- promocja
Nie odkryjesz prawdy - ebook
Nie odkryjesz prawdy - ebook
Do prokuratury zgłasza się Antoni Madej. Twierdzi, że jest seryjnym zabójcą prostytutek. Chce rozmawiać tylko z Sawicką. Robi wszystko, by oskarżono go o te morderstwa. Prokurator od początku nie wierzy w jego winę. Zastanawia się, kto za tym stoi, dlaczego mężczyźnie tak zależy na uznaniu go za winnego i skąd zna szczegóły każdej zbrodni.
Michalskiemu po śmierci Klimka przydzielono nową partnerkę, Mariolę Kruk. Razem szukają dowodów na niewinność Madeja. Kobieta szybko orientuje się, że policjanta i Sawicką łączy coś więcej niż praca, mimo że oboje skrzętnie to ukrywają. Ale zabójca prostytutek i nowa osoba w zespole to nie jedyne problemy Sawickiej. Do prokurator przychodzą rodzice Lisa i proszą ją o pomoc w odnalezieniu syna. Brutalnie zamordowani zostają emerytowany sędzia i jego żona. Na miejscu zbrodni Sawicka zauważa ślady, które przywołują wspomnienia o starym śledztwie prowadzonym przez jej dawnego patrona...
W czwartym tomie serii o prokurator Gabrieli Sawickiej kolejne mroczne sekrety zaczynają wychodzić na jaw. Sawicka zrobi wszystko, by nie ujrzały światła dziennego. Ale czy uda jej się ochronić bliskich i samą siebie? Czy odkryje prawdę o seryjnym zabójcy? Czy uwolni się wreszcie od dręczących ją demonów?
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8135-760-9 |
Rozmiar pliku: | 796 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Pogrzeb zgromadził bardzo wiele osób. Byli niemalże wszyscy policjanci z Komendy Wojewódzkiej Policji w Szczecinie, przyjechali także z Polic. Większość w galowych mundurach. Przyszło również kilku prokuratorów i adwokatów. Przede wszystkim byli jednak rodzina i przyjaciele. Klimek miał wielu przyjaciół, wszyscy chcieli go pożegnać, jak należy.
Teraz przy mównicy stał Michalski. Uśmiechnął się do wszystkich. W tłumie uchwycił wzrok syna Klimka. Chłopak był blady i wyglądał, jakby nie spał przez kilka ostatnich nocy. Mimo wszystko odwzajemnił uśmiech.
– To zdecydowanie nie jest dobry dzień, ale wierzę, że Klimek nawet teraz próbowałby żartować. Nie lubił marnować czasu na smutek i zawsze powtarzał, że to, co złe, w końcu minie. Na pewno chciałby, żebyśmy dzisiaj się uśmiechali. Nie zmarł z powodu choroby, tylko w zgodzie ze swoją filozofią życiową, w czasie pracy, którą uwielbiał – powiedział Michalski. – Często się nie zgadzaliśmy, mieliśmy inne podejście do pracy i do życia, ale dobrze było z nim pracować. Cieszę się, że mogłem nazywać go przyjacielem. Na pewno wiele jego rad zostanie ze mną na dłużej. Jak choćby ta, że to, co ma być w statystyce, już się nie zmieni, więc czy uzupełni się ją w czerwcu, czy we wrześniu, to nie ma specjalnego znaczenia. Najwyżej naczelnikowi przybędzie kilka siwych włosów.
Zgromadzeni zaśmiali się. Sawicka stała obok prokuratora Zięby. Nie potrafiła się uśmiechnąć. Z każdą minutą pogrzebu czuła się bardziej winna. Mogła lepiej przemyśleć swoje zachowanie, być może wtedy Klimek by tak bardzo nie ryzykował. W tym momencie usłyszeli salwę honorową i syreny policyjne. Poczuła, jak zaczyna drżeć. Niespodziewanie mężczyzna objął ją ramieniem.
– Pozwól sobie teraz na smutek i żal, ale potem wyjdź stąd z uśmiechem. Tego właśnie chciałby Klimek – powiedział Zięba. – Zresztą masz zabójcę do złapania, prawda?
Kobieta skinęła głową. Wzięła chusteczkę i otarła wilgotne oczy. Najtrudniejszą chwilą tego dnia było złożenie kondolencji synowi Klimka, nie potrafiła spojrzeć mu w oczy. Bała się zobaczyć w nich wyrzut. Mruknęła jedynie, że jest jej przykro i że zawsze może na nią liczyć. Na szczęście to miała już za sobą.
– Michalski będzie miał nowego partnera, pośrednio ja też – stwierdziła Sawicka.
– Oby trafił się ktoś kumaty i cierpliwy.
Michalski przemawiał jako ostatni ze zgromadzonych. Trumna z ciałem Klimka została złożona do grobu. Powoli była przysypywana przez piach, raz na zawsze.
– Nikt nie zastąpi Klimka.
– Nie, ale może będzie miał lepsze poczucie humoru – skwitował Zięba. – Gorzej, jeśli trafi wam się totalny służbista, który nie będzie popierał twoich metod pracy.
– Tym się nie martwię. Potrafię być bardzo przekonująca.
Pogrzeb dobiegł końca. Sawicka niemal od razu odwróciła się i ruszyła w kierunku parkingu. Szła pustymi alejkami cmentarza. Szpilki stukały rytmicznie o bruk. Dziś był dzień wolny, po weekendzie trzeba będzie jednak wrócić do pracy i zabrać się do zaległości. Akt oskarżenia w sprawie sekty nadal leżał nietknięty, a zabójca prostytutek nie został znaleziony. Ona wciąż miała też telefon Lisa. Kartę SIM zniszczyła, a aparat leżał wyłączony w jej mieszkaniu. Nie wiedziała, co z nim zrobić. Doszła do parkingu i stanęła obok terenówki Michalskiego. Oparła się o samochód plecami i na chwilę zamknęła oczy. Cały żal i wyrzuty sumienia planowała zostawić w tym miejscu i odciąć się, musiała być w formie, żeby wrócić na właściwe tory. Musiała poukładać swoje życie, któremu w ciągu kilku ostatnich dni pozwoliła wywrócić się do góry nogami.
– Wracamy? – spytał Michalski.
Sawicka otworzyła oczy i uśmiechnęła się. Policjant podszedł do niej. Stał tak blisko, że doskonale czuła zapach jego wody kolońskiej o głębokim drzewnym aromacie, z którego wybijały się świeże nuty owocowe, okraszone szałwią i szczyptą czarnego pieprzu w akompaniamencie innych wyrazistych przypraw.
– Całkiem nieźle ci w tym mundurze.
Nachylił się do jej ucha i zanurzył twarz we włosach. Zadrżała, czując ciepły oddech na swoim karku.
– Nic nie stoi na przeszkodzie, żebyś go ze mnie zdarła.
Sawicka przewróciła oczami i stanowczo go od siebie odsunęła, uśmiechała się jednak. Michalski otworzył drzwi od strony pasażera. Kobieta bez zastanowienia wsiadła do środka. Policjant zajął miejsce po stronie kierowcy, od razu ruszył z parkingu, zanim ktokolwiek zauważył ich razem.
– Powiesz mi, co dalej? – spytał Michalski.
– Ja i Leon na razie zostajemy u ciebie.
– Chcesz przywieźć resztę rzeczy do mnie? Wynająć swoje mieszkanie?
– Po co? Nie przeprowadzam się do ciebie – odparła Sawicka. – Po prostu u ciebie mieszkam.
– No tak, masz rację, to całkowicie zmienia postać rzeczy.
Michalski wydawał się całkowicie zrelaksowany i rozbawiony. Od kilku dni mieszkali razem w jego domu. Przedwczoraj Sawicka pojechała do siebie. Nie wyganiał jej, chciała być sama. W mieszkaniu nie potrafiła sobie jednak znaleźć miejsca. Obecność Michalskiego działała na nią kojąco. Trudno było jej się samej przed sobą do tego przyznać, ale od pierwszej wspólnej nocy nie marzyła o niczym innym, jak o tym, by znaleźć się znowu blisko niego. Po kilku godzinach wróciła z kotem i walizką ubrań, tak po prostu. On tego nawet nie skomentował. Dał jej klucze do domu i zrobił miejsce na rzeczy. Właściwie niewiele rozmawiali, wszystkie ważne słowa padły już wcześniej, zaraz po śmierci Klimka, w jej mieszkaniu i później na moście. Michalski chwycił ją wtedy dosłownie w ostatniej chwili, wziął w ramiona, całował i powtarzał, że nie może jej stracić. Dopiero wtedy zdała sobie sprawę z tego, co tak naprawdę chciała zrobić.
– Powiesz mi, na co mogę liczyć? – spytał Michalski.
– Jak sama się dowiem.
Zatrzymał samochód na podjeździe, droga minęła im niezwykle szybko. Dopiero wtedy na nią spojrzał. Wyczuła zmianę w jego zachowaniu.
– Gabi, cieszę się, że u mnie jesteś. Naprawdę dobrze mi z tym, że jesteś blisko. Zwłaszcza gdy upierasz się, że będziesz spać w gościnnym, a nocą przychodzisz do mnie. Nie przeszkadza mi Leon. Dobrze mi nawet z tym, że nie mam pojęcia, co dalej. Nie wiem, czy będziemy razem, czy wyprowadzisz się za tydzień. Jest dobrze tak, jak jest.
– Ale…
– Czas, żebyśmy porozmawiali o tym, co stało się wtedy na moście. Ściągnąłem cię w ostatniej chwili. Dlaczego chciałaś popełnić samobójstwo? Nie potrafię tego zrozumieć. Nie wiem, co mam robić, jak ci pomóc.
Sawicka przymknęła oczy. Poczuła, jak robi jej się ciepło. Usilnie unikała tej rozmowy. Wcześniej czy później musiało jednak do niej dojść. Tamtej nocy na chwilę ją wszystko przygniotło. Nie pozbierała się dobrze po sprawie Nizioła, przy pomocy Lisaka zabiła szantażystę, którego ciało zniknęło w tajemniczych okolicznościach, a potem jeszcze śmierć Klimka, za którą czuła się odpowiedzialna. Przestała wierzyć w obraną przez siebie ścieżkę, a argumenty usprawiedliwiające wszystko, co się stało, jakoś do niej nie trafiały. Nigdy nie sądziła, że coś będzie w stanie ją złamać. Wydawało się, że jej charakter i temperament całkowicie to wykluczały. Było jednak inaczej. W ostatnim czasie przeholowała. Była gotowa skoczyć, by zagłuszyć wyrzuty sumienia i ból, który ją po prostu przygniatał. W tamtym jednym momencie była gotowa to zrobić.
– Podziwiałam widoki i płynące łódki, potknęłam się po prostu – odparła Sawicka. – I ot, cała historia.
– Gabi… przestań, choć raz odpuść sobie takie durne teksty. Powiedz mi, co się naprawdę stało tamtego dnia – prosił Michalski. – Nie rozumiesz, że chcę ci pomóc? Nie mogę tak zostawić tamtej sprawy. Nie chcę… nie pozwolę, żeby coś ci się stało.
Spojrzenie Michalskiego ją przeszywało. Nie miała pojęcia jak, ale wszystko, co wtedy myślała, w ciągu zaledwie kilku dni się zmieniło. Jego obecność dawała jej spokój, kiedy był obok, czuła się dobrze. I tym razem nie zamierzała przed tym uciekać. Chciała zrobić wszystko, by być blisko niego. To nie było trudne. Musiała tylko ukrywać to, co stało się z Lisem. Czuła, że tej jednej rzeczy Michalski nigdy jej nie wybaczy, nie zrozumie. To wbrew wszelkim jego zasadom. Byłby nawet skłonny wydać ją i Lisaka. Dlatego nie mógł poznać prawdy.
– Powiem to tylko raz i więcej do tego nie wracajmy. Okej?
Michalski skinął głową. Wydawał się spięty.
– Bez względu na to, co się wtedy stało, teraz jest w porządku. Każdy zalicza czasem potknięcie, które go zaskakuje. To było moje. Powiedzmy, że równie spektakularne jak moje sukcesy – stwierdziła Sawicka. – Teraz nic mi nie jest. Czuję się dobrze. Widoki będę podziwiać zza barierki.
Mężczyzna milczał dłuższą chwilę. W końcu jednak uniósł dłoń i delikatnie pogładził jej policzek. Przymknęła oczy. Michalski przysunął się do niej i pocałował ją w czoło. Długo trzymał usta przy jej skórze. Obejmował ją mocno, nie chcąc puścić nawet na chwilę. Potem spojrzał jej w oczy i uśmiechnął się.
– Dasz mi znać, gdyby coś się zmieniło?
– Dowiesz się pierwszy.ROZDZIAŁ 2
Promienie słońca wpadały przez wielkie okna, niemal całkowicie odsłonięte. Na zewnątrz z każdym dniem robiło się coraz cieplej. Sawicka przewracała się z boku na bok. Dopiero po jakimś czasie otworzyła oczy. Obok niej na prawym boku leżał Michalski i przyglądał jej się uważnie. Uśmiechnęła się do niego, przeciągając się.
– Zamierzasz każdego ranka tak się na mnie gapić?
– Owszem. To jedyna chwila dnia, kiedy wydajesz się słodka.
Sawicka przewróciła oczami i obróciła się na drugi bok. Mężczyzna przyciągnął ją do siebie i zamknął w mocnym uścisku, przytulając się do niej od tyłu. Zanurzył twarz w jej gęstych włosach. Trwali tak dłuższą chwilę. Niespodziewanie na łóżku pojawił się kot. Leon przeskoczył nad Michalskim i wcisnął się pod rękę Sawickiej. Uśmiechnęła się i pogłaskała go za uchem. Niemal od razu zaczął mruczeć.
– Takie poranki mają swój urok – stwierdził Michalski. – Mógłbym się przyzwyczaić.
– To prawda – przyznała Sawicka. – A wiesz, co jest w nich najlepsze?
– Mhm…?
– To, że ty robisz śniadania!
Mężczyzna się zaśmiał. Sawicka trąciła kota, który niechętnie zeskoczył z łóżka. Przewróciła się na plecy, nie spuszczając wzroku z Michalskiego. Spokojnym ruchem odgarnął jej włosy z twarzy.
– Gotujesz czasem cokolwiek? – spytał.
– Gdy będziesz miał ochotę na zwęglony omlet, to z przyjemnością go dla ciebie zrobię – zapewniła. – W moim repertuarze znajdziesz jeszcze przesoloną jajecznicę i rozpadające się pierogi.
– Jak ty żyjesz w ogóle?
– Najpierw dokarmiali mnie rodzice, Szymon zawsze przynosił coś do jedzenia, później też żona Zięby, jadłam sporo na mieście albo wcale – odparła Sawicka. – Nie ukrywam, że wynalezienie diety pudełkowej podniosło jakość mojego życia.
– Zdecydowanie jesteś niestandardowa – mruknął Michalski.
– To nowe określenie na szalenie pociągająca?
– Powiedzmy. Co jemy dzisiaj? Przejadły mi się omlety w każdej postaci.
– Jajecznica?
– Niech będzie.
W pomieszczeniu rozległ się dźwięk telefonu Sawickiej. Oboje niemal równocześnie zaklęli. Telefon w sobotni poranek rzadko oznaczał coś dobrego. Michalski niechętnie podniósł się i sięgnął po iphone’a. Sawicka usiadła i zerknęła na wyświetlacz – dzwonił portier z prokuratury. Wymienili między sobą zaskoczone spojrzenia. Odebrała.
– Sawicka, słucham.
– Dzień dobry, pani prokurator, mam nadzieję, że nie obudziłem. Wiem, że sobota i wcześnie, ale wie pani, taka dziwna sprawa – zaczął portier. – Początkowo chciałem odpuścić, ale byłaby pani pewnie zła. Pani lubi o wszystkim wiedzieć.
– Stop! Czy jest pan w stanie jednym zdaniem powiedzieć, co się dzieje? – spytała Sawicka. – Naprawdę nie mam ochoty na słuchanie pana głębokich przemyśleń w sobotni poranek.
Po drugiej stronie zapadła cisza. Mężczyzna odchrząknął. Już wcześniej zorientowała się, że łatwo było go urazić. Sawicka przewróciła oczami. Facet słynął z tego, że z trudem przychodziło mu przekazywanie prostych komunikatów. Przy samym oddawaniu kluczy potrafił powiedzieć więcej niż jej sekretarka przez cały dzień.
– Zgłosił się pan, który chce rozmawiać tylko z panią prokurator.
– Widzę przynajmniej kilka rozwiązań niewymagających mojego udziału. Może wrócić w poniedziałek albo niechże go pan wyśle do innego prokuratora – odparła Sawicka. – Najlepiej do rejonówki, dyżury mają w końcu.
– No tak, tyle że on chce rozmawiać z panią.
– A ja chcę pokoju na świecie, diety pudełkowej dostarczanej zawsze o tej samej godzinie i prywatnego miejsca parkingowego przed wejściem do sądu, a najlepiej to jeszcze nie musieć pokazywać się w prokuraturze częściej niż raz do roku – odparła Sawicka. – Wyłapał pan sarkazm?
– O to nietrudno – stwierdził portier. – Mimo wszystko ten pan usilnie domagał się rozmowy z panią.
– Naprawdę z tego powodu dzwoni pan do mnie w sobotę?
– Bo on twierdzi, że zabił wszystkie prostytutki – wyjaśnił portier.
– Zaraz, co?
– No, przyszedł i powiedział, że to on zabił prostytutki, że to jego pani szuka, ale chce rozmawiać tylko z panią – ciągnął portier. – Wezwałem na wszelki wypadek policję, pozwolił się spokojnie skuć, ale kiedy próbowali go wywieźć z prokuratury, zaczął szaleć. Krzyczał, że tylko pani powie wszystko i koniecznie musi się z panią zobaczyć.
– Gdzie on teraz jest? – spytała Sawicka.
– Na Małopolskiej.
– Dziękuję.
Rozłączyła się. Michalski czekał w napięciu. Sawicka wstała z łóżka, obciągnęła niżej koronkową koszulkę nocną i związała włosy w luźny kok.
– Zbieraj się, jedziemy do pracy.ROZDZIAŁ 3
Honda mknęła niemalże pustymi ulicami Szczecina. Sawicka cały czas rozmyślała o tym, co czeka ją w budynku komendy. Sytuacja była irracjonalna. Nie widziała żadnego logicznego powodu, by zabójca prostytutek ot tak przyznał się do winy. Zbrodnie nie były przypadkowe, sprawca dobrze je zaplanował. Cały czas nie udawało się go znaleźć, poza tym mógł pochodzić z półświatka, więc nagła skrucha była mało prawdopodobna.
Sawicka zatrzymała się na światłach, na lewym pasie zobaczyła terenówkę Michalskiego. Uśmiechnęła się. Wspólnie ustalili, że na razie ich życie prywatne zostanie całkowitą tajemnicą. Nie zamierzali w żaden sposób ujawniać się w pracy. Bardzo jej to odpowiadało. Potrzebowała czasu, by oswoić się ponownie z myślą o trwałym związku.
Po kilku minutach Sawicka zaparkowała przed budynkiem Komendy Wojewódzkiej Policji przy ulicy Małopolskiej. Michalski stał oparty plecami o drzwi, czekał na nią. Wysiadła z samochodu i ruszyła w jego kierunku.
– Witam panią prokurator w tę piękną sobotę, którą dzięki pani spędzę w robocie.
– Nie błaznuj.
– Staram się wprowadzić trochę klimatu w stylu Klimka – wyjaśnił Michalski.
– Niech ci będzie.
Wspólnie weszli do budynku komendy. Michalski zamienił kilka słów z portierem, a później poprowadził Sawicką przez szklane drzwi. Szli korytarzem do wskazanego pokoju przesłuchań.
– Wymyśliłaś chociaż jeden powód, dla którego miałby się przyznać? – spytał Michalski.
– Żadnego.
– Może to po prostu jakiś psychol? Uważa, że jest zabójcą, bo sobie to uroił albo chce zwrócić na siebie uwagę.
Michalski otworzył przed nią drzwi do małego pokoju bez okien, który wykorzystywano jako pokój przesłuchań. Stał w nim jedynie długi stół oraz cztery krzesła. W rogu pomieszczenia znajdowała się drukarka. Na stole czekały już laptop i dyktafon, o który poprosił. Zajęli miejsca przy stole od strony drzwi.
– Nie byłby tak zdeterminowany, żeby rozmawiać z konkretną osobą. Opowiadałby o tym wszystkim po kolei i czekał na reakcję – wyjaśniła Sawicka. – Skontaktowałby się raczej z policją albo z prasą.
– Podawaliśmy cokolwiek do wiadomości publicznej? – spytał Michalski.
– Tylko komunikat o zabójstwie prostytutki, bez łączenia w serię, żadnej konferencji prasowej.
– To skąd wie o tobie?
– To kolejna niewiadoma.
Drzwi do pokoju przesłuchań się otworzyły. Dwóch policjantów wprowadziło mężczyznę około pięćdziesiątki o siwych włosach i bystrym spojrzeniu. Uśmiechał się nieznacznie. Nie miał więcej niż metr osiemdziesiąt wzrostu, wydawał się bardzo żylasty. Poruszał się wolno, skrępowane ręce ewidentnie mu przeszkadzały. Usiadł ostrożnie na krześle, a skute dłonie ułożył na stole. Wyglądał na pozbawionego energii. Już samo to wzbudziło w Sawickiej wątpliwości. Zaczekali z Michalskim, aż policjanci opuszczą pomieszczenie.
– Dzień dobry, bardzo mi miło poznać panią prokurator.
– Nie będzie panu tak miło, jak wpierdolę pana do pudła za składanie fałszywych zeznań i utrudnianie postępowania karnego – odparła Sawicka.
– Przyszedłem z własnej woli przyznać się w pełni do winy za wszystkie popełnione zbrodnie – oznajmił podejrzany. – Liczę na łagodniejsze potraktowanie.
Sawicka przyglądała mu się uważnie. Michalski zaczął odbierać dane od mężczyzny. Nazywał się Antoni Madej, miał pięćdziesiąt dziewięć lat. Od trzydziestu lat prowadził z żoną mały warzywniak na prawobrzeżu Odry, nigdy nie był karany, nie miał na koncie nawet wykroczenia drogowego. Zupełnie nie wyglądał na członka grupy przestępczej ani na ewentualnego zabójcę z lubieżności i chociaż pozory czasem potrafiły mylić, w tym wypadku nic się nie zgadzało.
– Przesłuchanie zostanie nagrane za pomocą sprzętu pozwalającego na utrwalenie dźwięku i obrazu – poinformowała Sawicka. – Co pan chce powiedzieć?
– Marta Tarasienko, pamiętam ją bardzo dobrze. Była drobna, z łatwością mogłem ją unieruchomić, a jej kości łamały się jak gałązki – powiedział Madej. – Zaczepiłem ją na mieście i zabrałem do mieszkania. Mam taką małą kawalerkę, którą odziedziczyłem. Żona nigdy do niej nie zagląda, a ja obiecałem ją wyremontować i sprzedać. Tam przetrzymywałem ją ponad tydzień. Przychodziłem codziennie nakarmić ją i pieprzyć się z nią tak jak lubię, ostro. Niestety udało jej się uciec. Musiałem ją później dorwać, zanim wygadałaby, że to ja. Poczekałem, aż wyjdzie ze szpitala, pożyczyłem taksówkę od kolegi i pojechałem po nią. Nie poznała mnie, bo miałem ciemne okulary i perukę. Zorientowała się dopiero, gdy wywiozłem ją za miasto, wyprowadziłem z samochodu i strzeliłem. Tyle.
Sawicka siedziała ze skrzyżowanymi rękami, odchylona na krześle. To, co Madej mówił, nie pasowało do niego. Sprawcy zabójstw na tle seksualnym zazwyczaj podniecali się tym, co zrobili, samo wspomnienie wywoływało w nich dreszcze. Natomiast Madej siedział spokojny, to, co mówił, nie działało na niego w żaden sposób.
– Problem w tym, że Tarasienko widywano często w klubie Midnight i zastrzelono ją z broni, na której były odciski zupełnie innej osoby – zauważyła Sawicka. – Jak chcesz to wyjaśnić?
– Brałem od Lisa dziwki, które już mu się znudziły. Zawsze miał najlepszy towar. Wszystkie moje ofiary wcześniej u niego pracowały – wyjaśnił Madej. – A broń była Gawrona. Kiedyś zostawił ją w klubie, był wtedy totalnie pijany. Zabrałem ją, uznałem, że może się przydać. Ot, cała zagadka.
– Sprzedajesz warzywa, stać cię na wejściówki do klubu Lisa? – spytała Sawicka.
– Biowarzywa, pani prokurator. One są drogie, nie wspominając już o owocach.
– A czemu zostawiłeś ciało Tarasienko pod moim mieszkaniem?
– Pomyślałem, że tak zagram pani lekko na nosie – wyjaśnił Madej. – Widziałem, jak odwiozła pani tę dziwkę do szpitala. Na mieście krążyły plotki, że pani sprawę prowadzi. Nie mogłem się powstrzymać.
– A skąd wiedziałeś, gdzie mieszkam?
– Stałem pod prokuraturą na Stoisława cały dzień, czekałem, aż pani wyjdzie, i pojechałem za panią – odparł Madej. – To nic trudnego, chociaż przyznaję, ciężko za panią nadążyć.
Sawicka z trudem powstrzymała przekleństwo, które cisnęło jej się na usta. Mężczyzna wydawał się przygotowany do odpowiedzi na każde jej pytanie. Wszystko było niby logiczne, jakoś jednak pozbawione sensu.
– A Lidia Murawska? – zapytała Sawicka.
– Przepiękna kobieta, bardzo sympatyczna. Udawałem, że potrzebuję pomocy, a ona bez zawahania mi jej udzieliła. Nie bała się mnie, a szkoda. Powinna była zachować większą ostrożność – odpowiedział Madej. – Wyszła na spacer, wydawała się smutna i bardzo zamyślona. Praktycznie na mnie wpadła. Spotkałem ją w parku Kasprowicza. Poprosiłem, by odprowadziła mnie do domu. Powiedziałem, że bardzo blisko mieszkam, a ona uwierzyła. Zabrałem ją do kawalerki. Spędziliśmy dwie wspaniałe noce razem, niestety udusiłem ją. To był przypadek, chociaż… miło było patrzeć, jak wydaje ostatnie tchnienie.
Sawicka niespodziewanie podniosła się z krzesła i ruszyła do wyjścia. Madej odwrócił się do niej. Uśmiechnął się szeroko.
– Ależ pani prokurator, zabiłem pięć prostytutek, to dopiero początek historii – zapewnił Madej. – Gdzie pani ucieka?
Kobieta wyszła z pokoju przesłuchań, trzaskając drzwiami. Michalski ze stoickim spokojem zamknął laptop i podniósł się, rzucił jedynie krótkie: „Przerwa”, i również wyszedł. W pomieszczeniu od razu zjawił się policjant, żeby pilnować podejrzanego. Madej nawet nie drgnął. Cały czas tkwił w tej samej pozycji.ROZDZIAŁ 4
Sawicka weszła do gabinetu Michalskiego. Biurko komisarza było zasłane aktami, stało na nim zdjęcie jego dzieci i pusty kubek po kawie. Wyglądało dokładnie tak, jak zostawił je przed weekendem. Jednak biurko, które zajmował Klimek, było już całkowicie opróżnione i umyte, rzeczy osobiste zabrał jego syn, czekało na następnego policjanta. W poniedziałek Michalski miał poznać nowego partnera. Sawicka odwróciła się tyłem do biurka, by nie czuć tej przejmującej pustki.
Michalski wszedł do gabinetu i zatrzasnął za sobą drzwi. Oparł się o blat swojego biurka i skrzyżował ręce na klatce piersiowej.
– Co robimy? – spytał.
– Co robimy? – powtórzyła Sawicka, przedrzeźniając go. – Gdybym wiedziała, tobym nie wyszła z przesłuchania. Kurwa… zawsze wszystko się pierdoli.
– Jedno jest pewne: facet ewidentnie chce wkopać sam siebie.
Sawicka skinęła głową. Właściwie w całej swojej karierze zawodowej nigdy nie trafił jej się tak współpracujący podejrzany. Z łatwością mówił o tym, co zrobił, znał odpowiedź na każde pytanie i chętnie się nią dzielił. Nie interesowała go kara, jaką dostanie. Obciążał się sam, wręcz bez zachęty z ich strony.
– Co o tym myślisz? – spytała Sawicka.
– Sama wiesz, jak będzie wyglądała transkrypcja tego przesłuchania. Facet na razie opowiada nam, co chce. Nie jest zaskoczony naszymi pytaniami – odpowiedział Michalski. – Wszystko trzyma się kupy. Powiem więcej: zgadza się z wyjaśnieniami Gawrona, który twierdził, że ktoś w klubie zabrał mu broń. Musimy go wysłuchać do końca, nie mamy wyjścia.
– Tyle to ja też wiem.
– Później przesłuchamy go jeszcze raz. Będziemy dopytywać o każde zabójstwo osobno. O to, ile godzin trzymał ofiarę, co jej dokładnie zrobił, skąd ją zabrał i co zrobił z ciałem. Zapewne poda nam wszystkie szczegóły. To będzie idealny protokół z przyznaniem się do winy. Nie będziesz w stanie go podważyć. Nic tylko pisać akt oskarżenia i doprowadzić do skazania.
– A wierzysz w ogóle w jego winę?
– Nie, ale jakie to ma znaczenie?
– Dla mnie ma, bo nie pozwolę, żeby niewinny facet siedział, nawet jeśli to jego największe życiowe marzenie. Może to zakończyłoby sprawę, ale na wolności zostanie seryjny zabójca! – huknęła Sawicka. – Jak możesz to w ogóle brać pod uwagę?
– Chodzi mi o to, że cokolwiek zrobimy, sytuacja jest patowa – wyjaśnił Michalski. – Możesz go wpakować do aresztu i zwlekać ze śledztwem, ale jeśli w tym czasie nie dojdzie do zabójstwa prostytutki, to dla wszystkich będzie podejrzany. Nasi przełożeni chcą wyników i spokoju społeczeństwa, a nie prawdy.
– Nie przygotuję aktu oskarżenia.
– To napisze go ktoś inny – stwierdził Michalski.
– Po moim trupie – skwitowała Sawicka.
– Nieważne, ile będziesz dręczyć Maciążka. Nic ci nie pomoże, jeśli nie znajdziesz prawdziwego sprawcy, zanim dojdzie do procesu sądowego.
– Zapomniałeś o jedynym sensownym rozwiązaniu.
– Czyli?
– Udowodnieniu, że Madej nie jest winny! – odparła Sawicka.
Michalski się roześmiał.
– Gabi, zbastuj. To nie jest nasza rola – przypomniał. – My mamy znaleźć winnego.
– Artykuł drugi paragraf pierwszy punkt pierwszy Kodeksu postępowania karnego stanowi, że przepisy kodeksu mają na celu takie ukształtowanie postępowania karnego, aby sprawca przestępstwa został wykryty i pociągnięty do odpowiedzialności karnej, a osoba niewinna nie poniosła tej odpowiedzialności.
– Przepisy przepisami, praktyka praktyką, a statystyka i tak zawsze górą – skwitował Michalski.
– Czemu jesteś tak zawzięty w tej kwestii? – spytała Sawicka. – Zazwyczaj myślisz racjonalnie.
– Funkcjonuję w tym świecie dłużej niż ty i mam już dwie takie sytuacje na koncie. Wyzbyłem się idealizmu. Przyznanie się do winy to przyznanie się do winy, nic z tym nie zrobisz – wyjaśnił Michalski. – W jednej sprawie nawet patrzyłem, jak prawdziwy sprawca wychodzi na wolność, a ktoś idzie siedzieć za niego. I nie miałem na to żadnego wpływu. Zabrakło dowodów, chęci. Ostatecznie i tak skończył w pudle dwa lata później za coś innego, tyle pociechy.
Sawicka zmełła w ustach przekleństwo.
– Możesz się miotać, ile wlezie, ale jeśli nie znajdziesz innego podejrzanego, nic z tym nie zrobisz – dodał Michalski. – Nie przekonasz ani przełożonego, ani sędziego, że gość jest niewinny. To nie twoja rola.
– Jeszcze zobaczymy!ROZDZIAŁ 5
Madej czekał cierpliwie. Nie wiercił się, nie próbował przesunąć krzesła. Nie rozkuto go, więc trzymał ręce na stole niemalże bez ruchu. W żaden sposób nie starał się zwrócić uwagi policjanta, stojącego w rogu pokoju. Czuł się pewnie, dokładnie wiedział, co ma powiedzieć i jakie pytania mogą mu zadać. Do tej pory nie zaskoczyło go nic. Mimo wszystko gdzieś w jego wnętrzu czaił się strach. Nie miał pojęcia, co będzie dalej, jak długo potrwa postępowanie w jego sprawie.
Drzwi do pomieszczenia się otworzyły. Pierwsza weszła Sawicka i zajęła to samo miejsce co poprzednio. Michalski pojawił się chwilę później, skinął głową policjantowi, który od razu wyszedł. Zamknął drzwi i usiadł obok prokurator. Otworzył laptop i ponownie włączył nagrywanie.
– Powiedziałeś: „Zabiłem pięć prostytutek” – zaczęła Sawicka. – Wiemy o czterech.
– Bo piątą zabiłem dwa dni temu, najwyraźniej o tym jeszcze nie wiecie.
Michalski i Sawicka wymienili spojrzenia. Było oczywiste, że jeśli informacja o piątej ofierze się potwierdzi, to Madej stanie się głównym i jedynym podejrzanym.
– Ale proponuję po kolei, nigdzie nam się nie śpieszy – powiedział Madej. – Opowiem o każdym zabójstwie, mogę?
Sawicka sztywno skinęła głową.
– Moje pierwsze zabójstwo, Kalyna Tokar. Spotkałem ją w klubie Lisa. Kłóciła się z ochroniarzem. Była przepiękna. Miała długie czarne włosy, takie do połowy uda. Wyszedłem wtedy za nią. Nie byłem jeszcze pewny tego, co zrobię, ale czułem ogromne podniecenie. Zagadałem do niej, płakała. Nie chciała mi powiedzieć, co się stało, właściwie to chciała, żebym sobie poszedł. Nie mogłem jej jednak zostawić. Była przeraźliwie smutna – ciągnął Madej. – Szliśmy obok lasu, wtedy nie wytrzymałem. Pchnąłem ją w krzaki, wyrywała się, krzyczała, ale to mi nie przeszkadzało. Zdarłem z niej ubranie i wziąłem ją od tyłu. Mocno ściskałem jej szyję, za mocno. Wcale nie chciałem jej zabić. Po wszystkim jednak się nie ruszała. Zostawiłem ją tam, bo nie bardzo wiedziałem, co innego mógłbym zrobić.
Na twarzy Madeja nadal nie widać było jakiejkolwiek reakcji emocjonalnej. Zadowolenia, nostalgii, obrzydzenia, czegokolwiek. Był jak skała, bez żadnego wyrazu.
– Kolejna ofiara, Olena Dziuba, ją też znałem z klubu Midnight. Była bardzo ładną brunetką, miała obłędne ciało. Człowiek nie mógł się powstrzymać przed dotknięciem go. To był dla mnie trochę gorszy okres finansowy. Chodziłem rzadziej do klubu, więc kiedy ją zobaczyłem podczas joggingu, nie mogłem oderwać wzroku. Podbiegłem do niej i przyłączyłem się. Chciałem jedynie porozmawiać, ale nie zwracała na mnie uwagi. Zaczęła biec szybciej, więc zacząłem ją gonić. Zbiegła wtedy ze ścieżki, uciekała przede mną. Byliśmy zupełnie sami, w bocznej alejce. Wydaje mi się, że mogła się mnie bać. Potknęła się ze stresu, a ja to wykorzystałem. Bardzo się broniła, więc uderzyłem ją kamieniem. Nie myślałem wtedy, co robię. Chyba zmarła od tego ciosu. Nie wiem. Po wszystkim zaciągnąłem ją jeszcze bardziej na ubocze. Próbowałem ocucić, ale nie udało mi się.
– Więc ją zostawiłeś – dokończyła Sawicka. – Skoro nie chciałeś zabić, to nie przyszło ci do głowy, żeby wezwać pogotowie?
– Po co, skoro już nie żyły? Nie można było im pomóc.
Sawicka zaklęła w myślach. Madej reprezentował klasyczny model zabójcy z lubieżności znany z PRL-u: „miałem chcicę, ale nie chciałem zabić, tylko sobie poużywać – natknąłem się na nią – odrzuciła mnie – zgwałciłem ją – umarła, ale ja myślałem, że spała”. Pewnym odchyleniem było przetrzymywanie ofiary przez kilka dni. W rzeczywistości takich sprawców podniecało ostatnie tchnienie ofiary, jej bezwładność. Zbrodnie tego typu praktycznie się skończyły. Było mniej ustronnych miejsc, ludzie stali się bardziej czujni, a badania DNA zazwyczaj pomagały wykryć sprawcę. Jednak w tym przypadku na miejscach odnalezienia ciał nie zabezpieczono żadnych śladów, pozwalających na zidentyfikowanie sprawcy.
– Kontynuuj – rzuciła Sawicka.
– No tak, to ostatnie zabójstwo, które zapewne najbardziej was interesuje. Moja piękna Wiktoria Bondar, którą również poznałem w klubie Lisa. Nie macie pojęcia, jak cudownie tańczyła na rurze. Rozmawiałem z nią zaledwie kilka razy, zawsze była dla mnie miła. Spotkałem ją w czwartek rano, szła sama mało ruchliwą drogą. Poznała mnie, więc zaproponowałem jej podwiezienie. Zawiozłem ją jednak za miasto, zorientowała się bardzo późno. Tam są takie opuszczone ruiny. Zaciągnąłem ją tam i przywiązałem do jakiegoś słupa. To był wspaniały dzień, spędziliśmy go w całości razem. Pomiędzy stosunkami głaskałem jej włosy, gładziłem jej aksamitną skórę. Była taka piękna. Nie wiem, kiedy przestała się ruszać. Chyba za mocno szarpnąłem jej głową, bo uderzyła o słup. Nie wyglądało to dobrze. Miała dużą ranę na głowie.
– I niech zgadnę, skoro już nie żyła, to postanowiłeś zostawić ją w ruinach samą przywiązaną do słupa? – spytała Sawicka.
– Zgadła pani, ale to nie było znowu takie trudne – odparł Madej. – Pewnie nadal tam jest. Podać lokalizację?ROZDZIAŁ 6
Honda z piskiem opon wyjechała z miejsca parkingowego przed budynkiem Komendy Wojewódzkiej Policji w Szczecinie. Sawicka wbiła lokalizację do nawigacji i chciała jak najszybciej dojechać na miejsce wskazane przez Madeja. Czuła, jak buzuje w niej wściekłość. Facet jej zdaniem był niewinny, nikogo nie zabił, nie miał sadystycznych skłonności. Nie potrafiła tylko zrozumieć, dlaczego to robił. Z jakiego powodu przyznał się do winy? Przede wszystkim jednak skąd miał informacje, które mógł mieć tylko sam sprawca. Nie widziała żadnego sensownego wyjaśnienia. Rozdzwonił się jej telefon, przełączyła rozmowę na głośnik.
– Co?
– Jak nie zwolnisz, będę musiał cię przymknąć – ostrzegł Michalski. – I to zanim dojedziesz na miejsce zbrodni.
Sawicka zerknęła w tylne lusterko. Michalski jechał tuż za nią. Na ulicach było niewiele samochodów. Zwolennicy letnich weekendowych wyjazdów już pewnie stali w korku poza miastem, pozostali wciąż byli w domu i dopiero się pakowali.
– Miasto jest puste.
– Zwolnij.
– Oj, daj spokój, śpieszy nam się, obojgu – odparła Sawicka.
– To ciało nie ucieknie.
– Za to moja cierpliwość wobec Madeja owszem – skwitowała Sawicka. – Nie podoba mi się ten człowiek.
Sawicka wjechała na Trasę Zamkową i kierowała się w stronę prawobrzeżnej części miasta. Nie zwolniła. Michalski wciąż jechał za nią. Od miejsca docelowego dzieliło ich zaledwie kilkanaście kilometrów.
– Mnie też nie, ale co zrobisz? – spytał Michalski. – Prawda jest taka, że jeśli znajdziemy ciało, to właściwie mamy po sprawie.
– Jeszcze nie wiem, co zrobię, ale zapewniam cię, że będzie po mojemu.
– Mhm…
– Wątpisz? – rzuciła Sawicka.
Michalski jedynie westchnął w odpowiedzi. Zjechali zjazdem w kierunku Dąbia. Według nawigacji miejsce, które wskazał im Madej, było już niedaleko, ukryte w lesie.
– Jest też opcja, że oboje się mylimy – powiedział Michalski. – To, że nam się wydaje, że Madej tego nie zrobił, nie znaczy, że to prawda. Może po prostu świetnie ukrywa emocje.
– Ale czemu się przyznał? – spytała Sawicka.
– Pokuta? Poczucie winy? – odparł Michalski. – Opcje są różne. Zdecydowanie bardziej wiarygodne niż jego niewinność, jeśli weźmiesz pod uwagę treść jego wyjaśnień.
– Papier przyjmie wszystko.
– Tak samo jak ludzka wyobraźnia – skwitował Michalski.
Sawicka prychnęła w odpowiedzi. Zwolniła, zjeżdżając z głównej drogi. Terenówka Michalskiego wciąż podążała za nią.
– Nadal uważam, że powinniśmy wysłać tam ekipę – powiedział Michalski. – To jedyne sensowne działanie.
– Zanim ekipa się zbierze i znajdzie ciało, będzie poniedziałek – odparła Sawicka. – A ja muszę wiedzieć, na czym stoję, teraz.
Dotarli na Kijewo. Mijali domy przy ulicy Kurzej. Faktycznie można było odnieść wrażenie, że jest się już za miastem. Wokół znajdowały się jedynie domy jednorodzinne, a dalej las, do którego jechali. Zaparkowali na chodniku tuż przed wejściem do lasu. Sawicka wzięła głęboki wdech i powoli wypuściła powietrze. Przez chwilę jeszcze siedziała w samochodzie, myśląc nad kolejnymi krokami. Znalezienie ciała we wskazanym miejscu w dużej mierze wiązało jej ręce. W końcu z ociąganiem wysiadła z hondy i podeszła do Michalskiego. Stał z telefonem i dokładnie przyglądał się mapie.
– I co? Wiesz, co to za miejsce?
– Myślę, że chodziło mu o okolice starej strzelnicy STS – odpowiedział Michalski. – Miejsce jest duże, faktycznie te pozostałości wyglądają jak ruiny. Niewiele tam się teraz dzieje, ewentualnie kręcą się jakieś pijaczki. Mógł tam zgwałcić dziewczynę i zostawić jej ciało. Nikt nie usłyszałby jej krzyków.
– Daleko to?
– Pewnie chwilę nam zajmie jej znalezienie – stwierdził Michalski. – Zwłaszcza w twoich butach.
– Po prostu prowadź – rzuciła Sawicka. – Miejmy to już z głowy.
Weszli do lasu. Poruszali się powoli pomiędzy drzewami. Michalski starał się znaleźć jakąś bardziej utwardzoną ścieżkę, która zaprowadziłaby ich do strzelnicy.
– Mogliśmy podjechać od innej strony – stwierdził Michalski. – Tędy będzie ciężko.
– Teraz to już idź – poleciła Sawicka. – Nie marudź. I tak masz lepiej niż ja.
– Czemu właściwie ciągle chodzisz w szpilkach?
– Bo tupnięcie nogą ma wtedy większy wydźwięk – odparła Sawicka. – I jestem wyższa.
– Myślę, że akurat w twoim przypadku efekt byłby taki sam, nawet gdybyś miała na sobie adidasy.
– Nie wiesz, bo nie widziałeś.
Michalski przytrzymał dla niej gałąź i przepuścił ją przodem. Mimo sytuacji, w której się znaleźli, nie potrafił oderwać od niej wzroku. Cieszył się też na to, że wieczorem spotkają się w jego domu. Zerknął na telefon, byli już blisko. Pociągnął ją za ramię bardziej w lewo. Wyszli spomiędzy drzew na ubitą ścieżkę.
– Widać już mury – powiedział Michalski. – To tutaj.
Kilka metrów przed nimi znajdowała się wysoka, masywna konstrukcja z czerwonej cegły. Układała się w coś na kształt łuku, pod którym przebiegała zarośnięta ścieżka.
– To ma być strzelnica?
– To akurat stary wiadukt – odparł Michalski. – Praktycznie zaraz obok jest Ptasi Zakątek i miejsce, gdzie była strzelnica.
– Skąd tyle wiesz o tym lesie?
– Nie wiem, wygooglowałem to na szybko, bo wiedziałem, że będziesz pytać. Równie dobrze to może być wejście do Narni.
– Czyli jesteśmy na miejscu.
– Ja jestem, ty tutaj poczekasz.
– Co? – spytała Sawicka. – Musimy znaleźć ciało.
Michalski pokręcił głową. Z kabury przypiętej do skórzanego paska wyciągnął broń. Rozejrzał się w okolicy. Wydawało się, że są sami.
– Zostań tutaj, nie wiadomo, czy ktoś na nas nie czeka.
– Mam stać bez celu obok rozwalonego wiaduktu? – spytała Sawicka. – Wolę szukać zwłok.
– To bezpieczniejsza opcja, przynajmniej będę wiedział, gdzie jesteś – odparł Michalski. – I w tej jednej kwestii nie ustąpię.
Sawicka westchnęła zrezygnowana. Zeszła jednak ze ścieżki i usiadła na głazie.
– Tylko się pośpiesz.
Michalski skinął głową. Przeszedł pod wiaduktem i uważnie rozglądał się dookoła. Walało się tutaj mnóstwo puszek po piwie i butelek po różnych trunkach. Tego typu miejsca, położone na uboczu i oddzielone od głównej drogi jakimiś starymi zabudowaniami, zazwyczaj były wybierane przez młodzież, która chciała pić alkohol lub zażywać narkotyki z dala od oczu dorosłych i policji, ewentualnie przez miejscowych meneli.
Początkowo nie dostrzegł niczego specjalnego. Madej twierdził, że przywiązał kobietę do słupa, ten jednak mógł być dosłownie wszystkim. Nie zwraca się uwagi na szczegóły, gdy jest się pochłoniętym czymś innym.
Policjant podszedł do miejsca, w którym w murze była duża dziura. Zza paska wyciągnął latarkę, którą zabrał z samochodu. Włączył ją i nie opuszczając broni, wszedł do środka. Ta część ruin musiała kiedyś stanowić jakieś pomieszczenie. Strop był częściowo zawalony. Znalazł tutaj znowu puste butelki, puszki, a nawet stary fotel i kanapę. W końcu poczuł jednak zapach zwłok, który trudno było pomylić z czym innym. Rozejrzał się. Kobietę dostrzegł zaledwie metr od siebie. Podszedł do niej. Siedziała bez ruchu, przywiązana do podłużnego metalowego elementu konstrukcyjnego wystającego ze ściany. Głowę miała opuszczoną, porwane ubranie leżało obok. Sprawca przywiązał ją za pomocą liny holowniczej, która podczas próby ucieczki mocno weszła w ciało ofiary. Faktycznie na jej głowie widniała zaschnięta krew, która mogła być skutkiem uderzenia, o którym mówił Madej. Całe ciało pokrywały sińce i zadrapania. Michalski nie miał wątpliwości, że kobieta nie żyje i że broniła się przed śmiercią.ROZDZIAŁ 7
Las był dla niej stanowczo zbyt cichy. Wolała miasto, w którym cały czas rozbrzmiewały jakieś dźwięki. Można było na nich skupić uwagę. Nerwowo siedziała na głazie i czekała, aż Michalski da jej jakikolwiek znak. Chciała jak najszybciej znaleźć ciało, zaczynała jednak wątpić w powodzenie tego planu. Madej niekoniecznie musiał precyzyjnie wskazać miejsce ukrycia zwłok. Równie dobrze ich odnalezienie mogło wymagać przeszukania większego obszaru lub nawet wizji lokalnej z udziałem samego sprawcy. Ona jednak chciała poznać odpowiedź od razu, nawet jeśli impulsywność w działaniu wielokrotnie ją gubiła.
Po mniej więcej trzydziestu minutach pod wiaduktem dostrzegła Michalskiego, szedł w jej kierunku. Od razu się podniosła. Nie musiała o nic pytać, wiedziała już, że znalazł ciało. Przeklęła w duchu. To stanowiło ostateczne potwierdzenie prawdziwości informacji uzyskanych od Madeja.
– Zaprowadź mnie tam.
Michalski skinął głową. Wspólnie przeszli pod wiaduktem. Skierował się najkrótszą drogą do miejsca, w którym znalazł zwłoki.
– Zawiadomiłem już techników. Przyjadą jak najszybciej.
– Powiedziałeś, że prokurator jest na miejscu? – spytała Sawicka. – Bo jeszcze przyślą kogoś z rejonu.
– Tak, wspomniałem.
Milczeli przez dłuższą chwilę. W ciszy dotarli do dziury w murze. Michalski podał latarkę Sawickiej i pomógł jej wejść do wnętrza. Później znów przejął latarkę i oświetlił ciało. Kobieta ostrożnie zbliżyła się do ciała, uważając, by nie potknąć się o jakąś puszkę po piwie. Bez wahania kucnęła przy zwłokach.
– Szarpała się tak mocno, że lina zacisnęła się na ciele, powodując dodatkowe obrażenia – powiedział Michalski. – Nie wiem, jak zginęła, ale ma też ranę na głowie. Mogła uderzyć się sama albo mógł uderzyć jej głową o ten metal. Ma też obrażenia na dłoniach. Pewnie drapała o ścianę, chciała uciec za wszelką cenę.
– Zrobiłeś nagle podyplomówkę z medycyny sądowej?
– Mówię tylko, co widać na pierwszy rzut oka.
– Wyobraź sobie, że sama to widzę – mruknęła Sawicka.
Michalski przyglądał jej się dłuższą chwilę. W końcu kucnął obok niej. Oboje patrzyli na ciało kobiety.
– Próbuję ci tylko powiedzieć, że facet, który to zrobił, to prawdziwy zwyrodnialec, któremu ciągle mało. Sprawca nie panuje nad popędem – powiedział Michalski. – To nie robota handlarzy ludźmi.
– Kurwa… Nie powinnam oddawać śledztwa tym z handlu.
– Podjęłaś dobrą decyzję – zapewnił Michalski. – Wtedy wszystko wskazywało na udział handlarzy.
Sawicka wstała. Michalski zrobił to samo i chwycił ją za ramię. Ponownie na niego spojrzała.
– A teraz czas podjąć kolejną dobrą decyzję – powiedział. – Masz podejrzanego, masz jego przyznanie się do winy i masz pięć ofiar. Trzeba go przymknąć i skazać.
Strąciła jego rękę i ruszyła do wyjścia. Potknęła się o leżącą cegłę i straciła grunt pod nogami, zanim jednak upadła, Michalski złapał ją w pasie i podtrzymał. Potem obrócił ją do siebie.
– Wszystko gra?
– Nie. I wiem, że się ze mną nie zgadzasz, ale ja i tak potrzebuję dowodów, żeby go skazać – powiedziała Sawicka. – Przeprowadzimy śledztwo i zbierzemy dowody, które przedstawię przed sądem. Muszę mieć pewność, że jest winny.
Michalski uśmiechnął się do niej.
– Co?
– Ostatecznie ty tu rządzisz – stwierdził Michalski. – Zawsze będzie tak, jak ty chcesz.
– Przyzwyczajaj się, tak wygląda życie ze mną.
_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_