- promocja
- W empik go
Nie możesz mnie pocałować - ebook
Nie możesz mnie pocałować - ebook
Zakazany romans z aranżowanym małżeństwem i różnicą wieku.
Ich pierwsze spotkanie było całkowitym przypadkiem. Kiedy Skylar zepsuł się samochód, tajemniczy, wytatuowany i umięśniony facet postanowił jej pomóc. Podwiózł ją do domu.
Później ich spotkania się powtarzały. Zazwyczaj były związane z tym, że on ratował ją z opresji. Zaprzyjaźnili się. Ona – nastolatka uczęszczająca do liceum. On – o szesnaście lat starszy od niej budowlaniec.
Pewnego dnia ich relacja zupełnie się zmieni. Mężczyzna ponownie będzie chciał ją uratować, tym razem proponując małżeństwo, które dałoby jej szansę na dobry start w życiu. A gdy dziewczyna się usamodzielni, rozwiodą się.
I w taki oto sposób Skylar Timmons w wieku osiemnastu lat wychodzi za mąż za dużo starszego faceta, w którym nie powinna się zakochać.
Ustalili jedną zasadę: nie będzie całowania panny młodej.
Opis pochodzi od wydawcy.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8320-137-5 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jude
Pisk opon i piosenka Two Out of Three Ain’t Bad w wykonaniu Meat Loaf rycząca z małych głośników, odwracają moją uwagę od planów, nad którymi się właśnie pochylam. Marszczę czoło na widok srebrnej Corvetty, rocznik 75, wjeżdżającej na parking obok liceum.
Two Out of Three Ain’t Bad to jedna z moich ulubionych piosenek, ale nie rano w poniedziałkowy poranek.
Do dzisiejszego dnia prace nad budynkiem mieszkalnym szły bardzo wolno, mimo że sprzyjał nam fakt, iż nie było słychać ulicznego zgiełku, żaden człowiek nie kręcił się wokół. Zero zakłócania uwagi. Dokładnie tak, jak lubię. Niestety to wszystko niedługo minie, ponieważ lato się kończy i dzieci powrócą do szkoły. Przez ostatnią godzinę hałaśliwi i chichoczący nastolatkowie przechadzali się pod moją pracą.
– Cholerka! – mruczy pod nosem mój brygadzista i wypuszcza długi, niski gwizd.
– Co? – spoglądam za nim na parking i jednocześnie zwijam plany i zakładam na nie gumkę.
Z samochodu wysiada młoda dziewczyna, zdejmując okulary aviator i potrząsając długimi do pasa, falowanymi włosami. Kołysząc biodrami, popycha drzwiczki od strony kierowcy w taki sposób, że zasycha mi w ustach. Zawiasy w drzwiach zgrzytają przeraźliwie, ale ona zdaje się tego nie zauważać.
Odsuwam włosy z twarzy oczarowany jej frędzelkami od staromodnych butów, które oplatają odziane w jeansy łydki. Czarna koszulka z rysunkiem czerwonych ust wyziera spomiędzy pasującej zamszowej kurtki. Młoda kobieta odsuwa się od samochodu krokiem gwiazdy filmowej, która dopiero co wyszła z limuzyny, a nie z pordzewiałego, starego samochodu, co najmniej dwa razy starszego od niej.
Czy ona czasem nie została wciągnięta w jakiś portal czasowy, który przeniósł ją z lat siedemdziesiątych prosto do naszych czasów?
– Wszystko, co bym z nią zrobił… – szepcze Kyle, oblizując przy tym usta, jakby miała być jego ostatnim posiłkiem.
Wstrząsa mną dreszcz z powodu obrzydzenia i poczucia winy, dlatego odwracam wzrok od dziewczyny.
– Człowieku, ona jest nastolatką – odpowiadam, mocno go popychając. – Wracaj do pracy. Nie płacę ci za gapienie się na laski.
Śmiejąc się, pociąga za roboczy pas i zakłada kask na głowę.
– Nastoletnia, jak mój tyłek, Lucky. Szczęściarzu nasz. Za naszych czasów dziewczyny w liceum na pewno tak nie wyglądały.
Prawda. Gdyby było inaczej, może byłbym bardziej skłonny do tego, aby ukończyć edukację. Zamiast tego, rzuciłem szkołę na sześć miesięcy przed końcem roku, aby rozpocząć pracę na pełen etat.
Spoglądam na ciemnoszare niebo.
– Napływają deszczowe chmury. Dokończmy już tę robotę, zanim deszcz nas kompletnie przemoczy. Nie możemy sobie pozwolić na kolejną stratę czasu nad tym projektem.
– Załatwione, Jude. – Zanim wraca do pracy, jeszcze jeden raz spogląda pożądliwie na dziewczynę.
Chwytam termos z kawą i przyglądam się swojej czteroosobowej ekipie, aby ocenić, jak idą postępy w pracy. Jesteśmy już dwa dni do tyłu z powodu zmian, które właściciele zrobili na ostatnią chwilę, ale myślę, że uda nam się nadrobić i przejść do kolejnego zlecenia zgodnie z planem. Opóźnienia w kończeniu lub rozpoczynaniu zleceń wkurzają klientów, a nie chciałbym, aby wystawiali mojej firmie jednogwiazdkowe oceny na naszym profilu.
– Hej, Skylar! – słychać kobiecy głos. – Dzwonili z lat osiemdziesiątych. Chcą odzyskać swoje spodnie i samochód!
Zamknąłem z powrotem swój termos, ponieważ wciągnęła mnie ta nastoletnia drama rozgrywająca się kilka metrów dalej. Śmiejąc się, trzy dziewczyny podążają za pięknością z Corvetty w kierunku szkolnych drzwi. Ona nagle zatrzymuje się i odwraca w ich kierunku w wirze blond włosów i zamszowych frędzli, przez co tamte cofają się, wpadając na siebie.
– Wow. – Dziewczyna mierzy je wzrokiem z góry do dołu, aż w końcu zatrzymuje go na najwyższej i najładniejszej z nich. Na podstawie wszystkich filmów jakie oglądałem, zgaduję, że ona jest liderką tej grupki. – Szkoda, że twój tatuś nie mógł dokupić ci paru szarych komórek do tej operacji nosa, Paige. Ten samochód jest z lat siedemdziesiątych.
Dziewczyny wpatrują się w nią i po chwili równocześnie przewracają oczami. Ona stoi twardo na ziemi, zmuszając je do przejścia koło siebie. W kąciku jej ust pojawia się złośliwy uśmieszek.
Kiedy odwraca się, aby wejść do szkoły, zauważa, że się w nią wpatruję. Przyglądając mi się swoimi jasnymi oczami, uśmiecha się do mnie szeroko, nadmuchuje balon z jasnoróżowej gumy i, kiedy ten pęka, dziewczyna znika w środku szkoły.
Szybko ścieram szeroki uśmiech z twarzy i z powrotem skupiam się na robocie. Takie rozpraszacze są luksusem, na który mnie nie stać. Szczególnie takie zadziorne i słodkie rozpraszacze, z kłopotami wypisanymi na czole.
* * *
– Potrzebujesz czegoś, zanim stąd wyjdę? – pyta Kyle, spoglądając na plany rozłożone na stole. Z Kylem znamy się od czasów liceum, a pracę u mnie zaczął, kiedy zakładałem firmę dziesięć lat temu. Z całej mojej ekipy, on zawsze wychodzi ostatni.
– Mam wszystko. – Wycieram zakurzone dłonie w ręcznik, po czym chowam je do kieszeni. – Do zobaczenia jutro.
– Przyniosę ci bajgla.
Po tym, jak wychodzi, szybko omiatam wzrokiem strefę pracy, aby się upewnić, że nic nie wala się po podłodze, a następnie chowam swoje narzędzia do pick-upa. Z parkingu dochodzi charakterystyczny dźwięk silnika próbującego odpalić i nie dziwi mnie widok dziewczyny uderzającej pięściami w kierownicę swojej Corvetty.
Wskakując na przednie siedzenie, zapalam papierosa i wrzucam bieg. Widzę w lusterku wstecznym, jak panna zagląda pod maskę samochodu.
Czy ona w ogóle wie, czego szuka?
Pochyla się nad silnikiem i wpatruje w niego przez kilka sekund, a po chwili odsuwa się i krzyżuje ręce.
– Cholera – mamroczę pod nosem, zawracając samochód. Nie mogę zostawić nastolatki z niesprawnym autem na parkingu. Ciemne, burzowe chmury gromadzą się na niebie, a między drzewami zaczyna wiać przyjemny wiatr. Za parę minut zacznie lać deszcz.
Zatrzymuję swoją ciężarówkę i parkuję koło niej.
– Potrzebujesz pomocy? – pytam przez otwarte okno.
Otwiera usta, by odpowiedzieć, lecz natychmiast je zamyka, kiedy dwóch licealnych mięśniaków jej przerywa.
– Hej, Skylar! Jeśli potrzebujesz podwózki, to mam coś dla ciebie. – Nastolatek łapie się za swój sprzęt i zaczyna zanosić się śmiechem.
– Jest trochę dla mnie za mały, Michael – odkrzykuje. – Wolałabym pojeździć na twoim ojcu i kazać ci nazywać mnie swoją mamusią.
Aha. Ona jest jak mała petarda, pełna iskierek – co może być dobre, ale też złe.
Chłopacy przestają się śmiać.
– Pierdol się, szmato.
Kiedy zauważają, jak wyskakuję z ciężarówki, natychmiast zaczynają iść w przeciwnym kierunku.
– Nie powinnaś prowokować tych gnojków – mówię.
Unosi brwi.
– Serio? Potrafię sama o siebie zadbać, koleś. – Prycha.
– Właśnie widzę, Iskierko. Co jest nie tak z twoim samochodem? – pytam.
– Iskierko? – powtarza.
– Tak. Posiadasz w sobie mnóstwo iskierek. Jak petarda.
Jej oczy zmieniają kolor na nieco jaśniejszy turkusowy, a kącik ust powoli się unosi.
– Mój dziadek nazywał mnie mądralą, a więc Iskierka to jakiś progres.
Wybucham śmiechem i powoli ją okrążam, aby zajrzeć pod maskę jej samochodu.
– No więc, co się stało? – pytam ponownie.
Wzrusza ramionami.
– Nie jestem pewna. Dzisiaj rano wszystko było dobrze, a teraz nie chce ruszyć – odpowiada, wzruszając ramionami.
– Wsiądź i spróbuj go uruchomić.
Dziewczyna tak robi, lecz mimo to samochód nie odpala.
– Myślę, że to problem z pompą paliwa – mówię, kiedy wysiada z auta.
– Och. – Przygryza dolną wargę i wpatruje się w silnik. – Da się to naprawić?
– Jasne. Musisz go odholować do mechanika.
– Cholera – burczy, marszcząc brwi.
– Możliwe, że będą problemy z częściami do tego samochodu. Jaki to rocznik? 75? – pytam zaciekawiony.
– Tak. To był prezent – oznajmia z nutą nostalgii w głosie.
Delikatnie zamykam pokrywę samochodu i wycieram ręce o swoje jeansy.
– Świetny prezent, ale zdaje się, że będzie cię teraz sporo kosztował. To stary samochód – stwierdzam.
Spogląda w górę na ciemniejące niebo i głęboko wzdycha.
– No to świetnie – mówi.
– Czy ty albo twoi rodzice macie lokalnego mechanika, do którego jeździcie? – pytam.
Przechyla głowę na jedną stronę i zaczyna mrugać oczami.
– Nie, yyy… nie mamy. Moja mama nie jeździ samochodem.
– Ja jeżdżę do kolesia na North Main. Jest w porządku i nie zedrze z ciebie tak dużo. Jeśli chcesz, to zadzwonię po lawetę, a oni odstawią twój samochód do mechanika.
– Dobrze. Dzięki. – Spogląda w dół na ziemię i powoli podnosi na mnie wzrok. – Czy ta laweta jest droga?
Zmartwienie w jej oczach ściska mnie za serce.
– To tylko pięć mil, więc powinno być tanio. Może około dwudziestu dolarów.
Widoczna ulga pojawia się na jej twarzy, kiedy wyciągam telefon i umawiam się na przyjazd lawety. Trzymając swój portfel i plecak, wpatruje się w niesprawny samochód ze smutkiem na twarzy.
Zastanawiam się, czy stać ją na naprawę. Samochód jest stary jak świat, a jej ciuchy, które miały wyglądać jak w stylu hippie chic, mogły być kupione w sklepie z tanią odzieżą używaną, aby zaoszczędzić trochę pieniędzy, a nie po to, aby ekstrawagancko się ubierać.
Chowam telefon do tylnej kieszeni spodni.
– Laweta powinna być tutaj za piętnaście minut.
Dziewczyna potakuje i uśmiecha się.
– Dziękuję za to, co dla mnie robisz.
– Nie ma sprawy.
Wielkie krople zaczynają spadać z nieba, rozpryskując się na asfalcie wokół nas. Jej oczy się rozszerzają, kiedy w oddali rozbrzmiewa grzmot.
– Potrzebujesz podwózki do domu? Mogę z tobą zaczekać do czasu przyjazdu lawety. – Wokół nie kręci się żaden licealista i będę się źle czuł z tym, że zostawię ją tutaj samą.
Błądzi oczami po tatuażach pokrywających całe moje ręce i dłonie. Zatrzymuje się na moich potarganych, długich do ramion włosach. W jej oczach widzę wahanie.
Pewnie się zastanawia czy jestem miłym facetem robiącym dobry uczynek, czy pokrytym tuszem, długowłosym draniem z kartoteką długości mili.
Może jestem i tym, i tym.
– Yyy – zaczyna.
– Widziałaś mnie wcześniej pracującego na tej budowie. – Kiwam głową w tamtym kierunku. – A tutaj na tej ciężarówce jest nazwa mojej firmy. Nie zrobię nic podejrzanego. Po prostu próbuję być miły.
Przekrzywia głowę.
– Myślisz, że gwałciciele i porywacze chodzą z jakimś znakiem na czole? Mają normalne prace. Czasem żony i dzieci. Wyglądają na bardziej normalnych niż ty – wyznaje, wciąż mi się przyglądając.
– Masz rację. – Kręcę głową i śmieję się. – Dobrze, w takim razie jadę do domu, zanim przemokniemy do suchej nitki. Lada moment przyjedzie tutaj laweta. Jestem pewien, że podrzucą cię do domu. Możesz też zadzwonić po Ubera.
– Zaczekaj – mówi, kiedy chwytam za klamkę. – Jestem trochę spłukana w tym tygodniu. – Wahając się, nabiera powietrza. Wciąż nie jest pewna, czy może mi ufać. – Jeśli nie przeszkadza ci, że mnie podwieziesz…
Między kierowcą Ubera, kolesiem z lawety a totalnym nieznajomym, uznała, że jestem najmniejszym złem.
Hej, uznaję to za komplement.
– W takim razie wskakuj. – Kropla wielkości ćwierćdolarówki rozpryskuje się na mojej twarzy. – Możemy zaczekać na lawetę w mojej ciężarówce.
Kiedy jest już na przednim siedzeniu, kładzie plecak między sobą a mną, jakby tworzyła pomiędzy nami bezpieczną barierę.
– Mam nóż – mówi. – Jeśli będziesz czegoś próbował, dźgnę cię w kutasa.
Śmiejąc się, zapalam papierosa.
– Spokojnie, Iskierko. Nie wszyscy chcą cię dopaść. Zostanę tutaj, na swoim miejscu. – Zaciągam się dymem z papierosa, zastanawiając się, czy ta dziewczyna ma po prostu jakąś paranoję, czy przeszła jakąś traumę, przez którą stała się taka podejrzliwa. – Nie powinnaś mówić innym, że masz przy sobie broń. Gdybym był złym kolesiem, spodziewałbym się teraz, że będziesz się broniła tym nożem, więc moim pierwszym posunięciem byłoby odsunięcie cię od niego. Powinnaś mnie nim zaskoczyć, a nie ogłaszać, że go masz.
Wzdycha i wpatruje się w szybę.
– Dzięki za radę.
Gdybym był ze swoją siostrą, powiedziałbym „rady są od parady” i śmielibyśmy się jak głupki. Powiedziałbym jej także, że nie powinna przynosić broni do szkoły. Ale moja mała siostrzyczka odeszła, nie śmieje się już z moich żartów i nie słucha moich rad.
Odchrząkuję.
– Tak poza tym, mam na imię Jude. Przyjaciele nazywają mnie Lucky.
– Jesteś nim? – odwraca się do mnie. – Szczęściarzem?
Ton jej głosu i sposób, w jaki wpatruje się we mnie, wytrąca mnie trochę z równowagi. Potrząsam głową i wypuszczam dym przez okno.
– Nie bardzo. Na nazwisko mam Lucketti. To od niego pochodzi to przezwisko.
– Ja jestem Skylar.
– Miło mi cię poznać. – Wrzucam papierosa do prawie pustej butelki z wodą stojącej na konsoli. – Podoba ci się styl lat siedemdziesiątych? Corvetta, zespół Meat Loaf, zamszowa kurtka z frędzlami i mokasyny. Wszystko jest fajne, tak tylko pytam.
– Nie wiem – odpowiada cicho, obracając srebrną obrączkę na kciuku. – Chyba zawsze ciągnęło mnie do starych rzeczy. Mają w sobie jakiś charakter i dają mi poczucie otuchy. Były zapomniane i rzucone w kąt. – Wzdycha melancholijnie. – Myślę, że chcę, żeby mi się podobały. Przypominam tym rzeczom, że wciąż coś znaczą. Czy to ma w ogóle jakiś sens? Czy brzmi głupio?
Jej twarz wciąż zwrócona jest w moją stronę, czeka i ma nadzieję, że jej nie wyśmieję. Chce, żebym ją zrozumiał. I tak jest. Jej słowa zakradły się wprost do mojej duszy.
– To w ogóle nie brzmi głupio – odpowiadam, podczas gdy koło nas staje laweta. – Ma to mnóstwo sensu. Więcej, niż jesteś w stanie uwierzyć.
O wiele więcej.
Ja jestem taką zapomnianą, odrzuconą na bok rzeczą.ROZDZIAŁ 2
Skylar
Jude już niewiele mówi po tym, jak podałam mu wskazówki, gdzie ma mnie odwieźć. Na pewno nie jest jedną z tych osób, które mają potrzebę wypełniania ciszy zbędną, bezsensowną rozmową w stylu – jaki jest twój ulubiony przedmiot w szkole? – albo – naprawdę potrzebowaliśmy tego deszczu.
Zamiast tego mówi:
– Lubisz Pink Floyd, Iskierko? – pyta, a papieros zwisa mu z ust.
– No jasne. A kto nie lubi?
Uśmiechając się szeroko, naciska jednym palcem na guzik przy kierownicy i samochód wypełnia znajomy, zapadający w pamięć album „Dark Side of the Moon” ze swoją unikatową wyciszającą melodią. Nie wiem, ile godzin spędziłam, leżąc w łóżku z zapalonymi kadzidełkami na stoliku nocnym, wpatrując się w sufit i słuchając tej płyty, kiedy życie mnie przytłaczało. Te piosenki zawsze mnie wyciszają i ściągają na ziemię.
– Nie ma nic lepszego niż terapia muzyką, prawda? – mówi Jude, tak jakby czytał mi w myślach.
Potakuję.
– To prawda.
Śpiewamy razem słowa piosenki, co wydawałoby się dziwne, ale takie nie jest.
– Możesz mnie tutaj wyrzucić, przejdę resztę drogi do domu – proponuję, kiedy zauważam znak na początku mojej ulicy.
Ignorując mnie, skręca w lewo w wyboistą drogę.
– Nie wygłupiaj się. Powiedziałem, że odwiozę cię do domu, a nie, że porzucę cię gdzieś na zakręcie w deszczu. – Kręci głową i spogląda na mnie. – Który to dom?
Wskazuję na prawą stronę i sięgam po swój plecak.
– Drugi po prawej stronie. Ten, przy którym stoi kamper – wyjaśniam.
Powoli podjeżdża pod dom i zatrzymuje ciężarówkę.
– Ktoś jest w domu? – Marszczy czoło, kiedy spogląda na ciemność w budynku, zauważając, jak grube zasłony zakrywające okna nie pozwalają na dotarcie jakiegokolwiek źródła światła do środka. Nie widać też niebieskiej poświaty telewizora grającego w salonie. Pajęczyny pokrywają lampę na werandzie, która nie widziała żarówki już od wielu lat.
– Moja mama jest w domu. Utrzymuje ciemność, ponieważ cierpi na okropne bóle głowy. – Pięknie recytuję kłamstwo. Mimo wszystko powtarzam je już od lat. – Dzięki, że mi dziś pomogłeś i za podwózkę do domu.
– Nie ma żadnego problemu.
Waham się, zanim się żegnam, zastanawiając się, czy jeszcze go zobaczę.
– Nadal będziesz pracował nad tym domem? Tym, koło szkoły?
Potakuje.
– Tak, zostało nam jeszcze parę tygodni do skończenia – odpowiada, wzruszając ramionami.
– Spoko. W takim razie pewnie jeszcze się zobaczymy?
– Na pewno tak.
Przygryzam wargę, aby ukryć uśmiech.
– Cóż, miłego dnia, Jude – mówię przyjaznym tonem.
– Dla ciebie również, Skylar. Trzymaj się z dala od kłopotów. – prycha.
– Postaram się.
Kiedy się uśmiecha, jeden kącik jego ust unosi się wyżej od drugiego. Nagle dociera do mnie, że jestem sama w samochodzie z superprzystojnym, dużo starszym facetem, z opalonymi, pokrytymi tatuażami mięśniami, włosami do ramion i oczami koloru popielatego. Nie jest takim typowym lalusiowatym przystojniakiem, ani eleganckim krawacikiem, ale ma w sobie ten seksowny, nieokiełznany styl pracownika budowy. Biały, opinający T-shirt, sprane, przykurzone jeansy i znoszone buty robocze. Atrakcyjne zabrudzenia.
Wyskakuję z jego ciężarówki i trzaskam drzwiami, lecz on nie odjeżdża. Zdaję sobie sprawę, że stara się być szlachetny i uprzejmy i tak naprawdę pilnuje, żebym bezpiecznie weszła do domu.
Wzdychając, wspinam się po wyboistej ścieżce do mieszkania i odwracam się, aby pomachać do niego jedną ręką, drugą trzymając na klamce drzwi wejściowych. Zmuszam się do uśmiechu, który ma wyrazić: Tak, jestem już w domu. Nie ma powodu do obaw.
Gdyby tylko to była prawda.
On odwzajemnia uśmiech i wrzuca wsteczny bieg, aby odjechać z podjazdu na ulicę. Czuję się trochę źle z tym, że go okłamuję, ponieważ wydaje się miłym facetem. Po odczekaniu kilku sekund upewniam się, że już nie może mnie zobaczyć, okrążam dom i kieruję się do tylnej części, przechodząc koło starego kampera, w którym kiedyś mieszkał mój ojciec. Wchodzę na drewnianą skrzynię stojącą koło budynku, otwieram okno od swojego pokoju i wspinam się do środka.
Mój kot, Fluffle-Up-A-Gus, zeskakuje z łóżka i natychmiast podbiega do mnie i zaczyna ocierać się o moje nogi, z ogonem postawionym wysoko do góry. Podnoszę zwierzaka i zatapiam twarz w jego miękkim, szarym futerku.
– Tęskniłam dziś za tobą, Gus. – Kotka zaczyna mocno mruczeć i ugniatać swoimi łapkami moje ramię. – Ty też tęskniłaś? Chodź, nakarmimy cię.
Delikatnie ją odkładam i wsypuję do jej miseczki suchą karmę, a do drugiej nalewam wodę z plastikowej butelki.
Ziewając, ściągam ubrania i wrzucam je do kosza na pranie, następnie ostrożnie kucam nad wiadrem stojącym za drzwiami szafy. Podcieram się małym kawałkiem papieru toaletowego, który chowam do plastikowego worka na śmieci, potem sięgam po zbrylony przez mocz żwirek z dna wiadra i wrzucam do tego samego worka. Powtarzam cały proces z kocią kuwetą, stojącą po drugiej strony szafy i związuję torbę, aby ją jutro wyrzucić.
Zaczynam swój codzienny rytuał mycia twarzy i ciała chusteczkami dla niemowląt i wypsikania włosów suchym szamponem.
W końcu zakładam na siebie za duży T-shirt i bawełniane spodenki. Kotka ociera się o moje stopy, prosząc tym samym o uwagę, co wprost uwielbiam. Uśmiechając się do niej, klękam naprzeciwko mojej małej lodówki, aby wyjąć butelkę wody, dwie kromki chleba i pojemnik z masłem. Kiedy smaruję chleb masłem przy pomocy plastikowego noża, zaczynam się martwić o samochód. W myślach kalkuluję, ile dodatkowych godzin będę musiała przepracować w butiku, aby zapłacić za naprawę tego, co jest popsute. Mogę pracować tylko na pół etatu, więc minie wiele tygodni, zanim to spłacę.
Wydaje się, że nigdy nie będę miała przerwy.
Zanim usiądę na łóżku przed telewizorem, otwieram trzy zamki na drzwiach od mojej sypialni, aby wyjrzeć na ciemny korytarz. Kwaśny, zatęchły smród natychmiast wypełnia moje nozdrza. Mój żołądek robi fikołka z obrzydzenia. Słyszę grający telewizor i błyski latarki dochodzące z salonu na końcu korytarza.
– Dobranoc, mamo – wołam drżącym głosem.
Nie widzę jej, ale wiem, że ona tam jest – na starej, zielonej kanapie. Minęły miesiące, odkąd podjęłam próbę wyjścia ze swojego pokoju, ale wiem, że jest ona otoczona stertami różnych rzeczy, prawdopodobnie już teraz sięgającymi sufitu. Aby dojść do jakiegoś innego pokoju albo drzwi wejściowych, musiałabym przeciskać się przez ciasne korytarze albo wspinać na pudła i śmieci walające się po podłodze. Kuchnia i łazienka są tak brudne i zapchane, że przestałam ich używać jakieś dwa lata temu. Nawet stary kamper jest wypełniony po brzegi wiekowymi ciuchami, kocami, sztucznymi kwiatami, świątecznymi dekoracjami – czym tylko dusza zapragnie. Moje plany, że mogłabym się do niego przeprowadzić, kiedy stał jeszcze pusty, legły w gruzach, gdy matka wypełniła go w niecały miesiąc po tym, jak mój ojciec odszedł.
Moja matka jest zbieraczem.
Zostałam zmuszona do schronienia się w swoim pokoju, bez dostępu do łazienki albo bieżącej wody, jak normalna osoba. Pewnie pośród tych stert śmieci wala się około dwustu butelek z szamponami, odżywkami i mydłami w płynie, ale jeśli spróbowałabym wziąć choćby jedną, moja mama ostro by się wkurzyła. Muszę zawsze mieć zamknięte drzwi do swojej sypialni, ponieważ w jej oczach jest to niebywale wartościowa powierzchnia do zagracenia. Niezliczona ilość miejsca, aby mogła w nim upchać przedmioty warte tysiące dolarów, naturalnej wielkości posągi zwierząt, bieżnie czy płaszcze ze sztucznego futra.
Nigdy nie używa żadnej z rzeczy, które kupuje. Dodaje je tylko do muzeum, które zrobiła z naszego domu. Ale na swój powalony sposób daje jej to jakąś satysfakcję, której nigdy, przenigdy nie zrozumiem.
Mój ojciec żył w kamperze przez około cztery lata, nie będąc w stanie zapanować nad tym wszystkim. Aż pewnego dnia odszedł, zostawiając mi list z przeprosinami, i zmusił do zmierzenia się z rzeczywistością – walką o siebie samą w dżungli tego domu. Przez wszystkie te lata próbował wiele razy rozmawiać z moją matką, szukać dla niej pomocy, ale ona zawsze odmawiała. Robiłam to samo, ale ona nie słuchała. Zamykała się w sobie i milczała. Obecnie ledwie ze mną rozmawia. Jak mogłaby, skoro musiałybyśmy najpierw przedrzeć się przez góry śmieci, aby fizycznie być w tym samym pokoju? Zamiast tego, aby się z nią porozumieć, muszę do niej zadzwonić albo napisać. Zastanawiam się, czy w ogóle obchodzi ją, jak to wszystko na mnie wpływa. Czy martwi się o mnie, że muszę wspinać się przez okna, używać wiadra jako toalety, chować się w swoim pokoju z kotem?
Jednak nie ma sensu się nad tym zastanawiać, ponieważ ja już znam odpowiedzi na te pytania.
Zamykam drzwi i przekręcam zamki z wyraźną ulgą. Zdołałam stworzyć sobie tutaj bezpieczną przestrzeń z moją Fluffle-Up-A-Gus. Mamy wszystko, aby przeżyć. Jest tak, jakby ten koszmar, który rozgrywa się za tymi drzwiami, w ogóle nie istniał.
Ale w końcu zaczynam czuć, że ja też nie istnieję.ROZDZIAŁ 4
Jude
Ostatni tydzień był dla mnie niekończącym się koszmarem. Miałem w planach skończyć dzisiaj wcześniej, w końcu jest piątek, ale nie. Bez szans. Właściciele budynku złapali mnie, kiedy wychodziłem z pracy trzy godziny temu, ponieważ chcieli przedyskutować jeszcze parę szczegółów i niewielkich poprawek. Przynajmniej są zadowoleni z dotychczasowych postępów. Myślę, że skoczyłbym z dachu, gdyby nie byli.
Jak tylko wskakuję do swojej ciężarówki, wylewam trochę wody na ręcznik papierowy i wycieram twarz, szyję, ręce i bardzo dokładnie przemywam dłonie. Ostatnio upał i wilgotność dają ostro popalić, przez co przyklejony do mnie kurz zaczyna wyglądać jak moja druga skóra. Pragnę tylko znaleźć się w domu, wziąć prysznic i odpocząć na kanapie z Cassie. Może obejrzeć dobry film.
Po jakichś pięciu kilometrach zauważam idącą chodnikiem dziewczynę. Ma na sobie plecak z narysowaną na nim czaszką, który zwisa z jej chudych ramion. Uświadamiając sobie, że to Skylar, waham się, czy powinienem znów zaoferować jej podwózkę do domu. Jest gorąco jak w piekle, ale nie pada deszcz ani się nie ściemnia.
Dręczące mnie wyrzuty sumienia przypominają mi, że nie padał deszcz ani nie było ciemno, kiedy moja siostra zniknęła.
Wzdychając, zatrzymuję ciężarówkę na poboczu kilka stóp od niej i otwieram okno po stronie pasażera. Podchodzi do samochodu z szerokim uśmiechem na twarzy.
– Śledzisz mnie, Lucky? – droczy się.
– Wciąż nie odzyskałaś swojego samochodu? – pytam, ignorując jej zaczepkę.
Wyciągam rękę i otwieram drzwiczki po jej stronie.
– Wskakuj, Iskierko. Podrzucę cię.
– Może powinieneś zacząć pracować dla Ubera? – mówi, kiedy wsiada do środka. Tym razem kładzie swoje rzeczy na podłodze pomiędzy nogami, a nie pomiędzy nami.
Spoglądając w lusterko, włączam się do ruchu.
– Jesteś jedyną osobą, którą podwożę. Równie dobrze mogę zacząć pracować jako twój osobisty szofer – prycham.
Śmiejąc się, odpowiada:
– Nie widzę w tym nic złego.
– Jakieś wieści dotyczące twojego samochodu? – Ponownie zmieniam temat.
– Miałeś rację. To była pompa paliwowa. – Wzdycha, przeczesując palcami włosy. – Trochę go też podrasują, skoro już tam jest. Mam go odebrać w poniedziałek, kiedy moja przyjaciółka będzie mogła mnie tam zawieźć.
Potakuję.
– Świetnie. Jedziesz do domu czy w jakieś inne miejsce?
– Do domu, poproszę – oznajmia, lekko się uśmiechając.
– Będzie ci przeszkadzało, jeśli po drodze zahaczymy o drive--through? Umieram z głodu.
– Nie będzie – odpowiada bez zastanowienia.
– Już prawie siódma. Skąd wracasz?
– Pracuję na pół etatu w butiku Belongings.
– W sklepie Rebekki? – pytam.
Odwraca się, żeby na mnie spojrzeć.
– Znasz ją?
– Tak jakby. Chodziliśmy razem do szkoły. – Znamy się, ale nigdy nie byliśmy przyjaciółmi. Była częścią tej fajniejszej grupy, ja natomiast byłem w tej mniej fajnej.
– Nie wiedziałam, że chodziłeś do mojej szkoły, kiedy byłeś młodszy – komentuje, zerkając na mnie.
Sposób, w jaki mówi kiedy byłeś młodszy sprawia, że czuję się staro. Mam trzydzieści cztery lata, nie siedemdziesiąt.
Potakuję.
– To małe miasto. Mieszkam tu od urodzenia – wyjaśniam, chociaż nie wiem, po co się jej tłumaczę.
– Ja też – odpowiada.
Skręcam w kierunku budki z burgerami i dołączam do kolejki do drive-through.
– Czy masz jakichś braci lub siostry? – pytam, starając się podtrzymać rozmowę, a przy okazji dowiedzieć czegoś o tej dziewczynie.
Kręci głową.
– Nie, jestem tylko ja. Ale za to mam kota – informuje przyjaznym tonem. – A ty?
– Siostrę. – Nie mogę się zdecydować czy powiedzieć mam siostrę czy miałem. – I psa.
– Jakiego psa? – Zauważam, że na wzmiankę o tym, że mam zwierzaka, Iskierka się ożywia.
– Malutką, biało-brązową puszystą kulkę. To chyba rasa Shit zoo. – Wzruszam ramionami.
Dziewczyna wbija we mnie spojrzenie, po czym wybucha śmiechem.
– Nazwa tej rasy to Shih tzu.
– Besserwisser¹.
Uśmiecha się.
Zatrzymuję się przy wielkim, święcącym menu i zamawiam do głośnika to, co zwykle, po czym odwracam się do Skylar.
– Chcesz coś? Ja stawiam – dodaję pośpiesznie.
Patrzy na menu i zastanawia się przez dłuższą chwilę.
– Hmm. Tylko wodę. I hamburgera, ale bez mięsa ani innych dodatków.
– Bardzo śmieszne – mówię, kręcąc głową. Zamawiam jej wodę i podjeżdżam do kolejnego okienka, gdzie płacę za zamówienie, a następnie zatrzymuję auto niedaleko na miejscu parkingowym.
– Nie lubię jeść, kiedy prowadzę – tłumaczę, kiedy wyciągam jedzenie i podaję jej wodę.
– Dzięki – odpowiada cicho, patrząc na butelkę, którą położyła sobie na kolanach.
Gryząc kawałek burgera, wyciągam do niej pudełko przyprawionych frytek.
– Chcesz trochę? – proponuję.
Kręci głową wciąż nie podnosząc wzroku.
– Co się stało? – Nikt jeszcze nie odmówił smażonych frytek.
– Nic.
– Wyduś to z siebie, Skylar – mówię, rzucając jej zirytowane spojrzenie.
Nabiera głęboko powietrza.
– Nie wziąłeś mi mojej bułki.
Przełykam jedzenie i wpatruję się w nią.
– Co? Myślałem, że żartujesz. Naprawdę chciałaś tylko bułkę od hamburgera? Bez niczego? – Dlaczego?
– Tak.
Jest śmiertelnie poważna.
– Zostań tutaj – mówię i odkładam swojego hamburgera na deskę rozdzielczą.
Zaczyna coś mówić, ale jej nie słyszę, ponieważ już wyskoczyłem z ciężarówki i zamknąłem za sobą drzwi. Jeśli ona chce tę cholerną bułkę od hamburgera, to ją dostanie. Idę niechętnie do restauracji, stoję przez dziesięć minut w kolejce i ignoruję dziwne spojrzenie, które rzuca na mnie chłopak zza lady, kiedy zamawiam samą bułkę od hamburgera, bez żadnych dodatków.
– Nawet nie wiem, ile mam za to policzyć, więc po prostu weź ją za darmo – mówi, wręczając mi torbę.
Wrzucam dolara do pojemnika na napiwki.
– Dzięki.
– O mój Boże, Jude, nie musiałeś tego robić – mówi Skylar, kiedy wracam do ciężarówki. – Głupio mi…
Podając jej torbę, mówię:
– Ach, przestań. Zaproponowałem, że zamówię ci coś do jedzenia i spieprzyłem to. Teraz już to naprawiłem.
Jej twarz rozjaśnia się nieśmiałym uśmiechem, który prawdopodobnie mógłby zatrzymać ruch na ulicy.
– Dziękuję. Jak na twardziela, na którego wyglądasz, tak właściwie to jesteś całkiem miły – wyznaje, uśmiechając się jeszcze szerzej.
Prawie krztuszę się frytkami.
– Uważasz, że wyglądam na twardziela?
– Pewnie, troszeczkę. Jesteś bardzo… kolorowy – komentuje niepewnie.
Zaśmiewam się głośno.
– Iiii to czyni ze mnie twardziela, bo?
– Okej. To może zły opis. To przez te tatuaże. – Wodzi oczami po moich rękach, a po chwili jej wzrok pada na moją twarz. – Mięśnie. Włosy.
Przynajmniej mnie nie głaszcze, jak inni. Ktoś zawsze chce dotknąć moich tatuaży albo moich włosów, co mnie odstrasza.
– Dlaczego chcesz jeść tylko pieczywo? Mają jeszcze sałatki, kurczaka, kubeczki z owocami, mleczne szejki. Mam nadzieję, że nie zamówiłaś tego, bo nie chciałaś mnie narażać na koszty. Stać mnie, aby zamówić ci prawdziwy posiłek.
Lekko podnosi ramiona.
– To jest to, co chciałam.
– Okeeej… Skoro jesteś zadowolona.
Hej, kim jestem, żeby ją oceniać? Kiedyś mieszałem w misce masło orzechowe z galaretką i wyjadałem to łyżeczką – bez chleba.
– Dostałam dzisiaj podwyżkę – wypala, kiedy wydłubuje ze swojej bułki ziarna sezamu i wkłada je do papierowej torby. – Jestem trochę podekscytowana.
– Gratuluję. Czym tam się zajmujesz?
– Zazwyczaj stoję za kasą, zmieniam ekspozycje, takie tam. Ale teraz Rebecca chce, żebym zarządzała social mediami sklepu. Kupuje mi nowego iPhone’a, abym mogła robić zdjęcia produktów i wystawiała je on-line.
Wow. Butik Rebekki musi dobrze prosperować, skoro może sobie pozwolić na wręczenie nowego iPhone’a nastoletniej pracownicy, zatrudnionej na pół etatu.
– To brzmi o niebo lepiej, niż stanie za kasą.
– Prawda? – słychać lekki pisk w jej głosie, a w jej szerokim uśmiechu widać ogromne podekscytowanie. – Zaczynam w ten weekend, więc będę mogła zapłacić za naprawę samochodu.
Jest taka słodka, kiedy tak się ekscytuje swoją pracą. Ja za czasów liceum sprzedawałem trawkę, aby mieć jakieś pieniądze, ale tego jej nie powiem, więc tylko potakuję. Te wspomnienia powinny zostać dokładnie tam, gdzie są – w przeszłości.
* * *
Zatrzymanie się na jedzenie i podwiezienie Skylar zabiera mi więcej czasu, niż przewidywałem, więc jak tylko przestępuję próg domu, Cassie na mnie naskakuje. Jestem pewny, że przez ostatnie trzy godziny wpatrywała się w drzwi wejściowe i krążyła po domu, denerwując się jeszcze bardziej.
– No już, spokojnie – mówię, kiedy okrąża moje nogi, ocierając je swoim puszystym ogonem. Klękając na kolano, głaszczę ją po głowie, a ona wydaje z siebie to charakterystyczne, chrapliwe warknięcie i tupie łapkami, besztając mnie na swój sposób.
Ktoś musi trzymać mnie w ryzach. Równie dobrze może to być pies.
Po wyprowadzeniu jej na dwór, udaję się prosto na górę, zdejmując po drodze bluzkę, podczas gdy piesek drepcze mi po piętach.
– Obejrzymy film, jak wezmę prysznic – uspokajam ją, a ona przechyla głowę wyczekująco, ponieważ wie, że słowo film oznacza siedzenie na kanapie. Prawdopodobnie to wiele mówi o moim życiu i pozycji społecznej.
Stoję pod prysznicem, wdychając parę i czekam, aż gorąca woda zmieni się na zimną. Moje myśli znów wracają do momentu odwiezienia Skylar do tego ciemnego, upiornego domu. Kiedy odjeżdżałem z jej podjazdu, spojrzałem w tylne lusterko i zauważyłem, jak wspina się do środka przez okno.
Nie mogę przestać się zastanawiać, co to wszystko znaczy.
Moja siostra też lubiła wymykać się przez okno. Aby spotykać się z chłopakami. Aby poimprezować. Kto wie, co jeszcze?
Kiedy zaginęła, rozwiesiliśmy ogłoszenia w promieniu stu pięćdziesięciu kilometrów. Nie pracowałem przez cały miesiąc, bez przerwy jej szukając. W tym małym mieście szesnastolatki nie znikają ot tak. Nawet zorganizowałem ekipę poszukiwawczą ze specjalnie wyszkolonymi psami i helikopterem. Dwa tygodnie później otrzymałem w środku nocy wiadomość:
Erin: Przestań mnie szukać, Jude. Nie zaginęłam. Odeszłam.
Ja: Gdzie Ty kurwa jesteś? Wracaj do domu.
Erin: Po prostu przestań. Okej?
Ja: Powiedz mi, gdzie jesteś. Przyjadę po Ciebie. Chcę tylko, abyś wróciła do domu.
Erin: Proszę, przestań mnie szukać. Muszę kończyć.
Nigdy więcej się do mnie nie odezwała, a jej numer telefonu krótko po tym został dezaktywowany. Minęło dziesięć lat i przez cały ten czas nie było żadnych tropów ani zgłoszeń. Cała ta tajemnica ucieczki przycichła. Policja po prostu umorzyła jej sprawę i stwierdziła, że moja siostra zwiała, zwłaszcza po tym, jak pokazałem im te wiadomości. Nigdy nie wiedziałem, czy powinienem wierzyć w to, że to ona pisała te wiadomości. Nie dawały mi spokoju jej ostatnie słowa, muszę kończyć. Byliśmy ze sobą bardzo blisko i nie mogłem uwierzyć, że to były jej ostatnie słowa do mnie. Raczej napisałaby coś śmiesznego albo po prostu kocham cię. Czy ktoś ją zmusił do ucieczki? Czy ktoś ją porwał i wysłał to z jej telefonu, aby nas zmylić? Mogła już nie żyć. Albo zostać sprzedana jakiemuś psycholowi. Jak tylko o tym pomyślę, krew zastyga mi w żyłach. Albo moja siostra naprawdę uciekła i żyje gdzieś tam w wielkim świecie swoim idealnym życiem.
Mam nadzieję, że tak jest.
Później, kiedy leżę już rozciągnięty na kanapie z miską popcornu i z pieskiem zwiniętym u moich stóp, słychać dźwięk przychodzącej na moją komórkę wiadomości.
Skylar: Chciałam się tylko przywitać i podziękować Ci za podwózkę i kolację.
Ja: Bułka od hamburgera to nie kolacja.
Skylar: Wszystko może być kolacją :)
Ja: Prawda.
Skylar: A to ja i mój kot właśnie w tej chwili.
Przesyła zdjęcie siebie i swojej szarej, puszystej kotki siedzącej na podłodze. Dziewczyna związała włosy w niedbały kok, wygląda uroczo.
Robię szybkie zdjęcie siebie i Cassie leżącej na kanapie i jej przesyłam.
Ja: To ja i mój cholerny pies.
Skylar: LOL. Urocza psinka.
Ja: Udanego weekendu. Baw się dobrze przy swoich nowych obowiązkach.
Skylar: Dzięki! Mam nadzieję, że Ty odpoczniesz.
Już wcześniej dałem jej swój numer na wypadek gdyby potrzebowała podwózki do mechanika, aby odebrać samochód. Nie spodziewałem się, że będzie mi przesyłać przypadkowe wiadomości. Po fakcie myślę, że nie powinienem był dawać jej kontaktu do siebie. Nie chcę stać się jej prywatnym taksówkarzem ani dostawać regularnie jakichś głupich wiadomości pełnych emotikonek.
Ale nie mogę zaprzeczyć, że to całkiem miłe dostać wiadomość od kogoś, kto niczego ode mnie nie chce albo nie zrzędzi na jakiś temat, tylko od kogoś, kto o mnie myśli i tylko chce się przywitać.
Gwoździu, poznaj trumnę.ROZDZIAŁ 6
Skylar
– Lucky. Wow, minęło tyle czasu. Czy mogę… yyy… pomóc ci znaleźć coś wyjątkowego? – miękki, odrobinę zaciekawiony głos Rebekki dociera do magazynu.
Cholera. Wygląda na to, że wszedł do środka, kiedy nie byłam na przodzie. Gaszę światło i wychodzę. Stoi tam, wyglądając jak z innego świata w tym przytulnym sklepiku, ubrany w białą koszulkę, czarną czapkę z daszkiem odwróconym do tyłu, w jeansach tak spranych, że ich kolor przypomina szary i w niezawiązanych butach, zdartych z wierzchu. Uśmiechając się szeroko, z patyczkiem od lizaka sterczącym z ust, zwraca głowę w moim kierunku, kiedy do nich podchodzę.
– Już znalazłem. Jestem tutaj po nią – oznajmia.
Moja szefowa zaczyna mu się przyglądać, lekko zdziwiona.
– Słucham?
– Podwozi mnie po samochód do mechanika, Rebecco – wyjaśniam.
Unosi brwi zdziwiona.
– Och.
Czuję, jak wwierca we mnie swój wzrok, kiedy zbieram swoje rzeczy do torebki za ladą. Na pewno zastanawia się, skąd ja i Jude się znamy, ale będę musiała jej to wyjaśnić innym razem, jeśli chcę zdążyć podjechać do mechanika przed zamknięciem warsztatu o 15:30.
– Czy one są za darmo? – Jude trzyma jedną z małych, błękitnych torebeczek wypełnionych ciasteczkami i wpatruje się w wąską przestrzeń przezroczystego celofanu pod logiem. – Lepiej, żeby nie były z rodzynkami.
– Teoretycznie są darmowe, ale są dla klientów – odpowiada Rebecca. – I są z czekoladową posypką.
Mężczyzna błyska uśmiechem, co zauważyłam, jest jego charakterystyczną, seksowną cechą.
– Czy mogę tylko kupić ciasteczka?
Rebecca kręci głową, ale się uśmiecha.
– Po prostu je weź.
– Dzięki. Jak Adam się miewa?
Widzę grymas na jej twarzy, kiedy on wspomina jej eks-męża.
– Myślę, że miewa się świetnie, biorąc pod uwagę, że widziałam go ostatnio z sekretarką klęczącą pod jego biurkiem.
– Auć – mówi Jude. – Przykro mi to słyszeć. Zawsze był dupkiem.
– To prawda. Tak jak i ty – odpiera kobieta, śmiejąc się.
– Hej, ja jestem miłym dupkiem. A to różnica – burzy się.
Mrużę oczy, patrząc na niego.
– A co dokładnie oznacza miły dupek? – dopytuję.
– Jego – odpowiada Rebecca, wycierając szklaną gablotę. Zawsze żartujemy, że odciski palców same się na niej rozmnażają. – Dokładnie tego, który stoi przed tobą.
Pociągam Jude’a za ramię.
– Lepiej już chodźmy, miły dupku. Mechanik powiedział, że wychodzi o 15:30. – Uśmiecham się do Rebekki. – Do zobaczenia jutro.
– Miłego wieczoru. Smacznych ciasteczek, Lucky.
Mężczyzna macha jej na pożegnanie.
– Jak mi będą smakowały, to tutaj wrócę i kupię coś, tylko po to, żeby je dostać – woła Jude do mojej szefowej.
Wychodzimy odprowadzani śmiechem Rebekki – śmiechem, który tak rzadko słyszę. Zastanawiam się, czy może podkochiwała się w nim, kiedy byli młodsi. Wydaje mi się, że dostrzegłam z jej strony lekkie flirtowanie. Ale teraz jak o tym myślę, nigdy nie widziałam, w jaki sposób ona rozmawia z mężczyznami w sklepie. W sumie to tworzyliby całkiem fajną parę.
– Może powinieneś zaprosić ją na kolację – mówię, kiedy idziemy w kierunku ciężarówki Jude’a.
Spogląda na mnie zszokowanym i pogardliwym wzrokiem.
– Kogo? Rebeccę? Dlaczego? – Patrzy na mnie zaskoczony.
– Dlatego, że czuje się samotna, odkąd się rozwiodła. – Wzruszam ramionami.
Otwiera mi drzwi po stronie pasażera i wskakuję do środka.
– Mam taką zasadę nie-umawiania-się-z-rozwódkami – odpowiada, kiedy już wsiada do samochodu. – Zwłaszcza tymi samotnymi…
Odwracając się do niego, zakładam okulary przeciwsłoneczne.
– A co jest nie tak z rozwódkami?
– Z mojego doświadczenia wiem, że chcą wyjść za mąż po raz drugi. Co jest dziwne, biorąc pod uwagę ich doświadczenia, i to, że nie chciałyby znów wejść na tę samą ścieżkę. A ja nie chcę mieć żony ani dzieci – stwierdza poważnym tonem.
– Dlaczego? – dopytuję, chociaż wiem, że to nie moja sprawa.
Wzrusza ramionami.
– Odsetek rozwodów jest szaleńczo wysoki. A dzieci często wymykają się spod kontroli, zwłaszcza nastolatki. – Spogląda na mnie z szerokim uśmiechem. – Oczywiście, z wyjątkiem obecnych. Moi rodzice przeszli ze mną piekło, kiedy byłem młody. Tak samo z moją siostrą. – Wzdycha głęboko, kiedy zatrzymuje się na czerwonym świetle. – Nie chcę po prostu oddać całego swojego serca i duszy komuś, kto rozerwie je na strzępy jak drapieżnik, zabierze połowę moich rzeczy, popsuje mi dzieciaki i wprowadzi Bóg-wie-kogo do ich życia na weekendy i święta. Pieprzyć to wszystko.