- W empik go
Nie ma miłości w naszym mieście - ebook
Wydawnictwo:
Data wydania:
13 września 2007
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Nie ma miłości w naszym mieście - ebook
Nieprawda, że w naszym mieście nic się nie dzieje. Tylko na pierwszy rzut oka króluje nuda i monotonia. Wystarczy jednak rozejrzeć się dokładniej, by znaleźć całą gamę emocji. Szaleństwo i obsesję. Strach i wstręt. Wściekłość i zdradę. Nie ma miłości w naszym mieście? Cóż, nie można mieć wszystkiego…
Kategoria: | Opowiadania |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7564-062-5 |
Rozmiar pliku: | 908 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Rzeka
— Płynie powoli, leniwie, czasem wzbierze i sięgnie ci do kolan albo do piersi. Ot, taki naszedł ją chwilowy kaprys. Przyzwyczajasz się i myślisz, że tak będzie już zawsze, więc kiedy sięgnie wyżej niż zazwyczaj sięgała, ogarnia ciebie przerażenie. Krzyczysz, słowa grzęzną ci w gardle. Chcesz uciekać, nogi masz z ołowiu. Łudzisz się, że to sen, ale rzeka podnosi się nieubłaganie. Stajesz na palcach, krztusisz się, dławisz i dopiero wtedy widzisz, jakie kruche jest życie — mówił stojący na brzegu rzeki mężczyzna o pospolitym wyglądzie, ubrany w wytarte dżinsy i wypuszczone na wierzch niebieskie polo z krótkimi rękawami.
— Człowieku, o czym ty gadasz? — żachnął się krępy, niski mężczyzna. Stał kilka kroków od brzegu. Woda sięgała mu do kolan. Mocował się z wędką, która zaczepiła o coś na dnie rzeki. — Ja jestem normalny, rozumiesz? Norrmallny — powtórzył mocno akcentując poszczególne głoski. — Tamtym — pokazał krótkim ruchem głowy na piętrzący się ponad nim betonowy most — może być wszystko jedno. Mnie, nie! — krzyknął, szarpiąc wędziskiem.
Mężczyzna w niebieskim polo spojrzał w górę.
Na moście stało kilkanaście osób, obserwując z góry z zaciekawieniem dziwne zachowanie wędkarza.
— Może raczej zamiast tak szarpać i szarpać, lepiej by było podciągać — powiedział mężczyzna w niebieskim polo.
— A co ja robię?
— W takim razie trzeba iść pod most i tam sprawdzić, na miejscu.
— Z tym? — mężczyzna podniósł wędzisko i zamajtał nim na wszystkie strony.
— Niech pan podejdzie dalej, może spławik spłynie z prądem i wtedy samo się odhaczy.
— Łatwo powiedzieć, podejdzie — zdenerwował się wędkarz. — Tam będzie ze cztery metry. A ten wir? Przecież stąd widać, że przy podporze kręci jak diabli.
— To nie jest żaden wir, tylko opływ. Woda załamuje się na podporze, opływa ją i robi fałdę.
— Wir czy fałda, ja tam tego sprawdzał nie będę.
— I to ma być rybak — westchnął mężczyzna w niebieskim polo.
— Człowieku, mnie wcale nie jest do śmiechu — jęknął wędkarz, zrobił w wodzie kilka kroków macając ostrożnie stopami grunt, lecz kiedy tylko woda sięgnęła mu do pasa, zatrzymał się i znowu zaczął wymachiwać wędką na wszystkie strony. Napięta żyłka wygięła wędzisko w łuk, jej koniec ginął w ciemnej toni, tuż przy betonowej podporze podtrzymującej główne przęsło mostu.
Rzeka w tym miejscu płynęła leniwie, szeroko rozlana sprawiała wrażenie zastygłej w bezruchu. Wiszące nad rzeką słońce odbijało się w wodzie, raziło w oczy.
— Pijaczek — rzucił wędkarz mimowolną uwagę.
— Nawiedzony — sprzeciwił się mężczyzna w niebieskim polo.
— Eee — zwątpił wędkarz. — Albo napity, albo naćpany.
— Nawiedzony — upierał się mężczyzna w polo. Palił papierosa, wydmuchując dym przez nos albo odchylając głowę do tyłu, wypuszczał z ust kształtne kółeczka.
— Raczej zawiedziony — powiedział wędkarz, starając się gwałtownymi szarpnięciami zerwać żyłkę.
Mężczyzna w niebieskiej koszulce wzruszył ramionami.
— Żona? Kochanka? Dziewczyna? — wyliczał wędkarz powoli, z namysłem starając się wciągnąć do rozmowy stojącego na brzegu mężczyznę, a gdy nie doczekał się odpowiedzi, ciągnął dalej. — Znam podobny przypadek. Że podobny, to ja tylko tak mówię — usprawiedliwił się — ponieważ z każdym jest inaczej. Tamten wracał do domu podpity, siadał w kuchni przy stole, gapił się w okno i nie odezwał się słowem do nikogo. Nic do niego nie docierało. Siedział, patrzył w okno, milczał, potem podnosił się, szedł do stajni, brał stołek do dojenia krów, na ramię zarzucał łańcuch, na którym wiązano krowę, i do ogrodu, między drzewa. Syn łapał go za ręce, ciągnął ojca do domu. Żona klękała, chwytała męża wpół, zaklinała go na wszystkie świętości. On szedł. Stołek kołysał się w jego ręce, łańcuch pobrzękiwał na jego ramieniu, a on szedł pod szarą renetę. Dlaczego pod nią? Licho wie. I tak prawie co miesiąc przez kilka lat. I zawsze w dzień, zawsze w pełnym słońcu, zawsze w obecności licznej widowni. Bo byli tacy, którzy gustowali w tym widowisku i nie potrafili odmówić sobie przyjemności śledzenia zdarzeń, chociaż ich kolejność i finał były zawsze takie same. Można nawet powiedzieć, że stały się rytuałem.
— No to mieli darmowe przedstawienie.
— Mieli, ale do czasu. Któregoś dnia żona nie upilnowała go, no i powiesił się — odparł wędkarz.
— Na łańcuchu?
Wędkarz skinął głową.
— Nawiedzony — mruknął mężczyzna w niebieskiej koszulce, położył na wskazującym palcu niedopałek papierosa, przycisnął go kciukiem i pstryknął.
Ogarek śmignął w górę, zatoczył w powietrzu łuk i wpadł do wody.
Mężczyzna patrzył chwilę na rzekę, po czym szybkimi zdecydowanymi ruchami zrzucił z siebie ubranie, wszedł do wody i rozgarniając ją rękami, przesuwał się w stronę betonowego filara, przy którym, tuż pod powierzchnią wody, kołysał się ciemny, wydłużony kształt. Zatrzymał się przy filarze, nabrał powietrza i zanurkował. Po chwili wystawił głowę z wody i krzyknął do wędkarza:
— Ciągnij!
Wędkarz szarpał wędziskiem, wywijał nim na wszystkie strony, popuszczał na kołowrotku żyłkę, zwijał ją, to znowu rozwijał, w końcu zaklął głośno, rzucił wędkę na brzeg rzeki i ruszył pod betonowy filar.
Chwilę później mężczyźni wyciągnęli na brzeg zwłoki i ułożyli je na wznak. Jeden koniec mocnego sznura opasywał napuchnięty jak balon brzuch topielca, drugi obwiązywał potrójnym splotem kawał betonu, do którego przywiązane były za nadgarstki splecione z przodu ręce ofiary.
— No — wysapał przejęty wędkarz — ten kłopot mamy z głowy.
Chciał jeszcze coś powiedzieć, ale zrezygnował i mruknąwszy tylko niewyraźnie pod nosem, odpiął od koszuli topielca żółty, błyszczący haczyk, wytarł go starannie flanelową szmatką, włożył go do blaszanego pudełeczka, zatrzasnął wieczko i spojrzał w górę.
Na moście stało kilkunastu gapiów, obserwując z góry poczynania obu mężczyzn. Mały, pucułowaty chłopczyk w krótkich spodenkach, trzymany w pasie przez tęgiego brodacza w czerwonej basebolówce, siedział okrakiem na balustradzie i puszczał papierowe jaskółki. Białe ptaki, pędzone lekkim wiatrem, szybowały majestatycznie po spokojnym, morelowym niebie.
— Płynie powoli, leniwie, czasem wzbierze i sięgnie ci do kolan albo do piersi. Ot, taki naszedł ją chwilowy kaprys. Przyzwyczajasz się i myślisz, że tak będzie już zawsze, więc kiedy sięgnie wyżej niż zazwyczaj sięgała, ogarnia ciebie przerażenie. Krzyczysz, słowa grzęzną ci w gardle. Chcesz uciekać, nogi masz z ołowiu. Łudzisz się, że to sen, ale rzeka podnosi się nieubłaganie. Stajesz na palcach, krztusisz się, dławisz i dopiero wtedy widzisz, jakie kruche jest życie — mówił stojący na brzegu rzeki mężczyzna o pospolitym wyglądzie, ubrany w wytarte dżinsy i wypuszczone na wierzch niebieskie polo z krótkimi rękawami.
— Człowieku, o czym ty gadasz? — żachnął się krępy, niski mężczyzna. Stał kilka kroków od brzegu. Woda sięgała mu do kolan. Mocował się z wędką, która zaczepiła o coś na dnie rzeki. — Ja jestem normalny, rozumiesz? Norrmallny — powtórzył mocno akcentując poszczególne głoski. — Tamtym — pokazał krótkim ruchem głowy na piętrzący się ponad nim betonowy most — może być wszystko jedno. Mnie, nie! — krzyknął, szarpiąc wędziskiem.
Mężczyzna w niebieskim polo spojrzał w górę.
Na moście stało kilkanaście osób, obserwując z góry z zaciekawieniem dziwne zachowanie wędkarza.
— Może raczej zamiast tak szarpać i szarpać, lepiej by było podciągać — powiedział mężczyzna w niebieskim polo.
— A co ja robię?
— W takim razie trzeba iść pod most i tam sprawdzić, na miejscu.
— Z tym? — mężczyzna podniósł wędzisko i zamajtał nim na wszystkie strony.
— Niech pan podejdzie dalej, może spławik spłynie z prądem i wtedy samo się odhaczy.
— Łatwo powiedzieć, podejdzie — zdenerwował się wędkarz. — Tam będzie ze cztery metry. A ten wir? Przecież stąd widać, że przy podporze kręci jak diabli.
— To nie jest żaden wir, tylko opływ. Woda załamuje się na podporze, opływa ją i robi fałdę.
— Wir czy fałda, ja tam tego sprawdzał nie będę.
— I to ma być rybak — westchnął mężczyzna w niebieskim polo.
— Człowieku, mnie wcale nie jest do śmiechu — jęknął wędkarz, zrobił w wodzie kilka kroków macając ostrożnie stopami grunt, lecz kiedy tylko woda sięgnęła mu do pasa, zatrzymał się i znowu zaczął wymachiwać wędką na wszystkie strony. Napięta żyłka wygięła wędzisko w łuk, jej koniec ginął w ciemnej toni, tuż przy betonowej podporze podtrzymującej główne przęsło mostu.
Rzeka w tym miejscu płynęła leniwie, szeroko rozlana sprawiała wrażenie zastygłej w bezruchu. Wiszące nad rzeką słońce odbijało się w wodzie, raziło w oczy.
— Pijaczek — rzucił wędkarz mimowolną uwagę.
— Nawiedzony — sprzeciwił się mężczyzna w niebieskim polo.
— Eee — zwątpił wędkarz. — Albo napity, albo naćpany.
— Nawiedzony — upierał się mężczyzna w polo. Palił papierosa, wydmuchując dym przez nos albo odchylając głowę do tyłu, wypuszczał z ust kształtne kółeczka.
— Raczej zawiedziony — powiedział wędkarz, starając się gwałtownymi szarpnięciami zerwać żyłkę.
Mężczyzna w niebieskiej koszulce wzruszył ramionami.
— Żona? Kochanka? Dziewczyna? — wyliczał wędkarz powoli, z namysłem starając się wciągnąć do rozmowy stojącego na brzegu mężczyznę, a gdy nie doczekał się odpowiedzi, ciągnął dalej. — Znam podobny przypadek. Że podobny, to ja tylko tak mówię — usprawiedliwił się — ponieważ z każdym jest inaczej. Tamten wracał do domu podpity, siadał w kuchni przy stole, gapił się w okno i nie odezwał się słowem do nikogo. Nic do niego nie docierało. Siedział, patrzył w okno, milczał, potem podnosił się, szedł do stajni, brał stołek do dojenia krów, na ramię zarzucał łańcuch, na którym wiązano krowę, i do ogrodu, między drzewa. Syn łapał go za ręce, ciągnął ojca do domu. Żona klękała, chwytała męża wpół, zaklinała go na wszystkie świętości. On szedł. Stołek kołysał się w jego ręce, łańcuch pobrzękiwał na jego ramieniu, a on szedł pod szarą renetę. Dlaczego pod nią? Licho wie. I tak prawie co miesiąc przez kilka lat. I zawsze w dzień, zawsze w pełnym słońcu, zawsze w obecności licznej widowni. Bo byli tacy, którzy gustowali w tym widowisku i nie potrafili odmówić sobie przyjemności śledzenia zdarzeń, chociaż ich kolejność i finał były zawsze takie same. Można nawet powiedzieć, że stały się rytuałem.
— No to mieli darmowe przedstawienie.
— Mieli, ale do czasu. Któregoś dnia żona nie upilnowała go, no i powiesił się — odparł wędkarz.
— Na łańcuchu?
Wędkarz skinął głową.
— Nawiedzony — mruknął mężczyzna w niebieskiej koszulce, położył na wskazującym palcu niedopałek papierosa, przycisnął go kciukiem i pstryknął.
Ogarek śmignął w górę, zatoczył w powietrzu łuk i wpadł do wody.
Mężczyzna patrzył chwilę na rzekę, po czym szybkimi zdecydowanymi ruchami zrzucił z siebie ubranie, wszedł do wody i rozgarniając ją rękami, przesuwał się w stronę betonowego filara, przy którym, tuż pod powierzchnią wody, kołysał się ciemny, wydłużony kształt. Zatrzymał się przy filarze, nabrał powietrza i zanurkował. Po chwili wystawił głowę z wody i krzyknął do wędkarza:
— Ciągnij!
Wędkarz szarpał wędziskiem, wywijał nim na wszystkie strony, popuszczał na kołowrotku żyłkę, zwijał ją, to znowu rozwijał, w końcu zaklął głośno, rzucił wędkę na brzeg rzeki i ruszył pod betonowy filar.
Chwilę później mężczyźni wyciągnęli na brzeg zwłoki i ułożyli je na wznak. Jeden koniec mocnego sznura opasywał napuchnięty jak balon brzuch topielca, drugi obwiązywał potrójnym splotem kawał betonu, do którego przywiązane były za nadgarstki splecione z przodu ręce ofiary.
— No — wysapał przejęty wędkarz — ten kłopot mamy z głowy.
Chciał jeszcze coś powiedzieć, ale zrezygnował i mruknąwszy tylko niewyraźnie pod nosem, odpiął od koszuli topielca żółty, błyszczący haczyk, wytarł go starannie flanelową szmatką, włożył go do blaszanego pudełeczka, zatrzasnął wieczko i spojrzał w górę.
Na moście stało kilkunastu gapiów, obserwując z góry poczynania obu mężczyzn. Mały, pucułowaty chłopczyk w krótkich spodenkach, trzymany w pasie przez tęgiego brodacza w czerwonej basebolówce, siedział okrakiem na balustradzie i puszczał papierowe jaskółki. Białe ptaki, pędzone lekkim wiatrem, szybowały majestatycznie po spokojnym, morelowym niebie.
więcej..