- W empik go
Nie zatrzymacie mnie - ebook
Nie zatrzymacie mnie - ebook
Szesnastoletnia Bri ma wielkie pragnienie: chce zostać największą raperką wszech czasów. A póki co, marzy o wygraniu swojej pierwszej raperskiej bitwy na Ringu. Nastolatka jest córką legendy podziemnego hip-hopu – muzyka, który zginął tragicznie, zanim jego kariera zdołała się rozpędzić – i czeka ją niełatwe zadanie.
Jak ma się wybić, jak ma doprowadzić do swojego wzlotu, skoro jest wiecznie porównywana ze zmarłym ojcem, w szkole przyklejono jej łatę bandziorki, a w lodówce w domu jest tylko światło po tym, jak jej mama straciła pracę? Bri całą swoją wściekłość i frustrację przekuwa w pierwszy muzyczny kawałek. Utwór staje się viralem, niestety, z niewłaściwych powodów.
Co gorsza, dziewczyna zaczyna budzić kontrowersje, zwłaszcza że media portretują ją jako ganstera w spódnicy, a nie raperkę. Sytuacja się komplikuje, gdy jej rodzinie zaczyna grodzić eksmisja, więc Bri nie tyle chce być twarda, ile musi. Nawet, jeśli oznacza to, że stanie się osobą, którą opinia publiczna już z niej zrobiła.
"Nie zatrzymacie" mnie to historia, która wyszła spod pióra jednej z najważniejszych współczesnych pisarek. Ta głęboka i poruszająca oda do rapu i hip-hopu, opowieść o tym, by walczyć o realizację marzeń nawet wtedy, gdy los wydaje się sprzysiąc przeciwko tobie, ukazuje w dramatyczny sposób to, że niekiedy wolność słowa – zwłaszcza dla czarnoskórej młodzieży – nie ma w rzeczywistości nic wspólnego z wolnością.
Kategoria: | Young Adult |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67339-87-2 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wysłałam ciotce Pooh krótką wiadomość: „Dostałam się!”.
Zjawia się równe piętnaście minut później.
Słyszę, że przyjechała, zanim jeszcze ją zobaczę. Z głośników ryczy _Flash Light_ zespołu Parliament. Ciotka stoi obok swojego cutlassa, wykonuje układ _Milly Rock_, potem _Disciple Walk_, normalnie pełen wypas, jak jednoosobowy taniec integracyjny na weselu.
Wychodzę na zewnątrz, na głowie mam czapkę z daszkiem, ale i tak nakładam kaptur. Jest zimno jak w dupie niedźwiedzia polarnego. Ręce mi zamarzają, gdy przekręcam klucz w zamku. Jay zdążyła już wyjść na swoje zajęcia, jestem więc sama. Coś się wydarzyło, jestem tego pewna. Zwłaszcza że nie zaprzeczyła, powiedziała tylko, że to „nic, czym musiałabym się martwić”, a to spora różnica.
– Oto i ona! – Ciotka Pooh wskazuje na mnie palcem. – Rodząca się właśnie nowa legenda Ringu!
Gdy tańczy, brzęczą metalowe wisiorki na gumkach przytrzymujących jej warkocze.
Są zielone, tak samo jak jej sneakersy. Zgodnie z kulturą gangów Garden Heights członkowie Garden Disciple muszą ubierać się na zielono. Zdziwko? To właśnie moja ciotka. Ręce i szyję ma pokryte tatuażami, które tylko jej gang jest w stanie rozszyfrować. To znaczy, nie licząc czerwonych ust wytatuowanych na szyi – te należą do Leny, jej dziewczyny.
– Co ci mówiłam? – Uśmiecha się szeroko, błyskając złotym grillzem, i dla podkreślenia każdego słowa uderza mnie w dłoń. – Mówiłam. Że. Się. Dostaniesz!
Zmuszam się do bladego uśmiechu.
– Nooo.
– Bri, dostałaś się na Ring! Na _Ring_! Wiesz, ile osób o tym marzy? Co z tobą nie tak?
Mnóstwo rzeczy.
– Coś się stało, ale Jay nie chce mi powiedzieć co.
– Skąd takie przypuszczenie?
– Kupiła Popkenchurch.
– Cholera, poważnie? – Można by pomyśleć, że też się zaniepokoiła, ale nie. – To dlaczego mi nie przyniosłaś?
Mrużę oczy.
– Co za łakomstwo. Ona kupuje Popkenchurch tylko wtedy, kiedy coś jest nie tak.
– Nieeee. Wymyślasz. Denerwujesz się bitwą i to dlatego.
Przygryzam wargę.
– No może.
– Nie może, a _zdecydowanie_. Jedziemy na Ring, pokaż tym głupkom, jak to się robi. – Wyciąga dłoń. – _Sky’s the limit_4? – To nasze motto, fragment tekstu z piosenki Biggiego, starszej ode mnie i niemal dorównującej wiekiem ciotce. Przybijam jej piątkę.
– _Sky’s the limit_.
– Te dupki zobaczą, jak wysoko zajdziemy – odpowiada i całuje mnie w czoło. – Chociaż znów założyłaś tę nerdowską bluzę.
Moja bluza na przodzie ma Dartha Vadera. Jay wyszukała ją parę tygodni temu na pchlim targu.
– Co? – oburzam się. – Vader to gość!
– A co mnie to obchodzi? To nerdowskie gówno, i tyle!
Przewracam oczami. Kiedy ma się ciotkę, która miała dziesięć lat, gdy się urodziłaś, musisz się liczyć z tym, że czasami będzie się zachowywać jak ciotka, a czasami – jak wkurzająca starsza siostra. Zwłaszcza że Jay pomagała ją wychowywać. Ich mama zginęła, kiedy ciotka Pooh miała zaledwie roczek, a ich tata umarł osiem lat później. Jay zawsze traktowała Pooh jak swoje trzecie dziecko.
– Nerdowskie gówno? – powtarzam. – Raczej zajebisty ciuch. Powinnaś poszerzyć swoje horyzonty.
– A ty powinnaś przestać sponsorować branżę sajensfykszon.
Technicznie rzecz biorąc, _Star Wars_ to nie science fiction – ale nieważne. Cutlass ma opuszczony dach, więc przechodzę nad drzwiami i ładuję się do środka. Ciotka Pooh podciąga opadające spodnie i też wsiada do samochodu. Zastanawiam się, jaki jest sens noszenia opadających spodni, jeśli się je wiecznie podciąga. A mimo to ta kobieta pozwala sobie na krytykowanie _mojego_ stylu.
Ciotka odsuwa oparcie i włącza ogrzewanie na maksa. Owszem, mogłaby po prostu złożyć dach, jednak połączenie zimnego wieczornego powietrza i ciepła bijącego od wywietrzników to sztos.
– Poczekaj, tylko sobie coś zapodam. – To powiedziawszy, sięga do schowka. Ciotka rzuciła trawkę i zamiast tego przerzuciła się na lizaki Blow Pop. Widocznie woli cukrzycę niż bycie na ciągłym haju.
W kieszeni bluzy wibruje mi komórka. Wcześniej wysłałam Sonny’emu i Malikowi te same dwa słowa co ciotce i chyba się podjarali.
Ja też powinnam być podjarana, a przynajmniej lekko podkręcona, ale nie mogę pozbyć się wrażenia, że świat się wywrócił do góry nogami.
I w każdej chwili ja mogę się wywrócić wraz z nim.
*
Parking Jimmy’ego jest prawie pełen, ale nie wszyscy próbują dostać się do środka. W każdy czwartek wieczorem, tuż po ostatniej bitwie na Ringu, na zewnątrz ma miejsce impreza. Już od niemal roku parking Jimmy’ego jest popularną imprezową miejscówką, coś jak Magnolia Avenue w piątkową noc. Bo widzicie, w zeszłym roku parę ulic od domu moich dziadków gliniarz zastrzelił młodego chłopaka. Chłopak był nieuzbrojony, ale sąd postanowił oddalić zarzuty. Przez kilka tygodni przez naszą dzielnicę przetaczały się protesty i zamieszki. Połowa lokali w Garden Heights została albo celowo podpalona, albo stała się ofiarą walk. Taki los spotkał Club Envy, gdzie ludzie zwykle balowali w czwartki.
Clubbing na parkingu to niezupełnie moja rzecz (Impreza w taki ziąb? Podziękuję), ale super popatrzeć, jak goście szpanują nowymi felgami i lowriderami, a ich samochody skaczą jak żabki. W okolicy ciągle pojawiają się gliny, ale tylko przejeżdżają, nie zatrzymując się. To nasza nowa normalność w Garden Heights. Zapewne próbują powiedzieć: „Cześć, to ja, twój kumpel glina, który nigdy do ciebie nie strzeli”, w rzeczywistości wychodzi im coś w rodzaju: „Jesteśmy tu i nie spuszczamy oka z waszych czarnych tyłków”.
Ruszam za ciotką do wejścia. Ze środka dobiega muza, bramkarze obmacują wchodzących i machają dookoła nich wykrywaczami metalu. Jeśli znajdą u kogoś spluwę, każą mu ją zostawić w stojącym obok wiadrze. Dostanie ją z powrotem, gdy Ring dobiegnie końca.
– Idzie mistrzyni! – woła ciotka Pooh, kiedy podchodzimy do kolejki. – Możecie ją od razu ukoronować!
To wystarczy, żeby ludzie zaczęli kiwać głowami i przybijać nam piątki.
– Jak leci, Mała Bri? – pytają niektórzy. Wcinamy się w kolejkę, ale nikt nie ma o to do nas pretensji. To taki mały spadek po moim ojcu.
Ale nie ukrywam, że parę osób uśmiecha się z wyższością. Bo przecież to takie zabawne. Że szesnastolatka w bluzie z Darthem Vaderem uważa, iż ma szansę na Ringu.
Bramkarze przybijają piątkę z ciotką Pooh.
– Jak tam, Bri? – pyta Reggie, ten bardziej przysadzisty. – Wreszcie się dzisiaj dostałaś?
– Tak jest! – potwierdza ciotka. – I da czadu!
– Super! – Wyższy z ochroniarzy, Frank, macha wokół nas wykrywaczem. – Kontynuujesz dzieło Lawa, co?
Niezupełnie. Raczej swoje własne.
– Taaa – odpowiadam jednak, ponieważ tego się wszyscy po mnie spodziewają. To nieodłączny element bycia dzieckiem mojego ojca.
Reggie kieruje nas do środka.
– Niech moc cię przeniesie, Scotty – mówi, pokazując na moją bluzę, po czym wykonuje salut wolkański.
Ja pierdzielę, jak można pomylić _Star Treka_ z _Gwiezdnymi wojnami_? No jak? Niestety, dla wielu osób w Garden Heights wszystkie te filmy to jedno wielkie nerdowskie gówno, czy też, jak jeden gość na pchlim targu raczył to określić: „białe gówno”.
Poważnie, niektórzy powinni odrobić lekcję z seriali kosmicznych.
Wchodzimy do środka. Jak zwykle widzę głównie facetów, ale jest tam też kilka lasek (co odzwierciedla stosunek kobiet do mężczyzn w hip-hopie i jest kurewsko mizoginistyczne, no ale co zrobić…). Zauważam tu dzieciaki, które wyglądają, jakby przyszły prosto z liceum Garden Heights High, gości, którzy są na tyle starzy, że pamiętają Biggiego i Tupaca, a także tych, którzy nosili pierwsze czapki Kangol i pierwsze buty Adidasa. W powietrzu czuć dym fajek i słodki zapach marihuany, wszyscy tłoczą się wokół mieszczącego się na środku Ringu.
Ciotka Pooh znajduje nam dobre miejsce. Ponad gwarem unosi się głos Notoriousa B.I.G.-a, śpiewającego _Kick in the Door_. Basy wstrząsają posadzką jak trzęsienie ziemi, a głos wokalisty wydaje się wypełniać całe pomieszczenie.
Kilka sekund słuchania jego śpiewu i zapominam o całym świecie.
– Co za dźwięki!
– Ten kawałek wymiata – komentuje ciotka.
– Wymiata? To legendarny utwór! Biggie sam jeden udowodnił, że kluczem jest wykonanie. Że niekonieczne są dokładne rymy, żeby dać czadu. U niego „Jezus” i „penis” się rymują. Kurde – Jezus i penis! Okej, pewnie dla Jezusa to siara, ale sama rozumiesz. Legenda.
– No dobrze, dobrze. – Ciotka Pooh się śmieje. – Rozumiem.
Kiwam głową i napawam się każdym wersem. Ciotka przypatruje mi się z uśmiechem, a wtedy blizna na jej policzku wygląda jak dołeczek. Hip-hop bywa uzależniający, to ciotka mnie w niego wkręciła. Kiedy miałam osiem lat, puściła mi album _Illmatic_ Nasa i powiedziała: „Ten gość kilkoma wersami zmieni twoje życie”.
I tak też się stało. Nic już nie było takie samo po tym, jak Nas oznajmił mi, że świat należy do mnie. I chociaż już wtedy był to prehistoryczny album, słuchając go, miałam wrażenie, jakbym się obudziła po przespaniu całego życia. Kurde, to było niemal duchowe doświadczenie.
Pożądam tego uczucia. To dlatego rapuję.
Niedaleko wejścia robi się małe zamieszanie – przez tłum przeciska się facet w krótkich dredach, mijani ludzie poklepują go po plecach. To Dee-Nice, czyli jeden z najlepszych raperów z Ringu. Wszystkie jego bitwy stawały się viralami. Niedawno odszedł na emeryturę i już nie pojawia się na Ringu. Śmieszna sprawa z tą emeryturą, w końcu gość w zeszłym roku skończył studia.
– Ej, słyszałaś nius? – pyta ciotka. – Staruszek właśnie podpisał kontrakt na płytę.
– Poważnie?
– Taaa. Ponoć sześć zer.
O cholera. Nic dziwnego, że zrezygnował z bitew. Kontrakt na milion dolców?
A co więcej, kontrakt na milion dolców podpisany z kimś z Garden Heights?
Muzyka cichnie, światła przygasają. Reflektor kieruje się na Hype’a, rozlegają się okrzyki i brawa.
– Szykujemy się do walki! – ogłasza Hype, jakby to faktycznie miał być mecz bokserski. – Na pierwsze starcie zapraszamy do tego narożnika M-Dota!
Niski, wytatuowany gostek wchodzi na Ring przy wtórze oklasków i gwizdów.
– A do tego narożnika zapraszamy Ms. Tique! – woła Hype.
Wrzeszczę głośno, kiedy na Ring wchodzi ciemnoskóra dziewczyna z wielkimi obręczami w uszach i krótkimi lokami na głowie. Jest mniej więcej w wieku mojego brata, ale wypluwa z siebie tekst jak stara maleńka, jak ktoś, kto przeżył ze dwa życia i każde było równie gówniane.
Laska celuje w sam top topów.
Hype przedstawia sędziów – Jimmy we własnej osobie, Dee-Nice oraz CZ, niepokonany mistrz Ringu – po czym rzuca monetą. Ms. Tique trafia i może zdecydować. Postanawia, że M-Dot zacznie to starcie. Rozlega się beat. _A Tale of Two Citiez_ J. Cole’a. Tłum wpada w ekstazę, a ja? Ja obserwuję Ring. M-Dot zaczyna chodzić dookoła. Ms. Tique nie spuszcza go z oka, tak samo jak drapieżnik nie spuszcza z oka swojej ofiary. Nawet gdy M-Dot robi ostry ruch w jej stronę, dziewczyna ani drgnie, nie reaguje, tylko wpatruje się w niego tak, jakby miała pewność, że zaraz go zniszczy.
Cudowny widok.
M-Dot ma parę dobrych wersów. Jego flow też jest w porządku. Ale kiedy przychodzi kolej na Ms. Tique, ta atakuje go takimi punchline’ami, że dostaję gęsiej skórki. Każdy wers zdobywa uznanie widowni.
Dziewczyna wygrywa pierwsze dwie bitwy z palcem w tyłku. I jest po zabawie.
– No dobra, dobra, teraz czas na Bitwę Żółtodziobów! Dwóch świeżaków, zupełnie nowych w branży, odbędzie swoje pierwsze starcie na Ringu.
Ciotka Pooh kołysze się na piętach.
– Taaak! – woła.
Ni z tego, ni z owego kolana mi miękną.
– Wylosowaliśmy dwa nicki – mówi Hype. – Nie przedłużając, naszym pierwszym MC dzisiaj będzie… – Puszcza dźwięk werbli, tłum tupie do wtóru, cała podłoga drży, aż sama już nie wiem, czy moje kolana trzęsą się same z siebie, czy przez to tupanie. – …Milez!
Po drugiej stronie pomieszczenia rozlegają się wiwaty. Ludzie się rozstępują, wyłania się spośród nich chłopak o brązowej skórze i włosach ogolonych w zygzaki. Jest mniej więcej w moim wieku. Na szyi ma wielki krzyż na łańcuszku.
Znam go, chociaż w ogóle nie znam. Wiem, to nie ma sensu. Po prostu gdzieś go już widziałam.
Za chłopakiem idzie szczupły facet w czarno-białym dresie. Chociaż jest wieczór, oczy ukrył za okularami przeciwsłonecznymi. Mówi coś do Mileza, w ustach rozbłyskują mu dwa złote kły.
Trącam ciotkę łokciem.
– To Supreme – odzywam się.
– Kto? – pyta, nie wyjmując lizaka z ust.
– Supreme! – odpowiadam takim tonem, jakby powinna to wiedzieć. Bo powinna. – Dawny menedżer taty.
– A tak, pamiętam go.
A ja nie. Kiedy pojawiał się u nas w domu, byłam malutka, jednak nauczyłam się na pamięć życiorysu mojego ojca. W wieku szesnastu lat nagrał swojego pierwszego mikstejpa. Wtedy wszyscy używali jeszcze CD, więc zrobił ileś tam kopii i rozdał je w okolicy. Jedna trafiła w ręce Supreme’a, który był tak zauroczony tym, co usłyszał, że zaczął błagać tatę, by ten pozwolił mu zostać jego menedżerem. Tata się zgodził i wkrótce on został legendą podziemnego rapu, a Supreme stał się legendarnym menedżerem.
Tata zerwał z nim współpracę krótko przed swoją śmiercią. Jay twierdzi, że ze względu na „różnice twórcze”.
Chłopak idący z Supreme’em wchodzi teraz na Ring. Hype podaje mu mikrofon, mówiąc:
– Przed nami Milez przez „zet”, książę swagu.
Wiwaty są naprawdę głośne.
– Ach, to ten od tej durnej piosenki – mówi ciotka Pooh.
A, to dlatego go znam. Piosenka nosi tytuł _Swagerific_, i przysięgam, to najgłupszy kawałek na świecie. Nie da się chodzić po naszej dzielnicy, nie słysząc co chwilę jego głosu: _Swagerific, so call me terrific. Swag-erific. Swag-erific. Swag, swag, swag_…5.
Jest nawet taki taniec – nazywa się Wipe Me Down – który pasuje do tego kawałka. Małe dzieciaki go uwielbiają, a wideo ma chyba z milion odsłon.
– Brawa dla mojego taty, Supreme’a! – mówi Milez.
Supreme kiwa łaskawie głową, a ludzie wiwatują.
– O cholera – odzywa się ciotka Pooh. – Będziesz walczyć z synem menedżera twojego taty.
Na to, kurde, wychodzi. I rzecz nie w tym, że to akurat on, ale w tym, że jest znany. Co prawda ta jego piosenka jest dzbanerska jak nie wiem co, ale wszyscy kojarzą Mileza i już mu kibicują. Ja przy nim jestem nikim.
Za to jestem nikim potrafiącym rapować. Sami zobaczcie, _Swagerific_ idzie tak: _Życie to jest ból, ale jestem król, ale jestem król; mam dolarów ful, mam dolarów, mam dolarów, mam dolarów…_
Taaa. Nie powinno być ciężko, ale z drugiej strony porażka w ogóle nie w chodzi w grę. Nikt by mi tego nie zapomniał.
Hype znów puszcza werble.
– Naszym drugim MC jest dzisiaj… – Zawiesza głos, a kilka osób wykrzykuje własne imię, jakby się łudzili, że w ten sposób ich wybierze. – Bri!
Ciotka Pooh unosi wysoko moją rękę i prowadzi mnie na Ring.
– Idzie mistrzyni! – woła, jakbym była kobiecą wersją Muhammada Alego. A nie jestem, jestem za to śmiertelnie przerażona.
Tak czy inaczej wchodzę na Ring. Reflektor oświetla mi twarz, spoglądają na mnie setki par oczu, telefony kierują się w moją stronę.
Hype podaje mi mikrofon.
– Przedstaw się – poleca.
Powinnam się zareklamować, ale udaje mi się wydusić z siebie jedynie krótkie:
– Jestem Bri.
Kilka osób prycha.
Hype też się śmieje.
– Okej, Bri. Nie jesteś przypadkiem córką Lawa?
A co to ma do rzeczy?
– Jestem.
– A niech to! Jeśli ta dziewczyna choć trochę przypomina swojego ojczulka, za chwilę będzie się tu działo.
Tłum wrzeszczy.
Nie ukrywam, że wkurzyło mnie, kiedy wspomniał mojego ojca. Rozumiem, dlaczego to zrobił, ale kurde. Albo jestem dobra, albo nie, mój ojciec nie ma z tym nic wspólnego. To nie on mnie nauczył rapować – sama się nauczyłam. Dlaczego więc zasługi mają iść na jego konto?
– Czas na rzut monetą – oznajmia Hype. – Bri, wybierasz.
– Reszka – mamroczę.
DJ podrzuca monetę, łapie ją i kładzie z plaśnięciem na wierzchu swojej dłoni.
– Reszka – oświadcza. – Kto zaczyna?
Kiwam głową w stronę Mileza. Nie jestem w stanie się odezwać, nie ma mowy, żebym zaczęła.
– No dobra. Czy jesteśmy gotowi?
Tłum wrzeszczy, że absolutnie tak. Ja? Absolutnie nie. Ale nie mam wyboru.
------------------------------------------------------------------------
4 Ang. _nie ma rzeczy niemożliwych_. Dosłownie: „Niebo jest granicą” (przyp. tłum. DO).
5 Dosłownie: _Klawastyczny, jestem fantastyczny, klawa-styczny, klawa-styczny, klawy, klawy, klawy…_ (przyp. tłum. DO).TRZY
Rozlega się beat. To _Niggas in Paris_ Jaya-Z i Kanyego.
Serce mi wali głośniej niż basy. Milez podchodzi bliżej, o wieeeele za blisko. Ale dzięki temu mogę mu się dokładniej przyjrzeć. Jest mocny w gębie, jednak w jego oczach czai się strach.
Zaczyna rapować.
_nieźle się wożę, chciałbyś być taki jak ja_
_świeży od stóp do głów, a wszystko przez ten rap_
_lepiej ze mną nie zadzieraj_
_ciągle pełen stan portfela_
_nieźle się wożę, mimo że to rap z ulicy_
_ciągle jestem OG, musisz się z tym liczyć_
_mam glocka za pasem, niech tylko paparazzi przyjdą, bracie_6
No dobra. To zdecydowanie lepszy tekst niż _Swagerific_, ale ten chłopak chyba sobie jaja robi. Gang to nie jest ani jego dom, ani rodzina, ani w ogóle nic jego. Dlaczego więc rości sobie pretensje do gangsterki? Nawet nie mieszka na dzielni. Wszyscy wiedzą, że Supreme wyprowadził się na przedmieścia, a teraz jego synalek chwali się życiem w Garden Heights?
Nieee.
Muszę wykazać jego blef. Może coś takiego: _Twoja gangsta kariera fałszem cuchnie. Zaraz się obali, ledwo w nią dmuchnę_.
Ha! Dobre!
Milez nadal rapuje o tym, jakim jest supergangsterem, a ja czekam z uśmiechem pełnym politowania na moją kolej. Aż nagle…
_nieźle się wożę, czym się martwisz, no weź_
_to już nie bitwa, bardziej przypomina rzeź._
_zabiję tę laskę z zimną krwią_
_tak jak jej ojca stuknął jakiś ziom_7
Że.
Co.
Kurwa.
Mać?
Ruszam na Mileza.
– Coś ty powiedział?
Hype wyłącza muzykę.
– Hej, hej, hej! – słyszę. Na Ring wbiegają jacyś ludzie. Ciotka Pooh ciągnie mnie do tyłu.
– Ty kutasie! – wrzeszczę. – Powtórz to!
Ciotka zaciąga mnie w narożnik.
– Czyś ty zwariowała?
– Słyszałaś? Słyszałaś to?
– Tak, ale masz się z nim bić na tekst, a nie na pięści. Chcesz zostać zdyskwalifikowana, zanim w ogóle zaczniesz?
Ciężko dyszę.
– Ten kawałek…
– Zrobił cię dokładnie tak, jak chciał!
Ciotka ma rację. Kurde, ma rację.
Tłum gwiżdże. Oni też nie tolerują takich wycieczek pod adresem mojego taty.
– Znacie zasady. Wszystkie chwyty dozwolone – mówi Hype. – Nawet Law na Ringu przestaje być świętością. – Kolejne gwizdy. – No dobrze, dobrze! – próbuje uspokoić widownię. – Milez, to był cios poniżej pasa. Jedziemy dalej.
– Sorry – rzuca Milez do mikrofonu, ale uśmiecha się przy tym kpiąco.
Trzęsę się cała, tak bardzo chciałabym mu przywalić. Najgorsze, że gardło mi się ścisnęło tak bardzo, że jestem wkurzona na siebie niemal tak samo mocno jak na tego chłopaka.
– Gotowa, Bri? – pyta DJ.
Ciotka Pooh wypycha mnie na środek Ringu.
– Taaa – mamroczę.
– W takim razie zaczynamy!
Znów rozbrzmiewa beat, ale mam w głowie zupełną pustkę.
– Ja…
_Zabiję tę laskę z zimną krwią._
Nadal słyszę strzały, które nam go odebrały.
– On…
_Tak jak jej ojca stuknął jakiś ziom_.
Nadal słyszę przeraźliwy szloch Jay.
– Ja…
_Jej ojca… stuknął_.
Nadal widzę go w trumnie, jak leży taki zimny i sztywny.
– Zawiesiła się! – ktoś krzyczy.
Cholera.
Okrzyk staje się zaraźliwy, przeradza się w skandowanie. Uśmieszek Mileza zmienia się w szeroki uśmiech. Jego ojciec się śmieje. Hype wyłącza muzę.
– O kurczę – mówi. – W rundzie pierwszej zwycięża walkowerem Milez.
Idę chwiejnym krokiem do mojego narożnika. Wymiękłam.
Kurwa, wymiękłam.
Ciotka Pooh gramoli się na Ring.
– Co ty robisz? Pozwoliłaś mu się uderzyć w czułe miejsce?
– Ciociu…
– Wiesz, jaka jest stawka, prawda? To twoja szansa. Twoja szansa na to, żeby dać czadu, a ty ot tak oddajesz mu zwycięstwo walkowerem?
– Nie, ja…
Pcha mnie z powrotem na Ring.
– Weź się, kurwa, w garść!
W przeciwległym rogu Milez przybija piątki i żółwiki. Jego ojciec śmieje się z dumą.
Też bym chciała. Znaczy, nie dupka za ojca, ale ojca. Mojego. W tym momencie muszę skupić się na pozytywnych wspomnieniach, a nie tylko na wieczorze, w którym zginął.
Wszystko wydarzyło się przed naszym domem. Tata i Jay wybierali się na randkę. Ciotka Pooh mieszkała wtedy z nami i zgodziła się przypilnować mnie i Treya.
Tata pocałował nas na dobranoc, gdy włączaliśmy grę Mario Kart. Wyszli z domu, na ulicy zapiszczały hamulce jakiegoś auta. W momencie, w którym moja Księżniczka Peach zwyciężała nad Bowserem Treya i Toadem ciotki Pooh, padło pięć strzałów. Miałam wtedy zaledwie cztery lata, ale ten dźwięk został ze mną na zawsze. Potem rozległ się krzyk Jay, właściwie wycie, które brzmiało nieludzko.
Fama głosi, że za spust pociągnął jeden z Crownów. To największa ekipa King Lorda po wschodniej stronie – tak liczna, że mogliby sami stworzyć swój własny gang. Tata nie należał do żadnej z tych grup, ale trzymał się blisko wielu osób z szeregów Garden Disciples i po prostu znalazł się w samym środku ich porachunków. Crowni postanowili go zlikwidować.
Z tego, co słyszałam o moim ojcu, nie pozwoliłby, żeby ktokolwiek doprowadził go do zawieszki. Więc i ja na to nie mogę pozwolić.
– Runda druga! – obwieszcza Hype. – Milez, jako zwycięzca pierwszej rundy, możesz wybrać, kto teraz zacznie.
– Ja sobie na pewno poradzę – odpowiada Milez z kpiącym uśmiechem.
– W takim razie pojedziemy oldskulowo!
Zaczyna skreczować i rozlega się _Deep Cover_ Snoopa i Dr. Dre. Nie żartował z tą oldskulową muzą, to absolutnie pierwszy kawałek nagrany przez Snoopa.
Starszyzna na widowni szaleje. Niektórzy z młodszych są zaskoczeni i nie wiedzą, co to za piosenka. Milez rapuje, nie patrząc na mnie, jakbym przestała się liczyć.
_yo, wołają na mnie książę_
_w grze nie jestem nowy_
_działam jak maszyna_
_nikt nie może mnie powstrzymać_
_możesz nazywać mnie przyszłą legendą,_
_a twój syn tak bardzo chciałby zamienić się ze mną_
_każda laska na mój widok mdleje_
_robię kasę, to się nigdy nie starzeje_
_nowe fury stoją na podjeździe_
_a jeśli chodzi o buty_
_to tylko jordany na podeszwie_
Zasada numer jeden w bitwach? Trzeba wyczuć słabość przeciwnika. Nic, absolutnie nic w tekście, który Milez z siebie wyrzuca, nie jest adresowane do mnie. Teoretycznie to nic takiego, ale w tym momencie to gruba rzecz. Zawiesiłam się. Prawdziwy freestyle’owiec rzuciłby się na mnie jak sęp na padlinę. Kurczę, ja bym na pewno tak zrobiła. A on nawet się nie zająknie o tym, co się stało. Czyli na jakieś dziewięćdziesiąt osiem procent to gotowy tekst.
Gotowe teksty są zakazane na Ringu. A jeszcze większym przewinieniem jest używanie tekstu napisanego przez kogoś innego.
Nie mam pojęcia, kto jest autorem tych słów, może i sam Milez, ale mogę zasugerować wszystkim, że nie on. Nieczysta gra? Jeszcze jak!
Ale skoro wolno nabijać się ze śmierci mojego taty, to wolno wszystko.
Zasada numer dwa na Ringu – należy wykorzystywać sytuację na swoją korzyść. Supreme nie wydaje się zbytnio zaniepokojony, a uwierzcie mi: powinien.
Też trafia do mojego arsenału.
Zasada numer trzy – kiedy pojawi się beat, twoje flow powinno pasować do niego jak rękawiczka. Flow to rytm rytmów, każde słowo, każda sylaba ma na niego wpływ. Ba, nawet to, w jaki sposób wypowiadane jest dane słowo. Większość osób zna _Deep Cover_ w wykonaniu Snoopa i Dr. Dre, ale ja kiedyś trafiłam na YouTubie na cover nagrany przez rapera o ksywie Big Pun. Jego flow było chyba najlepszym, jakie słyszałam w całym swoim życiu.
Być może uda mi się go naśladować.
Może zetrę z gęby Mileza ten idiotyczny uśmieszek wyższości. Może nawet wygram.
Milez kończy rapować, dźwięki cichną. Parę osób wiwatuje, ale nie za wiele. Widownia uwielbia punchline’y, a nie słabe wersy, które raper produkuje o sobie samym.
– Okej, dobrze – rzuca Hype. – Bri, czas na ciebie!
Pomysły mam rozrzucone po całej głowie jak elementy puzzli, muszę je teraz poskładać w jakąś sensowną całość.
Rozbrzmiewa ponownie beat, kiwam głową do taktu. Jestem teraz tylko ja, muzyka i Milez. Słowa układają się w rymy i we flow, tekst płynie swobodnie.
_jesteś gotowy na wojnę, Milez?_
_tym razem sam się o to prosiłeś_
_ktoś ci pisze teksty, sam się nie natrudziłeś_
_przyszedłeś do Brianny, chcesz zostać pochowany?_
_na łopatki rozkłada ciebie laska, a cała publika mi klaska_
_myślę, że twój tatuś musi być przerażony_
_bo po tej bitwie jesteś już skończony_
_Supreme i twoja klika, spieprzyliście z Gardens_
_a ja tu zostałam i wysoko trzymam gardę_
_tu śmierć na ulicach to przykra codzienność_
_dzisiaj twoja kolej, zapłacisz za bezczelność_
Przerywam. Tłum szaleje. _Szaleje!_
– Co? – krzyczy Hype. – Co?
Nawet najtwardsi goście na widowni podskakują z pięściami przytkniętymi do ust.
– CO? – krzyczy Hype jeszcze raz i odtwarza dźwięk syreny.
Ten sam, który zwykle puszcza, gdy jakiś MC da czadu.
Puścił go mnie, Briannie Marie Jackson.
O kurde.
– Ta dziewczyna wyrzuca z siebie punchline’y jak karabin maszynowy pociski! – komentuje Hype. – Dajcie tu szlauch! Zrobiło się tak gorąco, że aż nie można wytrzymać!
To, co się dzieje, to magia. Pomyśleć, że cieszyły mnie reakcje kumpli i kumpelek ciotki Pooh, kiedy dla nich rapowałam. Ale to? To zupełnie inny poziom, normalnie jak Luke, który przestaje być zwykłym Lukiem i staje się Jedi.
– Przykro mi, Milez, ale zostałeś zamordowany w kilku taktach – oznajmia Hype. – Powiadomcie prokuratora, ten Ring to prawdziwe miejsce zbrodni. Sędziowie, co sądzicie?
Wszyscy podnoszą tabliczki z moim imieniem.
Tłum jeszcze bardziej szaleje.
– Bri wygrywa! – ogłasza Hype.
Milez nerwowo pociera meszek na brodzie. Uśmiecham się szeroko. Dopiekłam mu.
– A teraz runda finałowa – zapowiada DJ. – Mamy remis, więc ten, kto wygra to starcie, wygrywa całą bitwę. Bri, kto zaczyna?
– On – odpowiadam. – Miejmy już z głowy tę jego żenadę.
Przez widownię przetacza się „uuuu”. A tak. Powiedziałam to na głos.
– Milez, teraz musisz się poprawić – mówi Hype. – Zaczynamy!
Lecą Mobb Deep i ich _Shook Ones_. To wolniejszy kawałek, ale nadaje się idealnie do freestyle’u. W każdej jednej bitwie, jaką oglądałam na YouTubie, kiedy tylko beat spowalniał, zaczynało się dopiero dziać! Milez patrzy na mnie wściekle i rapuje – coś o tym, ile ma kasy, ile lasek na niego leci, jakie ma ciuchy, biżuterię i jakie gangsterskie życie prowadzi. Powtarzalne. Zwietrzałe. Napisane wcześniej.
Czas go dobić.
Rzucę się na niego, jakbym nie miała manier.
Maniery. Mnóstwo słów się z nimi rymuje, trzeba tylko je odpowiednio wyartykułować. Kamery. Covery. Raperzy. Może MC Hammer albo Vanilla Ice. W świecie hip-hopu są uważani za gwiazdy pop, a nie prawdziwych raperów. Mogę go do nich porównać.
No i koniecznie muszę wpleść gdzieś mój sztandarowy wers, „jestem Bri jak _bri-lliant_”. To ciotka Pooh mi go zapodała – tuż przed tym, jak zaczęła mi wypominać mój perfekcjonizm.
Perfekcja. To też mogę wykorzystać. Lekcja, elekcja. Elekcja – wybór lidera. Liderka to ja.
No i muszę jakoś nawiązać do Mileza. Milez brzmi jak _miles_, czyli mile. Może coś o prędkości, że jest powolny, a ja szybka. No i zakończę o sobie.
Milez opuszcza mikrofon. Rozlegają się pojedyncze wiwaty. Supreme klaszcze, ale twarz ma stężałą.
– Dzięki, Milez! – mówi Hype. – Bri, dawaj czadu!
Rozpoczyna się instrumentalny podkład. Ciotka Pooh powiedziała, że będę miała tylko jedną szansę, by pokazać wszystkim, na co mnie stać.
Więc ją wykorzystuję.
_sorry za tamten tekst, gdzie moja maniera_
_gdy staję przed majkiem, no to jestem szczera_
_ty tylko czekasz, aż pojawi się kamera_
_żeby zacząć udawać wielkiego rapera_
_jesteś gwiazdeczką popu, więc się nie bierz za wersy_
_nawet Vanilla Ice i MC Hammer byli lepsi_
_takiego szajsu już dawno nie słyszałam_
_korona jest moja i to prosta sprawa, zakładam, no i spadam_
_mów na mnie Bri, jak „bri-lliant”, jestem doskonała _
_mamy zmianę lidera, patrz, jak się buja cała sala_
_skończyła się era twojego ghostwritera_
_no i już po walce, sam się ładuj, tam jest trumna_
_lepiej przestań nawijać, nie rób z siebie durnia_
_mój narożnik już wie, czyja jest korona_
_a twój ciągle się łudzi, że może twoja ona_
_musiałabym otworzyć własny label, by ktoś mnie podpisał_
_a ty wziąłbyś każdy ochłap za byle złocisza_
_jesteś słodki Milez, ale nie grasz w mojej lidze_
_lecę jak rakieta, patrzę w tył, nawet tam ciebie nie widzę_
_Bri to przyszłość na tej scenie, jeszcze trochę tu zmienię_
_dość tych klamek, dość tych ciuchów, dość tych wszystkich shopping spree_
_jestem tylko zwykłym tchórzem, ale chcesz być wielkim G?_
_jest jedna królowa w ringu, wszyscy wiedzą, że to _
_Bri!_8
Reakcją jest dziki entuzjazm.
– Mówiłam wam!!! – krzyczy ciotka, stając na linach. – Mówiłam!!!
Milez nie potrafi spojrzeć ani na mnie, ani na swojego ojca, który ewidentnie jest na niego wściekły. A może na mnie, trudno powiedzieć, na kogo rzuca swoje gromy, bo ukrywa oczy za ciemnymi szkłami.
– No dobrze, dobrze. – Hype wyłania się zza konsoli, próbując uciszyć widownię. – Czas na głosowanie. Zwycięzca tej rundy będzie naszym mistrzem. Sędziowie, jesteście gotowi?
Pan Jimmy podnosi tabliczkę z napisem „Bri”. Dee-Nice podnosi swoją – „Bri”.
I wreszcie CZ. „Mała Law”.
O ja pierniczę.
– Mamy naszego czempiona! – ogłasza Hype, przekrzykując ogłuszającą wrzawę. – Panie i panowie, oto zwyciężczyni dzisiejszej Bitwy Żółtodziobów, Bri!
------------------------------------------------------------------------
6 Polski tekst powstał we współpracy z Jakubem „Bubsonem” Stróżykiem.
7 Jw.
8 Jw.