- nowość
- promocja
- W empik go
Nie zapomnij mnie. The Last Regret. Tom 2 - ebook
Nie zapomnij mnie. The Last Regret. Tom 2 - ebook
The Last Regret są na szczycie: wyprzedana trasa koncertowa, nominacje do Grammy, uwielbienie fanów, świetna zabawa z paczką najlepszych przyjaciół.
Ale Ollie nie jest tak naprawdę szczęśliwy: ma apartament, którego nie może nazwać domem i dziewczynę, która nie jest jego wielką miłością. Bo Ollie nie zapomniał o Ninie, pierwszej i jedynej, którą naprawdę kochał. Którą chciał mieć w sercu na zawsze. I która zniknęła z jego życia.
Aż do dziś...
Dlaczego Nina odeszła bez słowa? Czy kiedykolwiek kochała Olivera? I dlaczego skrywana przez nią tajemnica nieodwracalnie zmieni życie Oliego?
Poprzednia powieść Anny Bellon, „Uratuj mnie”, trafiła na listy bestsellerów Empiku. A opowieści o losach przyjaciół, których połączyła miłość do muzyki były jednymi z najchętniej czytanych polskich utworów w Wattpadzie.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-272-8887-5 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
_Dziesięć lat wcześniej…_
Oliver
_Z nieba lał się żar. Był środek lata w samo południe. Siedząc po turecku, z braku zajęcia zawiązywałem i rozwiązywałem kawałek sznurka, który wpadł mi w ręce. Jeden z opiekunów wytłumaczył mi jakiś czas temu, jak się robi węzły celtyckie, i o ile jemu wychodziło to bezbłędnie, o tyle moje próby należały do nieudanych i wiązałem tylko kolejne supły. Zdecydowanie nie wyglądały one tak ładnie. Może poproszę Grahama, żeby pokazał mi jeszcze raz, jak się to robi._
– _Długo ci jeszcze zejdzie? – zapytałem, zerkając na Ninę, która namówiła mnie, bym pomógł jej zrywać kwiatki na wianek, i teraz plotła go z zapałem._
_Odgarnęła z czerwonej od gorąca twarzy splątane kosmyki blond włosów i podniosła wianek z kolan, żeby się mu przyjrzeć._
– _Chyba jeszcze połowa – odpowiedziała, mrużąc oczy w słońcu._
_W odpowiedzi tylko westchnąłem i położyłem się na trawie. Nudziło mi się, a inne dzieci były dla mnie raczej niemiłe. Bez Niny nie miałem za bardzo po co wracać do ośrodka, a kopanie piłki z chłopakami jakoś mnie nie interesowało. Byłem w tym dość kiepski._
– _Nina? – odezwałem się po dłuższej chwili, przerywając ciszę._
– _Hm, Ollie?_
– _Myślisz, że zawsze tak będzie?_
– _„Tak” to znaczy jak?_
– _Ten dom… Myślisz, że kiedyś będziemy mieli normalnie rodziny? Jak Charlie?_
_Nina milczała tak długo, że wsparłem się na łokciach i spojrzałem na nią. Wyglądała na smutną, ale gdy zauważyła, że się jej przyglądam, uśmiechnęła się lekko._
– _Mam nadzieję, Ollie. Mam nadzieję… – powiedziała i spuściła wzrok na rozsypane na kolanach kwiatki. Wianek był już prawie gotowy._
_Tego samego dnia płakała z jego powodu, gdy Chris Hunter go zabrał i rozerwał na jej oczach._
_Od tamtego dnia wiedziałem, że nawet najpiękniejsze rzeczy można nieodwracalnie zniszczyć jednym ruchem._1. POWRÓT DO DOMU I NOWY BARMAN
Oliver
Po omacku znalazłem włącznik i zapaliłem światło. Wciągnąłem walizkę przez próg mieszkania i zatrzasnąłem za sobą drzwi. Zostawiłem bagaż w przedpokoju i z westchnieniem wrzuciłem klucze do misy, która stała na blacie kuchennym. Oczy piekły mnie już ze zmęczenia.
Cisza panująca wokół była wręcz ogłuszająca po tygodniach życia w nieustannym biegu, nieustannym hałasie. Ale tylko to trzymało moje myśli w ryzach. Bo każdej pieprzonej nocy nadal szukałem jej pośród tłumu. Gdy teraz byłem na widoku, na wyciągnięcie ręki, miałem głupią nadzieję, że może Nina wróci. Wiem, to się wydaje żałosne, tęsknić za kimś po pięciu latach rozłąki. Ale gdy przez długi czas nie masz niczego, chwytasz się jednej stałej rzeczy albo osoby. Z reguły ta jedna osoba potrafi cię zranić do głębi, zostawiając w kawałkach, których sam nie potrafisz poskładać.
Pośród ludzi umiałem odnaleźć w sobie beztroskę. Tak łatwo potrafiłem się wtedy śmiać, cieszyć z pierdół, powtarzać sobie, że jestem w miejscu, o którym zawsze marzyłem. Wszystko się jednak rozsypywało, gdy docierało do mnie, że przecież to było nasze marzenie. Że to ona pierwsza w nie uwierzyła. A teraz była cholera wie gdzie. I gdy tak snułem się bez celu, ładując się po drodze w krótsze i dłuższe związki, które z perspektywy czasu wydawały mi się zupełnie bezcelowe, poznałem Freyę Peterson.
Freya stała się dla mnie bezpieczną przystanią i tym razem miałem nadzieję, że może to będzie to, choć nie, jeszcze jej nie kochałem. Byłem gdzieś pomiędzy zauroczeniem i fascynacją a „kocham”, ale nie dalej. Przez cztery miesiące związku i pół roku znajomości nie złożyliśmy sobie żadnych obietnic ani deklaracji. Żadne z nas nie było na to gotowe, ale… jakoś to funkcjonowało, nawet mimo tego, że w Pittsburghu spędzałem ostatnio mało czasu. Była po prostu kolejną osobą, do której mogłem wracać, i nigdy nie prosiła o więcej, niż mogłem jej dać.
*
Obudziłem się dopiero w południe. A raczej obudził mnie mój telefon i świergot Mai.
– Ollie! – Radosny ton jej głosu w porze, która dla mnie była zbyt wczesna, rozbrajał. – Co ty na to, żeby wieczorem odwiedzić stare śmieci i pójść na piwo do Keller’s? Znaczy… Dla mnie wciąż sok.
– Piwo i stary, dobry bar… Jasne jak słońce, co mi teraz oczy wypala, że się piszę! I nie martw się, jeszcze zdążymy cię spić.
Roześmiała się.
– Jeszcze nie wstałeś?
– Skąd wiedziałaś?
Westchnęła.
– Znam cię, Ollie.
– I mimo to zadzwoniłaś do mnie o tej nieludzkiej porze?
– Założyłam się z Kylerem, że jeszcze śpisz. Teraz będzie zmywał przez tydzień. – Ostatnie dwa słowa powiedziała głośniej, zapewne dla Kylera. – Dzięki, Ollie!
– Eee, do usług?
– Na razie!
– Ta. Pa. Dobranoc.
Opadłem z powrotem na poduszki. Całe życie z wariatami… W sumie to można się do tego przyzwyczaić. Po trzech miesiącach w trasie aż mi dziwnie było bez reszty zespołu, kiedy to człowiek nie wiedział, czy nie obudzi się z wąsami wymalowanymi markerem na twarzy. Banał, co? Tylko weź sobie to zmyj, żeby nie wyglądać jak debil podczas koncertu!
Przeciągnąłem się i ruszyłem tyłek z łóżka. Kawa. Te dupki uzależniły mnie od kawy. Potykając się o własne nogi, doczłapałem do kuchni i nastawiłem ekspres. Wyciągnąłem z porzuconej w przedpokoju walizki laptopa i odpaliłem – kto by pomyślał, że kiedyś będę się przejmować odpisywaniem na maile i tak dalej? Ja na pewno nie. Dawniej potrafiłem tydzień odpowiadać na jednego. W takim tempie do końca życia nie uporałbym się z tym całym gównem, które dostawałem w ciągu doby.
Westchnąłem, patrząc na liczbę nowych wiadomości, a było ich więcej niż dni w roku. Przefiltrowałem je, żeby dokopać się do tego, co ważne, czyli maili od naszego menedżera Ridge’a. Jak to dumnie brzmi: „naszego menedżera”. Nadal się tym wszystkim trochę jarałem. Ponad dwa lata i wciąż się nie przyzwyczaiłem. Jeśli w dzieciństwie musisz walczyć o swoje, opędzać się od bandy gogusiów, która cię spierze za jednego cukierka, a nagle nie możesz się doliczyć zer na koncie… Ręce ci się telepią przy wydawaniu każdego dolara.
Nie żyłem wystawnie. Nie potrzebowałem tego. Jasne, kupowałem teraz drogie ciuchy w sklepach, których same nazwy brzmiały tak ekskluzywnie, że były nie do wymówienia, ale starałem się nie wydawać pieniędzy na kompletne pierdoły. Gdyby nie to całe chrzanienie o staniu na piedestale i nieustanne zainteresowanie pismaków, to w najlepszym wypadku zapewne dalej robiłbym zakupy w sieciówkach. Nawet gdy kupowałem to mieszkanie, cały się trząsłem, wypisując czek. Niedługo potem przelałem sporą sumę na cele charytatywne, żeby uspokoić sumienie.
Wróciłem wzrokiem do maila od Ridge’a i zaznaczyłem w kalendarzu datę koncertu w Filadelfii. Cały dochód miał iść na konto jednej z fundacji, więc nie zastanawialiśmy się dwa razy, choć nie znaliśmy szczegółów. Ridge wiedział wtedy tylko tyle, że prawdopodobnie wypadnie to akurat podczas naszej przerwy w trasie i rzeczywiście tak się stało. Facet był po prostu bestią na rynku. Wiele mu zawdzięczaliśmy. Podobnie jak Dale’owi, który udostępnił nasze demo na fanpage’u Blue Ravens. Tam znalazł nas Ridge i tak to się zaczęło.
Odpisałem na jakieś dwadzieścia wiadomości od fanów, aż w końcu nie mogłem już dłużej ignorować faktu, że kiszki grają mi marsza. Pogrzebowego. Pani Vahle, która doglądała mieszkania, gdy mnie nie było, zawsze dbała o to, żebym miał co zjeść po powrocie. Często nawet zostawiała mi coś gotowego, żebym mógł to tylko podgrzać, i dzięki temu na wyjątkowo późne śniadanie zjadłem makaron ze szpinakiem, który tak lubiłem. Gdybym miał do wyboru talerz owoców morza i talerz makaronu ze szpinakiem, zdecydowanie padłoby na to drugie. Zastanowiłbym się chwilę dłużej, gdyby do wyboru była jeszcze pizza… No bo hej, kto nie jadł pizzy na śniadanie, nie doświadczył pełni życia! A już najlepiej, żeby była wczorajsza. Ohyda, ale jak się wstaje rano po koncercie i w busie jest tylko to, to serio zje się tę wczorajszą pizzę bez marudzenia. Jestem tego chodzącym dowodem.
Zgodnie z umową wieczorem udałem się do Keller’s. Wszedłem do środka i uśmiechnąłem się na samo wspomnienie naszych muzycznych początków w tym lokalu. Fajnie było. Czasem brakowało mi tej kameralności i głupawek z White Noise przed koncertami. Ostatnio spotkaliśmy się z nimi na jednym z festiwali i wyszło na to, że stęskniłem się za tymi debilami. Zwłaszcza za Shawnem von Fajtłapą Slendersem.
– Ollie! Już myślałem, że lady Jameson na zawsze utknęła przed lustrem! – zawołał Alec.
– Też się cieszę, że cię widzę – zaśmiałem się i uściskałem go. – Reszta już przyszła?
– Jasne. Są tam, gdzie zawsze. Corona dla ciebie?
– Jak zawsze. Dzięki, Alec. – Poklepałem go po plecach i udałem się w stronę naszego zwyczajowego stolika.
– Siema! – Przywitałem się, siadając. – Kyle, pokaż ręce!
– Po co? – Spojrzał na mnie, marszcząc brwi.
– Chcę zobaczyć, czy są pomarszczone od tego mycia naczyń – wyjaśniłem.
Kyler zacisnął usta i założył pokryte tatuażami ramiona na piersi. Trochę mu tego w ostatnim czasie przybyło. Miał nawet imię Mai wytatuowane na kostkach lewej ręki. Miles twierdził, że kompletnie mu odchrzaniło i pewnie też bym tak myślał, gdyby nie chodziło o tych dwoje. Świata poza sobą nie widzieli. W ich przypadku zaręczyny były tylko formalnością, ale ze ślubem się nie spieszyli. Zresztą naprawdę trudno coś zaplanować przy takim napiętym grafiku. Nawet wizytę u dentysty.
– Lex jest za barem? – zapytałem.
– Taa, wydaje mi się, że gdzieś się tu kręciła – odparł Mad, pocierając dłonią kark.
– Pójdę się przywitać. – Wstałem od stolika i poszedłem w stronę baru.
Po drodze przywitałem się z kilkoma stałymi bywalcami, w końcu był piątkowy wieczór, jednak przy barze nie znalazłem Lexie, a rosłego blondyna, którego nigdy wcześniej tu nie widziałem.
– Nie wiedziałem, że kadra Keller’s się powiększyła – zacząłem niezgrabnie, opierając się o wytarty blat.
Nieznajomy uśmiechnął się zdawkowo i odstawił wycieraną przed chwilą szklankę na bok. Wyciągnął dłoń w moją stronę. Dopiero w tym momencie dostrzegłem nietypowy kolor jego oczu. Coś pomiędzy piwnym a brązowym.
– Jestem Noah – przedstawił się.
– Ollie. – Uścisk dłoni miał pewny i silny, jednak wciąż uprzejmy. – Jesteś stąd?
Potrząsnął głową.
– Dorastałem w Filadelfii.
Skrzywiłem się, a Noah tylko się roześmiał.
– Spokojnie, nie jestem zażartym fanem Flyersów – zapewnił mnie, wskazując na moją koszulkę Pensów.
– Uff, stary, odetchnąłem z ulgą.
– Potrzebujesz czegoś, Ollie? – zapytał.
– Tak, w sumie to szukałem Lexie, chciałem się przywitać.
Zamyślił się chwilę.
– Powinna być u Aleca w biurze. Jakaś papierkowa robota. Przekazać jej, że o nią pytałeś, gdy wróci z zaplecza?
– Jeśli możesz.
– Nie ma sprawy. Miło było poznać.
– Mnie również. I cóż, witamy w Keller’s, miejscu, gdzie dzieją się cuda.
– Dzięki. – Uśmiechnął się szeroko i przemknęło mi przez myśl, że jest w tym uśmiechu coś znajomego, ale nie potrafiłem określić, co takiego, więc tylko go odwzajemniłem i wróciłem do stolika.
– Co tak długo? – spytał Kyler.
– Wiedzieliście, że Alec zatrudnił nowego barmana?
– A, no tak – odpowiedziała Maia, popijając swój sok. Od dwudziestych pierwszych urodzin dzielił ją jeszcze tydzień. – Poznałam Noaha, wydaje się całkiem spoko. Coś nie tak?
Zmarszczyłem brwi.
– Nie. Chyba nie. Chociaż… Mam wrażenie, że skądś go kojarzę – wyjaśniłem.
– Może tylko ci się wydaje?
Wzruszyłem ramionami.
– Może. Nieistotne. – Sięgnąłem po swoje piwo.
– Gdzie Freya? – zapytała Fay, bawiąc się słomką w swoim drinku.
– Ma jakąś rodzinną uroczystość – odparłem. – Nie ciągnęła mnie, bo dopiero wróciłem z trasy, a jej rodzina bywa męcząca. Jutro mamy zjeść razem lunch.
Alison westchnęła.
– Jesteście razem tacy uroczy…
Przewróciłem oczami.
– Błagam, Allie. Wszystko, tylko nie „uroczy”.
– Okej, okej! Więcej tego nie powiem – zapewniła mnie. – Ale i tak będę myśleć swoje.
– W to nie wątpię – mruknąłem.
Chyba jeszcze się taki nie urodził, co by zabronił kobiecie myśleć po swojemu.
– Podobno szukał mnie mój ulubiony rockman – powiedziała Lexie, pojawiając się przy naszym stoliku.
Lexie McGuire wcześniej pracowała w restauracji Keller’s, a po skończeniu dwudziestu jeden lat przeszła pod skrzydła Aleca. Była niewysoka, bo wzrostu Mai, i nieco mocniej zaokrąglona. Uśmiech zwykle nie schodził jej z twarzy, a klienci ją uwielbiali, bo rozsiewała wokół siebie pozytywną energię. Ba, sam ją za to uwielbiałem.
– Usychałem tu bez ciebie. – Pociągnąłem nosem.
– Jasne, jasne, kochasiu – zaśmiała się i zaczęła zbierać puste butelki z naszego stolika. – Ta twoja Freya to musi mieć do ciebie anielską cierpliwość – dodała. – Kolejny raz to samo?
Potwierdziliśmy i Lexie szybkim krokiem przeszła do baru, żeby zaraz zacząć rozstawianie Noaha po kątach. A przynajmniej tak to wyglądało, gdy ten zrobił lekko przerażoną minę. Jak widać, temperament nie jest uzależniony od wzrostu. I doskonale wiedział o tym Kyler, który przed chwilą zawył z bólu, kiedy Maia kopnęła go za coś w kostkę. Miłość… czasem boli.2. FREYA I RUSTYKALNA KUCHNIA
Oliver
Z Freyą umówiłem się w Keller’s. Czasem miałem wrażenie, że bar i restauracja są mi domem bardziej niż moje własne mieszkanie. Może dlatego, że zawsze było ciche, puste i nikt w nim na mnie nie czekał. A może dlatego, że tak naprawdę nie znajdowało się w nim nic „mojego”. Wyglądało jak z katalogu. I było… zimne. Przeraźliwie zimne.
Swoją dziewczynę dostrzegłem, gdy tylko przekroczyła próg. Freya Peterson nie wpisywała się w schemat klasycznej piękności, ale zwracała uwagę. Była szczupła i zgrabna, a brak obfitości w krągłościach nadrabiała długimi nogami i szczerym uśmiechem, którego nie odwzajemnić byłoby przestępstwem. Duże, błękitne oczy zwykle wesoło błyszczały – i tym razem nie było inaczej, gdy tylko nasze spojrzenia się spotkały i przyspieszyła kroku – a długie, brązowe włosy związane w kucyk kołysały się z każdym jej ruchem. Wstałem ze swojego miejsca, żeby się z nią przywitać, i po krótkim pocałunku usiedliśmy razem przy stoliku.
– Czekałem na ciebie z zamówieniem – oznajmiłem.
– Och, nie musiałeś… – Zmieszała się. – Przepraszam za spóźnienie, samochód odmówił mi posłuszeństwa… znowu.
Roześmiałem się.
– Nadal nie oddałaś go do naprawy?
Potrząsnęła głową.
– Odpala, jeździ… Ale moja corolla to po prostu typowa kobieta, ma humory. – Wzruszyła ramionami.
– Kochanie, ta corolla jest starsza od ciebie i od dawna nie widziała mechanika.
Freya zmrużyła oczy.
– Jeździ – powtórzyła z typowym dla siebie uporem.
– Okej. Jeździ. – Uniosłem ręce w geście poddania się. – Na co masz ochotę?
Zamyśliła się chwilę.
– Ym, jajecznicę i herbatę.
– A nie na naleśniki? – upewniłem się.
– Na pewno nie – potwierdziła. – To ty lubisz naleśniki, Ollie.
Pokiwałem głową. Nie uznawałem wyższości jajecznicy nad naleśnikami, ale Freya tak, więc bez szemrania złożyłem dla nas zamówienie. Niech nikogo nie zwiodą niewinny uśmiech i sweterki w serek, stawanie pomiędzy nią a jedzeniem było niebezpieczne.
– Na święta zostajecie w Pittsburghu? – zapytała, gdy już jedliśmy.
– Tak. Na razie mamy chwilę przerwy.
Jej pomalowane na czarno paznokcie niecierpliwie zastukały o blat stolika, jakby do rytmu sączącego się z głośników _Falling_ The Civil Wars, jak zwykle, gdy nad czymś się zastanawiała. W końcu westchnęła.
– Kiedy wracacie w trasę?
– Mamy koncert w sylwestra, potem jeden w styczniu… A w trasę wracamy w lutym.
– Myślałam, że na sylwestra… A zresztą nieważne. – Wyglądała na wyraźnie zawiedzioną.
– Freyu, wiesz, jak to wygląda… Nie mówiłem ci wcześniej o koncercie w Nowym Jorku?
Potrząsnęła głową.
– Przepraszam, musiało mi to wylecieć z głowy…
Sięgnąłem po dłoń Frei i splotłem razem nasze palce. Uśmiechnęła się łagodnie w odpowiedzi.
– W porządku. Rozumiem. – Odchrząknęła i upiła łyk swojej herbaty. – Macie jakieś plany na urodziny Mai?
– Keller’s. Wypadają w przyszłą sobotę, więc termin w sam raz. Poszłabyś ze mną? – spytałem, gładząc kciukiem wierzch jej dłoni.
Rozpromieniła się.
– Z chęcią.
Cieszyła mnie zmiana podejścia Frei do moich przyjaciół. Na początku, mimo znajomości z Fay, wydawała się raczej wycofana. Nie to, że brakowało jej charakteru albo śmiałości. Powód tkwił raczej w tym, że była… nowa. A moi przyjaciele głośni i nieokrzesani, przy czym znaliśmy się od lat. Maia, Alison i Fay potrafiły jednak czynić cuda i po paru wspólnych wyjściach Freya stała się śmielsza i chętniej mi towarzyszyła, gdy spotykaliśmy się paczką, a dzięki temu było mi lżej.
Naprawdę chciałem się w niej zakochać.
*
Sharon i Phil byli jedynymi rodzicami, jakich znałem, i choć nie łączyły nas więzy krwi, nie wydawało się to ważne. Zawsze traktowali mnie jak syna, krew z krwi. Nigdy nie dali mi odczuć, że jestem… gorszego sortu. Dali mi dom, prawdziwy dom, i na każdym kroku zapewniali mnie o tym, jak bardzo mnie kochają i jak wiele dla nich znaczę. Nauczony porażkami i kolejnymi powrotami do domu dziecka, starałem się być synem, którego naprawdę by chcieli, za którego nie musieliby się wstydzić. Szybko nauczyłem się nie wątpić w wyrozumiałość i troskę Sharon, jednak miłość Phila należała do tych wymagających. Będąc jednocześnie moją opoką i mentorem, narzucał jasne zasady, które bezwzględnie panowały w domu, i wyznaczał mi ściśle określone obowiązki. Na jego aprobatę musiałem ciężko pracować, więc gdy mi się to udało i zobaczyłem w jego oczach dumę, byłem więcej niż szczęśliwy.
Kiedy zatrzymałem się na znajomym podjeździe, poczułem się jak w domu. Zawsze tak było, bez względu na częstotliwość odwiedzin. Nie w moim mieszkaniu, a właśnie tutaj. Zapukałem, ale tylko po to, żeby dać znać, że jestem, bo od razu wszedłem do środka, nie czekając, aż ktoś mi otworzy. W końcu wracałem do siebie.
– Ollie?! – zawołała z kuchni Sharon.
– To ja! – odkrzyknąłem, wieszając kurtkę w przedpokoju i zaraz dołączając do… mamy.
Kiedy tylko mnie zobaczyła, uśmiechnęła się szeroko, pogłębiając tym samym kurze łapki wokół niebieskich oczu. W pośpiechu wytarła mokre ręce i uściskała mnie na powitanie.
– Już się stęskniłeś? – zapytała rozbawiona.
– Powiedziałaś w piątek, że mam wpaść na kawę. Nie określiłaś, czy dwa dni później to za wcześnie. – Wzruszyłem ramionami.
Przyjrzała mi się badawczo, ale nijak nie skomentowała.
– Zawsze jesteś tu mile widziany, Ollie – zapewniła. – Siadaj, zaraz nastawię wodę.
Zgodnie z jej życzeniem usiadłem przy stole. Stary dębowy blat zdecydowanie miał za sobą lata świetności, ale Sharon za nic nie chciała się go pozbyć. Podobnie było z szafkami, w których zawiasy gdzieniegdzie mocno się wyrobiły, przez co drzwiczki smętnie opadały. Wielokrotnie naprawialiśmy je z Philem, aż w końcu odpuściliśmy, za każdym razem przegrywając z grawitacją. Gdy już wiedzieliśmy, że żadna siła nie przekona Sharon do kupna nowych mebli, z przekąsem zaczęliśmy te wszystkie niedoskonałości nazywać „urokiem naszej małej, rustykalnej kuchni”, choć do tej pory nie jestem do końca pewien znaczenia słowa „rustykalny”. Na początku jeszcze żartowaliśmy, że brakuje tylko tego, by krzesła miały dwie różne nogi, ale z czasem i to stało się faktem. Celem Sharon było zachowanie kuchni w tej formie do emerytury. Powodu tego postanowienia nie znał jednak nikt poza nią samą.
Wzdrygnąłem się, gdy trzasnęła drzwiczkami szafki. Te akurat były już wyjątkowo krzywe.
– Mamo, może jednak wymienię ci tam zawiasy, co? – zaproponowałem.
Wzięła się pod boki, spoglądała to na mnie, to na szafkę, i w końcu westchnęła.
– Może rzeczywiście by się przydało…
– Następnym razem się tym zajmę.
Machnęła ręką.
– Pogadam z tatą, może on się za to weźmie.
– Mamo…
– No dobrze, już dobrze. Ta szafka jest twoja, tylko Ollie…? – W jej głosie zabrzmiała niepewność.
– Hm?
– Wiesz, że wyjątkowo lubię te meble i musisz się z nimi delikatnie obchodzić? – upewniła się, stawiając przede mną kubek z kawą, a ja parsknąłem śmiechem.
– Mamo, może i gram niezły łomot, ale gitara to wciąż instrument i trzeba podchodzić do niego z finezją, jak do kobiety.
– A ja się dziwię, że zwykle nie jesteś sam dłużej niż kilka tygodni… – zaśmiała się.
– Zaraz usłyszę od własnej mamy, że jestem męską dziwką…
Rzuciła mi pobłażliwe spojrzenie i dołączyła do mnie przy stole.
– Męską… – odchrząknęła – dziwką może nie, ale z tego, co mi wiadomo, na brak zainteresowania raczej nie możesz narzekać. – Mrugnęła do mnie i upiła łyk kawy. – Co u Frei?
– Byłem z nią wczoraj na lunchu. Jak zwykle dużo się uczy, jej samochód nadal odmawia posłuszeństwa, ale ogółem jest… okej. Choć wydawała się mocno zawiedziona tym, że nie będzie mnie na sylwestra w domu.
– Wciąż nie oddała corolli do naprawy? I nie powiedziałeś jej wcześniej o sylwestrze?
– Nie i… nie.
Spojrzała na mnie karcąco.
– Ollie… Spotykacie się już jakiś czas, sylwester jest raz do roku…
– Wiem, mamo. Po prostu… Jakoś wcześniej o tym nie pomyślałem.
Zmarszczyła brwi i obróciła kubek w rękach.
– Nie pomyślałeś, że twoja dziewczyna chciałaby spędzić z tobą sylwestra?
Przytaknąłem.
– Ollie, czy tobie rzeczywiście zależy na Frei?
Rodzona czy nie, mama to chyba po prostu taka instytucja, która lubi analizować uczucia swoich pociech. I nie, na zadane przez nią pytania nigdy nie ma wystarczająco dobrej odpowiedzi.
– Lubię ją – odpowiedziałem, wzruszając przy tym obojętnie ramionami.
– I tyle? – zdziwiła się Sharon.
– Na razie tyle… Ale może kiedyś?
Upiła łyk kawy, wydłużając tym samym moje oczekiwanie na odpowiedź.
– Tylko nie każ jej czekać za długo. Wiem, że żadna dziewczyna nie zastąpi ci Niny – poczułem, że mimowolnie się krzywię na sam dźwięk tego imienia – ale żadna też nie zasługuje na to, by być z kimś, kto jej nie kocha.
Ktoś mógłby pomyśleć, że po kilku latach powinienem z tej szczeniackiej miłości wyrosnąć, wyleczyć się z niej i już nie pamiętać. Jednak pierwszej miłości się nie zapomina. I wiedziałem, że nawet jeśli pokocham jakąś inną dziewczynę, to Nina Mills na zawsze pozostanie w mojej pamięci. Są ludzie, których po prostu nie da się zapomnieć. Nie tak całkowicie. I chyba nie na zawsze. Jednak o niej… wolałbym już nie pamiętać, bo taka tęsknota to desperacka forma miłości, która nigdy nie jest zdrowa.