Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Nie wiesz o mnie wszystkiego - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
11 sierpnia 2021
Ebook
29,99 zł
Audiobook
39,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Nie wiesz o mnie wszystkiego - ebook

Mocna powieść obyczajowa o toksycznej relacji.

Magda próbuje się uwolnić z toksycznego związku z starszym chłopakiem, bratem byłej przyjaciółki. Przez związek z Arturem Magda straciła przyjaciółkę, opuściła się w nauce, porzuciła ukochane kółko teatralne, zaczęła oszukiwać matkę. Starszy chłopak wykorzystuje ją, upokarza, odbiera wszystko, co było dla niej ważne. Kiedy Magda postanawia zakończyć związek, Artur zaczyna ją śledzić, chodzi za nią, grozi jej. Dziewczyna jest coraz bardziej zastraszona i przerażona. Zupełnie nie wie, gdzie szukać pomocy. Adam mieszka w małej miejscowości, gdzie jest szykanowany i prześladowany za swoją odmienność (wszyscy podejrzewają, że jest gejem). W końcu chłopak zostaje bardzo dotkliwie pobity. Po tym wydarzeniu Adam przeprowadza się do ciotki do Warszawy, gdzie zaczyna naukę w klasie Magdy. Magda i Adam od razu znajdują nić porozumienia i bardzo dobrze czują się w swoim towarzystwie.

Autorka, wielokrotnie nagradzana zarówno w Polsce jak i za granicą, w swojej najnowszej powieści po raz kolejny porusza mocne, trudne tematy i mówi o nich odważnie.

Kategoria: Young Adult
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8240-276-6
Rozmiar pliku: 1,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

WTEDY: STYCZEŃ

Było ich pięciu. Adam od razu wiedział, że nie ma najmniejszych szans. Rozglądał się jeszcze na boki, w nadziei, że ktoś stamtąd wyskoczy: nauczyciel, woźny albo choćby przypadkowy przechodzień, jak on idący na skróty. Ale szkołę dawno zamknięto, a ludzie w taką pogodę siedzieli w domu. Dawno zapadł zmrok i temperatura spadła o dodatkowe kilka stopni. W powietrzu wirowały wielkie płatki śniegu oświetlane przez blask samotnej latarni. Wyglądały, jakby tańczyły.

A przecież wyszedł tylko po pieczywo na poranne kanapki do szkoły. Po prostu miał pecha. Mógł nie iść tamtą drogą, tylko naokoło, ale było mu zimno i spieszył się, chciał szybciej zasiąść do nauki. Zapomniał, że oni zawsze tu są, że wieczorami przesiadują pod daszkiem, piją i palą, nic sobie nie robiąc z tego, że znajdują się na terenie szkoły. Już z daleka usłyszał głosy i zobaczył żarzące się w ciemności końcówki papierosów. Wtedy jeszcze mógł zawrócić. Ale pomyślał, że może go nie zauważą, że przemknie bezszelestnie jak kot. Nie przewidział, że oni się nudzą, że tylko czekają, aż pojawi się ktoś lub coś, jakaś okazja do tego, żeby coś się wydarzyło. I już byli przy nim, okrążyli go jak dzicy, jak wrogie plemię.

– Ty, jaki ma, kurwa, szaliczek! Bambi, mama ci pożyczyła czy ta suka twoja siostra?

– Szminkę też ci pożycza?

Kris, kolega z klasy. Kiedyś się nawet lubili, w tych zamierzchłych czasach, kiedy jeszcze miał przyjaciół. Teraz Kris popchnął go mocno, potem jeszcze raz, ale Adam jakimś cudem utrzymał się na nogach. Próbował się odwrócić i uciec, ale Kris tylko się roześmiał, i już byli przy nim pozostali, a on po chwili leżał na ziemi, czując zimne płatki śniegu na policzkach.

Pierwszy kopnął go Franc. Frankowski, koszykarz z równoległej klasy, wyższy od niego o głowę. Ciężki wojskowy but uderzał w brzuch, który Adam nieudolnie próbował zasłaniać. Wtedy but powędrował w stronę głowy.

Mieszko kolanami przycisnął jego ręce do ziemi. Też był z nim w paczce. Kiedyś.

– Zabijcie pedała! – krzyknął.

I już kopali go wszyscy, Kris, Franc, Mieszko i jeszcze tych dwóch, których nie znał i ich imion nie kojarzył.

– Ty, daj butelkę! – wrzasnął nagle Franc. – Przewróć go – rozkazał Mieszkowi. Ten przez chwilę się zawahał. Adam próbował spojrzeć mu w oczy, ale zobaczył, że tamten odwraca wzrok. I poczuł, że jego ciało przeturlało się na brzuch, że w żaden sposób nie potrafi się spiąć i jakoś temu przeciwstawić. „Jak kukiełka z lalkowego teatrzyku” – pomyślał jeszcze i stanęły mu przed oczami zabawne pacynki, którymi tak lubił się bawić w dzieciństwie. „Ty będziesz księciem, a ja księżniczką – powiedziała siostra. – Albo ty będziesz księżniczką. Wolisz być księżniczką?”

– Nie no, weź, wystarczy wpierdol – powiedział Mieszko i wyrzucił butelkę w krzaki.

Adam poczuł taką wdzięczność, że myślał, że się rozpłacze. Ale to uczucie ulgi trwało tylko chwilę.

Potem tam był, ale jakby go nie było. Istniał poza swoim ciałem, kopanym i bitym. Stał się jednym wielkim bólem, ale nie rozróżniał jego źródeł, wszystko zlewało się w jedno. Wytrzymywał ten ból jak coś, co minie, przyglądał mu się z boku. Chciało mu się sikać i ze wszystkich sił powstrzymywał parcie na pęcherz. W końcu nie wytrzymał i poczuł, jak ciepły mocz przesiąka przez spodnie.

– Ty, zsikał się, Franc, kurwa, pedał się zsikał!

– Może go już zostaw. – Przełknął ślinę Mieszko. – Weź, bo wykituje.

– I dobrze, kurwa.

– Ja spierdalam – powiedział Kris. – Ja mu nic w sumie nie zrobiłem, nie mam zamiaru potem za to siedzieć.

– Okej, dosyć – odparł jeden z tych dwóch, których imion Adam nie znał. – A jak, kurwa, komuś powiesz, to dokończymy. – Kopnął go jeszcze raz, na pożegnanie. – Ciota – powiedział, jakby chciał tym słowem podsumować całe zajście.

Adam przekręcił się lekko na tyle, na ile to było możliwe, i patrzył, jak odchodzą, śmiejąc się głośno i żartując, w konfetti wciąż padającego śniegu.



Magda pomyślała, że nie powinna była mówić Dominikowi, że nie może zostać dłużej.

– Nie masz dla mnie czasu? Znowu nie masz dla mnie czasu?! – wrzasnął. – Nauka jest ważniejsza ode mnie? A co ty, kurwa, uczoną jakąś chcesz zostać?!

– Mam test z biologii, z całego semestru – odparła, próbując zachować spokój.

– Z biologii? Ja ci zaraz pokażę biologię w praktyce! Rozbieraj się.

– Dominik, daj spokój, nie dzisiaj. Mam okres.

Skłamała. Co prawda spodziewała się, że może dostać miesiączkę dziś lub jutro, ale jeszcze nic się nie działo.

– Okres? – zadrwił. – To świetnie. Nie trzeba będzie uważać.

Nerwowo zachichotała. To jakiś żart? Przecież mu mówi, że nie dzisiaj, po co ją namawia?

– Muszę iść. – Wstała z sofy. I znów pomyślała, że powinna to po prostu zakończyć. Nie, nie powie mu tego, bała się. Najlepiej mu napisze.

– A ty co, królewna? Myślisz, że jesteś świętsza od papieża? Jak ty czegoś potrzebowałaś, to zawsze byłem dla ciebie, wszystko robiłem dla ciebie, a ty dla mnie nic nie możesz zrobić, tak?

– Dominik...

Patrzyła na jego brodę, prosty nos, zielone oczy. Przecież on nie jest zły, nie może być zły.

– Chodź tu do mnie, no chodź.

Posłusznie podeszła. Chyba jednak zrozumiał, że ona musi iść. Pogłaskał ją po włosach. A potem włożył rękę pod bluzkę.

– Dominik, nie.

– Nie? Co to znaczy: nie? Kiedyś od razu rozkładałaś nogi! Jak czegoś chciałaś, to mi dawałaś, jak ci pomagałem, to mi dawałaś, a teraz co?

Dlaczego on tak nieładnie do niej mówi? Nigdy nie robiła tego przecież za coś. Mała zabłąkana łza spłynęła jej po twarzy.

– Muszę iść – powtórzyła, a wtedy on z całej siły ścisnął ją za ramiona. Poczuła to nawet przez materiał bluzki.

– Nigdzie nie pójdziesz. Rozbieraj się.

– Zwariowałeś – wyrwało jej się, a wtedy Dominik uderzył ją w twarz. Lekko się zachwiała, ale odzyskała równowagę. Policzek palił jak ogień. To stało się zbyt szybko, żeby wiedziała, jak ma zareagować.

– Głucha jesteś?

Czekał. A kiedy nadal stała nieruchomo, podszedł do niej i po prostu pchnął ją na łóżko, na brzuch.

– Nie! – powiedziała, tylko raz. Ale nie słuchał.

Przycisnął ją do materaca, nawet nie rozebrał, podciągnął tylko spódnicę, mocno trzymając drugą ręką, żeby mu się nie wyrwała.

Wiedziała, że nie ma z nim szans. Leżała posłusznie, myśląc, że kiedyś to się skończy. Może rzeczywiście powinna po prostu iść z nim do łóżka, przecież wiedziała, że on tego potrzebuje.

– Masz okres? To ciekawe – powiedział. – Skłamałaś, żeby ze mną nie być!

Gwałtownie się w nią wdarł. Zabolało.

Potem już nawet nie krzyczała, czuła tylko, jak łzy wypływają jej z oczu i wsiąkają w poduszkę.

Przez chwilę widziała się z boku, jak leży z brzuchem wciśniętym w pościel, a on to robi. Ale nawet kiedy skończył, kiedy cała była jednym wielkim bólem i upokorzeniem, nawet wtedy nie pomyślała, że to gwałt.

Po wszystkim wstał, ubrał się. Ona usiadła, poczuła, jak kręci jej się w głowie.

Zdążyło się ściemnić. Magda patrzyła na białe płatki śniegu, które wirowały w świetle latarni. „Jakby tańczyły” – pomyślała i ta myśl na chwilę odsunęła ją od innych.

Dominik się uśmiechał. Jakby stało się coś dobrego, a nie najgorszego na świecie.

Wtedy. To mogło się zdarzyć tego samego dnia. Bo każde z nich, bombardowane obrazami w głowie, jakby kadrami z filmu wyświetlanego raz po raz, będzie widzieć w tle padający śnieg. A przecież śniegu w tym roku było jak na lekarstwo. Padał zaledwie kilka razy i w małej miejscowości, w której mieszkał Adam, i w Warszawie, gdzie wychowywała się Magda.

Śnieg każdemu dobrze się kojarzył: z lepieniem bałwana, ze świętami Bożego Narodzenia, z niewinnością, która należała już tylko do dzieciństwa. Kiedy białe płatki nagle pojawiały się na niebie, wszyscy przechodnie wpatrywali się w nie z uśmiechem. Tak zadzierali głowy, że aż bolały ich szyje. I może to przez ten wzrok wbity w niebo niczego nie widzieli i nie słyszeli. Ani krzyków Adama, ani błagalnych słów Magdy, ani gwałtownych ruchów za firanką, ani kopiących na ulicy butów. Śnieg wszystko przykrywał i wyciszał.

Wielki oszust ten śnieg.

To mogło się zdarzyć jednego dnia. Może gdyby opowiedzieli sobie o tym, porównali daty, to by im jakoś pomogło. Pomyśleliby, że są takie dni, kiedy coś złego wisi w powietrzu. Że może to różnica ciśnień lub atmosferycznych frontów, jakieś perfidne ułożenie chmur czy gwiazd popycha ludzi do czynów, do których inaczej nie byliby zdolni. Że może to ten śnieg.

To mogło się zdarzyć tego samego dnia. Ten dzień oboje nazywali przecież „wtedy”. I oboje nie opowiadali o nim nikomu. Mogli tylko o nim myśleć. Ani rodzice, ani jedyna przyjaciółka Magdy o tym „wtedy” nie wiedzieli. Sama Magda próbowała to oswoić i zinterpretować inaczej. Bo przecież nic nie jest takie, jakie jest: to my nadajemy rzeczom i sytuacjom nazwy i znaczenia. Włożyła więc Magda to „wtedy” do kalendarza, jakby jakąś ulotkę o wydarzeniu, w którym właściwie nie brała udziału. Albo takim, które w miarę upływu czasu zamieniło się w coś innego. Nie „wielki koncert” tylko „mały recital”. Nie „poważna choroba”, tylko „pacjent lekko niedomaga”. Nie „kłótnia”, tylko „nieporozumienie”.

Nie „gwałt”, tylko „ta nieprzyjemna sytuacja”.

O „wtedy” Adama jego rodzina dobrze wiedziała. Ale nawet oni nie zdawali sobie sprawy ze wszystkiego. Znali tylko powierzchnię wydarzeń, procent uszkodzenia ciała i plan rekonwalescencji.

„Są rzeczy, o których nie mówi się nikomu” – myślał Adam.

„Są rzeczy, o których nie mówi się nikomu” – myślała Magda.

Dlatego kiedy będą siedzieć naprzeciwko siebie i patrzeć sobie w oczy, czasem pomyślą: „Nie wiesz o mnie wszystkiego”.ROZDZIAŁ 1

Czy wiecie, że STRACH, jedna z emocji podstawowych, to wiele różnych emocji? Niepokój, obawa, nieśmiałość, lęk, przerażenie, trwoga... Jest tyle odcieni strachu. Może dlatego strach jest jak przewlekła choroba. Nie mija, tylko zyskuje coraz to nowe wcielenia. Jest stanem umysłu, tak jakby mózg, przyzwyczajony do strachu, uzależniony od niego, musiał szukać coraz to nowych powodów, żeby się bać. Jakby musiał ten strach nakarmić, bo strach jak głodne niemowlę otwiera wciąż i wciąż swoje bezzębne usta i szuka karmy, czarnego mleka.

Wydawałoby się, że ktoś, kto przeżył jakieś groźne wydarzenie, następnym razem będzie potrafił się bronić, tak jak młode zwierzę, potarmoszone po raz pierwszy przez silniejszego drapieżnika, następnym razem będzie potrafiło odeprzeć atak. Ale widocznie zatraciliśmy zwierzęce instynkty, a ktoś, kto doświadczył wielkiego strachu, nie potrafi już wykrzesać z siebie odwagi. Jest jak wilgotny kamień, z którego trudno krzesać iskry.

Adam się bał.

Czuł panikę na myśl o nowej szkole.

Niepokoił się, jak będzie u ciotki.

Obawiał się, że nie poradzi sobie w dużym mieście.

Nie odnajdował w sobie żadnej rzeczy, której by się nie bał.

Cały bagażnik wypełnili tym, co spakował do plastikowych toreb. Uparł się, żeby wziąć prawie wszystkie ulubione książki, choć ojciec uważał, że to bez sensu.

– Przecież mogą zostać tutaj. I tak będziesz przyjeżdżał w każdy weekend, to sobie wtedy weźmiesz, co potrzebujesz.

Ojciec nigdy nie rozumiał jego wielkiego zamiłowania do książek. Ani tego, że znajomy widok półek wypełnionych grzbietami o różnych kolorach i w różnym stanie zniszczenia daje mu poczucie bezpieczeństwa. Podobnie jak wszystkie te poduszki i kocyki. Wziął nawet swojego starego misia, tego bez oka. Owszem, uważał, że to dziecinne. Ale też, że ten miś jest na tyle oldskulowy, że nawet gdyby ktoś zobaczył go w jego pokoju, to przecież nie będzie musiał się go wstydzić.

– Ciotka wszystko tam ma – próbował zahamować zapędy Adama ojciec. – Mógłbyś wziąć tylko ubrania, naprawdę.

Jakby nie rozumiał, że Adam nie jest przedmiotem, który można po prostu przełożyć z jednego miejsca na drugie. Że musi tam stworzyć sobie swoje gniazdo.

Adam często myślał, że ojciec w ogóle niewiele rozumie.

Patrzył teraz na syna, marszcząc brwi. Martwił się o niego. Adam szedł w stronę samochodu, niosąc ostatnie dwie torby z jakimiś drobiazgami, i obejrzał się jeszcze. Na tle tego wielkiego domu jego drobna postać wyglądała żałośnie. Tak naprawdę nie był drobny, raczej wysoki, tyle że bardzo szczupły, wręcz chudy. „Nie taki bamber jak ja” – pomyślał ojciec. Kilka płatków śniegu spadło na ciemne włosy Adama, a ojciec przez chwilę miał ochotę go po nich pogłaskać. Powstrzymał się, myśląc, że syn nie tego teraz potrzebuje. Nie cackania się i pieszczot. Potrzebuje zmężnieć i stanąć na nogi.

Westchnął. To wszystko nie było łatwe.

Adam odwrócił się, żeby jeszcze raz spojrzeć na dom. Był przestronny, dwupiętrowy, z białą elewacją i ciemnym dachem. Wykuszowe okna na pierwszym piętrze obramowane były ciemnobrązowymi, drewnianymi okiennicami. Po obu stronach dachu wzbijały się w niebo małe wieżyczki. Z przodu był spory ganek, oparty na drewnianych kolumienkach i obrośnięty winoroślą, a z tyłu taras, z którego można było patrzeć na las. W lecie wystawiali tam leżaki, a tata przywieszał też hamak, na którym Adam lubił bujać się i czytać. Czasem całe wakacje tak spędzał, czytając i pijąc lemoniadę. Mama była dumna z ogrodu warzywnego i ze swoich róż, które w okresie kwitnienia pachniały tak mocno, że ich woń unosiła się dookoła jak najlepsze perfumy.

Pokój Adama był na pierwszym piętrze. Z małego, półokrągłego balkoniku widać było las, spokojny pas zieleni ciągnący się w nieskończoność. Adam miał w tym pokoju bujany fotel, ogromną szafę na ubrania i dębowe biurko, bardzo stare, po pradziadku. Oczywiście będzie mógł przyjeżdżać na weekendy, ale to przecież nie jest to samo. Poza tym wątpił, że będzie chciał. Że się odważy.

Mama wyszła z domu, żeby się z nimi pożegnać. Wyglądała, jakby przed chwilą płakała. Za nią biegł Ricky.

– No co ty, mamo – powiedział Adam i mocno ją przytulił. – Przecież nie jadę na wojnę – zażartował. Pomyślał, że przynajmniej mama rozumie, dlaczego musi wyjechać. Co innego Ricky. Jego cudowny malamut machał teraz ogonem, pewnie w nadziei, że pojedzie z nim. Tak, to był jego pies, Adam dostał go kiedyś na urodziny, ale ani nie mógł, ani nie chciał zabierać go do ciotki. Wiedział, że ciotka boi się psów, poza tym Ricky’emu na pewno lepiej było tutaj, w domu z ogrodem, niż w mieszkaniu w bloku.

– Pamiętaj, że zawsze możesz wrócić. No i że w pewnym sensie... to zmiana na lepsze. W Warszawie będziesz miał lepsze perspektywy.

„Oboje to mówią” – pomyślał Adam. Jakby to był prawdziwy powód jego wyjazdu. Przez chwilę zapragnął, żeby przestali udawać. Ale nic nie powiedział.

– Nie przejmuj się, mamo. Wszystko będzie dobrze. Przytrzymaj psa.

Uścisnął ją jeszcze i pobiegł w stronę samochodu.

Patrzyła, jak odchodzi. Jej syn. Otarła łzy rąbkiem kurtki. Zdała sobie sprawę, że może poświęcała mu za mało czasu. Więcej zajmowała się Marysią. Jakoś tak wyszło, tak się podzielili. Teraz to wszystko zrobiło się zbyt trudne, żeby szczerze porozmawiać.

Nagle spostrzegła, że nadal trzyma w dłoni medalik, który zamierzała mu dać.

– Adam! – zawołała i razem z psem podbiegła w stronę samochodu. Jeszcze na szczęście nie ruszyli. – Weź go.

– No co ty? Mam przecież.

– On... należał do twojej prababci Wiesi.

– Mamo! Naprawdę zachowujesz się, jakbym jechał na wojnę. Jakbym miał już nigdy nie wrócić!

„Oby nie. Oby to nie była wojna. Albo: jeśli toczył jakąś wojnę w sobie, niech ją wygra” – pomyślała i uśmiechnęła się do niego raz jeszcze. Przez łzy.

– Cześć, Maryśka. – Adam pożegnał się jeszcze z siostrą, która też zdążyła dobiec do samochodu, ściskając w ręku jakiś przedmiot owinięty w papier.

– To dla ciebie – powiedziała.

– Co to jest?

– Nic takiego. – Wzruszyła ramionami. – To tylko notes. Pomyślałam, że ci się przyda. W nowej szkole i w ogóle.

Adam otworzył prezent. Notes był prześliczny: oprawiony w czarny skóropodobny materiał wytłoczony w złote listki.

– Super! – powiedział i uściskał Maryśkę. Była jakaś nieswoja. Tak jakby jego wyjazd coś zepsuł między nimi, jakby o coś miała do niego żal. Ale o co?

Po chwili usiadł obok ojca na przednim siedzeniu i zapiął pasy. W samochodzie unosił się zapach pomarańczy z nowego, wypełnionego kulkami woreczka. Był tak intensywny, że Adama aż zemdliło. Ojciec zauważył, że Adam marszczy nos.

– Nowy kupiłem – powiedział. – Ale trochę za mocny, nie? – W jego głosie był dziwny smutek, zupełnie jakby chciał zrobić coś dobrze, ale mu się to nie udało.

– Może być – powiedział Adam.

Jednak ojciec po chwili zdjął woreczek i schował go do schowka na płyty. Teraz muzykę puszczali raczej z komórki, ale nadal leżały tam jakieś hity z dzieciństwa Adama. Kolorowe okładki mignęły mu, kiedy ojciec zamykał schowek.

Dom zniknął w oddali. Minęli pocztę, budynek szkoły i ten sklep, do którego wtedy Adam szedł po zakupy. Coś ścisnęło go w gardle. Wyjechali na drogę szybkiego ruchu.

Znowu padał śnieg.

Ojciec Adama pomyślał, że to za wcześnie. Że to jeszcze nie pora, żeby chłopak tak wyfruwał z domu. Oczywiście nie było innego wyjścia, nie mógł tu zostać po tamtym. Co z oczu, to z języka. Jemu też będzie lżej. Mimo wszystko chłopaka było mu szkoda. Co innego, gdyby jechał na studia. Ale nie miał jeszcze nawet osiemnastu lat. Przypomniało mu się, jak bardzo mały Adaś lubił samochodowe przejażdżki. Oczy miał zawsze szeroko otwarte i komentował głośno wszystko, co mijali po drodze, a najbardziej podobało mu się, jak ojciec dodawał gazu. Teraz spał. Wyglądał tak bezbronnie. Jak dzieciak. Zawsze przecież był taki wrażliwy, tyle że kiedyś to nie przeszkadzało, a teraz owszem. Może ta przyspieszona dorosłość dobrze mu zrobi. Oby.

Przez chwilę poczuł złość, że chłopak śpi, zamiast z nim pogadać, potowarzyszyć mu w drodze. Lubił rozmawiać w samochodzie, a teraz to nawet bał się włączyć radio. Może syn jest zmęczony pakowaniem, chyba nie warto go budzić, musi być wyspany, żeby jakoś tam... ułożyć sobie rzeczywistość.

Próbował myśleć pozytywnie. Może nowe miejsce zmieni Adama? Będzie mógł zacząć wszystko od początku. Bez tych... pomówień. No, a w końcu tam, w Warszawie, będzie miał lepsze perspektywy życiowe. Tak powtarzał i sobie, i kolegom z pracy.

– Warszawa to okno na świat. Może nawet wyjedzie studiować za granicę?

– W sumie to zdolny ten twój chłopak – odpowiadali. – Co tu będzie robił? Chyba byś nie chciał, żeby poszedł w twoje ślady, co? Roboty kupa, a forsa... sam wiesz.

– No, na to byśmy się w ogóle nie zgodzili – odpowiadał ojciec Adama. – Zbyt zdolny na to jest.

– No i chyba za delikatny trochę, nie?

– E tam, nigdy nie był delikatny, tak tylko wygląda.

– Ale łomot to mu sprawili.

– Pięciu na jednego, nie?

– No tak, masz rację, stary.

Wiedział, że dobrze zrobili, każąc mu stąd wyjechać. Ale to nie znaczy, że nie było mu przykro. Tak jakby dziecka nie potrafił ochronić.

Dotarli już do Warszawy. Zapadał zmierzch. Ojciec Adama nagle zamarzył o tym, żeby gdzieś wyjechać. Najlepiej sam. Oderwać się od problemów, które ostatnio zdawały się go przerastać.

Zatrzymał samochód przed brzydkim blokiem. Tu mieszkała jego siostra. I całe szczęście, że ją miał, że zgodziła się pomóc, że przyjęła Adama do szkoły. A przecież nie byli sobie bliscy. Nigdy nie było między nimi prawdziwej więzi, szczególnie gdy przeniosła się do Warszawy. To zawsze było jej marzeniem, a on nie do końca to rozumiał. Co tak przyciągało ludzi do wielkiego miasta? Hałas, smród, tłumy. On wolał być u siebie. Dom porządny, dla człowieka, jakaś przestrzeń. Budząc Adama, pomyślał, że i jemu może być trudno do tej ciasnoty się przyzwyczaić. Jeden plus, że siostra mieszkała na Mokotowie. Blok wisiał nad skarpą, pod którą rozciągał się park. To bardzo zielone miejsce jak na Warszawę i dość blisko centrum.

Adam ziewnął i wysiadł z samochodu. Zabrali część rzeczy i zadzwonili domofonem. Adam był tu kilka razy z wizytą, ale niezbyt dobrze to pamiętał. To było dawno, ciotka wolała przyjeżdżać do nich. Kiedy wszedł do środka, zrozumiał, dlaczego.

Mieszkanie było ciasne i po prostu brzydkie. Przedpokój wyłożono plastikową boazerią naśladującą drewno, ze słojami i sękami, ale w zimnym, jasnoszarym kolorze. Przy ścianach umieszczono małe komódki na drobiazgi, też plastikowe i tym razem w kolorze przybrudzonej bieli. Kuchnia, ciasna i bez okna, straszyła starymi szafkami z ciemną okleiną, blatem, z którego podczas długiego użytkowania poodpadały całe brzegi, i lodówką pokrytą chaosem magnesów. Na seledynowej ścianie wisiał kalendarz na trzy miesiące na raz, z plastikowym paskiem i czerwonym okienkiem, które można było przesuwać każdego dnia. Patrzyła z niego Matka Boska z Dzieciątkiem, a obok wypisany był tekst modlitwy, co akurat Adama zdziwiło. Ciotka była znacznie mniej religijna niż rodzice, może to prezent od nich? Najprędzej od ojca, taki kicz. Adam uważał, że ojciec nie ma gustu, w przeciwieństwie do matki.

Mieszkanie miało tylko dwa pokoje i Adam nie mógł zrozumieć, jak oni się tu wszyscy mieścili, zanim Rafał i Hubert, synowie ciotki i wujka, w końcu wyprowadzili się z domu. Przez chwilę zrobiło mu się głupio, że zwala się tak ciotce na głowę. Może była zachwycona, że wreszcie ma więcej przestrzeni, a on to popsuł? Nie wyglądała na uradowaną tym, że będzie tu mieszkał. Raczej z tym pogodzoną. Ale też nie przypominał sobie, żeby kiedykolwiek widział ciotkę rozpromienioną, czy chociaż wesołą. Że nawet kiedy przyjeżdżała do nich i mama biegała wokół niej, przynosząc na taras coraz to nową kawkę i ciasteczka, nawet kiedy mogła po prostu odpocząć i popatrzeć na zieleń, miała skwaszoną minę. Może po prostu taka była.

Poczuł ukłucie rozczarowania, kiedy ciotka pokazała mu jego pokój.

– Posprzątałam i wyniosłam rzeczy chłopaków, a co do reszty, urządzisz sobie tutaj, jak chcesz. Tylko gwoździ w ścianę nie wbijaj! Bo dziury się robią. Jest jeden dodatkowy wkręt, jakbyś chciał powiesić sobie jakiś obrazek czy coś.

Adam kiwnął głową i pomyślał, że najchętniej wyrzuciłby ten obrazek, który już tu wisiał. Przedstawiał brzydki pejzaż, z pokurczoną brzozą i domem, w którym nikt chyba nie chciałby zamieszkać, zupełnie nie w jego stylu, ale bał się zaproponować, że go zdejmie.

Szczerze mówiąc, ciotka trochę go przerażała. Była nie tylko przy kości, ale wysoka i postawna: stojąc teraz w drzwiach, wypełniała sobą całą przestrzeń. Zostawiła go i poszła porozmawiać z ojcem. Z kuchni dobiegały ich przyciszone głosy. Adam pomyślał, że na pewno rozmawiają o nim, ale był zbyt zmęczony, żeby chciało mu się podsłuchać rozmowę.

Wyjrzał przez okno, wychodzące na ładny, mały budynek, jakby pałacyk. Nadal padało. Przez chwilę pomyślał, że chciałby, żeby już była wiosna. Bo kiedy patrzył na padający śnieg, to wszystko znowu mu się przypominało. A przecież kiedyś lubił śnieg. Zabawy śnieżkami, zjeżdżanie na sankach, radość patrzenia na płatki wirujące w powietrzu. Nawet to mu odebrali.

Rozejrzał się po pokoju, który miał się stać dla niego przystanią na jakiś czas. Jak długi? Przynajmniej do matury. Potem się zobaczy. Mógłby wyjechać na studia. Może nawet z Polski. Do jakiegoś kraju, gdzie jest inaczej. Teraz trzeba było po prostu przetrwać, jakoś to wytrzymać.

Zaczął wyjmować swoje rzeczy z pudełek i toreb. Ojciec najpierw przyniósł z samochodu resztę bagaży, a potem przyszedł się pożegnać. Wyglądał na przygaszonego, ale zażartował, że to nie Ameryka, tylko Warszawa. Zaledwie półtorej godziny drogi. I dodał, że ma nadzieję, że Adam o nich nie zapomni.

– Pamiętaj, że zawsze możesz wrócić do domu, to zawsze będzie twój dom – powiedział na odchodne.

Adam wiedział, że ojciec jest szczery. Pewnie naprawdę tak myślał, choć przecież musiał rozumieć, że to tak, jakby powiedzieć do uchodźcy, że zawsze może wrócić do kraju rodzinnego, bo to jego kraj. Jasne. Tylko że jak wróci, to go tam zabiją.

Niezręcznie uściskali się i ojciec już popędził do samochodu. Śnieg padał coraz mocniej, a on musiał jeszcze wrócić. I jutro wcześnie wstać do pracy. Podobnie jak Adam do szkoły. Znów poczuł ten dreszcz lęku. Jak tam będzie?

Nie powinien się teraz tym martwić. Musiał rozpakować i ułożyć rzeczy. Poszedł jeszcze do łazienki. Też była stara i zapyziała, aż prosiła się o remont. Może oni nie mieli na to pieniędzy? W sumie nie wiedział, jaka jest ich sytuacja materialna. Ciotka była dyrektorką szkoły, więc raczej nie miała niskiej pensji? A wujek jeździł tirami, to też pewnie nieźle zarabiał? Chyba powinno im wystarczyć na odświeżenie mieszkania? Ale może nie mieli takiej potrzeby.

Adam umył ręce i spojrzał w lustro. Jego twarz wyglądała na przerażoną. Powinien coś z nią zrobić, coś zrobić ze sobą, zanim jutro do nich pójdzie, do tych wszystkich nowych ludzi. Westchnął, wrócił do pokoju i już na poważnie zabrał się za rozpakowywanie.

Po dwóch godzinach wszystko było gotowe. Adam wypełnił przestrzeń swoimi rzeczami: książkami, koszulami, dżinsami, papierami. Na łóżku położył ulubiony błękitny koc i trzy jasne poduszki. No i misia bez oka. Pokój, dwa razy mniejszy, stał się kompaktową wersją starego pokoju Adama. Jakby tamten ktoś ścisnął w garści. Najbardziej brakowało mu wielkiego dębowego biurka, ale nie mógł przecież go tutaj przywieźć. Nie było wystarczająco dużo miejsca. Poza tym...

To dziwne, ale rodzice mimo wszystko udawali, że to rozwiązanie tymczasowe. Mimo że wiedzieli, że przecież musi tu zostać co najmniej do matury, skoro już zmienia szkołę, zachowywali się tak, jakby jechał do ciotki na wakacje. Mama powiedziała Adamowi, że w jego pokoju nic nie będzie zmieniać. Tak jakby miał tam kiedyś wrócić. Jeśli nie teraz, to po studiach.

I ciekawe, co miałby tam robić? Przecież powinni zdawać sobie sprawę, że młodzi ludzie, którzy wyjeżdżają z małych miejscowości, nigdy do nich nie wracają. Warszawa daje pracę i wolność, ale i anonimowość, której tam nie było. Adam miał nadzieję, że uda mu się tutaj zgubić, że ani tamci, ani im podobni nigdy go tu nie znajdą.

Z kuchni dochodziły odgłosy zmywania. Ciotka odkręcała wodę na chwilę, potem zakręcała. „Zmywa dokładnie tak samo jak matka” – przeszło Adamowi przez myśl. Namydlała kubki, szklanki i talerze i ustawiała je całe w pianie na blacie, potem spłukiwała po kilka naraz. Wsłuchiwał się w te odgłosy, czuł się wtedy bezpieczniej. Chociaż przecież nie chciał, żeby było tutaj tak jak w domu, pragnął zacząć nowe życie. Na chwilę zamknął oczy i znów pod powiekami pojawiła się twarz ojca.



Po tamtym pobiciu próbował wstać i wrócić do domu, ale nie miał nawet siły, żeby wyciągnąć telefon i zadzwonić po pomoc. I chyba zemdlał. Wtedy sąsiad, który wyszedł na spacer z psem, zawiadomił ojca, że Adam leży nieprzytomny na chodniku, tuż przy budynku szkoły. I nie czekając na jego przyjście, wezwał karetkę pogotowia, bo chłopak był zalany krwią.

– Kto ci to zrobił? – zapytał go potem ojciec.

Nie mógł mu powiedzieć. Wciąż pamiętał. „A jak, kurwa, komuś powiesz, to dokończymy”.

– Nie znam ich – skłamał.

Ale ojciec Adama wiedział swoje. To nie był pierwszy raz. Zdawał sobie sprawę, że Adama nienawidzą. Tylko udawał, że nie wie, dlaczego. A może nie udawał? To była jedna z tych rzeczy, których Adam nie wiedział na pewno.

„On jest słabszy, delikatny – mówił matce. – Dlatego go dręczą. Zawsze znajdzie się taki... kozioł ofiarny”. Mocno zaciskał wtedy szczęki. „Biedny tata – myślał Adam – sam dobrze zbudowany, wysportowany, zawsze najsilniejszy w grupie, a los go pokarał takim...”. Naprawdę potrafił mu współczuć. Często podsłuchiwał ich rozmowy. Nigdy nawet nie zająknęli się, że wiedzą. Albo nie wiedzieli, albo udawali, nawet przed sobą. A przecież na ich domu ktoś napisał kiedyś sprejem: „Pedał”. W żaden sposób tego nie skomentowali.

– Musi zmienić szkołę – powiedział ojciec, kiedy Adam wyszedł ze szpitala.

– Zmienić szkołę? Ale na jaką? Przecież tu nie ma innego liceum. Chcesz, żeby poszedł do samochodówki? – zapytała matka, a ojciec się tylko roześmiał.

– Do samochodówki? Żartujesz? Przecież tam go zjedzą.

„Tam go zjedzą”. Tak powiedział. Czy więc możliwe, żeby nie miał świadomości, co z Adamem jest nie tak, żeby nie rozumiał?

„Tam go zjedzą”. Akurat. Już przecież był zjedzony, nie można było go zjeść bardziej, a może nawet nie zjedzony, raczej pogryziony i wypluty.

– Tu jest tylko technikum.

– Jutro porozmawiam z Haliną. Ona mu załatwi miejsce w szkole.

– Myślisz, że będzie chciał u niej mieszkać?

– Myślę, że nie ma wyjścia.

– Ale porozmawiaj z nim. Żeby... Żeby to się nie powtórzyło. Żeby od początku...

– Porozmawiam.

Adam stał wtedy w korytarzu i podsłuchiwał, jak mówili o nim i decydowali o jego przyszłości za jego plecami! Ale w pewnym sensie był im wdzięczny. I czekał na to, kiedy mu powiedzą.

Obudził się wtedy zbyt wcześnie. Wyszedł na balkon i popatrzył na ciemny las. Nawet w nocy ten widok go uspokajał. Las był jak płaszcz, pod którym można było się schować. Czasem myślał, że może mógłby się tam zgubić i nigdy nie znaleźć. Nie o to chodzi, że chciał się zabić. Nigdy nie miał takich myśli, za bardzo bał się bólu i wszystkiego, co gwałtowne i nieodwracalne. Wyobrażał sobie raczej, że chodzi po lesie, bez ustanku, ale i bez zmęczenia. Że mógłby tak chodzić w nieskończoność, po prostu tam zniknąć i trwać w jakimś leśnym czasie równoległym. Stał tak i patrzył, aż zrobiło mu się zimno. Wskoczył pod kołdrę, ale już nie zasnął, leżał tylko i czekał, aż się rozwidni i będzie można zejść na śniadanie.

Od razu zrozumiał, że matka już zjadła. Na stole stała filiżanka z niedopitą kawą z mlekiem. Widział przez okno, że porządkuje jakieś rzeczy na tarasie. W taki ziąb? Zrozumiał, że to ojciec ma z nim gadać. Tak było w ich domu.

– Zjesz? – zapytał ojciec i nie czekając na jego odpowiedź, nałożył mu na talerz dwa jajka sadzone z ciemnymi żółtkami. Wiejskie jajka od Stasiaków. Adam nacisnął widelcem żółtko, które rozpłynęło się w słoneczny kleks. Odłożył widelec i spojrzał na ojca. Czekał.

Patrzył na niego i myślał, że chyba nie ma dwóch osób, które bardziej by się różniły. Ojciec: metr dziewięćdziesiąt i chyba ze sto kilo wagi, ale żaden brzuch, był po prostu postawny, duży, a pod T-shirtem rysowały się mięśnie. Kilka razy w tygodniu chodził na siłownię. Miał mocno zarysowaną szczękę, ostry zarost, który musiał codziennie golić, stalowoszare oczy. Łysiał, więc włosy obcinał bardzo krótko, właściwie to prawie na zero. Adam też był wysoki, ale dwa razy szczuplejszy. Miał delikatne ramiona i lekko się garbił. Jego włosy delikatnie się kręciły. Były ciemne i długie za uszy, czasem niektóre kosmyki układały się nad czołem w loki. Miał duże piwne oczy, po matce, i długie rzęsy, jasne, pełne wargi i subtelną, prawie kobiecą twarz. Wyglądał jak męska wersja swojej matki, po ojcu odziedziczył chyba tylko nos, który w tej twarzy wydawał się trochę nazbyt drapieżny.

– Wyjedziesz do Warszawy. Halina załatwi ci miejsce w szkole, już do niej dzwoniłem – odezwał się nagle ojciec. Nie usiadł: stał i opierał się rękami o stół. Adam uważał, że w ten sposób pokazuje, że ma nad nim władzę. – Nic nie powiesz?

– Dziękuję.

– Myślałem, że... Szczerze mówiąc, myślałem, że będziesz protestował. To dobrze, że rozumiesz sytuację. Ja też mam... problemy – powiedział, a Adam zwrócił w jego stronę zaskoczoną twarz.

– Problemy? Przeze mnie?

– Nieważne. Adam, musisz... Musisz się zmienić.

„Przecież on wie – pomyślał chłopak. – Dlaczego nie potrafimy o tym mówić otwarcie?”.

– Zmienić? – zapytał ostrożnie.

– Chyba rozumiesz. Nie możesz chodzić tak ubrany, co to jest? – Pokazał na fioletową koszulę. – Nie możesz... Zapiszesz się na siłownię i zaczniesz ubierać jak wszyscy, kupisz sobie jakieś normalne ciuchy, ja ci dam pieniądze.

– Ale...

– Milcz! – Ojciec nagle się wściekł. – Nie rozumiesz, że takiego jak ty łatwo podejrzewać... że jest... No wiesz.

Czyli nie rozumiał? Kiedy Adam przypominał sobie tę rozmowę, jego myśli biegały jak szalone, od jednego słowa do drugiego, prześlizgiwały się po każdym zdaniu jak palce po różańcu.

Takiego jak ty łatwo podejrzewać.

„Nie, chyba jednak nie wiedział – ocenił Adam. – Myślał, że jestem po prostu jakiś taki dziewczęcy, i dlatego... Tylko dlaczego nie zapytał wprost?”. Synu, czy ty nie jesteś przypadkiem gejem? Synu, czy zauważyłeś, że bardziej podobają ci się chłopcy? „Nie zapytał, bo bał się, jak odpowiem” – uznał.

– I znajdziesz sobie dziewczynę – dokończył wtedy ojciec. – Po prostu musisz stać się normalny.



Ciotka weszła do jego pokoju bez pukania, co go zdenerwowało. W jego domu to byłoby nie do pomyślenia. Ledwo się powstrzymał, żeby tego nie skomentować.

– Ręcznik masz tu – powiedziała. – Idź się myć, nie siedź, jutro pójdziesz do nowej szkoły. Tylko nie przynieś mi wstydu.

Adam przełknął ślinę i skinął głową. Jasne.

– Ja się już kładę. Dobranoc.

Teraz zauważył, że ciotka przebrała się w piżamę. Szaro-czarną, kraciastą. Wyglądała na męską. „Ciekawe, czy jak śpi z wujkiem, to też w tej piżamie” – uśmiechnął się. Nie wyglądała w niej zbyt atrakcyjnie. Wujek miał przyjechać dopiero za jakiś czas, dużo pracował, jeździł tymi tirami po całej Europie. „W sumie to ciotka jest jak żona marynarza” – pomyślał Adam, patrząc na jej oddalającą się, zwalistą sylwetkę.

Wszedł do łazienki i spojrzał w lustro.

Taki ładny chłopiec. Słyszał to całe życie. Taki ładny chłopiec. Te rzęsy! I włoski tak mu się kręcą! A te oczy, takie śliczne, jak u dziewczyny, jak u sarenki, jak u jelonka Bambi.

Stąd się wzięła ta ksywa. Bambi. Boże, miał przerąbane.

Znowu ogarnął go strach. Jego ciało się napięło, przez chwilę nie mógł oddychać. Jak to będzie? Musiało być inaczej, bo czegoś podobnego więcej by nie przeżył.

Na pralce leżały duże nożyczki. Przez chwilę się wahał, a potem ściął pierwszy kosmyk.fot. Piotr Kuśmierek

JOANNA JAGIEŁŁO autorka powieści dla młodzieży, dorosłych i dzieci, a także wierszy i opowiadań.

Ukończyła studia na Wydziale Anglistyki na Uniwersytecie Warszawskim. Wykładała językoznawstwo na UW, pracowała jako nauczycielka angielskiego w gimnazjach i liceach, jako dziennikarka współpracująca z czasopismami „Perspektywy” oraz „Cogito” i redaktorka podręczników do języka angielskiego. Jej debiutancka powieść dla młodzieży Kawa z kardamonem została nominowana do nagrody polskiej sekcji IBBY Książka Roku 2011 i nagrody Donga oraz została wpisana na Listę Skarbów Muzeum Książki Dziecięcej; została przetłumaczona na język ukraiński oraz rosyjski i wydana przez wydawnictwo Urbino we Lwowie podobnie jak inne powieści młodzieżowe (Kawa z kardamonem jest na Ukrainie na liście obowiązkowych lektur szkolnych). Książka zapoczątkowała poczytną „Serię kawową”, a po niej pojawiły się inne powieści, chętnie czytane i nagradzane. Za Jak ziarnka piasku otrzymała nagrodę polskiej sekcji IBBY „Książka roku 2018”, powieść została też wpisana na listę White Ravens (Białe Kruki) 2018. Jest trzykrotką laureatką konkursu Astrid Lindgren za Zielone martensy, Urodziny i Tam, gdzie zawracają bociany.

Jej największą pasją jest pisanie, ale w wolnym czasie również maluje, gra na gitarze, komponuje i podróżuje.

Ma dwie córki – Julkę (ur. 1994), studentkę Uniwersytetu Muzycznego im. Fryderyka Chopina w Warszawie, i Basię (ur. 2004), licealistkę oraz wnuczkę Różę (ur. 2018). Mieszka w Warszawie.

.

Ta książka nie powstałaby, gdyby nie rozmowa z pewnym młodym chłopakiem. Kiedy go poznałam, ujęła mnie jego wrażliwość, delikatność, urok. Dopiero później dowiedziałam się, że cierpiał i nadal cierpi ze względu na swoją inność. Oczywiście ta książka to nie jego historia lecz fikcja literacka, ale bez niego mój bohater na pewno by nie zaistniał. To on opowiedział mi o tym, jak źle żyje mu się w jego rodzinnym kraju – Polsce. O poczuciu zaszczucia, ciągłego poniżenia, nietolerancji, ostracyzmie, przemocy. I o ciągłym lęku. Cóż, nie zgodził się na imienną dedykację, nawet na jedną literkę imienia, „bo wiesz, będę szukał pracy, to nie wiem, wolałbym nie”. To mówi samo za siebie.

Ta książka nie powstałaby też, gdyby nie różne kobiece fora, które czytam z wypiekami na twarzy, i w których często pojawiały się historie pod jednym hasłem: „okazało się, że mój chłopak jest gejem”. Oszuści? Czy może raczej zagubieni mężczyźni próbujący za wszelką cenę „być normalni”? Spełnić oczekiwania społeczne? Można powiedzieć, że ta książka na pewno nie mogłaby powstać w społeczeństwie o wysokim wskaźniku akceptacji dla inności, bo tam osoby o innej orientacji nie muszą się kryć, kłamać, podawać się za kogoś innego. I naprawdę żałuję, że ta książka musiała powstać, wolałabym, żeby nie było takiej potrzeby.

Chciałabym też móc powiedzieć, że przemoc, której doświadczyła bohaterka mojej książki to coś, co zdarza się niezmiernie rzadko. Ale będę raczej przekonywać, że coś, co ktoś kiedyś nazwał „tym piekłem kobiet w moich książkach” to nie fantazja, ani przesada. Że związki toksyczne i przemocowe stają się również udziałem bardzo młodych dziewczyn. I że gwałt to nie tylko coś, co może przydarzyć ci się w ciemnym parku.

Dziękuję pierwszym czytelnikom: tacie i Irence za setki poprawek i dobre słowa, całej mojej rodzinie: mojej mamie, moim córkom i mojej wnuczce, po prostu za to, że są i wciąż utrzymują mnie na powierzchni, sprawiając, że moje życie kipi radością i że czuję się ciągle młoda, i dlatego potrafię pisać dla młodych. I Piotrusiowi, za wsparcie i miłość.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: