- promocja
Nie wiesz wszystkiego - ebook
Nie wiesz wszystkiego - ebook
TEGO DNIA NIE IDĘ DO SZKOŁY. WRACAM DO DOMU I ZAMYKAM SIĘ W SYPIALNI. ODEBRANO MI WSZYSTKO, CO BYŁO DLA MNIE WAŻNE. NIE MAM JUŻ NIC.
Uczniami prestiżowego warszawskiego liceum wstrząsa wiadomość o śmierci dwojga uczniów. Otylia – szkolny wyrzutek i niedoszła samobójczyni. Alan – najpopularniejszy uczeń w liceum i kapitan drużyny siatkówki. Nie znali się, pochodzili z innych środowisk, ale z jakiegoś powodu oboje spotkali się w nocy na dachu opuszczonej hali i skoczyli, umierając na miejscu.
Opinia publiczna szybko wydaje wyrok i oskarża Otylię o nakłonienie Alana do samobójstwa. Jej najlepsza przyjaciółka Marta nie wierzy, że dziewczyna byłaby do tego zdolna. Pewnego dnia ktoś wysyła wiadomość, która staje się początkiem zabawy w kotka i myszkę z osobą, która zna prawdę i zamierza ją ujawnić na własnych warunkach.
LUDZIE W SZKOLE MYŚLĄ, ŻE NIE MIAŁ WAD, ALE JA ZNAM PRAWDĘ. WIEM, CO ZROBIŁ, I WCIĄŻ NIE MOGĘ W TO UWIERZYĆ.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8280-322-8 |
Rozmiar pliku: | 541 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Rywalizacja jest teraz bardzo zacięta. Wszyscy marzą o tym, by wyróżnić się w ślepo podążającym za tym samym tłumie. Social media tworzą wizję idealnego świata, która tylko nasila kompleksy młodych, uzmysławia im, że nie mogą okazywać słabości, i sprawia, że pragną czegoś, co nie istnieje.
Kreowana w internecie iluzja sprawia, że młodzi są niezadowoleni ze swojego życia. Nastolatkowie tłumią w sobie emocje, z którymi ewidentnie sobie nie radzą.
Dorośli nie rozumieją swoich dzieci. Oczekują od nich coraz więcej i są przekonani, że dzisiejsza młodzież nie ma praktycznie żadnych zmartwień.PROLOG
MARTA
W dniu śmierci moja najlepsza przyjaciółka Otylia Kumin ma na sobie swoją ulubioną czerwono-czarną spódniczkę w kratkę. Gdy po raz pierwszy przyszła w niej do szkoły, nie minęło pół godziny, a już dostała wezwanie do gabinetu dyrektora. To prawda, wygląda w niej wyzywająco, ale właśnie taka jest Otylia. Przez długi czas próbowałam zrozumieć, jak dziewczyna, która ma za sobą tyle traumatycznych przeżyć, może się zachowywać i ubierać w ten sposób. To trochę tak, jakby igrała z losem i próbowała za wszelką cenę ściągnąć na siebie kłopoty.
A może Otylia lubi kłopoty i nie zamierza wyciągać wniosków z przeszłości?
Idzie z podniesioną głową wzdłuż ciemnej ulicy na obrzeżach Warszawy w kierunku starej, nieużywanej hali produkcyjnej. Czasem zza któregoś płotu zaszczeka na nią pies, jakby wyczuwał zbliżającą się tragedię. Nie może jednak powstrzymać Otylii. Moja przyjaciółka wszystko sobie zaplanowała. Nie ma odwrotu. Miesiącami układała w głowie misterny plan odebrania sobie życia i tylko czekała na odpowiedni moment, by go zrealizować. Wybrała ostatnią środę września.
Okrąża halę i znajduje zewnętrzne metalowe schody prowadzące na dach. Przechodzi pod grubym, prowizorycznie obwiązanym wokół dwóch słupków łańcuchem i ostrożnie pokonuje każdy stopień, trzymając się mocno metalowej poręczy. W końcu dociera na dach. Staje na krawędzi i rozgląda się dookoła. Niebawem wybije północ. W większości domów, które od hali dzieli może sto metrów, nie pali się już światło. Nie ma szans, by o tej porze ktoś obcy kręcił się w pobliżu i ją zauważył. Nikt nie zadzwoni nagle po policję i nie udaremni jej planu. Otylia nie musi się więc spieszyć ze skokiem.
I tak nie zamierza robić tego od razu. Czeka na kogoś.
– Przepraszam za spóźnienie – mówi Alan Zajdel, najpopularniejszy uczeń w szkole, i dosiada się do Otylii. – Długo czekasz?
– Jakieś piętnaście minut – odpowiada dziewczyna. – Ładnie tu o tej porze, prawda?
Wpatrują się w spowite mrokiem przedmieścia Warszawy. Alan stara się zapamiętać każdy szczegół, jakby to miało jakieś znaczenie… Przecież za chwilę i tak zniknie.
– Zimno – zauważa chłopak. Cały drży.
– Nie przesadzaj. – Otylia ostentacyjnie rozpina skórzaną kurtkę. – Czuję, jakbym miała zaraz spłonąć.
– Może to z ekscytacji? – sugeruje Alan.
– Pewnie tak – kłamie Otylia.
Moja przyjaciółka dobrze wie, jakie uczucia towarzyszą człowiekowi w ostatnich chwilach przed samobójstwem. Zamyka oczy i cofa się do wspomnień sprzed niecałych pięciu lat. Ogarnia ją obezwładniający chłód, który z każdą sekundą pozbawia ją czucia w kolejnych kończynach. Zupełnie jakby jej ciało się buntowało i krzyczało: „Nie rób tego! Opamiętaj się! Daję ci ostatnią szansę!”.
Otylia przyzwyczaiła się do zimna. Z czasem nawet je polubiła.
– Boisz się? – pyta swojego towarzysza. – Tak… boisz się. Widzę to w twoich oczach.
Alan nie odpowiada. Patrzy przed siebie i unika spojrzenia Otylii. Zaciska zęby i napina mięśnie w całym ciele. Zaraz będzie po wszystkim.
– Jak to jest? – odzywa się po dłuższej chwili. – Jakie to uczucie?
– Chodzi ci o umieranie? – dopytuje Otylia. – Całkiem przyjemne. To trochę tak, jakbyś w środku zimy wziął gorącą kąpiel, a potem cały mokry wyszedł przed dom. Trzeba wytrzymać kilka sekund szoku, a później jest już z górki.
Po raz pierwszy targnęła się na swoje życie, kiedy rodziców nie było w domu. Wyszli tylko na godzinę. Pojechali do sklepu ogrodniczego po nowe sadzonki. Otylia nie mogła zmarnować takiej okazji. Nie wydziwiała. Zamknęła się w łazience, usiadła w pustej wannie i podcięła sobie żyły na nadgarstkach. Płakała, wpatrując się w sufit i czekając, aż obraz przed jej oczami zacznie się rozmywać. Nawet nie zauważyła, kiedy odpłynęła. Ocknęła się dopiero w sali szpitalnej. Gdy zobaczyła siedzącą przy łóżku matkę, chciało jej się wyć z wściekłości.
Przecież miało być już po wszystkim.
Tym razem matka jej nie przeszkodzi. Pewnie nawet nie przeczuwa, co zamierza zrobić jej jedyna córka.
– Otylia… – szepcze Alan. – Zrobisz coś dla mnie?
– Co? – Dziewczyna przysuwa się do chłopaka.
– Pocałuj mnie. Proszę. Chcę to poczuć ostatni raz.
Całują się powoli i czule na tle nocnego nieba. Po wszystkim Alan się kuli i wybucha płaczem.
– Uspokój się. – Otylia poklepuje go po plecach. – Nie bądź mazgajem.
Gdy Alan miał sześć lat, jego ojciec porzucił rodzinę i odszedł do innej kobiety. Zajdel robił wszystko, by ten fakt nie odbił się na jego psychice. W jego życiu nie było miejsca na słabość. Szybko znalazł sobie zajęcie, którym wypełniał wolny czas. Widział w sobie przyszłego reprezentanta Polski w siatkówce. Rósł jak na drożdżach i każdą wolną chwilę spędzał na treningach. Nic dziwnego, że już po pierwszym półroczu w liceum pokonał starszych kolegów i został wybrany na kapitana szkolnej drużyny. Bliscy Alana pękali z dumy i jednocześnie pilnowali, by chłopak nie osiadł na laurach. Niewielu wiedziało, że poza sportem Zajdel miał też inne pasje.
Ja wiedziałam. I żałuję, że nie było mu dane lepiej ich rozwinąć.
Otylia wciąga powietrze ustami, a jej ramiona delikatnie się unoszą.
– Myślę, że to ten moment.
Podnosi się i czeka, aż Alan zrobi to samo. On jednak siedzi po turecku i ociera dłońmi mokrą od łez twarz.
– Chyba nie dam rady.
– Dasz – odpowiada stanowczo Otylia. – Przecież tego chcesz.
– Sam już nie wiem.
– Zawsze tak jest – wyjaśnia Kumin. – W ostatniej chwili oblatuje nas strach i chcemy się wycofać. Dlatego lepiej mieć to z głowy. No chodź, wstawaj.
Alan niepewnie się podnosi i staje obok dużo niższej dziewczyny. Przełyka ślinę, a jego ciało przeszywają dreszcze.
– Nie patrz w dół – poucza go Otylia.
– To gdzie mam patrzeć? – Alan czuje, że miękną mu nogi.
– Przed siebie. Patrz pewnie, jakbyś chciał powiedzieć całemu światu: „Widzicie? Odchodzę na własnych warunkach”. – Dziewczyna chwyta go za dłoń i przyciąga do siebie. – Na trzy?
– Zaczekaj! – Alan robi gwałtowny krok do tyłu. – Nie jestem jeszcze gotowy.
Otylia przewraca oczami.
– Wkurzasz mnie. Albo robisz to ze mną teraz, albo idź sobie, bo tylko niepotrzebnie mnie rozpraszasz.
– No dobrze – wzdycha chłopak i wraca na miejsce.
– Na trzy – szepcze Otylia.
– Zaczekaj. Skąd mam wiedzieć, że skoczysz ze mną?
– Przecież trzymam cię za rękę.
– Możesz puścić w ostatniej chwili.
Otylia wzrusza ramionami.
– W takim razie skoczę pierwsza i pociągnę cię za sobą. Co ty na to?
Serce zaraz wyskoczy Alanowi z piersi. Chłopak potrzebuje chwili do namysłu. Jeśli się zgodzi, nie będzie już odwrotu. Otylia nie rzuca słów na wiatr. Ściśnie go najmocniej, jak potrafi, a potem zrobi krok do przodu i spadnie razem z nim.
– Sam nie wiem… – Alan patrzy dziewczynie głęboko w oczy. Czy tego właśnie chce? Czy samobójstwo to naprawdę jedyny sposób na poradzenie sobie z problemami?
– Alan…
– Ja chyba jednak…
Nie kończy. Otylia bez ostrzeżenia rzuca się z dachu, a Alan nie ma szansy na reakcję. Już za późno na ratunek.
Świat wiruje mu przed oczami, a z głowy ulatują wszystkie myśli. To trwa ułamek sekundy. A potem nie ma już nic. Całe życie tych dwojga, ich wszystkie wybory, rozterki, wzloty i upadki przestają mieć znaczenie. Otylia i Alan leżą w kałuży krwi zwróceni twarzami do betonu. Upłynie kilka godzin, nim odnajdzie ich jakiś człowiek na spacerze z psem. Do tego czasu ich nieruchome ciała zdążą już utracić całe ciepło.
Moja najlepsza przyjaciółka i chłopak, z którym kiedyś byłam blisko, odebrali sobie życie w tej samej chwili. Zrobili to, bo tego chcieli. Odeszli na własnych warunkach, trzymając się za ręce.
To wszystko tylko moje przypuszczenia. Jak było naprawdę? Co Otylia i Alan robili tamtej nocy na dachu opuszczonej hali? Dlaczego poszli tam razem, skoro prawdopodobnie nigdy nie zamienili ze sobą w szkole choćby słowa? Co sprawiło, że postanowili targnąć się na swoje życie? I czy bardzo się bali?
Tego nie wiem. Ale wiem jedno. Nie spocznę, dopóki nie odkryję prawdy.MARTA
ROK PRZED TRAGEDIĄ
Wraz z nadejściem września zaczynam nowe życie. Poprzednie zostawiam za sobą i wierzę, że kiedyś o nim zapomnę. Tylko Karolina wie, z czym musiałam się mierzyć w podstawówce. Nawet ona nie była jednak w stanie przemówić do rodziców, którzy żyją w swoim świecie i nie dostrzegają problemów własnych córek. Kiedyś Karolina zasugerowała przy obiedzie, że rodzice powinni rozważyć przeniesienie mnie od innej szkoły.
– Nie rozumiecie, że oni ją tam gnębią?
Mama tylko pokręciła głową i stwierdziła, że dopóki będę im na to pozwalała, dopóty będę poniżana. W końcu nawet Karolina odpuściła.
– Wytrzymaj jeszcze trochę. We Freudzie nie jest tak źle. Wiadomo, są mniej i bardziej popularni uczniowie, ale to zupełnie inny poziom. Będzie dobrze.
Nie mogłam się więc doczekać wakacji. Skreślałam kolejne dni w kalendarzu i żyłam według sprawdzonego schematu: przychodziłam do szkoły ostatnia, kilka minut przed ósmą. Wiedziałam, że moi oprawcy przed zajęciami przesiadują w szatni, dlatego zawsze czekałam przy wejściu na dźwięk dzwonka, a kiedy w środku było już pusto, spokojnie się przebierałam. Najgorsze były przerwy między lekcjami. Chowanie się po kątach lub za siedzącymi na ławkach koleżankami działało tylko do pewnego momentu. Grupka uczniów z równoległej klasy, którzy obrali mnie sobie za cel, szybko zapamiętała wszystkie moje kryjówki. Musiałam wymyślić coś innego. Przez jakiś czas spędzałam przerwy w sąsiednim budynku, w którym uczyły się klasy od pierwszej do szóstej. Starszym uczniom nie wolno było tam wchodzić, ale się tym nie przejmowałam. Chowałam się w toalecie albo spacerowałam po piętrach. W końcu nauczyciele dyżurni zaczęli mnie przepędzać. Nie miałam planu C.
Trzy lata gimnazjum uzmysłowiły mi, że jestem skończonym zerem. Bezlitośni rówieśnicy pozbawili mnie poczucia własnej wartości, wiary w siebie i nadziei na to, że mogę coś w życiu osiągnąć. Codziennie doświadczałam przemocy psychicznej i fizycznej. Byłam bita, wyśmiewana i upokarzana na oczach innych. Nazywano mnie tłuściochem, pulpetem, tłustym świniakiem i cuchnącą kupą mięcha. Chłopcy i dziewczęta, by popisać się przed innymi, popychali mnie, uderzali w twarz i opluwali. Czasem kradli mi piórnik, innym razem wynosili moje buty z szatni i zostawiali w innej, przez co długo nie mogłam ich znaleźć. Kiedyś prawie mnie zabili. Siedziałam wtedy na podłodze przy sali i rozmawiałam z koleżanką z klasy. Nagle uderzyłam głową o ścianę i zrobiło mi się ciemno przed oczami. Gdy się ocknęłam, zrozumiałam, że jeden ze szkolnych chuliganów rzucił we mnie ciężkim plecakiem. Śmiechom nie było końca. Wszyscy czekali, aż „świnia” się rozpłacze. Nie zamierzałam dawać im tej satysfakcji. Zacisnęłam zęby i jak gdyby nigdy nic rozmawiałam dalej z osłupiałą koleżanką.
Wolałam cierpieć w samotności. Wiedziałam, że i tak nikt by mnie nie zrozumiał. Przyjaciółka, z którą trzymałam się od najmłodszych lat, w pewnym momencie zaczęła się ode mnie odsuwać. Nie wytrzymała presji innych uczniów, którzy grozili, że jeśli nie przestanie się ze mną zadawać, skończy jak ja. Ludzie, którzy nic o mnie nie wiedzieli, zrobili ze mnie szkolne pośmiewisko. Ofiarę, od której wszyscy się odsuwali. Wyrzutka siedzącego samotnie w ławce, który po lekcjach chował się w toalecie i czekał, aż wszyscy uczniowie wyjdą z szatni.
Robili to wszystko tylko dlatego, że miałam nadwagę. Często zastanawiałam się, jak można kogoś tak nienawidzić z powodu jego wyglądu. Nigdy nikogo nie obraziłam. Dobrze się uczyłam, byłam godna zaufania i chętnie pomagałam innym. Miałam wiele zalet, ale moi oprawcy skupiali się wyłącznie na mojej wadzie. Choćbym nie wiem jak bardzo się starała, w ich oczach i tak byłam wstrętnym spaśluchem. A tego nie mogłam zmienić. Próbowałam wiele razy. Chudłam, a potem znowu tyłam. Jadłam coraz więcej, by ukoić zszargane nerwy.
Codziennie śni mi się uroczystość zakończenia roku szkolnego. Budzę się w nocy, słysząc śmiechy i gwizdy, które rozległy się w sali gimnastycznej, kiedy dyrektor zaprosił mnie na scenę jako jedną z niewielu osób, które napisały egzamin gimnazjalisty z wynikiem przekraczającym osiemdziesiąt procent. Szłam środkiem sali i mijałam kolejne rzędy uczniów. Inni na moim miejscu pękaliby z dumy. Ja miałam wrażenie, że idę na ścięcie. Wreszcie weszłam na scenę i roztrzęsiona odebrałam od dyrektora dyplom z gratulacjami. Zwróciłam się twarzą do wpatrzonego we mnie tłumu. Rozległy się brawa, ale nie zagłuszyły śmiechu moich oprawców. Cała szkoła słyszała dobiegające z końca sali okrzyki: „Brawo, grubasie!” i „Zjedz dyplom!”. Któryś z nauczycieli próbował ich uciszyć, ale bezskutecznie.
Teraz stoję przed prestiżowym liceum Freuda jeszcze bardziej puszysta niż przed wakacjami. Przytyłam pięć kilogramów, a moja twarz pokryła się mnóstwem bolesnych pryszczy. Spędziłam całe lato zamknięta w swoim pokoju, czytając książki i zajadając się słodyczami. Odreagowywałam w ten sposób stres ostatniego roku i przygotowywałam się na zmiany. Wiem, że jestem łatwym celem. Wierzę jednak, że w nowej szkole nie może mnie spotkać aż tyle upokorzeń. Los nie jest aż tak okrutny. Od teraz może być tylko lepiej. Co nie znaczy, że będzie dobrze.
Większość dziewczyn ma na sobie czarne spódniczki i białe koszule, a chłopcy paradują w marynarkach i różnokolorowych krawatach. Czuję, że odstaję od nich w swoich szerokich czarnych dżinsach. Podczas inauguracji roku szkolnego siedzę w ostatnim rzędzie i nieśmiało rozglądam się po sali gimnastycznej w poszukiwaniu znajomych twarzy. Na razie nie widzę nikogo ze swojej szkoły. To dobrze. Nie chcę, by i tu przywlekła się za mną łatka tłustej świni.
– Posuniesz się? – słyszę za plecami czyjś głos. Stoi za mną szczupła brunetka w czarnej lateksowej spódniczce i koszulce na ramiączka w tym samym kolorze. Na rękach ma sporo tatuaży. Żuje gumę. – No co się tak patrzysz? Zrobisz mi miejsce?
Przesuwam się w prawo. Nieznajoma siada na krańcu długiej ławki. Siedzące obok mnie uczennice pochylają się do przodu i mierzą ją surowym spojrzeniem.
– Jakiś problem? – pyta dziewczyna, skutecznie je płosząc. – Jak masz na imię? – zwraca się do mnie.
– Marta. A ty?
– Otylia. Tak jak ta znana pływaczka.
– Miło mi.
Zbyt długo wpatruję się w jej tatuaże, co nie umyka jej uwadze.
– Myślisz, że jestem wariatką? – pyta szeptem.
– Dlaczego?
– Na pewno tak pomyślałaś.
– Przysięgam, że nie – zapewniam.
– Wszyscy tak myślą. Ludzie uwielbiają oceniać innych.
Coś o tym wiem.
– Skoro ci to przeszkadza, to dlaczego je dziś odsłoniłaś? – pytam po chwili, gdy dyrektor kończy przemówienie.
Otylia uśmiecha się pod nosem.
– A kto powiedział, że mi to przeszkadza?
Nie rozumiem jej, ale podoba mi się jej styl bycia. Pod względem zachowania jest moim całkowitym przeciwieństwem, ale obie musimy mierzyć się z tym samym. Brakiem zrozumienia.
Otylia co jakiś czas prześmiewczo komentuje przemawiających nauczycieli. Żałuję, że nie będziemy chodziły do tej samej klasy.
– Szkoda, że nie jesteś w B – mówi. – Dobrze by się z tobą siedziało w ławce.
– Naprawdę chciałabyś się do mnie dosiąść? – pytam z niedowierzaniem.
– No raczej – odpowiada dziewczyna. – Nie wyglądasz na kogoś, kto musi wybierać między koleżankami.
– Niby skąd wiesz? – dopytuję. – To dlatego, że jestem… – nie kończę, ale Otylia domyśla się, że nawiązuję do mojej tuszy.
– Nawet o tym nie pomyślałam – zaprzecza. – Za to ty najwyraźniej nieustannie się tym dręczysz. Pewnie dlatego schowałaś się w ostatnim rzędzie przy ścianie.
– Nie rozumiem.
– Znam się na ludziach. Każdego dnia uważnie ich obserwuję. To mi pomaga przygotować się na ewentualny atak.
Skąd ja to znam?
– Nie ukrywam się – odbijam piłeczkę. – Po prostu to miejsce było wolne. Po co miałam się pchać na sam przód?
– Nieważne. – Otylia wzrusza ramionami. – Nie chciałam cię obrazić. Próbowałam ci raczej powiedzieć, że nie ma sensu uciekać przed krytyką. Jeśli komuś bardzo zależy na tym, by cię zgnoić, to i tak to zrobi. Musisz mieć wyjebane. Inaczej oszalejesz.
– Boję się, że już oszalałam – mruczę.
– Jeszcze nie – stwierdza Otylia. – Ale jesteś blisko. – Poklepuje mnie po ramieniu i dodaje: – Nie martw się. Jak coś, to wal do mnie śmiało. Mam zapas psychotropów na pół roku.
Uroczystość na sali gimnastycznej trwa godzinę. Po tym czasie już wiem, że Otylia musi zostać moją przyjaciółką. Nie zna mnie, a mimo to bezbłędnie podsumowała mój obecny stan.
Rozchodzimy się w przeciwne strony, żegnając się zdawkowym „do jutra”. Podczas spotkania klasowego z wychowawczynią siadam w jedynej wolnej ławce. Spoglądam na puste krzesło obok mnie i żałuję, że nie siedzi na nim Otylia.
Moją klasą opiekuje się Julia Wolska, nauczycielka polskiego. Sprawia wrażenie sympatycznej. Pokrótce opowiada nam o sobie i o szkolnych realiach. Z jej twarzy nie schodzi uśmiech, co rozluźnia atmosferę. Potem każdy ma chwilę, by się przedstawić. Mam mówić pierwsza, ale się cieszę. Przynajmniej będę miała to z głowy.
Obserwuję pozostałych uczniów i oddycham z ulgą, gdy widzę wśród nich same obce twarze. Moi oprawcy pewnie nie mieli szans dostać się do Freuda. Przyglądam się wymalowanym, zgrabnym dziewczynom i dyskretnie zerkającym na nie chłopakom. Czy zaprzyjaźnię się z kimś z klasy? Na razie jest za wcześnie, bym mogła to stwierdzić. Wiem jedno. Będę szczęśliwa, jeśli inni po prostu dadzą mi spokój.
Potem pani Julia wyjaśnia nam, jak korzystać z platformy dla uczniów, i zachęca, byśmy zapisali się do kółka poetyckiego.
– Startujemy już w czwartek po lekcjach. Liczę na dużą frekwencję. Jesteście w końcu klasą humanistyczną.
Wychodzę z sali ostatnia, choć moja ławka stoi najbliżej drzwi. Nie wiem, czy kiedykolwiek wyjdę pierwsza. Może kiedyś… Potrzebuję czasu. Stres, z którym się zmagałam przez ostatnie trzy lata, nie zniknie od razu. Wciąż chodzę zgarbiona i wyobrażam sobie, że dzięki temu staję się niewidzialna. Mimo to mam nadzieję, że pewnego dnia się wyprostuję.
Gdybym w to nie wierzyła, już by mnie tu nie było.
Zmierzam szybkim krokiem w stronę przystanku, gdy spostrzegam siedzącą na murku Otylię.
– Czekałam na ciebie – mówi, dmuchając we mnie dymem papierosowym. – Trochę się tu nasiedziałam.
– Nie wiedziałam – odpowiadam. – Jak nowa klasa?
– Nie wiem. Nie miałam okazji się z nimi zapoznać.
– Jak to?
Otylia parska śmiechem.
– Ten szmaciarz, to znaczy nasz wychowawca, wyprosił mnie z sali. Powiedział, że jestem ubrana niezgodnie ze szkolnymi zasadami. Jakimi, kurwa, zasadami? Teraz każą mi nosić kiecki za kolana i zapięte pod szyję koszule?
– Myślę, że wystarczyłyby zwykłe spodnie i coś, co… – urywam, nie chcąc jej urazić.
– Nie będę ich zakrywała – stwierdza Otylia. – Jeśli komuś nie podobają się moje tatuaże, to jego problem. – Rzuca papierosa na chodnik i rozdeptuje go. – To co, Marta? Idziemy się poszwendać po mieście?
– Teraz? – pytam zaskoczona.
– No a co? Nie ma nawet jeszcze południa. To ostatni dzień wolności.
Nie lubię być poza domem. Odkąd kilka razy natknęłam się w centrum na swoich prześmiewców, wolę spędzać wolny czas w swoim pokoju. Jednak gdy czasem rozmyślam o ostatnich latach, próbuję dla odmiany znaleźć jakieś pozytywy. Przez paniczny strach przed poniżeniem miałam dużo czasu na rozwijanie swoich pasji. Pochłaniałam książkę za książką i próbowałam swoich sił w poezji. Założyłam bloga, na którym publikowałam osobiste wiersze. Nie doczekałam się dużej publiczności, ale to nie miało dla mnie znaczenia. Liczył się fakt, że dawałam upust emocjom, które zżerały mnie od środka. W trudnych chwilach zanurzałam się w świecie liter i tworzyłam własną rzeczywistość. Taką, w której czułam się bezpiecznie.
Taką, w której to ja miałam głos.
Cieszę się, że pani Julia poprowadzi kółko poetyckie. Już nie mogę się doczekać pierwszych zajęć.
– To dokąd idziemy? – pyta Otylia. – Znasz jakieś fajne miejsce?
– Szczerze? Trochę zgłodniałam…
– No dobra. Niedaleko jest fajna wegańska knajpa.
Patrzę na nią błagalnie.
– Wiesz co… Myślałam raczej o burgerze – mówię z zażenowaniem.
Otylia delikatnie się uśmiecha.
– Miałam nadzieję, że to powiesz. Sama wpieprzyłabym takiego z podwójnym bekonem.
– Brzmi idealnie – odpowiadam z niekrytą radością.
Ciąg dalszy w wersji pełnej