Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Nie ufaj nikomu. Zepsute miasto - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
12 stycznia 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
36,90

Nie ufaj nikomu. Zepsute miasto - ebook

Związki z pięknymi kobietami, szybkie samochody, olbrzymie pieniądze – Tomasz to wszystko ma, ale wcale go to nie cieszy.

Żyje z poczuciem straty i tęsknoty, a na domiar złego powracają demony z przeszłości...

Gdzie doprowadzi go uczucie do dziewczyny jego wspólnika w nielegalnych interesach?

Pełna namiętności i męskich erotycznych fantazji historia o miłości, zemście i zaufaniu.

Kategoria: Erotyka
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8103-807-2
Rozmiar pliku: 1,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Roz­dział 1

Obec­nie

DWU­DZIE­STE­GO DRU­GIE­GO LU­TE­GO JAK CO RANO OBU­DZIŁ MNIE PIER­DO­LO­NY DZWO­NEK BU­DZI­KA. Ten po­ra­nek ni­czym nie róż­nił się od in­nych. By­łem wkur­wio­ny, że mu­szę wstać, prze­trzeć oczy i wyjść do lu­dzi. Dłuż­szy czas temu po­pa­dłem w le­targ, w któ­rym utkną­łem. Prze­sta­łem być na­wet Ju­bi­le­rem, któ­re­go zna­ło mia­sto, a sta­łem się mar­nym prze­bie­rań­cem uda­ją­cym daw­ne­go sie­bie.

Jesz­cze za­nim pod­nio­słem się z po­ście­li, przy­po­mnia­łem so­bie, że ten dzień jed­nak miał się róż­nić od in­nych. Na dzi­siaj zo­sta­ło bo­wiem za­pla­no­wa­ne świę­to­wa­nie zmia­ny na moim licz­ni­ku. Mie­li­śmy ob­cho­dzić moje uro­dzi­ny. Mó­wiąc „my”, mam na my­śli Czar­ną i współ­pra­cow­ni­ków, któ­rych przez lata na­mno­ży­ło się jak mró­wek w mro­wi­sku. Je­dy­nym po­zy­tyw­nym ak­cen­tem było to, że nie­zmien­nie będą mi to­wa­rzy­szyć Zło­tó­wa i Bram­karz.

Mo­ni­ka sta­ła się prze­wi­dy­wal­na: co roku szy­ko­wa­ła do­kład­nie to samo. Wie­dzia­łem, że za chwi­lę wsko­czy do po­ko­ju, nio­sąc ta­lerz ze śnia­da­niem sty­li­zo­wa­nym na an­giel­skie. Nie my­li­łem się i w mo­men­cie, kie­dy prze­wra­ca­łem się na bok, żeby się­gnąć po ko­lej­ną ta­blet­kę xa­na­xu, we­szła do sy­pial­ni cała roz­go­go­lo­na.

– Hej, przy­go­to­wa­łam two­je ulu­bio­ne da­nie – rzu­ci­ła do mnie z uśmie­chem.

– Dzię­ki, ko­cha­nie – od­po­wie­dzia­łem, świa­do­my tego, że skła­ma­łem dwa razy: ani nie by­łem wdzięcz­ny, ani Mo­ni­ka nie była moim ko­cha­niem.

Po tej krót­kiej wy­mia­nie uprzej­mo­ści za­bra­łem się do je­dze­nia. Wie­dzia­łem, że im szyb­ciej skoń­czę, tym prę­dzej po­ja­dę spo­tkać się z moim wie­lo­let­nim przy­ja­cie­lem. Nic bar­dziej myl­ne­go: Czar­na mia­ła swój plan na ce­le­bro­wa­nie tego po­ran­ka i po­mi­mo eks­pre­so­we­go tem­pa, w ja­kim po­chła­nia­łem śnia­da­nie, przy­szedł czas na de­ser, któ­ry za­pla­no­wa­ła.

Za­czę­ła po­wo­li zsu­wać z ra­mion ko­szu­lę noc­ną, któ­ra nie do koń­ca przy­sła­nia­ła jej wiel­kie, okrą­głe si­li­ko­no­we cyc­ki, za któ­re dwa lata wcze­śniej za­pła­ci­łem kro­cie. To była jed­na z naj­lep­szych in­we­sty­cji w moim ży­ciu. Pro­ble­mem było jed­nak to, że już od dłuż­sze­go cza­su zu­peł­nie prze­sta­ła mnie pod­nie­cać. Wszyst­ko ro­bi­łem me­cha­nicz­nie, tak jak­bym ko­rzy­stał z usług zwy­kłej kur­wy. Zgią­łem ją wpół, wsze­dłem w nią od tyłu, spla­ta­jąc moc­no jej dło­nie jed­ną ręką, pod­czas gdy pod­du­sza­łem ją dru­gą. Nie było w tym ani de­lek­to­wa­nia się, ani pa­sji, zro­bi­łem to jak naj­szyb­ciej, żeby już tyl­ko móc opu­ścić nasz apar­ta­ment.

Mo­głem wresz­cie za­cząć swój co­dzien­ny ry­tu­ał. Pod­sze­dłem do okna, od­sło­ni­łem za­sło­ny i uj­rza­łem wi­dok, któ­ry za każ­dym ra­zem tak samo za­pie­rał mi dech w pier­siach: czter­dzie­ste siód­me pię­tro, po­łu­dnio­wa część mia­sta, wi­dok lu­dzi w bie­gu.

Wro­cław bu­dził się do ży­cia, a nad tym wszyst­kim czu­wa­łem ja. Po prze­bu­dze­niu zwy­kle bra­łem do­kład­nie sied­mio­mi­nu­to­wy prysz­nic, my­łem zęby i wkła­da­łem przy­go­to­wa­ne wie­czo­rem rze­czy.

Kie­dy skoń­czy­łem, zła­pa­łem w jed­ną rękę te­le­fon, a w dru­gą – tor­bę na tre­ning. Za­nim zdą­ży­łem dojść do drzwi, Czar­na za­trzy­ma­ła mnie w przed­po­ko­ju.

– O któ­rej wró­cisz? – za­py­ta­ła, mru­ga­jąc przy tym do mnie.

– My­ślę, że przed siód­mą.

– Daj mi znać pół go­dzi­ny wcze­śniej.

– Do­brze, za­dzwo­nię. – Po­że­gna­łem ją ca­łu­sem w usta.

Wy­sze­dłem z miesz­ka­nia. Sze­dłem do win­dy dłu­gim na czter­dzie­ści me­trów ko­ry­ta­rzem. Za­sta­na­wia­łem się, co wciąż ro­bię z Czar­ną. Oczy­wi­ście była w moim ty­pie, jed­nak od dłu­gie­go cza­su mę­czy­ły mnie kłam­stwa, na któ­rych był zbu­do­wa­ny nasz zwią­zek. Mo­ni­ka wciąż nie wie­dzia­ła, czym się na­praw­dę zaj­mu­ję, a ja na­dal nie mia­łem za­mia­ru jej tego wy­ja­śniać. Nie ufa­łem jej na tyle.

Do­dat­ko­wo ogień, któ­ry kie­dyś bu­chał mię­dzy nami, zwy­czaj­nie zgasł. Moje po­żą­da­nie wo­bec niej znik­nę­ło i za­stą­pi­ło je przy­zwy­cza­je­nie, któ­re już mi nie wy­star­cza­ło. Wie­dzia­łem, że sko­ro ja czu­ję się w ten spo­sób, ona tak­że musi to do­strze­gać. Okła­my­wa­li­śmy sie­bie na­wza­jem.

Wsia­dłem do win­dy, na­ci­sną­łem przy­cisk i zje­cha­łem na dół. Wy­cho­dząc przez sta­lo­we drzwi, zo­ba­czy­łem mo­je­go ulu­bio­ne­go re­cep­cjo­ni­stę, pana Mar­ka.

– Dzień do­bry, pa­nie Tom­ku, mi­łe­go dnia ży­czę. – Nie wie­dzia­łem cze­mu, ale wy­raz twa­rzy tego czło­wie­ka po­pra­wiał mi hu­mor bar­dziej niż szyb­kie nu­mer­ki z Mo­ni­ką, ta­kie jak ten chwi­lę wcze­śniej.

– Do­bry, wza­jem­nie – od­po­wie­dzia­łem krót­ko.

Wy­sze­dłem z bu­dyn­ku od stro­ny uli­cy Gwiaź­dzi­stej. Sta­ną­łem nie­opo­dal dro­gi. Moje płu­ca wy­peł­ni­ły się czą­stecz­ka­mi spa­lin uno­szą­cy­mi się w po­wie­trzu. Przy­jem­ny za­pach ben­zy­ny wy­peł­nił mój nos. Uwiel­bia­łem to uczu­cie ze­psu­cia.

Ro­zej­rza­łem się i zo­ba­czy­łem Zło­tó­wę opar­te­go o ma­skę sa­mo­cho­du. Pa­lił pa­pie­ro­sa i wy­glą­dał bar­dzo spo­koj­nie. Czu­łem, jak udzie­la mi się jego aura. W tam­tej chwi­li ra­zem z Bram­ka­rzem byli je­dy­ny­mi oso­ba­mi, dzię­ki któ­rym na­dal mia­łem kon­takt z rze­czy­wi­sto­ścią.

– Gdzie je­dzie­my, pa­nie pre­ze­sie? – za­py­tał, wcią­ga­jąc w płu­ca dym ni­ko­ty­no­wy.

– Zło­tó­wa, ile, kur­wa, razy trze­ba ci po­wta­rzać, że­byś na­wet nie żar­to­wał w ten spo­sób? – od­po­wie­dzia­łem wy­raź­nie po­iry­to­wa­ny.

– A co ja zno­wu ta­kie­go zro­bi­łem? – od­parł, uda­jąc, że nie wie, o co mi cho­dzi.

– Do­sko­na­le wiesz, żeby nie mó­wić do mnie per, kur­wa, pa­nie pre­ze­sie, sze­fie i tak da­lej, ni­g­dy nie mo­że­my być pew­ni, czy ktoś tego nie sły­szy – wy­ja­śni­łem.

– Prze­pra­szam. – W jego gło­sie było sły­chać wy­raź­ną skru­chę.

– Wy­ja­śnij mi, czy my, kur­wa, co­dzien­nie ro­bi­my coś in­ne­go? – za­py­ta­łem.

– Wła­ści­wie... – Za­sta­no­wił się chwi­lę. – To nie – do­koń­czył.

– No, więc jedź na si­łow­nię. Nie każ Bram­ka­rzo­wi dłu­żej cze­kać – oznaj­mi­łem.

Wsie­dli­śmy do auta. Zło­tó­wa od­pa­lił sil­nik i ru­szył z pi­skiem opon. Ja­dąc przez mia­sto, za­wsze przy­glą­dam się lu­dziom. Wro­cław róż­ni się od in­nych du­żych miast, tu­taj lu­dzie mniej się spie­szą. Czas bie­gnie zde­cy­do­wa­nie wol­niej. Ka­rol chy­ba za­uwa­żył moją za­du­mę i sta­rał się prze­dłu­żyć na­szą po­dróż.

Nie po­zo­sta­wia­łem ni­cze­go przy­pad­ko­wi. By­wa­łem pa­ra­no­ikiem prze­sad­nie kon­tro­lu­ją­cym sy­tu­ację. Spraw­dza­jąc dro­gę w lu­ster­ku, zo­ba­czy­łem do­brze zna­ne mi czar­ne bmw, któ­re od ty­go­dni krą­ży za nami. Wy­sie­dli­śmy z auta i pierw­sze, co Zło­tó­wa zro­bił, to od­pa­lił ko­lej­ne­go pa­pie­ro­sa, pod­biegł do drzwi si­łow­ni, otwo­rzył je przede mną i zgiąw­szy się wpół, za­pro­sił mnie do środ­ka ge­stem ręki.

Przed wej­ściem rzu­ci­łem jesz­cze okiem na wga­pio­nych w nas dwóch funk­cjo­na­riu­szy CBŚP Wro­cław. Ob­ser­wo­wa­li, ale nie wy­szli z sa­mo­cho­du.

– Ja pier­do­lę, ty ni­g­dy nie do­ro­śniesz – skwi­to­wa­łem i wsze­dłem do środ­ka.

– Idź, ja cię do­go­nię, gdy skoń­czę pa­lić – od­po­wie­dział, śmie­jąc się.

Tam­te­go dnia re­cep­cję ob­słu­gi­wa­ła Aśka. Była blon­dyn­ką o krę­co­nych wło­sach i dzie­cię­cej twa­rzy, ale z tego, co wiem, mia­ła dwa­dzie­ścia czte­ry lata. Była ład­na i mia­ła w so­bie to coś, co cią­gnę­ło mnie mię­dzy jej uda. Wła­ści­ciel si­łow­ni nie­raz wspo­mi­nał mi, że ta dziew­czy­na cią­gle o mnie wy­py­tu­je.

W wol­nym cza­sie Aśka do­ra­bia­ła na ka­mer­kach. Żyła w myl­nym prze­świad­cze­niu, że nikt o tym nie wie. Po tym, co wi­dzia­łem w in­ter­ne­cie, mu­szę przy­znać, że jest na­praw­dę wy­gim­na­sty­ko­wa­na i pod pew­ny­mi wzglę­da­mi chęt­nie bym to wy­ko­rzy­stał.

– Cześć, dzi­siaj chwi­lę póź­niej, co? – za­py­ta­ła pew­nie, a ja na­wet nie za­uwa­ży­łem, kie­dy prze­szła ze mną na ty.

– Mi­mo­wol­na zmia­na pla­nów – od­par­łem mar­kot­nie.

– Ano tak, prze­cież dzi­siaj wiel­ki dzień, wszyst­kie­go naj­lep­sze­go. – Wy­bie­gła zza lady i rzu­ci­ła mi się na szy­ję. Nie wie­dzia­łem na­wet, skąd to dziew­czę wie, że mam uro­dzi­ny.

– Dzię­ki – po­dzię­ko­wa­łem chłod­no i de­li­kat­nie wy­śli­zgną­łem się z jej uści­sku.

– Je­śli bę­dziesz chciał zmie­nić la­skę na młod­szy mo­del, to sprawdź kie­szeń w spodniach – szep­nę­ła mi do ucha, kie­dy po­de­szła jesz­cze raz.

Ode­bra­łem klucz do szaf­ki i ru­szy­łem w kie­run­ku szat­ni. W tej sa­mej chwi­li do­biegł do mnie Ka­rol, za któ­rym cią­gnął się smród pa­pie­ro­sów. Gdy sze­dłem ko­ry­ta­rzem, spraw­dzi­łem spodnie i oka­za­ło się, że ta wa­riat­ka wsu­nę­ła mi do kie­sze­ni swo­je cał­ko­wi­cie na­gie zdję­cie z no­ga­mi uło­żo­ny­mi na za pięt­na­ście trze­cia i nu­me­rem te­le­fo­nu na od­wro­cie.

Po­ka­za­łem to Zło­tó­wie, któ­ry kom­plet­nie osza­lał. Za­czął tu­pać no­ga­mi jak małe dziec­ko i w kół­ko po­wta­rzać „nie wie­rzę”, w tam­tej chwi­li tro­chę przy­po­mi­nał pa­wia­na bie­ga­ją­ce­go po wy­bie­gu w zoo. Ni­g­dy nie na­rze­ka­łem na brak po­wo­dze­nia u ko­biet, ale przy­znam, że to pierw­szy raz, kie­dy do­sta­łem tak bez­po­śred­nie za­pro­sze­nie.

Kie­dy tyl­ko we­szli­śmy do szat­ni, od razu zo­ba­czy­łem Bram­ka­rza. Wła­ści­wie trud­no było go nie za­uwa­żyć.Roz­dział 2

OD DŁU­GIE­GO CZA­SU BY­ŁEM BAR­DZO NO­STAL­GICZ­NY. Szcze­gól­nie przy oka­zjach ta­kich jak uro­dzi­ny nę­ka­ły mnie de­mo­ny prze­szło­ści. Gdy pa­trzy­łem na Paw­ła, od razu przy­po­mnia­łem so­bie na­sze pierw­sze spo­tka­nie sześć lat temu.

Sześć lat wcze­śniej

By­łem dwu­dzie­stocz­te­ro­let­nim gnoj­kiem, kie­dy się po­zna­li­śmy. My­śla­łem, że świat leży u mo­ich stóp, a każ­dy bę­dzie tań­czyć tak, jak mu za­gram. Wte­dy nie wie­dzia­łem jesz­cze, jak sma­ku­je po­raż­ka. By­łem szczę­śli­wy, a moje ży­cie to­czy­ło się bez­tro­sko. Moje apa­tycz­ne na­sta­wie­nie do ota­cza­ją­ce­go świa­ta mia­ło do­pie­ro na­dejść. Pew­nie mógł­bym tego unik­nąć, gdy­bym był ostroż­niej­szy.

Lu­dzie po­wta­rza­li, że bra­ku­je mi po­ko­ry. Z taką samą ła­two­ścią wy­da­wa­łem pie­nią­dze, jak je za­ra­bia­łem. Po tym ze­psu­tym świe­cie krą­ży­ła opi­nia, że im­pre­zy za­czy­na­ją się do­pie­ro wte­dy, gdy na sa­lo­ny wkra­cza Ju­bi­ler.

Tam­te­go wie­czo­ru mia­łem tra­fić na otwar­cie jed­nej z naj­więk­szych dys­ko­tek w mie­ście. Im­pre­za po­win­na się za­cząć o go­dzi­nie dwu­dzie­stej dru­giej, a ja mia­łem nie­ład­ny zwy­czaj spóź­nia­nia się i wcho­dze­nia z hu­kiem.

Im­pre­za mia­ła się za­cząć w wy­na­ję­tym prze­stron­nym apar­ta­men­cie w sa­mym cen­trum Wro­cła­wia. Pod­ło­gi tego po­nad­stu­dwu­dzie­sto­me­tro­we­go miesz­ka­nia były wy­ło­żo­ne mar­mu­ro­wy­mi ka­fla­mi. W oczy rzu­ca­ły się też ogrom­na wan­na sto­ją­ca na środ­ku sa­lo­nu oraz an­tycz­ne me­ble.

Była go­dzi­na osiem­na­sta, prze­cha­dza­łem się po chłod­nej po­sadz­ce apar­ta­men­tu. Pod­sze­dłem do przy­ciem­nia­nej szy­by i spoj­rza­łem przez nią. Mia­sto do­pie­ro bu­dzi­ło się do ży­cia. Wszy­scy wy­glą­da­li zu­peł­nie zwy­czaj­nie, oprócz jed­ne­go dwu­me­tro­we­go męż­czy­zny cią­gną­ce­go za sobą ha­rem dziew­czyn. Od razu roz­po­zna­łem w nim Zło­tó­wę.

Nie mu­sia­łem dłu­go cze­kać, kie­dy usły­sza­łem dzwo­nek. Pod­sze­dłem do drzwi i otwo­rzy­łem je bez wa­ha­nia.

– Sie­ma, zo­bacz, co zna­la­złem po dro­dze – po­wie­dział Zło­tó­wa z ogrom­ną dumą w gło­sie.

– Wi­tam pa­nie w na­szych skrom­nych pro­gach – rzu­ci­łem w kie­run­ku dziew­czyn.

Pod­cho­dzi­ły do mnie po ko­lei, żeby się przed­sta­wić. Nie za­pa­mię­ta­łem praw­do­po­dob­nie żad­ne­go imie­nia. Po­da­łem każ­dej kie­li­szek szam­pa­na, do któ­re­go wcze­śniej wrzu­ci­li­śmy po jed­nej mol­ly, tak dla ku­ra­żu, żeby szyb­ciej roz­krę­cić im­pre­zę.

W sa­lo­nie, na środ­ku sto­łu, le­ża­ła wiel­ka zło­ta taca wy­peł­nio­na po brze­gi ko­ka­iną, obok pie­nią­dze do zwi­jek. Czym cha­ta bo­ga­ta, po­my­śla­łem. Al­ko­hol lał się stru­mie­nia­mi.

Pa­nie po pół go­dzi­ny od wy­pi­cia szam­pa­na były już do­brze roz­luź­nio­ne. To był za­je­bi­sty po­mysł z tymi pi­gu­ła­mi. Wa­li­li­śmy kre­skę za kre­ską. Czu­łem, jak­by czas ucie­kał mi przez pal­ce, chwi­la trwa­ła zde­cy­do­wa­nie za krót­ko.

Wśród dziew­czyn, któ­re przy­pro­wa­dził Ka­rol, były pięk­ne bliź­niacz­ki. Już na sa­mym po­cząt­ku wpa­ko­wa­ły mi się na ko­la­na i na­wet nie my­śla­ły, żeby od­stą­pić mnie na krok. Były iden­tycz­ne: czar­ne oczy, wło­sy w ko­lo­rze pla­ty­ny, grzyw­ka opusz­czo­na na czo­ło, ide­al­nie okrą­głe w bio­drach. Na tę oka­zję wło­ży­ły na­wet ta­kie same krót­kie czer­wo­ne su­kien­ki le­d­wo za­kry­wa­ją­ce po­ślad­ki.

Każ­dy ruch dziew­czyn po­wo­do­wał u mnie ogrom­ne pod­nie­ce­nie. W koń­cu ma­rze­niem więk­szo­ści męż­czyzn jest upoj­na chwi­la z bliź­niacz­ka­mi. Raz po raz w sek­sow­ny spo­sób przy­gry­za­ły war­gi, jak­by obie zda­wa­ły so­bie spra­wę, co może się wy­da­rzyć tego wie­czo­ru. Kie­dy schy­la­ły się po ko­lej­ną dział­kę nar­ko­ty­ków, ich su­kien­ki uno­si­ły się de­li­kat­nie do góry i oka­za­ło się, że na­wet bie­li­znę no­szą iden­tycz­ną, a ra­czej nie no­szą jej wca­le. Ich bez­pru­de­ryj­ność wy­wo­ła­ła co­raz więk­szą chęć na nie.

W tam­tym mo­men­cie zro­zu­mia­łem, że ogrom­na wan­na na środ­ku sa­lo­nu nie była tyl­ko fa­na­be­rią pro­jek­tan­ta. Każ­da ko­lej­na mi­nu­ta uka­zy­wa­ła praw­dzi­we ob­li­cze mło­dych ko­biet w tym mie­ście – to­tal­ne ze­psu­cie. Na sa­mym po­cząt­ku z po­wo­du odu­rze­nia nar­ko­ty­ka­mi nie wie­dzia­łem, ile ich tak na­praw­dę go­ści­my, ale kie­dy sta­ni­ki za­czę­ły lą­do­wać na pod­ło­dze za spra­wą uży­wek lub na­sze­go uro­ku do­li­czy­łem się sze­ściu dziew­czyn.

Sie­dzia­ły ro­ze­bra­ne na skó­rza­nym na­roż­ni­ku. Bliź­niacz­ki chy­ba wie­dzia­ły, że są za­re­zer­wo­wa­ne dla mnie, bo po­zo­sta­wa­ły na­dal ubra­ne. Jed­na z ma­ło­lat za­czę­ła na­peł­niać wan­nę i nie­wie­le my­śląc, wsko­czy­ła do niej, roz­le­wa­jąc na ka­fle część wody.

Przy­cią­ga­jąc wska­zu­ją­cy pa­lec do sie­bie, za­pro­si­ła Zło­tó­wę bli­żej, a kie­dy tyl­ko pod­szedł, wcią­gnę­ła go do wan­ny w ubra­niu. Im­pre­za na­wet się jesz­cze nie za­czę­ła, a już trwa­ła w naj­lep­sze. Było jak w ame­ry­kań­skich fil­mach, wszyst­ko dzia­ło się szyb­ko i trwa­ło za krót­ko. W koń­cu nad­szedł czas, żeby za­cząć zbie­rać się do wyj­ścia.

Było lato, na dwo­rze mimo póź­nej pory po­wie­trze na­dal było go­rą­ce. Chcie­li­śmy przejść szyb­ko od apar­ta­men­tu do klu­bu. Bliź­niacz­ki zła­pa­ły mnie pod ręce, a Ka­rol pro­wa­dził resz­tę dziew­czyn ze sobą. Przed wej­ściem pierw­szy raz zo­ba­czy­łem Bram­ka­rza.

Zro­bił na mnie ogrom­ne wra­że­nie. Było wi­dać, że jest star­szy. Na oko miał oko­ło trzy­dzie­stu lat. Biła od nie­go ogrom­na pew­ność sie­bie, stał wy­pro­sto­wa­ny, ze sple­cio­ny­mi na pier­siach rę­ka­mi. Tam­te­go wie­czo­ru miał pil­no­wać, żeby do środ­ka nie wszedł nikt spo­za krę­gu za­pro­szo­nych. Wła­ści­ciel wcze­śniej wrę­czył Bram­ka­rzo­wi li­stę i po­in­stru­ował, że oso­ba za­pro­szo­na może wpro­wa­dzić jed­ną oso­bę to­wa­rzy­szą­cą. Wie­dzie­li­śmy o tym, a i tak przy­pro­wa­dzi­li­śmy w su­mie sześć do­dat­ko­wych osób.

– Imię – za­py­tał krót­ko.

– Jaś Fa­so­la – od­po­wie­dzia­łem drwią­co.

– Prze­pra­szam, ale nie mam na li­ście żad­ne­go Ja­sia Fa­so­li. – Było ja­sne, że nie zro­zu­miał dow­ci­pu.

– Ju­bi­ler i Zło­tó­wa – od­par­łem, chcąc prze­rwać jego ner­wo­we prze­szu­ki­wa­nie li­sty.

– Pa­no­wie wcho­dzą i dwie oso­by z wami, resz­ta musi nie­ste­ty zo­stać na ze­wnątrz – wy­ja­śnił po raz ko­lej­ny.

– Za­wo­łaj Jan­ka! – krzyk­ną­łem.

Na twa­rzy ochro­nia­rza ma­lo­wa­ło się pie­kiel­ne wkur­wie­nie. Za­cho­wał jed­nak pe­łen pro­fe­sjo­na­lizm i po­szedł po sze­fa. Po krót­kiej chwi­li wró­cił z Jan­kiem, któ­re­mu nogi od­ma­wia­ły już po­słu­szeń­stwa.

– To­mek, pro­si­łem, że­by­ście nie ro­bi­li ta­kich scen – po­wie­dział wła­ści­ciel.

– Ja­nek, po­patrz na to z in­nej per­spek­ty­wy, bliź­niacz­ki to pra­wie jak jed­na oso­ba. One wcho­dzą ze mną, a Zło­tó­wa jest tak zro­bio­ny, że uwa­ża się za szej­ka, a te pięk­ne pa­nie za swo­je żony. Nie rób­my z tego ja­kie­goś wiel­kie­go pro­ble­mu. – Uśmiech­ną­łem się do Jan­ka zna­czą­co. Ka­rol w tej chwi­li tyl­ko ki­wał gło­wą, chy­ba miał już do­syć.

– Ostat­ni raz – od­po­wie­dział i wpu­ścił nas do środ­ka.

– Ni­g­dy nie mów ni­g­dy – rzu­ci­łem przez ra­mię.

Ka­zał Bram­ka­rzo­wi za­pro­wa­dzić nas do loży i zo­stać z nami, w ra­zie gdy­by­śmy cze­goś po­trze­bo­wa­li. Wy­da­je mi się, że bar­dziej cho­dzi­ło mu jed­nak o to, że­by­śmy nie od­je­ba­li cze­goś pod­czas wiel­kie­go otwar­cia.

Do­sta­li­śmy miej­sce w cen­tral­nej czę­ści dys­ko­te­ki z wi­do­kiem na bar i je­den z par­kie­tów. Usie­dli­śmy i kon­ty­nu­owa­li­śmy im­pre­zę. Zło­tó­wa za­raz po wej­ściu do klu­bu opadł gło­wą na stół, część dziew­czyn ucie­kła na par­kiet, a bliź­niacz­ki tań­czy­ły przy loży, uwo­dząc mnie swo­imi po­nęt­ny­mi ru­cha­mi. Po­pro­si­łem Bram­ka­rza, żeby do­trzy­mał mi to­wa­rzy­stwa i usiadł, sko­ro Ka­rol i tak le­żał już nie­przy­tom­ny.

– Ła­du­jesz? – za­py­ta­łem, po­da­jąc mu zwij­kę.

– Prze­pra­szam, nie mogę, je­stem w pra­cy – od­po­wie­dział grzecz­nie.

– Po­wiedz mi, jak to, kur­wa, jest, że wy­glą­dasz, jak­byś miał za­bić, a w roz­mo­wie je­steś tak prze­sad­nie kul­tu­ral­ny?

– Po­zo­ry mylą – od­parł.

– Na­pi­jesz się ze mną cho­ciaż drin­ka dla to­wa­rzy­stwa?

– Je­den mi nie za­szko­dzi – od­po­wie­dział, na­pi­na­jąc przy oka­zji ogrom­ne mię­śnie.

– Nie­wie­lu jest lu­dzi ta­kich jak ty – za­czą­łem.

– Nie ro­zu­miem. – Było wi­dać po nim za­kło­po­ta­nie.

– Każ­dą po­wie­rzo­ną ro­bo­tę trak­tu­jesz, jak­byś miał za­ro­bić na tym co naj­mniej mi­lion do­la­rów, praw­da?

– Tak, mama na­uczy­ła mnie, że na­le­ży sza­no­wać rękę, któ­ra cię kar­mi. – Tym zda­niem ide­al­nie się wpi­sał w sche­mat osił­ka, któ­ry w ży­ciu naj­bar­dziej ko­cha wła­sną mat­kę.

– Po­wiedz mi jed­ną za­je­bi­ście, ale to za­je­bi­ście waż­ną rzecz. – Po­czu­łem, że po­trze­bu­ję w mo­jej eki­pie wła­śnie ko­goś ta­kie­go.

– Słu­cham. – Na­chy­lił się bar­dziej, na­słu­chu­jąc.

– Ja­nek do­brze ci pła­ci? – za­py­ta­łem.

– Nie na­rze­kam, mamy oko­ło dwóch stó­wek za noc­kę.

Kie­dy od­po­wie­dział, za­śmia­łem się, prze­ry­wa­jąc roz­mo­wę. Po­pro­si­łem go, żeby przy­pil­no­wał Zło­tó­wy i dziew­czyn. Od­sze­dłem od sto­łu, zo­sta­wia­jąc wszyst­kich, i uda­łem się w kie­run­ku za­ple­cza. Sta­ną­łem przed wiel­ki­mi drzwia­mi z na­pi­sem „Biu­ro”. Wsze­dłem bez pu­ka­nia i od razu tego po­ża­ło­wa­łem. Zo­ba­czy­łem Jan­ka ze spodnia­mi spusz­czo­ny­mi do ko­stek, a mię­dzy jego uda­mi dziew­czy­nę z usta­mi peł­ny­mi ro­bo­ty. Nie spe­szy­ło jej moje wej­ście, po pro­stu kon­ty­nu­owa­ła, nic so­bie z tego nie ro­biąc. Nie wiem, kto był bar­dziej za­że­no­wa­ny: ja czy on.

– Kur­wa, nie umiesz pu­kać?! – krzyk­nął, za­ci­ska­jąc zęby albo z wkur­wie­nia, albo z roz­ko­szy.

– Nie mam tego w zwy­cza­ju, chy­ba że cho­dzi o ko­bie­ty. Mu­siał­byś za­py­tać ko­le­żan­ki, czy chcia­ła­by się prze­ko­nać – od­po­wie­dzia­łem, iro­ni­zu­jąc. – Przej­dę od razu do sed­na, bo nie mam za­mia­ru pa­trzeć, jak ona ci ob­cią­ga – kon­ty­nu­owa­łem.

– Mów – od­po­wie­dział, pro­stu­jąc nogi i do­ci­ska­jąc jed­ną ręką gło­wę dziew­czy­ny do swo­je­go kro­cza.

– Pa­weł, ochro­niarz, któ­ry dla cie­bie pra­cu­je, jest pew­ny? – za­py­ta­łem.

– Jest, chło­pak sie­dział za sa­mo­cho­dy, nie wpier­do­lił ni­ko­go – od­parł. – Po co ci ta in­for­ma­cja? – do­dał po chwi­li.

– Przej­mu­ję go – wy­ja­śni­łem.

– Ale... – sta­rał się mnie za­trzy­mać.

– Ja­nek, do­brze wiesz, że ze mną nie ma żad­ne­go ale – rzu­ci­łem przez ra­mię i wy­sze­dłem z biu­ra.

Gdy wra­ca­łem, zo­ba­czy­łem lek­kie za­mie­sza­nie w oko­li­cach na­szej loży. Przy­spie­szy­łem kro­ku, żeby do­wie­dzieć się, co się tam od­pier­da­la. Bram­karz du­sił mo­je­go zna­jo­me­go od tyłu. Wi­dzia­łem, że ko­le­ga po­wo­li za­czął od­pły­wać, a z jego oczu ucie­ka­ło ży­cie.

– Puść go! – krzyk­ną­łem.

Pa­weł jak­by mo­men­tal­nie zro­zu­miał, jaka jest moja po­zy­cja w tej gru­pie. Po­słu­chał i pu­ścił le­d­wo przy­tom­ne­go Mać­ka, któ­ry osu­nął się na pod­ło­gę.

– Za­bierz­cie go, wsadź­cie do tak­sów­ki i prze­pro­ście ode mnie – po­wie­dzia­łem do jego ko­le­gów, rzu­ca­jąc im pięć­set zło­tych na rze­czo­ną ta­ry­fę. – Co ty od­pier­da­lasz?! – krzyk­ną­łem do Bram­ka­rza.

– Pa­nie Tom­ku, ten fa­cet pod­szedł do loży i za­czął kle­pać po pu­pie jed­ną z tych dziew­czyn, któ­re pan przy­pro­wa­dził – wy­ja­śnił po­wo­dy zaj­ścia. – Prze­pra­szam za moje za­cho­wa­nie, ale nie po­zwa­lam na trak­to­wa­nie ko­biet w ten spo­sób.

Ten gość po­tra­fił przejść od bru­tal­nej siły do try­bu po­ukła­da­ne­go w cią­gu ułam­ka se­kun­dy.

– Chuj z tym, ju­tro nie bę­dzie pa­mię­tał – skwi­to­wa­łem. – Mu­sisz uwa­żać, dzi­siaj są tu­taj sami wpły­wo­wi lu­dzie i przed chwi­lą du­si­łeś jed­ne­go z nich. – Chcia­łem wy­tłu­ma­czyć mu w pro­sty spo­sób, że może so­bie na­ro­bić pro­ble­mów na mie­ście.

– Ja po pro­stu wy­peł­nia­łem swo­je obo­wiąz­ki, mia­łem się opie­ko­wać pa­nem i go­ść­mi.

– Do­brze zro­bi­łeś. – Nie mo­głem go po­tę­pić za wy­ko­ny­wa­nie pra­cy.

– Mam dla cie­bie pro­po­zy­cję: prze­ka­za­łem już Jan­ko­wi, że bę­dziesz pra­co­wał dla mnie – po­wie­dzia­łem, po­da­jąc mu ser­wet­kę. – Za­dzwoń ju­tro pod ten nu­mer.

– Co miał­bym ro­bić? – do­py­ty­wał.

– Wy­tłu­ma­czę to ju­tro, ale na start bę­dziesz za­ra­biał dwa razy tyle co tu­taj.

– Dzię­ku­ję, pa­nie Tom­ku, na pew­no za­dzwo­nię – wy­ce­dził z lek­kim pod­nie­ce­niem w gło­sie.

– Mów do mnie po imie­niu. Nie wy­pa­da, żeby ktoś star­szy ode mnie mó­wił na pan.

– Ja­sne – od­po­wie­dział i wró­cił do pi­cia drin­ka.

Za­ba­wa trwa­ła w naj­lep­sze. Na­wet Zło­tó­wa jak­by zmar­twych­wstał: zwy­mio­to­wał pod stół i pił da­lej. Z po­wo­du bra­ku kul­tu­ry Ka­ro­la prze­nie­śli­śmy się do baru. Bram­karz na­dal nie od­stę­po­wał nas na krok. Usie­dli­śmy na wy­so­kich ho­ke­rach, bliź­niacz­ki sta­nę­ły obok mnie. Zło­tó­wa parę krze­seł da­lej, le­d­wo trzy­ma­jąc się fo­te­la, pod­no­sił kie­li­szek za kie­lisz­kiem.

– Po­pro­szę bur­bon na lo­dzie i dwa co­smo­po­li­ta­ny – zło­ży­łem za­mó­wie­nie u bar­ma­na. Le­d­wie wy­da­no mi na­po­je, a już wi­dzia­łem, że Ka­rol zdo­łał wró­cić do po­przed­nie­go sta­nu.

– Od­wieź go do domu – po­wie­dzia­łem do Bram­ka­rza, po­da­jąc mu klu­czy­ki do swo­je­go sa­mo­cho­du.

– Nie ma pro­ble­mu. Gdzie jest sa­mo­chód?

– Auto stoi przed apar­ta­men­tow­cem, dwie­ście me­trów na lewo od klu­bu. Na­ci­śniesz przy­cisk na klu­czy­ku, żeby go od­na­leźć. Ju­tro od­staw wóz w to samo miej­sce. Wte­dy po­roz­ma­wia­my o pra­cy. – Może by­łem w tam­tym mo­men­cie głu­pi, da­jąc sa­mo­cho­dzia­rzo­wi klu­czy­ki do no­we­go sa­mo­cho­du, ale mia­łem prze­czu­cie, że tego nie po­ża­łu­ję.

– Za­dzwo­nię do pana ju­tro pół go­dzi­ny przed przy­jaz­dem.

– Świet­nie, tyl­ko prze­stań, kur­wa, do mnie ga­dać na pan.

– Prze­pra­szam.

Bram­karz za­rzu­cił so­bie dwu­me­tro­we­go Zło­tó­wę na ple­cy i wy­niósł go z im­pre­zy. Ja zo­sta­łem z pan­na­mi przy ba­rze i koń­czy­łem drin­ki. At­mos­fe­ra za­czę­ła ro­bić się co­raz go­ręt­sza. Bliź­niacz­ki z ko­lej­ny­mi ły­ka­mi tra­ci­ły reszt­ki za­ha­mo­wań. Nie zwa­ża­jąc na lu­dzi wo­kół, za­czę­ły mi pa­ko­wać ręce w spodnie. Wi­dząc, do cze­go to pro­wa­dzi, zła­pa­łem je moc­no za ręce i po­cią­gną­łem w kie­run­ku wyj­ścia.

Nie­zdar­nym kro­kiem we­szli­śmy do win­dy w apar­ta­men­tow­cu. Za­czę­ła się ka­ru­ze­la uczuć po­łą­czo­na z mol­ly, koką i al­ko­ho­lem. Bliź­niacz­ki, po­zba­wio­ne już ja­kich­kol­wiek ha­mul­ców, w win­dzie za­czę­ły roz­pi­nać mi spodnie. Przy­po­mnia­łem so­bie w koń­cu ich imio­na – Anna i Jo­an­na.

Anna klęk­nę­ła przede mną i roz­pię­ła mi roz­po­rek. Krew z ca­łe­go mo­je­go cia­ła od­pły­nę­ła w wia­do­me miej­sce. Jo­an­na w tym cza­sie ca­ło­wa­ła mnie na­mięt­nie swo­imi pięk­ny­mi, po­ma­lo­wa­ny­mi na czer­wo­no usta­mi. Ta chwi­la w win­dzie była jed­nak do­pie­ro po­cząt­kiem.

By­łem tak pi­ja­ny, że mia­łem pro­blem z otwo­rze­niem drzwi. Nie prze­szka­dza­ło nam to jed­nak w ni­czym. Dziew­czy­ny w trak­cie mo­jej wal­ki z zam­kiem ba­wi­ły się mo­imi klej­no­ta­mi.

W koń­cu uda­ło się i we­szli­śmy do środ­ka. Moc­no pchną­łem drzwi i usły­sza­łem za ple­ca­mi gło­śny trzask. W przed­po­ko­ju bliź­niacz­ki za­czę­ły się ca­ło­wać ze sobą i po­wo­li na­wza­jem roz­bie­rać. Kie­dy za­czę­ły po­cie­rać swo­je ogo­lo­ne cia­ła, by­łem już go­to­wy do dzia­ła­nia.

We­zwa­łem je ge­stem ręki i przy­cią­ga­jąc obie do sie­bie, po­pro­wa­dzi­łem w kie­run­ku wan­ny. We­szli­śmy do środ­ka we trój­kę. Mło­dzień­cza fan­ta­zja sta­ła się rze­czy­wi­sto­ścią. Ujeż­dża­ły mnie na zmia­nę.

Anna ro­bi­ła to po­wo­li, każ­dy jej ruch był za­pla­no­wa­ny. W tym cza­sie Jo­an­na po­ło­ży­ła się na so­fie i de­li­kat­nie się do­ty­ka­ła, wy­da­jąc co­raz gło­śniej­sze jęki. Wy­sze­dłem z wan­ny i pew­nie wsko­czy­łem mię­dzy jej nogi.

Za­czą­łem się po­ru­szać szyb­ko i zde­cy­do­wa­nie. Wi­dzia­łem, że jej się to po­do­ba, więc przy­spie­sza­łem co­raz bar­dziej, a ona z mi­nu­ty na mi­nu­tę z de­li­kat­nych ję­ków prze­szła do gło­śne­go krzy­ku roz­ko­szy. Nie po­zwo­li­łem jed­nak Jo­an­nie skoń­czyć i wró­ci­łem do spo­koj­nej Anny.

Po­pro­wa­dzi­łem ją do okna. Wzią­łem ją na ręce i po­czu­łem, jak opla­ta mnie swo­imi zgrab­ny­mi no­ga­mi. Przy­ci­sną­łem jej pięk­ny, okrą­gły ty­łek do szy­by i pew­nym ru­chem wsa­dzi­łem w nią mo­je­go na­brzmia­łe­go człon­ka.

Zmie­nia­li­śmy się co chwi­lę, a dzię­ki ich upodo­ba­niom mo­głem na zmia­nę kosz­to­wać ostre­go sek­su i de­li­kat­nych unie­sień. W trak­cie jed­ne­go aktu mia­łem i sukę, i dziew­czy­nę z są­siedz­twa. Bliź­niacz­ki skoń­czy­ły, ro­biąc mi naj­lep­sze­go loda w ży­ciu, a ja ude­ko­ro­wa­łem ich twa­rze naj­więk­szym wy­try­skiem, jaki kie­dy­kol­wiek wi­dzia­ły.

Chcia­ło­by się po­wie­dzieć, że to był cięż­ki po­ra­nek, ale było już, kur­wa, gru­bo po dwu­na­stej. Obok mnie na­dal le­ża­ły bez­pru­de­ryj­ne bliź­niacz­ki wtu­lo­ne w moją roz­bu­do­wa­ną klat­kę.

Się­gną­łem po te­le­fon, na któ­rym wy­świe­tla­ła się in­for­ma­cja o tu­zi­nie nie­ode­bra­nych po­łą­czeń z nie­zna­ne­go nu­me­ru. Przy­po­mnia­łem so­bie o roz­mo­wie z Bram­ka­rzem. Od­zy­ska­łem trzeź­wość umy­słu i za­dzwo­ni­łem po ta­ry­fę. Wy­rwa­łem dziew­czy­ny z bło­gie­go snu in­for­ma­cją o przy­by­ciu tak­sów­ki. Na ich twa­rzach było wi­dać wstyd spo­wo­do­wa­ny na­szą wczo­raj­szą za­ba­wą.

Nie pro­te­sto­wa­ły, ubra­ły się szyb­ko we wczo­raj­sze kre­acje i z po­tar­ga­ny­mi wło­sa­mi i roz­ma­za­nym ma­ki­ja­żem wy­szły po­spiesz­nie, nie py­ta­jąc o nic. Wzią­łem te­le­fon i za­dzwo­ni­łem pod nie­zna­ny mi nu­mer.

– Halo, Ju­bi­ler, roz­ma­wia­li­śmy wczo­raj na te­mat pra­cy dla mnie – usły­sza­łem spo­koj­ny głos ol­brzy­ma.

– Tak, ro­zu­miem, że wró­cisz z sa­mo­cho­dem w cią­gu pół go­dzi­ny.

– Pa­nie Tom­ku, ja tak na­praw­dę sto­ję przed apar­ta­men­tow­cem od ósmej – od­po­wie­dział pod­eks­cy­to­wa­ny.

Od­sło­ni­łem za­sło­ny i rze­czy­wi­ście moje auto było za­par­ko­wa­ne do­kład­nie w tym sa­mym miej­scu, z któ­re­go wczo­raj od­je­chał Bram­karz.

– Daj mi pół go­dzi­ny – od­po­wie­dzia­łem i za­czą­łem szy­ko­wać się do wyj­ścia.

Każ­dy dźwięk po­wo­do­wał uczu­cie bólu. Wie­dzia­łem, że po­przed­nie­go dnia zde­cy­do­wa­nie prze­sa­dzi­łem z ilo­ścią uży­wek. Zsze­dłem na dół, żeby unik­nąć dźwię­ku dzwon­ka w win­dzie. Wy­cho­dząc przez drzwi, od razu zo­ba­czy­łem Bram­ka­rza. Wy­da­wał się jesz­cze więk­szy niż w nocy. Pod­szedł do mnie szyb­ko i od razu po­dał mi klu­czy­ki.

– Od­nio­słem ko­le­gę do domu, po­ło­ży­łem w łóż­ku i za­mkną­łem za sobą drzwi – oznaj­mił.

– Dzię­ku­ję, że się nim za­opie­ko­wa­łeś – po­wie­dzia­łem. – Ten czło­wiek nie zna umia­ru.

– Mó­wi­li­śmy wczo­raj o ro­bo­cie dla mnie. – Było po nim wi­dać, że nie wie, jak za­cząć roz­mo­wę.

– Naj­pierw wrzuć te­le­fon do sa­mo­cho­du – od­po­wie­dzia­łem i rów­nież zo­sta­wi­łem swo­ją ko­mór­kę. – Przejdź­my się – do­da­łem.

Strasz­nie mę­czył mnie kac, ale sło­wo za­wsze było droż­sze od pie­nię­dzy, więc mu­sia­łem skoń­czyć wczo­raj­szą roz­mo­wę. Po dro­dze wstą­pi­li­śmy do ka­wiar­ni. Tyl­ko duża czar­na kawa mo­gła po­sta­wić mnie na nogi. Po­szli­śmy na most Uni­wer­sy­tec­ki. Opar­łem się o ba­rier­kę i za­czą­łem:

– Ja­nek wczo­raj po­twier­dził two­ją lo­jal­ność.

– Tak, je­stem oso­bą, któ­ra do­brze wy­peł­nia po­wie­rzo­ne jej za­da­nia i nie wy­sta­wia swo­ich.

– Chciał­bym, że­byś za­czął dla mnie pil­no­wać lu­dzi w dwóch okre­ślo­nych biz­ne­sach.

– Czym miał­bym się zaj­mo­wać?

– Miał­byś zbie­rać pie­nią­dze za sprze­daż fa­jek, od­bie­rać pa­pie­ro­sy na wschod­niej gra­ni­cy i przy­wo­zić je do ma­ga­zy­nu – przed­sta­wi­łem po­krót­ce za­kres obo­wiąz­ków.

– To tyle? – za­py­tał, jak­by było mu mało.

– Tak, na ra­zie tyle – od­par­łem. – Chciał­bym jak naj­szyb­ciej prze­ka­zać nad­zór nad tym pro­ce­de­rem ko­muś in­ne­mu. – Kur­wa, za­ufa­łem go­ścio­wi, któ­re­go po­zna­łem dzień wcze­śniej. Czy ja osza­la­łem?

– Przez pierw­szy mie­siąc będę cię uczył, prze­ka­żę ci kon­tak­ty, za­po­znam z ludź­mi pra­cu­ją­cy­mi dla mnie i na­uczę ca­łej pro­ce­du­ry. W tym cza­sie bę­dziesz do­sta­wał czte­ry­sta zło­tych dniów­ki. Pa­su­je?

– Je­śli to na po­czą­tek, to pa­su­je. – Było wi­dać, że po­czuł się pew­niej.

– Za­wsze mo­żesz wró­cić na bram­kę i za­ra­biać do koń­ca ży­cia tyle, ile wcze­śniej.

– Pa­su­je, nie na­rze­kam – po­wie­dział.

Od tam­tej pory Pa­weł wo­ził dla mnie pa­pie­ro­sy i od­bie­rał hajs. Oczy­wi­ście po dro­dze do­szło mu wie­le in­nych obo­wiąz­ków, ale ze zwy­kłe­go pra­cow­ni­ka stał się moim wspól­ni­kiem i przy­ja­cie­lem.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­sza­my do za­ku­pu peł­nej wer­sji książ­ki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: