Nie znam się na epidemiach - ebook
Nie znam się na epidemiach - ebook
Marcin Kędzierski – ekonomista i ekspert polityki publicznej – opierając się na dostępnych danych, a także korzystając z publikacji naukowych oraz doniesień medialnych, przez ponad półtora miesiąca opracowywał przystępny raport dnia dla czytelników i z czytelnikami swego internetowego dziennika. Dziś w formie książki dziennik ten stanowi nie tylko jedną z pierwszych kronik pandemii, ale także niepozbawiony osobistych refleksji opis rzeczywistości społeczno-gospodarczej, w której przyszło nam się mierzyć z koronawirusem. Co jednak najciekawsze, autor nie poprzestaje na analizie tego co tu i teraz, lecz odważa się przedstawiać możliwe scenariusze na przyszłość. „Dziennik epidemii” prowadzony przez Marcina Kędzierskiego dał nam zdroworozsądkowy wgląd w to, jak radzimy sobie w Polsce z pandemią koronawirusa. Dziś wszystko wskazuje na to, że jest to kompetentny opis początku pewnej dłuższej historii. Agnieszka Romaszewska-Guzy Marcin Kędzierski prowadził w czasie polskiej „narodowej kwarantanny” fascynującą jej kronikę, łącząc wątki medyczne, statystyczne, polityczne i ekonomiczne. Czekałem na kolejne części tego cyklu jak na odcinki ulubionego serialu. Zebrane w książce, są unikatowym zapisem tego wyjątkowego okresu, przejrzystym, a i nie pozbawionym dystansu. Łukasz Warzecha Warto sięgnąć do dziennika Marcina Kędzierskiego nie tylko po to, aby zobaczyć, jak pracuje jeden z najbardziej wnikliwych analityków życia społecznego w Polsce, ale także by skonfrontować jego obserwacje, odczucia i opinie z własnymi. prof. Antoni Dudek dr Marcin Kędzierski – pracownik naukowy Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie, główny ekspert Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego, publicysta. Prywatnie mąż Marii i ojciec czwórki dzieci.
Kategoria: | Socjologia |
Zabezpieczenie: | brak |
ISBN: | 978-83-8201-031-2 |
Rozmiar pliku: | 746 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Temat koronawirusa z Wuhan pojawił się w debacie publicznej w połowie stycznia 2020 roku. Choć w tamtym czasie wielu traktowało informacje napływające z Chin w kategoriach ciekawostki, to osoby zajmujące się analizą sytuacji międzynarodowej miały świadomość, że owa ciekawostka przyniesie nam sporo kłopotów. Pierwotnie mówiło się jednak wyłącznie o kosztach finansowych, spowodowanych spowolnieniem gospodarczym w Państwie Środka i możliwym zmniejszeniem się tempa światowego wzrostu gospodarczego. W tamtych dniach prawie nikt nie podejrzewał, że ta mała burza na krańcu świata przerodzi się w globalny sztorm. W końcu nie była to pierwsza „chińska” epidemia spowodowana przez koronawirusa – w pamięci mieliśmy epidemię SARS, która dotknęła Azję Południowo-Wschodnią w 2003 roku. Wtedy problem udało się szybko opanować i to doświadczenie działało na wielu uspokajająco.
Wizja „zatrzymania świata” i mnie wydawała się wówczas mało prawdopodobna, ale intuicja podpowiadała, że to, co nas czeka, może być czymś znacznie bardziej poważnym niż epidemia SARS sprzed prawie dwudziestu lat. Wszystko przez globalizację – choć wielu może się wydawać, że świat wygląda tak od dawna, to jednak od 2003 roku uległ on niezwykle dynamicznym zmianom. Tylko by je dostrzec, musielibyśmy trochę „wyjść z czasu” i spojrzeć na bieg wydarzeń z pozycji zewnętrznego obserwatora. Już samo porównanie statystyk międzynarodowego ruchu lotniczego stanowi najlepszy dowód, że skala globalnych przepływów wzrosła co najmniej kilkukrotnie, jeśli nie bardziej. Mając tego świadomość, swój ostatni styczniowy wykład dla studentów z przedmiotu „Globalne dobra publiczne” poświęciłem właśnie wirusowi z Wuhan. A koleżankom i kolegom z Klubu Jagiellońskiego napisałem 28 stycznia, że to będzie jeden z trzech najważniejszych tematów 2020 roku.
Dlatego od końca stycznia zacząłem powoli gromadzić informacje, podejrzewając, że mogą się one do czegoś przydać. Kiedy w Polsce pojawiły się pierwsze przypadki zachorowań, a rząd podjął decyzję o zamknięciu szkół i uczelni, poczułem, że nadszedł właściwy moment, aby zacząć się tymi informacjami i ich interpretacją dzielić w internecie. Tym bardziej że w opinii publicznej dominował strach przed „scenariuszem włoskim” i dało się wyczuć zapotrzebowanie na jakiekolwiek analizy, które pozwoliłby choć nieco ten strach oswoić.
Pierwszy wpis powstał w piątek, 13 marca. Po kilku dniach okazało się, że nowych informacji jest wiele. Tak dużo, że materiału wystarczy na co najmniej kilkanaście kolejnych wpisów. Z czasem do mojego internetowego dziennika docierało coraz więcej czytelników i zaczęły się interakcje, które stanowiły inspirację do dalszych przemyśleń. W rezultacie z pierwotnie planowanych kilku zrobiło się czterdzieści odcinków, z których każdy stanowi zapis stanu wiedzy i emocji z tamtych dni. Wszystkie one tworzą opowieść o pierwszej fali epidemii – epidemii koronawirusa, epidemii strachu, „epidemii nadziei”.
* * *
Prawda jest taka, że pisząc w styczniu o znaczeniu koronawirusa z Wuhan, najprawdopodobniej się pomyliłem. To nie jest tylko jeden z trzech najważniejszych tematów 2020 roku. Nie wiem bowiem, co poza wojną nuklearną lub uderzeniem asteroidy w Ziemię byłoby w stanie przebić efekt spowodowany przez pandemię covidu-19.
Wiem za to jedno – czeka nas mnóstwo zmian, na które nie jesteśmy gotowi. Nie oznacza to jednak, że świat się zmieni. Giuseppe di Lampedusa powiedział, że nieraz bardzo wiele musi się zmienić, aby wszystko mogło zostać po staremu. A czy tak się stanie? To już temat na zupełnie inną opowieść.ODCINEK 1
13 MARCA | PIĄTEK | 14.34
10 ZAŁOŻEŃ NA POCZĄTEK PANDEMII
1. 1. Prawdopodobnie mamy do czynienia z najpoważniejszym kryzysem pierwszych dekad XXI wieku. Globalna aktywność może zostać zawieszona na tygodnie, a nie ma dziś żadnej gwarancji, że te drastyczne „środki ochronne” (protective measures) nie zostaną z nami na długie miesiące. Jednak jak każdy kryzys także i ten jest szansą, ponieważ wymusza nowe spojrzenie na rzeczywistość.
2. 2. Jeśli czas zamknięcia społeczeństwa (lockdown) potrwa dwa–trzy miesiące, wiele firm będzie musiało dostosować się do rygoru pracy zdalnej. Jeśli to się uda, a podejrzewam, że w wielu wypadkach tak (tam, gdzie to oczywiście możliwe), praca zdalna się istotnie upowszechni. Zagadką pozostaje, jak zareagują firmy, kiedy restrykcje i zalecenia zostaną cofnięte.
3. 3. Czas lockdownu będzie mieć też istotny wpływ na edukację – od co najmniej kilku lat mamy technologię, która umożliwia nauczanie on-line, ponadto wiemy już dużo o edukacji nieformalnej (a więc uczeniu się „przy okazji” życia) i pozaformalnej (uczeniu w sposób zorganizowany, ale poza oficjalnymi instytucjami). Właśnie jesteśmy zmuszeni, żeby te doświadczenia wykorzystać na większą skalę. Myślę, że za trzy miesiące pojawią się głosy, że uczelnie i szkoły mogą, a nawet powinny funkcjonować w zupełnie inny sposób. Widać to już po ruchu na forach edukacji domowej. Zapewne dzięki upowszechnieniu się pracy zdalnej zainteresowanie tą formą nauczania będzie jeszcze większe.
4. 4. Wraz z rewolucyjnym, a nie ewolucyjnym upowszechnieniem się e-pracy i e-edukacji będziemy świadkami sporych problemów z przepustowością sieci internetowych. Pomimo kontrowersji za kilka tygodni przyśpieszenie prac nad 5G będzie koniecznością (to też ryzyko, o czym dalej).
5. 5. Od dawna twierdzę, że wiele usług publicznych może i powinno zostać zdecentralizowanych. Ten kryzys da nowe argumenty zwolennikom takiego podejścia. Nie dotyczy to jednak jednej dziedziny – ochrony zdrowia. Tu jest przeciwnie – dziś na własne oczy widzimy, jakie tragiczne skutki niesie ze sobą decentralizacja systemu.
6. 6. Zdrowie jest jednym z najważniejszych globalnych dóbr publicznych, które powinny być dostarczane przez podmioty międzynarodowe, a nie państwa. Oznacza to, że ta centralizacja nie może się ograniczać tylko do poziomu narodowego. Ogromną rolę w tym procesie odegra rozwój technologii. Telemedycyna ma przed sobą wielką przyszłość, zwłaszcza w profilaktyce i diagnostyce.
7. 7. Działania polskiego rządu, w tym przede wszystkim ministra zdrowia, na początku pandemii wydają się odpowiednie – rząd prowadzi bardzo dobrą politykę informacyjną, a to jedno z istotniejszych narzędzi polityki publicznej (wbrew powszechnej opinii, że jej instrumentami są wyłącznie pieniądze albo regulacje). Trzeba jednak zaznaczyć, że bez wiedzy dostarczanej przez WHO rząd nie podjąłby decyzji o zamknięciu szkół, bo gdyby nie dane z całego świata, wiedzielibyśmy co najwyżej o kilku zapaleniach płuc we Wrocławiu, Szczecinie, Krakowie, Lublinie i na Podkarpaciu. Innymi słowy – bez WHO (a de facto bez międzynarodowego obiegu naukowego) bylibyśmy absolutnie bezbronni. Dotyczy to zresztą nie tylko wiedzy o przebiegu epidemii, lecz przede wszystkim badań nad szczepionką lub lekiem. Jeśli ma zachorować 60–70% populacji, to bez leku lub szczepionki nawet słynne już „wypłaszczanie” nas nie uratuje, bo trzeba będzie utrzymywać reżim sanitarny przez długie miesiące.
8. 8. Pojawiają się głosy, że szpitale mają ogromny problem z zaopatrzeniem. To oczywiście bardzo zła wiadomość, ale nie za każdy brak należy obwiniać rząd. Produkcja jest umiędzynarodowiona, bo nie wszystko możemy produkować sami (albo nie wszystko się opłaca). Wszystkie kraje właśnie uświadamiają sobie, że jest potrzebna pewna „autonomia strategiczna”.
9. 9. W debacie publicznej pojawiają się głosy, że Unia Europejska sobie nie poradziła. To prawda – na poziomie UE nie ma koordynacji. Gdyby Europa w duchu solidarności od razu pomogła Włochom, może nie doszłoby do takiego kryzysu. Trzeba jednak zaznaczyć, że to nie jest wina UE. Unia nie ma kompetencji w tej dziedzinie. Sytuacja, z którą się mierzymy, to dowód na to, że państwa członkowskie powinny przekazać część kompetencji w określonych dziedzinach na szczebel europejski. Inaczej nie uda nam się skończyć z nieoptymalną polityką „beggar-thy-neighbour” (w wolnym tłumaczeniu „zmuś sąsiada do żebrania”). Państwa europejskie „kisiły” swoje zasoby w obawie przed epidemią, zamiast wysłać je do Włoch. Zatrzymanie choroby na samym początku zapewne ograniczyłoby jej rozprzestrzenianie się na inne kraje. Rozwiązanie racjonalne z perspektywy indywidualnej, przynosi zgubę najpierw całej wspólnocie, a w efekcie dotyka również poszczególnych jej członków. Czeka nas zatem poważna dyskusja o konieczności umiędzynarodowienia części polityk (podatkowej, zdrowotnej).
10. 10. Pojawiają się zachwyty nad Chinami. Nie chwalmy dnia przed zachodem słońca... Zauważmy, że Chińczycy sami nie poradzili sobie jeszcze z wirusem, rozesłali go na cały świat, a teraz zarabiają na dostarczaniu zaopatrzenia, robiąc przy tym politykę. Trzeba o tym pamiętać także w kontekście 5G.ODCINEK 2
14 MARCA | SOBOTA | 22.58
Badacz polityki publicznej, niezależnie od dziedziny, którą się zajmuje, opiera się na analizie dostępnych danych i na tej podstawie stawia hipotezy lub pytania. Zatem zacznę od danych, którymi dziś dysponujemy.
1. 1. Mamy w Polsce trzecią ofiarę śmiertelną. Pierwsza miała 57 lat, druga 73 lata, trzecia – 66 lat. Wszyscy byli obciążeni innymi chorobami. Przyjmując robocze założenie, że rzeczywista śmiertelność to 0,6%, w Polsce mamy obecnie około 500 zarażonych. Oznacza to, że diagnozujemy 20% przypadków (jest ich obecnie 103). Zasadniczo potwierdzałoby to, że istotne objawy wykazuje około 20% dotkniętych wirusem.
2. 2. Śmiertelność bardzo różni się w zależności od kraju. 14 marca, na godz. 22.00 w Niemczech zanotowano 4525 przypadków, a we Francji 4469. W Niemczech zmarło 8 pacjentów (0,17%), a we Francji 91 (2%) (porównałem te kraje, bo mają podobną liczbę przypadków i przebieg epidemii). We Włoszech i Hiszpanii odsetek zgonów jest większy (kolejno 6,8% i 3%). Włoskie prawie 7% wynika najprawdopodobniej z ograniczeń służby zdrowia i konieczności rezygnacji z leczenia pacjentów powyżej 80. roku życia. W państwach nordyckich śmiertelność jest na obecnym etapie epidemii radykalnie mniejsza: Dania – 0,12%, Szwecja – 0,20%, Norwegia – 0,28%, a Finlandia – 0% (!) przy ponad 600 zakażonych.
3. 3. Pojawiły się dziś badania wskazujące, że 90% zarażonych w Niemczech ma poniżej 60 lat, podczas gdy we Włoszech jest niemal odwrotnie. To tłumaczyłoby różnice w śmiertelności. Jednym z wyjaśnień tej sytuacji, które brzmi wiarygodnie, jest siła więzi rodzinnych – na północy Europy są one słabe albo bardzo słabe, na południu (w tym we Francji) – silniejsze. Oznacza to, że państwa, dla których charakterystyczne są silniejsze więzi rodzinne, muszą prowadzić zupełnie inną politykę niż państwa, w których więzi są słabsze.
4. 4. Wielka Brytania przyjęła strategię izolowania osób 70+. W świetle punktów 2. i 3. taka strategia wydaje się mieć sens, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę inną niż na południu Europy sytuację społeczną.
5. 5. Nie można zapominać, że radykalna izolacja jest prostsza niż selektywna izolacja, ale jej skutki gospodarcze są dziś nie do przewidzenia. Można założyć, że przy wydłużeniu się okresu „narodowej kwarantanny” kraje czeka solidna recesja, z której trudno będzie szybko wyjść. Niestety poważna i długotrwała recesja będzie mieć negatywne skutki nie tylko gospodarcze, ale i społeczne.
6. 6. Psychologowie społeczni zwracają uwagę, że choć obecnie społeczeństwa pozytywnie reagują na decyzję o zamknięciu, za kilka tygodni poziom aprobaty dla obostrzeń może spaść. Nastroje społeczne zmienią się, kiedy skutki gospodarcze zaczną być dotkliwe dla większej grupy ludzi (dziś są dotkliwe jedynie dla określonych branż).
WNIOSKI:
1. 1. Jeśli uwzględnić dostępne dane i wskazane powyżej założenia, decyzja o zamknięciu gospodarki do 25 marca wydaje się właściwa – takie jest społeczne oczekiwanie. Kupujemy sobie czas (przynajmniej mamy taką nadzieję). Ponadto, mając na uwadze silniejsze więzi społeczne, niepodjęcie takiej decyzji mogłoby nas wepchnąć na ścieżkę południowoeuropejską (czy tak się jednak nie stanie, wciąż nie wiemy).
2. 2. Po 25 marca warto rozważyć wprowadzenie selektywnej izolacji. Zważywszy jednak na specyfikę polskiego społeczeństwa, jak i relatywnie niższą niż na Zachodzie sprawność służb, bez której będzie bardzo trudno zagwarantować skuteczną izolację osób – powiedzmy – 60+ (plus osób obciążonych innymi chorobami), rozwiązanie takie jest bardzo ryzykowne. Zaleta – dalibyśmy sobie szansę na uniknięcie recesji. Wada – możemy przyśpieszyć scenariusz hiszpański, który przy słabości naszej służby zdrowia może zakończyć się katastrofą.
3. 3. Jeśli rząd chce myśleć o strategii izolacji określonych grup osób i w miarę „bezpiecznym” zarażaniu się pozostałej części populacji (strategia brytyjska), to od najbliższego poniedziałku musiałby rozpocząć zakrojoną na dużą skalę politykę informowania, że taka strategia jest rozważana, i przez to wpływać na sposób myślenia społeczeństwa. To – przy słabości instytucji państwa – w jakimś stopniu umożliwi „społeczną samokontrolę”. Na razie nie należy wskazywać daty wprowadzenia takiego rozwiązania, a jedynie nastawić opinię publiczną na to, że może zostać wprowadzone i że trzeba się do niego przygotować. Taką strategię można by oficjalnie przyjąć na przykład po Świętach Wielkanocnych, choć de facto zacząć ją wdrażać od początku kwietnia. Do tego czasu trzeba kierować precyzyjny przekaz informacyjny dla osób 60+ oraz zidentyfikować osoby młodsze, które są w grupie podwyższonego ryzyka.
Osoby 70+ bywają niesamodzielne, a wiele z nich wymaga stałej lub czasowej opieki. To oznacza, że do funkcjonowania w izolacji potrzebują kilkuset tysięcy asystentów. Zakładam, że najczęściej byliby to członkowie ich rodzin. Po przeprowadzeniu testu na obecność wirusa „asystenci” mogliby zamieszkać na stałe z seniorem/seniorami i wraz ze swoim podopiecznym poddać się izolacji. W zamian utraconych przychodów osoby te powinny otrzymywać zasiłek. Zakładam, że można by go w części sfinansować z „trzynastki” dla emerytów – sytuacja jest nadzwyczajna, a te 11 mld zł to mógłby być jakiś bodziec dla osób, które musiałyby zrezygnować z pracy na jakiś czas (sześć miesięcy, a nawet rok).
Za dwa–trzy tygodnie będziemy znać pierwsze skutki strategii brytyjskiej. To daje nam przewagę, bo jeśli tam selektywna izolacja zawiedzie, będzie trzeba zrewidować te założenia. Mamy szczęście w nieszczęściu, że jesteśmy „opóźnieni” o jakieś dwa tygodnie w rozwoju epidemii w stosunku do innych państw, więc mamy więcej czasu na przygotowania. Ponadto każdego dnia dostajemy coraz więcej danych do analizy, co będzie ułatwiało kalibrację działań przy stosunkowo niewielkich liczbach zakażonych i zgonów.
UWAGA KOŃCOWA:
Taka strategia ma szansę powodzenia, o ile w ciągu najbliższych dziesięciu dni nie wejdziemy na tzw. ścieżkę południową, co niestety nie jest pewne (ze względu na charakterystyczne dla polskich rodzin silne więzi). Oznacza to jednak, że jak najszybciej władze muszą zmodyfikować przekaz informacyjny i coraz mocniej zachęcać do izolacji wewnątrzrodzinnej.
Zdaję sobie sprawę, że wszystkie te propozycje są niezwykle trudne do wprowadzenia w życie, ale jesteśmy w takiej sytuacji, że prostych rozwiązań już nie ma.
_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_