Nie tylko rywale - ebook
Nie tylko rywale - ebook
Anna Stratford dowiaduje się, że jest spadkobierczynią imperium Lochlainnów. Nagle zostaje wrzucona w świat bogactwa, dekadencji i szpiegostwa korporacyjnego. Na przyjęciu poznaje rywala swej nowej rodziny, Iana Blackburne’a, i spędza z nim szaloną noc. Ale gdy Ian chce się z nią znów spotkać, Anna się zastanawia, czy naprawdę mu się spodobała, czy jest tylko pionkiem w jego rozgrywce z Lochlainnami...
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8342-858-1 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
_Sześć miesięcy wcześniej_
Keith Lochlainn nie mógł dłużej zamykać oczu na rzeczywistość. Umierał. Nie, nie umrze dziś. Zapewne nawet nie w tym roku.
Ale orzeczenie lekarskie piątego zatrudnionego przez niego specjalisty potwierdzało to, o czym już wiedział: jego serce mogło w każdej chwili odmówić posłuszeństwa, a on nie był w stanie oddalić tego terminu. Współczesna medycyna nie dysponowała żadną terapią, która mogłaby uchronić go przed nieuchronnym.
Nie powinien być tym zaskoczony. Wiedział dobrze, że wszystkie żywe istoty prędzej czy później odchodzą z tego świata. Myślał jednak, że będzie miał trochę więcej czasu na to, aby uporządkować swoje sprawy.
Zadecydować o tym, kto zastąpi go za sterami Lochlainn Company, międzynarodowej korporacji medialnej założonej przez jego ojca Archibalda. Zarządzanie tą instytucją nadal pozostawało w rękach rodziny, a Keith był właścicielem większości akcji. Ale po jego śmierci…
Zamierzał zostawić firmę swojemu jedynemu potomkowi, Jamiemu. Przez całe życie żałował, że nie miał więcej dzieci, a chęć ich posiadania skłoniła go do rozwodu z Dianą i poślubienia młodszej kobiety. Jamie, który był wtedy nastolatkiem, zerwał z nim stosunki.
Przez wiele dziesięcioleci Keith obawiał się, że nie będzie miał dziedzica, bo żona numer dwa nie urodziła żadnego dziecka, a Jamie odrzucał wszystkie próby nawiązania kontaktu, a nawet odmawiał przyjęcia wsparcia finansowego, które oferował mu Keith.
Siedem lat temu Jamie wrócił na łono rodziny. Jako bystry, pracowity i ambitny młody człowiek zdobył w międzyczasie popularność w zawodzie dziennikarza śledczego. Robił karierę pod nazwiskiem matki, nie chcąc, by kojarzono go z ojcem.
Poznał wtedy pewną kobietę i choć ich związek nie okazał się trwały, doszedł do wniosku, że życie globtrotera nie sprzyja założeniu rodziny.
Skontaktował się z Keithem, wyrażając chęć podjęcia pracy w Lochlainn Company i został, mimo wzajemnych pretensji, powitany z otwartymi ramionami. To spektakularne pojednanie okazało się jednak pozorne.
Keith westchnął głęboko i opuścił głowę. Nadal miał dość energii, by zapędzać w kozi róg pewnych siebie dyrektorów różnych oddziałów Lochlainn Company, którym się wydawało, że potrafiliby zarządzać firmą lepiej niż on. Nie zamierzał też przekazać rodzinnego dziedzictwa w ręce tej bandy chciwych szakali.
Podniósł wzrok, bo usłyszał pukanie do drzwi.
Do biblioteki wkroczyła jego aktualna żona, Catalina, niosąc tacę zastawioną talerzami i szklankami, ale zaklął pod nosem, nie widząc wśród nich kubka z kawą.
Od pewnego czasu obowiązywał go zakaz spożywania kofeiny. Zerknął na obfity wybór zagranicznych serów, ale żona przechwyciła jego pożądliwe spojrzenie i podała mu sałatkę.
– Szef kuchni przyrządził ją specjalnie dla ciebie – oznajmiła, stawiając na stole miskę wypełnioną zielonymi liśćmi. – Reszta przekąsek jest przeznaczona dla uczestników narady rozpoczynającej się o pierwszej.
Keith kiwnął głową i zabrał się do jedzenia, a Catalina usiadła na krześle, obrzucając go badawczym spojrzeniem.
– Widzę, że znowu rozmyślałeś o Jamiem.
– A ja widzę, że potrafisz czytać w moich myślach.
– Po prostu znam dzisiejszą datę. Trudno uwierzyć, że minęło już siedem lat… od tego wydarzenia.
– Siedem lat idiotycznej biurokratycznej batalii z władzami francuskimi – warknął Keith, odkładając widelec. – Siedem lat bezowocnych dochodzeń. Ja nie chciałem go uznawać za zmarłego. To ty mnie do tego nakłoniłaś.
– Keith, on zginął na miejscu – wyszeptała ze smutnym uśmiechem. – Nie mógł przeżyć tego wybuchu. Jacht rozpadł się na drobne kawałki. Wszyscy stwierdzili zgodnie, że jeśli nie zabiła go ta eksplozja, musiał utonąć.
– Tobie zależało na czasie – mruknął Keith. – Chciałaś, żeby Jamie został uznany za zmarłego, bo to otwierało przed tobą drogę do pieniędzy, które zostaną po mnie.
– Wiesz, że to nieprawda. Nie mam żadnych praw do twojego majątku. I nie potrzebuję twoich pieniędzy.
Wyjęła z plastikowego pudełka trzy pigułki i wręczyła mu jedną z nich.
– Ale lubię słuchać twoich oskarżeń. One chyba nigdy mi się nie znudzą.
– Gdzie jest Bingham?
– Jak zwykle zjawia się punktualnie – oznajmiła Catalina, słysząc pukanie do drzwi.
Podeszła do nich i otworzyła je, aby wpuścić Binghama Lockwooda, który stanął przed Keithem w pozycji wyrażającej szacunek, a potem zerknął na Catalinę. Ona zaś niemal niedostrzegalnie potrząsnęła głową.
– Jakie masz wiadomości? – warknął Keith. – Mów całą prawdę i nie zwracaj uwagi na moją żonę.
Bingham ponownie wymienił spojrzenia z Cataliną, a potem podał Keithowi grubą kopertę wypełnioną komputerowymi wydrukami.
– Po prostu powiedz mi, czego się dowiedziałeś.
– Dysponujemy dwoma potwierdzonymi dowodami ojcostwa – wykrztusił Bingham. – Szukamy dalej, ale z dokumentów wynika, że możemy ich nie znaleźć.
– Nazwiska? Daty urodzenia? Płeć?
– Chwileczkę – przerwała im Catalina, biorąc do ręki kopertę z wydrukami. – Czy jesteście tego pewni?
– Owszem – odparł Bingham, potakując ruchem głowy. – Korzystaliśmy ze współpracy byłego personelu tej kliniki leczenia bezpłodności. Nazwisko Lochlainn otwiera wiele drzwi.
– Podobnie jak książeczka czekowa właściciela tej firmy – mruknęła Catalina. – Czy może mnie pan zapewnić, że nie naruszyliście żadnych przepisów odnoszących się do prywatności i ochrony danych osobowych?
– Dotarliśmy do człowieka, który dzielił z Jamiem pokój w domu akademickim. Ten mężczyzna mówi, że pana syn pokrywał koszty studiów, sprzedając spermę temu instytutowi leczenia bezpłodności. W jego arkuszu osobowym znaleźliśmy dwie adnotacje dotyczące pomyślnego zapłodnienia. Ustaliliśmy nazwiska i miejsca pobytu dzieci, które przyszły na świat w wyniku tej metody terapii.
– Nie wydaje mi się… – zaczęła Catalina, ale Keith brutalnie jej przerwał.
– Proszę mi powiedzieć wszystko, co na ich temat wiadomo – zażądał stanowczym tonem. – I to natychmiast.
Zdawał sobie sprawę, że jest umierający, ale teraz wiedział już, że ma potomków. I nie zamierzał odejść z tego świata, dopóki nie odda w ręce jednego z nich sterów Lochlainn Company.
Łączyło się to jednak z koniecznością dokonania wyboru.ROZDZIAŁ PIERWSZY
Ian Blackburn nie znosił trzech rzeczy.
Po pierwsze, dużych zgromadzeń. Wolał kameralne spotkania, w trakcie których można było łatwo wymieniać opinie – i równie łatwo unikać ich wymiany, jeśli okazywało się to wskazane. Noszenie jednego z najbardziej rozpoznawalnych w całym kraju nazwisk miało swoje ujemne strony.
Po drugie, dni świątecznych. Uważał je za pretekst do sprzedawania wyrobów konsumpcyjnych i zmuszania ludzi do zabawy bez względu na to, czy mają na nią ochotę. Godził się z istnieniem wydawców okolicznościowych kart pocztowych i producentów filmów reklamujących atrakcyjne tereny wakacyjne.
Wiedział, że agencje turystyczne muszą przynosić dochód, wykorzystując popyt na zbiorowe formy rekreacji i romantyczne okoliczności przyrody. Jego rodzinna firma, Blackburn Amusements, lepiej znana jako BBA, generowała największe zyski w okolicach świąt państwowych zapewniających potencjalnym klientom dodatkowe dni wolne od pracy i możliwość uczestniczenia w egzotycznych wycieczkach oraz innych formach rozrywki.
On jednak już na wczesnym etapie życia stał się odporny na wszystkie formy emocjonalnej manipulacji.
Po trzecie, unikał Jezior Cudów, parku tematycznego będącego własnością Lochlainn Company, jednego z najważniejszych rywali BBA.
Tego wieczoru przechodził prawdziwe męki, stojąc w hałaśliwym tłumie wystrojonych gości, którzy przybyli do hotelu Shelter Cove, aby uroczyście obchodzić Halloween, wigilię Wszystkich Świętych. Jego samopoczucia nie poprawiał fakt, że wspomniany hotel stał w pobliżu frontowej bramy Jezior Cudów.
Gotów był jednak zapomnieć o swojej niechęci do tłumów i do podawanych na tego rodzaju imprezach potraw. Liczył na to, że jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, osiągnie cel, do którego dążył uparcie od kilku lat.
Na drodze do tego celu stała tylko jedna przeszkoda.
Anna Stratford. Niedawno mianowana dyrektorka Lochlainn Company, od której podpisu – lub jego braku – zależała jego przyszłość.
A nie wiedział nawet, jak ona wygląda.
Zaczął uważnie obserwować uczestników przyjęcia wypełniających usytuowaną na dachu restaurację i przylegający do niej taras.
Była to interesująca mieszanina. Większość z obecnych zapłaciła – i to bardzo dużo – za przywilej spędzenia tego dnia właśnie w tym miejscu.
Na otwartej przestrzeni ustawiono liczne bary serwujące zakąski i zimne napoje, ale największą atrakcją wieczoru były rzęsiście oświetlone Jeziora Cudów.
Goście niemal natychmiast po wejściu zaczęli zajmować miejsca, z których można było najwygodniej obserwować zapowiedziany pokaz ogni sztucznych, toteż na niektórych obszarach tarasu panował niezwykły tłok i dochodziło nawet do przepychanek.
Ian nie musiał na szczęście brać w nich udziału. Przebywał w wydzielonej strefie odgrodzonej jedwabnymi sznurami i przeznaczonej dla najważniejszych gości, czyli VIP-ów. Wejścia do niej strzegł jeden z menedżerów Jezior Cudów, któremu towarzyszyli dwaj atletycznie zbudowani strażnicy. Także i tu stały obficie zastawione stoły, ale większość obecnych powstrzymywała się od jedzenia (choć nie od konsumpcji alkoholu), tworząc niewielkie grupy, w których rozmawiano ściszonymi głosami o ważnych problemach firm.
Niektórzy z nich zerkali w kierunku Iana, ale pospiesznie odwracali wzrok, gdy spojrzał w ich stronę.
Z pewnością chcieliby wiedzieć, dlaczego w imprezie organizowanej przez Jeziora Cudów uczestniczy szef korporacji Blackburn Amusements, największego rywala tego parku tematycznego.
– Nie uwierzyłbyś, gdybym ci powiedział, z jakim trudem je zdobyłem – pochwalił się Tai Nguyen, wiceprezes BBA odpowiedzialny za strategię i czynności operacyjne. Trzymał w rękach dwie szklanki jaskrawozielonego płynu, w którym pływały plastikowe podświetlone kostki lodu o kształcie węża morskiego będącego maskotką Jezior Cudów.
Usiłował wręczyć Ianowi jedną z nich, ale ten odmówił jej przyjęcia.
– Istoty ludzkie nie powinny konsumować napojów, które świecą w ciemności, nawet jeśli nie pływają w nich podrabiane kostki lodu – stwierdził Ian, a Tai potrząsnął głową.
– Ten drink symbolizuje najważniejsze walory Jezior Cudów. Jest bajecznie kolorowy, odjazdowy, fantastyczny. – Wypił łyk z jednej szklanki i skrzywił się z obrzydzeniem. – Przynajmniej na pozór. W gruncie rzeczy jest wodnisty i pozbawiony charakteru.
– To samo można powiedzieć o całym obiekcie – mruknął Ian, rozglądając się wokół siebie i zatrzymując wzrok na Zaczarowanej Latarni Morskiej rzęsiście oświetlonej z okazji Halloween.
Była ona przez lata symbolem Lochlainn Company, ale miała wkrótce zmienić właściciela wraz z całym parkiem tematycznym.
– Nie mogę uwierzyć w to, że Lochlainn Company aż tak zaniedbała Jeziora Cudów w ciągu ostatnich dziesięciu lat. Przecież ten obiekt był jeszcze niedawno bardziej popularny niż Disneyland.
– Tylko przez krótki czas – poprawił go Ian. – Pierwsze parki rozrywki, takie jak Coney Island, były w gruncie rzeczy wesołymi miasteczkami, które oferowały niezbyt bezpieczne atrakcje i przyciągały podejrzaną klientelę. Jeziora Cudów były pierwszym tego rodzaju obiektem dysponującym rozległymi obszarami tematycznymi. Technologia zastosowana w niektórych pojazdach była tak rewolucyjna, że do tej pory nie została unowocześniona.
Mógł udowodnić to twierdzenie, bo na wielu patentach dotyczących tej maszynerii widniało nazwisko jego pradziadka. Cooper Blackburn i Archibald Lochlainn założyli jako równorzędni partnerzy nowatorski park tematyczny, Jeziora Cudów, ale ich współpraca doprowadziła do konfliktu. Cooper postanowił wtedy działać samodzielnie i zarejestrował firmę Blackburn Amusements, czyli BBA.
– Szczerze mówiąc, wolę Jeziora Cudów od Disneylandu. Ten obiekt jest mniejszy i nie tak dobrze utrzymywany. Ale świetnie się czuję, pływając tym powolnym promem pomiędzy różnymi skrawkami lądu. To mi pomaga się zrelaksować.
– To nie są skrawki lądu, tylko porty – poprawił go Ian. – Każdy obszar tematyczny obejmuje inny port na innym jeziorze. Bagno Piratów, Fiord Valhalla, Zatokę Bohaterów i tak dalej. Jedynym wyjątkiem jest Zaczarowana Latarnia Morska zbudowana na centralnej wyspie, przy której zbiegają się wszystkie jeziora.
Była to kolejna wspaniała koncepcja jego pradziadka, który dorastał na wyspie MacKinac w Michigan i zainspirował się układem Wielkich Jezior. Gdyby ktoś zapytał o to przedstawiciela rodziny Lochlainnów, których nazwisko w języku galijskim oznaczało „krainę jezior”, usłyszałby, że właśnie ono było inspiracją nazwy parku, ale Ian dobrze wiedział, jak wygląda prawda.
– Nie mogę się doczekać dnia, w którym zdobędziemy te porty – oznajmił Tai, unosząc w górę drugi kieliszek. – To znaczy chwili, w której cały park przejdzie w nasze ręce.
– Już niedługo – obiecał Ian, odrywając wzrok od Latarni Morskiej. Wiedział, że po podpisaniu umowy będzie miał dość czasu na zwiedzenie wszystkich Jezior Cudów. Jego plany mogła zakłócić tylko jedna osoba, a on przyjechał na to przyjęcie głównie po to, by z nią porozmawiać. – Czy kiedy odwiedziłeś bar, żeby przynieść następne drinki, spytałeś o Annę Stratford?
– Panuje w nim taki tłok, że ledwo uszedłem z życiem – odparł Tai, potrząsając głową. – Ale spotkałem wcześniej kilku ważnych urzędników Lochlainn Company, którzy również jej szukali. Ona musi pracować w oddziale nowojorskim. Nie zna jej żaden z pracowników parku ani centrali funkcjonującej w Los Angeles.
– To interesujące – mruknął Ian, czując nagły skurcz żołądka.
– Tak uważasz? – spytał Tai, wzruszając ramionami. – Ona jest pewnie urzędniczką wydziału rozwoju albo prawniczką, która chętnie wybrała się do Kalifornii, żeby nadzorować transakcję sprzedaży parku. Najważniejsi szefowie Lochlainn Company wydają się mało zainteresowani tą transakcją. Dali tego kolejny dowód, przysyłając tutaj kogoś takiego jak Anna.
– Być może – mruknął bez przekonania Ian.
Prowadząc negocjacje z Lochlainnami, przeżył wiele niespodzianek. Jego rodzina miała za sobą niemiłe doświadczenia sięgające czasów Coopera i Archibalda.
Zbliżał się pokaz ogni sztucznych, więc nawet na tarasie przeznaczonym dla VIP-ów panował coraz większy tłok. Ian przyglądał się twarzom stojących w pobliżu osób. Nie miał pojęcia, która z nich może być Anną Statford.
Jego uwagę przyciągnęła pewna intrygująca kobieta, która stała samotnie przy metalowej barierze tarasu, wpatrując się w Zaczarowaną Latarnię Morską.
W odróżnieniu od innych członków kierownictwa obu firm, którzy zrezygnowali ze świątecznych kostiumów na rzecz szarych i czarnych urzędniczych uniformów, miała na sobie jaskraworóżową suknię, do której przypięte były lśniące skrzydełka. W jej jasne włosy opadające na ramiona wpleciona była korona ze szkarłatnych kwiatów. Różowe policzki powleczone fosforyzującym kremem lśniły w świetle wiszących nad tarasem wielkich lamp.
Sprawiała wrażenie osoby, która znalazła się w tym miejscu w wyniku nieporozumienia. Ale wyglądała zachwycająco. Doskonale uszyta suknia podkreślała jej idealną figurę. Ian nie mógł oderwać oczu od jej zgrabnych nóg, świetnej sylwetki i czarującego uśmiechu.
Lubił kobiety, ale nie miał określonego ideału damskiej urody. Musiał jednak przyznać, że ta nieznana mu osoba spełnia wszystkie wymogi dotyczące kobiecego piękna.
– Czyżbyś już wypatrzył obiekt swoich poszukiwań? – spytał Tai, budząc go z letargu.
Ian wzdrygnął się nerwowo, a potem zdał sobie sprawę, że przyjaciel ma na myśli Annę Stratford, a nie bieżący obiekt jego zainteresowania.
Obiecał sobie w duchu, że przestanie się gapić na nieznaną mu księżniczkę z bajki.
Wpatrywanie się w nią było nie tylko nieuprzejme, ale w dodatku mogło mu utrudnić realizację bardzo delikatnego zadania.
– Jeszcze nie.
– Czy jesteś tego pewny? – spytał z uśmiechem Tai, dopijając drugiego drinka.
Ian skrzywił się z irytacją. Zawodowa współpraca z najbliższym przyjacielem miała swoje dobre i złe strony. Tai był genialnym biznesmenem, ale znał Iana tak długo, że potrafił czytać w jego myślach.
– Zapewniam cię, że biorę udział w tej nudnej imprezie tylko z jednego powodu.
– Wierzę ci na słowo. – Tai zgarnął na papierową serwetkę kolorowe plastikowe podobizny węża morskiego i schował je do kieszeni. – Linh będzie nimi zachwycona. Może powinniśmy zorganizować w naszych parkach tematycznych serię spotkań promujących tego rodzaju gadżety.
– Zrobimy to, kiedy targetem naszych kampanii reklamowych będą trzylatki reprezentujące grupę wiekową twojej córki – oznajmił Ian, zerkając w kierunku dostrzeżonej przez siebie wcześniej atrakcyjnej kobiety, która rozmawiała teraz przez komórkę.
Musiała usłyszeć coś zabawnego, bo wybuchnęła głośnym dźwięcznym śmiechem.
Nie mógł oderwać od niej wzroku, bowiem rzadko spotykał ludzi, którzy tak otwarcie ujawniali emocje w miejscach publicznych.
– Mam zamiar się trochę pokręcić wśród gości – oznajmił Tai, mrugając do niego porozumiewawczo. – Czy chcesz się ze mną spotkać jeszcze dziś?
– Wystarczy jutro rano. Nie musimy zmieniać żadnych szczegółów naszej strategii. Do zobaczenia w sali konferencyjnej.
Tai uśmiechnął się i spojrzał znacząco na kobietę w czerwonej sukni.
– Życzę miłego wieczoru – mruknął, odwracając się w kierunku drzwi.
Mój wieczór byłby bardziej udany, gdybym zdołał zlokalizować Annę Stratford, pomyślał Ian, zgarniając wysoki kieliszek z tacy przechodzącego kelnera.
Zanim zdążył wypić pierwszy łyk, zauważył, że szampan jest zabarwiony na niebiesko, więc skrzywił się z obrzydzeniem i odstawił drinka z powrotem na tacę.
Wyznaczone na następny dzień podpisanie kontraktu miało być zwykłą formalnością, ale pojawienie się tajemniczej negocjatorki wprowadzonej w ostatniej chwili przez drugą stronę wzbudziło jego nieufność. Dobrze pamiętał pierwsze pertraktacje, które prowadził jako młody absolwent ekonomii z korporacją Lochlainn Company.
Obie firmy rywalizowały z sobą zajadle od chwili, w której Archibald i Cooper zerwali nagle współpracę w niezbyt przychylnej atmosferze.
Ian, jako naiwny i pełen dobrej woli biznesmen, był przekonany, że ta rywalizacja nie utrudni zawarcia bardzo korzystnej umowy zapewniającej obu firmom dostęp do nowej technologii przewożenia turystów odwiedzających parki tematyczne.
Kiedy wkroczył do sali konferencyjnej, aby podpisać umowę, odkrył, że Keith Lochlainn wprowadził do niej w ostatniej chwili istotną poprawkę ograniczającą zastosowanie nowej technologii do Jezior Cudów.
Ian został upokorzony, a co gorsza, stracił zaufanie dyrektorów BBA, którzy gotowi byli uczynić go prezesem zarządu, ale kilka lat później mianowali na to stanowisko jego ojczyma, Harlana Bridgesa.
Stosunki między rodzinami Blackburnów i Lochlainnów stały się od tej pory jeszcze mniej przyjazne. Zwłaszcza że Lochlainn Company nie wykorzystała nowej technologii. Ian mógłby po nią sięgnąć dopiero wtedy, gdyby kupił Jeziora Cudów. Tyle że po dziesięciu latach nie była ona już tak rewolucyjna.
Do diabła z Lochlainnami, pomyślał. Być może ta Anna Stratford to ich ostatnia nadzieja na wygraną, ale ja jestem teraz starszy i o wiele mniej naiwny. Kiedy zaś podpiszemy jutro kluczowe dokumenty, oni nie będą już mieli nic do szukania w branży parków tematycznych, a ja usunę wreszcie Harlana z zarządu BBA.
Zerknął na zegarek. Przyjęcie dobiegało końca. Postanowił podjąć ostatnią próbę zidentyfikowania tajemniczej reprezentantki Lochlainn Company, a potem wyruszyć do domu.
Omijając wzrokiem kąt sali, w którym ubrana na różowo dama kołysała się w rytm muzyki, zerknął w kierunku wejścia i ujrzał grupę nowo przybyłych gości.
Uśmiechnął się z zadowoleniem, dostrzegając wśród nich Catalinę Lochlainn.
Zawsze bardzo ją lubił, niezależnie od konfliktów, jakimi usłane były jego stosunki z resztą tej rodziny. To ona powiedziała mu o nowej negocjatorce, która miała następnego dnia reprezentować Lochlainnów. Liczył więc na to, że będzie w stanie przedstawić mu tajemniczą Annę Stratford.
– Ian! – zawołała na jego widok, uśmiechając się przyjaźnie. – Zawsze myślałam, że nie przepadasz za tego rodzaju imprezami.
– Postanowiłem wykazać się gorliwością przed jutrzejszym finałem pertraktacji.
– Cieszę się, że zmierzają ku końcowi. W jakim kierunku popycha cię gorliwość? Nie jestem formalnie zatrudniona w Lochlainn Company i nie mam nic wspólnego z tą transakcją, ale lubię uczciwą grę. Co cię tutaj sprowadziło?
– Chcę poznać Annę Stratford. Czy tu jest?
Catalina rozejrzała się po sali.
– Czy widzisz tę blondynkę, która stoi samotnie pod przeciwległą ścianą?
Ian spojrzał we wskazanym kierunku i zmarszczył brwi.
– Nie masz chyba na myśli tej Entuzjastki Jezior Cudów, która wdarła się jakimś sposobem do sali przeznaczonej dla VIP-ów?
– Dlaczego zakładasz, że ona należy do Klubu Entuzjastów?
– Jest dziwnie ubrana. Z nikim nie rozmawia, a to znaczy, że nie jest tu służbowo. Od chwili, w której weszła na przyjęcie, nie odrywa wzroku od Zaczarowanej Latarni Morskiej. Wniosek: musi być Entuzjastką.
– Wygląda na to, że rozpoznałeś Annę bez mojej pomocy – oznajmiła z uśmiechem Catalina.
– Czyżbyś chciała mi powiedzieć, że ta wystrojona lala jest nowym nabytkiem Lochlainn Company?
– Owszem, należy od niedawna do naszego zespołu negocjacyjnego. – Spojrzała na Iana i nagle przestała się uśmiechać. – Biorę pełną odpowiedzialność za to, co powiedziałam ci przez telefon, ale wspominając o Annie, przekroczyłam swoje kompetencje. Proszę cię, żebyś nie wykorzystał tego przeciwko mnie. Nikt z nas nie chce się znaleźć na czarnej liście Keitha.
Ian popatrzył na nią badawczo i dostrzegł w jej oczach jakąś tajemnicę. Coś, czego nie chciała albo nie mogła ujawnić.
– Życzę ci powodzenia w czasie jutrzejszych rozmów – powiedziała i pospiesznie odeszła, szeleszcząc trenem długiej sukni.
Ian spojrzał na Annę.
Kiedy się pochyliła, by zgarnąć kieliszek niebieskiego szampana z tacy kelnera, jej uśmiech był tak jasny, że oświetlił cały zakątek sali.
Zmarszczył brwi. Znał wielu ważnych dyrektorów Lochlainn Company i wiedział, że żaden z nich nigdy nie zaszczyciłby nawet spojrzeniem, a tym bardziej uśmiechem, żadnego członka obsługi.
Anna Stratford najwyraźniej się od nich różni. A to czyniło ją w jego oczach osobą jeszcze bardziej interesującą.