w pełnoletniość. A wieczorem miała się odbyć ostatnia z osiemnastek. Wszyscy już przebieraliśmy nogami, bo znając Patrycję, spodziewaliśmy się niezłej zabawy.

– Chodźmy już – ponagliłam ją. – Natka czeka na nas w środku i pewnie wyłazi ze skóry, żeby ci pokazać tego swojego Norberta.

– Norbert? – Patrycja zmarszczyła nos. – To ten czarniawy? Już go widziałam w myjni. Przedwczoraj pucował auto tatusia, kiedy odjeżdżałyśmy ze stacji benzynowej. Zdążyłam rzucić okiem.

„Auto tatusia”. Powiedziała to z takim lekceważeniem, jakby rzeczywiście fakt, że chłopak w klasie maturalnej nie ma jeszcze własnego samochodu, zasługiwał na pogardę. Nie rozumiałam tego. Mój ojciec też miał forsy jak lodu, ale nigdy nie odczuwałam tego jako czegoś naturalnego. Wciąż do mnie nie docierało, że naprawdę możemy sobie na wszystko pozwolić. Może dlatego, że pamiętałam, że kiedyś było inaczej. Między innymi przykrymi wspomnieniami zachowałam i takie: proszę tatę o nową Barbie na Dzień Dziecka, a on odpowiada: „Może na urodziny, bo teraz nie mamy pieniążków”. Niby nic, to przecież tylko lalka, ale pamiętałam swój smutek, kiedy w przedszkolu koleżanki chwaliły się nowymi zabawkami, a ja dostałam książeczkę do kolorowania i komplet kredek woskowych. Sześć kolorów. Oczywiście nie powiedziałam dziewczynkom prawdy. Nakłamałam, że dostałam ogromnego misia – tak ogromnego, że uszka dotykały sufitu i to dlatego nie przyniosłam go do przedszkola. Bo był za duży i za ciężki.

Nigdy się nie dowiedziałam, czy ktokolwiek mi wtedy uwierzył. Zresztą potem przestało to mieć dla mnie znaczenie: tata się jakoś wykaraskał z długów, rozkręcił interes życia, zaczął handlować używanymi samochodami, otworzył jeden komis, potem drugi, a gdy kończyłam gimnazjum, handlował już na całego. I tylko nigdy nie wyzbyłam się przekonania, że nie dorastam do pięt moim koleżankom – że one mają wszystko lepsze, a ja tylko udaję, że jestem taka jak one. Gdzieś w głębi ducha bałam się, że pewnego dnia rozszyfrują mnie i odkryją prawdę: to tylko Anika, zwyczajna, trochę za chuda i zbyt nieśmiała dziewczynka, ot, nic specjalnego.

Natalia czekała na nas w trzecim rzędzie, miejsca obok „zarezerwowała” dla nas, kładąc na nich w poprzek kurtkę.

– Chodźcie wreszcie! – zawołała i pomachała obiema rękami.

Obok niej siedział ten cały Norbert, a dalej jeszcze dwóch chłopaków, których nigdy wcześniej nie widziałam.

– Poznajcie się – powiedziała, kiedy przecisnęłyśmy się między rzędami na trybunach. – To jest Norbert, a to moje przyjaciółki: Patrycja i Anika.

– Anika? – zdziwił się, przekrzywiając głowę i patrząc na mnie z zainteresowaniem. Musiałam przyznać, że miał ładne oczy, prawie czarne. – Czyli Ania?

– Anika – powtórzyłam.

Tylko czekałam, aż spyta, skąd takie dziwne imię, a wtedy będę musiała wyjaśniać, że mama w dzieciństwie oglądała jakiś tam film o Pippi Pończoszance, w którym występowała mądra dziewczynka Annika, i mamie się spodobało, tylko zrezygnowała z tego podwójnego „n”.

Na szczęście jednak nie spytał. Przedstawił nam natomiast swoich kumpli siedzących nieco dalej, ale nie zapamiętałam imion. Zawsze miałam z tym problem, gdy poznawałam kogoś nowego. Może to była wina mojej nieśmiałości. Zwykle też odwracałam wzrok, nie umiałam patrzeć nieznajomym w oczy.

– Chodzą do technikum mechanicznego – rzekła Natalia, kiedy ściągałam kurtkę, ponieważ było mi niewygodnie. – Norbert też w tym roku kończy szkołę, ale jeszcze nie wie, czy w ogóle będzie podchodził do matury. Ma już pracę u ojca w warsztacie, więc w sumie po co mu jakiś głupi papierek.

Wymamrotałam coś w odpowiedzi, kiwając głową, bo przecież to nie było odpowiednie miejsce, aby dyskutować na ten temat. Zresztą pewnie żadne nie byłoby odpowiednie.

Przywykłam już do tego, że moje przyjaciółki miały zupełnie inne podejście do nauki niż ja. Nie zauważyłam, by którakolwiek z nich miała jakieś szczególne ambicje. Ba, nie miały nawet skrystalizowanych planów na przyszłość. Ja od zawsze wiedziałam, że chcę być lekarką, rehabilitantką lub dietetyczką (dokładnie w tej kolejności), gdy tymczasem one wahały się, co chciałyby robić w życiu, i chyba nawet nie były pewne, czy chciałyby robić cokolwiek. Czasami myślałam, że w gruncie rzeczy wystarczyłby im bogaty mąż, żeby mogły tylko leżeć i pachnieć.

Mimo to szczerze je lubiłam. Naprawdę. Były lojalne, radosne, pełne życia, potrafiły mnie rozśmieszyć, dzięki nim nie czułam się samotna… Gdy ma się naście lat, człowiek nie oczekuje niczego więcej od przyjaciół. Czasem się tylko zastanawiałam, czy to naprawdę przyjaźń. Właściwie nie byłam z nimi do końca szczera, większość swoich myśli zatrzymywałam dla siebie. Pewnie gdybym miała prawdziwą przyjaciółkę, mówiłabym jej absolutnie wszystko. Tymczasem ja przez cały czas grałam rolę kogoś, kim nie byłam – kogoś podobnego do Natalii i Patrycji. Chyba po prostu bardzo chciałam, żeby mnie lubiły.

Dalsze rozmyślania przerwał mi przenikliwy dźwięk gwizdka. Zaczynał się pierwszy mecz. Sport nigdy mnie nie interesował, ale w sumie lepiej było kibicować niż siedzieć w szkole. Co roku z okazji mikołajek organizowano ten turniej siatkówki – i co roku był to raj dla uczniów, ponieważ odwoływano lekcje, żebyśmy mogli dopingować swoich reprezentantów.

– Kto gra pierwszy? – zapytałam.

– Ekonomik z gastronomikiem – odpowiedział jeden z kolegów Norberta, choć przecież nie do niego się zwróciłam. – Komu kibicujesz?

– Ja ekonomikowi – wtrąciła Patrycja. Do liceum ekonomicznego chodził jej chłopak, więc było to oczywiste.

Wzruszyłam ramionami, bo kumpel Norberta (do diabła, jak on miał na imię?) nadal czekał na moją odpowiedź.

– Gastronomikowi – rzuciłam wreszcie.

– Ja tam jestem bezstronna – odezwała się Natalia, najwyraźniej nie wiedząc, po czyjej stronie są sympatie Norberta. – Po prostu chcę popatrzeć na ładną grę.

Nie znałam nikogo z technikum gastronomicznego, ale wydawało mi się, że tam będzie więcej dziewczyn. W końcu chyba niewielu chłopaków wybiera taką szkołę. Reguły turnieju mówiły, że w każdej drużynie mogą być zawodnicy obu płci, ale nie więcej niż czterech chłopaków. Najtrudniej było z technikum mechanicznym, tam na całą szkołę było tylko pięć dziewczyn – i niekoniecznie dobrze grały w siatkę.

Tak czy owak, skupiłam wzrok na reprezentacji technikum gastronomicznego. Trzy dziewczyny i trzech chłopaków. A więc jednak mają jakichś przedstawicieli płci brzydkiej, pomyślałam.♥

Nie chciało mi się brać udziału w niezbyt błyskotliwej rozmowie, którą prowadziły dziewczyny z Norbertem i jego kumplami, więc udałam, że skupiam się na obserwowaniu gry – i po chwili naprawdę zaczęłam kibicować. Moją uwagę zwrócił zwłaszcza jeden zawodnik, który miał bardzo mocną zagrywkę. Odnosiło się wrażenie, że piłka nabiera jakiejś niesamowitej prędkości po tym, jak uderzał w nią otwartą dłonią. W ogóle grał najlepiej z całej drużyny. Zauważyłam, że przeciwnicy traktują go z respektem, a kiedy nadchodziła jego kolej na serw, odbierają go jakby ze strachem. To musi boleć, pomyślałam.

Jednocześnie chłopak zwracał na siebie uwagę czymś jeszcze – niekoniecznie pozytywnym. Miał poszarzałą koszulkę i takie same skarpetki. Kiedy stał obok innych grających, ich T-shirty aż lśniły bielą. Wyglądało to okropnie, ale kiedy przyjrzałam się uważniej, stwierdziłam, że to nie może być brud. Koszulka była starannie wyprasowana, nie wyglądała na niedbale wrzuconą do plecaka po poprzednim treningu. Musiała być po prostu stara i sprana.

Przyglądałam mu się przez chwilę, gdy kozłował, czekając na gwizdek przed następną zagrywką. Uderzenie piłki o parkiet wydawało suche, ostre dźwięki; zawodnik zdawał się w nie wsłuchiwać. Zapewne w ten sposób się koncentrował. Jego twarz wydała mi się znajoma, ale nie potrafiłam sobie przypomnieć, gdzie go mogłam spotkać. Wreszcie sędzia zagwizdał, chłopak podrzucił piłkę, a wtedy mnie olśniło; widziałam go dzisiaj, dosłownie kilkanaście minut temu, przed halą. To ten sam, który znalazł się w moim polu widzenia, gdy uśmiechałam się do Patrycji. Ten, który odpowiedział mi uśmiechem – zupełnie niepotrzebnym, niechcianym. Pewnie zrobiło mu się głupio, pomyślałam. Może dla niego będzie to jedno z tych wspomnień, które wywołują rumieniec; będzie o tym opowiadał ze śmiechem swojej dziewczynie albo kumplom, mówiąc: „Myślałem, że ona gapi się wprost na mnie, a okazało się, że za moimi plecami była jej koleżanka”.

Każdy chyba ma kilka takich wspomnień, które wolałoby się wyrzucić z pamięci. Ja miałam dwa. Jedno z nich dotyczyło chwili, kiedy wzięłam za rękę obcego faceta, sądząc, że to tata. Byliśmy na zakupach w galerii handlowej i zdawało mi się, że tata idzie obok mnie. W pewnym momencie capnęłam jego dłoń tym ufnym gestem dziecka, które jest zmęczone i czuje, że sam dotyk ojcowskiej ręki doda mu sił. Ale ledwie moje palce zacisnęły się na dłoni tego człowieka – poczułam, że to ktoś obcy. Nie umiałabym nawet wyjaśnić, skąd miałam tę pewność. Skóra była po prostu inna, ręka miała inny kształt, inną wielkość, nic nie pasowało. Mężczyzna spojrzał na mnie zdziwiony, a ja ze wstydu omal nie zapadłam się pod ziemię. Zamiast wyjąkać jakieś przeprosiny czy wyjaśnienie, natychmiast uciekłam i potem przez dobre pół godziny nie mogliśmy się z tatą odnaleźć.

Drugim razem byłam z Natalią i Patrycją na basenie. Historia była bardzo podobna, z tym że wtedy stałyśmy na murku, nie mogąc się zdecydować, czy najpierw popływamy, czy pójdziemy na zjeżdżalnię. Gapiłyśmy się jak wariatki na jakiegoś wyjątkowo przystojnego ratownika, który właśnie uczył pływać żabką Julkę, dziewczynę z naszej klasy.

– Ona specjalnie się tak wygina, żeby ją złapał w talii… – mruknęłam w pewnym momencie.

– Sam bym to chętnie zrobił, gdyby któraś z was zechciała się powyginać – usłyszałam w odpowiedzi męski głos.

I znów omal nie umarłam. Natalia i Patrycja prawie udusiły się ze śmiechu, obserwując tę scenę. Okazało się, że odeszły kawałek w stronę zjeżdżalni – ale nie na tyle daleko, żeby nie słyszeć mojej kwestii. Facetem, którego „zagadnęłam”, okazał się tłuściutki rudzielec ze skórą białą jak mąka. Boże mój, jak ja się wtedy wstydziłam!

Z tych żenujących wspomnień wyrwał mnie głos Patrycji.

– Co to w ogóle za dupek? – syknęła i wskazała ruchem głowy serwującego zawodnika, który właśnie zdobył kolejny punkt dla technikum gastronomicznego.

No tak, kibicowała przecież uczniom z ekonomika. Jej chłopak wprawdzie nie grał, siedział na ławce jako rezerwowy, ale i tak drużyna liceum ekonomicznego przegrywała z kretesem – i to głównie przez tego jednego gracza w poszarzałej koszulce.

– Dlaczego dupek? – odezwał się drugi z kolegów Norberta, ten, który dotąd siedział bez słowa. Miał okropnie pryszczate czoło. – To mój ziomal, Bruno. Mieszka koło mnie na Zalesiu.

Bruno. Ilu nastolatków w trzydziestotysięcznym Nosiczynie mogło nosić tak rzadkie imię? I jakie było prawdopodobieństwo, że dwóch Brunonów chodzi do gastronomika? Patrycja parsknęła, najwyraźniej przypomniawszy sobie „zmarszczkę na tafli czasu”. Mnie natomiast jakoś nie było do śmiechu. Zrobiło mi się tego chłopaka zwyczajnie żal, chyba z powodu przykrego odcienia bieli jego T-shirtu. Odbierałam to uczucie jako nieco upokarzające – w każdym razie dla niego, bo chyba zahaczało o litość. Nie powiedziałam głośno, co czuję, nie tylko dlatego, że spodziewałam się kpin Natalii i Patrycji, ale również ze względu na tego „ziomala”, który mógłby mu powtórzyć.

– A nie jest przypadkiem poetą? – spytała tymczasem Natalia, która najwyraźniej nie miała skrupułów. – Nie pisze nawiedzonych wierszy o zbieraniu łez do mieszków dłoni?

Pryszczaty kumpel Norberta wzruszył ramionami.

– Nie wiem, o co ci chodzi – odparł. – Wiem tylko, że spoko z niego koleś, nie wystawi cię do wiatru w potrzebie. Parę razy była okazja się przekonać. No i gra genialnie, no nie?

Dziewczyny na szczęście odpuściły, choć jeszcze przez jakiś czas chichotały i szeptały coś zawzięcie, pewnie o zmarszczkach na tafli czasu albo innych metaforach. Co do mnie, nagle zaczęłam odczuwać te ich kpiny jako przejaw pustoty. Patrzyłam na Brunona tak, jak się patrzy na zabiedzone zwierzątko w schronisku albo na dziecko, które jako jedyne nie ma roweru i dlatego nie może pojechać z klasą na piknik. Pewnie to było głupie, ale chciałam jakoś pomóc temu chłopakowi – zupełnie jakby znoszony strój gimnastyczny i fakt pisania wierszy były powodem do współczucia.

Wkrótce mecz się zakończył – oczywiście wygrało technikum gastronomiczne. Patrycja poszła pocieszyć swojego ukochanego i przy okazji zaprezentować mu się w urodzinowych szpilkach do nieba, a my z Natalią wybrałyśmy się do automatu z napojami, żeby kupić sobie czekoladę na gorąco, bo w hali było dość chłodno.

Czekały nas jeszcze co najmniej cztery mecze. Miałam nadzieję, że rozgrywki skończą się szybko, ponieważ miałam umówionego fryzjera na ten dzień. Osiemnastka Patrycji była wielkim wydarzeniem towarzyskim, przygotowałam sobie superstylizację, miałam świeżo zrobione paznokcie, jednym słowem zamierzałam dobrze wyglądać i jeszcze lepiej się bawić.

Nie byłam typem szczególnie imprezowym i dlatego większość osiemnastek sobie odpuściłam. Ale urodziny Patrycji i Natalii to co innego. To były przecież przyjaciółki – bez nich byłabym sama jak palec. Stałabym się pewnie taka jak Grażynka z trzeciej ce, wyobcowana, dziwnie ubrana i spędzająca przerwy samotnie, udając, że pisze do kogoś na Messengerze, choć wszyscy wiedzieliśmy, że nie ma znajomych.

Wydawało mi się wtedy, że najważniejszą rzeczą na świecie jest akceptacja rówieśników. Nie żebym się starała komukolwiek przypodobać, ale nie zniosłabym bycia odmieńcem, kimś wyśmiewanym, pogardzanym czy choćby lekceważonym z powodu wyglądu. Zresztą z jakiegokolwiek powodu. Może to było głupie i płytkie, a może właśnie normalne – nie miałam pojęcia. Czasami myślałam, że w ten sposób ujawniają się moje głęboko skrywane kompleksy, pochodzące z czasów, gdy byliśmy biedni, a mama rozwieszała ogłoszenia z ofertami sprzątania mieszkań albo mycia okien, żebyśmy jakoś dotrwali do pierwszego. Chodziłam wtedy w ubraniach po kuzynce, co oczywiście wyłapała pewna złośliwa dziewczynka z mojej klasy w podstawówce. Nie była szczególnie mądra, ale z jakiegoś powodu właśnie ona dowodziła całą zgrają dzieciaków i właśnie jej opinie powtarzano, szepcząc po kątach.

Natalia i Patrycja nigdy nie miały problemów finansowych, nie rozumiały tego typu spraw. Czasem myślałam o nich, że żyją jak pączki w maśle – od zawsze spełniano ich życzenia, kupowano im wszystko, o czym marzyły… Jako mała dziewczynka nie mogłabym nawet pomyśleć o tym, żeby się przyjaźnić z kimś takim. Zresztą w najmłodszych latach niespecjalnie szukałam przyjaźni. Byłam samotniczką, trzymałam się na uboczu. Pewnie czułam się gorsza i żeby sobie z tym jakoś poradzić, wolałam być sama.

Dopiero w gimnazjum wszystko mi się pozmieniało. Po pierwsze, trafiłam w nowe środowisko, do nowej klasy, gdzie nie było dawnych koleżanek. Otworzyło to przede mną nowe możliwości – mogłam stać się kimś innym. Zapragnęłam być taka jak „te fajne” dziewczyny: ładna, zadbana, chciałam zwracać uwagę wyglądem – i budzić podziw. Z jakiegoś powodu fakt, że mam umiejętnie zrobiony makijaż, lśniące włosy i pomalowane paznokcie, dodawał mi pewności siebie. Pewnie jakiś znawca młodzieńczej psychiki miałby tu pole do popisu, ale ja nie zagłębiałam się w teorię; po prostu robiłam wszystko, żeby lepiej się poczuć.

Po drugie, podobał mi się luz Natalii i Patrycji, ich podejście do życia, ten rodzaj lekceważenia zasad i reguł ustalonych przez dorosłych. Próbowałam je naśladować i zapewne nieświadomie pozwalałam sobą sterować, bo imponowało mi właściwie wszystko, co robiły.

Jedyną sprawą, w jakiej kiedykolwiek im się przeciwstawiłam, była kwestia utraty dziewictwa. Chociaż właściwie słowo „przeciwstawiłam” nie oddaje sedna – powinnam raczej powiedzieć, że „postąpiłam po swojemu”. Było to na osiemnastce Natalii. Dziewczyny uznały, że to idiotyczne, żebym nadal była – jak to określiły – „cnotką niewydymką”.

– Nie rozumiesz? – perorowała wtedy Natalia, lekko już wstawiona, choć impreza dopiero się rozkręcała. – To nie jest coś, co chcemy mieć. Błona dziewicza, też coś! Paskudztwo! Wyobraź ją sobie jako wrzód na tyłku. Ani to piękne, ani potrzebne. Tylko utrudnia siedzenie. Rozumiesz? – Wzięła mnie pod rękę i zaczęła mi szeptać do ucha, bo muzyka zagłuszała jej słowa. – Pewnego dnia się zakochasz, pójdziesz do łóżka z facetem swoich marzeń, oboje będziecie mieli nadzieję na piękny seks, a tymczasem ty będziesz się skręcać z bólu i myśleć tylko o tym, czy krew nie zaplami wyrka. No, daj spokój! Trzeba sprawę potraktować kosmetycznie, usunąć i tyle. A najlepsi do usuwania są młodzi, napaleni i nawaleni.

– Po co nawaleni? – Nie zrozumiałam.

– Żeby rano nic nie pamiętali – zażartowała Patrycja, biorąc mnie pod rękę z drugiej strony. Ona też miała już za sobą swój pierwszy raz. – Potem się jeszcze okaże, że taki kawaler coś czuje do ciebie i chce się spotykać. Daj spokój! Ma cię tylko anonimowo rozdziewiczyć. Zresztą ty też się musisz nawalić. To najlepszy środek znieczulający.

Tak oto cztery miesiące przed osiemnastką Patrycji, pijaniusieńka od pięciu szotów, które posłusznie wypiłam, i upalona skrętem, którego załatwił mi ówczesny chłopak Natalii, miałam stracić cnotę na wersalce w dawnym pokoju jej nieżyjącej babci, gdzie trochę śmierdziało jakimiś kadzidełkami i starymi ubraniami. Nie pamiętam, który z „młodych, napalonych i nawalonych” został wyznaczony do usunięcia mojej błony dziewiczej. Nie przypominam sobie też żadnych szczególnych doznań, jakiegoś podniecenia czy przyjemności, kiedy mnie zaczął całować. Jedyne, co mi utkwiło w pamięci, to dziwne, leciutkie ukłucie buntu. To ja zadecyduję, pomyślałam, kiedy i z kim stracę cnotę. Nawet jeśli to tylko wrzód na tyłku, jak mówiła Natalia, to jednak sama chcę zarządzać jego usunięciem. Odepchnęłam chłopaka, poszłam do łazienki, chwilę posiedziałam na obudowie wanny, układając sobie w głowie tłumaczenie (postanowiłam powiedzieć dziewczynom, że nic z tego nie wyszło, bo zaczął mi się okres), a potem zwymiotowałam.♥

To był jedyny taki akt buntu i samodzielności w moim wykonaniu. W tamtym czasie liczyła się dla mnie przede wszystkim przynależność do paczki przyjaciółek. Chciałam być jedną z nich, należeć do nich, naśladować je. Do głowy mi nie przyszło, by cenić coś, co one uważały za bezwartościowe. Nie byłam głupia – w każdym razie nie uważałam się za taką – a jednak zupełnie brakowało mi asertywności. Dlatego właśnie, zamiast powiedzieć im prawdę, nałgałam o tej miesiączce.

A inna sprawa – czy dziewictwo miało tak naprawdę jakieś znaczenie? Nie wierzyłam w te wszystkie natchnione teorie, że jest to coś, co trzeba zachować do ślubu, a potem ofiarować swojemu mężowi w darze. Za dużo było wokół mnie rozwodów i zdrad, a Natalia zawsze

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: