- promocja
Nie pozwól jej zostać - ebook
Nie pozwól jej zostać - ebook
Gdy bezpieczny dom staje się śmiertelną pułapką…
Joanne jest szczęśliwą żoną i matką. Razem z Richardem i malutką Evie mieszkają w pięknym domu, prowadząc dobre, spokojne życie.
Tę idyllę przerywa pojawienie się dwudziestoletniej córki Richarda. Chloe nie kontaktowała się z ojcem od dwóch lat, dając mu w ten sposób do zrozumienia, że nie akceptuje jego nowego związku. Teraz jednak wyciąga rękę na zgodę. Wprowadza się i proponuje pomoc w opiece nad przyrodnią siostrą.
Urocza Chloe pokazuje zupełnie inne oblicze, gdy tylko Richarda nie ma w pobliżu. Joanne żyje w coraz większym strachu, ale nikt inny nie zauważa zagrożenia. Czyżby Jo traciła zmysły? A może popełniła straszliwy błąd, pozwalając pasierbicy z nią zamieszkać?
Kategoria: | Horror i thriller |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 9788368158748 |
Rozmiar pliku: | 915 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Tylko się nie obudź. Proszę, nie budź się.
Błaganie mojej czteromiesięcznej córeczki, aby zasnęła albo spała dłużej, nigdy wcześniej się nie sprawdziło. Bóg wie, że próbowałam. Nie wiem, dlaczego spodziewam się, że tym razem będzie inaczej. Ale pozostało mi tylko błaganie.
Trzymam ją tak blisko piersi, że muszę ciągle sprawdzać, czy nie robię jej krzywdy. Czuję jednak, jak się porusza, a to niechybny znak, że zaraz się obudzi. Jak się obudzi, będzie płakać, bo zawsze płacze. A jak będzie płakać, to zginiemy.
Robię wszystko, co w mojej mocy, abyśmy wydostały się stąd żywe. I jestem tak blisko. Staję przy drzwiach wejściowych. Otwieram je i wymykam się tak cicho i szybko, jak to tylko możliwe.
Na zewnątrz jest ciemno. I cicho tak, że nawet chrzęst żwiru pod stopami zdradza moją obecność. Ale nie mogę teraz zwolnić. Mamy tylko kilka sekund. Podbiegam do range rovera i kucam obok tylnego koła, szukam dłonią zapasowego kluczyka, który przyczepiłam do nadkola. Kiedy naciskam kluczyk, samochód miga światłami i wydaje dźwięk, głośny niczym trąba. Zatrzymuję się z walącym sercem i nasłuchuję. Nic. W samochodzie zapala się lampka, kiedy otwieram drzwi. Gwałtownie sięgam, aby ją wyłączyć. Z trudem wkładam Evie do fotelika. Zupełnie jak lalka, Evie otwiera nagle oczy. Potem usta. Szeroko.
– Evie, proszę, nie płacz. Kochanie, proszę, nie płacz. – Wstrzymuję oddech.
Evie ziewa.
Delikatnie zamykam drzwi, ale trzęsę się tak bardzo, że kluczyk wypada mi z ręki. Przykucam i szukam go w ciemności.
Proszę, nie płacz. Proszę, nie płacz. Trafiam palcami na plastikowy kwadrat.
Dzięki Bogu. Mam go. Wstaję w momencie, gdy okno na piętrze rozświetla się, rzucając blask na samochód.
Nic na to nie poradzę. Odwracam się i patrzę na dom, chociaż tracę cenną sekundę. To okno pokoju dziecięcego. To jedyne włączone światło w domu.
Zasłaniam dłonią usta, gdy ona pojawia się w oknie i uderza dłońmi płasko o szybę, a za nią unosi się ciemny dym.
Nasze spojrzenia się spotykają.
Odwracam się, zamykam w samochodzie i odjeżdżam.Rozdział pierwszy
Trzy tygodnie wcześniej
Oscar leniwie szczeka, gdy słyszę, jak furgonetka wjeżdża na żwir. To szczeknięcie jest tylko na pokaz. Oboje wiemy, że pozwoliłby intruzowi wejść do środka, merdając ogonem na złodzieja i kładąc łapy na jego klatce piersiowej. To stary czekoladowy labrador, który kocha wszystkich i wszystko, nawet kota sąsiada.
Odchodzę od łóżeczka do okna. To listonosz. Wchodzi po schodach do frontowych drzwi i kilka sekund później słyszę brzęk klapki. Przy bramie jest skrzynka na listy, ale kiedy jestem sama w domu – a tak jest przez większość dni – lubię zostawiać bramę szeroko otwartą. Wtedy czuję się mniej samotna, bo wiem, że każdy może podjechać pod sam dom bez konieczności dzwonienia domofonem. Richard się z tym nie zgadza. Mówi, że to nie jest bezpieczne, a ja wtedy przewracam oczami. Wioska jest urocza, ale raczej senna, a ten wspaniały wiejski dom jest jak forteca. Kiedy wprowadziliśmy się tu, Richard był tak zaniepokojony tym, że Evie i ja jesteśmy tu całkiem same, że kazał założyć zamki we wszystkich oknach.
Patrzę na Evie śpiącą w łóżeczku, rozłożyła rączki i nóżki jak rozgwiazda. Naciągam na nią koc i całuję jej miękki, różowy policzek. Nawet nie drgnęła. Gdyby ktoś powiedział mi rok temu, że nadejście poczty to najbardziej ekscytujące wydarzenie w ciągu całego dnia, roześmiałabym się. Ale teraz, kiedy zbiegam po schodach, czuję lekki dreszczyk emocji, że może być coś dla mnie wśród listów i rachunków zaadresowanych do Richarda. Może jakiś magazyn? Najnowszy numer „Domu i Ogrodu”? To kolejna rzecz, z której jeszcze rok temu bym się zaśmiała. Teraz już nie. Mogłabym spędzić dobrą godzinę, może nawet dwie w bujanym fotelu w pokoju dziecięcym, przeglądając modne łazienki, wiejskie oranżerie – może powinniśmy w następnej kolejności, po remoncie kuchni, taką kupić. Tylko nie zrobiłam nic w sprawie remontu kuchni. Wycięte z magazynów zdjęcia wciąż wiszą z zawiniętymi rogami na tablicy magnetycznej w moim gabinecie, gdzie chciałam projektować. Richard ma swój gabinet na dole, przestronny pokój z dużym dębowym biurkiem, biblioteczką na całej tylnej ścianie i balkonowymi drzwiami otwierającymi się na patio. Jednak rzadko korzysta z tego gabinetu. Nie lubi przynosić pracy do domu.
Moje biuro jest mniej okazałe, to po prostu pokój z biurkiem i szafką na moje prywatne dokumenty. Położyłam w nim ładną tapetę i poprosiłam Simona, naszego ogrodnika, aby powiesił dużą tablicę magnetyczną na ścianie, ponieważ Richard nie wie, którym końcem młotka wbija się gwoździe.
Miałam wtedy wielkie plany związane z tym domem. Byłam w ciąży, przeszłam etap mdłości, a hormony we mnie sprawiały, że byłam nieprzytomnie szczęśliwa. Wciąż naiwnie wierzyłam, że będę miała energię, aby to wszystko zrobić, i że posiadanie dziecka będzie niczym spacerek po parku, tyle że moje piękne dziecko nie chce spać. To znaczy, śpi. Chyba pięćdziesiąt milionów razy drzemie w nocy, a między drzemkami budzi się i płacze, dopóki nie zostanie nakarmione. Obecnie brutalna rzeczywistość jest taka, że czasami rano jestem zbyt zmęczona, by umyć włosy.
Pochylam się, aby podnieść pocztę, z Oscarem u boku i wzdycham, przeglądając stos listów. Chyba będę musiała znaleźć coś innego na zabicie czasu, bo dzisiaj nie ma dla mnie poczty.
Kładę pakiet listów na stoliku, wszystkie starannie uporządkowane według rozmiaru – „Kronika Inwestorska” na dole, rachunki i mniejsze koperty na górze. Jest też duży list z Amsterdamu, który, jak zakładam, jest związany z konferencją, na którą Richard jedzie za trzy tygodnie. Wrzucam go na sam dół. Jeden list ześlizguje się na podłogę. Podnoszę go i odwracam w dłoni. Jak wszystkie inne, jest zaadresowany do Richarda, ale ten jest napisany odręcznie, a pismo najwyraźniej wygląda na kobiece. Odwracam go, ale nie ma adresu zwrotnego, żadnego wskazania, od kogo jest. Natychmiast do głowy przychodzi mi Isabella, piękna Isabella, była narzeczona Richarda. Wiem, że są w kontakcie, chociaż jest dla mnie tajemnicą, dlaczego wysłałaby mu odręcznie napisany list. Może to zaproszenie na jakieś wydarzenie. Specjalne zaproszenie. Specjalne wydarzenie. Tylko dla niego. Żadnej osoby towarzyszącej.
Nagle bardzo chcę się dowiedzieć. Obracam list między palcami. Rozważam starą sztuczkę z parą, aby go otworzyć, choć podejrzewam, że to już nie działa.
Podmuch zimnego powietrza sprawia, że podskakuję.
– Cześć, pani A.
– Roxanne! – Śmieję się, przyciskając kopertę do piersi. – Przestraszyłaś mnie. Czy to już ta godzina?
Roxanne opiera rower o ścianę na zewnątrz i wchodzi, zamykając drzwi frontowe.
– Przepraszam, że panią przestraszyłam – mówi, odsuwając kaptur. – Powinnam była zadzwonić do drzwi. Myślałam, że będzie pani na górze z Evie.
Macham lekceważąco ręką.
– Evie szybko zasnęła. Już minęło co najmniej piętnaście minut. To chyba rekord. Sprawdzałam pocztę.
– Dobrze, w takim razie zacznę, pani A.
Prosiłam Roxanne pięćdziesiąt razy, żeby mówiła do mnie Joanne, ale ona nigdy tego nie robi. Zawsze jestem panią A, chociaż ona musi mieć około dwudziestu pięciu, może dwudziestu ośmiu lat, co czyni mnie starszą od niej o jakieś pięć lat.
Wiesza kurtkę w małym pomieszczeniu przyległym do korytarza, gdzie trzymamy parasole, płaszcze przeciwdeszczowe, kalosze… Przechodzi prosto przez podwójne drzwi do dużej kuchni po wózek ze środkami czyszczącymi ze spiżarni-pomieszczenia gospodarczego. Jestem tuż za nią.
– Napijesz się herbaty, zanim zaczniesz? – Pytam o to za każdym razem, a ona najczęściej odmawia. Musi myśleć, że mam problemy z pamięcią. Albo że niedosłyszę.
– Nie, dziękuję – odpowiada. – Biorę się do pracy.
– Planuję kupno roweru – rzucam, zanim zdąży odejść. To nieprawda. Co miałabym z nim zrobić? Przyczepić łóżeczko do tylnego koła? Ale bardzo chcę z kimś porozmawiać. Czuję się, jakbym nie rozmawiała z nikim od dawna, chociaż to nie do końca prawda. Rozmawiam z Simonem, chociaż wciąż jest zima, więc teraz nie spędza tu zbyt wiele czasu. Przychodzi tylko raz lub dwa razy w tygodniu, głównie po to, aby uporządkować teren, i przygotowuje rzeczy na wiosnę. Rozmawiam z Richardem, oczywiście, każdego wieczoru, ale Richard pracuje długo i ostatnio nawet nie wraca do domu w porze kolacji. Jest właścicielem niewielkiego banku inwestycyjnego i wraz z partnerem zarządzającym pracują nad nowym produktem, jakimś dużym portfelem finansowym. Próbował mi to wyjaśnić, ale nie zrozumiałam ani słowa. Zrzuciłam winę na amnezję ciążową.
– Jak myślisz, jaki powinnam kupić? – pytam Roxanne.
Dziewczyna wzrusza ramionami.
– W Chertsey jest sklep rowerowy. Można ich zapytać.
Kiwam głową. Tak, dobry pomysł. Nasłuchuję Evie i upewniwszy się, że wszystko jest w porządku, podnoszę czajnik i kieruję go w stronę Roxanne.
– Jesteś pewna?
– Jestem pewna – mówi.
– Dobrze! – Wrzucam torebkę miętowej herbaty do kubka i opieram się o blat. Patrzę, jak dziewczyna zbiera swoje rzeczy do sprzątania. Próbuję powiedzieć coś innego, ale mózg mam jak purée ziemniaczane.
Czasami zastanawiam się, o czym sobie myśleliśmy, przeprowadzając się do tak dużego domu daleko od miasta. Wiem, jakie mam szczęście, mieszkając w tym pięknym miejscu. Ma sześć sypialni, pięć łazienek, salon i pokój śniadaniowy, wspaniały widok z okien, piwnicę, w której Richard przechowuje swoje najcenniejsze wina, ale grozi, że zamieni ją w kino domowe, oraz ogromną kuchnię i spiżarnię większą od mojego mieszkania w Londynie. A ja chcę tylko siedzieć w kuchni z Evie na kolanach, pić herbatę i rozmawiać z Roxanne. Czasami zdarza mi się, że drepczę za nią po domu, nosząc Evie na rękach, tylko po to, by mieć z kim porozmawiać.
Roxanne wkłada słuchawki do uszu i dotyka ekranu telefonu. Hamuję westchnienie. Rozumiem.
– To nie będę ci przeszkadzać w pracy – mówię, mimo że mnie nie słyszy. Zalewam torebkę herbaty wrzątkiem i wracam z kubkiem na korytarz.Rozdział drugi
Richard i ja mieszkamy w tym domu, odkąd zaszłam w ciążę z Evie. To nasz dom na zawsze. Wtedy już przezwyciężyłam swoją niechęć do pieniędzy Richarda, przynajmniej jeśli chodzi o kupno domu. Na początku naszych poszukiwań za każdym razem, gdy zabierał mnie na oglądanie nieruchomości, dziwiłam się cenie. Sama nie miałam żadnych dochodów, które pozwoliłyby mi na zaciągnięcie takiego kredytu hipotecznego, o jakim myślał. A tamte domy nie były nawet tak okazałe jak ten, który ostatecznie kupiliśmy.
– Joanne, nie martw się o pieniądze. Znajdziemy dla nas odpowiedni dom. Niech to będzie mój prezent dla ciebie – mówił, całując mnie w czubek głowy.
Wciąż pamiętam pierwszy raz, kiedy oglądaliśmy tę nieruchomość. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Richard absolutnie zakochał się w tym domu. Czy on naprawdę mógł być nasz? Zaglądając do każdego pokoju, patrząc na każde zdobienie, w każde okno, próbowałam wyobrazić sobie, jak będziemy tu żyć. Rozmawialiśmy o przyjęciach, które będziemy wydawać, podziwialiśmy pięknie utrzymany ogród, wyobrażaliśmy sobie nasze dzieci – i labradora – jak bawią się na trawniku. Natychmiast zgodziliśmy się, że pokój na piętrze z widokiem na ogród różany idealnie pasuje dla dziecka. Kuchnia była trochę przestarzała, i podekscytowana powiedziałam Richardowi, że mogę ją ulepszyć. To mógłby być mój osobisty projekt, powiedziałam.
Tylko że nie idzie tak, jak się spodziewałam. Nie potrafię podjąć prostej decyzji dotyczącej blatów roboczych lub wykończenia szafek, chociaż można by pomyśleć, że znam się na tych rzeczach, skoro byłam agentem nieruchomości. Widziałam wiele, wiele kuchni i wiem, jaki układ się sprawdza, co się sprzedaje, co wygląda dobrze.
A przynajmniej kiedyś wiedziałam. Teraz zadaję pytania Roxanne typu: „Myślisz, że ten piekarnik jest dobry?”. Albo: „Jakie kuchnie są teraz modne? Polerowany beton? A może drewniane? A może takie? Białe na wysoki połysk. Podoba ci się taka biel?”. A ona patrzy na mnie, lekko unosząc brwi, i mówi:
– Nie wiem, pani A. To zależy od pani.
Tak było, zanim zaczęła przynosić swoje słuchawki, oczywiście.
Richarda poznałam, kiedy przyszedł z Isabellą do agencji nieruchomości w Chelmsford, gdzie pracowałam. Przeprowadziłam się tam kilka lat wcześniej z moim ówczesnym chłopakiem Markiem, po tym jak dostał możliwość zarządzania firmą zajmującą się sprzętem komputerowym. Kiedy Mark i ja rozstaliśmy się, on przeprowadził się z powrotem do Londynu, a ja zostałam w okolicy, głównie z powodu marazmu.
Richard i Isabella interesowali się georgiańskim domem w naszej ofercie. Nie prowadziłam tej nieruchomości. Przydzielona była mojemu koledze Anthony’emu – trochę podkochiwałam się w Anthonym, ale to już inna sprawa – a skoro Anthony był tego dnia nieobecny, zaproponowałam, że ja pokażę im dom.
Dom był wspaniały, z proporcjonalnymi pokojami i dużymi otwartymi kominkami, wysokimi sufitami; stał na dwóch akrach ziemi z własnym jeziorem. To miał być ich dom na zawsze. Jego i Isabelli.
Pamiętam ją dobrze. Po czterdziestce, piękna i wysoka, kręcone ciemne włosy okalające cudowną twarz. Miły uśmiech. Minęło kilka dni, aż zadzwonił Richard. Chciał jeszcze raz obejrzeć dom. Umówiliśmy się na wizytę, ale tego dnia Isabella się spóźniała, więc powtórzyłam prezentację z Richardem. Poprosił o obejrzenie piwnicy. Nie lubię piwnic ani ciemnych miejsc, co może być problemem w mojej profesji. Lecz była to moja praca, więc wzięłam się w garść i zgodziłam się. Zeszliśmy tam, a podmuch wiatru zatrzasnął drzwi. Richard wrócił, żeby je otworzyć, ale się zacięły. Cała się trzęsłam. Nogi miałam jak z galarety.
– Wszystko w porządku, Joanne?
– Tak – skłamałam i oparłam się dłonią o wilgotną ścianę.
– Nie martw się. Zaraz stąd wyjdziemy. – Wyciągnął telefon komórkowy, ale oczywiście nie było tam zasięgu.
Mój oddech gwałtownie przyspieszył.
– Nie martw się o nic, Joanne. Wszystko w porządku? Widzisz tamto okno? Wyjdę przez nie, obejdę dom i otworzę drzwi.
– To okno? – Odetchnęłam. To nawet nie było okno, tylko dziura w ścianie. Kilka brakujących cegieł. Na pewno się tam nie zmieści.
– Zaufaj mi. Wszystko będzie dobrze.
– Dobrze – szepnęłam z pewnym trudem.
Richard zdjął marynarkę i ostrożnie złożył ją na pustej skrzynce. Podwinął rękawy koszuli, poluzował krawat i przeczesał palcami włosy. I chociaż byłam bliska ataku paniki, jego widok, w lekko przekrzywionych okularach w grubych oprawkach, z ciemnymi włosami w nieładzie, z przekrzywionym krawatem, sprawił, że się uśmiechnęłam. Wyglądał jak Clark Kent. Albo jak Clark Kent wyglądałby, gdyby dożył pięćdziesiątki.
Richard wziął jeszcze trzy puste skrzynki – dzięki Bogu, że w ogóle tu były – i ustawił je w coś w rodzaju schodów.
– Mogę położyć ci rękę na ramieniu? Żeby się podeprzeć? – zapytał.
– Tak, przepraszam.
Stanęłam obok niego, ale musiałam oprzeć się jedną ręką o ścianę, aby utrzymać pionową pozycję. Czarne kropki tańczyły mi przed oczami, podczas gdy on jakoś wspinał się po skrzyniach.
Wyglądało to tak nieporadnie, gdy próbował prześlizgnąć się przez dziurę. Gdybym nie była tak przerażona, uznałabym to za zabawne. Ale zamiast tego zastanawiałam się, co by było, gdyby utknął. Gdyby tam umarł, zakleszczony w tym małym otworze okiennym? Wtedy jego nogi zniknęły, co wywołało u mnie nowy przypływ paniki.
– Chyba nie zostawisz mnie tu i nie uciekniesz? – krzyknęłam nerwowo.
Z powrotem wsunął głowę.
– Żadną siłą mnie stąd nie odciągną – wysapał. – Zaraz wracam.
A potem już go nie było.
Przykucnęłam i opuściłam głowę między kolana. Zastanawiałam się, co zrobię, jeśli nie wróci. Zdałam sobie sprawę, że nic nie mogę zrobić. Zupełnie nic. Po prostu umarłabym, pozostawszy sama. Zamieniłabym się w rozsypujący szkielet w piwnicy.
Wtedy drzwi otworzyły się szeroko, a on zbiegł po schodach i pomógł mi wstać.
– Czuję się jak głupia – powiedziałam, gdy znaleźliśmy się na zewnątrz.
– Wcale nie. Skąd mogłaś wiedzieć, że drzwi same się zamkną.
– Chodzi mi o to, że się boję.
– Już po wszystkim. Nie ma już czego się bać. – Wziął mnie w ramiona, a ja zaczęłam płakać. Czułam się głupio, szlochając na jego ładnej koszuli, ale prawda była taka, że nie chciałam się uwolnić z jego uścisku. Już długo nie czułam się tak bezpiecznie w niczyich ramionach.
Trwaliśmy tak przez kilka chwil; on głaskał mnie po głowie, a ja trzęsłam się jak dziecko, aż się odsunęłam i wytarłam nos rękawem.
– Przepraszam. Pobrudziłam ci koszulę. I zostawiłeś na dole marynarkę.
– Pójdę po nią. – Podał mi chusteczkę, zapewniając, że jest czysta, gdy przed nami zatrzymał się samochód.
Przyjechała Isabella.
W następnym tygodniu Richard przyszedł do agencji i powiedział mi, że nie zamierza kupować domu, ponieważ on i Isabella się rozstali.
– Tak mi przykro – powiedziałam, gdy jego oczy zaszły łzami.
Była piąta po południu, więc zabrałam go do The Ship za rogiem na drinka. Powiedział mi, że Isabella zostawiła go dla innego mężczyzny. Miała romans od miesięcy i kiedy planowali kupić dom, już wiedziała, że się do niego nie wprowadzi.
– Po prostu nie wiedziała, jak mi powiedzieć.
Sama miałam doświadczenia ze zdradami w związkach. Opowiedziałam mu o Marku, dla którego się tu przeprowadziłam. Mark i ja byliśmy razem trzy lata. Mark nie chciał mieć dzieci. „Byłbym okropnym ojcem”, mawiał. Pewnego dnia Mark ogłosił przy śniadaniu, że odchodzi. Miał romans z Olive z działu kadr i ona zaszła w ciążę.
– Mają teraz małego chłopca imieniem George, a kolejne dziecko jest w drodze.
Richard pokręcił głową.
– To straszne.
Wzruszyłam ramionami.
– To było już jakiś czas temu – powiedziałam, jakbym nie czuła urazy za każdym razem, gdy o tym myślałam.
Porozmawialiśmy jeszcze trochę, a potem nagle okazało się, że już zamykają bar. Dawno nie czułam się z kimś tak komfortowo.
– Dziękuję za wysłuchanie – powiedział, zamykając za mną drzwi taksówki.
Dwa miesiące później zaprosił mnie na kolację. Osiem miesięcy później byliśmy małżeństwem.Rozdział trzeci
Zabieram ze sobą kubek gorącej herbaty. Kiedy wchodzę do holu w drodze na górę do pokoju dziecinnego, ponownie zerkam na tajemniczy list na stoliku. Podnoszę go i próbuję sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek widziałam pismo Isabelli, ale jeśli tak, to go nie pamiętam. Chciałabym nie czuć tej niepewności, lecz kilka miesięcy temu Richard powiedział mi, że Isabella skontaktowała się z nim i powiedziała, że jej związek się nie sprawdził. Znów była wolna.
– Myślisz, że chce do ciebie wrócić? – zapytałam z niedowierzaniem.
– Wcale nie. Po prostu byliśmy razem przez wiele lat. Myślę, że chce porozmawiać z kimś, kto ją dobrze zna. Żeby mogła wypłakać się mu na ramieniu.
Jeśli Richard chciał mnie pocieszyć, to nie zadziałało. W końcu to na moim ramieniu się wypłakał i wiemy, dokąd nas to zaprowadziło. Chociaż wtedy byłam szczupła i pełna energii, zajmowała mnie praca i miałam czyste włosy. A teraz? Teraz czuję się taka nudna, że mogę zasnąć, rozmawiając sama ze sobą.
Powinnam bardziej się postarać. To właśnie powinnam zrobić. Powinnam ugotować mu pyszny domowy obiad. Nie, niech to będzie kolacja przy świecach. Nie uprawialiśmy seksu od tygodni i to moja wina. Założę coś seksownego. Czy mam coś seksownego do ubrania? Coś, co wciąż na mnie pasuje? Coś, w czym nie będę wyglądać jak salami owinięte sznurkiem?
Już mam iść na górę, kiedy dzwoni telefon. Telefon stacjonarny. Mamy telefony w prawie każdym pokoju w tym domu, ponieważ zasięg telefonii komórkowej jest tu w najlepszym razie słaby, chociaż Richard twierdzi, że to po to, żebym nie musiała biegać w kółko, szukając mojej komórki na wypadek, gdybym akurat zajmowała się Evie. Z jakiegoś powodu wszyscy martwią się, że się przemęczam opieką nad dzieckiem.
– Joanne, kochanie. Jak ci mija dzień?
– Naprawdę dobrze! – mówię radośnie. – I cieszę się, że dzwonisz, bo myślałam, że ugotuję coś specjalnego dzisiaj na kolację. O której będziesz w domu? – I dodaję: – Mam niespodziankę.
Richard śmieje się.
– Jaką niespodziankę?
Obracam list w palcach.
– Cóż, jeśli ci powiem, to nie będzie niespodzianka. Ale nieważne. Skoro pytasz, pomyślałam, że zrobię romantyczną kolację dla dwojga… I może, no, wiesz… deser?
Świetnie. Teraz pewnie myśli o galaretce z kremem.
– Kochanie, przykro mi. To brzmi cudownie, ale dzwonię, bo będę pracował do późna. Musimy przygotować prospekt do poniedziałku. Geoff wezwał wszystkich do biura na dzisiejszy wieczór.
A niech szlag trafi Geoffa.
– W porządku. – Staram się powiedzieć to optymistycznie, ale nie udaje mi się. – Innym razem. – Słyszę, jak Evie rusza się na górze. – Powinnam już iść. Czas na karmienie Evie. Zadzwonisz do mnie później?
– Oczywiście, kochanie.
Wiem, że to przez te głupie hormony, ale i tak łzy mi lecą. I nie mogę przestać się zastanawiać, czy go nie tracę, czy nie uważa mnie za tak nudną, że woli spędzać wieczory z kolegami w biurze.
Wracam na górę i sprawdzam, czy Evie się obudziła. Leży na plecach, wpatrując się w karuzelę ze zwierzętami leśnymi nad łóżeczkiem. Patrzy na mnie, gdy się zbliżam, i zaczyna płakać, aż czuję, jak serce podchodzi mi do gardła. Podnoszę ją i całuję jej miękkie włosy. Uspokaja się i wtula nos w moją szyję. Śmieję się. Znika cała moja niepewność. Serce mam pełne miłości i szczęścia, kiedy jestem z moim dzieckiem.
Wyjmuję butelkę z małej lodówki w rogu i wkładam do podgrzewacza, a następnie chodzę po pokoju, czekając na dzwonek maszynki. Chciałabym móc karmić piersią, ale niestety nie mam wystarczającej ilości mleka.
Dzwoni mój telefon komórkowy. To moja przyjaciółka i była koleżanka z pracy, Shelley. Wciskam telefon w zgięcie szyi i opieram Evie na biodrze.
– Shelley! Cześć! Jak się masz? Poczekaj, nie słyszę cię. Wyjdę na zewnątrz. Sekundę.
Idę do sypialni i staję przed drzwiami balkonu. Tu zawsze jest dobry sygnał.
– Słyszysz mnie teraz?
– Hej, mamuśka! No, jesteś!
Słyszę telefony dzwoniące w tle i czuję ukłucie nostalgii.
– Najwyraźniej jesteś zajęta – mówię.
– Zawsze. Wiesz, jak to jest. Co u ciebie?
– Też jestem zajęta! Nie mam ani chwili dla siebie!
– Przepraszam, Jo. Nie zatrzymuję cię, tylko szybkie pytanie.
– Nie, proszę, zostań, możesz mówić ze mną cały dzień, jeśli chcesz.
Shelley śmieje się.
– Na pewno nie jest aż tak źle. Słuchaj, poważnie, mam pełno roboty, ale pamiętasz Berry House, dom, który wycenialiśmy, a potem klient zdecydował, że jednak go nie sprzedaje?
– Tak, pamiętam.
– Człowiek zmienił zdanie i chce zobaczyć oryginalną wycenę. Nie mogę znaleźć teczki. Szukaliśmy i szukaliśmy, a mamy spotkanie za pięć minut.
Huśtam Evie delikatnie na biodrze.
– Jest w szafce na dokumenty, gdzie trzymamy teczki z napisem „Oddzwonić za pół roku”.
– O mój Boże, Jo, jesteś niesamowita. Zupełnie zapomniałam, ale masz rację.
Słyszę skrzypienie odsuwanego krzesła, dźwięk otwieranej szuflady, a potem głośnym, triumfalnym tonem Shelley krzyczy:
– Mamy to!
Musi trzymać telefon w górze, bo słyszę „łuu-łuu”! Kilka osób klaszcze, a ja czuję przypływ dumy, jakbym uratowała całą agencję przed natychmiastowym bankructwem.
– Jesteś gwiazdą. Naprawdę – mówi. – Muszę lecieć, ale dzięki, Jo. Próbuję ogarnąć trzy rzeczy naraz. Wiesz, jak to tutaj wygląda. Mamy tak wiele najmów, że musimy otworzyć nowy oddział, żeby się tym zająć, a straciliśmy Terry’ego i Kimberley.
– Co się z nimi stało? Zrezygnowali?
– Najwyraźniej. Pobrali się. Nie wiedziałaś?
– Nie! Hm, to wspaniała wiadomość, prawda? To znaczy, może nie dla ciebie. – Przychodzi mi do głowy myśl. – Czekaj, pomyślałam, czy nie przydałaby ci się dodatkowa pomoc? Mogłabym pracować z domu dzień lub dwa w tygodniu, gdyby to się na coś zdało. – Mówię teraz szybko, wyrzucając to z siebie, gdy pomysł nabiera kształtu w mojej głowie. – Wszystkie dokumenty są w chmurze. Nie będę w stanie pokazać nieruchomości potencjalnym nabywcom, ale może mogłabym połączyć siły z Jacklyn? Albo mogłabym pomagać przy wynajmie, organizować naprawy, inspekcje, tego typu rzeczy?
Nie trzeba dodawać, że szanse na to, że Shelley da mi pracę, jakąkolwiek pracę, są tak duże, jak wygrana na loterii. Mieszkam czterdzieści kilometrów od biura. Nie postawiłam stopy w agencji od ponad roku. Od tak dawna nawet nigdzie nie pracowałam. Co mogę wiedzieć o ich aktualnych ofertach? Czy oni w ogóle nadal używają tych samych systemów?
Shelley milczy. Lada chwila powie „nie, dziękuję” i odeśle mnie z kwitkiem.
– Wiesz co – mówi w końcu – przydałaby się nam pomoc, dopóki nie znajdę więcej pracowników, ale to może nie być najciekawsza praca, tylko ciężka harówka, wiesz?
– Uwielbiam harówkę! To moje ulubione zajęcie w życiu!
Shelley śmieje się i umawiamy się na kolejną rozmowę za dzień lub dwa, kiedy znajdzie czas, aby to przemyśleć i porozmawiać z zespołem.
Kiedy się rozłączam, jestem wniebowzięta.
– Mama może wrócić do pracy – gaworzę do Evie. – Czy to nie wspaniałe? A ty będziesz siedzieć mi na kolanach i pomagać. Chciałabyś?
Nie wiem dlaczego, ale nagle mam wrażenie, że jestem obserwowana. Odwracam się, a w drzwiach pojawia się cień.
– Roxanne? – Wychylam głowę i widzę, jak pospiesznie odchodzi korytarzem. – Roxanne? – wołam. – Potrzebujesz czegoś? – Ale ona odchodzi, nie odwracając się.
Wracam do pokoju dziecięcego i siadam z Evie w fotelu. Czyżby Roxanne mnie śledziła? Oczywiście, że nie. Dlaczego Roxanne miałoby obchodzić, co robię? Coś sobie wyobraziłam. Prawdopodobnie po prostu przechodziła obok i zerknęła po drodze, to wszystko. I oczywiście mnie nie usłyszała. Przecież nosi słuchawki.
Wzruszam ramionami, by pozbyć się dziwnego uczucia.
– Najwyższy czas, żeby mama znalazła sobie jakieś zajęcie, nie sądzisz? – szepczę do Evie. Kolejne dziwactwo, którego się ostatnio nabawiłam, mówienie do siebie, udając, że rozmawiam z dzieckiem. – W przeciwnym razie mamie może całkowicie odbić.
Ciąg dalszy w wersji pełnej