Nie odpisuj - ebook
Nie odpisuj - ebook
Już ponad pół miliona Polaków zdradziło mu swoje najgłębsze sekrety.
Thriller, na który czeka cały Internet.
Żałuję, że przeczytałam tę wiadomość...
To okrutne, ale żywię się cierpieniem innych ludzi. Cudze nieszczęście dodaje mi otuchy i uzmysławia, że świat nie zmówił się przeciwko mnie. Nie tylko ja mam pod górkę.
Czy możesz wierzyć ludziom, których poznajesz w internecie?
Martyna prowadzi profil społecznościowy, na którym internauci anonimowo zdradzają swoje tajemnice. Pogrążona w depresji kobieta zaczytuje się w problemach obcych ludzi, których cierpienie dodaje jej otuchy. Wydaje jej się nawet, że zna swoich czytelników lepiej niż oni sami.
Pewnego dnia dostaje jednak wiadomość, którą powinna była zignorować. Opróżniona butelka wina sprawia, że dziewczyna traci czujność i odpisuje. W jednej chwili Martyna przestaje być tylko powiernicą sekretów anonimowych internautów. Od teraz staje się częścią czyjegoś życia, które jest jeszcze bardziej przerażające niż to opisywane w zwierzeniach.
Gdyby tylko nie odpisała na tę wiadomość…
Oboje jesteśmy nierozumiani. Oboje tkwimy w próżni, gdzie nikt nie słyszy naszego wołania o pomoc.
Kategoria: | Horror i thriller |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8075-931-2 |
Rozmiar pliku: | 529 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
MICHAŁ
Jesteś zwykłym śmieciem, którego matka nie powinna była urodzić.
– przypadkowy komentarz przypadkowego internauty
Karol Marks rzekł przed śmiercią, że „ostatnie słowa są dla głupców, którzy nie powiedzieli wystarczająco wiele”. Gdy myślę o wszystkim, co usłyszałem na swój temat od żony, wiem, że nie mogę postąpić inaczej.
Zabiję ją, zanim zdąży choćby otworzyć usta.
Ryk silnika samochodu toczącego się po żwirowatej dróżce słychać z odległości ponad stu metrów. Oznacza to, że moja żona lada moment zaparkuje przed domem, a potem triumfalnie pomaszeruje w stronę wysokich dębowych drzwi. Stukot jej koszmarnie drogich szpilek będzie wiercił mi dziurę w głowie i przypominał o tym, że Agata zawdzięcza wszystko wyłącznie sobie. To nie jest historia kobiety, która w akcie desperacji znajduje sobie faceta z zasobnym portfelem, a potem zachodzi w ciążę i żyje wygodnie za wypłatę męża oraz państwowe świadczenia.
Kiedyś uważałem takie przypadki za oznakę najwyższej arogancji i próżności. Potem poznałem moją żonę i zrozumiałem, że zawsze można trafić gorzej.
Czaję się za ścianą oddzielającą przedpokój od salonu. Za mniej niż dwie minuty powinno być po wszystkim. Mocniejszy zryw silnika. Właśnie wjechała w dziurę, która powstała w drodze mniej więcej dwa miesiące temu po obfitych opadach. Wciąż jej nie załatali, choć Agata interweniowała w tej sprawie u samego burmistrza dzielnicy. Przypuszczam, że ją zignorował, bo od tamtej pory nie poruszała przy mnie tego tematu.
Na pewno ją zignorował i mocno rozwścieczył. Agata nigdy nie trzaskała naczyniami o podłogę.
Zawsze celowała nimi we mnie.
Zerkam na zegarek, jest pięć po ósmej wieczorem. Jeszcze chwila. Jak to jest umrzeć o ósmej siedem dwudziestego trzeciego sierpnia? Co czuje człowiek, który ginie z rąk najbliższej osoby?
Uśmiecham się pod nosem. Że też mam w sobie tyle ludzkich odczuć, by nadal myśleć o niej jak o kimś bliskim. Na szczęście za kilkadziesiąt sekund będzie po wszystkim. Pozbędę się raka, który od dwóch lat żeruje na mojej godności. Usunę go z tego świata jednym uderzeniem. To takie proste.
Dlaczego wcześniej o tym nie pomyślałem?
Brama się otwiera i Agata płynnie wjeżdża pod górę. Musi mieć dobry dzień, bo zawsze robi to na jedynce, a ryk sprzęgła doprowadza do szału psa sąsiadów. Kiedyś zwróciłem jej z tego powodu uwagę. Obrzuciła mnie tym spojrzeniem typowym dla osób o bezpodstawnym poczuciu wyższości. Jakim prawem śmiałem kwestionować jej umiejętności? Skąd przypuszczenia, że kobieta sukcesu chciałaby w ogóle wysłuchiwać uwag takiego kmiota?
Czuję tak silne drżenie nóg, że muszę przykucnąć. Dłonie straszliwie pocą mi się w gumowych rękawiczkach. Instynktownie mocniej zaciskam prawą dłoń na pozłacanej statuetce, którą moja żona odebrała w październiku za zwycięstwo w plebiscycie na Biznesową Nadzieję Roku 2018 w kategorii innowacje w sektorze finansowym.
Pieprzona bizneswoman. Nie wie jeszcze, że zdobyta w zaciekłej walce figurka będzie ostatnią rzeczą, którą zobaczy.
Dociera do mnie trzask zamykanych drzwi volvo. Znam ten odgłos aż za dobrze. Każdego dnia wywołuje u mnie dreszcze. Zwiastuje początek koszmaru.
Mogę podzielić na trzy etapy te kilka godzin, które spędzam sam, gdy Agata wychodzi z domu, by swoim wdziękiem i determinacją podbijać omamioną pieniądzem Warszawkę. Etap pierwszy – dochodzenie do siebie po burzliwym poranku z tą wariatką i kolejnych wyrzutach, codziennie tych samych („Znajdź wreszcie, kurwa, jakąś porządną robotę. Wstyd mi się przyznać przed znajomymi, że zarabiasz grosze”, „Gdy wrócę, ma tu nie być nawet śladu kurzu. Przydaj się wreszcie do czegoś”). Etap drugi – chwila spokoju, odprężenia i nabierania sił. Zwykle idę wtedy na krótki spacer do pobliskiego parku lub przeglądam oferty pracy na laptopie kontrolowanym przez moją żonę (niech widzi, że coś robię). Czasem zamykam się w łazience i oglądam pornosa na telefonie, o którego istnieniu Agata nie ma pojęcia.
Gdyby wiedziała, już dawno zrobiłaby mi z tego powodu awanturę. Nie patyczkuje się – uderza od razu, bez zastanowienia. Zupełnie jakby czuła się bezkarna. To jej jedyna słabość.
Cztery pokonane schodki, po jednym kroku na stopień. Stoi po drugiej stronie drzwi i szuka w torebce chipu. Nie mam siły wstać. Opieram się o zimną ścianę i z zamkniętymi oczami odliczam sekundy do końca tego koszmaru.
Zamek odblokowuje się z krótkim dźwiękiem, a moja żona wchodzi do środka. Dyskretnie wychylam się zza ściany. Dostrzegam jej szczupłe nogi. Ma na sobie swoje ulubione zielone szpilki. Tracę oddech, kropla potu ścieka mi z brwi prosto do oka, a rękawiczka niebezpiecznie ześlizguje się z dłoni razem ze statuetką przypominającą wałek do czyszczenia kurzu.
Teraz albo nigdy.
Słyszę, że idzie w moją stronę. Nie rozebrała się, musi być zniecierpliwiona. Za wcześnie oceniłem, że ma dobry nastrój. Pewnie woli najpierw dać mi w pysk za to, że nie udało jej się dziś dopiąć ważnego kontraktu. Gdybym nie był taką ofermą i inspirował ją w codziennych staraniach o pomnożenie i tak już pokaźnego majątku, leżałbym z nią teraz w łóżku w naszej niegdyś wspólnej sypialni i ocierał z jej policzka łzy rozczarowania.
Zamiast tego od ponad roku muszę spać na starym tapczanie w magazynie na poddaszu. Agata uważa, że z jej strony to i tak poświęcenie, bo chciała utworzyć tam kącik sukcesu, by lepiej wyeksponować wszystkie zdobywane przez swoją firmę nagrody i chełpić się przed znajomymi.
„Gdy już cię stąd wypierdolę, zorganizuję tu profesjonalną sesję ze wszystkimi wyróżnieniami, a potem zmienię profilówkę na LinkedIn. Myślałam też o nagrywaniu webinarów. Influencing jest dobrze postrzegany w branży. Rozmawiałam już z mężem Beaty. Obiecał pomóc mi w wyborze sprzętu”.
A potem zaczęła wyliczać: kamera, statyw, mikrofon, lampa doświetlająca LED, odpowiednie tło i tak dalej. Czułem się wyróżniony, że pozwalała mi koczować w miejscu, które miało dać początek jej wielkiej internetowej karierze.
Gwałtownie prostuję nogi i podnoszę rękę z ciężką, mosiężną figurką. Oddziela nas ściana, ale wiem, że stoimy równolegle do siebie.
Muszę to skończyć tu i teraz.
Robię zamach w momencie, gdy jej czarny płaszcz znajduje się w zasięgu mojego wzroku. Zamykam oczy, słysząc gruchot pękających kości. Agata z hukiem upada na podłogę, a ja chowam się za ścianą jak kilkuletni chłopiec, który wie, że nabroił, choć nie zdaje sobie jeszcze sprawy jak bardzo.
Wyszło perfekcyjnie. Dławi się krwią i walczy o każdy oddech. Powinienem teraz wyjść z ukrycia. Powinienem stanąć nad nią i cieszyć się zwycięstwem. Patrz mi w oczy, suko. Myślałaś, że jesteś niezniszczalna. Ubzdurałaś sobie, że możesz pomiatać innymi, każdego dnia wgniatać ich w ziemię, pozbawiać godności i wpędzać w jeszcze większe kompleksy. Gówno prawda. Teraz nie możesz nawet swobodnie nabrać powietrza. Przegrałaś.
Powinienem triumfować, a tymczasem siedzę na podłodze, zaciskam zęby i boję się otworzyć oczy, by przypadkiem nie zobaczyć zakrwawionej statuetki.
Krew kojarzy mi się z Agatą. A Agata kojarzy mi się ze wszystkim co złe.
Straciłem rachubę czasu. Od momentu uderzenia minęły może dwie, trzy minuty, ale ja mam wrażenie, że siedzę na podłodze już dobrą godzinę. Przestała się ruszać, nie walczy. Odpuściła, choć to do niej niepodobne. Agata nigdy nie daje za wygraną. Idzie po trupach do celu, zarówno w życiu zawodowym, jak i prywatnym. Wszystkie najgorsze świństwa, które mi wyrządziła, wynikały z jej nieustępliwości. Szła w zaparte, nawet jeśli nie miała racji. Szarżowała tak długo, aż wyczerpany przeciwnik odpuszczał i pozwalał jej świętować kolejne zwycięstwo, utwierdzając ją w przekonaniu, że wszystko, co robi, jest słuszne.
Ostrożnie podnoszę się i wysuwam zza ściany. Leży w plamie krwi. Wycelowałem idealnie w głowę. Mijam but, który spadł jej ze stopy w ostatnich, przedśmiertnych podrygach. Zatrzymuję się na wysokości bioder. Skupiam wzrok na srebrnym pasie od płaszcza. Boję się spojrzeć wyżej. To dziwne, bo przecież od dawna czekałem na ten moment, a teraz, gdy wszystko poszło po mojej myśli, nie mam odwagi, by przyjrzeć się jej pięknym niebieskim oczom, za którymi czaiła się prawdziwa diablica.
Jej głowa leży w kałuży krwi. Szyja jest nienaturalnie wykręcona, dlatego muszę obejść ciało, by zobaczyć twarz. Adrenalina robi swoje, jestem gotowy. Już po wszystkim. Nie muszę dłużej żyć w niepokoju. Mój koszmar dobiegł końca. Policja z początku pomyśli, że to napad rabunkowy. Wszystko sobie obmyśliłem. Agata miała wielu wrogów i lubiła przechwalać się dobrobytem. Nikt nie będzie mnie podejrzewał. Oficjalnie jestem teraz gdzieś indziej.
Potem znajdą kolejne ślady. I cała wina spadnie na niego.
Pochylam się nieśmiało nad bezwładnym ciałem i sprawdzam, czy oddycha. Czort wie, czego się spodziewać po tej wariatce. Równie dobrze może teraz udawać. Wcale by mnie to nie zdziwiło. Dla pewności powinienem jeszcze raz jej przyłożyć. Nie zrobię tego, bo nie taki był plan. Emocje nie wchodzą w grę. Czas na chłodną kalkulację.
Chcę zobaczyć, jak wyglądała w chwili, gdy wydawała z siebie ostatnie tchnienie. Założę się, że była przerażona i zdezorientowana. Biła się ze śmiercią i jednocześnie zastanawiała, kto jej to zrobił.
Na pewno o mnie nie pomyślała. Pamiętam, jak zaśmiała mi się w twarz i stwierdziła, że jestem ostatnią osobą, której mogłaby się obawiać.
Biorę oddech i kładę się na podłodze tuż obok niej. Odsuwam jej z twarzy długie, splamione krwią włosy. Patrzę w oczy Agaty, a one patrzą na mnie.
I mrugają.
Ona żyje. I policzkuje mnie tak mocno, że momentalnie odzyskuję świadomość.
– Dlaczego nie jesteś na górze? I dlaczego trzymasz w ręku moją statuetkę?
Stoi w przejściu i patrzy na mnie jak na wariata. Jej górna warga drży nerwowo.
– Ja…
Potrzebuję chwili, by w pełni powrócić do rzeczywistości.
– Wyjazd na górę! Jestem zmęczona, miałam ciężki dzień. Nie każ mi na siebie patrzeć. I nie waż się więcej dotykać moich rzeczy!
Wracam do budy na poddaszu z podkulonym ogonem. Zamach znowu się nie powiódł. Jak na razie zniknięcie Agaty z mojego życia pozostaje jedynie w sferze marzeń.
Podobno marzenia czasem się spełniają. Trzeba im tylko pomóc.
Może już niedługo znajdę w sobie wystarczająco dużo odwagi.MICHAŁ
TERAZ
Doceń to, co masz. Żona i tak jest dla ciebie za dobra. Bez niej byłbyś nikim.
Agata od rana jest w doskonałym nastroju. Wczorajsza kolacja przebiegła zgodnie z planem, goście wyszli najedzeni i zadowoleni, a ja sprawdziłem się jako kucharz.
Gdy wchodzę do kuchni, dostrzegam ją podjadającą z lodówki resztki pieczeni z królika, które zachowałem dla siebie. Nie protestuję, Agata sprawia wrażenie zadowolonej ze smaku dania, a to znaczy, że wczorajszy test zdałem śpiewająco.
A przy okazji wywalczyłem sobie jeden dzień bez pogryzionych do krwi skórek wokół niemal nieistniejących już paznokci.
– Wcześnie wstałeś. Usiądź, zrobię nam po omlecie.
Ma na sobie koszulkę nocną, którą trzy lata temu dostała ode mnie w prezencie na walentynki. Myślałem, że dawno się jej pozbyła. Koszulka zasłania pośladki tylko do połowy, co w ogóle nie krępuje mojej żony. Staram się skupić wzrok na czymś innym.
Czymś dla mnie dostępnym.
Przez dłuższą chwilę słychać tylko skwierczenie masła rozpływającego się na rozgrzanej patelni. Agata opiera się o biały granitowy blat. Kuchnia została urządzona zgodnie z jej zachciankami. W sterylnym jasnym pomieszczeniu znajdują się tylko najważniejsze meble i urządzenia. Agata nie należy do osób, które lubią przepych. Nie słyszałem, by kiedykolwiek ktoś skrytykował jej gust.
– Sypniewski kazał ci podziękować za pyszną kolację – zaczyna Agata. – Królik bardzo mu smakował. Jego żona była z kolei zachwycona sałatką. Nie wiedziałam, że umiesz przyrządzić taki dobry sos ziołowy.
– Jeszcze wielu rzeczy o mnie nie wiesz – rzucam pod nosem.
– Tak sobie pomyślałam – powoli idzie w moim kierunku – że może wybralibyśmy się dziś na jakiś niedzielny spacer? Co powiesz na Łazienki?
Próbuję ukryć zaskoczenie. Agata nie lubi wychodzić ze mną z domu. Woli nie ryzykować utraty kontroli nad rozwojem wypadków.
– Mówisz poważnie?
Stoi teraz za moimi plecami. Zaczynam ciężko oddychać.
– A co… nie chcesz?
– Oczywiście, że chcę.
Od trzech dni siedzę w domu. Agata zabrała mi chip do drzwi. Byłbym głupcem, gdybym nie wykorzystał takiej okazji.
Podchodzi do kuchenki, by przełożyć omlet z patelni na talerz. Jestem zaskoczony, że dostaję porcję jako pierwszy.
– Smacznego – mówi wyraźnie z siebie zadowolona.
– Dziękuję.
Jem w spokoju, gdy ona rozbija na patelni kolejne jajka. Coś mi tu nie pasuje. Najpierw powierzyła mi przygotowanie kolacji dla ważnych gości, choć dobrze wie, że nie jestem mistrzem gotowania, a teraz zaprasza mnie na spacer? To do niej niepodobne.
Na pewno mnie testuje. Nie widzę innego powodu. No, chyba że właśnie zaczęły ją dręczyć wyrzuty sumienia i postanowiła wprowadzić do mojego życia dreszczyk emocji.
Nie, to nie w jej stylu.
Zajmuje miejsce po przeciwnej stronie szerokiego stołu. To nasze pierwsze wspólne śniadanie od Świąt Wielkanocnych, gdy odwiedzili nas moi rodzice. Zwykle jadam w swoim miejscu na poddaszu. W pustym niezagospodarowanym pomieszczeniu stoi jedynie stary tapczan, komoda i rozpadająca się szafa. Mam tylko dwie pary spodni i kilka T-shirtów, które mogę zakładać na co dzień. Wszystkie bardziej eleganckie ubrania znajdują się w szafie w sypialni Agaty, kiedyś naszej wspólnej. To ona decyduje, co założę na rodzinne uroczystości czy spotkania ze znajomymi, na które pozwala mi chodzić, by nikt nie pomyślał, że rozpłynąłem się w powietrzu.
Moi znajomi już dawno się mną nie interesują. Nie mam nikogo.
Została mi tylko żona i Mirek, mój najlepszy kumpel, ale on nie rozumie, przez co przechodzę.
Nikt nie rozumie.
– Chcesz jeszcze? – Zabiera pusty talerz i wkłada go do zmywarki. – Mogę zrobić więcej.
– Nie trzeba, dziękuję. Śniadanie było pyszne.
Wzdrygam się, gdy po plecach spływają mi strużki potu. To wszystko jest takie nierealne.
– Mam coś dla ciebie. Poczekaj.
Wychodzi z kuchni, po czym wraca z moim iPhone’em. Nie wierzę, gdy kładzie go przede mną.
– Widziałam, że dostałeś wiadomość od mamy. Pytała, czy wszystko u ciebie w porządku. Może zadzwoń do niej i powiedz, że właśnie jemy miłe śniadanie?
Kurtyna.
Zaciskam zęby, gdy Agata posyła mi uśmiech numer siedem. Nienawidzę go, bo jest tak bardzo wiarygodny. Nie mam wyjścia. Muszę zadzwonić do mamy i uspokoić ją na kolejny tydzień lub dwa.
– Witaj, mamo. – Włączam głośnomówiący.
– Cześć, synu. Czy wszystko w porządku?
– Jest okej. Mam dużo pracy.
– Jedz warzywa i wysypiaj się.
– Tak, wiem.
– A co u Agaty?
– Agata czuje się świetnie. Każe cię pozdrowić.
– Ty też ją pozdrów. Dbaj o nią.
– Przecież to robię, mamo.
– W każdym małżeństwie bywają gorsze chwile. Najważniejsze to być dobrym i troskliwym mężem. Kobieta potrzebuje silnego ramienia, na którym będzie mogła się wesprzeć.
Agata odwraca się do mnie plecami. Nie widzę triumfalnego uśmiechu na jej twarzy, ale może to i dobrze.
Nie mogę dłużej tego słuchać. Od tego momentu tylko potakuję, by mama wreszcie skończyła i oszczędziła mi upokorzeń. I tak mam ich pod dostatkiem.
– W każdym razie pomyśleliśmy z ojcem, że może odwiedzilibyście nas jutro. Urządzamy kolację z okazji trzydziestolecia ślubu. Przyjadą Mariola z Grzesiem i dziećmi. Będzie miło. Co wy na to?
Spoglądam na Agatę. Kiwa głową.
– Dobrze, mamo. Chętnie przyjedziemy.
– Cudownie! Nawet nie wiesz, jak się cieszę. Rodzina powinna trzymać się razem.
Wreszcie się rozłącza, a ja oddaję Agacie telefon.
Moja żona radośnie przeskakuje z nogi na nogę. Kocha swoich teściów, a jeszcze bardziej kocha z nimi pogrywać. Wie, jak bardzo tego nienawidzę. Nie mogę spokojnie się przyglądać, jak mama je Agacie z ręki. Zniósłbym to, gdyby manipulowała kimś innym, ale nie mamą. Nie najbardziej inteligentną i spostrzegawczą osobą, jaką znam.
Czasem wydaje mi się, że to właśnie widok mamy zafascynowanej Agatą pozbawił mnie nadziei na poprawę sytuacji.
Agata proponuje mi napar z czystka, ale odmawiam.
– Ja sobie zrobię. A ty, jeśli chcesz, możesz wziąć w tym czasie gorącą kąpiel.
Kręci mi się w głowie od nadmiaru jej dobroci. W tym roku tylko trzy razy kąpałem się w naszej dużej wannie, w której ona potrafi przesiadywać godzinami. Ostatnio pozwoliłem sobie na to w zeszłym miesiącu, gdy Agata musiała wyjechać służbowo na jedną noc. Po wszystkim wytarłem papierem każdy milimetr powierzchni wanny, by nie zostawić po sobie żadnego śladu. Chyba się nie zorientowała.
Nie mogę nie skorzystać z takiej szansy. Na co dzień muszę się myć przy umywalce. Agata kupiła mi specjalną matę, którą rozkładam na podłodze, by pochłaniała wilgoć. Nie znosi wchodzić po mnie do łazienki, dlatego zawsze pierwsza bierze kąpiel. Mówi, że zostawiam po sobie straszny smród, z którym nie radzą sobie nawet odświeżacze powietrza.
Dlaczego więc dziś jest wobec mnie taka hojna?
Nieśmiało wychodzę z kuchni i wracam do miejsca po swoje rzeczy. Mam jeszcze jedną czystą parę bokserek. To dzięki temu, że przez większość tygodnia chodziłem po domu w samych dresach, bez bielizny pod spodem. Przysługuje mi tylko jedno pranie w tygodniu i pięć par bokserek. Prosta matematyka. Przez dwa dni w tygodniu chodzę albo bez bielizny, albo w brudnych gaciach.
Upewniam się, że przekręciłem zamek w drzwiach. Następnie zrzucam z siebie przepoconą piżamę i nalewam do wanny gorącą wodę. Łazienka wypełnia się parą, która wysysa z mojej skóry wszystkie toksyny, obelgi i upokorzenia ostatnich tygodni.
Uwielbialiśmy kochać się w tej wannie. Pamiętam każdy raz. Nie bez powodu Agata zażyczyła sobie, by była taka duża.
Moja żona ma skłonność do pieprzenia się w dziwnych miejscach. Seks w sypialni? Tylko w ostateczności. Zaliczyliśmy już bzykanko w kinie, w toaletach większości kawiarń i restauracji, w pociągu, a nawet podczas toastu na weselu mojej kuzynki, gdy goście byli już tak pijani, że nikt nie zauważył nas ukrywających się za sceną, na której występował zespół.
To były wspaniałe chwile.
Słucham, jak Agata krząta się po przedpokoju. Nie wiem, czego szuka, ale i tak niczego nie znajdzie. Mój drugi telefon, o którym nie ma pojęcia, noszę razem z ładowarką tam, gdzie nigdy nie zagląda – w pokrowcu przymocowanym do uda tak, by telefon znajdował się tuż przy moich jądrach. Zawsze go wyłączam, by nie narażać się na niepotrzebną dawkę promieniowania.
Pokrowiec z telefonem leży teraz na blacie przykryty piżamą. Muszę brać pod uwagę każdą ewentualność. Nawet to, że Agata jakimś cudem otworzy drzwi i wejdzie do środka. Raczej nie będzie chciała przetrzepać mi gaci. To jedyna rzecz, której nie robi.
Wychodzę z łazienki po dwudziestu minutach. Agata siedzi przed telewizorem z kubkiem w dłoni. W Dzień dobry TVN rozmawiają o upławach z pochwy. Gdy mnie dostrzega, pyta, jak minęła mi kąpiel.
– Jestem już gotowy – oznajmiam.
– Dobrze. Daj mi kwadrans, zrobię sobie tylko makijaż.
Agata zostawia włączony telewizor, jakby dając mi przyzwolenie na pobyt w salonie. Na wszelki wypadek wracam na górę.
Słyszę, że wychodzi z łazienki. Zbiegam po schodach jak pies spragniony wyjścia z domu. Agata stoi w przedpokoju przed zajmującym całą ścianę lustrem i poprawia włosy. Ma na sobie luźne spodnie i tenisówki.
Milczę. Czekam na jakąś reakcję z jej strony.
– Jak wyglądam? – pyta, nie patrząc mi w oczy.
Chrząkam. Nie dam rady wydusić z siebie żadnego komplementu.
– Po południu mają być dwadzieścia dwa stopnie – zagaduję. – Pomyślałem, że może wzięlibyśmy koc i poopalali się na trawie w Łazienkach.
– Dobry pomysł. Ale może innym razem.
Obraca się na pięcie i kładzie dłoń na klamce.
– Ty zostajesz. – Grozi mi palcem, gdy robię krok do przodu. – Chyba nie myślałeś, że mówię poważnie?
– Ale…
Czuję, że krew uderza mi do głowy. Przez moment obraz przed oczami traci ostrość. Nie wierzę, że znowu dałem się nabrać.
Agata podchodzi do mnie i przykłada dłoń do mojego zarośniętego policzka.
– Nie uważasz, że i tak byłam dziś dla ciebie za dobra?
– Dlaczego mi to robisz? – syczę, a do oczu napływają mi łzy.
– Znowu się nad sobą użalasz… Dałbyś wreszcie spokój.
Jest już jedną nogą na zewnątrz, gdy ponawiam pytanie:
– Dlaczego?
Agata przewraca oczami.
– Cebula na ziemniakach była przypalona.
A potem wychodzi z domu i zamyka drzwi chipem.
Stoję jak wryty jeszcze przez dobre dwie minuty, po czym przegryzam do krwi lewy kciuk. Agata mnie obezwładnia. Nie umiem się przed nią bronić.
Przy niej jestem nikim.