Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • promocja

Nie moja bajka - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Format:
EPUB
Data wydania:
15 lipca 2025
2999 pkt
punktów Virtualo

Nie moja bajka - ebook

Rosie marzy o tym, żeby pisać romanse. Przenosi się do Nowego Jorku i zaczyna uczęszczać na zajęcia z kreatywnego pisania. Spotyka tam swojego największego wroga, Aidena Huntingtona. Kiedyś platonicznie się w nim durzyła, a teraz on okazuje się okropnym gburem i niestety… utalentowanym autorem literatury pięknej, który nie ma najmniejszej ochoty zawracać sobie głowy ani uprawianym przez Rosie gatunkiem, ani nią samą.
Rosie i Aiden nie ustają w słownych przepychankach, aż w końcu ich wykładowczyni ma tego dosyć. Pozwala im zostać na kursie pod jednym warunkiem: razem napiszą powieść, która połączy oba gatunki literackie. Czy podczas wspólnej pracy uświadomią sobie swoje prawdziwe uczucia? Czy duch rywalizacji nie stanie im na drodze? Czy tych dwoje ma jakiekolwiek szanse na szczęśliwe zakończenie?

Absolutnie olśniewający debiut! Nie moja bajka to wciągający list miłosny do fanów romansów na całym świecie.
Christina Lauren, autorka bestsellerów Miłość i inne słowa oraz Kłopoty w raju

Seksowny, powoli rozpalający się romans. Rosie i Aiden doskonale odnajdują się w roli wrogów, a jeszcze lepiej – w roli kochanków.
Hannah Grace, autorka bestsellera Icebreaker

Katie Holt mieszka w Nowym Jorku, ale pochodzi z Tennessee. Studiowała kreatywne pisanie na wydziale filologii angielskiej Uniwersytetu Nowojorskiego, gdzie starała się udowodnić wykładowcom, że romans jest gatunkiem wartym zachodu. Zagorzała fanka Nory Ephron, Taylor Swift i ciepłych ciasteczek z czekoladą. Nie moja bajka to jej pisarski debiut.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8425-124-9
Rozmiar pliku: 3,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział pierwszy

Moja mama mawiała, że jeśli nie ma się nic miłego do powiedzenia, to najlepiej w ogóle się nie odzywać. Ta „mamina rada” stała się dla mnie życiowym mottem. Było to zarazem jedno z przykazań na Południu. No wiecie, południowa gościnność i tak dalej.

Jestem prawie pewna, że mama Aidena Huntingtona przekazała mu coś zupełnie odwrotnego. Jeśli nie masz nic miłego do powiedzenia, wykrzycz to na całe gardło! Powtarzaj to tak długo, aż wbijesz wszystkim do głów, jacy są bezwartościowi!

To by wyjaśniało, dlaczego Aiden odczuwał potrzebę mieszania mnie z błotem dosłownie na każdych zajęciach.

„Opisy wrażeń wymagają dużo pracy” – tak brzmiały pierwsze słowa, które wypowiedział, gdy przyszła jego kolej, by podzielić się przemyśleniami na temat mojego rozdziału. Większość kursantów zaczynała swoją wypowiedź od jednego albo dwóch miłych komentarzy, a kończyła łagodną, konstruktywną krytyką. Aiden przeszedł od razu do sedna. Przerzucał strony, krzywiąc się, jakby mój tekst go uraził.

– I te dialogi. Dajcie spokój. Jeśli Rosalinda…

– Rosie – poprawiłam go. Podniósł wzrok, patrząc na mnie spod rzęs, z lekko uniesioną brwią. – Już to przerabialiśmy. Mam na imię Rosie.

Wykładowczyni, Ida, odchrząknęła, patrząc na mnie znacząco. Jak brzmiała pierwsza zasada tych zajęć? Nie przerywać.

Autor czytał swoją pracę na głos przed całą grupą, która miała już przygotowane wcześniej notatki. Podczas dyskusji powinien milcząco chłonąć każde słowo.

Skuliłam się na swoim krześle i niechętnie dałam znak Aidenowi, żeby kontynuował.

Semestr rozpoczął się zaledwie kilka tygodni temu, ale zajęcia płynęły już utartym torem. Podczas omawiania prac Aidena przeplataliśmy pochwały krytyką. Nie obrażaliśmy go – co najwyżej sugerowaliśmy zmiany. Byliśmy uprzejmi i delikatnie mówiliśmy mu, co nam się podoba, a co nie. Najgorsze było to, że większość jego tekstów „grała”.

Komentarze Aidena były ostre, ale niestety również pomocne. Miał irytująco wyczulony redaktorski zmysł, za sprawą którego wszyscy naokoło stawali się lepszymi pisarzami. Wszyscy z wyjątkiem mnie. Mocowaliśmy się w ten sposób już drugi semestr; w poprzednim było to samo. Aiden nie miał ochoty zagłębiać się w moje pisarstwo, ponieważ nie uważał romansu za gatunek wart zachodu.

Perorował jeszcze przez kilka minut, powtarzając to samo, co zawsze, na temat moich tekstów:

„Rozumiem, że to romans, ale czy historia miłosna naprawdę musi być sednem fabuły?”

„Czy te postacie nie mają nic lepszego do roboty niż zakochiwanie się?”

„Co to w ogóle znaczy zamglone spojrzenie?”

Zerknęłam na Jess, jedyną poza mną autorkę romansów na tym kursie. Przewróciła oczami w geście solidarności. Jako studentka dzienna Jess uczestniczyła w dwóch kursach więcej niż ja i nawet sobie nie wyobrażałam, jak to musiało ją wykańczać. Ja chodziłam tylko na wybrane zajęcia na NYU, czyli Uniwersytecie Nowojorskim, ze względów finansowych, co oznaczało, że ukończenie studiów magisterskich zajmie mi długie lata.

W zeszłym roku połączyła nas miłość do romansów, a w tym nasza więź jeszcze się umocniła za sprawą rażącej niechęci Aidena do uprawianego przez nas gatunku. Przez cały poprzedni semestr narzekałam na niego, ale odkąd Jess na własne oczy zobaczyła, jak bezwzględnie mnie traktował – czego, o dziwo, sama nigdy nie doświadczyła – zaczęła mi okazywać większą wyrozumiałość. Ilekroć skarżyłam się na Aidena, odpowiadała: „To wszystko przejaw tłumionej frustracji seksualnej. Pewnie krytykuje także długość jęków swojej partnerki w łóżku”.

– Przede wszystkim jednak – Aiden rzucił stertę zadrukowanych kartek na biurko z taką miną, jakby nie mógł dłużej znieść ich widoku – ten tekst jest płaski. Emocji jest w nim tyle, co kot napłakał. Można by się spodziewać, że podczas lektury romansu poczujemy przynajmniej zadowolenie. To doprawdy imponujące, że nawet tego nie udało ci się przekazać.

Posłałam mu mordercze spojrzenie, ale zgodnie z naszą złotą zasadą milczałam jak zaklęta.

– Rosie, możesz teraz odpowiedzieć na uwagi – odezwała się Ida, gdy Aiden skończył.

Przejrzałam komentarze, które dostałam od kolegów. Była to już trzecia wersja pierwszego rozdziału powieści, jaką przedstawiłam, w nadziei, że wreszcie im się spodoba. Braliśmy udział w rocznym, intensywnym kursie pisania powieści, co oznaczało, że w połowie semestru będziemy musieli złożyć pierwszą część naszej książki, a przed wakacjami – resztę. Nie były to co prawda zajęcia obowiązkowe, ale pozwalały zdobyć cenne punkty, szczególnie ważne dla tych, którzy planowali pisać powieść w ramach pracy magisterskiej.

Do czasu ostatecznego wyboru zajęć mogliśmy się zastanawiać nad fabułą, a ja kombinowałam jak koń pod górę.

Od najmłodszych lat wiedziałam, że zostanę pisarką. Chciałam wydawać romanse, przy których lekturze beznadziejni romantycy na całym świecie będą omdlewać – nie interesowała mnie żadna inna kariera. Romanse ukształtowały cały mój światopogląd, sprawiając, że moje życie było pełne optymizmu i nadziei. A teraz chciałam podzielić się tym z resztą. To była moja szansa, by w końcu przełamać blokadę pisarską i dokończyć maszynopis.

– Próbuję zbudować napięcie między bohaterami. Chcę, żeby ich romans wybuchnął dopiero pod koniec…

Przerwało mi pogardliwe prychnięcie. Aiden odchylił się na krześle, przewracając oczami. Wieki temu wydawało mi się, że jest uroczy. Zanim dowiedziałam się, jaki ma charakter, podniecałam się na myśl o siedzeniu naprzeciwko niego. Jednak po ostatnim semestrze już sam widok Aidena przyprawiał mnie o niesmak. W grupie było nas dziewięcioro. Siedzieliśmy na tych samych miejscach, które zajęliśmy na początku – gdybym wiedziała, że tak będzie, usiadłabym przy drugim końcu stołu, jak najdalej od niego.

– Przepraszam, Aidenie. Chciałeś coś dodać? – Popatrzyłam na niego wyzywająco.

Jego zielone oczy błysnęły jak zawsze na chwilę przed kłótnią. Ten sadysta uwielbiał nasze żarliwe wymiany zdań prawie tak samo jak torturowanie swoich bohaterów przygnębiającym tłem fabularnym czy tragicznym zakończeniem. Był absolutnym zaprzeczeniem bohatera romansu i udowadniał to za każdym razem, gdy otwierał usta.

Jednak tym razem o dziwo odparł:

– Powiedziałem już wszystko, co miałem do powiedzenia.

– Ależ proszę. Nalegam. – Nachyliłam się w jego stronę z lekkim uśmiechem, pozwalając włosom opaść na ramiona. Nie byłam masochistką, lecz nie potrafiłam sobie odmówić konfrontacji z Aidenem. Nie bałam się go, w przeciwieństwie do reszty grupy.

– W porządku. – Wyprostował się na krześle, podciągając rękawy koszuli. Jedną z rzeczy, które irytowały mnie w Aidenie bardziej niż jego fenomenalne pisarstwo, było to, że nigdy nie poznałam przystojniejszego mężczyzny. Wyglądał jak wyjęty żywcem z okładki romansu historycznego. Silnie zarysowana szczęka i idealne włosy, które sprawiały wrażenie jedwabiście miękkich… Rękawy koszuli miał tak opięte, że dojrzałam zarys jego bicepsa. Odwróciłam wzrok, usiłując sobie wmówić, że ta część ciała jest równie odpychająca jak jego charakter.

– To współczesny romans, prawda?

– Tak.

– No to ile może być tego napięcia? Żyjemy w erze natychmiastowej przyjemności. Jedyny rodzaj napięcia w dzisiejszych czasach to ten towarzyszący decyzji, czy przesuniemy kciukiem w lewo czy w prawo.

– Nie zgadzam się – odezwał się Tyler, jeden z niewielu głosów rozsądku w naszej grupie. Chociaż się przyjaźniliśmy, nigdy mnie nie faworyzował. Reszta opowiadała się po stronie Rosie lub Diabła Wcielonego, ale Tyler stał twardo pośrodku. Uśmiechnęłam się z satysfakcją, bo ten, któremu udało się przeciągnąć Tylera do swojej drużyny, wygrywał w naszej niewyrażonej wprost rywalizacji. – Moim zdaniem ludzie wciąż poznają się w tradycyjny sposób, czemu zdecydowanie towarzyszy napięcie. Na przykład moja siostra poznała swoją żonę w kawiarni. Żaden tam Tinder czy Hinge, po prostu urocze pierwsze spotkanie.

Aiden przewrócił oczami na to określenie. W podobny sposób reagował na „i żyli długo i szczęśliwie”, „szczeniaczki” i „słoneczka”.

– Też mi argument.

– Kiedy będę pisała książkę dla markotnych dupków przed trzydziestką, nie omieszkam zapytać cię o zdanie – odcięłam mu się, coraz bardziej poirytowana.

– Świetnie. A ja zapytam ciebie, pisząc powieść dla samotnych, podstarzałych kociar.

Wycelowałam w niego palcem, wkurzona na maksa.

– Mówiłam ci już, że ten stereotypowy obraz czytelniczek romansów jest przestarzały. A do tego seksistowski.

– A ja mówiłem tobie, że literatura piękna nie jest wyłącznie dla ponuraków.

– Wcale tak nie myślę! – Grupa siedziała jak na meczu tenisowym, obracając głowy przy każdym naszym słowie. – Uważam, że to, co piszesz, takie jest!

– Wystarczy. – Ida wstała ze swojego miejsca u szczytu stołu, mierząc nas wzrokiem. Na pierwszy rzut oka nie sprawiała wrażenia onieśmielającej, jednak przy pierwszej naszej kłótni udowodniła, że potrafi przerazić jak sam diabeł. Miała kręcone rude włosy, które w chwilach wielkiego wzburzenia wyglądały jak płomienie.

Skuliliśmy się z Aidenem na swoich miejscach jak skarcone pięciolatki, patrząc na siebie wilkiem. Skrzyżowałam ręce na piersi, walcząc z pokusą pokazania mu języka. Chociaż był to dopiero początek semestru, napięcie towarzyszące nam przez ostatnie miesiące ani trochę nie zelżało i wiedziałam, że reszta grupy też to wyczuwa. Aiden kwestionował każde moje słowo, a ja odpłacałam mu się pięknym za nadobne. Na wydziale krążyły już anegdotki o naszych wybrykach z poprzedniego semestru.

– Starajmy się nie zapominać o dobrych manierach; ta sala ma być bezpieczną przestrzenią do dzielenia się efektami naszej pracy. – Ida popatrzyła na nas znacząco. – Powinniśmy szanować cudze pisarstwo, nawet jeśli nie jest to nasz ulubiony gatunek.

Później przedstawiła mi własne przemyślenia na temat mojego tekstu, a ja starałam się skupić, ale Aiden rozstroił mnie nerwowo. Kiedy skończyła i przeszliśmy do pracy kolejnej osoby, popatrzyłam na niego bazyliszkowym wzrokiem. Podchwycił moje spojrzenie, skrzywił się z niesmakiem, a dopiero później skierował wzrok na Idę.

Wbiłam paznokcie w skórę dłoni, przysięgając sobie, że pewnego dnia stworzę postać o imieniu Aiden i zafunduję jej potwornie bolesną śmierć. Tyle że prawdziwemu Aidenowi mogłoby się to za bardzo spodobać.

– Pamiętajcie, że macie czas na obmyślenie fabuły tylko do zamknięcia zapisów. Potem ruszamy pełną parą z pisaniem – oznajmiła Ida. – Wiem, że to stresujące, ale czeka was prawdziwy maraton, jeśli chcecie skończyć swoje powieści w terminie. Jeśli utkniecie, jestem do waszej dyspozycji podczas dyżurów. Do zobaczenia na kolejnych zajęciach.

– Rosie, idziesz się napić? – spytała Jess, gdy chowałam do torby komentarze na temat mojej pracy.

Tyler, Logan, Jess i ja chodziliśmy po zajęciach po pobliskiego Peculiar Pub. W pierwszym semestrze szybko zaprzyjaźniłyśmy się z Jess, stresując się terminami i pisząc gorączkowo w kawiarniach w Greenwich Village. Jess podkochiwała się w Tylerze, którego widziałyśmy parę razy w bibliotece i w Domu Pisarza, zanim zjawił się na naszym kursie zeszłej wiosny. Jess prawie zemdlała, a ja – jak na prawdziwą przyjaciółkę przystało – zaprosiłam Tylera, Logana i ją na drinka. Od tamtej pory nasza czwórka trzyma się razem.

– Dziś nie mogę – odparłam ze smutkiem. – Wzięłam kolejną zmianę w Hideout. Następnym razem, okej? – Spojrzałam na Tylera i szepnęłam do Jess: – Pora na twój ruch.

Przewróciła oczami.

– Mówisz tak, jakby był mną zainteresowany.

– Myślę, że jest. Ale jeśli nie chcesz dziś spróbować, obiecuję, że za tydzień będę twoją przyboczną.

– Trzymam cię za słowo – rzuciła na odchodnym.

Zerknęłam na telefon i skrzywiłam się. Musiałam pędzić na Union Square, żeby zdążyć na pociąg i nie spóźnić się do pracy.

– Do zobaczenia na dyżurze, Ido – zawołałam, wychodząc z klasy.

– Przynieś rozdział i komentarze grupy – odparła z uśmiechem.

Nasze warsztaty odbywały się przy Piątej Alei w Domu Pisarza imienia Lillian Vernon. Z zewnątrz nikt by się tego nie domyślił. Była to urocza kamienica z małymi salami; uwielbiałam tam spędzać czas. Po każdych zajęciach, kiedy pędziłam zatłoczoną Piątą Aleją do metra, czułam się jak prawdziwa nowojorczanka. Był początek jesieni, a ja rozkoszowałam się chrzęszczeniem liści pod stopami i rozmaitymi odcieniami brązu na tle betonowych budynków.

Jedną z największych zalet – i zarazem wad – studiowania na NYU było to, że miasto stawało się twoim kampusem. Musiałam stawiać czoła nie tylko tabunom studentów, lecz także zabieganym nowojorczykom i turystom, którzy zatrzymywali się co trzy kroki, by zrobić zdjęcie.

Tłumy przelewały się przez ulicę, a ja starałam się za nimi nadążyć. Kiedy się tu przeprowadziłam, nie byłam przyzwyczajona do szybkiego tempa tutejszych mieszkańców. W Tennessee spacerowaliśmy. Wąchaliśmy niespiesznie róże. Szwendaliśmy się bez celu i witaliśmy się z prawie każdą napotkaną osobą. Tutaj było inaczej.

Przyspieszyłam kroku, by zdążyć na pociąg linii 6 – który miał przyjechać za dwie minuty – całkowicie wbrew mojej naturze południowca.

– Dokąd tak pędzisz, Rosalindo?

Podskoczyłam na dźwięk głosu Aidena. Był prawie trzydzieści centymetrów wyższy ode mnie, a i tak zdołał mnie zaskoczyć.

– Szukam łazienki. Od zapachu twojej wody kolońskiej zbiera mi się na wymioty – odparłam słodko.

Jakiś facet idący w przeciwną stronę przepchnął się między nami, przy okazji szturchając mnie ramieniem. Prawie mnie przewrócił, ale Aiden mocnym ruchem położył mi rękę na plecach, dzięki czemu zdołałam odzyskać równowagę.

– Tak na marginesie, jest włoska – odparł, dumnie unosząc podbródek. Miał na sobie czarny sweter, w którym wyglądał jesiennie i pluszowo. Szybko odgoniłam od siebie tę myśl.

– Tak na marginesie, brzmisz jak bufon.

W końcu dotarliśmy do Union Square i zeszliśmy po schodach umiejscowionych na skraju parku. Zmarszczyłam brwi, odblokowując bramkę telefonem. Jeździłam tym pociągiem w każdy poniedziałek i środę i ani razu się nie spotkaliśmy. Kątem oka zerknęłam na Aidena, który wciąż szedł obok. Gdyby planował mnie zamordować, to raczej nie w miejscu publicznym, prawda?

Staliśmy obok siebie na peronie, czekając na pociąg. Spojrzałam na tory i cofnęłam się za jeden z filarów. Tak na wszelki wypadek.

Milczeliśmy pośród cichego stukotu przejeżdżających pociągów. Kiedy nie mogłam już dłużej wytrzymać, odwróciłam się w jego stronę.

– Śledzisz mnie? – rzuciłam ostro. Oparłam ręce na biodrach, starając się przybrać groźną pozę, chociaż musiałam wyciągnąć szyję, by spojrzeć mu w oczy.

Popatrzył na mnie krótko, rozbawiony.

– A może to ty mnie śledzisz?

– Czy ty w ogóle jeździsz szóstką? – spytałam podejrzliwie. – Nigdy cię tu nie widziałam.

Posłał mi kolejne spojrzenie.

– Nie.

– Widzisz? Czyli jednak mnie śledzisz.

Pociąg śmignął obok nas w takim pędzie, że włosy opadły mi na twarz. Aiden pochylił się tak, że nasze oczy znalazły się na jednej linii, i uśmiechnął się złośliwie.

– To peron linii L – oznajmił, przekrzykując hałas.

*

– Zawsze musisz być taka irytująca? – spytałem. – Nigdy ci się to nie znudzi?

Spojrzała na mnie, mrużąc oczy. Gdyby wściekła się trochę bardziej, z uszu buchnęłyby jej kłęby pary.

Zacisnęła dłonie w pięści. Może gdyby była wyższa, przestraszyłbym się. Ale przyznaję, że nawet trochę mnie to rozczuliło.

– A ty zawsze musisz być takim dupkiem?

Przez chwilę milczałem, udając, że zastanawiam się nad odpowiedzią.

– Tak.

Fragment książki Bez tytułu

autorstwa Rosie Maxwell i Aidena Huntingtona
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij