- W empik go
Niebezpieczna znajomość, niebezpieczna miłość - ebook
Niebezpieczna znajomość, niebezpieczna miłość - ebook
Z dziewiętnastoletnim Danielem Coltonem chcą się umawiać wszystkie dziewczyny i każdy facet mu tego zazdrości. Jest humorzasty, wybuchowy, zimny i ponury, ale też piękny, ma wspaniałe tatuaże, kolczyk w brwi i imponujące czarne włosy. Chodzą plotki, że posiada kolczyki także w innych miejscach. Czy naprawdę jest szalony, czy naprawdę lepiej się z nim nie zadawać?
Daniel mieszka ze starszym bratem Zefem, a ich dom to jedna wielka imprezownia. Potrzebujesz narkotyków, dobrej zabawy, alkoholu i dyskrecji? Ruszaj do Coltonów!
Gdy Daniel i dziewczyna z dobrego domu, Lisanne Maclaine, otrzymują do wykonania wspólne zadanie na studiach, Lisanne odkrywa, że za reputacją czarnej owcy uczelni kryje się coś więcej. Daniel jest inteligentny, zabawny i koleżeński. Wkrótce odkrywa też jego sekret – dlaczego tak się od wszystkich dystansuje, dlaczego nikogo do siebie nie dopuszcza. Nie miała jednak pojęcia, jak trudno będzie wytrwać w roli jego powierniczki.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7889-748-4 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Cisza.
Za oknem jeździły samochody i rowery, ludzie uprawiali jogging, psy spacerowały – świat sunął naprzód swym normalnym rytmem. Wszelkie aktywności z ich wyjątkowym zestawem ruchów, orkiestra dźwięków: opony, hamulce, rozmowy, szczekanie. Jednak żaden z tych odgłosów nie przebił ciszy.
Poczuł za plecami czyjąś obecność, odwrócił się i zobaczył skupiony na sobie, zatroskany wzrok brata.
– Oto ten dzień, studenciku.
Daniel uśmiechnął się szeroko i wzruszył ramionami.
– Na to wygląda.
Zef wyciągnął rękę, wymienili krótki uścisk dłoni, po czym przyciągnął do siebie Daniela i mocno przytulił.
– Jestem z ciebie dumny, braciszku – wyszeptał. – Mama i tata też byliby dumni.
Następnie odsunął się i grzmotnął go w plecy.
– Nie spierdol tego.
Daniel znowu posłał mu uśmiech.
– Niczego nie obiecuję.ROZDZIAŁ 2
Gdy Lisanne wróciła do akademika, była w siódmym niebie. Prawdę powiedziawszy, czuła się tak wspaniale, że najpewniej dotarła do dziesiątego, czy nawet piętnastego nieba, a bez wątpienia unosiła się przynajmniej kilka metrów nad ziemią.
Przesłuchanie poszło dobrze. Nie, przesłuchanie poszło świetnie. Wypadła spektakularnie. Z całą pewnością zaskoczyła tych facetów. Sami przyznali, że powaliła ich na kolana. Ani jeden się nie spodziewał, że taka szara mysz dobędzie z siebie tak pełny, bluesowy głos. Nawet nie przeszkadzało jej, że nazywali ją właśnie „myszką”, w sumie mieli rację.
– Witamy w 32° North – powiedział groźnie wyglądający facet imieniem Roy.
I dali jej tę fuchę. Udało się.
Kilka dni później ruszyły próby, a pierwszy występ zaplanowali na za trzy tygodnie. Nadali jej nawet ksywkę, bo ponoć w „Lisanne” jest „za dużo cholernych liter”. Mówili na nią „LA” i przyjęli do swego grona. Zaprosili ją do klubu na wtorek, żeby usłyszała, jak gra pewna inna kapela. Mieli ochotę na jej towarzystwo.
Wszystko ułożyło się znakomicie, z wyjątkiem jednej rzeczy: żałowała, że Gość z Kolczykiem jednak wyszedł. Chciałaby zobaczyć wyraz jego twarzy w chwili, gdy – jak jego przyjaciele – przekonałby się, że ona naprawdę potrafi śpiewać.
Nie wiedziała, skąd biorą się te myśli, bo przecież za każdym razem, kiedy tylko przecinały się ich ścieżki, zachowywał się jak skończony dupek.
Natomiast jego kumple byli naprawdę fajni pomimo tego, jak wyglądali. Słuchali jej z szacunkiem i nie próbowali się do niej przystawiać. Do tego drugiego była przyzwyczajona, z kolei szacunek stanowił dla niej nowość i przypadł jej do gustu. Zdecydowanie.
Nie mogła się doczekać, by obwieścić nowiny Kirsty. Ale gdy to przemyślała, zawahała się. Śpiewanie bluesowych klasyków w pustej sali przesłuchań to jedno, a wykonywanie czyichś oryginalnych utworów przed płacącą za bilety publicznością – drugie. Postanowiła, że wstrzyma się z epatowaniem radością do pomyślnego zakończenia pierwszej próby. Wtedy będzie już wiedziała, jak jej idzie. I czy w ogóle. Zespół może przecież uznać, że popełnił błąd, albo po prostu znaleźć kogoś lepszego.
Kirsty siedziała na łóżku ze skrzyżowanymi nogami i wpatrywała się w laptopa, a jeżeli sądzić po piknięciach dobiegających z jego głośników, prowadziła przynajmniej sześć odrębnych rozmów. Pomimo zmęczenia morderczym kacem Kirsty otaksowała Lisanne, zmuszając ją do odwrócenia wzroku.
– Wow, ktoś tu ma dobry humor. Kogo zaliczyłaś, Maclaine?
Twarz Lisanne pokryła się rumieńcem, zarówno ze względu na bezceremonialne słowa koleżanki, jak i treść jej sugestii.
– Na miłość boską, Kirsty! Nikogo! Miałam po prostu miły wieczór. Słuchaj, hmm, kilku… znajomych zaprosiło mnie na jutrzejszy wieczór do jednego klubu i zastanawiam się, czy nie chciałabyś ze mną pójść.
Kirsty rzuciła jej gorzkie spojrzenie.
– Z kolei inni znajomi zaprosili cię do klubu na zeszły wieczór, ale nie miałaś czasu, bo się uczyłaś.
Och.
– Okej, moja wina – przyznała Lisanne – i przepraszam, ale pójdziesz ze mną? Proszę, Kirsty. Nie chcę iść sama.
Kirsty fuknęła coś pod nosem, ale po chwili zapytała:
– A co to za znajomi? Nie widziałam, żebyś w ogóle z kimś rozmawiała.
– Kilku chłopaków, których poznałam.
– Chłopaków? Jakich chłopaków? – strzelała pytaniami Kirsty, a jej oczy nagle rozszerzyły się z zainteresowaniem. – Hmm… – Zrobiła dramatyczną pauzę i zaczęła inspekcję paznokci, czym zdenerwowała Lisanne na tyle, że jej powieka wykonała kilka niekontrolowanych drgnięć, ale w końcu współlokatorka rzekła: – No dobrze, pójdę z tobą. Napiszę do Shawny, zobaczymy, jakie ma plany.
Lisanne uważała, że Shawna to jędza, i nie miała ochoty jej zapraszać, ale wiedziała, że jeżeli każe Kirsty wybierać pomiędzy nią a sobą, to może szybko stracić jej przyjaźń.
Przez pozostałą część wieczoru odpierała namolne dociekania Kirsty odnośnie do owych „chłopaków”.
Lisanne starała się odpowiadać tak mętnie, jak tylko potrafiła.
– Nawet dobrze ich nie znam. To miejscowi, ale wydają się naprawdę sympatyczni.
– Jak poznałaś miejscowych? Hmm, coś mi się wydajesz podejrzana. No już, bądź grzeczna i opowiedz ciotuni Kirsty wszystko jak na spowiedzi.
– Nie, naprawdę. Po prostu… zgadaliśmy się… i… wyszło na to, że lubimy tę samą muzykę. Ot, cała tajemnica.
– Dobrze, nie chcesz, to nie mów. Sama ich jutro zapytam.
Lisanne aż się wzdrygnęła.
– No dobra! Powiem ci! Ale proszę, proszę, proszę, nie rozgadaj nikomu. – A zwłaszcza Shawnie.
– No mówże wreszcie!
Lisanne opowiedziała niechętnie całą historię, obserwując z nutką satysfakcji, jak Kirsty opada z wrażenia szczęka.
– Bozieńko kochana! Ale super! Jesteś przezajebista! – krzyknęła. – Wiedziałam, że coś ukrywasz, choć nie mam zielonego pojęcia, czemu miałabyś kryć się z czymś tak fantastycznym!
– Bo jeszcze nie wiem, czy coś z tego będzie.
– Ale jeżeli chcą, żebyś u nich śpiewała, to musiałaś się im spodobać.
– Może…
– I zaprosili cię na jutrzejszy wieczór.
– No tak, ale…
– Dobrze, przede wszystkim musimy cię wyszykować, a to wymaga nieco pracy.
– Że co, proszę?
– Musimy zrobić cię na bóstwo, aby się upewnili, że dokonali właściwego wyboru.
– Zależy im na moim śpiewie, nie na wyglądzie.
Kirsty przewróciła oczami.
– To faceci. Oczywiście, że twój wygląd ma dla nich znaczenie! Jak udało ci się skończyć liceum bez znajomości tego podstawowego faktu, moja droga współlokatoreczko? Ale nic się nie bój, zajmie się tobą Kirsty, królowa szmiry, wielka mamuśka efektownych przeobrażeń. Ty musisz jedynie oddać się w moje ręce, zamknąć buzinkę i cieszyć się przygodą.
– Okej, ale żadnych szpilek.
– Którego słowa w „zamknąć buzinkę” nie zrozumiałaś? – warknęła Kirsty.
Lisanne więcej się nie odezwała. Nie chciała nawet drążyć tego, że Kirsty, ewidentnie wielka znawczyni mody, przypuszczalnie nie wie, co znaczy „królowa szmiry”… Tak, lepiej po prostu zdać się na nią i zamknąć buzinkę.
Następnego wieczoru, po zjedzeniu wczesnej kolacji, Kirsty podkasała wyimaginowane rękawy i zabrała się do dzieła. Po dwóch godzinach, dwóch wyczerpujących godzinach, Lisanne ujrzała w lustrze nieznajomą postać.
– Wyglądasz jak sto baniek, dziewczyno – powiedziała Kirsty pokrzepiająco.
– Yyy… – wydusiła z siebie Lisanne, oceniając podkreślone kredką powieki, ciemnorubinowe usta i błyszczące włosy.
– Podziękujesz mi później, gdy już będziesz opędzała się od całego klubu facetów – powiedziała Kirsty, puszczając oczko.
Lisanne zamknęła oczy i pomodliła się, żeby do tego nie doszło. Tłumaczyła sobie, że nawet gdyby, to wyłącznie dlatego, że Kirsty ubrała ją w jedną ze swoich wielu świętokradczo krótkich spódniczek i sięgające kolan skórzane kozaki. Większość facetów zapewne nie zauważy nic więcej. No może jeszcze obcisłą bluzkę, ale już na pewno nie twarz.
Poczuła na ramieniu delikatną dłoń współlokatorki.
– Pójdzie ci świetnie. Wyglądasz gorąco, że ja pierdolę. Moja malutka diwa – rzekła z czułością, po czym pocałowała Lisanne w policzek.
Przerwało im pukanie do drzwi.
– To pewnie Shawna – rzuciła Kirsty i pobiegła otworzyć.
Shawna przekroczyła próg pokoju, po czym stanęła jak wryta i totalnie zszokowana, wbiła wzrok w Lisanne.
– Wygląda świetnie, nie zaprzeczysz. – Kirsty wyszczerzyła zęby w uśmiechu.
– No tak – wydukała Shawna. – Jak na studentkę muzyki.
Kirsty przewróciła oczami.
– Po prostu przyznaj, że jestem genialna, a ona wygląda bosko.
– Skoro tak mówisz – skwitowała jej słowa Shawna, wzruszając ramionami i mierząc Lisanne piorunującym wzrokiem, a ta splotła ręce na piersiach i odwzajemniła się jej tym samym.
Gra się rozpoczęła.
Gdy dotarły na miejsce, okazało się, że kolejka do klubu sięga przecznicę dalej.
– Na pewno nie zamierzam w niej stać – prychnęła Shawna, rzucając Lisanne zirytowane spojrzenie, jak gdyby to ona odpowiadała za ten stan rzeczy.
– Idź i powiedz temu facetowi przy wejściu, kim jesteś – powiedziała niecierpliwie Kirsty.
– Słucham? – odparła gwałtownie Lisanne.
– Shawna ma rację – ponagliła ją współlokatorka. – Będziemy tu kwitły do rana.
– Nie mogę! To znaczy oni nie…
– Lisanne! – nie ustępowała Kirsty. – Po prostu to zrób! Rusz swój słodki tyłeczek i zażądaj, żeby nas wpuścili!
– Albo pójdziemy gdzie indziej – dorzuciła z pogardliwym uśmieszkiem Shawna.
Owładnięta przerażeniem i poczuciem nadciągającego upokorzenia Lisanne z walącym w piersi sercem podążyła ku wejściu do klubu.
– Kolejka jest tam – rzucił od razu bramkarz.
– Tak, wiem. – Lisanne odkaszlnęła. – Ale mógłbyś przekazać Royowi, że Lisanne… to znaczy, że LA przyszła.
Bramkarz zmierzył ją wzrokiem od stóp do głów.
– Jesteś znajomą Roya? Okej, możesz wchodzić.
Lisanne była tak wstrząśnięta, że ledwie ustała na nogach, ale Kirsty zasadziła jej kuksańca łokciem i wymownie mrugnęła.
– A moje przyjaciółki?
– Jasne, kochana. Wbijajcie.
Kirsty przekroczyła drzwi klubu pewnym krokiem.
– Wow! Ale zajebiście! – zawołała radośnie. – Nawet nie sprawdził nam dowodów.
Lisanne była w kompletnym szoku, a Shawna milczała wkurzona.
Lisanne musiała przyznać, że klub prezentował się znacznie lepiej po zmroku i gdy był wypełniony ludźmi. Przestał wyglądać niczym speluna jakiejś subkultury. Choć nie sprawiał już wrażenia przytulnej nory dla seryjnych morderców, to nadal emanował hipnotyzującą i pachnącą niebezpieczną atmosferą – w klimacie zresztą większości klienteli. Nigdy w życiu nie widziała tylu tatuaży – i to na samych tylko dziewczynach.
Pomimo efektownej transformacji Lisanne nadal czuła się jak kujonka z pierwszego roku studiów, którą zresztą była. Jak ryba wyrzucona na brzeg.
– Chodźcie po drinki – zawołała Kirsty, niepomna, że nie minęła nawet doba, odkąd wykurowała kaca po ostatniej imprezie.
Gdy szły w stronę zatłoczonego baru, Lisanne dostrzegła Gościa z Kolczykiem. Wisiała na nim jakaś ruda dziewczyna, a on ocierał się o nią biodrami w sposób, który zapewne jest zakazany w pięćdziesięciu jeden stanach. Trudno było uznać to za taniec, przypominało raczej kopulowanie w rytm muzyki, no i w ubraniach. Ale bez dwóch zdań wyglądało seksownie. Lisanne zdziwiła się, że parkiet pod nimi jeszcze nie zapłonął.
Ruda trzymała ręce w jego tylnich kieszeniach, ściskając bardzo przyjemnie wyglądający tyłeczek. Nie musisz być wybitnym rozmówcą, jeżeli spędzasz cały wieczór z językiem w cudzym gardle.
Ten wiedźmowaty monolog wewnętrzny zirytował Lisanne. Ale wydało jej się po prostu niesprawiedliwe, że stoi tu odstrzelona, że wygląda seksowniej, niż w ogóle mogła sobie wyobrazić, a on nie ma nawet pojęcia o jej obecności.
To dupek, pamiętasz? Chcesz zostać kolejnym trofeum, które zaliczy w łóżku?
Poczuła się absurdalnie, pomaszerowała więc za Kirsty do baru, gdzie zamówiła wodę z lodem. Shawna rzuciła jej pogardliwe spojrzenie, po czym zaczęła skupiać na sobie całą uwagę Kirsty. Ta dzielnie starała się włączyć Lisanne do rozmowy, ale przez wrodzoną sukowatość Shawny, tłok w przegrzanym pomieszczeniu oraz głośność muzyki jej zabiegi spaliły na panewce.
Lisanne stała sama, czując się żałośnie i nieszczęśliwie, gdy podszedł do niej Roy.
– Patrzę, ale nie wierzę! Wow, spójrz na siebie, dziecinko! Kamień z serca, że nie ubrałaś się tak na przesłuchanie.
– A dlaczego nie? – zapytała Lisanne zakłopotana i nieco urażona.
– Bo nie miałbym pewności, czy zatrudniam cię, bo dobrze śpiewasz, czy… z innych względów.
Gdy do Lisanne dotarło, co ma na myśli, jej policzki zalał rumieniec. Wydała z siebie tylko pełne zakłopotania mruknięcie i wbiła wzrok w podłogę.
– Przychodź tak na koncerty, a nic nas nie powstrzyma – dorzucił Roy, uśmiechając się na widok wyrazu jej twarzy.
– Sama nie wiem. To robota mojej współlokatorki – odparła Lisanne, nie wiedząc, co zrobić z rękami.
– Przedstaw mnie! – rzekł rozkazującym tonem, sunąc wzrokiem w górę i w dół po apetycznych krągłościach Kirsty. – Muszę jej podziękować!
Lisanne ogarnęła czarna rozpacz. Już się zaczęło. Właśnie traciła wszystko, co chciała zachować dla siebie. Śpiewanie to jedyna rzecz, w której była naprawdę dobra, a teraz schodziło na drugi plan. Miała nadzieję, że choć raz to ona będzie gwoździem programu.
Chwilę później jednak skopała się w myślach po tyłku i przyznała, że zachowuje się jak smarkula. Kirsty zawsze była dla niej życzliwa. Z kolei Shawna… no cóż, Shawna to inna bajka.
Lisanne wszystkich sobie przedstawiła, a Roy objął ją ramieniem i mocno przytulił, czym całkiem zbił ją z tropu.
Oczy Shawny niemal wyskoczyły z orbit, gdy zobaczyła, że całkowicie wytatuowany facet traktuje tak Lisanne.
– Przyjaciółki dziecinki są moimi przyjaciółkami – zagrzmiał.
Danielowi w końcu udało się pozbyć łapczywego języka Terri ze swoich ust. W zasadzie rzuciła się na niego, gdy tylko przyszedł. Nie, żeby miał coś przeciwko, przynajmniej od razu się przekonał, że tego wieczoru nie będzie musiał martwić się o podtrzymywanie konwersacji. Ulżyło mu, bo nie spytała o jego brata (ani o prochy), natomiast był dziwnie rozczarowany, że w ogóle nie chce poznać go bliżej. Musiał jednak przyznać, że doskonale zapoznała się z jego ciałem, a jego kutas przez ostatnią godzinę próbował na własną rękę rozpiąć rozporek i wydostać się ze spodni. Jeżeli nie zaliczy tej nocy, to jego sprzęt nigdy mu tego nie wybaczy.
Gdy DJ zakończył swój set, a do występu zaczął przygotowywać się zespół, poczuł zmianę rytmu falowania tłumu. Uniósł wzrok akurat, by zauważyć, jak Roy obłapia jakąś ślicznotkę o jasnobrązowych włosach. Uśmiechnął się w duchu. Kiedy Roy w końcu postawił ją na ziemię i ewidentnie zawstydzona dziewczyna się odwróciła, Daniel prawie udławił się burbonem. Przecież to Dziewczyna z Biblioteki – w cholernie seksownej wersji.
Roy zapowiedział mu, że zaprosił na wieczór nową wokalistkę. A zatem Dziewczyna z Biblioteki jakimś cudem zdobyła tę fuchę.
Poczuł, jak dłonie Terri wślizgują się pod jego podkoszulek, jak drapie go po plecach, by zwrócić na siebie uwagę.
– Chcesz jechać do mnie? Mojej współlokatorki nie ma.
Liczył na takie zaproszenie. Cóż, biorąc pod uwagę, jak się do niego kleiła, był niemal pewien, że wkrótce takowe padnie. Wypchał portfel prezerwatywami i wypatrywał okazji przetestowania nowych, prążkowanych – chciał sprawdzić, czy naprawdę zapewniają to, co obiecuje producent.
Może namówi ją, żeby najpierw mu obciągnęła.
Gdy zespół wkroczył na scenę, rzucił okiem na wesoło pokrzykującego Roya. Tuż obok niego stała Dziewczyna z Biblioteki, jej oczy jaśniały z ekscytacji. Zanim dał się Terri wyciągnąć na zewnątrz, poczuł ukłucie zazdrości.
Lisanne miała ochotę poskakać w rytm muzyki, ale na szczęście przypomniała sobie, że Kirsty wbiła ją w szpilki. Okropnie bolały ją nogi, jednak miała to gdzieś. Zespół był świetny, a sama myśl, że już za trzy tygodnie to ona będzie stała na scenie, napawała ją zarówno podnieceniem, jak i przerażeniem. Poczuła się nieco otumaniona tą wizją.
Roy pogował z taką furią, że wystraszyła się, czy ktoś na parkiecie nie straci życia. Ludzie rozstępowali się na boki, gdy z uniesionymi nad głową pięściami podrywał swoje grubo ponad sto kilo żywej wagi w powietrze i z łoskotem opadał na ziemię.
Lisanne zachichotała. Roy był naprawdę słodki, absolutnie nie należało się go obawiać. Przypominał wielkiego pluszowego misia i czuła się w jego towarzystwie bezpiecznie.
Rozglądnęła się w poszukiwaniu Gościa z Kolczykiem, ale gdzieś zniknął. Pewnie ulotnił się ze swoją boską dziewczyną i właśnie pocałunkami wystrzeliwał ją w siódme niebo albo jakiś jeszcze inny wymiar. Pewnie robili też inne rzeczy.
Lisanne nie była zupełną świętoszką. Miała jako takie pojęcie, na czym polegają „inne rzeczy”, tyle że sama nigdy ich nie doświadczyła. Posiadała natomiast niezwykle żywą wyobraźnię. Westchnęła głęboko, bo wyglądało na to, że tymczasem jej przygody na wyobraźni się zakończą. Przewidywania Kirsty, że wszyscy faceci zaczną się do niej przystawiać, okazały się zupełnie chybione. Nikt nawet do niej nie podszedł.
Nie przyszło jej do głowy, że bliskie towarzystwo, a także rozmiary Roya czynią z niego wzbudzającego postrach ochroniarza. Czy tego chciała, czy nie.
Tymczasem Kirsty miała więcej szczęścia i właśnie oddawała się lubieżnym tańcom z jednym z jego kumpli. Lisanne wydawało się, że pamięta go z wczoraj, ale nie należał do zespołu, nie miała więc pewności. Nawet Shawna pozbyła się z twarzy swojego nieprzyjemnego grymasu, przez który przypominała buldoga przeżuwającego szerszenia. Zdarzył się istny cud, bo wyglądała, jakby się dobrze bawiła.
Imprezowały aż do zamknięcia klubu o czwartej nad ranem, a Lisanne miała poczucie winy, że pozwoliła sobie na to przed dniem zajęć. Ale musiała przyznać, że bawiła się wybornie! Na koniec Roy wsadził je do taksówki i polecił Lisanne, żeby wróciła do klubu w czwartek po zajęciach.
Gdy padnięte współlokatorki dowlekły się do pokoju, niebo na wschodzie zaczynało już jaśnieć. Niektóre części ciała Lisanne konały ze zmęczenia (zwłaszcza te w okolicach stóp), ale inne, te romantyczne, których było znacznie więcej, chciały wyjść i podziwiać wschód słońca. Kirsty zawetowała ten śmiały plan, gdyż – po pierwsze – była tak wymęczona, że przez ostatnią godzinę w zasadzie lunatykowała, a po drugie – był to najgłupszy pomysł, jaki w życiu miała okazję słyszeć.
W tym samym czasie, w innym pokoju na kampusie, Daniel wkładał buty i zapinał spodnie.
Terri szybko zasnęła i cichutko pochrapywała. Jej skóra delikatnie się zarumieniła, a włosy rozlały na całą poduszkę niczym szalejący pożar.
Miał za sobą dobry, satysfakcjonujący dla obojga wieczór, choć prążkowane prezerwatywy nie wyróżniły się niczym szczególnym. Z drugiej strony Terri sporo krzyczała, więc może jednak… Daniel nie był pewien, czy jeszcze ją zobaczy. Nie wymienili się nawet numerami telefonów, więc najprawdopodobniej podchodziła do tej nocy tak samo.
Przystanął na chwilę, spojrzał na jej śpiącą sylwetkę, po czym wyszedł i cicho zamknął za sobą drzwi.
Ryk silnika jego motocykla przeciął spokój świtu. Skierował twarz ku powoli budzącemu się dniu, przekręcił manetkę i pojechał do domu.
Na przekór zmęczeniu, które towarzyszyło końcówce drugiego tygodnia Lisanne na uczelni, był on znacznie lepszy niż pierwszy. Choćby dlatego, że zaczęła poznawać innych studentów, zwłaszcza z orkiestry. Profesor od skrzypiec nadal ją zadziwiał i inspirował, a co najważniejsze – próby z zespołem szły naprawdę dobrze.
Nauczyła się niemal wszystkich piosenek otrzymanych od Roya, a pozostali członkowie zespołu byli naprawdę zadowoleni z pierwszej próby. Roy grał na gitarze prawdziwie surowego bluegrassa, JP trzymał rytm, Carlos szarpał struny gitary basowej, jak i kontrabasu, a Mike odpowiadał za perkusję. Razem grali coś pomiędzy bluesem a indie rockiem. Lisanne liczyła, że namówi ich na covery kilku swoich ulubionych kapel.
Założyła, że autorem piosenek jest Roy, ale dowiedziała się od niego, że napisał je jakiś jego przyjaciel. Ze spojrzeń, które posłali sobie na te słowa pozostali członkowie zespołu, wywnioskowała, że kryje się za tym jakaś głębsza historia. Historia, której nie zamierzają jej opowiedzieć. Niemniej ogólnie zachowywali się wobec niej bardzo przyjacielsko, droczyli niczym z młodszą siostrą i stworzyli niesforną szajkę starszych braci, których w prawdziwym życiu nigdy nie miała.
Jedyny przykry moment tego tygodnia nadszedł w piątkowy poranek i przybrał postać zajęć z biznesu.
Lisanne od początku wiedziała, że będzie miała problemy z tym przedmiotem (głównie przez kompletny brak zainteresowania tematem oraz fakt, że nawet gdy dodawała tylko dwa do dwóch, zaczynała boleć ją głowa) i buntowała się na myśl, że zapisała się na te zajęcia tylko dlatego, by zadowolić rodziców. Oczy zachodziły jej mgłą od samego czytania podręcznika, nie chciała nawet myśleć, co będzie dalej.
Ziewnęła głośno, zasłaniając dłonią usta. Kirsty spojrzała na nią wyrozumiale.
– Długi tydzień, co?
– Można tak powiedzieć. – Lisanne skinęła ospale głową. – Nie zatrzymywałam się ani na moment, kółka bez przerwy się kręcą. Liczę na wieeele snu w ten weekend.
– Nowicjuszka – parsknęła Kirsty. – Założę się, że namówię cię na jutrzejsze wyjście.
Lisanne zaprzeczyła ruchem głowy, ale nie przyjęła zakładu.
Nagle wyprostowała się w ławce, jakby kopnął ją prąd.
Do sali wykładowej wszedł niedbale Gość z Kolczykiem i zajął to samo miejsce w drugim rzędzie co ostatnio. Na jedno krzesło obok siebie rzucił listonoszkę, na drugie kurtkę. Wyraźny sygnał, że nie życzy sobie, by ktoś obok niego siadał.
Co za dupek! Ewidentnie nie miał żadnych kolegów. Nie dziwne. A jednak Lisanne pamiętała, jak swobodnie zachowywał się przy chłopakach z zespołu – nie wspominając już o pełnym luzie przy tej zdzirze z klubu. Nie wiedziała, co o tym myśleć.
Wyglądał identycznie jak wtedy, gdy Lisanne zobaczyła go po raz pierwszy. Tyle że dziś miał szary podkoszulek, na co mimowolnie zwróciła uwagę.
W minionych dniach była zawiedziona, że nie zauważyła go nigdzie na kampusie. Widziała natomiast tę rudą, jak szczebiotała wesoło z przyjaciółeczkami na stołówce.
– Dalej pożądasz Daniela Coltona? – wyszeptała jej do ucha Kirsty z wymownym spojrzeniem.
– Co? Nie! Ja… To znajomy Roya i nic więcej. Poważnie. To znaczy jest ładny. Oczywiście. Ale… on też zdaje sobie z tego sprawę. Nie. Zupełnie nie mój typ.
– Bełkoczesz. – Kirsty się uśmiechnęła. – Musiałaś się w nim porządnie zabujać.
Lisanne jęknęła, ale uratowało ją wejście profesora Waldena.
Gość z Kolczykiem – Daniel – podobnie jak poprzednio, nie zanotował nawet jednego słowa. Po prostu siedział i przez cały wykład nie spuszczał wzroku z profesora Waldena. Dziwaczne.
Pod koniec wykładu, zanim ktokolwiek zdążył wyjść, profesor spojrzał znad okularów i ogłosił:
– Zaś odnośnie do waszych egzaminów w połowie semestru oraz reszty tegoż semestru zamiast testu przydzielę wam zadania do zrobienia w parach. Tak więc ci, którzy kuleją na bezdusznych testach, będą mieli okazję się wykazać. To ja wyznaczam pary. Jeżeli nie podoba się wam partner, cóż, macie problem. W biznesie chodzi między innymi o wyciskanie maksimum z posiadanego zespołu, odnajdywanie ludzkich atutów i kompensowanie słabości, z waszymi własnymi włącznie.
Profesor odczytywał pary z listy, a studenci, którzy poznali partnerów, wychodzili, więc sala powoli pustoszała. Kirsty trafił się koleś w czerwonym t-shircie i oboje wyglądali na całkiem zadowolonych z takiego obrotu spraw.
I wtem:
– Panna Maclaine i pan Colton.
Kirsty zarechotała.
– Uważaj, czego sobie życzysz, bo może się spełnić!
Daniel odwrócił się powoli, by zobaczyć, kim jest jego partnerka. Lustrował kolejne rzędy, czekając, aż ktoś na niego spojrzy i da znać.
– No dawaj! – wysyczała Kirsty i delikatnie trąciła Lisanne.
Ten ruch przykuł jego uwagę. Spojrzał zaskoczony, a Lisanne lekko skinęła głową w jego stronę. Jej policzki od razu zapłonęły.
Kilka innych studentek rzuciło jej gniewne spojrzenia, ale ona nawet nie zwróciła na nie uwagi.
Z wahaniem pokonała kilka stopni, schodząc do jego rzędu.
– Cześć – bąknęła nieśmiało. Kręciło jej się w głowie.
Wyciągnął rękę i pośpiesznie uścisnął jej dłoń. Miał ciepłą, suchą i lekko chropowatą skórę.
– Jesteś Lisanne – powiedział. – Znajoma Roya. Daniel.
– Uhm, tak – odparła błyskotliwie.
Stali, gapiąc się na siebie. Lisanne rzuciło się w oczy, że Daniel ma niewiarygodnie długie rzęsy i jasnoorzechowe tęczówki, usiane zielonkawymi i złotymi plamkami.
– Mogę odzyskać moją dłoń? Pewnie mi się jeszcze przyda – zapytał cicho.
– Och, przepraszam! – wykrzyknęła, puszczając gwałtownie jego rękę, jakby była naelektryzowana.
Widziała, że próbuje powstrzymać śmiech, była pewna, że jej rumieniec nie może stać się jeszcze bardziej purpurowy.
Uniósł brew. Oczekiwała jakiegoś kąśliwego komentarza, ale się pomyliła.
– Jak chcesz się za to zabrać? – zapytał tylko.
– Za co? – wyjąkała.
– Za zadanie. Chcesz pracować w bibliotece?
– Yhy, tak, jasne. Może być.
– Okej, kiedy ci pasuje? Niedzielne wieczory?
Spojrzała w jego oczy i tym razem dostrzegła w nich ironiczne rozbawienie.
– Więc widziałeś mnie tam wtedy? – rzuciła ostrzej.
Wzruszył ramionami.
– A jednak nie uznałeś za stosowne zatrzymać się i pomóc, gdy spadłam ze schodów!
Zmarszczył brwi.
– Nie wiem, o czym mówisz. Widziałem, jak się uczysz, nic więcej.
– Jasne! Byłeś kilka metrów przede mną, gdy się potknęłam. Musiałeś słyszeć, jak krzyczę.
Przez jego oblicze przemknęła fala gniewu i Lisanne instynktownie wykonała krok do tyłu.
– Jak widać, nie słyszałem – odparował.
Nie wiedziała, jak to skomentować. Po prostu do listy jego przywar dopisała w myślach „kłamca”. Zapowiadało się, że lista będzie dość długa.
– W każdym razie w niedzielę wieczorem jestem zajęta – powiedziała, starając się nadać swoim słowom pogardliwy ton. To, że był taki piękny, nie oznaczało, że może zachowywać się jak dupek. Nie wobec niej.
Nie odrywał od niej wzroku, jego oblicze stężało ze złości.
– No co? – zapytała rozdrażniona.
– W takim razie kiedy chcesz pracować? Nie chcę mieć przez ciebie problemów z ocenami.
Chyba wszyscy wokoło usłyszeli, jak szczęka Lisanne grzmotnęła o podłogę.
– Jestem wolna w niedzielę po południu – rzuciła szybko.
– Czternasta. Nie spóźnij się – odparł, po czym podniósł kurtkę, listonoszkę i poszedł w swoją stronę.
– Co za dupek! – wycedziła pod nosem, głównie do samej siebie.
Wyszukała wzrokiem Kirsty, która pławiła się w uwadze poświęcanej jej przez chłopaka w czerwonym t-shircie.
Lisanne wypuściła powietrze z płuc i potarła czoło z rezygnacją.
W niedzielę, za pięć druga, Lisanne pędziła przez kampus w stronę biblioteki. Za żadne skarby nie chciała się spóźnić. Nie zamierzała dawać Danielowi podstaw, by zachowywał się jak jeszcze większy palant.
Zauważyła go, gdy dotarła do dużych obrotowych drzwi biblioteki. Też biegł przez dziedziniec. Pokonał schody po dwa na raz, miał poważny wyraz twarzy.
– Boisz się, że się spóźnisz? – zapytała kąśliwie, gdy się z nim zrównała.
– Wcale nie – rzucił opryskliwie.
Lisanne zamrugała. Może i zasłużyła sobie na taką odpowiedź.
– Słuchaj, przepraszam – powiedziała. – Musimy uporać się z tym razem, więc… po prostu spróbujmy się dogadać, okej?
– Obojętne. – Wzruszył tylko ramionami.
Podała mu gałązkę oliwną, a gdy wkroczyła do biblioteki, wściekłość na jego chamską odpowiedź aż parowała jej z uszu.
Wybrała stolik z tyłu sali i usiadła na krześle. Daniel jednak nadal stał, przestępując z nogi na nogę.
– Hmm, miałabyś coś przeciwko, gdybym to ja tu usiadł? – zapytał, wskazując na jej krzesło.
– Słucham? – zapytała tonem pełnym niedowierzania.
– Ja… lubię siedzieć plecami do ściany, żebym mógł wszystko widzieć…
– Proszę cię uprzejmie, siedź, jak chcesz – odparła nieco wyniosłym tonem – ale ja nie zamierzam się ruszać.
Rzucił jej gniewne spojrzenie, po czym odsunął krzesło naprzeciwko Lisanne i usiadł plecami do reszty sali.
Lisanne od razu poznała po jego lekkich tikach, drganiu nogi oraz sposobie, w jaki szarpie kolczyk w brwi, że nie czuje się komfortowo. Uśmiechnęła się w duchu, zadowolona z siebie – cieszyła się, że od razu uzyskała nad nim przewagę; czuła, że dzięki temu ma szansę postawić na swoim i nie dać się zdominować.
Podrapał pokrywający jego policzki oraz podbródek kilkudniowy zarost i odchylił się na krześle.
– Od czego chcesz zacząć? – rzucił wyzywająco.
Lisanne miała jeden dobry pomysł, który teraz z dumą mu zaprezentowała.
– To trochę banalne – skomentował drwiąco.
Zarumieniła się, zażenowana, że jej zamysł okazał się tak jednoznacznie kiepski.
Wziął głęboki oddech, a Lisanne podjęła ryzyko i spojrzała nań ukradkiem. Miała ochotę patrzeć na niego nawet wtedy, gdy był wściekły i rozdrażniony.
Ku jej zaskoczeniu okazał wyrozumiałą życzliwość.
– To nieszczególnie twój konik, prawda?
Pokręciła głową, jej policzki nadal płonęły rumieńcem.
– Roy mówił, że robisz magisterkę z muzyki.
– Tak.
Zaskoczyło ją, że rozmawiał o niej z Royem.
– Więc zapisałaś się na wprowadzenie do biznesu, ponieważ…
– Ponieważ moi rodzice. Uważają, że… że powinnam mieć jakieś solidne zabezpieczenie w życiu.
Kiwnął wolno głową.
– Mają rację. Nie ma nic pewnego. Dobrze mieć jakiś plan awaryjny.
Nie spodziewała się takich zapatrywań po osobie jego pokroju, przejawiał przecież postawę typu mam-to-gdzieś-gówno-mnie-to-obchodzi.
– Spójrz, to dość proste, jeżeli podejdziesz do tego w taki sposób – powiedział, otwierając podręcznik na drugiej stronie.
Ku jej zdumieniu przyszedł na spotkanie przygotowany i miał kilka świetnych pomysłów. A co jeszcze bardziej niezwykłe, potrafił klarownym, pozbawionym protekcjonalności językiem wyjaśnić jej pojęcia, z którymi zmagała się od wielu dni, jak na przykład inercja gospodarcza czy proces produkcji.
W jego ustach wydawało się to takie proste! Lisanne nie powstrzymała głośnych wyrazów radości, na które Daniel zareagował szerokim uśmiechem.
– Taaak, jestem całkiem zabawnym gościem.
– Prawdę powiedziawszy, myślałam, że jesteś dupkiem.
– Dziękuję, kurwa, pięknie – powiedział z udawaną powagą.
– Ależ nie ma za co – odparła z parsknięciem Lisanne.
Uznała, że jego uśmiech podoba jej się znacznie bardziej niż gniewna mina. W obu przypadkach wyglądał seksownie, ale gdy się uśmiechał, jego oczy przybierały ciepły, szczęśliwy wyraz. Zdała sobie sprawę, że śmiech, który słyszała, zmierzając na przesłuchanie, należał właśnie do niego. Miała nadzieję, że jeszcze go usłyszy. I to nie raz.
Daniel rozprostował plecy, wyciągając ręce nad głowę. Lisanne nie mogła powstrzymać się przed spojrzeniem na kawałek jego nagiego brzucha, który ukazał się nad paskiem, a także naprężone mięśnie klatki piersiowej zarysowujące się pod koszulką.
Chwilę później jednak czym prędzej odwróciła wzrok, bo dotarło do niej, że gdyby przyłapał ją na takim gapieniu się, byłoby niewesoło i mogłoby to ponownie rozbudzić drzemiącego w nim dupka.
– To książka, z której korzystałem w liceum. Może ci pomóc – powiedział, wyrywając ją z rozważań. – Jeśli chcesz, mogę sprawdzić, czy mają tutaj egzemplarz.
Lisanne przymrużyła oczy, zastanawiając się, czy on aby nie sugeruje, że jest za głupia na poziom kursu uniwersyteckiego, ale nie dopatrzyła się w jego obliczu niczego poza szczerością. Poczuła się zawstydzona, że krążą jej po głowie takie jędzowate myśli.
– Nie, dziękuję, nie trzeba. Sama poszukam jej w zbiorach. Podasz mi tytuł oraz autora?
Zapisał na karteczce potrzebne informacje, po czym dalej wertował podręcznik w poszukiwaniu kolejnych dobrych pomysłów.
Lisanne długo błąkała się pośród wysokich regałów, aż w końcu znalazła właściwą półkę. Wyciągnęła książkę i na szybko przejrzała kilka stron. Miał rację, naprawdę jej się przyda.
Nagle panujący w bibliotece spokój przeciął głośny, rozdzierający odgłos alarmu. Lisanne aż podskoczyła. Studenci siedzący przy innych stolikach pośpiesznie wrzucali książki do toreb i plecaków, i kierowali się ku wyjściom ewakuacyjnym.
Pobiegła w kierunku stolika i zauważyła ze zdziwieniem, że Daniel siedzi spokojnie na swoim miejscu i nadal pochyla się nad książkami jak gdyby nigdy nic.
– Daniel! – zawołała. – Alarm przeciwpożarowy!
Ani drgnął.
– Daniel!
Nic.
– Daniel!
Wciąż bez reakcji. Kurde, pewnie włączył iPoda.
Zaniepokojona i zdenerwowana dobiegła do stolika, zatrzasnęła książki i wrzuciła je do torby.
– Co jest? – zapytał, całkowicie zaskoczony jej zachowaniem.
– Alarm!
Przez ułamek sekundy nie wiedział, co się dzieje, ale obejrzał się za siebie i zobaczył, że inni studenci w pośpiechu opuszczają czytelnię.
Mamrocząc i przeklinając pod nosem, zmiótł książki do torby i wyszedł z biblioteki za Lisanne.
Studenci kotłowali się przed budynkiem i rozlali się po całym dziedzińcu. Wszyscy zachodzili w głowę, czy pojawiło się realne niebezpieczeństwo, czy to po prostu ćwiczenia. Widać jakiś dym? Ktoś zadzwonił po straż pożarną?
– Poczekamy na trawniku? – zapytał Daniel swobodnie.
– Czemu nie.
Znaleźli kawałek wolnej przestrzeni, a Lisanne po drodze starała się ignorować ciekawskie spojrzenia innych studentów, zaskoczonych, że słynny Daniel Colton trzyma się z jakąś kujonką. Była wśród nich także ruda, z którą widziała go w klubie. Ciskała wzrokiem gromy w kierunku Lisanne i szeptała coś nieprzyjaźnie do koleżanek.
– Ekhm, twoja dziewczyna tam stoi – rzekła Lisanne szybko, wskazując głową za jego ramię.
Daniel zmarszczył brwi, rozejrzał się, po czym na jego obliczu zagościł lekko szyderczy uśmieszek.
– Nie jest moją dziewczyną.
– Ale… widziałam was w klubie.
Wzruszył ramionami.
– Po prostu się razem bawiliśmy.
– Och.
Lisanne nie była przyzwyczajona do osób, które tak beztrosko wypowiadają się o, hmm, o seksie.
– Nie wygląda na zadowoloną.
– To nie mój problem – odparł, ponownie marszcząc brwi. – Dostała, czego chciała.
Lisanne nie wiedziała, co odpowiedzieć.
Położył się na trawniku, podpierając głowę na łokciu i wyciągając nogi. Następnie wydobył ze spodni wymiętoszoną paczkę papierosów i zapalił jednego, wciągając z namaszczeniem dym.
– Palenie naprawdę szkodzi – stwierdziła Lisanne karcąco.
Daniel popatrzył na nią z rozbawieniem.
– Poważnie? Pierwsze słyszę.
Przewróciła oczami, na co Daniel mrugnął w jej kierunku i ponownie głęboko się zaciągnął.
Leniwie wypuścił dym przez nos, a ona patrzyła, jak obłoczki unoszą się w powietrzu, a po chwili znikają, rozwiane delikatnym wietrzykiem.
I wtedy coś zauważyła.
– Wcale nie słuchałeś iPoda.
Spojrzał na nią z pytaniem w oczach.
– No tak, nie słuchałem.
– Tam, w bibliotece, wcale nie miałeś słuchawek w uszach.
– Nie – odparł. Nagle wydał jej się zdenerwowany, a wręcz zaszczuty.
– Ale alarm…
– I co z nim? – warknął.
Wściekły ton, który pojawił się w jego głosie, zaskoczył Lisanne. Zawahała się.
– Nic… – wymamrotała.
Zmrużył oczy, ale po chwili spojrzał gdzieś w dal.
– Nieważne. Muszę już iść.
– Ale jeszcze nie skończyliśmy…
Nie odpowiedział. Po prostu zgasił niedopałek o trawnik i wystrzelił go palcami w bok.
– Hej! Nie śmieć! Jakiś ptak może to zjeść.
Nawet na nią nie spojrzał. Podniósł się i odszedł.
Została sama. Nie miała pojęcia, co się, do cholery, stało.
Nie, na pewno tak łatwo się z tego nie wywinie. Nie po tym, jak tak dobrze zaczęli się dogadywać. Pozbierała się z trawy i pobiegła za nim.
– Daniel!
Nie zwolnił kroku.
– Daniel!
Żadnej reakcji.
Podgoniła go na kilka kroków i zwolniła. Wołała, ale się nie odwrócił, nawet nie spojrzał.
Złapała go za ramię. Odwrócił się tak gwałtownie, z uniesionymi w obronnym geście pięściami, że aż odskoczyła na kilka metrów. Gdy zobaczył, że to ona, nieco się rozluźnił, ale tylko nieco.
– Daniel?
– Co? – rzucił ostro.
– Wołałam cię. Nie słyszałeś.
– Zamyśliłem się – odparł ze wzruszeniem ramion.
– Nie. Ty naprawdę nie słyszałeś.
Stracił panowanie nad sobą, jego oczy przesłoniły mrok i furia.
– Czego ode mnie chcesz?
– Nie słyszałeś mnie, prawda?
Próbował się od niej uwolnić, ale nie dała za wygraną, mocno trzymając go za ramię.
– Nie słyszałeś mnie!
– Spadaj! – burknął i odepchnął ją brutalnie.
Lisanne spuściła bezradnie ręce wzdłuż ciała i… nagle zabrakło jej tchu.
– Nie mogłeś mnie usłyszeć… – wyszeptała.
Odwrócił się od niej z rozdrażnieniem, ale Lisanne zdążyła dostrzec rozpaczliwy ból, rysujący się na jego twarzy.
– Ty nie słyszysz.