- nowość
Nie pozwolę ci odejść - ebook
Nie pozwolę ci odejść - ebook
Spotkali się zupełnie przypadkiem, tylko na krótką chwilę, z pewnością, że się więcej nie zobaczą…
Nina – czterdziestoletnia matka sześcioletniego Krzysia – po kolejnej kłótni małżeńskiej, wywołanej alkoholową agresją męża, postanawia wyjechać na święta do rodziny. Nie wie jednak, że jej krewni zaplanowali wyjazd do ciepłych krajów. Zostaje zmuszona do zamieszkania w pensjonacie. Tam poznaje Karola, który samotnie wychowuje wnuczkę – Matyldę. Dzieci bardzo szybko się zaprzyjaźniają a między Niną i Karolem zaczyna kiełkować nie tylko nić sympatii. Kobieta jest w rozterce między uczuciem do męża a coraz silniejszym uczuciem do Karola. Widząc jednak szczęście syna, który Matyldę traktuje prawie jak siostrę, zastanawia się, czy nie zaryzykować związku z Karolem. Czy Nina w końcu zazna pełni szczęścia?
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-68364-02-6 |
Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Przytuliła stojącego obok niej synka, który z równą dumą spoglądał na ich wspólne dzieło i uśmiechał się szeroko. Wiele ozdób świątecznych było dziełem jego małych rączek i cieszył się, że mama pozwoliła mu w tym roku podjąć decyzję odnośnie dekoracji. Na balkonie stała przywieziona kilka dni temu z lasu choinka, co do której również miał pewne plany.
– Chodź, zrobimy sobie zimowej herbatki i zjemy po kilka pierniczków – powiedziała Nina i skierowała się w stronę kuchni, w której również cieszyły oko przepiękne dekoracje.
– Mamo! – Krzyś z oburzeniem popatrzył na nią. – Przecież mówiłaś, że pierniczki są na święta.
– Są, nie przeczę, ale jak zjemy sobie po trzy, no może cztery, to nawet nie zauważymy ich braku w tym ogromnym szklanym słoju – Nina roześmiała się i nastawiła wodę na herbatę.
Od lat sama robiła zapas zimowej herbatki. Latem suszyła różne owoce, w szczególności maliny, czarną porzeczkę i truskawki, a potem dokładała do niej kawałki imbiru, półplasterki cytryn i pomarańczy. Taka zalana wodą herbata pachniała wyśmienicie, a jak jeszcze dołożyła do niej łyżeczkę miodu, to smakowała nieziemsko.
Krzyś skinął głową i pomyślał, że skoro mama pozwala na świąteczne wypieki, to czemu nie. Uśmiechnął się na wspomnienie tego, jak świetnie się bawili, piekąc te pierniczki, i jaką radochę miał przy ich dekorowaniu. Musiał przyznać, że smakowały równie wybornie, jak wyglądały.
Usiedli przy kuchennym stole i Nina każdemu nałożyła na talerzyk po cztery ciastka. Zimowa herbata pachniała, w tle cichutko leciały z radia świąteczne piosenki, wprawdzie w języku angielskim, którego Krzyś nie rozumiał, ale to nie było ważne. Ważne było to, że oboje z mamą w tej właśnie chwili czuli się szczęśliwi. Jutro Wigilia – pomyślał Krzyś i z dumą przypomniał sobie o prezentach, które przygotował dla rodziców. Mikołaj mikołajem, gwiazdor gwiazdorem i chociaż wierzył w to, że to oni właśnie podkładają prezenty pod choinką, to bardzo chciał chociaż trochę wspomóc tego dziadka w czerwonym płaszczu z długą białą brodą. Mama wpoiła mu, że dawanie jest równie piękne, jak dostawanie i on mimo swoich tylko sześciu lat pamiętał o tym.
Lubił, gdy mama się uśmiechała, chociaż musiał przyznać, że w ostatnim czasie nie widział jej zbyt często takiej szczęśliwej, jaką była w tej chwili. Ale wiedział, że jego mama jest bardzo dzielną i piękną kobietą i stara się nie pokazywać tego, jak czasami jest jej smutno. Kilka razy widział, jak wychodziła z łazienki z zaczerwienionymi policzkami i oczami i nawet pytał ją, czy płakała, ale ona zawsze odpowiadała, że znów nieopatrznie kupiła sobie kosmetyki do oczu, na które najwyraźniej jest uczulona. Wierzył jej, bo przecież mamie trzeba wierzyć. Co innego z tatą, który zawsze mówił miłe rzeczy, a robił bardzo niemiłe, takie, które sprawiały, że mama smutniała.
Kiedy Krzyś włożył do ust trzecie ciastko, usłyszeli zgrzyt klucza w zamku. Nina od razu się spięła, ten klucz nie wszedł gładko, tylko jakby próbował przez chwilę trafić w otwór zamka. Wiedziała już, co to oznacza. Dopiła swoją herbatę i uśmiechnęła się do syna, maskując zdenerwowanie.
– Cześć, kochani! – Wreszcie drzwi ustąpiły i w przedpokoju usłyszeli radosny głos Wojtka. – No co jest z wami, nikt nie przywita tatusia i mężusia? – Mężczyzna zaśmiał się chrapliwie i po chwili w przedpokoju coś spadło na podłogę.
Zanim Nina zdążyła wstać od stołu, jej mąż już opierał się o futrynę kuchennych drzwi. Jedna jego stopa była w samej skarpetce, a druga w oblepionym śniegiem obuwiu. Śnieg spływał z buta na czystą kuchenną podłogę, zostawiając na niej sporą błotnistą plamę.
– Ups! – Wojtek zachichotał. – Sorki, maleńka, ale czy mogłabyś mi pomóc zdjąć to mokre cholerstwo, bo sam nie dałem rady. – Wymownie spojrzał na swoją stojącą w mokrej kałuży nogę i figlarnie poruszył butem, rozpryskując brudną wodę na ścianę i szafkę. – No, rusz się, moja królowo, nie będę przecież tak stał, aż to gówno wyschnie.
– Dlaczego znowu piłeś, Wojtek? – Nina ze spokojem podeszła do męża, który oparł się na jej ramieniu, i powoli zdjęła z jego nogi zaśnieżony but. Mężczyzna, nie mogąc utrzymać równowagi, stanął nogą w mokrej brei.
– No co ty robisz, kobieto? Głupia jesteś?
Krzyś, nie czekając na polecenie mamy, szybko przyniósł z łazienki mopa i podłożył pod nogę ojca ściągnięty z wieszaka ręcznik.
– Dobry synuś. – Wojtek pogłaskał go po głowie. – Masz więcej rozumu niż twoja mamusia. – Znów zaśmiał się chrapliwie.
– Będziesz jadł teraz, czy najpierw wolisz… odpocząć? – zapytała Nina, wprowadzając męża do pokoju.
– A co jest na obiad?
– Ogórkowa, zaraz ci podgrzeję.
– Ogórkowa-srowa, czy ty nie możesz raz ugotować czegoś porządnego, kobieto?
– A co jest złego w dobrej zupie? – Nina starała się zachować spokój, chociaż łzy zaczęły jej napływać do oczu. – Krzysiu, może pójdziesz się trochę pobawić do swojego pokoju, a ja tymczasem przygotuję dla taty obiad.
– A mogę włączyć telewizor? – zapytał chłopiec z nadzieją.
– Możesz, tylko proszę nie za głośno, bo wiesz… tatuś jest zmęczony i pewnie potrzebuje spokoju. – Uśmiechnęła się do syna i mrugnęła do niego porozumiewawczo.
– Zmęczony, phi – mruknął chłopiec. – On ostatnio ciągle jest TAKI zmęczony.
– Krzysiu, proszę. – Nina błagalnie spojrzała na synka i pokręciła głową. – Idź już.
Zanim chłopiec wyszedł z pokoju rodziców, jego ojciec już chrapał na kanapie. Krzyś jeszcze ostatni raz spojrzał na niego, potem przeniósł wzrok na mamę i wyszedł, cichutko zamykając drzwi do swojego pokoju.
Usiadł na podłodze i włączył telewizor. Bezmyślnie przerzucał kanały, aż wreszcie znalazł coś, co go zainteresowało. Film był o elfie, który wędrował po świecie. Zaciekawiła go fabuła i zapomniał o tym, że znów tata przyszedł do domu „zmęczony”, a mama pewnie znów wyjdzie z łazienki z czerwonymi oczami, bo kolejny kosmetyk ją uczuli.
Nina przykryła Wojtka kocem i wyszła do kuchni. Usiadła przy stole i schowała twarz w dłoniach. Co się stało z jej Wojtkiem, z tym przystojnym, szarmanckim chłopakiem, w którym się zakochała? Kto jej podmienił męża?
– Gdzie ten obiad?! – Tubalny męski głos wyrwał ją z zamyślenia. – Nawet tego nie potrafisz zrobić porządnie? Podać obiadu zmęczonemu po pracy mężowi?
– Już podaję! – Nina podeszła do kuchenki i dotknęła garnka z zupą. Na szczęście nie był jeszcze całkiem zimny, więc jego zawartość podgrzała się w kilkanaście sekund. Postawiła talerz z zupą przed mężem, a na osobnym talerzu umieściła dorodny kawał ugotowanych żeberek i uśmiechnęła się, chociaż wcale nie było jej do śmiechu. – Smacznego.
Wojtek zaczął jeść zbyt łapczywie, widać było, że był głodny i zupa mu smakowała. Oderwał kawałek mięsa i obleśnie spojrzał na żonę.
– Fikuśnie wyglądasz w tym fartuszku – roześmiał się rubasznie. – Schrupałbym cię tak jak to mięsko.
Nina próbowała się uśmiechnąć, ale jej usta odmówiły posłuszeństwa. Jeszcze kilka lat temu takie słowa sprawiłyby jej przyjemność, dziś czuła do nich odrazę, odebrała je jako bardzo seksistowskie.
– Wojtek, dlaczego znowu piłeś? – zapytała ponownie ze łzami w oczach.
– O rany, dlaczego piłeś, dlaczego piłeś? Płyta ci się zacięła czy co? – Mężczyzna popatrzył zaczepnie w jej stronę. – Piłem, bo chciałem, bo mam fajnych kolegów, z którymi mogę miło spędzić czas, nie to co z taką zrzędą jak ty.
– Ze mną też kiedyś miło spędzałeś czas, pamiętasz? To wcale nie było tak dawno.
– No właśnie, kiedyś, dobrze to ujęłaś. Zmieniłaś się. Nie jesteś już tą fajną babką, która za mną latała.
– Ja za tobą latałam? – Nina uniosła brwi i zerknęła na męża z zaskoczeniem. – A kto przychodził pod budynek mojego liceum i czekał na mnie czasami nawet i dwie godziny, żeby nie przeoczyć mojego wyjścia ze szkoły?
– No chyba nie ja – Wojtek roześmiał się. – Nigdy nie latałem za żadną dziewuchą i za tobą też nie.
– Skoro tak mówisz. – Nina wstała z zamiarem pójścia do pokoju syna, ale zatrzymał ją silny uścisk na ręce.
– A ty dokąd? Jeszcze nie skończyliśmy rozmawiać – Wojtek wycedził przez zaciśnięte zęby.
– Puść mnie, to boli. – Nina nie potrafiła zatrzymać w oku łzy, która wypłynęła w momencie, kiedy poczuła ból.
– Boli, bo ma boleć. Siadaj, jak z tobą rozmawiam, i patrz mi w oczy! – krzyknął Wojtek i pociągnął żonę z powrotem na fotel, z którego przed chwilą wstała.
– Wojtek, proszę. Krzyś może tu wejść w każdej chwili, nie chcę, żeby się przestraszył. – Nina próbowała mówić spokojnym głosem, ale gula, jaką czuła w gardle, sprawiała, że jej głos brzmiał nienaturalnie.
– Kogo niby miałby się przestraszyć mój syn? Mnie, swojego ojca?
– Wojtek, proszę, porozmawiamy jak… trochę ochłoniesz. – Nie chciała powiedzieć, że jak wytrzeźwieje, bo zdawała sobie sprawę, jak mogłaby go tym rozjuszyć.
– Powiedz to! No, kurwa, powiedz TO! Powiedz: porozmawiamy, jak wytrzeźwiejesz! Wiem, że to właśnie chciałaś powiedzieć!
Zanim Nina zdążyła się zorientować, na jej policzku wylądowała ciężka, silna dłoń jej męża. Zapiekło. Zabolało. Zraniło bardziej jej duszę niż skórę twarzy. Do tej pory Wojtek nie odważył się jej uderzyć. W złości często nią szarpał, popychał, wykręcał jej ręce, ściskał tak, że potem długo miała na nich siniaki, ale jeszcze nigdy jej nie uderzył.
Nie potrafiła już zapanować nad łzami, wybiegła z pokoju i zamknęła się w łazience. Zanim zdążyła przekręcić zamek, usłyszała, jak jej mąż mówi sam do siebie „łajza”. Modliła się, żeby Krzyś nie wyszedł z pokoju, bo nie była pewna, czy złość Wojtka nie przeniesie się na niego. Na szczęście chłopiec wiedział, że jak tata ma zły humor, to nie wolno mu się pokazywać na oczy.
Nie wiedziała, ile czasu spędziła w łazience, szlochając w gruby frotowy szlafrok, żeby nie było jej słychać. Coś w niej pękło. Znosiła zachowanie Wojtka dostatecznie długo, żeby zrozumieć, że on nie chce się zmienić. Nowa praca spowodowała, że jej mąż przestał być sobą. Nie mogła zrozumieć jak można stać się zupełnie kimś innym w zaledwie kilka miesięcy. A jednak można. Przestała wierzyć, że jej Wojtek kiedykolwiek „wróci”. Musiała coś z tym zrobić, tylko co?
Cicho otworzyła drzwi i zaczęła nasłuchiwać. Z pokoju syna nie dobiegały żadne dźwięki, i dobrze. Za to z pokoju, w którym został jej mąż, dolatywało głośne chrapanie. Bezszelestnie opuściła łazienkę i prawie na palcach przeszła do pokoju Krzysia.
– Mamo, coś się stało? – Chłopiec siedział na podłodze i oglądał jakiś film. Gdy weszła, natychmiast się odwrócił w jej stronę ze strachem w oczach.
– Stało się, ale nie chcę z tobą teraz o tym rozmawiać, porozmawiamy później, zgoda?
– Zgoda. – Krzyś nie nalegał, wiedział, że jak mama będzie gotowa, to z nim porozmawia, taki mieli układ. On też czasami miał takie sprawy, o których nie mógł z nią rozmawiać w danej chwili, musiał to trochę przemyśleć i wtedy dopiero siadali razem na podłodze i rozmawiali.
– Co byś powiedział na to, żebyśmy w tym roku spędzili święta u cioci Kasi i wujka Rysia?
– Super, ale… z tatą?
– Nie, sami. Tata musi zostać w święta w domu, powinien coś przemyśleć.
– Zgoda, ale… a nasz pięknie udekorowany dom? Nie będzie ci żal go zostawiać?
– Tata będzie się mógł cieszyć naszymi dekoracjami, może wówczas te święta będą dla niego piękniejsze?
– To kiedy wyjeżdżamy?
– Dzisiaj, zaraz, tylko sprawdzę pociągi.
– Fajnie, ale… czy nie jest za późno, żeby jechać pociągiem? To przecież daleko.
– E tam, daleko, to zaledwie niecałe dwie godziny stąd, a Kasia i Rysiu zapewne ucieszą się, że będą mogli z nami spędzić święta.
– A gwiazdor? Będzie wiedział, że my tam będziemy? Przyniesie tam prezenty dla nas?
– Przyniesie, na pewno – Nina roześmiała się. – Przecież będzie widział, że jedziemy pociągiem, i pewnie wyśle swoich pomocników na przeszpiegi.
***
Ani telefon cioci Kasi, ani wujka Ryśka nie odpowiadał, chociaż Nina dzwoniła co kilkanaście minut. Pomyślała, że wujostwo zapewne są w ferworze przygotowań do świąt i położyli swoje telefony w innym pomieszczeniu, niż się znajdują. Pociąg odjeżdżał za dwie godziny, miała więc całkiem sporo czasu na spakowanie siebie i syna. Trochę przerażała ją pora przyjazdu na miejsce, ale z nadzieją w sercu myślała o tym, że w końcu przecież ktoś odbierze od niej telefon i przyjedzie po nich na stację.
Wychodząc z domu, starali się zrobić to w miarę najciszej jak się dało, aby nie zbudzić Wojtka. Nina zostawiła w kuchni zapaloną małą lampkę, żeby jej mąż, jak się obudzi, nie potknął się o coś w ciemności, i wyszli w zimową grudniową noc. Do stacji mieli około piętnastu minut piechotą. Pięknie rozświetlone świątecznymi lampkami miasto dodawało im otuchy i nawet mróz, który już dość mocno szczypał w policzki, nie przeszkadzał im. Trochę ciężko było Ninie ciągnąć swoją dużą walizkę na kółkach po niezbyt dokładnie odśnieżonym chodniku, ale brała przykład z Krzysia, który bardzo dzielnie ciągnął swoją i wcale nie narzekał.
Na dworcu było sporo ludzi. Nina pomyślała, że większość z nich jedzie do rodzin na święta, że gdzieś ktoś na każdego z nich czeka. Miała nadzieję, że i oni spędzą tych kilka dni w spokoju. Zerknęła na wyświetlacz telefonu i po raz kolejny spróbowała dodzwonić się do cioci, która była jej bliższa niż rodzona mama. Pociąg nadjechał z piętnastominutowym opóźnieniem, ale ani Nina, ani Krzyś nie zmartwili się tym. Wsiedli do wagonu i zajęli wyznaczone na biletach miejsca. Nina mocno przytuliła syna do siebie.
– Smutno ci, że wyjeżdżamy sami?
– Nie. – Chłopiec cmoknął mamę w policzek. – Jeżeli tylko nie zabrałaś ze sobą tych kosmetyków, które uczulają twoje oczy, to będę szczęśliwy, jak będziesz się śmiała.
– Zapewne będziesz tęsknił za tatą, ja chyba też, ale musiałam…
– Wiem, mamuś, ale mogę się do czegoś przyznać?
– Oczywiście, że możesz, Krzysiu, przecież nie mamy przed sobą żadnych tajemnic.
– Bo ja nie lubię, jak tata przychodzi z pracy taki „zmęczony” – przy ostatnim słowie chłopiec pokazał paluszkami cudzysłów – jak dzisiaj, trochę się wtedy go boję, chociaż on czasami chce być zabawny tymi swoimi powiedzonkami.
– Wiem, kochanie, ja też tego nie lubię, ale… może właśnie to, że zostawiliśmy go na święta samego, da mu do myślenia i zrozumie, że są rzeczy, których my nie lubimy i jak nas kocha, to przestanie się tak zachowywać.
– Wiesz, ja myślę, że on już nas nie kocha. – Chłopiec przytulił się do mamy i zapatrzył w ciemność panującą za oknem.
– A ja myślę, że on nas kocha, tylko musi coś zrozumieć. – Nina pogładziła synka po dłoni i pocałowała w ciepłą, pachnącą szamponem główkę.
Podróż mijała im niezwykle szybko. Kilka siedzeń przed nimi dwoje młodych ludzi grało cichutko na gitarach i śpiewało świąteczne piosenki.
– Prosimy głośniej! – zawołał ktoś z końca wagonu, a reszta pasażerów radośnie mu zawtórowała.
Młody mężczyzna wyglądający na studenta wstał i popatrzył na współpasażerów.
– Czy jest ktoś, komu będziemy przeszkadzać? – zapytał, uważnie przyglądając się siedzącym za nim i przed nim osobom. – Nie chcielibyśmy, aby ktoś czuł się niekomfortowo z powodu hałasu.
– Panie, jaki to hałas? – zapytała starsza pani. – Gdybyście wyli jak pijani, to może by się nikomu to nie podobało, ale wy tak pięknie śpiewacie! Prosimy o więcej, chyba wszyscy się ze mną zgadzają.
Zabrzmiały brawa, a mężczyzna, zachęcony tymi gestami, usiadł na swoim miejscu i już po chwili rozbrzmiały akordy skocznej świątecznej piosenki. W całym wagonie zapanował radosny nastrój. Chłopak i dziewczyna śpiewali na dwa głosy przy akompaniamencie dwóch gitar, umilając podróż pozostałym.
Kiedy pociąg zatrzymał się na stacji docelowej, Ninie wciąż nie udało się skontaktować ani z ciocią, ani z wujkiem, i chociaż miała nadzieję, że ich podróż nie okaże się bezcelowa, to z każdą kolejną minutą narastał w niej niepokój. Ze stacji do domu wujostwa był spory kawałek. Sprawdziła rozkład jazdy autobusów, ale pech chciał, że najbliższy miał jechać dopiero za godzinę, a stanie na mrozie w miejscu, gdzie nie widać nawet psa z kulawą nogą, wcale jej się nie uśmiechało.
– No cóż, może po drodze będzie jechał jakiś samochód, to się załapiemy na stopa – powiedziała, uśmiechając się do syna, chociaż wszystko jej w środku dygotało.
– Co to znaczy na stopa? – zaciekawił się Krzyś.
– To znaczy, że pomachamy i albo się zatrzyma, albo…
– Albo będziemy musieli iść pieszo – skrzywił się chłopiec.
– Niestety, teraz wiem, że przyjazd tutaj bez uprzedzenia cioci i wujka nie był najlepszym pomysłem, mam jednak nadzieję, że mi wybaczysz tę moją spontaniczność. – Nina złapała swoją walizkę i ruszyła w stronę domu krewnych. – Będziemy sobie śpiewać po drodze? Będzie nam przyjemniej. – Odwróciła się w stronę syna i zatupała nogami, bo trochę zaczęło jej być zimno od stania na mrozie. – Stary Donald farmę miał, ija, ija o! Na tej farmie krowę miał, ija, ija o! – zaintonowała i nie oglądając się na zaskoczonego syna, ruszyła żwawo.
– Mamo, Donald? Mamy święta! – zawołał za nią Krzyś i roześmiał się w głos, ale szybko zaczął ją doganiać. – Przestań śpiewać o farmie Donalda, może zaśpiewamy coś o Mikołaju?
– Okej, co proponujesz? – Nina zwolniła kroku.
– Już na płatkach śniegu przyfrunęły święta, teraz wszystkie dzieci marzą tylko o prezentach. Sanie Mikołaja dzwonią dzwoneczkami, święty Mikołaju, bądź już wreszcie tutaj z nami – zaśpiewał Krzyś, nie zważając na to, że idzie późnym wieczorem chodnikiem w opustoszałej miejscowości i jego głos niesie się daleko.
– A Mikołaj pędzi, a Mikołaj gna, od domu do domu, ciężką pracę ma. Jego piękną brodę pokrył srebrny lód, gdyby tak biedaczek już odpocząć mógł. – Nina w refrenie przyłączyła się do syna i teraz oboje śpiewali w głos, idąc zaśnieżoną drogą. Szli wesoło, podśpiewując sobie różne piosenki dziecięce, których Krzysiu chętnie słuchał na YouTube i których nie tylko on, ale również jego mama nauczyli się już na pamięć.
Gdy dotarli do posesji Katarzyny i Ryszarda, Nina poczuła strach, który powoli zaczął ogarniać wszystkie jej zmysły. Dom stał w całkowitej ciemności, tylko w ogrodzie na jednym z drzewek paliły się kolorowe światełka. Podeszli bliżej i Nina już wiedziała, że przyjazd tutaj bez porozumienia się z ulubionymi krewnymi był niezbyt mądrym pomysłem. Spojrzała na zegarek w telefonie, a następnie jeszcze raz spróbowała się połączyć z właścicielami domu. Dochodziła dwudziesta druga, środek nocy, a ona była sama z dzieckiem w obcej miejscowości. Poczuła wzbierające się w oczach łzy, ale nie chciała pokazać przed synem swojego strachu. Co za gamoniowata matka! – zbeształa się w myślach.
Nacisnęła na dzwonek u drzwi, ale odpowiedziała jej głucha cisza, nie licząc rozszczekanego za płotem sąsiadów psa. W żadnym oknie nie zapaliła się nawet najmniejsza lampka. Najchętniej usiadłaby teraz na schodach i rozszlochała się.
– Halo, kto tam? – od strony domu sąsiadów usłyszała skrzekliwy głos starszej kobiety. – Wolińskich nie ma, wyjechali. A wy tu czego?
Nina zostawiła na progu walizkę i milczącego Krzysia i podeszła do płotu.
– Dobry wieczór, jestem siostrzenicą Katarzyny Wolińskiej. Czy może mi pani powiedzieć, gdzie wujostwo wyjechali i na jak długo?
– Kobieto, jest środek nocy. Cicho, Brutus! – starsza pani krzyknęła na psa, który ujadał przy płocie, nie pozwalając na spokojną rozmowę. – Kaśki i Rycha nie ma, wyjechali na święta do ciepłych krajów, gdzieś na… a nie pamiętam. A wrócą dopiero po sylwestrze. A pani z daleka przyjechała? I to z dzieckiem? – Kobieta zerknęła na przestraszonego i zmęczonego drogą małego chłopca, który pojawił się obok.
– Wyjechali na święta? – Nina czuła, jak grunt jej się obsuwa pod nogami. – Jezu, i co my teraz zrobimy, Krzysiu? – Nie bacząc na obecność syna, rozpłakała się w głos. Cały dobry humor, jaki miała, idąc tutaj i śpiewając piosenki, prysł jak bańka mydlana.
– Pani się uspokoi! A tak właściwie to ja to chyba wiem, kim pani jest. Nina, prawda? Pamiętam panią, jak przyjeżdżała na wakacje – głos kobiety złagodniał. – Bierze dzieciaka i torby i zapraszam do nas, ogrzeje się i pomyślimy co dalej. Brutus, do domu! – krzyknęła na psa, który ponownie próbował obszczekać nocnych gości.
Nina wytarła mokre policzki, złapała za walizki, skinęła na syna i powoli przeszła na posesję sąsiadki ciotki. Była już zmarznięta i zmęczona ale co miała robić? Może ta kobieta pozwoli im się przekimać do rana, a rano pomyśli co dalej.
– Wchodźcie, wchodźcie, zapraszam. Remek, wstaw wodę na herbatę, Halinka, zamknij psa w łazience, bo mnie do szału doprowadza, Zbysiu, dorzuć do kominka, bo zaczęło przygasać! – Kobieta wzięła od Niny płaszcz, pomogła Krzysiowi rozebrać się i dyrygując pozostałymi domownikami, prawie wepchnęła gości do dużego pokoju, w którym panowało przyjemne ciepło.
– A jak wy się dostali z dworca? – zapytała, sadzając Ninę przy kominku.
– Pieszo, bo żaden autobus już nie jechał – grzecznie odpowiedziała Nina.
– Jezusie nazareński! I to dziecko tak wlokła po zimnicy? Musiała mieć powód, że tak bez zapowiedzi przyjechała po nocy, no ale mnie nic do tego. – Kobieta odwróciła się w stronę kuchni. – No, gdzie ta herbata? A nalejże pani do herbatki procenta, co by się szybko rozgrzała – wydała kolejne polecenie komuś, kto był w drugim pomieszczeniu. – To tak, jak już mówiłam, Kacha i Rychu wyjechali w ciepłe kraje, podobno dzieci im fundnęły na rocznicę ślubu, którą mają na wiosnę, pojechali wszystkie. Wrócą po sylwestrze, ale do tego czasu pani albo wróci do swojego domu, albo… No i tu jest problem, bo ja mam klucze do ich domu, w razie gdyby coś się stało, ale nie dam, bo bez ich zgody nie mogę. Pani rozumie? – Nina rozumiała, chociaż gdyby mogła, chętnie przenocowałaby w domu cioci. – Przenocować was nie mogę, bo rodzina się do mnie na święta zjechała i nawet już materace mają porozkładane w pokojach na górze. No, raz w roku mam ich wszystkich, Bogu dzięki, w kupie.
– Babciu, ale przecież my się jakoś tę jedną noc zmieścimy, najwyżej… – jedna z młodych dziewcząt próbowała przekonać starszą panią, żeby zgodziła się przenocować niespodziewanych gości.
– Cicho! – Seniorka machnęła ręką. – Zenuś, dzwoń do Ireny Szymczakowej i zapytaj, czy ma miejsce – zwróciła się do stojącego w progu pokoju szpakowatego mężczyzny bardzo do niej podobnego.
– Ale mamo, jest środek nocy, jak mam dzwonić po ludziach o tej porze? – Mężczyzna próbował się wymigać od zadania, które dała mu matka.
– Nie dyskutuj, tylko dzwoń, Irena na pewno jeszcze nie śpi, w końcu jutro Wigilia i ona ma sporo do przygotowania.
– Przepraszam, nie chciałabym robić nikomu kłopotu – powiedziała Nina ze łzami w oczach, spoglądając po twarzach zebranych w dużym pokoju osób, których naliczyła dziewięć.
– E tam, to żaden kłopot, tylko… Który nie pił? – zapytała kobieta, uważnie spoglądając na każdego członka rodziny.
– Babciu, ja nie piłam – odezwała się ta sama dziewczyna, która już wcześniej próbowała wtrącić się ze swoimi uwagami.
– Ty jesteś za młoda, nie będziesz po nocy jeździć.
– Ja mogę z Isią pojechać, tylko dokąd? – wtrącił się mężczyzna, który właśnie wszedł do pokoju z dwoma kubkami parującej herbaty. – To dla pani, a to dla chłopca, dodałem trochę malin, a pani trochę procentów na rozgrzewkę.
– Dobrze, Remuś – uśmiechnęła się starsza pani. – Zenek, dodzwoniłeś się?
– Tak, mamo. Pani Irena jeszcze nie śpi i powiedziała, że zaczeka na gości, ale prosiła, żeby dać jej jakieś pół godziny, żeby zdążyła przygotować pokój, bo nikogo się już nie spodziewała. Powiedziałem, że młoda kobieta z synkiem.
– Zuch chłopak! – Starsza pani poklepała syna po plecach i roześmiała się. – Zatem ustalone, Isia z Remkiem zawiozą panią do Irenki, ona ma pensjonat pod lasem, znaczy się wynajmuje pokoje letnikom i zimnikom.
– Zimnikom? – Zaśmiał się jeden z młodzieńców siedzących przed telewizorem.
– A jak się mówi? – kobieta obruszyła się. – Jak latem przyjeżdżają letnicy, to zimą przyjeżdża kto?
– Może po prostu goście? Albo turyści? – nieśmiało wtrąciła Isia.
– Nieważne, jak zwał tak zwał, pani pojedzie do niej, jak się Kacha z Rychem odezwą, to im powiem, że pani przyjechała, i zapytam, czy mogę dać klucze. A jak się pierwsza z nimi skontaktuje, to powie, żeby do mnie zadzwonili.
– Dziękuję, jestem pani bardzo wdzięczna. – Nina czuła, że herbatka z prądem zaczyna działać na jej język, który nieco się plącze, ale postanowiła nie zwracać na to uwagi.
Spojrzała na siedzącego na podłodze syna i zamarła. Krzyś, przytulony do brzegu fotela, spał w najlepsze. Nawet nie posmakował przyniesionej mu herbaty z malinami. No cóż, trzeba będzie go obudzić. Westchnęła i delikatnie potrząsnęła synem.
***
Samochód zatrzymał się przed jednopiętrowym budynkiem, który wyglądał jak z bajki albo z planu filmu świątecznego. Otulało go ciepłe, pomarańczowe, niemal magiczne światło, które biło od kolorowych lampek rozwieszonych na małych tujach rosnących wzdłuż prowadzącej do drzwi wejściowych ścieżki, od dużych srebrnych gwiazd mieniących się za szybami wielu okien, a nawet od świeczników adwentowych stojących na parapetach.
Remek pomógł zaspanemu Krzysiowi wysiąść i zabrał z bagażnika walizki. Nina uścisnęła dziewczynę, która była kierowcą, i serdecznie podziękowała za przywiezienie ich do pensjonatu.
Na progu domu stała elegancka starsza pani w beżowych spodniach i ciepłym białym golfie. Jej fryzura wyglądała tak, jakby przed chwilą opuściła zakład fryzjerski. Ciepło uśmiechnęła się do Niny i z czułością spojrzała na idącego obok niej zaspanego chłopca. Mimo późnej pory wyglądała rześko i wcale nie było po niej widać zmęczenia przedświąteczną pracą.
– Zapraszam. – Wskazała wypielęgnowaną dłonią wejście do domu i od razu skierowała Ninę i Krzysia do dużego salonu. – Remek, walizki zanieś do lawendowego pokoju. Dziękuję, że przywieźliście panią i chłopca. Zobaczymy się jutro po pasterce? – zapytała i po raz kolejny ciepło się uśmiechnęła.
– Tak, ciociu, mam taką nadzieję, chyba że… wiesz, nie doczekamy – mężczyzna roześmiał się głośno i szybkimi krokami wbiegł razem z walizkami na piętro. Nina nie mogła uwierzyć, że walizki są dla niego jak dwa niewielkie ciężarki.
– Chcesz coś zjeść albo wypić coś ciepłego, dziecino? – zwróciła się do niej kobieta. – Przygotowałam dla was pokój lawendowy, myślę, że będzie wam w nim przyjemnie. A tak właściwie to Irena Szymczak jestem, właścicielka tego pensjonatu. – Jedną dłoń podała Ninie, a drugą zatoczyła koło, wskazując na wszystko, co ich otaczało.
– Nina, po prostu Nina, a to mój syn Krzyś. – Chłopiec spojrzał ciekawym wzrokiem na starszą panią, ale oczy tak mu się zamykały, że gdyby mógł, usiadłby na podłodze i zasnął.
– Myślę, że dzisiaj już nie będziemy rozmawiać, bo widzę, że oboje jesteście zmęczeni. – Kobieta przymrużyła jedno oko i złapała Krzysia za rękę. – Chodź, pokażę wam, gdzie was ulokowałam. – Pociągnęła chłopca w stronę schodów i powoli, z gracją zaczęła wspinać się na piętro.
Nina kątem oka spojrzała jeszcze na stojącą w rogu salonu dużą, pięknie ozdobioną choinkę i ruszyła za właścicielką pensjonatu. Zanim starsza pani opuściła „ich” pokój, pokazała jeszcze, gdzie jest łazienka, i zapewniła, że jak tylko Nina będzie miała ochotę, to śmiało może korzystać z kuchni, która znajduje się na parterze obok salonu.
Krzyś szybko przebrał się w piżamkę i nie zawracając sobie głowy wieczorną toaletą, wskoczył do jednego z łóżek. Zanim Nina zdążyła wyciągnąć ze swojej walizki nocny strój, chłopiec już spał jak zabity. Kobieta rozejrzała się po pokoju. W nikłym świetle małej, stojącej na stoliku lampki rozpościerał się przed nią widok niedużego pokoiku. Umeblowany był dość minimalistycznie, ale bardzo przyjemnie: dwa pojedyncze łóżka, przy każdym z nich szafka nocna z dwoma szufladami, pod oknem mały stolik i dwa krzesła, na których leżały fioletowe poduszki, w rogu fotel uszak, szafa na ubrania, toaletka z lustrem i to wszystko. Na jednym z krzeseł leżały przygotowane ręczniki. Nina zabrała jeden z nich i udała się do łazienki. Wzięła szybki prysznic, pod którym pozwoliła sobie na kilka łez, i poszła w ślady syna.
***
Obudził ją śmiech dziecka, jakiś taki przytłumiony, jakby dochodził z innego pomieszczenia. Otworzyła oczy i zobaczyła Krzysia opatulonego kołdrą i siedzącego w oknie, z uśmiechem na twarzy przyglądającego się czemuś, co było na zewnątrz.
Podeszła do okna i spojrzała na tonący w śniegu ogród. Od razu znalazła źródło hałasu. Na niewielkim, odśnieżonym placu dziewczynka wyglądająca na rówieśnicę Krzysia rzucała dużemu psu kulki śniegu. Pies łapał je w locie i rozgryzał, wesoło przy tym merdając ogonem. Drobinki śniegu przyklejały się do jego pyska, ale widać było, że wcale mu to nie przeszkadza. Dziewczynka spojrzała w górę na okno, w którym stali Nina i Krzyś, i radośnie do nich pomachała. Nina jej odmachała, ale Krzyś jakby się zawstydził. Zeskoczył z parapetu i zaczął czegoś szukać w swojej walizce.
– Czego szukasz? – zainteresowała się Nina.
– Dresu, nie będę przecież zakładał tego, co miałem wczoraj do pociągu – odpowiedział chłopiec tak poważnym tonem, że zaskoczył Ninę.
– Zapakowałam ci dwa, ten zielony i ten granatowy, pomóc ci?
– Nie, dziękuję, mamo.
Kobieta również postanowiła się ubrać na sportowo, wprawdzie dzisiaj Wigilia, ale do wieczora jeszcze dużo czasu. Zresztą – pomyślała, może wcale nie zostanie w tym pensjonacie, może ciocia albo wujek skontaktują się wreszcie z nią i będzie mogła przenieść się do ich domu.
– Matyldo! Dość tych harców, wytrzyj porządnie łapy Rufiemu i zapraszam na śniadanie! – Za okna usłyszeli donośny męski głos.
– Mamo, mogę wyjść z pokoju? – zapytał Krzyś, stojąc z ręką na klamce. Widziała, że nie może już wytrzymać z ciekawości, żeby zobaczyć psa i poznać nową koleżankę.
– Możesz, ja też zaraz zejdę. Pamiętaj, żeby ładnie się przywitać, jak zobaczysz kogoś dorosłego.
– Mamo, za kogo ty mnie masz? – obruszył się chłopiec i zanim Nina zdążyła coś jeszcze powiedzieć, zniknął jej z oczu.
Szybko prześcieliła łóżka i postanowiła nie rozpakowywać walizek z nadzieją, że jeszcze tego samego dnia przeniosą się do domu wujostwa. Zeszła na dół kierowana zapachem świeżo zaparzonej kawy. Gdy weszła do pomieszczenia kuchennego, przy stole zastała syna z apetytem wcinającego jajecznicę, obok niego siedziała dziewczynka z grubymi rudymi warkoczami, a po przeciwnej stronie szpakowaty mężczyzna przypominający Richarda Gere’a, jednego z jej ulubionych aktorów. Przy kuchennej wyspie stała pani Irena, wyglądająca tak oszałamiająco, że Nina aż zamrugała oczami. Dawno nie widziała tak pięknej i tak eleganckiej starszej pani. Dzisiaj miała na sobie jasne dresowe spodnie i sweterek w kolorze écru, na który narzuciła białą wełnianą kamizelkę.
– Dzień dobry – Nina przywitała się nieśmiało i popatrzyła z uśmiechem w stronę dzieci. – Widzę, że mój syn już się u pani zadomowił – roześmiała się.
– Dzień dobry. – Mężczyzna podniósł się od stołu i podał Ninie dłoń. – Karol jestem, a to Matylda. – Wskazał na siedzącą obok Krzysia dziewczynkę, która na dźwięk swojego imienia pomachała do Niny tak, jakby znała ją od zawsze.
– Nina, a Krzysia już pewnie państwo poznaliście. – Kobieta delikatnie uścisnęła rękę mężczyzny.
– Kawy? – zapytała pani Irena, stawiając na stole dzbanek z aromatycznie pachnącym napojem, a obok dużą filiżankę z kwiatowym wzorem.
– Chętnie, dziękuję. – Nina usiadła przy stole i z przyjemnością skorzystała z zaproszenia. Upiła spory łyk i poczuła, jakby niebo się przed nią otworzyło. Tego jej było trzeba: mocnej, gorącej i bardzo smacznej kawy.
– Co chcesz na śniadanie? Jeżeli masz ochotę na coś, czego nie ma na stole, to mów śmiało. – Irena nie bawiła się w konwenanse i od razu zaczęła zwracać się do swojego gościa po imieniu.
Ninie to nie przeszkadzało, cały czas z zachwytem przyglądała się eleganckiej seniorce, w myślach porównując ją do własnej matki, której chyba nigdy nie widziała w tak pięknym wydaniu. No może na ich ślubie, jej i Wojtka. Mama nie zwracała uwagi ani na ubiór, ani na wygląd twarzy, malowała tylko usta i dbała o to, aby raz w tygodniu fryzjerka układała jej włosy. Kiedy Nina mieszkała jeszcze z rodzicami, zawsze zastanawiała się, jak to jest możliwe, że fryzura mamy trzyma się przez cały tydzień. Ona sama myła włosy co dwa, trzy dni. Irena natomiast lśniła elegancją. Jej subtelny makijaż tak właściwie nie był nawet dostrzegalny, ale sprawiał, że wyglądała elegancko i… młodziej. Nina zaczęła się zastanawiać, ile lat może mieć Irena. Siedemdziesiąt? Siedemdziesiąt pięć? Z pewnością była starsza od jej mamy, ale mama nie mogłaby się do niej porównywać. Z oczu seniorki biło takie ciepło, że Nina od pierwszego wejrzenia jej zaufała.
– Nie chcę się wtrącać w twoje sprawy, ale słyszałam, że przyjechałaś tutaj do rodziny? – zapytała, spoglądając czujnie na Ninę.
– No właśnie, chciałam im zrobić miłą niespodziankę, a to oni zrobili niespodziankę mi, trochę mniej miłą. – Nina sztucznie się roześmiała.
– Chodź, idziemy pooglądać telewizję. – Matylda odstawiła do zlewu swój talerzyk i kubek i stanęła nad Krzysiem.
– Mamo, mogę? – zapytał chłopiec.
Nina skinęła głową i na migi pokazała synowi, żeby po sobie sprzątnął tak, jak zrobiła to jego nowa koleżanka. Krzyś spojrzał na Irenę i zapytał, gdzie ma zostawić brudne naczynia. Chciał się upewnić, czy ma je umyć, bo mama nie lubiła, jak wstawiał do zlewu, zawsze kazała opłukać i wstawić do zmywarki. Kobieta uśmiechnęła się, wzięła od chłopca talerzyk oraz kubek i odłożyła do zlewu.
– Ja też panie na chwilę przeproszę – odezwał się milczący dotąd mężczyzna. Opuścił kuchnię i Nina kątem oka zauważyła, że poszedł w kierunku schodów. Pewnie też ma pokój na piętrze, pomyślała.
– Jedz, dziecko, bo dzisiaj obiad będzie dopiero wieczorem. Wiesz, staram się trzymać tradycji, wieczerza wigilijna i tym podobne.
Nina skinęła głową w podziękowaniu i zerknęła na przygotowane na stole słoiczki z dżemem, miodem, pojemniczki z twarożkiem i tym podobne postne wiktuały. Posmarowała bułkę masłem, cienko dosmarowała dżemem i zamyśliła się. Telefon zostawiła w pokoju, więc nawet gdyby ciocia albo wujek zadzwonili, w tej chwili by nie odebrała. Ale nie chciała być niegrzeczna. Nie lubiła, kiedy Krzyś albo Wojtek bawili się telefonami w czasie posiłków, i sama też tego przestrzegała.
– Jak będziesz chciała porozmawiać, to daj znać – z zamyślenia wyrwał ją ciepły głos Ireny. Żadnego na jak długo przyjechałaś czy dlaczego przyjechałaś albo skąd. Nic. Albo Ireny nie interesowało życie Niny, albo po prostu nie chciała być wścibska. Sąsiadka cioci i wujka z pewnością już powiedziała jej, kim jest kobieta, która przybyła do niej w środku nocy z małym zaspanym chłopcem. Irena była dyskretna, nie tak wścibska jak jej matka.
Po śniadaniu sprzątnęła wszystko po sobie, umyła znajdujące się w zlewie naczynia i poszła do pokoju. Sięgnęła po telefon i zaskoczona zobaczyła dwanaście nieodebranych połączeń. Jedenaście od Wojtka, jedno od mamy. Nie miała ochoty ani na rozmowę z mężem, ani z rodzicielką, ale była Wigilia, wypadało chociaż złożyć życzenia. Nacisnęła zieloną słuchawkę i z bijącym sercem zaczęła wsłuchiwać się w sygnał.
– No nareszcie! – odezwał się głos Wojtka. – Gdzie wy jesteście i o której będziecie w domu? – zapytał nieco bełkotliwie.
– Nie będziemy – odpowiedziała cicho. – A ty chyba jeszcze nie wytrzeźwiałeś po wczorajszej pracy albo… albo poprawiłeś rano.
– Co ty, kurwa, chrzanisz, kobieto! – Musiała odsunąć telefon od ucha, bo miała wrażenie, że mąż zaraz jej do niego napluje. – Święta są chyba, nie? Więc powiedz mi łaskawie, kiedy będziesz w domu, bo głodny jestem.
– Lodówka jest pełna, więc skoro jesteś głodny, to sobie z niej coś weź. Mnie nie ma i nie będzie. Wyjechaliśmy z Krzysiem na święta i nie musisz wiedzieć dokąd, ty mi też nie mówisz, z kim i gdzie się spotykasz po pracy.
– Porąbało cię, kobieto?! Jakie lodówka, jakie wyjechali? Jak w ciągu godziny nie będzie cię w domu, to…
– To co mi zrobisz? – Ninę zaczynała męczyć ta rozmowa. Cieszyła się, że Wojtek jest tak daleko, ale nawet ta odległość nie była dla niej bezpieczna. Bała się. Bała się tego, że jak wrócą, to on sobie na niej odbije dzisiejszą frustrację.
– Zabiję cię, kurwo! – krzyknął Wojtek i się rozłączył.
Po kilku minutach jednak zadzwonił ponownie. Chyba trochę ochłonął, bo głos mu się zmienił.
– Kotku, przepraszam, zdenerwowałem się – powiedział łagodniejszym tonem. – Wystraszyłem się, jak zobaczyłem, że was nie ma. Przepraszam. Gdzie jesteście i o której wrócicie do domu?
– Wojtek, nie wrócimy. Przynajmniej nie w święta. – Starała się mówić spokojnym tonem, chociaż wszystko w niej dygotało. Poczuła wzbierające się w oczach łzy, musiała bardzo się starać, żeby się nie rozkleić. Nie teraz. Nie dzisiaj. Dzisiaj przecież jest Wigilia.
Usłyszała ciche pukanie do drzwi, szybko przetarła dłonią policzek, na który wypłynęła jedna z łez, wzięła głęboki oddech i rozłączyła się. Wyciszyła dzwonek w telefonie i dopiero wówczas powiedziała:
– Proszę.
Drzwi wolno się uchyliły i stanęła w nich Irena.
– Mam nadzieję, że spędzicie z nami Wigilię. – Wnikliwie spojrzała na Ninę i uśmiechnęła się. – Mam już wszystko przygotowane, ale gdybyś chciała coś jeszcze zrobić, to kuchnia jest do twojej dyspozycji.
– Dziękuję. Nie wiem, czy zostaniemy na Wigilii.
– A dokąd pójdziecie? Z tego, co mi wiadomo, Kasi i Rysia nie ma i nie kontaktowali się z Wiesią, więc nawet nie wiedzą, że tu jesteś. – A więc Irena wiedziała, do kogo Nina przyjechała. Sąsiadka cioci i wujka zdała jej relację.
– Nie wiem, ale nie chcielibyśmy robić kłopotu. Ja, my, chcieliśmy tylko spędzić spokojne święta. – Nina poczuła w oczach ogień i zanim się zorientowała, z nosa i z oczu zaczęło jej kapać.
Irena wyciągnęła z kieszeni kamizelki paczkę chusteczek i podała jej. Podprowadziła Ninę do łóżka i usiadła obok niej. Przytuliła młodą kobietę do siebie i delikatnie pogłaskała po plecach.
– Płacz, dziecko, płacz. On oczyszcza duszę – szepnęła.
Z dołu dobiegał wesoły śmiech dzieci. Nina była zadowolona, że Krzyś znalazł w tym domu towarzystwo i nie widzi jej teraz w tym stanie. Pomyślała o Wojtku, który został w domu sam, ale ani przez chwilę nie poczuła wyrzutów sumienia. Z głodu nie umrze, bo przecież zostawiła mu lodówkę przygotowaną na święta – sałatka jarzynowa, sernik, barszcz z uszkami, pierogi, tylko ryby będzie musiał sobie sam usmażyć. On tak lubi smażonego karpia i dorsza po grecku!
Odsunęła się od Ireny i głośno wydmuchała nos.
– Przepraszam panią, nie chciałam sprawić kłopotu – chlipnęła.
– Po pierwsze, nie masz za co przepraszać, bo żadnego kłopotu mi nie sprawiłaś, a po drugie, jestem Irena, nie pani. I proszę, żebyś mówiła do mnie po imieniu.
Nina skinęła głową. Usłyszała tupot na schodach i po chwili do pokoju wpadli Krzyś z koleżanką.
– Mamuś, mogę iść z Matyldą i panem Karolem na sanki? – Zatrzymał się wpół kroku. – Mamuś, znowu się pomalowałaś tymi złymi kosmetykami? – zapytał, ostrożnie podchodząc do Niny.
– No, znowu – Nina nieśmiało się uśmiechnęła. – Ale dzisiaj je wszystkie wyrzucę do śmieci, zgoda?
Irena, lekko skonsternowana, patrzyła to na Ninę, to na jej syna. Nie miała pojęcia, o jakich kosmetykach mówi Krzyś, ale domyśliła się, że jest to tylko im znany kod.
Telefon na stole zaczął wibrować, a na wyświetlaczu ukazała się twarz mamy Niny. Krzyś podbiegł do niego i podał jej.
– Babcia dzwoni, mogę odebrać?
– Nie! – Nina prawie wyrwała synowi aparat z ręki. – Przepraszam, kochanie, ale chyba chciałeś iść z koleżanką na sanki, więc zmykajcie, tylko ubierz się ciepło. – Uśmiechnęła się do chłopca i przepraszająco spojrzała na Irenę. Ta zrozumiała, że Nina chce zostać sama, delikatnie poklepała ją po ramieniu i wyszła z pokoju, zabierając ze sobą dzieci.
– Halo? – Nina odebrała połączenie od matki.
– No nareszcie, Janino, co ty wyprawiasz? – zawołała matka jak zwykle władczym tonem. – Wojtek dzwonił i mówił coś, że wyjechaliście, a on nie wie dokąd i…
– Mamo, tak. Wyjechałam z synem na święta, żeby je spędzić spokojnie bez…
– Co ty mówisz, Janino! – matka przerwała jej ostentacyjnie.
Nigdy nie mówiła Nino. Zawsze odnosiła się do niej pełnym imieniem. Nina tego nie znosiła, ale matka była nieprzejednana i chyba sprawiało jej przyjemność, kiedy robiła córce na złość.
– Mamo. – Nina starała się mówić spokojnie. – Między mną a Wojtkiem dzieje się coś złego, coś, co utrudnia mi życie. Chciałabym, aby mój mąż sobie to przemyślał. Mam już dość jego szarpania, poszturchiwania, ściskania za ręce, mam dość odoru alkoholu, który muszę znosić każdego dnia.
– O czym ty mówisz, Janino? – Matka była wyraźnie oburzona.
– O tym, że źle dzieje się w naszym małżeństwie i ja potrzebuję chwili spokoju i oddechu.
– To gdzie ty jesteś? Dlaczego nie przyjechałaś do nas?
– Żebyś mi całe święta wmawiała, jakiego to mam cudownego męża i jaką to jestem okropną żoną?
– Bo jesteś, Janino! Wojtek jest naprawdę dobrym mężem. Zarabia całkiem, całkiem, jest wykształcony, nie bije cię, a że sobie od czasu do czasu wypije z kolegami to przecież nie tragedia!
– Mamo, ty nic nie rozumiesz, ale może niech tak zostanie. – Nina wzięła głęboki oddech i spojrzała za okno. Biel rozciągająca się aż pod las uspokoiła ją. – Życzę ci spokojnych i zdrowych świąt, nie dzwoń do mnie więcej, bo nie odbiorę, za chwilę wyłączę telefon całkowicie i zapomnę, że go w ogóle mam. Wesołych świąt. Ucałuj od nas tatę.
Zanim jej matka zdążyła coś jeszcze dodać, Nina nacisnęła czerwoną słuchawkę, a następnie całkiem wyłączyła aparat. Usiadła w fotelu i ukryła twarz w dłoniach. Nie płakała. Musiała tylko tak chwilę posiedzieć.
Ciąg dalszy w wersji pełnej
Piosenka z repertuaru dziecięcego zespołu wokalno-tanecznego z Warszawy, „Fasolki”, który powstał w roku 1983 dla potrzeb Telewizji Polskiej.