Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Nie płacz, księżyc gaśnie - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
14 lutego 2025
4049 pkt
punktów Virtualo

Nie płacz, księżyc gaśnie - ebook

Mroczny kryminał inspirowany autentyczną, głośną sprawą dzieciobójstwa!

Ojciec na oczach świadka strzela z pistoletu do ukochanego syna. Policja prowadzi pościg, sprawca zostaje zatrzymany i poddany brutalnemu przesłuchaniu. Mężczyzna przyznaje się do winy, lecz odmawia składania jakichkolwiek wyjaśnień. Opinia publiczna szybciej niż sąd wydaje wyrok:

BESTIA!

Organy ścigania nie mają żadnych wątpliwości – wszystkie zebrane dowody, uparte milczenie sprawcy i brak skruchy zdają się potwierdzać tezę aktu oskarżenia. Jedyną osobą, która wątpi w winę mężczyzny, jest Nikodem Rand – naoczny świadek zdarzenia. Choć doskonale wie, co widział, rozumie też, że nie ma nic bardziej zwodniczego niż oczywiste fakty. Wbrew zdrowemu rozsądkowi rozpoczyna prywatne śledztwo, które uświadomi mu, że w Dunli nic nie jest tym, czym się wydaje, a każda tajemnica kryje prawdę o jeszcze większej tragedii…

Dlaczego najbardziej brutalne zbrodnie zdarzają się zwykle jedna po drugiej? Co sprawia, że na pozór kochający rodzic morduje własne dziecko?

NIE-SPOKÓJ

CYRYL SONE – bestsellerowy pisarz i zawodowy prokurator – zabiera czytelnika za kulisy swojej codziennej pracy!


Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Horror i thriller
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-240-9065-5
Rozmiar pliku: 2,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Rozdział 1

Jesień

NIKODEM RAND

Odgłos wystrzału poniósł się echem przez las niczym samotny krzyk rozpaczliwie rzucony w nicość. Nikodem Rand zdał sobie sprawę, że oto właśnie stała się tragedia. Niepomyślne zakończenie, nie tak znowu trudne do przewidzenia, uparcie ignorowane przez długie letnie tygodnie stale narastającego napięcia.

Księżyc chował się za horyzontem, zupełnie jakby przygasał. Jakby nie był już potrzebny i zwyczajnie musiał odejść.

– Wanda – wyszeptał Niko.

W głębi doliny, tuż nad brzegiem jeziora, stał samotny dom, drewniana chata wzniesiona pośród złoconych jesienią buków i dębów Dunli. Wiatr, tak głośny zazwyczaj, tego dnia nie wydobył z siebie nawet szeptu.

Serce Nikodema powinien był zmrozić strach. Wszelki rozsądek podpowiadał, że należy zawrócić, zbiec czym prędzej w popłochu, sprowadzić posiłki, zawołać pomoc. Ale Rand rzadko kiedy zbaczał z raz obranej drogi. I za cholerę nie potrafił uciekać.

– Wanda – powtórzył, widząc oczyma wyobraźni wciąż żywą jeszcze ukochaną.

Na przekór rozumowi zbiegł ze wzgórza, w dalszym ciągu nie puszczając ręki z ramienia nadchodzących wydarzeń. Urojenia skąpane w nadziei, rozczarowanie pachnące gorzkim aromatem ulgi.

Dopadł do drzwi, pociągnął za klamkę.

– Adam?

Ku wielkiemu zaskoczeniu spostrzegł, że na dopiero co odmalowanej drewnianej podłodze wcale nie leży Wanda. Że niewielkie ciało jest bez wątpienia ciałem martwym, lecz nie ciałem damskim i nie ciałem dorosłym.

Pośrodku pokoju, właściwie to nieco bliżej kuchni niż geometrycznego serca pomieszczenia, znajdowały się zwłoki jedenastoletniego chłopca. Chwilę temu musiało tlić się w nim życie, chwilę temu wciąż musiał wierzyć w to, że świat jest dobrym miejscem. Ale świat nigdy nie był dobrym miejscem.

– Zabiłeś go – stwierdził oskarżycielsko Rand, zupełnie nie wiedząc, czemu akurat te słowa jako pierwsze opuściły jego usta.

Kawałek dalej, tuż obok otwartych na oścież tarasowych drzwi, stał Adam. Dzierżył w dłoni niewielki czarny rewolwer, narzędzie zbrodni utkane z dźwięków kainowego grzechu.

– Mój syn – wydukał Adam, spoglądając na ciało tego, któremu przed chwilą odebrano życie. Zza pleców mężczyzny spozierały drzewa, niemi świadkowie, złowieszczo zaklęci w swojej ciszy.

Drzewa milczały przeciwko sprawiedliwości, milczały we wszystkich językach, milczały uparcie i nieprzejednanie, jakby je same też trawił nie-spokój. Jakby był ich konieczną częścią, chemicznym wiązaniem wpisanym w samą zasadę istnienia.

– Zamordowałeś Mikołaja. Zamordowałeś swojego syna – wycedził Rand, nie bacząc, że stoi tu zupełnie bezbronny i równie dobrze sam może za chwilę stać się częścią wieczności.

W oczach Adama szkliły się łzy.

– Mojego syna – powtórzył zapłakany ojciec, patrząc na niewinną ofiarę. Ofiarę, której nie żądał żaden z bogów, a która i tak została złożona. Tak zgasł jego księżyc, tak umarły nieskończone gwiazdy.

Mikołaj odszedł.

– Wanda – wycedził Niko, nagle zdając sobie sprawę, że nigdzie nie widzi ukochanej. – Co zrobiłeś z Wandą?!

Odpowiedziała mu wyłącznie cisza.

– GDZIE JEST WANDA?! – wrzasnął Rand.

Niebo zasnuwał mrok. Astronomia płatała kolejnego lunarnego figla.

– Mikołaj – powtórzył mężczyzna. Wciąż nie do końca rozumiał, co uczynił i co uczynić jeszcze będzie musiał.

– Ją też zabiłeś? – spytał Nikodem, zlękniony, że gdzieś tam, w sąsiednim pomieszczeniu, znajdzie i jej zwłoki.

– Zabiłem Mikołaja – wydukał ojciec, spoglądając na trzymany w dłoni pistolet.

– Zabiłeś – przyznał Niko.

Zmysły zaplątane w oczywistości. Jakby na potwierdzenie swych słów Adam wyciągnął przed siebie broń.

Tej nocy Rand mógł pożegnać się z życiem. Dołączyć do grona tych, którzy na pewno nie zaświadczą o niczyjej winie. Ale Nikodem nie miał jeszcze ginąć. Choć musiał przecież umrzeć, równy wobec śmierci jak król i nędznik.

– Nie płacz, mój księżycu – wyszeptał Adam, naciskając cyngiel.

Ciało chłopca przeszyła kolejna kula.

Niko skoczył na ziemię. Bezwarunkowy odruch, tak bardzo przecież ludzki. Człowiek od zawsze musiał uciekać, kryć się przed niebezpieczeństwem.

Przykucnął po drugiej stronie kaflowego pieca.

„Świetna kryjówka” – fuknął w myślach Rand. Szamotowe cegły nie mogły ochronić go przed wściekłością ołowiu. A jednak trzeba było jakoś się bronić.

– Zabiłem go – oświadczył Adam głosem szaleńca, głosem obcym, głosem nie z tego kosmosu. Nie-spokój krzyczał głośniej niż kiedykolwiek.

Śmierć nie znosi samotności. Niko zdawał sobie sprawę, że za chwilę dołączy do grona nieboszczyków. Lecz jeśli Wanda wciąż jeszcze żyła…

„Nie mogę dać się zamordować” – pomyślał. – „Muszę ją ocalić”.

– Zabiłem go, słyszysz?! – krzyknął Adam, pozwalając furii płynąć razem z falą.

– Potrzebujesz pomocy! – zawołał zza winkla Rand, szukając wzrokiem jakiegokolwiek przydatnego narzędzia. Z wielkim rozczarowaniem stwierdził, że Wanda pozbyła się z domu wszelkich pozostałości myśliwskiej spuścizny po poprzednim właścicielu.

„Pogrzebacz!” – zatriumfował. Lecz było to marne zwycięstwo. Żelazo przeciwko rewolwerowi. Nawet jeśli Adam zastrzelił Wandę, w pistolecie wciąż mógł mieć jeszcze trzy kule.

Zdawało się, że te rozterki rozumie i sam zabójca.

– Zastrzeliłem swojego syna – obwieścił z zimną krwią. – I ciebie też zastrzelę.

Nikodem nieraz zajrzał śmierci w oczy. Lecz nigdy ów wzrok nie świdrował go tak mocno, nie śmiał się równie serdecznie.

– Nic ci to nie pomoże – mruknął Rand, grając jak zwykle va banque. – Nie wiem, dlaczego to zrobiłeś, ale jak mnie sprzątniesz, na pewno ci nie ulży.

– Już nigdy mi nie ulży – odparł mężczyzna.

– Prawdopodobnie nie.

W tym momencie pistolet wystrzelił po raz trzeci. Wysoki dźwięk przeszył czaszkę Nikodema, bębenki zapłonęły bólem.

– Szlag… – Złapał się za uszy. Przez chwilę wydawało mu się, że już nigdy nie odzyska słuchu.

To jednak nie były objawy śmierci. Niko wciąż jeszcze żył.

Ostatnia z kul utkwiła w wiszącym na korytarzu obrazie przedstawiającym samotną basztę. Czternaście pejzaży, z których każdy przynosił nieszczęście.

– Zabiłem swojego syna. I ciebie też zabiję – dodał Adam, stając w progu tarasowych drzwi. – Więc mnie nie szukaj.

– Nie mam zamiaru – skłamał Rand.

Kiedy kilka minut później znalazł w sobie odwagę, by wyjść zza pieca, w domku nie było już nikogo.

Pobiegł na górę, by odszukać Wandę, sprawdzić, czy żyje. Jednak nigdzie jej nie zastał. Wyszedł na taras i spojrzał na Dunlę. Jezioro pachniało śmiercią.

– WANDA! – zawołał swoim donośnym, nieco zachrypniętym głosem. – WANDA!!!

Dunla uparcie zaklinała ciszę. Niebo i ziemia, jezioro i las. Żadne z nich nie płakało, żadne nie spieszyło z pomocą. Morderca zniknął pośród ponurej gęstwiny jesiennych drzew.

Tam, u góry, na nieboskłonie, księżyc wydał z siebie ostatnie tchnienie. Zupełnie jakby i jemu ktoś właśnie odebrał duszę.Rozdział 3

Jesień

BERNARD

Powietrze wypełniała ciężka mgła. Przyszła nie wiedzieć kiedy, ściągnęła buty, zadomowiła się niczym nieproszony gość.

Jesień straciła nagle wszystkie swe kolory. Kurtyna opadła, świat wyblakł, wykrzywił usta w histerycznym grymasie. Zdawało się, że tamto dzieciobójstwo odebrało mu resztki sensu. Jakby na dobrą sprawę świat miał kiedykolwiek jakiś sens.

Bachucki spojrzał na przesłuchiwanego.

– Powiedz mi wszystko jeszcze raz od początku.

Nikodem wywrócił oczami.

– Powiedziałem wszystko, co wiem. Najpierw tamtym policjantom w chacie, później kryminalnym na komendzie, na koniec tobie dwa razy.

– Teraz powiesz trzeci. A jak mi się zachce, to i czwarty, i piąty.

– Bernard… o co ci właściwie chodzi?

– To moja sprawa, o co mi chodzi – fuknął prokurator.

– Zastrzelił swojego syna, a później uciekł do lasu. Złapaliście go już? Bo chyba to powinniście teraz robić. Gonić mordercę.

Twarz Bachuckiego nawet nie drgnęła. Nie miał zamiaru się z niczym zdradzić.

– Dlaczego poszedłeś do tamtej chaty?

To pytanie nie pojawiło się wcześniej. A przecież wydawało się tak oczywiste.

– Dlaczego poszedłem do domu mojej dziewczyny?

– Wanda nie jest twoją dziewczyną – podchwycił celnie śledczy.

– Mojej byłej dziewczyny.

Prokurator zerknął na ekran komputera. Poza danymi osobowymi w protokole nie zapisano ani jednej linijki zeznań.

– Nie odpowiedziałeś mi.

– Mówiłem ci o tym – rzucił z wyrzutem Niko. – Całe lato próbowałem ci powiedzieć!

– Wszedłeś do chaty i kogo zobaczyłeś?

Rand sięgnął po fajki. Zazwyczaj mało co go ruszało. Teraz jednak był kłębkiem nerwów.

– Twoją starą – fuknął.

– Lubisz się prosić o kłopoty, co?

– Nigdy się o nie nie prosiłem. Zawsze dostawałem je gratis.

Papieros opuścił pudełko, by zająć miejsce w ustach świadka.

– Tu nie wolno palić.

– Chcesz jednego?

– Daj.

Niko podał prokuratorowi fajkę, wygrzebał z kurtki zapalniczkę. Podpalił gospodarzowi, a później sobie. Powietrze wypełnił gęsty nikotynowy dym.

– Kogo zobaczyłeś w środku? – Bernard powtórzył pytanie.

– Lorenza.

– Adama Lorenza – doprecyzował Bachucki.

– Adama Lorenza – potwierdził przesłuchiwany.

Prokurator nachylił się nad klawiaturą. Zaczął spisywać protokół.

– Kto jeszcze znajdował się w pomieszczeniu?

– Jego syn. Mikołaj.

Każde zdanie Randa było powtarzane przez przesłuchującego, a następnie wystukiwane na klawiaturze. Czynność nie wymagała sporządzania idealnego zapisu; protokół przesłuchania nie był stenogramem. Chodziło tylko o to, by w miarę wiernie oddać sens wypowiedzi.

– „W pomieszczeniu był jeszcze jego syn”.

– Leżał na ziemi.

– Znaczy na podłodze.

– Tak. Znaczy na podłodze.

Mężczyzna zastukał w klawiaturę. Kwadratowe litery powtórzyły zeznanie świadka.

– Strzelił właściwie zaraz po tym, jak wszedłem do chaty – dodał Niko.

– „Strzelił właściwie od razu, jak wszedłem do chaty”. – Prokurator musiał doprecyzować kwestię sprawstwa. – Kto strzelił?

– No Adam. Adam Lorenz.

– Znałeś go? – spytał Bernard.

– Pobieżnie.

– Na tyle, by się nie pomylić?

– Na tyle, by mieć pewność, że to on.

Bachucki wzbogacił protokół o kolejnych kilka linijek tekstu.

– I co było dalej?

– Adam przyznał się, że to zrobił.

– Że co zrobił?

Nawet teraz pewne słowa z trudem przechodziły Nikodemowi przez usta.

– Że zamordował swojego syna.

Nie ma gorszej zbrodni, niż kiedy rodzic zabija własne dziecko. Jakie szaleństwo żądało takiej ofiary?

„Zamordował własnego syna” – wystukał prokurator.

Jaki diabeł zażądał jego krwi?

– Tak powiedział.

– Co dokładnie?

Nikodem oparł ciężko głowę o dłoń. Papieros wypadł mu z ust i zleciał na podłogę.

– Powiedział: „To ja go zabiłem”.

Jaki głos doradził mu, by nacisnął na cyngiel? Jaki krzyk nie pozwolił zawrócić?

Starzy mieszkańcy Dunli znali odpowiedź na wszystkie te pytania. Wiedzieli, że podobne rzeczy zdarzały się tu i kiedyś. Że choćbyś zasnął snem najgłębszym, diabeł i tak będzie patrzeć, aż w końcu zgasi twój księżyc. Bo Dunla nie była dobrym miejscem.

„Adam Lorenz powiedział mi, że zabił Mikołaja” – zaprotokołował Bachucki.

– Dlaczego to zrobił?

Nikodemowi przychodziła do głowy tylko jedna odpowiedź. Nie-spokój.

Kolejnego papierosa wypalili już po przesłuchaniu. Z Nikodemem znali się jeszcze z czasów studiów na gdańskim uniwersytecie. Bachucki był wzorowym uczniem, Rand zaliczał się raczej do obiboków. Dziś obaj mieli pokiereszowane biografie i skopane życia.

– Ja pierdolę, Bernard, co się dzieje z tym światem…

– To samo co zawsze.

– Ludzie nie powinni się wydarzyć. Byłoby lepiej.

– Lepiej dla kogo? – spytał Bernard.

– Dla ludzi.

– Czy dla świata?

– Dla świata też.

Palili przed budynkiem prokuratury. Na parkingu stało zaparkowane oliwkowe porsche 911. Pamiątka Randa po lepszych czasach.

– Co trzeba zrobić, żeby zdobyć taką furę? – zagadnął Bachucki.

– Oszukać wystarczająco dużą liczbę osób.

Samochód kupił za pieniądze ze sprzedaży praw autorskich do serialu na podstawie jego książki. Serial okazał się klapą, auto zostało.

– Że jest się wiarygodnym?

– Że jest się utalentowanym.

Prokurator zaciągnął się papierosem.

– Zawsze byłeś utalentowany.

– Ty też.

– Ale w inny sposób. Ja po prostu wkuwałem kodeksy. Ty od dzieciaka umiałeś kombinować.

Niko zgasił papierosa na ceglanej elewacji urzędu.

– I co mi z tego przyszło?

– Na przykład sportowe auto…

– Chcesz, to ci je oddam. Tylko powiedz, co robić, żeby więcej nie pierdolić sobie życia.

Bernard chciał się zaśmiać. Zamiast tego jedynie zakaszlał. Jego płuca z pewnością przypominały spalone drzewko szczęścia.

– Takiej waluty niestety nie posiadam. Wolałbym ci zapłacić gotówką.

Mgła stawała się coraz gęstsza. Wydawało się, że działa w zmowie ze zbiegłym sprawcą.

– Macie jakiś trop? – Niko gwałtownie zmienił temat.

– Poszukiwania trwają – odparł lakonicznie prokurator. Nie lubił dzielić się szczegółami swojej pracy. Naście lat kiblowania na prowincji wciąż nie pozbawiło go resztek profesjonalizmu.

– Domyślam się, że trwają. Pytam, jak blisko jesteście.

– Gdyby nie ten pieprzony opar, byłoby znacznie łatwiej.

– Nie zapowiadali mgły – stwierdził Rand, wyciągając telefon z kieszeni. – Według prognozy nad Dunlą wciąż świeci mocne słońce.

Bachucki splunął na ziemię. Jego gardło męczył nieprzyjemny gorzki posmak, którego za cholerę nie potrafił się pozbyć.

– Tak to jest z prognozami.

– Chciałeś powiedzieć: tak to jest z Dunlą – poprawił go kolega.

– To też. – Bernard się zamyślił. – Wiesz, kiedy przyjechałem tu na asesurę, sądziłem, że czeka mnie spokojna praca na prowincji. Żadnych poważnych spraw, żadnych nacisków…

– Nie wyglądasz na człowieka, który przejmuje się naciskami.

– Nawet nie wiesz, jak tu jest duszno.

– Wszędzie jest duszno.

– Nie. Nie tak jak tu – sprzeciwił się Bachucki.

– Chodzi tylko o to morderstwo?

Prokurator sam nie do końca wiedział, o co w tym wszystkim chodzi.

– Powiedz mi jedno, Niko. Po cholerę wróciłeś do Dunli?

_Dalsza część w wersji pełnej_
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij