Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • nowość

Nie lękaj się - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
26 września 2025
40,34
4034 pkt
punktów Virtualo

Nie lękaj się - ebook

Rzym. Egzorcyzmy bez fajerwerków, za to z ciężarem prawdy. Michał uczy się, że ulubionym słowem zła jest „jutro”, a wiary — „dziś”. Gdy Andrzej ulega Apollyonowi, stawką staje się nie tylko jedna dusza, lecz rytm całego Kościoła. Nie lękaj się.

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Horror i thriller
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8431-553-8
Rozmiar pliku: 2,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

Bawaria tamtych dni była krainą, w której codzienność i mrok splatały się ze sobą. W dolinach słychać było bicie kościelnych dzwonów, a wioski otaczały pola i stogi siana, pachnące ziemią i wilgocią. Kobiety w ciężkich spódnicach wychodziły o świcie po wodę, mężczyźni pracowali w polach, a dzieci biegały boso po błocie. Niby zwyczajne życie — a jednak nawet najprostsze rozmowy w gospodzie szybko schodziły na jeden temat: „król znów dziwnie się zachowuje…”.

Nad tym wszystkim górowały ALPY. Latem pokryte mgłą i cieniem chmur, zimą — lodowymi szczytami, które wyglądały jak korona z kości. Kto wędrował nocą górskimi ścieżkami, mógł przysiąc, że słyszy szepty wiatru, czasem przypominające ludzkie głosy. Chłopi mawiali, że „w górach łatwiej spotkać diabła niż człowieka”.

Monachium, stolica, było inne. Eleganckie kamienice, kawiarnie, teatr i światła gazowych latarni. Ale nawet tam, wśród gwaru i mieszczańskiego życia, czuło się coś niepokojącego. Zbyt wielu szeptało o królu — że nie je, że nocami rozmawia z kimś, kogo nie ma. Niby były to tylko plotki, a jednak każdy miał w oczach ten sam błysk lęku.

I wreszcie ZAMKI LUDWIKA — dziwaczne, bajkowe, ale w tamtym mroku wyglądały inaczej. Neuschwanstein nie jawił się jak bajka, lecz jak wyrzut sumienia wbity w skałę. Jego wieże strzelały w niebo jak palce wskazujące na winę, a białe mury przy burzowych chmurach przypominały raczej trumnę niż pałac. To nie był dom władcy — to była świątynia samotności, w której król stawał się coraz bardziej obcy nawet samemu sobie.

Był rok 1884. Nad Alpami bawarskimi wisiała noc ciężka jak ołów. Chmury tłumiły światło księżyca, a wiatr rozdzierał gałęzie drzew tak, jakby las chciał odstraszyć każdego, kto odważy się podejść bliżej. Droga pięła się w górę, aż nagle zza wzgórza wyrósł zamek Neuschwanstein — biały, strzelisty, niczym z bajki, a jednak w świetle burzowych chmur bardziej przypominał twierdzę duchów.

Wysokie mury kryły w sobie ciszę, którą co jakiś czas przerywał echo krzyku. Służba mówiła szeptem, nikt nie śmiał wymówić imienia władcy. Wprowadzając gościa przez ciężkie drzwi, młoda pokojówka przyciszonym głosem powiedziała:

— Proszę, ojcze… tu wchodzimy.

Za drzwiami panował półmrok. Gobeliny na ścianach zdawały się falować w świetle świec, a pod sklepieniem unosił się chłód. Król LUDWIK II BAWARSKI przechadzał się samotnie wzdłuż okien. Król stał przy oknie, gdy Michał ujrzał go po raz pierwszy. I nie wyglądał już jak monarcha, lecz jak cień samego siebie.

Paznokcie miał zdarte do krwi, poszarpane, jakby od tygodni drapał kamienne ściany albo własną skórę. Usta — popękane, spierzchnięte, pogryzione tak, że na brodzie zaschły resztki krwi. Twarz wychudzona, policzki zapadnięte, a skóra na szyi i dłoniach obwisła, jakby w kilka dni stracił całe ciało, które niegdyś nosiło koronę.

Na ramionach i piersi widniały zadrapania — świeże i stare, jedne zagojone, inne ropiejące, jak mapa wewnętrznej walki, którą prowadził sam ze sobą… albo z kimś, kogo nikt inny nie widział. Ciało trzęsło się, choć w komnacie nie było zimno. Oczy zaś… oczy były najgorsze. Szklista pustka, a jednocześnie w głębi tlił się ogień, dziki i obcy, taki, który sprawiał, że człowiek nie wiedział, czy patrzy na władcę, czy na kogoś, kto jedynie NOSI JEGO CIAŁO JAK MASKĘ.

Jego wzrok był nieobecny, raz wznosił ręce do góry, jakby rozmawiał z kimś niewidzialnym, innym razem śmiał się nagle, by zaraz potem krzyczeć tak, jakby ktoś rozdzierał mu serce.

Michał wszedł powoli do sali. Miał dopiero trzydzieści lat, ale kto spojrzał mu w twarz, nie pomyślałby o młodości. Jego włosy były już przetykane siwizną, jakby każdy rok życia nosił w sobie ciężar kilku innych. Broda, gęsta i starannie przystrzyżona, nadawała mu wygląd bardziej ascety niż dworzanina. Nosił na sobie CZARNĄ RIASĘ — prostą, bez ozdób, której ciężki materiał szurał po kamiennej posadzce i przypominał, że Michał nie był tu dla ceremonii, ale dla walki.

Jego oczy miały coś z człowieka, który widział więcej, niż powinien. Były ciemne, głębokie i spokojne, a jednocześnie w ich spojrzeniu czaiła się nieustanna czujność — tak, jakby za każdym razem, gdy patrzył na człowieka, szukał w nim nie tylko twarzy, ale i cienia, który mógł się za nią kryć.

Choć młody wiekiem, sprawiał wrażenie zmęczonego. Każdy krok był wyważony, każdy gest powściągliwy. Nie musiał mówić wiele — jego obecność wystarczała, by ludzie milkli i zaczynali mówić tylko to, co najważniejsze.

Nie był to uczony z biblioteki ani prosty ksiądz z parafii. Michał był EGZORCYSTĄ WYSŁANYM PRZEZ WATYKAN. W jego dłoniach krył się nie tylko brewiarz i krucyfiks, ale i pamięć dziesiątek konfrontacji, które prowadził w ciszy zakrystii, w chałupach prostych chłopów, w klasztornych celach, a czasem w ciemnych piwnicach, gdzie światło świecy gasło szybciej niż modlitwa.

Czuł, jak serce bije mu w skroniach, a chłód zamku wbija się w kości.

Król Ludwik II stał przy wielkim oknie, blady, oczy miał rozpalone, jakby od gorączki. Michał poczuł, jak coś ścina mu krew w żyłach. W takich chwilach znał już dobrze to uczucie — chłód nie z powietrza, ale Z SAMEJ OBECNOŚCI, która wypełniała przestrzeń wokół człowieka. Sięgnął dłonią do pasa, gdzie pod czarną riasą nosił krucyfiks. Palce już dotykały zimnego metalu, kiedy Ludwik drgnął.

Jego ciało wygięło się nienaturalnie, a z ust wyrwał się charkot i śmiech zarazem.

— Spóźniłeś się… — wysyczał raz jeszcze, szeroko otwierając spękane usta. — On już jest mój.

I zanim Michał zdążył cokolwiek zrobić, król uniósł ręce, zaśmiał się obłąkańczo i w jednej chwili rzucił się ku oknu. Szyba pękła z trzaskiem, a echo jego krzyku poniosło się po zamku, zanim zniknął w ciemności nocy.

Ludwik, w tej samej chwili, zniknął w ciemności nocy.

Przez sekundę w komnacie panowała cisza tak głęboka, że słychać było tylko bicie serca Michała. Potem rozległ się wrzask służby, tupot nóg, kobiecy lament. Ktoś krzyczał: _„Król! Król skoczył!”_. Michał stał nieruchomo, wciąż ze ściśniętym w dłoni krucyfiksem, wiedząc, że właśnie był świadkiem chwili, której nie cofnie żadna modlitwa.

Wtedy Służba wbiegła, a krzyk kobiet i stukot butów wypełnił korytarze. Jeszcze tej samej nocy znaleziono ciało króla w jeziorze STARNBERG. Obok leżał jego lekarz, również martwy. Oficjalne raporty mówiły o samobójstwie lub nieszczęśliwym wypadku. Ale Michał wiedział, że to nie była zwykła śmierć. To było coś, co wyszło z ciemności i wzięło go w swoje ręce. To właśnie o nim cała Europa zaczęła szeptać: „szalony król”. A jednak to nie choroba odebrała mu życie. W czerwcu 1886 ROKU znaleziono go martwego w jeziorze Starnberg, obok ciała jego lekarza. Do dziś nikt nie wie, co naprawdę wydarzyło się tamtej nocy — czy była to śmierć tragiczna, czy ofiara czegoś, co nigdy nie powinno było wkroczyć w ten świat.

Ciało króla spoczywało w krypcie, okryte ciężkim, czarnym całunem. Dzwony Monachium biły powoli, a przez Bawarię rozlewał się szept: _„umarł szalony król”_. Na pogrzeb przybyli możni, duchowni i służba — wszyscy w milczeniu, z opuszczonym wzrokiem.

Michał stał z boku, przy filarze, gdy do niego podeszła kobieta w prostym stroju kucharki. Jej ręce pachniały jeszcze cebulą i chlebem, choć trzęsły się od strachu. Nachyliła się i wyszeptała:

— Ojcze… wy nie wiecie, co tu się działo… Król Ludwik nigdy nie spał spokojnie. Mówił, że ktoś woła go nocami. Chodził po komnatach, rozmawiał sam z sobą, a czasem z tymi, których nie było. Ja sama widziałam… jak wpatrywał się w lustro i mówił: „przestań patrzeć, zostaw mnie”.

Kobieta przełknęła ślinę i rozejrzała się, czy nikt nie słucha.

— Raz, gdy sprzątałam, słyszałam, jak krzyczał, że diabeł siedzi mu na piersiach i nie daje oddychać. A potem śmiał się, ojcze, śmiał się tak, że człowiekowi krew stygała w żyłach.

Jej oczy zaszkliły się łzami.

— Ludzie mówią, że to choroba, ale ja wiem swoje. Widziałam, jak nocą okna same otwierały się w jego komnacie… A świece gasły jedna po drugiej, choć nie było wiatru.

Kucharka zaciągnęła Michała do bocznej ławy w cieniu kolumny, jakby bała się, że nawet na pogrzebie ktoś może ich podsłuchać. Mówiła cicho, urywanymi zdaniami:

— To nie zaczęło się od krzyków, ojcze… Nie. Najpierw było niewinnie. Król… odmawiał jedzenia. Talerze wracały nietknięte, mówił, że „ktoś już tam jadł” albo że „w potrawie siedzi trucizna, której nikt nie wyczuje”. A przecież to były zwykłe potrawy… chleb, rosół…

Zawahała się, a jej dłonie ścisnęły fartuch.

— Pamiętam noc, gdy usłyszałam szeptanie. Myślałam, że służący rozmawiają, ale to dochodziło z królewskiej komnaty. Weszłam… i zobaczyłam go na kolanach, boso, w koszuli nocnej. Oczy miał dziwne, szkliły się, jakby w nich odbijał się ogień, którego tam nie było. Szeptał coś… nie w naszym języku, ojcze.

Michał spojrzał na nią uważnie.

— A rano? — zapytał.

Kucharka odetchnęła ciężko.

— Rano był spokojny. Siedział przy stole, rozpromieniony, i mówił, że spał dobrze. Nie pamiętał niczego. Kiedy próbowałam wspomnieć… spojrzał na mnie tak, że krew mi zamarła.

Jej głos drżał coraz bardziej.

— A potem zaczęły dziać się rzeczy, których nikt nie potrafił wytłumaczyć. Świece gasły jedna po drugiej, choć nie było wiatru. Woda w dzbanach robiła się mętna, jakby ktoś nalał atramentu. Psy nie chciały zbliżać się do jego komnaty, wyły tylko pod drzwiami. A on raz płakał jak dziecko, raz śmiał się tak, że aż echo budziło służbę…

Kucharka przeżegnała się szybko i pochyliła głowę.

— Panie Boże, miej nad nami litość.

Kucharka przełknęła ślinę, jakby bała się wypowiedzieć następne słowa. Spojrzała na Michała z trwogą, a jej głos obniżył się niemal do szeptu.

— Ale najgorsze… najgorsze wydarzyło się tamtej nocy, ojcze. Było cicho, wszyscy już spali. Ja wstałam, bo słyszałam, że coś się rozlało — taki dziwny, metaliczny zapach. Poszłam do komnaty króla.

Zaciągnęła fartuch pod brodę, jakby chciała ukryć drżenie.

— Leżał na posadzce, ojcze. Na kolanach. Dłonie miał rozcięte, jakby sam sobie zrobił krzywdę, a krew spływała po kamieniach… tylko że on się uśmiechał. Patrzył na mnie szeroko otwartymi oczami i szeptał: „to nie moja krew, to jego”.

Michał poczuł, jak lodowaty dreszcz przechodzi mu po plecach.

— A rano? — spytał.

Kobieta zaszlochała.

— Rano siedział spokojnie, z filiżanką kawy. Uśmiechał się, jakby nic się nie wydarzyło. Na dłoniach nie było nawet śladu… żadnej rany. Kamienie były suche, czyste, jakby ktoś przez noc wszystko starł. Ale ja wiem, co widziałam. Widziałam, ojcze… i do dziś nie mogę spać.

Przeżegnała się nerwowo, a jej usta powtarzały półgłosem: _„wieczny odpoczynek racz mu dać, Panie…”_

Michał słuchał w milczeniu, a każde słowo kucharki utwierdzało go tylko w tym, co już przeczuwał. Nie była to zwykła choroba.

Był egzorcystą. Nie młodym nowicjuszem, nie uczniem, ale jednym z tych, którzy przeszli próbę ognia. Już wcześniej widział ludzi dręczonych przez ciemność, znał zapach siarki tam, gdzie inni czuli tylko dym świec. Dlatego właśnie WATYKAN WYSŁAŁ GO DO BAWARII. Wieści o „szalonym królu” dotarły aż do Rzymu, a w oczach papieskich doradców nie był to tylko problem polityczny. Ktoś musiał sprawdzić, czy przypadkiem za murami Neuschwanstein nie dzieje się coś, co wykracza poza granice ludzkiego umysłu.

Michał nie mówił tego na głos, ale w sercu wiedział, że już od progu poczuł tę obecność. Tak było zawsze. Gdy zbliżało się prawdziwe zło, powietrze stawało się cięższe, a cisza — zbyt gęsta.

Spojrzał jeszcze raz na kucharkę, na jej pobladłą twarz i dłonie splecione jak do modlitwy.

— Nie lękaj się — powiedział cicho. — Pan jest mocniejszy niż to, co widziałaś.

Ale sam w myślach dodał coś, czego nie śmiał wypowiedzieć na głos: _„Tylko czy zdążę, zanim ciemność całkiem go pochłonie?”_

Noc po pogrzebie była zimna i cicha. Michał wrócił do zamku, gdzie świece dopalały się w długich korytarzach, a służba mówiła szeptem, jakby ściany mogły donieść dalej niż ludzkie ucho. W pamięci wciąż brzmiało mu: _„Spóźniłeś się, ojcze. On już jest mój.”_

Nie mógł cofnąć czasu — mógł tylko zrozumieć JAK to się stało.

mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij